Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Roksolanki to jest ruskie panny - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Roksolanki to jest ruskie panny - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 214 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Uko­cha­nym OB­LU­BIEŃ­COM B.Z. i K.D.

Te kwiat­ki zbio­ru mego, na po­lach uszczk­nio­ne

Ka­sta­lij­skich, niech będą to­bie po­świę­co­ne,

Uciesz­ny Roz­y­mun­dzie z Li­li­do­rą, któ­ry

Chcia­łeś mię był wpro­wa­dzić na askrej­skie góry,

Kędy pod la­sem siad­szy Kal­li­roe śli­ska

Z pier­si na­brzmia­łych wody ob­fi­te wy­ci­ska.

Lecz da­rem­nie, abo­wiem w pół za­czę­tej dro­gi

Wście­kła La­che­zis kosą pod­ci­na mi nogi

I pier­wej w nie­pa­mięt­nym chce mię ką­pać zdro­ju,

Niż­bym wie­ko­pom­ne­go skosz­to­wał na­po­ju;

Stąd jako zgru­cho­ta­ny gar­niec wodę leje,

Tak znacz­nie we mnie siła wro­dzo­na nisz­cze­je.

Prze­toż póki się mło­dość moja nie prze­si­li

A dnia mego ku nocy wie­czór nie na­chy­li,

Co­kol­wiek-em kwia­tecz­ków ze­brał na Aonie

I ja­kom wie­le sły­szał pie­śni w He­li­ko­nie,

Do cie­bie chęt­nie nio­sę. Ty, sie­dząc za sto­łem

Go­dow­ni­czym, przyj­mi je nie­zmarsz­czo­nym czo­łem.

Ja nie dbam, choć ta pra­ca do dru­kar­skiej pra­sy

Nie przyj­dzie ani przy­szłe oba­czą jej cza­sy;

Je­śli ty prze­czy­taw­szy dasz ła­ska­we zda­nie

I po­chwa­lisz, do­syć się mej żą­do­ści zsta­nie.

Ale próż­na ma chlu­ba – tyl­ko to prze­bie­ra

Nwdzięcz­niej ła­bęć gar­dłem, gdy pra­wie umie­ra,

Ja zaś ci­chuch­no więd­nę jako let­nie sia­no,

Któ­re strą­ci­ła ze pnia ostra stal po­ra­no.

Na­mil­si ob­lu­bień­cy, du­sze ulu­bio­ne,

Żyj­cie za mnie, a ile bla­da Per­se­fo­ne

Dni mi skró­ci, pę­dząc mię za sło­nio­we wro­ta,

Nie­chaj wam Bóg prze­dłu­ży tyl lat ży­wo­ta.

Ja, choć od was odej­dę w eli­zyj­skie bło­nie,

I tam kwiat­ki na wa­sze przą­tać będę skro­nie.DZIE­WO­SŁĄB

Owoż ja, HY­MEN, do was, wdzięcz­ni ob­lu­bień­cy,

Przy­cho­dzę na bie­sia­dę. Pan­ny i mło­dzień­cy,

Nie roz­ry­waj­cie moim do­brej my­śli przy­ściem:

Na tom skro­nie ob­to­czył waw­rzy­no­wym li­ściem,

Że nig­dy kro­to­chwi­li we­so­łej nie psu­ję,

Owszem, w mał­żeń­skich go­dach chęt­nie ulu­bu­ję.

On ci ja jest bo­że­czek mło­dziuch­ny, piesz­czo­ny,

Syn idajskiej mat­ki, wnuk kra­snej Dy­jo­ny,

Przy­rod­ny Ku­pi­dy­nów, nie Ku­pi­do prze­cię.

Aby lu­dzie sa­mo­pas nie żyli na świe­cie,

Żeby ziem­skie nie sta­ły pu­sty­nia­mi kra­je,

Mę­żom nie­uno­szo­nym płod­ne żony raję,

Pa­nien­kom sro­mieź­li­wym pa­ni­cze ochot­ne

Spo­sa­biam w to­wa­rzy­stwo czę­sto do­ży­wot­ne.

Stąd mię sta­rzy oj­co­wie na­zy­wa­li spraw­cą

Mał­żeń­skie­go przy­mie­rza abo ślu­bo­daw­cą.

Nie dzi­wuj­cie, że je­stem na po­sta­ci mło­dy

Anim stat­kiem osy­pał mło­dziuch­nej ja­go­dy:

Jesz­czem ja świa­ta tego dzie­cin­ne pie­lu­chy

Z pier­wo­ci­na­mi od­dał mat­ce zło­to­ru­chéj;

Nad­to, gdy po­ko­le­nia na­stęp­ne roz­pła­dzam,

I sam co­raz młod­nie­ję, co­raz się od­ra­dzam.

Jako win­na ma­ci­ca płód swój wie­lom­no­gi

Przez każ­do­rocz­ne zwy­kła roz­krze­wiać po­ło­gi,

Z któ­rej na miej­sce ma­cior młódź wy­ni­ka nowa,

Tak też nie­na­ga­nio­ne one Bo­skie sło­wa:

"Roz­ra­staj­cie się, ludz­kie roz­mna­żaj­cie ple­mię"

Miesz­kań­ca­mi ży­wy­mi na­peł­ni­ły zie­mię.

Co­kol­wiek świat okrą­gły swym ko­łem za­my­ka

I kędy słoń­ce ga­śnie, i kędy wy­ni­ka,

Wszyt­kim oby­wa­te­lom daję po­mno­że­nia.

I tu do was przy­by­łem nago, bez odzie­nia,

Nie bo­jąc się sy­toń­skich śnie­gów ani osi

Ark­to­wej, któ­rą Wod­nik ili­jac­ki rosi:

Ogień mię przy­ro­dzo­ny i ze­wnątrz za­grze­wa,

I z wierz­chu swym pło­mie­niem cia­ło mi odzie­wa.

Je­śli mię też spy­ta­cie, na co łuk na­pię­ty

Z ser­co­wład­ny­mi no­szę w mym koł­cza­nie prę­ty,

Cze­mu mi w ręku ogniem pała lana świ­éca,

Temu: sko­ro krnąbr­ne­go na­pad­nę pa­ni­cza,

A on wy­so­ko buja nad ziem­ski­mi sta­ny,

Za­raz mu w ser­ce sie­ję z tego łuku rany;

Tak­że i was, pa­nien­ki, kie­dy szy­je wa­sze

Ukry­wa­cie przed jarz­mem, tą po­chod­nią stra­szę.

Bo nie­słusz­nie do spół­ku ludz­kie­go przy­cho­dzą

Ci, któ­rzy mo­gąc, so­bie po­dob­nych nie ro­dzą;

Owszem, świa­tło­ści dzien­nej za­ży­wać nie­god­ni,

Że dru­gim nie po­da­ją ży­wot­niej po­chod­ni.

Prze­toż nie­chaj przede mną, kędy chce, kto stro­ni,

Uj­źrzy, je­śli har­de­go pió­ra nie uro­ni.

Do­znał mię Po­li­fe­mus, nie­gdy syn Nep­tu­nów,

Cho­ciaż się bo­gów nie bał ani ich pio­ru­nów.

Sko­rom mu tyl­ko gład­ką Ga­la­teę schwa­lił,

Wszy­tek się jako Etna siar­czy­sta roz­pa­lił,

Że z jamy jego ciem­nej gę­sty dym wy­pa­dał,

Że też on krwa­wo­żyr­ca, któ­ry lu­dzie ja­dał,

Ga­lan­to­wać się umiał: wpoj­śrzód oce­ana

Cia­ło ol­brzym­skie ką­pał sto­jąc po ko­la­na,

Na­uczył się gra­bia­mi po­cze­sać czu­pry­ny,

Sier­pem bro­dy przy­stru­gać. Dla mło­dej dziew­czy­ny

Czę­sto z sto­dziur­nej sur­my pisz­czek jed­no­oki

Ogrom­ne gło­sy na wiatr wy­pusz­czał sze­ro­ki.

Nie­jed­ne­go niedź­wie­dzia dla ko­żu­cha za­bił,

Żeby tyl­ko do sie­bie Ga­la­teą zwa­bił.

Wtąż męż­ne­mu Pe­li­dzie Pry­ja­mo­wa cora

Po­do­ba­ła się. Cho­ciaż bra­ta jej, Hek­to­ra,

Na pla­cu po­ło­żyw­szy, tru­po­kup­cą zo­stał,

Sta­rał się, aby grzecz­nej Po­lik­se­ny do­stał.

Ociec był nie od tego, dla­te­goż pan mło­dy

Bez­bron­ny do Cyn­te­go ko­ścio­ła na gody

Przy­szedł, ale niż wia­rę Pry­ja­mów­nie ślu­bił,

Przy oł­ta­rzu go Pa­rys nie­mę­ski za­gu­bił.

Nie wspo­mi­nam dzie­woi two­jej, Eno­ma­nie,

Ucho­dzą­cej za­lo­tów na pręd­kim ry­dwa­nie:

Wszak jej nie ra­to­wa­ły woź­ni­ki ob­rot­ne

Ani po­szo­sne, ani wozy by­stro­lot­ne,

Kie­dy wła­sny fo­ry­tarz wy­dał ją na jat­ki,

Sko­ro do niej wy­ja­chał Tan­ta­lo­wic gład­ki.

Wszak i ty, Roz­y­mun­dzie, za­le­d­wieś wy­czy­tał

Imię pół­bra­ta mego, kie­dyś się go chwy­tał,

Jesz­cześ go z twa­rzy nie znał aniś jego krzy­wych

Słu­chał obiet­nic, ani for­te­lów zdra­dli­wych,

A już w nie­win­nych la­tach za­my­sła­mi twy­mi

Bu­ja­łeś rów­no z jego pió­ry pierz­chli­wy­mi.

On się nad tobą pa­stwił za twą ludz­kość sro­dze,

Oczy two­je dał śle­pej chci­wo­ści za wo­dze.

Ile­kroć się do ser­ca we­mknął on gość chy­try,

Wznie­ciw­szy gorz­ki ogień z smro­dli­wej sa­li­try,

Kuź­nie swo­je za­ło­żył – tam swe strza­ły ko­wał,

Tam je ostrzył, tam two­ją krwią one har­to­wał.

Ty za­się swej krew­ko­ści zo­staw­szy roz­rut­nym,

Ob­ra­łeś z to­wa­rzy­szem prze­sta­wać okrut­nym;

Wo­la­łeś swe za­ba­wy mieć z nie­mi­ło­sier­nym

Za­bój­cą niż­li ze mną, przy­ja­cie­lem wier­nym.

Jam to­bie kwiat­ki zbie­rał po świę­tym Sy­jo­nie,

Jam na Li­ba­nie wie­niec skła­dał na twe skro­nie,

Jam do­sta­wał bal­sa­mu z raju twej mło­do­ści,

Jam owoc z pal­my zry­wał dla two­jej wiecz­no­ści,

A ty ode mnie spiesz­no na at­tyc­kie gory

Ucho­dzi­łeś do mą­drej rzko­mo Terp­sy­cho­ry.

Prze­cię jed­nak mu­sia­łeś mi­nąć Terp­sy­cho­rę,

A otrzy­mać ty­siąc­kroć wdzięcz­ną Li­li­do­rę;

Praw­da, mało po­mo­gą muzy mięk­ko­licz­ne,

Kie­dy moje do­cho­dzą strza­ły ser­co­tycz­ne.

Nie wie­dział przed­tym Fe­bus, syn wiel­kiej La­to­ny,

Co by za wła­dzą mia­ła kró­lo­wa z An­ko­ny.

Wszyt­kie lata mło­do­ści swo­jej i go­dzi­ny

Po­świę­cił wiecz­noś­piew­nym pan­nom Mozy­ny.

Z nimi usiad­szy bli­sko askrej­skiej fon­ta­ny,

Na gło­śno­twor­nej ar­fie wa­lecz­ne het­ma­ny,

Nie­uży­te bo­ja­ry, har­do­myśl­ne gro­fy

Wy­chwa­lał, za­wię­zu­jąc gład­kim ry­mem stro­fy.

Mi­lej mu było, sie­dząc u aoń­skiej stud­nie,

Pła­skim gło­sem wy­kwint­nie za­śpie­wać w po­łu­dnie

Abo trą­bę i stal­ną wziąw­szy ro­ha­ty­nę,

Bie­żeć z my­śli­wą sio­strą w mo­skiew­ską kra­inę

I tam za­bi­jać żu­bry, tury i niedź­wie­dzie,

Ni­że­li przy pod­wi­ce sia­dać na bie­sie­dzie.

Dla­te­goż się mo­imi ucie­cha­mi brzy­dził,

Kędy mię kol­wiek zo­czył, wszę­dy ze mnie szy­dził:

"Na co – pra­wi – ten saj­dak no­sisz na twych kar­kach?

Po­nie­waż do strze­la­nia nie masz siły w bar­kach,

Mnie to ra­czej mar­so­we orę­że przy­stoi,

Któ­re­go się wieprz groź­ny i mści­wy lew boi.

A ty, li­cha dzie­ci­no, za­nie­chaw­szy łuku,

Głow­nią pod­ku­rzaj ga­chów prze­mier­z­łych na bru­ku;

Mnie strza­ły da­ruj". – "Praw­da, Febe, z two­jej ku­sze

Nie­me be­sty­je mar­twej po­zby­wa­ją du­sze,

Mój za­się bełt z piesz­czo­nych wy­pusz­czo­ny ro­gów

Przej­mie cie­bie i two­ich prze­chwa­lo­nych bo­gów".

To rzek­szy, z lamp­sac­kie­go pa­ła­cu cię­ci­wą

Wrzu­ci­łem mu do pier­si strza­łę za­pal­czy­wą,

A dru­gą, któ­ra nie­chęć i nie­na­wiść czy­ni,

Uto­pi­łem w Pe­nej­skiej mło­dziuch­nej knie­hi­ni.

Pierw­sza była arab­skim po­wle­czo­na zło­tem,

Ta za­się przy­tę­pio­na oło­wia­nym gro­tem,

Prze­toż Apol­lo ca­łym ser­cem ku niej pała,

Nim­fa zaś obo­wiąz­ków mał­żeń­skich nie­dba­ła

Woli je­le­nie śli­dzić po knie­jach nie­lud­nych,

Za­nie­chaw­szy uro­dy i za­lo­tów trud­nych.

Ty­tan, co na nię we­źrzy, z mi­ło­ści umie­ra:

Jako ogień chrost su­chy i ple­wy po­że­ra,

Tak pło­mień jego ser­ce go­rą­ce ota­cza;

Cza­sem bie­rze otu­chę, a cza­sem roz­pa­cza.

Wi­dzi war­kocz po szy­jej bia­łej roz­pusz­czo­ny,

Pięk­ny, choć su­per­fi­nem w kół­ko nie­sple­cio­ny,

Pa­trzy na oczy rów­ne gwiaz­dom wy­iskrzo­nym,

Dzi­wu­je się pa­lusz­kom z krzysz­ta­łu to­czo­nym.

To war­gi, to ra­mio­na okrą­głe prze­chwa­la

I to, cze­go nie doj­źrzał. On tak się roz­pa­la,

Pan­na od nie­go oczy od­wra­ca wsty­dli­wa.

Cyn­ty­jus krzyk­nie: "Po­stój, pa­nien­ko po­czci­wa,

Nie ucie­kaj przede mną, słu­żeb­ni­kiem wier­nym!

Tyl­ko owcy lę­kli­wej przed wil­kiem ob­żer­nym

Lub gar­li­cy przed or­łem, któ­ry ją chce szko­dzić,

Abo łani przede lwem przy­słu­sza ucho­dzić,

Ale ja nie umy­słem wil­czy­ce dra­pież­nej

Spie­szę do twych ró­ża­nych ust i szy­jej śnież­nej.

Po­ha­muj bieg, nie­bo­go, że­byś bie­żąc mar­nie,

Nie ugo­dzi­ła nóż­ką na ości­ste tar­nie.

Uchodź lek­ko, za tobą i ja pój­dę mier­nie,

Wa­ruj upaść na ska­łę abo ostre cier­nie.

Przy tym rzuć na mię by raz okiem przy­ja­ciel­skim.

Patrz, kto goni. Nie je­stem skoopa­sem siel­skim,

Nie zro­dzi­łem się kmie­ciem ani pro­stym gbu­rem,

Że­bym cho­dził za by­dłem gro­madz­kim z kosz­tu­rem.

W del­fic­kiej zie­mi, w księ­stwie pa­ta­raj­skim ślicz­nym

I na Te­ne­dzie je­stem dzier­żaw­cą dzie­dzicz­nym.

Umiem do kupy sprzę­gać wier­szy­ki po­dwoj­ne

I na lut­ni prze­bie­rać tra­fię stro­ny stroj­ne.

Nie no­wi­na mi śpie­wać przy szem­rzą­cym fle­cie,

Nie no­wi­na kan­co­ny gra­wać na kor­ne­cie.

Mogę ga­lar­dy z wło­ską per­ga­mesz­ką sko­czyć,

Plę­sy ru­skie wy­pra­wiać, pol­skim tań­cem to­czyć.

Cho­cia­żem z pa­dew­ski­mi nie sia­dał dok­to­ry,

Prze­cię le­ka­rzem każ­dy przy­zna­wa mię cho­ry:

Znam ja, któ­rej cho­ro­bie przy­go­dzi się zie­le.

Nie­ste­tyż, choć-że lu­dzi uzdro­wi­łem wie­le,

Nie mogę so­bie po­móc mym wła­snym ra­tun­kiem.

O zła mi­ło­ści, żad­nym nie zle­czo­na trun­kiem!".

Tą mową gdy jej nie mógł uciecz­ki za­trzy­mać,

Umy­ślił jej do­go­nić i gwał­tem po­imać,

Lecz temu nie po­do­łał, bo Pe­nej­ska córa,

Wziąw­szy do nóg dzie­wi­czych lek­ko­wietrz­ne pió­ra,

Jęła ucho­dzić przed nim ukwa­pli­wym sko­kiem.

Cyn­ty­jus po­pę­dli­wym tuż tuż za nią kro­kiem

Na­cie­rać nie prze­sta­wał, a jej przy­by­wa­ło

Ozdo­by w bie­gu onym, bo­wiem bia­łe cia­ło

Z tru­du oto­czy­ło się szkar­łat­nym ru­mień­cem;

Choć-że z gło­wy za­plot­ki upa­dły jej z wień­cem,

Pięk­nie z wia­trem się wiła kosa roz­po­star­ta.

Tak kie­dy więc ocho­ta my­śli­we­go char­ta

Za le­śnym ko­tem w polu prze­źrzo­czy­stym ci­ska,

A ten z nie­zna­jo­me­go po­szczwa­ny sie­dli­ska

Wi­chrom by­strym wprzód nie da, ile w nim tchu zsta­je

Pę­dzi, ów od­po­czyn­ku tak­że mu nie daje,

Ale tuż nad nim wisi; już już my­śli nogą

Do­stać go, już mu w ser­cu śmierć go­tu­je sro­gą,

Już chce pysk w szy­jej jego uto­pić za uchem,

A źwierz kusy umy­ka do lasa z ko­żu­chem -

Nie in­a­czej ci goń­cy za­wo­dem się draź­nią:

Ten pręd­ki dla na­dzie­jej, ta chyb­ka bo­jaź­nią.

Sko­rom La­toń­czy­ko­wi przy­piął do nóg skrzy­dła,

Uchwy­cił ją, a Daf­ne w ręku mu osty­dła.

Duch się w niej za­ha­mo­wał od cięż­kie­go tchnie­nia,

Prze­toż wi­dząc się bli­ską pew­ne­go zgi­nie­nia,

Pro­si­ła bo­gów, żeby na­tych­miast umar­ła

Abo żeby ją zie­mia roz­stęp­na po­żar­ła.

Ja­koż na tym­że miej­scu żywo za­trę­twia­ła, twarz się jej ślicz­na skó­rą chro­pa­wą odzia­ła,

Z wło­sów li­sty, a z ra­mion ga­łę­zie wy­ro­sły,

Nogi obie, któ­re ją ukwa­pli­wie nio­sły,

W zie­mię, na któ­rej sta­ły, pu­ści­ły ko­rze­nie,

Tyl­ko jesz­cze ser­ca jej nie usta­ło drże­nie.

Smut­ny Pean, że ży­wej nie mógł do­stać żony,

Zmar­łą ob­rał za waw­rzyn so­bie po­świę­co­ny.

Ja z tobą, Roz­y­mun­dzie, ła­ska­wiej po­stą­pił,

Bo ja­kom to­bie czy­stych za­pa­łów nie ską­pił,

Tak wza­jem gład­ko­wło­sej two­jej Li­li­do­rze

Ogniów nie­uga­szo­nych udzie­la­łem spo­rze.

Rów­nym spo­so­bem mat­ka pręd­kie­go Mem­no­na

Mi­ło­wa­ła prze­dziw­nej uro­dy Ty­to­na;

Ty­ton też, ulu­biw­szy na­dob­ną Au­ro­rę,

Pło­mie­nie brał do cia­ła z jej gład­ko­ści spo­re.

Ta­kiej i ja ku to­bie życz­li­wo­ści za­żył.

Tyś mnie u sie­bie ba­rzo lada jako wa­żył,
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: