Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Roman Kostrzewski. Głos z ciemności - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 września 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Roman Kostrzewski. Głos z ciemności - ebook

Roman Kostrzewski – diabeł wcielony czy po prostu nietuzinkowy artysta? Głos z ciemności to nie tylko dzieje zespołu Kat i jego charyzmatycznego wokalisty, ale przede wszystkim historia człowieka, który od najmłodszych lat musiał się mierzyć z konsekwencjami przeszłości rodzinnej. Kostrzewski opowiada o dzieciństwie spędzonym w domu dziecka i o dojrzewaniu w PRL-u, ujawnia też kulisy pracy górnika i strajku w kopalni Rozbark po wprowadzeniu stanu wojennego. Wspomina początki Kata i jego drogę – z najistotniejszym przystankiem w Jarocinie – na metalowy szczyt. Omawiając niektóre swoje teksty, komentuje zachowania społeczne i bezlitośnie rozprawia się ze stereotypem „satanisty”.

Głos z ciemności to nie bilet do piekła ani relacja z czarnej mszy. To zaproszenie do trudnej, chwilami dramatycznej, często wesołej wędrówki z niezwykłym człowiekiem. „Do dzikich borów idę, dzikich gór”

***

Doznałem objawienia – wylazły rzeczy, o których nie miałem pojęcia. Zupełnie zmieniłem spojrzenie na mojego frienda z branży.
Titus, Acid Drinkers

Miałam wrażenie, jakby ten fascynujący gaduła Roman siedział tuż obok.
Anja Orthodox
„Śpiewająco” opowiada swoją historię i mimo znacznego ciężaru gatunkowego samego tematu jego opowieść jest lekka i naznaczona pewną dozą romantyzmu.
Wojciech Hoffmann, Turbo

Po przeczytaniu tej książki czuję jeszcze większy szacunek dla Romka. Stal uszlachetniona w ogniu jest najdoskonalsza.
Peter, Vader

Romek opowiada w swoim stylu: gęsto, kolorowo i arcyciekawie. Polecam!
Adam Nergal Darski, Behemoth

BIOGRAM

Roman Kostrzewski (ur. 1960) – wokalista, autor tekstów, kompozytor. Karierę muzyczną rozpoczął po dołączeniu do grupy Kat, z którą zrewolucjonizował polską scenę metalową, wprowadzając w gąszcz dźwięków ostrych jak topór okultystyczne treści. Nazywany pierwszym diabłem RP, wraz z Katem koncertował u boku Metalliki i Iron Maiden. Aktualnie kontynuuje katowską historię pod szyldem Kat & Roman Kostrzewski. Oprócz tego angażuje się w działalność solową, czego efektem jest płyta Woda oraz słuchowiska Biblia satanistyczna i Listy z ziemi. Mieszka w Bytomiu.

Mateusz Żyła (ur. 1989) – nauczyciel języka polskiego, sportowiec, wędrowiec. Obecnie pracuje nad doktoratem na temat fenomenu socjokulturowego piłki nożnej. Prowadzi bloga o literaturze, muzyce i szkole (mateusz-zyla.pl). Mieszka w Czechowicach-Dziedzicach, ale myślą często przebywa w Skandynawii.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7924-706-6
Rozmiar pliku: 20 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Masz mnie, Romanie Wstęp Łukasza Orbitowskiego

Na początku lat dziewięćdziesiątych miałem czarny skórzany płaszcz, koszulkę z szatanem i okulary rozmiarów talerzy. Gdyby ktoś mi powiedział, że ćwierć wieku później napiszę wstęp do rozmowy z Romkiem Kostrzewskim, poprosiłbym, by przestał pieprzyć i dorzucił się do wina.

Zespół Kat był moim pierwszym prawdziwym przeżyciem muzycznym. Więcej nawet, okazał się „tym” składem, z którym mogłem się w pełni identyfikować. Chodziło nie tylko o muzykę, lecz i o teksty, barwne – o złożonym wydźwięku i wyrażone przedziwną polszczyzną. Inne kapele śpiewały po angielsku – w języku, którego jeszcze nie znałem. Tu Romek trafił w punkt.

Kat oferował coś więcej niż słowa i muzykę, mianowicie tajemnicę. Jej potrzebowałem najbardziej. Była muzyka, diabelskie teksty, klimatyczne okładki i niewiele więcej. Żadnych wywiadów czy wideoklipów. Internet nikomu się nie śnił. W prasie można było znaleźć zaledwie kilka wystylizowanych zdjęć zespołu. Polowałem na koszulki – tej wymarzonej, z katem ścinającym łeb aniołka – nigdy nie udało mi się zdobyć.

W konsekwencji szczerze wierzyłem, że ci goście, choć pochodzą z Polski, żyją w zupełnie innym świecie niż ja, na przykład mieszkają w grobowcach i odprawiają tajemnicze rytuały pod przewodnictwem kapłana Romana. Przy odrobinie dobrej woli wziąłbym za prawdę, że jedzą nietoperze z grilla i czarną karetą zaprzęgniętą w szóstkę czarnych koni jeżdżą na piwo do Piekar Śląskich.

Ezoteryczna otoczka wokół Kata jeszcze stężała, gdy Roman wypuścił Biblię satanistyczną Antona LaVeya. Pamiętam, jak Wojciech Cejrowski rozpieprzył kasetowe wydanie dzieła w swoim WC Kwadransie. Innymi słowy, produkt zyskał rozgłos. Natychmiast kupiłem sobie taśmę i natychmiast schowałem ją za książkami, truchlejąc przed gniewem rodziców. Ojciec przebywał w domu całe dnie, satanistycznych mądrości słuchałem więc nocą, już w piżamce, z uchem przy głośniku ściszonego magnetofonu – niemal jak Wolnej Europy.

Moja fascynacja diabłem osłabła wraz z pierwszymi sukcesami towarzyskimi i erotycznymi, ale w dalszym ciągu słuchałem Kata. Gdy wyszła płyta Szydercze zwierciadło, dobiegałem dwudziestki i pióro Romka po raz kolejny trafiło w moje serce. Miałem za sobą pierwsze zakochania i zawody miłosne, żyłem wśród przyjaciół i szukałem słów dla własnego opisania świata. Metafizykę aktu autoerotycznego opisaną w Tak mi chce samotność czy miłość do niewiernej z Łoże wspólne lecz przytulne znałem doskonale, lecz nie potrafiłem jeszcze nazwać ich w ten sposób. Poczułem, że nie jestem sam na świecie i że ktoś mnie rozumie.

***

Oczywiście Roman Kostrzewski dawno przestał być idolem. Mam prawie czterdzieści lat i żadnych idoli nie potrzebuję, ciepło jednak myślę o tym, co mnie współkształtowało. Wstępom do książek przystoją banały, więc i ja sobie na jeden pozwolę. Dziś młodzi są zapatrzeni w youtuberów nadających relacje z Minecrafta, w Taylor Swift i Justina Biebera. Kochamy nieuków, kurwy i produkty. Miałem kupę szczęścia z tym całym Romanem.

Piszę o tym wszystkim, bo Głos z ciemności jest opowieścią człowieka, który idolem być nie chce, który się do tego nie nadaje i doskonale o tym wie. Kontrast pomiędzy sceniczną prezencją Kostrzewskiego a facetem, który wyłania się z tej książki, mam za uderzający. Żaden to czort, nawet śmieszny, lecz normalny gość, głęboko uwikłany w zwykłe życie. Dzieciństwo w domu dziecka, udział w solidarnościowych strajkach czy handel obwoźny w latach dziewięćdziesiątych nie kojarzą się raczej z gwiazdami rocka czy metalu. Powikłane relacje z bliskimi – bratem, matką, kolejnymi kobietami, najmłodszym synkiem – ujawniają dla odmiany człowieka, który wbrew wszystkiemu, z własnymi słabościami włącznie, próbuje ocalić odrobinę dobra w świecie. Taka postawa dla odmiany nie wydaje się wzorcową dla satanisty.

Pytałem kiedyś Romka o kręte ścieżki kariery Kata, o impas lat dziewięćdziesiątych i późniejszy rozpad. Próbował wskazywać na warunki społeczne, co wydało mi się nieszczere. Teraz już wiem, o co mu chodziło – bo całej historii Kostrzewskiego jako artysty nie da się wyłuskać z końcówki PRL-u, wybuchu wolności i tego, co było potem. Powiem więcej: Kat to cholernie polski zespół, bynajmniej nie ze względu na teksty.

W Polsce Ludowej były problemy ze sprzętem i cenzurą. Z drugiej strony lud łaknął metalu, o który było trudniej niż o wieprzowinę, dzięki czemu Kat, gdy już się przebił, błyskawicznie zgromadził wokół siebie ogromną publiczność. Kariera na Zachodzie nie wyszła, co dekadę później miało przykre konsekwencje – wczesny kapitalizm pożarł domy kultury i nie było gdzie grywać. Nawet dziś, jeśli wierzyć Romanowi, artysta staje przed wyborem: rodzina albo płyta.

Polska to też Roman, a bez Romana nie ma szatana – nawiązując do słów, które my, chuligani Kata, wciąż skandujemy pod sceną.

Łukasz OrbitowskiPrzedmowa

Pamiętam łomot serca, z jakim po raz pierwszy wykręciłem numer telefonu do Romana Kostrzewskiego, z trudem zdobyty od Marcina Jacobsona. Pisałem wtedy pracę dyplomową zatytułowaną Tadeusz Miciński a Roman Kostrzewski – ujęcie komparatystyczne i pomyślałem, że wywiad byłby ciekawym uzupełnieniem badań. Po kilku sygnałach wreszcie usłyszałem charakterystyczny głos. Romek chętnie zgodził się na rozmowę. Tak się zaczęło.

Moja fascynacja twórczością Romana ma swój początek gdzieś w dusznych murach jednego z gliwickich klubów, gdzie po raz pierwszy zobaczyłem katowską egzekucję muzyczną. Było to coś zupełnie innego w porównaniu z koncertami innych zespołów – uderzenie totalne. Zacząłem analizować teksty, selekcjonować wywiady… Na uczelni stałem się tym „od Kostrzewskiego”.

Po skończeniu studiów wpadłem na pomysł napisania książki. Poinformowałem o tym Romana po listopadowym koncercie w Poznaniu w trakcie trasy promującej Buk – akustycznie. Powiedział, żebym poczekał do wakacji. W lipcu 2016 roku, po kilku rozmowach telefonicznych, udało się umówić na spotkanie w Bytomiu. Romek przyznał wtedy, że nie ma ochoty opowiadać o swoim życiu, co trochę zbiło mnie z tropu. Mimo to postanowiłem nie odpuszczać. Kilka dni później zaprosiłem go w góry, do domu moich dziadków. Tam, siedząc nad rzeką, pod drzewami, w towarzystwie pięknej pawicy, zaczęliśmy rozmawiać. Zaskoczyło. W kolejnych miesiącach stałem się etatowym podróżnym pociągu relacji: Czechowice-Dziedzice – Katowice i autobusu 820 w kierunku Bytomia. Okres powstawania niniejszej książki był dla mnie nie tylko ekscytującą, ale i pouczającą przygodą. Żywię wielką nadzieję, że dla Romana również nie był to stracony czas.

Mateusz ŻyłaMateusz Żyła: Zacznijmy od korzeni. Czy udało ci się poznać swoich dziadków lub dowiedzieć się o ich życiu, choćby z opowiadań?

Roman Kostrzewski: Poznać w zasadzie mi się nie udało, dowiedzieć – tak, chociaż niewiele. Na losie mojej rodziny zarówno ze strony ojca, jak i matki, olbrzymie piętno odcisnęła wojna. Ojciec mojej mamy (imion dziadków niestety nie znam) był warszawskim przedsiębiorcą przewozowym. Majątek po nim odziedziczyła babcia – Ślązaczka o nazwisku Leisner. W czasie okupacji jego firma została przejęta przez Niemców, ale babcia otrzymywała jakieś formy zadośćuczynienia finansowego. Zawsze próbowałem sobie wyobrazić początek ich znajomości… Jakiś „panicz” jedzie przewozową budą i zauważa pracującą w polu dziewuchę. Wyrywa ją z sielanki, czyli wioski spod Kędzierzyna-Koźla, i zaczynają wspólne życie. W pamięci pozostała mi fotografia przedstawiająca moją babkę z wielką kokardą – szła pod pachę z mężczyzną w garniturze. Zdjęcie wiernie oddawało specyfikę lat dwudziestych, trzydziestych ubiegłego wieku. Nastawienia babki musiałem się domyślać. Zapewne była zdruzgotana wojenną zawieruchą, szczególnie sytuacją, kiedy państwo musi zrobić coś z ziemiami przejętymi na mocy traktatów. No cóż, wielka polityka pozwala na ujmowanie ludzkiego ciała nie tylko jako mięsa armatniego, ale też jako inwentarza. Babka nie skusiła się na wyjazd do Niemiec. Domyślała się pewnie, że gdy wsiądzie się do budy na kołach, nie zawsze trafi się tam, dokąd by się chciało. Pozostała w Polsce. Była bardzo związana ze Śląskiem, gdzie, jak wiadomo, społeczeństwo posługiwało się wtedy nie tylko polskim, ale i niemieckim. Babka lepiej mówiła po niemiecku. Wiedziałem też, że nie była absolutnie przygotowana do zmiany, jaka nastąpiła zaraz po wojnie. Gdy usłyszała piosenkę Budujemy nowy dom, to pewnie ze smutkiem w oczach wspominała swój prawdziwy dom. Zdała sobie sprawę, że nie ma już czego budować. Musiała skupić uwagę na czymś innym.

Na czym dokładnie?

Na pomaganiu nie tylko swoim dzieciom, ale i wnukom, które nieoczekiwanie szybko przyszły na świat. Los nie był łaskawy nie tylko dla babki, ale i dla mojej matki, którą Armia Czerwona potraktowała jak zdobycz wojenną. Babka przyjęła więc rolę typową dla śląskiej kobiety tamtych czasów: była po prostu towarzyszką swego męża i matką. Zupełnie nie czuła się przygotowana, by zostać przodowniczką pracy, która miałaby budować jeszcze jeden nowy dom. Zmarła rok przed moimi narodzinami. Jej śmierć bardzo wpłynęła na moją matkę, Łucję, która wtedy właściwie straciła „kręgosłup”.

Wrócimy do tego tematu. Przybliżyłeś historię dziadków ze strony mamy. Skupmy się teraz na rodzicach ojca.

Z ich życiem zapoznałem się dosyć późno, bo w wieku piętnastu lat. Pragnąłem uzupełnić wiedzę na temat swojego pochodzenia. Po części się to udało dzięki ciotce – siostrze mojego ojca. Z jej opowieści wynikało, że dziadek nazywał się Móll. W czasach wojny zaciągnięto go do Wehrmachtu. W warunkach śląskich, nawet gdyby deklarował polskość, i tak zostałby wcielony do armii niemieckiej. Nic mi nie wiadomo o poglądach dziadka. W trakcie wojny jego oddział stacjonował w Holandii. Tam już dziadek pozostał. Po wojnie próbował dostać się do Polski, ale przez długi czas były to płonne nadzieje. Z drugiej strony obawiał się o rodzinę, która mogłaby mieć problemy w związku z jego wcieleniem do armii najeźdźcy. Po latach samotności na obczyźnie, po nieudanych próbach kontaktu z najbliższymi, popełnił bigamię. W taki sposób zamknął pewien rozdział. Babcia pozostała w Polsce. Jej rodowe nazwisko brzmiało Paluch. Wywodziła się z rodziny filharmoników.

Wiadomo więc skąd w tobie artystyczna dusza.

Poniekąd tak. Brat babci był filharmonikiem. Zresztą ktoś wcześniej w tej rodzinie też zajmował się muzykowaniem, był członkiem jednej z występujących wówczas orkiestr. Prawdopodobnie wynikało to z pewnego rodzaju ambicji, dążenia do określonego statusu, choć nigdy nie zgłębiłem tego tematu. Widzisz, dzieci wychowujące się w rodzinie przejawiają naturalną potrzebę dokładnego jej poznania. W przypadku małolatów dojrzewających w innych warunkach nie jest to najważniejszy ich cel. Przynajmniej tak było w moim przypadku. Chciałem poznać zarys, ale niekoniecznie coś więcej.

Losy twojej matki okazały się bardzo trudne…

Historia mojej matki była pokłosiem wojny – tak rozumianej, że „zdobywca bierze wszystko”. Zabrano jej cnotę i obciążono dzieckiem. Nie wiem, czy chcianym, nie wypadało mi pytać mamy, czy chciała moją siostrę. Starałem się być człowiekiem wyrozumiałym, ale i bardzo krytycznym. Matka zgubiła gdzieś wątek ideowy związany z tym „budowaniem jeszcze jednego domu”. Nie była odpowiednio przygotowana do odnalezienia się w nowych realiach, wszystko ją zaskoczyło. Gdy podejmowała pracę, następował konflikt, bo dzieci – czyli moje rodzeństwo – pałętały się bez opieki. Poza tym nie miała w sobie determinacji, by zapewnić nam odpowiedni rozwój. W pewnym momencie Krysia, moja siostra, nie wytrzymała. Zauważyła, że sytuacja wymyka się matce spod kontroli, i zawiadomiła milicję. Matka nie wyrabiała finansowo i nie była w stanie zabezpieczyć naszego losu, więc dorabiała. W jaki sposób? Ano sprzedając swoje ciało. Wydaje mi się, że był to rodzaj degradacji. Nigdy nie pogłębiałem tego tematu, nie zachęcałem matki do zwierzeń – nie chciałem przysparzać jej dodatkowego cierpienia. Byłem krytycznie nastawiony do jej postępowania, ale nie na tyle, żeby nie starać się zrozumieć pewnych aspektów jej życia. Jeśli pobłażamy dzieciom, to dlaczego nie mamy być zdolni do pobłażania swoim rodzicom, kiedy popełniają błędy? Na usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że w tamtych czasach wiele dzieci było osamotnionych – w zawierusze wojennej i powojennej sporo ludzi zwyczajnie się zagubiło.

W jakich okolicznościach poznali się twoi rodzice?

Spotkali się na uroczystości, a dokładnie na komunii mojej kuzynki. Matka znała się z siostrą mojego ojca, właściwie od dzieciństwa były koleżankami. I właśnie na tejże komunii, pod wpływem alkoholu – o ile dobrze zrozumiałem, słuchając z rozmów między matką a ciotką – doszło do zbliżenia. Po prostu na imprezie młody chłopak za przyzwoleniem dojrzałej kobiety…

Czyli ojciec był dużo młodszy od matki?

I to sporo. Miał raptem osiemnaście lat, młokos zupełny. Pewna dawka alkoholu spowodowała, że znaleźli sobie miejsce do gruchania. No i… wygruchali. Po latach pytałem matkę o okoliczności, które nie pozwoliły im być razem. Te okazały się dla mnie dość zrozumiałe. Dla ojca była to po prostu przygoda. Moje losy są na tyle ciekawe, że pozwalają pobłażać tego rodzaju zachowaniom. Odrzuciłem pretensjonalność. Raczej opowiadam o tym jako człowiek otwarty, zdając sobie sprawę z ludzkich pragnień, a te w kontekście życia erotycznego wynikają ze słodkiej chwili.

Twoi rodzice już nie żyją, ty w lutym 2016 roku skończyłeś pięćdziesiąt sześć lat. Od momentu, w którym oddano cię do domu dziecka, minęło ponad pół wieku. Czy po upływie tego czasu odczuwasz żal do matki, czy też ją rozumiesz?

Rozumiem. Wyobraźmy sobie matkę, która interpretuje rozłąkę z dziećmi jako poważną stratę. Moja matka cierpiała z tego powodu, ale miała świadomość, że nie jest w stanie nic zrobić. Sąd pozbawił ją praw rodzicielskich. Nie mogła ich odzyskać, bo była zdruzgotana moralnie. Nie znalazła sposobu, nie miała wsparcia merytorycznego. Nie spotkała też ludzi, którzy na tym etapie jej życia byliby chętni wyciągnąć do niej pomocną dłoń. Tak jak powiedziałem, ogromnie przeżyła stratę dzieci. Co mogła zrobić w tych okolicznościach? Mogła szukać skrótu.

W jakim sensie?

Wciąż oddawała się innym za kasę, choćby po to, żeby było ją stać na zabawki. Było to pewnego rodzaju szaleństwo. Wyobraź sobie, że w 1965 roku, będąc już w domu dziecka, otrzymywałem od matki kolejkę na baterię, fruwający samolocik i inne dobroci. Po latach nie mogę więc matki krytykować, chociaż dokonywała złych wyborów. Wydaje mi się, że matka była za bardzo skupiona na chwili obecnej. Żyła w przekonaniu, że utraciła mnie i brata. Brakowało jej szerszej perspektywy. Nie potrafiła zbudować swojego bezpieczeństwa, swojej przyszłości z prostego powodu: źle dobierała partnerów. Zadawała się z kompletnie nieodpowiedzialnymi facetami. W konsekwencji rodziła kolejne dzieci, których nie była zdolna utrzymać. Gdyby związała się z kochającym ją mężczyzną – być może umiałaby podołać odpowiedzialności. Zawsze dziwiło mnie to, że kobieta stroniąca od alkoholu wybierała ochlaptusów. Jaki w tym sens? Współcześni seksuolodzy zdają sobie sprawę, że kobieta, która ma dziecko w wyniku gwałtu, przeżywa traumę. Być może nawet ma problem z pokochaniem swoich dzieci, ale to tylko moje przypuszczenie… Mama, kiedy została zgwałcona, miała szesnaście lat. W ten sposób przyszło na świat jej pierwsze dziecko. Po pięciu latach pojawiło się drugie dziecko, również w efekcie gwałtu. Kto go dokonał? Funkcjonariusz milicji. Trudno mi więc o nieznajdowanie jakiegoś zrozumienia dla jej słabości ducha w późniejszym okresie jej życia. Była osobą, która jedyne duchowe wsparcie mogła odnajdywać w wierze. Należała do ludzi głęboko wierzących, nieustannie liczyła, że jakiś łut szczęścia odmieni jej los. Wszelako nigdy jej za to nie skrytykowałem. Zresztą starałem się unikać ostrej krytyki, która powodowałaby płacz matki. To raczej moja siostra, przy okazji różnych spotkań, potrafiła matce zarzucić coś w sposób bardzo radykalny. Przez pewien czas w ogóle ze sobą nie rozmawiały, bo matka nie była emocjonalnie przygotowana na krytykę.

Siostra, w konsekwencji własnych doświadczeń, nie miała problemów macierzyńskich?

Wręcz przeciwnie. Już w młodym wieku otaczała mnie opieką, niejako czując się w obowiązku, by zastępować mi matkę. Nie mogła tego czynić na co dzień, ponieważ nie miała do tego warunków – wychowywała dwójkę własnych dzieci – ale w jej domu zawsze panowała atmosfera ciepła i miłości. Moi siostrzeńcy są fajnymi, ciepłymi, serdecznymi ludźmi. Znaleźli takie zajęcia, które czynią ich życie sensownym i szczęśliwym. Dostrzegam w nich dużą zaradność. Każdy z nich założył piękną, pełnokrwistą rodzinę. I to jest odpowiedź na zasadnicze pytanie. Czy potomstwo matki uznanej powszechnie za wyrodną może docelowo dokonać czegoś pięknego i wartościowego? Tak. Jak najbardziej.

W jakich okolicznościach zmarła twoja matka?

Matka zmarła w tragiczny sposób. Jej śmierć związana jest niejako z wydarzeniami historycznymi. Nie bez kozery władza PRL-u w wyniku Okrągłego Stołu wytworzyła klimat, w którym Polacy mogli redefiniować swój life, dostrzegać szanse życiowe. Było to charakterystyczne dla oczekiwań 1989 roku. Moja siostra postanowiła opuścić kraj rok wcześniej, czyli w okresie, w którym problemy ekonomiczne mocno dawały się we znaki. Wyemigrowała do Niemiec, po części dlatego, by zapewnić przyszłość swoim dzieciom. W Polsce było szalenie trudno samodzielnie wejść w dorosłość. Młodzi ludzie bez wsparcia rodzin mieli bardzo małe szanse na to, żeby swoją miłość okrasić domowym ognichem – i tym realnym, i symbolicznym. A każda miłość obciążona trudami życia będzie rodziła wśród młodych ludzi pretensje, względem siebie zazwyczaj… W każdym razie po jakimś czasie siostra otrzymała obywatelstwo niemieckie, zaczęła godziwie żyć. Jednocześnie zauważyliśmy, że z matką nie jest dobrze. Czuliśmy, że musimy zabezpieczyć jej los. Tyle że nie mieliśmy pojęcia, jak to zrobić. Otóż moja matka pragnęła zostać przy swoim partnerze. Był to jednak człowiek o trudnym charakterze, często dopuszczał się rękoczynów. Próbowaliśmy jakoś temperować tego mężczyznę, nie mieliśmy jednak szansy ciągłego kontrolowania go, szczególnie wtedy, kiedy matka odrzuciła nasze wsparcie. Miałem dziewiętnaście lat i byłem w szczęśliwym związku. Mimo to chciałem z niego zrezygnować, ponieważ czułem, że problem matki jest także moim problemem. Podjąłem wyzwanie i postanowiłem ją uratować. Byłem młody, silny, miałem nieźle płatną pracę, zaproponowałem więc matce wspólne mieszkanie. Wierzyłem, że wklei się w inny rodzaj życia. Wierzyłem, że uwolnię ją od niepewności materialnej. Czułem się zdolny do pewnego rodzaju wysiłków, które gwarantowałyby jej spokojne życie. Więc to jest po trosze odpowiedź na pytanie, czy matce wybaczyłem… Niestety, nie przystała na mój plan. Pewnie nie chciała zostawiać swojego partnera. A może nie do końca czułaby się wolna? Bo przecież na swój sposób chciała być wolna, niezależna, takie życie wiodła…

Odrzucenie twojej propozycji było problemem.

I to poważnym. Zastanawialiśmy się z bratem i siostrą, co dalej… Znaleźliśmy jedyne rozsądne wyjście: ponieważ stan matki się pogarszał, postanowiliśmy ulokować ją w domu starców, pod pełną opieką lekarzy. Odwiedzałem ją na przemian z bratem. Próbowaliśmy podtrzymywać ją na duchu, bo nie czuła się tam dobrze. I coraz bardziej zapadała na zdrowiu. Zasadniczo nie minęło siedem miesięcy, odkąd umieściliśmy ją w ośrodku, kiedy musieliśmy ją pożegnać… To był moment, który niewątpliwie zamykał jeden z istotnych okresów mojego życia. 1988 rok – wydaniu Oddechu wymarłych światów towarzyszyły takie właśnie osobiste przeżycia. Można sobie wyobrazić, jakich wówczas doświadczyłem dysonansów.

Często wspominasz matkę?

Dzisiaj, kiedy wspominamy ją wraz z siostrą, pozwalamy sobie na dystans: przywołujemy te dobre chwile, trochę z niej żartujemy, przypominamy różne zabawne sytuacje. Mama miała poczucie humoru. Lubiła czytać. Często ślęczała nad świeczką, bo nie miała kasy, żeby czytać książkę przy świetle elektrycznym. Uwielbiała kino. Wystarczył jej słonecznik do skubania i mogła w kinie przesiedzieć cały dzień. Szczególnie kiedy na ekranie pojawiał się Al Pacino, którym była zafascynowana.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: