Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rosół z kury domowej - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 sierpnia 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
31,50
Najniższa cena z 30 dni: 16,90 zł

Rosół z kury domowej - ebook

Wiktoria – architekt z wykształcenia, kura domowa wiedzie idealne życie u boku Tymona. Spełnia jego zachcianki, prowadzi perfekcyjny dom i rozróżnia wszystkie rodzaje garnków.
Gdy pewnego dnia mąż oświadcza jej, że oczarowała go kognitywna inteligencja niejakiej Anny, życie Wiktorii zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni.
Zraniona i nieszczęśliwa zaszywa się w malowniczej niemieckiej wiosce, gdzie poznaje inne kury domowe, równie zagubione i sfrustrowane. Razem rozpoczynają dość ryzykowną przygodę – gotowanie topless w weneckich maskach przed kamerą, a filmy
umieszczają w internecie...
Czy będzie to sposób na nowe życie?
Czy cztery kury domowe znowu poczują się atrakcyjnymi kobietami?
Czy odnajdą szczęście i własną seksualność?
Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7642-594-8
Rozmiar pliku: 519 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział pierwszy

Cztery pudła

Wia­ło. A od wia­tru pul­so­wa­ło w gło­wie. Kie­dy pul­so­wa­nie tro­chę ze­lża­ło, we­wnętrz­ne stro­ny skro­ni zo­sta­ły do­tkli­wie sko­pa­ne. Re­gu­lar­nie, mia­ro­wo i co­raz in­ten­syw­niej. Póź­niej ból wy­brał so­bie jed­ną po­ło­wę i tam za­czął na­ci­skać ze zdwo­jo­ną siłą. Ode­brał ape­tyt i we­pchnął nie­smak w gar­dło. W ta­kich wła­śnie oko­licz­no­ściach na­ro­dzi­ła się mi­gre­na Wik­to­rii, a do wia­tru do­łą­czy­ły in­ten­syw­ne opa­dy.

Wieś za­to­pi­ła się w desz­czu. Lało nie­prze­rwa­nie, a wil­got­ność osią­gnę­ła swój naj­wyż­szy sto­pień – czło­wiek od­no­sił wra­że­nie, że ma skost­nia­łe wnętrz­no­ści i gę­sią skór­kę na­wet na wą­tro­bie. Wik­to­ria sta­ła po dru­giej stro­nie desz­czu, pró­bu­jąc wy­obra­zić so­bie, jak dzia­ła w jej wnę­trzu ta­blet­ka od bólu gło­wy, któ­rą po­łknę­ła łap­czy­wie i z na­dzie­ją, że ból szyb­ko mi­nie. Za­sta­na­wia­ła się też, czy prze­zro­czy­stość wody ma ja­kiś ko­lor.

Roz­wod­nio­ny?

Szkli­sty?

A czy ból gło­wy też ma ja­kiś od­cień?

Te dy­wa­ga­cje były kom­plet­nie po­zba­wio­ne sen­su, jed­nak Wik­to­ria za wszel­ką cenę chcia­ła zna­leźć na nie od­po­wiedź. A wszyst­ko po to, by nie my­śleć o tym, co się wy­da­rzy­ło mi­nio­nej wio­sny, kie­dy mi­gre­nę i parę in­nych sta­nów emo­cjo­nal­nych da­le­kich od sie­lan­ki spre­zen­to­wał jej wła­sny mąż.

Mi­kro­fa­za. Re­wo­lu­cja w sprzą­ta­niu! Mi­krow­łók­no ma gru­bość jed­nej set­nej ludz­kie­go wło­sa. Swo­je wła­ści­wo­ści za­wdzię­cza kli­no­wej struk­tu­rze, któ­rej rdzeń wy­ko­na­ny jest z po­lia­mi­du i wy­peł­nio­ny mi­krow­łók­na­mi po­lie­stru. Jesz­cze ja­kiś czas temu my­śli Wik­to­rii za­prząt­nię­te były mi­kro­fa­zą, któ­ra w do­sko­na­ły spo­sób usu­wa­ła kurz i wszel­kie za­bru­dze­nia z me­bli. Szko­da, że szmat­ką z mi­kro­fa­zy nie dało się ze­trzeć pew­nej Anny, któ­rej in­te­li­gen­cja ko­gni­tyw­na ka­za­ła mę­żo­wi Wik­to­rii od­mie­nić ich ży­cie o sto osiem­dzie­siąt stop­ni. Tyle tyl­ko, że on wy­lą­do­wał w pu­chu, a Wik­to­ria klap­nę­ła na zim­ną i twar­dą po­sadz­kę.

Przy­jazd do Nie­miec był nie­wąt­pli­wie uciecz­ką. I to na­wet nie przed mę­żem (nie­dłu­go by­łym), któ­ry oka­zał się spodlo­nym przed­sta­wi­cie­lem swo­je­go ga­tun­ku, ani nie przed jego no­wym obiek­tem mi­ło­ści. Była to ra­czej uciecz­ka przed pa­lą­cym wsty­dem, któ­ry uświa­do­mił Wik­to­rii jed­no – jest ofia­rą. Nie­ste­ty na wła­sne ży­cze­nie.

Po­cząt­ko­wo po­sta­no­wi­ła zmie­nić wszyst­ko, łącz­nie z imie­niem. Nie bę­dzie Wik­to­rią. Sko­ro cał­ko­wi­cie wy­mie­ni­ła gar­de­ro­bę, prze­pro­wa­dzi­ła się do in­ne­go kra­ju i ob­cię­ła wło­sy, rów­nie do­brze mo­gła też wy­brać inne imię. Na przy­kład Le­eloo – jak bo­ha­ter­ka Pią­te­go ele­men­tu, ulu­bio­ne­go fil­mu Wik­to­rii, w któ­rym to naj­waż­niej­szą po­sta­cią była moc­no za­gu­bio­na dziew­czy­na z po­ma­rań­czo­wy­mi wło­sa­mi, ma­ją­ca trud­no­ści w po­ro­zu­mie­wa­niu się z oto­cze­niem.

Z nią było po­dob­nie.

Ję­zyk nie­miec­ki był ostat­nim, któ­ry jej się choć odro­bi­nę po­do­bał. Uczy­ła się go wpraw­dzie i w li­ceum, i na stu­diach, ale po kil­ku la­tach po­sta­no­wi­ła cał­ko­wi­cie wy­przeć go ze swo­jej gło­wy, po­nie­waż brzmiał twar­do i groź­nie (co nie zna­czy, że cał­kiem go za­po­mnia­ła). Wik­to­ria, wy­cho­wa­na na Staw­ce więk­szej niż ży­cie oraz Czte­rech pan­cer­nych i psie, do­sko­na­le wie­dzia­ła, że Nie­miec jest naj­więk­szym wro­giem Po­la­ka, a dźwię­ki, któ­re z sie­bie wy­do­by­wa, są wul­gar­ne, ostre i nie­bez­piecz­ne. Kie­dy w li­ceum do­wie­dzia­ła się, że na coś tak de­li­kat­ne­go, zwiew­ne­go i ulot­ne­go jak mo­tyl w Niem­czech mówi się Schme­ter­ling, na do­da­tek z char­ko­czą­cym na­ci­skiem na „r”, zro­zu­mia­ła, że jej nie­chęć jest jak naj­bar­dziej uza­sad­nio­na i słusz­na. Ję­zyk nie­miec­ki zde­cy­do­wa­nie na­le­ża­ło uni­ce­stwić w swo­jej gło­wie i ni­g­dy wię­cej go nie uży­wać.

A te­raz sta­ła przed li­sto­no­szem, któ­ry bar­dzo szyb­ko wy­pluł z sie­bie ja­kieś zda­nie i spoj­rzał na nią wy­cze­ku­ją­co. Wstyd jej było przy­znać, że go nie słu­cha­ła, bo my­śla­mi cią­gle jesz­cze była przy szmat­ce z mi­kro­fa­zy, dla­te­go po­sta­no­wi­ła od­gad­nąć, co ewen­tu­al­nie miał na my­śli.

„Może chce kawy?” – prze­mknę­ło jej przez gło­wę. Ni­g­dy nie wia­do­mo, ja­kie zwy­cza­je pa­nu­ją w po­szcze­gól­nych kra­jach. Być może nie­miec­cy li­sto­no­sze, za­nim prze­ka­żą wszyst­kie prze­sył­ki, mu­szą się na­pić kawy.

– Nein – po­wie­dzia­ła na wszel­ki wy­pa­dek. Wszyst­ko wska­zy­wa­ło na to, że była to jed­nak zła od­po­wiedź, po­nie­waż li­sto­nosz wy­ba­łu­szył na nią swo­je brą­zo­we oczy z za­dzi­wia­ją­co małą ilo­ścią rzęs i po­wtó­rzył ze zna­kiem za­py­ta­nia:

– Nein?

Wik­to­ria prze­łknę­ła śli­nę. Sko­ro nie nein, to pew­nie to dru­gie.

– Ja – do­da­ła po chwi­li i na­wet się lek­ko uśmiech­nę­ła, bo prze­cież ko­bie­ta ma pra­wo do zmia­ny zda­nia, i to bez po­da­nia kon­kret­ne­go po­wo­du.

– Dann ja oder nein? – spy­tał kom­plet­nie zdez­o­rien­to­wa­ny li­sto­nosz.

„A kur­wa, sam so­bie wy­bierz pa­su­ją­cą od­po­wiedź” – po­my­śla­ła Wik­to­ria, któ­ra na żywo ni­g­dy nie klę­ła i aby za­koń­czyć ten dziw­ny te­atrzyk nie­po­ro­zu­mień kul­tu­ro­wo-ję­zy­ko­wych, kiw­nę­ła gło­wą raz w górę, raz w bok, co rów­nież mo­gło zo­stać zin­ter­pre­to­wa­ne dwu­znacz­nie.

Na szczę­ście li­sto­nosz do­szedł do wnio­sku, że Wik­to­ria jed­nak się zga­dza, bo po­dał jej ja­kąś kar­tecz­kę do pod­pi­sa­nia i po­szedł do sa­mo­cho­du, z któ­re­go za­czął wy­cią­gać kar­to­ny.

Wik­to­ria zer­k­nę­ła za­cie­ka­wio­na.

No tak! Resz­ta jej rze­czy z Pol­ski. A fa­cet pew­nie chciał się upew­nić, czy ona to ona, a je­śli tak, to czy mo­gła­by po­rę­czyć prze­sył­kę. Pod­pi­sa­ła więc kwi­tek, a po­tem szyb­ko za­mknę­ła drzwi, ką­tem oka do­strze­gła bo­wiem, jak li­sto­nosz zno­wu otwie­ra usta. Ta kon­wer­sa­cja zde­cy­do­wa­nie nie po­win­na mieć dal­sze­go cią­gu.

Czte­ry wiel­kie kar­to­ny. Sza­re i bar­dzo zwy­czaj­ne, a jed­nak za­wie­ra­ją­ce do­ro­bek jej mał­żeń­skie­go po­ży­cia. To tro­chę przy­kre, że po dwu­na­stu la­tach za­peł­ni­ła tyl­ko czte­ry pu­dła. Po­dzie­li­ła je te­ma­tycz­nie. W pierw­szym były wok, pa­tel­nia do pa­el­li, gar­nek do ryżu oraz ulu­bio­na kre­mo­wa za­sta­wa – pła­skie ta­le­rze obia­do­we, mniej­sze ta­le­rze do sa­ła­tek i przy­sta­wek, plus ta­le­rzy­ki de­se­ro­we, głę­bo­kie ta­le­rze na zupę, bu­lio­nów­ki, fla­czar­ki (na zupy kre­mo­we, barsz­cze i czy­ste ro­so­ły) oraz ta­le­rze o róż­nych kształ­tach i róż­nej wiel­ko­ści – pół­mi­ski, mi­ski, w kształ­cie ryby, musz­li, trój­kąt­ne, owal­ne i kwa­dra­to­we. Wszyst­ko to jesz­cze do nie­daw­na miesz­ka­ło w wiel­kiej, bia­łej kuch­ni w wiel­kim, bia­łym domu gdzieś da­le­ko w Pol­sce. Wik­to­ria po­cząt­ko­wo nie chcia­ła ich za­bie­rać, po­tem jed­nak po­my­śla­ła, że w koń­cu sta­no­wi­ły cał­kiem spo­rą część jej do­tych­cza­so­we­go ży­cia. Ży­cia ku­char­ki. No i naj­wy­raź­niej Ty­mon uznał, że nie bę­dzie po­trze­bo­wał tylu ku­chen­nych ga­dże­tów, po­nie­waż jego nowa wy­bran­ka była esen­cją wszel­kie­go ro­dza­ju in­te­li­gen­cji i go­to­wa­nie do niej nie pa­so­wa­ło. A do Wik­to­rii – jak naj­bar­dziej.

Dru­gie pu­dło, ze szmat­ka­mi, pre­pa­ra­ta­mi naj­róż­niej­szej ma­ści, ma­gicz­ny­mi mik­stu­ra­mi oraz skro­ba­ka­mi, za­wie­ra­ło ży­cie sprzą­tacz­ki. I to nie byle ja­kiej. Sprzą­tacz­ki do­sko­na­łej. Ta­kiej, któ­ra wie­dzia­ła, że za­tka­ną ka­mie­niem głów­kę prysz­ni­ca na­le­ży za­nu­rzyć w mi­sce z octem zmie­sza­nym pół na pół z wodą, a po go­dzi­nie spłu­kać. Ta­kiej, któ­ra wa­pien­ny osad na kra­nie li­kwi­do­wa­ła na­są­czo­ną octem szmat­ką, i ta­kiej, któ­ra przed zimą do­kład­nie myła do­nicz­ki po kwia­tach, sto­ły, krze­sła oraz gril­la, opróż­nia­ła oczko wod­ne, wszyst­ko szczel­nie pa­ko­wa­ła i owi­ja­ła fo­lią, a na­stęp­nie cho­wa­ła do piw­ni­cy.

Trze­cie pu­dło było świa­dec­twem pro­fe­sjo­nal­ne­go za­rzą­dza­nia do­mem. Se­gre­ga­to­ry z in­struk­cja­mi ob­słu­gi po­szcze­gól­nych urzą­dzeń, no­tat­ki do­ty­czą­ce de­ko­ro­wa­nia sto­łu plus de­ko­ra­cje na po­szcze­gól­ne pory roku, in­struk­taż kie­lisz­ko­wy, in­struk­taż skła­da­nia ser­we­tek, po­rad­nik ukła­da­nia kwia­tów w wa­zo­nach. Wik­to­ria wes­tchnę­ła i zer­k­nę­ła na no­tat­ki.

Do por­to, sher­ry, wina de­se­ro­we­go i ape­ri­ti­fów sto­su­je się kie­lisz­ki przy­po­mi­na­ją­ce kie­lisz­ki do wina czer­wo­ne­go, ale o po­jem­no­ści 75–100 ml, o dość stro­mych ścian­kach. Z ko­lei long drin­ki po­da­je się zwy­kle w wy­so­kich, smu­kłych, pro­stych szklan­kach z gru­bym dnem o po­jem­no­ści od 150 do 350 ml.

I da­lej:

Układ ta­le­rzy i sztuć­ców sam pod­po­wia­da nam, co naj­pierw bę­dzie­my jeść. Trzy ta­le­rze po­ło­żo­ne je­den na dru­gim wska­zu­ją na trzy­da­nio­we menu. Kie­lisz­ki i szklan­ki są usta­wio­ne w rzę­dzie, pod ką­tem 45 stop­ni wzglę­dem sie­bie. Naj­bli­żej ręki znaj­du­je się szklan­ka na wodę, na­stęp­nie kie­li­szek do bia­łe­go wina i wresz­cie do czer­wo­ne­go.

Czwar­ty kar­ton też był wiel­ki. Ale znaj­do­wa­ła się w nim tyl­ko jed­na rzecz – blok ry­sun­ko­wy ze szki­ca­mi Wik­to­rii. Pierw­sze sześć kar­tek za­peł­nia­ły ry­sun­ki ko­lo­ro­wych stwo­rów, zwie­rzą­tek i ba­śnio­wych po­sta­ci. To było ja­kieś dwa lata temu. Za­raz po spo­tka­niu z Adą, daw­ną przy­ja­ciół­ką.

– Zwa­rio­wa­łaś? – spy­tał ją wte­dy Ty­mon, kie­dy zo­ba­czył, co ry­su­je.

Wik­to­ria się za­czer­wie­ni­ła.

– Nie, po pro­stu spo­tka­łam Adę, któ­ra te­raz pra­cu­je w wy­daw­nic­twie dzie­cię­cym. Za­py­ta­ła mnie, czy chcia­ła­bym ro­bić ilu­stra­cje do ba­jek. Za­wsze mia­łam do­brą kre­skę, więc po­my­śla­łam… – pró­bo­wa­ła się ja­koś wy­tłu­ma­czyć.

Ty­mon pod­szedł do niej, przy­kuc­nął i po­gła­skał ją po gło­wie.

– Kot­ku, a kto się zaj­mie do­mem? Je­śli się sku­pisz na ja­kichś dur­nych ry­su­necz­kach, z któ­rych i tak nie bę­dziesz mieć więk­szych pie­nię­dzy, to prze­sta­nie funk­cjo­no­wać to, co jest dla nas naj­waż­niej­sze. Dom. A ja ku­pi­łem ci wła­śnie pie­kar­nik, dzię­ki któ­re­mu jesz­cze bar­dziej po­ko­chasz go­to­wa­nie – oznaj­mił, po czym po­dał jej ulot­kę su­per­dro­gie­go i su­per­funk­cjo­nal­ne­go pie­kar­ni­ka, któ­ry spo­koj­nie mógł­by kon­ku­ro­wać z mo­de­lem naj­now­sze­go sa­mo­cho­du.

– Pro­gram „Kom­plet­ne menu” po­zwa­la na rów­no­cze­sne przy­go­to­wa­nie czte­rech po­traw, i to bez obaw, że tar­ta bę­dze pach­nia­ła cu­ki­nią, a do kre­mu z dyni za­krad­nie się woń ło­so­sia. Od­po­wied­nio do­bra­na tem­pe­ra­tu­ra wy­trą­ca bo­wiem wszyst­kie aro­ma­ty i łą­czy je w po­sta­ci pary na gór­nych ścian­kach pie­kar­ni­ka. Wszyst­kie przy­go­to­wa­ne skład­ni­ki wkła­da się rów­no­cze­śnie do zim­ne­go pie­kar­ni­ka. Wy­star­czy pa­mię­tać o jed­nym – aby po­tra­wy wsta­wiać we wła­ści­wej ko­lej­no­ści: prze­ką­skę na gór­ną pół­kę, po­ni­żej pierw­sze da­nie, na­stęp­nie dru­gie, a de­ser na sam dół. Po­tem na­le­ży wy­brać, czy da­nie głów­ne jest mię­sne czy ryb­ne, a resz­tę nasz pie­kar­nik zro­bi sam, pie­kąc rów­no­le­gle na czte­rech po­zio­mach – od­czy­ta­ła z za­chwy­tem Wik­to­ria i na­tych­miast za­po­mnia­ła o swo­ich pla­nach ilu­stro­wa­nia ba­je­czek dla dzie­ci. Ty­mon miał ra­cję. Aby dom nor­mal­nie funk­cjo­no­wał, ża­den z jego ele­men­tów nie może być nie­pew­ny. Jej mąż pod­trzy­my­wał fun­da­men­ty ogrom­ną pen­sją, któ­ra re­gu­lar­nie wpły­wa­ła na kon­to, ona zaś trzy­ma­ła w ry­zach czte­ry ścia­ny za po­mo­cą mopa, szma­tek z mi­kro­fa­zy, garn­ków, a te­raz rów­nież pie­kar­ni­ka, któ­ry miał dwa au­to­ma­tycz­ne usta­wie­nia su­ge­ro­wa­ne­go cza­su pie­cze­nia po­sił­ków oraz re­gu­la­cję okre­sów i tem­pe­ra­tu­ry pie­cze­nia. Ich dom był bez­piecz­ny.



Wik­to­ria za­sta­na­wia­ła się przez chwi­lę, czy kie­dy­kol­wiek Ty­mon dał jej od­czuć, że ona jest kimś gor­szym tyl­ko dla­te­go, że sie­dzi w domu. Za­wsze za­chwy­cał się tym, co przy­go­to­wa­ła do je­dze­nia, po­tra­fił do­ce­nić wy­my­te okna, świe­żo ob­sa­dzo­ny skal­niak, a na­wet wy­szo­ro­wa­ne srebr­ne sztuć­ce, któ­re lśni­ły księ­ży­co­wą po­świa­tą. A jed­nak raz zda­rzy­ła się sy­tu­acja, pod­czas któ­rej Wik­to­ria po­czu­ła mrów­ki nie­pew­no­ści prze­bie­ga­ją­ce jej po krę­go­słu­pie.

Do­mo­we przy­ję­cie, oczy­wi­ście dla zna­jo­mych Ty­mo­na, z któ­ry­mi pra­co­wał. Wik­to­ria przez mo­ment chcia­ła za­pro­sić ko­goś, kogo zna­ła, jed­nak nikt kon­kret­ny nie przy­cho­dził jej do gło­wy. Kon­takt z ko­le­żan­ka­mi ze stu­diów roz­pły­nął się ni­czym cze­ko­la­da po­zo­sta­wio­na zbyt dłu­go na słoń­cu, je­dy­na bli­ska jej oso­ba, czy­li Ada, była za­pra­co­wa­na roz­krę­ca­niem wła­sne­go biz­ne­su, a prze­cież nie za­pro­si swo­jej fry­zjer­ki czy ko­sme­tycz­ki, choć tak na­praw­dę były to oso­by, z któ­ry­mi spo­ty­ka­ła się naj­czę­ściej.

– Przyj­dą też twoi ro­dzi­ce? Bo może wte­dy za­pro­szę tak­że mo­ich? – spy­ta­ła Ty­mo­na.

Uniósł wy­so­ko brwi.

– Wy­klu­czo­ne. To nie jest spo­tka­nie ro­dzin­ne ani na­wet przy­ja­ciel­skie, tyl­ko ta­kie po czę­ści biz­ne­so­we. Ro­dzi­ców za­pro­si­my kie­dyś osob­no, a wte­dy li­czę na two­je bezy z kre­mem ka­wo­wym – za­mru­czał ła­ko­mie, wtu­la­jąc nos w jej szy­ję.

Wik­to­ria za­pla­no­wa­ła wszyst­ko z naj­drob­niej­szy­mi szcze­gó­ła­mi. Sta­nę­ła przed ogrom­nym sto­łem na dwa­na­ście osób, za­ście­li­ła go je­dwab­nym ob­ru­sem w ko­lo­rze écru i za­mknę­ła oczy.

Aby pra­wi­dło­wo na­kryć do sto­łu, nie trze­ba znać spe­cjal­nych sztu­czek. Wy­star­czy odro­bi­na lo­gi­ki i zmysł ele­gan­cji. Na­le­ży za­cząć od sztuć­ców, któ­re ukła­da się od ze­wnątrz do we­wnątrz. Po pra­wej stro­nie po­win­ny się znaj­do­wać mak­sy­mal­nie czte­ry sztuć­ce, po le­wej trzy. Ły­żecz­kę i wi­del­czyk do de­se­rów umiesz­cza się nad ta­le­rzem, ta­le­rzyk do chle­ba sta­wia po le­wej stro­nie i kła­dzie na nim no­żyk do ma­sła. Ser­wet­kę moż­na po­ło­żyć na ta­le­rzu lub obok. Trze­ba też pa­mię­tać, by od­stęp mię­dzy sztuć­ca­mi i ta­le­rza­mi był jed­na­ko­wy, co Wik­to­ria do­kład­nie spraw­dzi­ła miar­ką kra­wiec­ką, aby mieć stu­pro­cen­to­wą pew­ność. Na­stęp­nie zer­k­nę­ła na li­stę go­ści i po­ra­dzi­ła się Ty­mo­na, jak wszyst­kich roz­sa­dzić – kto z kim naj­le­piej się do­ga­da, a kogo zde­cy­do­wa­nie na­le­ży roz­dzie­lić.

– Czy mogę za­mó­wić kel­ne­ra? – spy­ta­ła męża, ale jego spoj­rze­nie wy­star­czy­ło za od­po­wiedź.

– Oczy­wi­ście, że so­bie po­ra­dzę.

Trzy dni przed przy­ję­ciem wła­ści­wie nie wy­cho­dzi­ła z kuch­ni. Naj­pierw zro­bi­ła trzy prób­ne tor­ty, du­szo­ne­go kró­li­ka w śmie­ta­nie oraz zupę ra­ko­wą. Ty­mon nie do koń­ca był prze­ko­na­ny.

– Może skup­my się na bar­dziej do­pra­co­wa­nym menu? Je­śli zupa ra­ko­wa, to może póź­niej rów­nież coś w kie­run­ku owo­ców mo­rza? – za­su­ge­ro­wał. – Pa­mię­tasz, jak kie­dyś wy­my­śli­łaś przy­ję­cie bia­ło-zło­te? Wte­dy wszyst­ko było ide­al­nie te­ma­tycz­ne.

Wik­to­ria pa­mię­ta­ła. Bia­ło-zło­te przy­ję­cie z oka­zji uro­dzin taty Ty­mo­na, z cie­lę­ci­ną w bia­łym so­sie w roli głów­nej, bia­ły­mi ku­lecz­ka­mi sera i lo­da­mi wa­ni­lio­wo-śmie­tan­ko­wy­mi. W menu fi­gu­ro­wa­ły rów­nież: „kur­czak na po­dusz­ce z bi­tej śmie­ta­ny”, „pie­czy­wo w ko­szul­ce noc­nej”, „czer­wo­ne ja­błusz­ka w bie­liź­nie” i „bezy w sta­nicz­ku”. Wszyst­ko na­tu­ral­nie utrzy­ma­no w od­cie­niach bie­li, zło­ta i écru, a Wik­to­ria w na­gro­dę otrzy­ma­ła póź­niej od męża pięk­ny zło­ty na­szyj­nik z ogrom­ną per­łą.

Te­raz z uśmie­chem po­dzię­ko­wa­ła Ty­mo­no­wi za pod­po­wiedź i po­że­gna­ła się z du­szo­nym kró­li­kiem w śmie­ta­nie, któ­ry za­mro­żo­ny spo­czął w prze­past­nej szu­fla­dzie chło­dziar­ki. Jego miej­sce za­ję­ły kre­wet­ki ty­gry­sie, pod­du­szo­ne na ma­śle, z do­dat­kiem świe­że­go czosn­ku, im­bi­ru oraz pie­trusz­ki, a tak­że mał­że świę­te­go Ja­ku­ba, a do­kład­niej car­pac­cio z prze­grzeb­ków z list­ka­mi świe­żej ba­zy­lii oraz so­sem cy­try­no­wym. Ca­łość wień­czył lo­do­wy tort z mu­sem ze świe­żych je­żyn. Kie­dy go­ście wy­mla­ska­li wszyst­kie sma­ki, oka­za­li mniej­szy lub więk­szy wer­bal­ny za­chwyt, a na­wet dys­kret­nie wy­li­za­li ta­le­rze, z bur­gun­do­wych ust żony pana pre­ze­sa wy­klu­ło się py­ta­nie:

– A pani czym się zaj­mu­je na co dzień?

Wik­to­ria zro­zu­mia­ła, że zo­sta­ła wła­śnie wy­wo­ła­na do od­po­wie­dzi i kie­dy już z dumą mia­ła wska­zać ręką swo­je ku­li­nar­ne dzie­ła, pięk­nie na­kry­ty i ude­ko­ro­wa­ny stół oraz świe­że kwia­ty w wa­zo­nach, do roz­mo­wy wkro­czył Ty­mon, sku­tecz­nie blo­ku­jąc wszyst­ko to, co ewen­tu­al­nie chcia­ła­by po­wie­dzieć jego żona.

– Wik­to­ria ma tyle zle­ceń, po­my­słów i pro­jek­tów, że nie ma naj­mniej­sze­go sen­su za­czy­nać roz­mo­wy na ten te­mat, bo mo­gły­by pa­nie nie skoń­czyć aż do rana. A tym­cza­sem z kuch­ni już nad­cią­ga za­pach kawy ama­rel­lo z do­dat­kiem li­kie­ru mi­ra­bel­ko­we­go, któ­rą moja żona z przy­jem­no­ścią pań­stwu za­ser­wu­je.

Wik­to­ria zro­bi­ła minę z se­rii „o ni­czym in­nym nie ma­rzy­łam”, po czym od­pły­nę­ła w stro­nę eks­pre­su do kawy.

– Czy ty się mnie wsty­dzisz? – spy­ta­ła dwie go­dzi­ny póź­niej, kie­dy ostat­ni gość znik­nął za ogro­do­wą furt­ką.

Ty­mon po­trze­bo­wał oko­ło sze­ściu se­kund, by zro­zu­mieć, o co pyta go żona, i tak po­pro­wa­dzić roz­mo­wę, żeby wyjść z niej obron­ną ręką.

– Ko­cha­nie. Dla mnie je­steś kró­lo­wą. Ale te baby nie po­tra­fią na­wet roz­bić po­rząd­nie jaj­ka, żeby im żółt­ko nie wy­cie­kło na pod­ło­gę, bo są tak sku­pio­ne na swo­ich ka­rie­rach. Mo­gły­by nie zro­zu­mieć, że ktoś czer­pie przy­jem­ność z za­rzą­dza­nia do­mem, i po­trak­to­wać cię z góry. A wte­dy mu­siał­bym je wy­rzu­cić za drzwi.

Wik­to­ria wtu­li­ła się w jego ra­mio­na.

– Na­praw­dę byś je wy­rzu­cił?

– Bez wzglę­du na to czy­imi są żo­na­mi, ile za­ra­bia­ją i jak bar­dzo są mi po­trzeb­ne do dal­sze­go funk­cjo­no­wa­nia w świe­cie fi­nan­sje­ry. Nie po­zwo­lę, by cię ob­ra­ża­ły.

– Ale były za­chwy­co­ne tym, co ugo­to­wa­łam.

Ty­mon wes­tchnął.

– Oczy­wi­ście, ale gdy­by do­wie­dzia­ły się, że to two­je je­dy­ne za­ję­cie, uzna­ły­by, że na­wet jeż na­uczył­by się go­to­wać, sie­dząc non stop w domu.

– Jeż?

– Jeż, bóbr, co­kol­wiek. A poza tym nie skła­ma­łem, mó­wiąc o two­ich zle­ce­niach. Wszyst­ko, co ro­bisz w na­szym domu, jest spe­cy­ficz­nym ro­dza­jem pro­jek­tu, za­da­niem, któ­re na­le­ży wy­ko­nać, po­dob­nym do tego, co ja ro­bię w swo­jej pra­cy. Tyle że ja za­rzą­dzam pie­niędz­mi, a ty… mo­pem.

Wik­to­ria chcia­ła coś wtrą­cić, ale Ty­mon zbli­żył się do niej kro­kiem przy­cza­jo­nej pumy, a na­stęp­nie do­padł do jej ust, jed­no­cze­śnie wsu­wa­jąc obie ręce pod su­kien­kę. Uzna­ła, że to naj­lep­szy do­wód na to, iż ani się jej nie wsty­dzi, ani w ża­den spo­sób nie trak­tu­je jak ko­goś gor­sze­go. Prze­cież nie rzu­cał­by się z taką na­mięt­no­ścią na zwy­kłą sprzą­tacz­kę! Wik­to­ria roz­chy­li­ła usta, po­zby­ła się szyb­kim ru­chem su­kien­ki i z lek­kim uśmie­chem po­zwo­li­ła się za­mknąć w ra­mio­nach Ty­mo­na, po czym obo­je uda­li się w stro­nę sy­pial­ni.

Przez gło­wę zaś prze­mknę­ły jej my­śli, któ­re zna­ją tyl­ko naj­bar­dziej wta­jem­ni­czo­ne go­spo­dy­nie do­mo­we:

„W sy­pial­ni co­dzien­nie ściel łóż­ko, po­zbie­raj po­roz­rzu­ca­ne ubra­nia i scho­waj do sza­fy, wy­wietrz po­kój.

Co dru­gi dzień wy­trzyj ku­rze.

Raz w ty­go­dniu zmień po­ściel i od razu wy­pierz brud­ną. Od­kurz i wy­myj pod­ło­gi pod łóż­kiem.

Raz w mie­sią­cu prze­trzyj wil­got­ną szmat­ką ramę łóż­ka, sto­li­ki noc­ne i lamp­ki.

Dwa razy w roku wy­pierz koł­dry, po­dusz­ki i koce. Zrób prze­gląd sza­fy i wy­rzuć ubra­nia, któ­rych na pew­no już nie za­ło­żysz”.

Żad­na pani pre­zes o bur­gun­do­wych ustach z pew­no­ścią nie mia­ła o tym bla­de­go po­ję­cia…Rozdział drugi

Ciotka Klara

Wik­to­ria stu­dio­wa­ła ar­chi­tek­tu­rę, któ­rą ukoń­czy­ła z wy­róż­nie­niem, a jed­nak naj­więk­szą na­gro­dą oka­za­ły się dla niej sło­wa Ty­mo­na, czte­ry lata od niej star­sze­go, czte­ry lata bar­dziej do­świad­czo­ne­go i roz­po­czy­na­ją­ce­go wła­śnie flirt z gieł­dą oraz po­mna­ża­niem ma­jąt­ku. Otóż ten­że Ty­mon za­raz po eg­za­mi­nie ma­gi­ster­skim Wik­to­rii wsu­nął na jej pa­lec pier­ścio­nek za­rę­czy­no­wy, do któ­re­go do­rzu­cił ko­ro­na­cję na przy­szłą mo­nar­chi­nię ich wspól­ne­go domu.

– Nie bę­dziesz mu­sia­ła co­dzien­nie rano zry­wać się do pra­cy, nie bę­dziesz mu­sia­ła mieć sze­fa i bać się, że pew­ne­go dnia ktoś cię zwol­ni – szep­tał jej do ucha, a ona bły­ska­wicz­nie za­po­mnia­ła o swo­im dy­plo­mie, ty­tu­le ma­gi­stra oraz moż­li­wo­ści roz­wi­ja­nia ar­chi­tek­to­nicz­nych skrzy­deł i uj­rza­ła sie­bie tań­czą­cą w bia­łej kuch­ni, po­środ­ku któ­rej stał wi­kli­no­wy kosz ze świe­ży­mi tru­skaw­ka­mi.

– Będę pie­kła pysz­ne cia­sta, a cały dom wy­peł­ni za­pach tru­skaw­ko­we­go szczę­ścia. – Ta­kie oto że­nu­ją­ce zda­nie wy­po­wie­dzia­ła ona sama i za­to­pi­ła się w wi­zji do­mo­we­go ogni­ska. Ty­mon nic wię­cej nie mu­siał mó­wić, wy­star­czy­ło, że prze­ni­kął na mo­ment do jej my­śli, usiadł przy bia­łym sto­le i z wy­ra­zem bło­go­ści na twa­rzy roz­po­czął kon­sump­cję tru­skaw­ko­we­go ser­ni­ka na kru­chym spo­dzie.

A po­tem był ślub.

Taki że tyl­ko po­zaz­dro­ścić. Lu­kro­wa­ne ła­bąd­ki na tor­cie ca­ło­wa­ły się na­mięt­nie, a skrzy­deł­ka im błysz­cza­ły słod­kim bro­ka­tem. Sam tort był oczy­wi­ście trzy­pię­tro­wy – każ­de pię­tro mia­ło inny smak, a każ­dy smak był co­raz bar­dziej szla­chet­ny i de­li­kat­ny. Żad­nych gru­dek ma­sła ani tym bar­dziej po­sma­ku nie­świe­żych ja­jek. Były też ró­życz­ki z mar­ce­pa­nu, cze­ko­la­do­we ob­rącz­ki i strze­la­ją­ce z tor­tu zim­ne ognie. I pięk­na para mło­da. Suk­nia trosz­kę bez­owa i bom­bia­sta, ale za to cała wy­sa­dza­na pe­reł­ka­mi i ha­fto­wa­na w nie­za­po­mi­naj­ki. We­lon wił się za pan­ną mło­dą, aż szko­da, że nie wy­tre­so­wa­no w porę dwóch go­łąb­ków, żeby go trzy­ma­ły w dziób­kach.

Tak. Wik­to­ria zde­cy­do­wa­nie nie mu­sia­ła zo­stać ar­chi­tek­tem. Bu­do­wa wła­snych czte­rech ścian jest w koń­cu naj­trud­niej­szym za­da­niem, bo tyl­ko od na­szych umie­jęt­no­ści za­le­ży, czy ta kon­struk­cja nie roz­pad­nie się przy pierw­szym po­dmu­chu wia­tru.

Roz­pa­dła się przy dwu­na­stym.

I to do­kład­nie wte­dy, gdy my­śli Wik­to­rii za­przą­ta­ły pa­sjo­nu­ją­ce dy­wa­ga­cje na te­mat chiń­skie­go pa­row­ni­ka bam­bu­so­we­go, dzię­ki któ­re­mu po­tra­wy mia­ły być jesz­cze bar­dziej so­czy­ste i aro­ma­tycz­ne, a mię­so nie­zwy­kle kru­che.

– Pa­ro­wa­nie da­nej po­tra­wy nie trwa dłu­żej niż dwa­dzie­ścia pięć mi­nut. Wa­rzy­wom typu bro­ku­ły czy mar­chew­ka wy­star­cza kwa­drans, a ziem­nia­ki po­trze­bu­ją oko­ło dzie­się­ciu mi­nut. Pa­row­nik na­da­je pro­duk­tom przy­jem­ny, lek­ko bam­bu­so­wy aro­mat – prze­ko­ny­wa­ła miła pani w te­le­wi­zo­rze i Wik­to­ria po­czu­ła, że my­ślą po­dob­nie. W jej ko­lek­cji nie­ty­po­wych garn­ków znaj­do­wał się już wok, a tak­że pa­tel­nia do pa­el­li, ma­ro­kań­ski ta­dżin oraz ro­mer­topf. Naj­wy­raź­niej przy­szedł czas na azja­tyc­ki pa­row­nik bam­bu­so­wy. Kie­dy Ty­mon po­ja­wił się w domu, za­pra­gnę­ła po­dzie­lić się z nim swo­im no­wym ku­chen­nych ocza­ro­wa­niem, nie­ste­ty na­tknę­ła się na wy­raz twa­rzy, któ­ry ją odro­bi­nę przy­sto­po­wał.

Ty­mon miał bo­wiem twarz ka­mien­ną. Zim­ną, bla­dą i bar­dzo od­py­cha­ją­cą. Wik­to­ria po­czu­ła lek­ki ucisk w żo­łąd­ku, a z jej gło­wy na­tych­miast ule­cia­ła in­for­ma­cja, że aby po­tra­wa nie przy­kle­ja­ła się do dna i ścia­nek pa­row­ni­ka, na­le­ża­ło wy­ło­żyć go per­ga­mi­nem do pie­cze­nia, li­ść­mi ka­pu­sty pe­kiń­skiej, sa­ła­ty lub pla­stra­mi ogór­ka.

– Ko­cha­nie… – za­czę­ła jak zwy­kle, choć ostat­nia gło­ska odro­bi­nę za­klesz­czy­ła się w jej gar­dle.

Ty­mon miał nie tyl­ko ka­mien­ną twarz, ale tak­że ka­mien­ne spoj­rze­nie. Chłód prze­mknął po cie­le Wik­to­rii i spo­czął na sto­pach.

– Nie wiem, czy się do­my­śla­łaś lub na ile się do­my­śla­łaś, ale tak, mam ko­goś.

Wik­to­rii ode­bra­ło mowę, po­nie­waż nie do­my­śla­ła się w ogó­le. Nie przej­mo­wa­ła się póź­ny­mi po­wro­ta­mi czy też służ­bo­wy­mi wy­jaz­da­mi męża, bo prze­cież to nie­mal za­wsze na­le­ża­ło do jego obo­wiąz­ków, a po­nie­waż to on był gło­wą ro­dzi­ny i za­ra­biał na­praw­dę duże pie­nią­dze, ni­g­dy nie mia­ła mu za złe, że cza­sem nie wra­cał o osiem­na­stej do domu, by za­siąść do wspól­nej ko­la­cji.

Ro­ze­pchnię­cie ust i uło­że­nie ję­zy­ka w taki spo­sób, by wy­do­być z sie­bie sło­wo, wy­ma­ga­ło ogrom­ne­go wy­sił­ku, w koń­cu jed­nak Wik­to­rii się uda­ło.

– Kogo? – To było pierw­sze py­ta­nie, któ­re przy­szło jej na myśl, choć tak na­praw­dę kom­plet­nie ją to nie in­te­re­so­wa­ło. Czy to waż­ne? Czy to waż­ne, kim jest ta ko­bie­ta? Czy ma dłu­gie, czy krót­kie wło­sy, w jaki spo­sób ob­ci­na pa­znok­cie i czy wie, że pa­row­nik wy­ko­na­ny jest z bam­bu­sa od­por­ne­go na wodę i tem­pe­ra­tu­rę?

Ty­mon naj­wy­raź­niej my­ślał jed­nak ina­czej, bo na­gle roz­po­czął dłu­gi i lek­ko nud­na­wy wy­wód, pod­czas któ­re­go przed­sta­wił oko­ło trzy­stu za­let swo­jej no­wej wy­bran­ki, okre­ślił jej oczy ko­lo­rem wzbu­rzo­ne­go piwa dę­bo­we­go, usta po­rów­nał do na­pęcz­nia­łych słoń­cem ma­lin, a in­te­li­gen­cję przy­ozdo­bił epi­te­ta­mi: „fa­scy­nu­ją­ca”, „prze­twa­rza­ją­ca in­for­ma­cje na po­zio­mie abs­trak­cyj­nych idei”, „zdol­na do szyb­kie­go i ade­kwat­ne­go znaj­do­wa­nia od­po­wied­nich słów”, wresz­cie „twór­cza”, a na koń­cu „sek­sow­na”. Wik­to­ria zro­zu­mia­ła, że ta ko­bie­ta ma głę­bo­ko w du­pie za­rów­no pa­row­nik bam­bu­so­wy, jak i spo­sób, w jaki przy­go­to­wu­je się w nim po­tra­wy.

– Mogę spy­tać, gdzie ją po­zna­łeś? – prze­rwa­ła na mo­ment wy­wód Ty­mo­na, czym lek­ko wy­trą­ci­ła go z ryt­mu.

– Yyy, po­cze­kaj, bo jesz­cze chcia­łem coś po­wie­dzieć o se­lek­tyw­nym ko­do­wa­niu istot­nych in­for­ma­cji…

– Nie trze­ba – Wik­to­ria zno­wu wpa­dła mu w sło­wo – ja już za­ko­do­wa­łam naj­istot­niej­szę in­for­ma­cję, że ko­goś masz, te­raz chcia­ła­bym jesz­cze wie­dzieć, gdzie ją po­zna­łeś.

– W pra­cy.

– Coś wię­cej?

Ty­mon na­brał po­wie­trza.

– Pew­nie tego nie zro­zu­miesz, ale dla więk­szo­ści męż­czyzn pra­ca sta­no­wi tak na­praw­dę dru­gi dom. To tu­taj spę­dza­my więk­szość cza­su, tu­taj bu­du­je­my swo­je ży­cie to­wa­rzy­skie, zwłasz­cza wte­dy, gdy je­ste­śmy sa­mot­ni.

Wik­to­ria chcia­ła do­dać, że on zda­je się sa­mot­ny nie był, ale po­sta­no­wi­ła słu­chać da­lej.

– Nic dziw­ne­go więc, że co­raz czę­ściej mamy szan­se spo­tkać na­szą dru­gą po­łów­kę wła­śnie w miej­scu, w któ­rym pra­cu­je­my. Za­czy­na się nie­win­nie. Wspól­na pra­ca, wspól­ne pro­jek­ty, wy­jaz­dy służ­bo­we, ko­la­cje i fir­mo­we ban­kie­ty. I na­gle się oka­zu­je, że prze­sta­je­my być tyl­ko parą na polu za­wo­do­wym, ale za­czy­na­my też coś do sie­bie czuć. Tak wła­śnie było ze mną i Anną.

Anna.

Anna se­lek­tyw­nie ko­du­ją­ca istot­ne in­for­ma­cje. O oczach w ko­lo­rze wzbu­rzo­ne­go piwa dę­bo­we­go.

Z Wik­to­rii ze­szło całe po­wie­trze. Po­czu­ła się jak prze­kłu­ty ba­lon, jak sfla­cza­ły brzuch po po­ro­dzie, któ­re­go nie są w sta­nie na­piąć żad­ne mię­śnie.

– Co te­raz?

Ty­mon po­wró­cił do swo­jej ka­mien­nej twa­rzy, któ­ra jego zda­niem naj­bar­dziej pa­so­wa­ła do obec­nej sy­tu­acji, i oznaj­mił:

– Za­bez­pie­czę cię. Wiem, że całe ży­cie nic nie ro­bi­łaś…

Wik­to­rię wbi­ło w po­sadz­kę. Nic? A ob­rób­ka domu? Pra­nie, go­to­wa­nie, sprzą­ta­nie? Plus li­sta za­dań szcze­gó­ło­wych, jak na przy­kład se­gre­go­wa­nie do­ku­men­tów. Na­uczy­ła się tego na pa­mięć: wszel­kie do­ku­men­ty zwią­za­ne z rosz­cze­nia­mi ma­jąt­ko­wy­mi trzy­ma się oko­ło dzie­się­ciu lat. Po tym cza­sie ule­ga­ją przedaw­nie­niu. Po­twier­dze­nia tak zwa­nych świad­czeń okre­so­wych (na przy­kład ra­chun­ki za czynsz, opła­ty za ener­gię elek­trycz­ną) po­win­ny być prze­cho­wy­wa­ne przez trzy lata… I tak da­lej. Każ­dy pa­pier, każ­dy do­ku­ment, za­świad­cze­nie, ra­chu­nek, do­wód wpła­ty – wszyst­ko mia­ło swo­je miej­sce i było sys­te­ma­tycz­nie kon­tro­lo­wa­ne przez Wik­to­rię. Nic? A nad­zo­ro­wa­nie re­mon­tu domu? Ty­mon kom­plet­nie nie miał do tego ani gło­wy, ani cza­su, więc Wik­to­ria prze­ję­ła rolę nad­zor­cy, kon­tro­le­ra oraz sze­fa eki­py re­mon­to­wej. Do­kład­nie oma­wia­ła kwe­stię za­bez­pie­cze­nia me­bli, pod­łóg i wszyst­kich in­nych rze­czy, któ­re mo­gły­by się znisz­czyć – w koń­cu nie od dzi­siaj wia­do­mo, że nie­któ­rzy fa­chow­cy nie przej­mu­ją się tym, że far­ba ka­pie na drew­nia­ną pod­ło­gę, że pod­czas wier­ce­nia w ścia­nie może pęk­nąć lu­stro, a nie­za­bez­pie­czo­ne na­rzę­dzia po­ry­su­ją bla­ty. Wik­to­ria o tym wie­dzia­ła i dla­te­go wła­śnie re­mont prze­bie­gał spraw­nie, szyb­ko i bez ja­kich­kol­wiek strat. Nic? A zna­jo­mość pod­sta­wo­wych ziół i ro­ślin, któ­re kwi­tły w ich ogro­dzie? A wy­wa­bia­nie plam z rdzy, ple­śni i atra­men­tu, a tak­że za­bru­dzeń z po­ście­li, wi­kli­ny i sre­bra li­ść­mi szcza­wiu?

Naj­wy­raź­niej to wszyst­ko było bez zna­cze­nia.

– Dom pro­po­nu­ję sprze­dać i spra­wie­dli­wie po­dzie­lić pie­nią­dze.

– To zna­czy?

– Do­sta­niesz dwa­dzie­ścia pro­cent.

– A dla­cze­go nie po­ło­wę?

Ty­mon roz­cią­gnął ka­mien­ne usta w ka­mien­nych uśmiesz­ku.

– Wik­to­ria, myśl lo­gicz­nie. To ja za­ro­bi­łem na ten dom i ku­pi­łem wszyst­ko, co się w nim znaj­du­je.

„Łącz­nie ze mną” – po­my­śla­ła Wik­to­ria.

– Ty przez te wszyst­kie lata użyt­ko­wa­łaś go we­dle wła­snych upodo­bań i mu­szę przy­znać, że nie wy­cho­dzi­ło ci to naj­go­rzej.

– Coś ta­kie­go… – wtrą­ci­ła oszo­ło­mio­na.

Ty­mon mach­nął ręką.

– Ale nie mo­żesz się do­ma­gać po­ło­wy cze­goś, na co ni­g­dy nie za­ro­bi­łaś na­wet zło­tów­ki. Dwa­dzie­ścia pro­cent to bar­dzo uczci­wa pro­po­zy­cja.

Naj­dziw­niej­sze w roz­mo­wach z naj­bliż­szą oso­bą jest to, że bli­skość oka­zu­je się po­ję­ciem wy­jąt­ko­wo nie­trwa­łym. Ktoś, kto jesz­cze wczo­raj od­da­wał ci do wy­pra­nia swo­je za­si­ka­ne majt­ki, dzi­siaj od­gra­dza się mu­rem po­sta­no­wień po­roz­wo­do­wych, choć tak na­praw­dę sło­wo „roz­wód” nie pa­dło jesz­cze z żad­nej ze stron.

Ty­mon naj­wy­raź­niej zmę­czył się swo­im wy­wo­dem, usiadł bo­wiem na ka­na­pie, ścią­gnął buty i wska­zał Wik­to­rii miej­sce na fo­te­lu.

Usia­dła, choć stra­ci­ła pew­ność, do kogo tak na­praw­dę na­le­ży fo­tel.

– Po­zwa­lam ci za­brać wszyst­kie sprzę­ty ku­chen­ne. Anna i tak nie go­tu­je.

Ja­sne.

Ktoś, kto prze­twa­rza in­for­ma­cje na po­zio­mie abs­trak­cyj­nych idei, nie po­wi­nien…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: