Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Rouletabille u cara - ebook

Data wydania:
1 stycznia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rouletabille u cara - ebook

Kolejna część przygód reportera Rouletabilla. Sympatyczny dziennikarz-detektyw ma rozwiązać zagadkę na carskim dworze. Co wydarzy się tym razem? Na jakie niebezpieczeństwa narazi się bohater?

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7903-566-3
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Spis treści

Rozdział I. Wesołość i dynamit

Rozdział II. Natasza

Rozdział III. Czuwanie

Rozdział IV. Nie żyje młodzież moskiewska

Rozdział V. Na rozkaz Rouletabille’a generał odbywa przejażdżkę na wolności

Rozdział VI. Tajemnicza ręka

Rozdział VII. Tlenek arsenu

Rozdział VIII. Kapliczka stójkowych

Rozdział IX. Anuszka

Rozdział X. Nocny dramat

Rozdział XI. Trucizna działa dalej

Rozdział XII. Ojciec Aleksy

Rozdział XIII. Żyjące bomby

Rozdział XIV. Bagna

Rozdział XV. Czekałem na was

Rozdział XVI. Przed trybunałem rewolucyjnym

Rozdział XVII. Ostatnia krawatka

Rozdział XVIII. Osobliwe doświadczenie

Rozdział XIX. CarRozdział I

Wesołość i dynamit

– Barynia, przyjechał ten młody cudzoziemiec.

– Gdzie go zaprowadziłeś?

– Pozostał w loży portiera.

– Kazałam ci przecież wprowadzić go do saloniku Nataszy. Nie zrozumiałeś mnie, Jermołaju?

– Wybaczcie, barynia, ale gdy chciałem zrewidować tego młodego cudzoziemca, on dał mi kopniaka w brzuch.

– Czy nie powiedziałeś mu, że wydano rozkaz zrewidowania wszystkich, którzy przybywają do willi? Nawet moja matka musi się poddać rewizji.

– Powiedziałem mu o wszystkim, barynia, wspomniałem też o matce pani.

– Cóż ci odpowiedział?

– Że on nie jest matką baryni. Był wściekły.

– A więc wpuść go bez rewizji!

– Ale prystaw będzie niezadowolony.

– Rozkazałam; odejdź.

Jermołaj skłonił się i zeszedł do ogrodu. Pani Triebasowowa opuściła werandę, na której wiodła powyższą rozmowę ze starym rządcą swego męża, generała Triebasowa, i udała się do jadalni swej daczy, willi, gdzie właśnie wesoły radca stanu Iwan Piotrowicz opowiadał ostatni swój figiel, jaki urządził w restauracji Kubata. Zebrane w willi, towarzystwo bawiło się hucznie; śmiał się też wesoło generał, siedzący z wyciągniętą na fotelu nogą; nie odzyskał w niej jeszcze zupełnej władzy od czasu przedostatniego zamachu, który się fatalnie zakończył dla jego starego woźnicy i dwóch koni. Iwan Piotrowicz, ruchliwy, mały staruszek, o czaszce łysej jak kolano, wypłatał tego figla dzień przedtem. Przepłukawszy sobie – jak zwykł mówić – gardło szklaneczką szampana, opowiadał, wybuchając od czasu do czasu głośnym śmiechem:

– Bawiliśmy się przez całą noc wesoło, Fiodorze Fiodorowiczu, w jednej z nadnewskich restauracji, słuchając śpiewu chórów, a kiedy cygańska muzyka odeszła, wyszliśmy na brzeg Newy, aby wyprostować nogi i ochłodzić się rannym powietrzem. Wtem ukazała się sotnia kozaków gwardyjskich. Znałem dowodzącego nią oficera i zaproponowałem mu, by wypił z nami u Kubata za zdrowie cara. Oficer ten, Fiodorze Fiodorowiczu, to zuch, który od dziecka zna się na szampanie i może się poszczycić tym, że nigdy nie wypił szklanki wina krymskiego. Na sam dźwięk słowa: szampan, wykrzyknął: Niech żyje car! – Wot szczery ruski patriota! – Przyjął on moje zaproszenie i ruszyliśmy wszyscy w drogę, weseli jak dzieci, przypominające sobie szkolne psoty. Szła z nami cała sotnia, przygrywając na piszczałkach, a na końcu izwozczyki: istna procesja! Stanęliśmy wkrótce przed Kubatem; nie mogłem oczywiście pozostawić towarzyszy znajomego oficera przed drzwiami restauracji i zaprosiłem ich również; nie odmówili. Ale i podoficerzy poczuli wielkie pragnienie. No, ty wiesz, wiesz o tym, Fiodorze Fiodorowiczu, że ja znam dyscyplinę i subordynację. Że tam człowiek pewnego pięknego wiosennego poranku poczuje w sobie szeroką naturę, to nic, ale o dyscyplinie nie można zapomnieć. Kazałem więc podać szampana dla oficerów w osobnym gabinecie, a dla podoficerów w dużej sali restauracyjnej. Żołnierze też byli spragnieni, posłałem im więc także szampana na podwórze. W ten sposób uniknęło się zamieszania. Ale i o koniach pomyślałem. Wspaniałe, pyszne koniki, Fiodorze Fiodorowiczu; i one chciały pić za zdrowie cara. Co tu zrobić? Jej Bohu, byłem w kłopocie... Sala, podwórze, wszystko było zapełnione! Nie można przecie było kazać wejść koniom do osobnego gabinetu! Ano, tak kazałem wynieść im szampana w wiadrach na podwórze. I była zabawa, Fiodorze Fiodorowiczu, zabawa aż miło! W życiu ja czegoś tak wesołego nie widziałem. Konie, wypiwszy szampana, zaczęły skakać, rżeć, szaleć, jakby je parzono pochodniami, a ludzie takoż oszaleli, pijani. To było widowisko, że serce się radowało! Ludzie i konie po prostu razem powariowali! Stojąc w oknie gabinetu, pękaliśmy ze śmiechu na widok sarabandy z tańczących butów i końskich kopyt Ale jeźdźcy cierpliwi, zdołali mimo wszystko zaprowadzić konie do koszar. Dali im rady, bo kawaleria carska, Fiodorze Fiodorowiczu, jest pierwszą na świecie! A myśmy się uśmiali! Na wasze zdrowie, Matriono Piotrowna!

Te ostatnie uprzejme słowa skierowane było do generałowej Triebasowowej, która, wzruszając ramionami, słuchała spokojnie opowiadania wesołego radcy stanu o tej szerokiej zabawie. Wtrąciła się do rozmowy tylko po to, by uspokoić generała, który chciał kazać zamknąć całą sotnię, ludzi i konie, do więzienia. I podczas gdy goście śmiali się ubawieni awanturą, ozwała się do męża:

– Fiodorze, nie będziesz chyba przywiązywał wagi do tego, co opowiada nasz stary przyjaciel Iwan Piotrowicz. Ten człowiek ma najbujniejszą wyobraźnię w całym Petersburgu, zwłaszcza gdy się napije szampana. Iwanie Piotrowiczu, przyznajcie się, żeście nie kazali wcale podawać koniom szampana w wiadrach!

Ale stary hulaka protestował. Napojenie koni szampanem, to przecie był kawał, na jaki się nawet znany kawalarz, adwokat Atanazy Gieorgiewicz, nie zdobył.

– Przeciwnie. Kazałem podać koniom szampana i to najlepszej marki. Czestne słowo daję! Wygrałem w klubie kupieckim cztery tysiące rubli, a wyszedłem z tej małej uczty z piętnastoma kopiejkami w kieszeni.

Ale do ucha Matriony Piotrowny pochylił się w tej chwili Jermołaj, wierny rządca, który nawet w mieście nigdy nie porzucał swego nankinowego ubrania, paska z czarnej skóry, szerokich niebieskich pantalonów i butów błyszczących jak lustro. Generałowa podniosła się z krzesła, skinęła głową i uśmiechnęła się do swej pasierbicy Nataszy, która wiodła za nią oczyma aż do drzwi, nie słuchając czułych słówek adiutanta swego ojca, żołnierza-poety Borysa Murazowa, który napisał tyle pięknych poezji na śmierć studentów moskiewskich, wystrzelawszy ich przedtem, wedle rozkazu, na barykadach.

Jermołaj udał się za swa panią do dużego salonu; tam wskazał jej drzwi na pół otwarte, które prowadziły do saloniku poprzedzającego pokój Nataszy.

– On jest tam! – rzekł przyciszonym głosem.

Jermołaj mógł spokojnie milczeć, gdyż generałowa byłaby się domyśliła obecności w saloniku obcego człowieka. Mówiła o tym pozycja pewnego indywiduum ubranego w płaszcz oblamowany fałszywymi astrachanami, jak wszystkie płaszcze policji rosyjskiej (po tym można na pierwszy rzut oka poznać agentów śledczych). Człowiek ten na czworakach, spoglądał przez wąską szparę, miedzy drzwiami na pół otwartymi a ścianą, na to, co się działo w saloniku. W ten albo inny sposób poddawano obserwacji wszystkich, którzy chcieli się zbliżyć do generała Triebasowa, zrewidowawszy ich przedtem w loży szwajcara (zwyczaj ten datował się od ostatniego zamachu).

Generałowa dotknęła ramienia człowieka klęczącego ręką, tą dzielną ręką, którą uratowała życie mężowi, a z której nie znikły jeszcze ślady straszliwej eksplozji (podczas ostatniego zamachu Matriona Piotrowna chwyciła w rękę bombę, przeznaczoną do wysadzenia generała w powietrze). Policjant podniósł się i odszedł, tłumiąc odgłos kroków, na werandę, gdzie się wyciągnął na kanapie, udając, że śpi, a w gruncie rzeczy obserwując wejście do ogrodu.

Miejsce jego przy szczelinie w drzwiach zajęła teraz Matriona Piotrowna i obserwowała, co się dzieje w saloniku. Nie było w tym nic szczególnego. Ona to czuwała nad wszystkim i wszystkimi. Ona krążyła dniem i nocą w pobliżu generała, jak wierny pies-stróż gotów do walki z czyhającym niebezpieczeństwem, gotów na razy, na śmierć za swego pana. Zaczęło się to w Moskwie, po strasznych prześladowaniach i rzezi rewolucjonistów pod murami Presni, kiedy pozostali przy życiu nihiliści przysłali zwycięskiemu generałowi Triebasowowi wyrok śmierci. Matriona Piotrowna żyła tylko dla swego męża; twierdziła, że go nigdy nie przeżyje. Dwa razy miała sposobność bronienia go...

Ale teraz nie miała już odwagi i ufności...

Zaszły w niej rzeczy, które wykoleiły zupełnie jej czujność, jej ostrożność, jej miłość... Oznajmiła o nich tylko dyrektorowi policji Kuprianowi, ten zaś mówił o nich carowi. I oto car posyłał jej, jako ostatnią ucieczkę, tego młodego cudzoziemca... Józefa Rouletabille’a, reportera...

...Jaki on był jeszcze młody! Przypatrywała się uważnie tej poczciwej młodej głowie, o oczach jasnych i tak naiwnych, jak oczy dziecka. (Nic dziwnego, że w tej chwili spojrzenie Rouletabille’a nie miało głębokości, jaką nadaje rozmyślanie o rzeczach nadludzkich, bo znalazłszy się przy stole, zastawionym wszelkiego rodzaju przekąskami, młodzieniec zajęty był jedynie sprzątaniem resztek kawioru). Matriona zauważyła świeżość jego policzków, brak najmniejszego zarostu na brodzie... rozwichrzone włosy opadające w lokach na czoło. Czoło miał ciekawe, o fałdach, równoległych do łuków brwi, myślące, gdy tymczasem usta jego poruszały się... poruszały... można by przypuścić że Rouletabille nie jadł od ośmiu dni. Połykał właśnie potężny kawałek jesiotra i spoglądał z lubością na majonez, gdy do salonu weszła Matriona Piotrowna.

Chciał się natychmiast usprawiedliwić i rzekł, mając jeszcze usta pełne jedzenia:

– Niech mi pani wybaczy, ale car zapomniał zaprosić mnie na śniadanie.

Generałowa uśmiechnęła się i powitawszy go silnym uściskiem ręki, poprosiła, by usiadł:

– Rozmawiał pan najjaśniejszym panem?

– Przybywam właśnie od niego. Czy mam zaszczyt rozmawiać z generałową Triebasowową?

– Tak jest. A pan?

– Józef Rouletabille we własnej osobie. Nie dodaję: sługa pani, bo jeszcze nie wiem o niczym. Rozmawiałem właśnie przed chwilą z carem o awanturach pani z nihilistami. Prawda, że nie wyglądam na to?...

– I cóż? – badała generałowa ubawiona tonem, w jakim rozmowa była prowadzona, oraz trochę zmieszaną miną Rouletabille’a.

– Otóż... jestem reporterem, nieprawdaż? Powiedziałem to memu redaktorowi w Paryżu... Nie mam oczywiście wcale ochoty brać udziału w sprawach rewolucji, które się nie tyczą mojej ojczyzny. Redaktor odpowiedział mi na to: – Nie chodzi wcale o branie udziału. Chodzi o to, by się udać do Rosji i zbadać sytuację, w jakiej się znajdują poszczególne stronnictwa. Zacznie pan od interview z carem. Na to odpowiedziałem: – Tak, to co innego... i udałem się na dworzec.

– I interviewował pan cara?

– Tak jest, to nie było znowu takie trudne. Miałem zamiar przybyć prosto do Petersburga; ale za Gatczyną pociąg zatrzymał się i przede mną zjawił się wielki marszałek dworu, prosząc, bym się udał za nim. W dwadzieścia minut potem znalazłem się w Carskim Siole, przed carem... Czekał na mnie, domyśliłem się natychmiast, że chodziło o jakąś ważną sprawę...

– I cóż panu powiedział najjaśniejszy pan?

– To bardzo uprzejmy człowiek ten najjaśniejszy pan. Uspokoił mnie natychmiast, gdy mu oznajmiłem o swoich skrupułach. Powiedział mi, że nie chodzi wcale o robienie polityki, tylko o ratowanie jego najwierniejszego sługi, który omal nie padł ofiarą dziwnego dramatu, rodzinnego...

Generałowa powstała, bardzo blada.

– Ach – rzekła – ależ to...

I Rouletabille, którego uwagi nic nie uszło, spostrzegł, że ręka jej, oparta na poręczy krzesła, zadrżała.

Mówił dalej, udając że nie widzi wzruszenia generałowej:

– Car rzekł mi te słowa: – To ja pana o to proszę, ja i generałowa Triebasowowa. Niech pan idzie, ona czeka na pana!

Rouletabille umilkł teraz, czekając, co powie generałowa.

Po krótkim namyśle odezwała się:

– Czy widział się pan z Kuprianem?

– Z naczelnikiem policji? Tak jest... Wielki marszałek odprowadził mnie z powrotem na dworzec w Carskim Siole; naczelnik policji czekał na mnie na dworcu w Petersburgu. Trudno sobie wyobrazić lepsze przyjęcie!

– Panie Rouletabille – rzekła Matriona, starając się odzyskać zimną krew – nie jestem tego zdania, co Kuprian, ani też nie podzielam (tu zniżyła drżący głos) mniemania najjaśniejszego pana! Wolę pana ostrzec zawczasu... by pan nie żałował, że działał w sprawie... w której trzeba wiele ryzykować... ryzykować ogromnie... Nie! tu nie może być mowy o żadnym dramacie rodzinnym... Rodzina nasza jest nieliczna... generał, jego córka z pierwszego małżeństwa Natasza, i ja... Między nami trojgiem nie może być dramatu... Jest tylko mój mąż, który spełnił swój obowiązek żołnierza, broniąc tronu cara, mój mąż, którego mi chcą zamordować... Nie ma oprócz tego nic innego... stanowczo nic, mój drogi gościu...

I, by ukryć swoje zmieszanie, odkroiła kawałek cielęciny w galarecie.

– Pan nic nie jadł, pan jest głodny, to okropne, mój drogi panie... Wie pan co, zje pan obiad z nami, a potem... potem... pożegna nas pan... tak... zostawi mnie pan samą... Spróbuję go bronić sama jedna... tak... spróbuję...

Łza stoczyła się do cielęciny w galarecie. Rouletabille, którego wzruszał smutek tej dzielnej kobiety, starał się tego nie okazać po sobie.

– Mógłbym przecież trochę pomóc pani – rzekł – Pan Kuprian mówił mi, że jest tu jakaś tajemnica... a moim zadaniem jest badanie tajemnic...

– Wiem, o czym myśli Kuprian – rzekła, potrząsając głową. – Gdybym jednak pewnego dnia zaczęła tak myśleć, jak on, wolałabym raczej umrzeć!

I poczciwa Matriona Piotrowna podniosła na Rouletabille’a swe wielkie, piękne oczy, pełne łez, które starała się powstrzymać i natychmiast dodała:

– Niechże pan je, mój drogi gościu, niech pan je!... Moje drogie dziecię, trzeba zapomnieć o wszystkim, co panu mówił Kuprian... gdy pan powróci do swej pięknej Francji...

– Przyrzekam pani to.

– Więc to cesarz kazał panu odbyć tę długą podróż... Ja nie chciałam wcale... Ma zaufanie do pana? – spytała naiwnie, spoglądając na niego uważnie spoza łez.

– Powiem pani, jak się rzecz miała. Spełniłem kilka czynów, o których mu doniesiono; przy tym cesarz wasz może czasami czytuje dzienniki. Słyszał przede wszystkim, jak opowiadano (bo opowiadano w całym świecie) o tajemnicy żółtego pokoju i perfumach kobiety w czerni...

Wypowiedziawszy te słowa, Rouletabille spojrzał spod oka na generałową i uczuł wielką przykrość, gdy zauważył, że jej poczciwa, szczera twarz wyrażała zupełną nieznajomość tej żółtej tajemnicy i czarnych perfum.

– Mój mały przyjacielu – rzekła głosem, który się stawał coraz cichszy – wybacz mi, ale od dawna już oczy moje nie zajmują się czytaniem...

Łzy, których nie mogła dłużej powstrzymać, spłynęły po jej policzkach.

Rouletabille nie mógł dłużej, panować nad sobą. Przypomniał sobie nagle, co wycierpiała ta heroiczna kobieta w swej codziennej walce z czyhającą na każdym kroku śmiercią. Drżąc cały, wziął w dłonie jej małe, pulchne ręce.

– Niech pani nie płacze! Chcą pani zabić męża. Dobrze, teraz będzie go broniło nas dwoje, przysięgam pani!...

– Nawet przeciw nihilistom?

– Ach, pani! Przeciw całemu światu!... Zjadłem wszystek kawior pani... jestem pani gościem!... jestem pani przyjacielem!

Gdy wymawiał te nie mające ze sobą wiele związku słowa, był taki wzruszony i taki przy tym śmieszny, że generałowa pomimo łez nie mogła powstrzymać śmiechu. Zaprosiła go, by usiadł tuż przy niej.

– Naczelnik policji mówił mi dużo o panu. Stało się to nagle, nazajutrz po zamachu i tajemniczym zdarzeniu, o którym panu opowiem. Zawołał: – Ach, żeby tutaj był Rouletabille, toby rozwiązał tę zagadkę!... Nazajutrz powrócił tutaj. Udał się na dwór. Tam, zdaje się, zajmowano się panem bardzo. Car pragnął pana poznać... Dano znać przez ambasadę do Paryża.

– Tak, tak... i naturalnie wszyscy dowiedzieli się o tym. To śmieszne! Nihiliści uprzedzili mnie natychmiast, że nie przybędę do Rosji żywy. To mnie, nawiasem mówiąc, nakłoniło do przybycia tutaj. Mam bardzo przekorną naturę.

– Jakąż pan miał podróż?

– Dziękuję pani, nie najgorszą... Spłoszyłem zaraz na początku, w pociągu pewnego młodzieńca Rosjanina, który miał mnie zabić i porozumiałem się z nim... bardzo sympatyczny chłopiec; doskonale się urządziłem.

Rouletabille spożywał w tej chwili potrawę, której nazwę trudno byłoby oznaczyć. Matriona Piotrowna położyła mu swą pulchną rękę na ramieniu:

– Czy pan mówi poważnie?

– Jak najpoważniej.

– Może pozwoli pan kieliszek wódki?

– Nigdy nie używam alkoholu.

Generałowa wychyliła jednym haustem kieliszek.

– Jakim sposobem dowiedział się pan, że cię ścigają?

– Przede wszystkim, ów młodzieniec miał na oczach okulary. Wszyscy nihiliści używają w podróży okularów. A zresztą wpadłem na dobry koncept. Na minutę przed odejściem pociągu kazałem wejść na korytarz wagonu sypialnego mojemu przyjacielowi, również reporterowi, który robi zawsze to, czego ja chcę. Nazywamy go w redakcji Migdałem. Powiedziałem mu: Migdał, krzyknij zaraz bardzo głośno: – Patrzcie, to przecież Rouletabille! – No i Migdał krzyknął: – Patrzcie, to Rouletabille! – i natychmiast wszyscy, którzy byli w korytarzu, obejrzeli się, ci zaś, którzy się już znajdowali w przedziałach, wyszli z nich, oprócz człowieka w okularach.

Generałowa spoglądała na Rouletabille’a, który poczerwieniał jak burak, zmieszany własnym samochwalstwem.

– To może śmieszne, co opowiadam; ale od chwili, w której car Wszechrosji zapragnął mnie poznać, nie mogłem pozwolić na to, żeby jakieś indywiduum w okularach nie było ciekawe, jak ja wyglądam. To było nienaturalne. Więc zaledwie pociąg ruszył, przysiadłem się do tego pana i opowiedziałem mu, co o nim myślę. Podróżny zdjął okulary i, wlepiwszy we mnie oczy, zapewnił mnie, że mu bardzo miło rozmawiać ze mną, zanim mi się zdarzy coś przykrego. W pół godziny potem przyjaźń między nami była faktem dokonanym. Dałem mu do zrozumienia, że udaję się do Rosji tylko jako reporter i że będzie miał dosyć czasu gniewać się na mnie, gdybym nie był dosyć roztropny. Na granicy niemieckiej młodzieniec opuścił mnie i powrócił spokojnie do swej nitrogliceryny.

– Więc i pan jest skazany, pan także, moje biedne dziecię!

– Och, jeszcze nas nie mają!

Matriona Piotrowna zakaszlała. To nas rozdzierało jej serce. Z jakim spokojem ten chłopiec, którego jeszcze przed godziną nie znała, godził się dzielić niebezpieczeństwa położenia, które ogólnie wzbudzało litość, od którego jednak odsuwali się najdzielniejsi z taką samą dozą przestrachu jak przezorności.

– Ach! mój mały przyjacielu... Może pan pozwoli trochę tej doskonałej siei? Niech pan wzmocni się kieliszkiem anyżówki i opowiada dalej...

Ale młodzieniec nalał sobie właśnie piwa do szklanki.

– Teraz ja będę słuchał pani. Niech mi pani opowie wszystko, począwszy od pierwszego zamachu.

– Teraz – rzekła Matriona – pójdziemy zjeść obiad.

Rouletabille otworzył szeroko oczy.

– Ależ, proszę pani, a cóż ja robię w tej chwili?

Generałowa uśmiechnęła się. Wszyscy ci cudzoziemcy byli jednacy. Dlatego, że coś przekąsili, wyobrażali sobie, że nie potrzebują jeść obiadu. Nie umieli jeść.

– Przejdziemy do jadalni. Generał oczekuje pana. Goście siedzą przy stole.

– Czy mam udawać, że znam męża pani.

– Tak jest, spotkał go pan w Paryżu. Całkiem naturalne, że będąc w Petersburgu, składa mu pan wizytę. Zna go pan nawet bardzo dobrze, zna go na tyle, by panu mógł ofiarować gościnność. Ach! moja pasierbica... Tak, i Natasza sądzi, że ojciec jej zna pana – dodała, czerwieniąc się...

Otworzyła drzwi wielkiego salonu, przez który trzeba było przejść, by się dostać do jadalni.

Rouletabille mógł obserwować z miejsca, w którym się znajdował, wszystkie kąty salonu, werandę, ogród i przedsionek. Na werandzie, człowiek w paltocie oblamowanym fałszywymi astrachanami zdawał się spać ciągle na kanapie; w jednym z kątów salonu inne indywiduum, milczące i nieruchome jak posąg, ale również ubrane w płaszcz z fałszywymi astrachanami, stało, założywszy ręce na plecach przed akwarelą, przedstawiającą zachód słońca. Wreszcie w ogrodzie i przed wejściem do willi błądziły trzy inne płaszcze z astrachanami, niby dusze pokutujące. Rouletabille zatrzymał generałową ruchem ręki, powrócił do małego salonu i zamknął starannie drzwi za sobą.

– Czy to policja? – zapytał.

Matriona Piotrowna położyła palec na ustach, jakby chcąc mu nakazać milczenie. Rouletabille uśmiechnął się.

– Ilu ich jest?

– Dziesięciu; zmieniają się co sześć godzin.

– W takim razie ma pani u siebie w domu dziennie czterdziestu ludzi nieznanych.

– To nie są ludzie nieznani – rzekła. – Przecież to policja!...

– I pomimo, że oni tu czuwają, podłożono do pokoju generała ów bukiet?

– Wtenczas było ich zaledwie trzech, więc... od owego czasu dano nam dziesięciu.

– To nic nie znaczy... a odkąd jest ich dziesięciu, była ta historia...

– Z czym? – spytała niespokojnie.

– Wie pani dobrze... Z posadzką.

– Sza, milcz pan o tym! – rozkazała.

Przybliżyła się do drzwi i spojrzała przez nie na policjanta stojącego przed krajobrazem... Rzekła:

– Nikt o tym nie wie... nawet mój mąż...

– Powiedział mi o tym Kuprian... Więc to on przysłał pani tych dziesięciu agentów?

– Tak jest.

– A więc, zaczniemy od wyrzucenia policji za drzwi.

Matriona Piotrowna chwyciła go za rękę przestraszona.

– Nie myśli pan chyba tego na serio?

– Owszem! Należy się dowiedzieć, skąd padają ciosy! Ma Pani w domu cztery rodzaje ludzi: policję, służących, przyjaciół i rodzinę. Oddalmy najpierw policję. Niech nie ma prawa pilnowania mieszkania pani. Nie potrafiła zapewnić pani bezpieczeństwa, nie ma więc pani czego żałować. Jeżeli zaś podczas jej nieobecności nie zdarzy się żaden nowy zamach, możemy pozwolić panu Kuprianowi prowadzić dalsze śledztwo u siebie...

– Pan nie zna doskonałej policji Kupriana. Ci dzielni ludzie dali nieraz dowody poświęcenia...

– Pani, gdybym spotkał nihilistę, pierwszym pytaniem, jakie bym sobie zadał, byłoby: czy on nie należy do policji? Pierwszą zaś rzeczą, o którą zapytałbym agenta waszej policji: czy on nie jest nihilistą?

– Ci ludzie nie będą jednak chcieli odejść.

– Czy który z nich mówi po francusku?

– Tak jest, szef ich, ten, który jest w salonie.

– Niech pani będzie łaskawa zawołać go.

Generałowa wyszła do salonu i skinieniem przyzwała stróża bezpieczeństwa. Rouletabille pokazał mu jakiś papier, który ten przeczytał.

– Zbierze pan swych ludzi i opuści willę – rozkazał Rouletabille. – Uda się pan na policję i powie panu Kuprianowi, że to ja wydałem ten rozkaz i żądam, by z willi oddalono policję... aż do nowego rozporządzenia.

Człowiek skłonił się, spojrzał na generałową, nic nie rozumiejąc, i rzekł do młodzieńca:

– Według rozkazu pana!

Wyszedł.

– Niech pan zaczeka na mnie tutaj przez chwilkę – rzekła generałowa, na której niepokój było naprawdę przykro patrzeć.

Udała się za człowiekiem w fałszywych astrachanach. W kilka chwil później wróciła do salonu; wydawała się być jeszcze bardziej wzburzoną.

– Przepraszam pana bardzo – rzekła – ale nie mogłam im pozwolić tak odjechać. Mieli tutaj ciężką i żmudną pracę. Pytali mnie, czy może uchybili w czym lub nie wypełnili należycie swych obowiązków. Uspokoiłam ich napiwkiem.

– Niech mi pani powie prawdę. Prosiła ich pani zapewne, żeby się zbytnio nie oddalali od willi, by jej strzegli bodaj z daleka?

– To prawda – wyznała generałowa, czerwieniąc się. – Ale oni i tak odeszli; muszą pana słuchać. Jaki rozkaz pan im pokazał?

Rouletabille wyjął po raz drugi swój papier pokryty znakami, literami kabalistycznymi, których wcale nie rozumiał. Generałowa przetłumaczyła głośno:

Rozkaz dla wszystkich agentów, czuwających nad willą generała Triebasowa, aby bezwzględnie byli posłuszni okazicielowi. Kuprian

– Prawda! – szepnęła Matriona Piotrowna – ale Kuprian nigdy nie byłby wydał panu tego papieru, gdyby wiedział, że użyje go pan na to, by wypędzić stąd wszystkich jego agentów.

– Zapewne! Nie pytałem go w tym względzie o zdanie, niech mi pani wierzy. Ale zobaczę się z nim jutro i on mnie zrozumie.

– A tymczasem kto będzie strzegł jego?

Rouletabille ujął jej rękę. Widział, że cierpi, pożerana chorobliwą trwogą. Żal mu się jej zrobiło. Chciał ją natchnąć ufnością i odwagą.

– My! – rzekł.

Spojrzała w jego oczy, takie jasne, głębokie i inteligentne, na tę twarz szlachetną, w której przebijała się chęć uspokojenia jej. Rouletabille czekał, co powie generałowa. Nie rzekła nic, tylko uściskała go z całego serca.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: