Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rozliczenie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Lipiec 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Rozliczenie - ebook

Przeczytaj i przekonaj się jak przeszłość potrafi pokrzyżować plany w najmniej spodziewanym momencie życia. Ona ma dwadzieścia lat, życie stoi przed nią otworem. Studia, kochający chłopak i plany na przyszłość. Aż nagle wszystko się wali… A może dopiero zaczyna? Romans i kryminał w jednym.

Kategoria: Komiks i Humor
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8104-325-0
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Gabinet był przestronny w stylu kolonialnym. Dominowały w nim ciężkie, ozdobne meble z litego drewna. Wysokie świece poustawiano na rzeźbionym sekretarzyku i wytwornej biblioteczce. Na ścianach wisiały dyplomy z renomowanych uczelni oraz zdjęcia sławnych osób uśmiechających się do obiektywu. Kolorystyka całego gabinetu wpasowała się w brązy i bordo. Na środku stało wielkie, dębowe biurko z wieloma szufladami i szufladkami, za którym siedział siwowłosy mężczyzna w średnim wieku. Spoczywał w fotelu obitym naturalną skórą. Jego oczy osadzone blisko siebie wyrażały obojętność, były puste. W oknach wisiały ciemne zasłony, przez co pomieszczenie wydawało się bardziej groźne, odstręczające, ciemne, zupełnie jak jego właściciel. Tylko duża lampka, która stała na biurku i oświetlała twarz mężczyzny, dawała odrobinę ciepła temu zimnemu pokojowi, a zawieszone na ścianach kinkiety dodawały delikatne boczne światło.

Starszy mężczyzna był perfekcjonistą, żeby nie powiedzieć pedantem. Wszystko na jego biurku miało swoje miejsce. Panował tu ład i porządek. Nawet w szufladach nie było miejsca na bałagan. Spinacze, długopisy, notesy, teczki, wszystko opisane i włożone do poszczególnych przegródek. Cały jego świat był poukładany. Tu nie było miejsca na nieład oraz błędy. Surowo karał swoich podwładnych, nie należał do miłych ludzi, jednak był skuteczny i dlatego wielu chciało z nim pracować.

Mężczyzna wypełniał właśnie papiery starannym pismem, gdy do jego gabinetu weszła sekretarka — długowłosa blondynka w szarej garsonce i czarnych szpilkach na dziesięciocentymetrowym obcasie.

— Przyszedł pan Gruziec. — Zajrzała do kalendarza, który trzymała w ręku. — Był umówiony na dwunastą. O piętnastej ma pan spotkanie z premierem. Czy przygotować jakieś dokumenty?

— Nie, dziękuję, Anastazjo. Wprowadź pana. — Wstał zza biurka i wyszedł na spotkanie swojemu gościowi. Dziewczyna zaprosiła mężczyznę do środka i zamknęła za sobą drzwi, pozostawiając obydwu panów samych.

— Proszę spocząć, panie Gruziec. — Podali sobie ręce, po czym gość zajął wyznaczone miejsce. — W czym mogę pomóc? — Oczy mężczyzny dalej nie wyrażały żadnych emocji, były jedynie wpatrzone w nowo przybyłego.

— Mamy problem — powiedział gość.

— Pan ma — sprostował mężczyzna — ja jestem jedynie prawnikiem i mam pana bronić w sądzie.

— Dobrze, ja mam problem. — Gość kręcił się na krześle ze zdenerwowania. Na chwilę spuścił głowę, zastanawiając się nad kolejnym zdaniem, które miał powiedzieć. Bał się tego człowieka. Choć sam nie był święty, a wręcz był potworem, to ten mężczyzna, siedzący naprzeciwko niego, był dosłownie samym diabłem. Jego oczy nie wyrażały emocji, nie miał skrupułów i był najlepszy. Gruziec podniósł wzrok i ośmielił się spojrzeć w te puste oczy. — Dlatego potrzebuję pomocy.

— To będzie kosztowało.

— Wiem, zapłacę. — Pocił się coraz bardziej. Wydawało mu się, że krzesło gryzie go w cztery litery, dlatego nie potrafił na nim spokojnie usiedzieć.

— Zatem słucham.

— Okazało się, że jest jeszcze jeden świadek, który widział całe zajście… — Zrobił pauzę, gdyż nie wiedział, jak jego prawnik zareaguje na te słowa. Siwowłosy milczał, co oznaczało, że nie był zachwycony tym, co usłyszał. Nasadą dłoni zaczął pocierać sobie prawe oko, był to znak, że jest rozczarowany swoim klientem i teraz będzie musiał posprzątać ten bałagan. Westchnął ciężko.

— Kto to? — zapytał, nie wdając się w szczegóły.

— Teresa L., sąsiadka Malinowskiego — wyrzucił z siebie jak najszybciej, jakby to nazwisko było trucizną i miało go zaraz zabić.

— Mój najlepszy człowiek się tym zajmie — odpowiedział zdawkowo.

— Dziękuję. — Gruziec odetchnął z ulgą, wstał i podał dłoń swojemu wybawicielowi.

— Tylko pamiętaj, więcej nie chcę słyszeć o takich niedopatrzeniach. Nie wiadomo, czy nie zgłosiła się już na policję. Jeśli to zrobiła, już nic nie poradzę nawet w sądzie, a moja przegrana to twoja przegrana, jeśli wiesz, o czym mówię. — Surowym wzrokiem zmierzył swojego gościa, po czym odwrócił się do niego plecami i zaczął wyglądać przez okno. Tak zakończył ich spotkanie.

* * *

Dom znajdował się na przedmieściach, w pięknej, spokojnej i zielonej okolicy niedaleko parku. Był to poniemiecki budynek z cegły. Na szarej konstrukcji gdzieniegdzie widniały pozostałości po kulach z II wojny światowej.

Dom był duży, przestronny i świetnie oświetlony. Jasne meble, dużo kolorowych dodatków, obrazy na ścianach i mnóstwo roślin różnego rodzaju dodawały uroku temu domostwu.

Ludzie mieszkający w nim nie różnili się od zwykłych rodzin mieszkających w pobliżu. Jak każdy mieli swoje tajemnice. Jedno jednak było pewne. Bardzo kochali swoja nastoletnią córkę.

Gdy wśród czterech ścian ciszę rozdarł dźwięk dzwoniącego telefonu, dziewczyna w dżinsach i w sportowym topie odebrała już po pierwszym sygnale.

— Tak, słucham? — odezwała się dźwięcznym głosem.

— Cześć maleńka, mogę rozmawiać z twoim tatą?

— O! Cześć dziadku. — Słychać było radość w jej głosie. — Pewnie, już go wołam. — Przykryła ręką słuchawkę i krzyknęła w dal. — Tato! Do ciebie!

— Czy babcia dostała sadzonki, które jej wysłałam? — Z powrotem mówiła do słuchawki.

— Tak, kochanie, kazała ci za nie podziękować. A jak ci się układa z Łukaszem? Kiedy nas odwiedzicie? Dawno się nie widzieliśmy.

— To prawda. Stęskniłam się za wami. Myślę, że w następny weekend do was podjedziemy. Na obiad. Powiedz babci, żeby zrobiła swój sławny jabłecznik, Łukasz go uwielbia.

W tym momencie w pokoju pojawił się wysoki, brodaty, ciemnowłosy mężczyzna o dużych śmiejących się oczach.

— O! Tata przyszedł. To pa, dziadku, i do zobaczenia za tydzień.

— Do zobaczenia, Iga.

Gdy dziewczyna oddaliła się do swojego pokoju i słychać było trzaśnięcie drzwiami oraz puszczoną na cały regulator muzykę, mężczyźni zaczęli rozmawiać.

— Jest problem i musisz go rozwiązać. — Było słychać na linii.

— Nie ma sprawy, o co chodzi?

— Teresa L. Załatw to.

Po tych słowach mężczyzna się rozłączył, rozmowa została zakończona.Rozdział 1

Max szedł po ciemniejszej stronie ulicy, gdzie gęsto rosły klony. Drzewa drapieżnie wywijały swoje konary ku górze. Na niebie gwiazdy lśniły jasnym, migoczącym światłem. Jakieś pięćdziesiąt metrów od sklepu położonego w odosobnieniu nie działały trzy latarnie. Cóż za szczęście. Będzie mógł się ukryć i pozostanie niezauważony. Mimo że ciemność była po jego stronie, szedł, oddychając pospiesznie ze zdenerwowania. Krople potu lśniły na jego czole. To miał być pierwszy raz. Wiedział, że był przygotowany, jednak nie był profesjonalistą. Jeszcze. Wszystko mogło pójść nie tak. Wiedział, że może zginąć tego wieczoru, jeśli nie będzie ostrożny ani dość szybki.

Za oknami sklepiku ktoś się poruszył. Chuda sylwetka krzątała się za ladą. Pewnie człowiek odlicza pieniądze. Sprawdza, jaki miał utarg. Jeszcze nie wie, że ktoś wydał na niego wyrok. Sklepikarz jeszcze nie wie, że dziś zginie.

Max schował się w cieniu drzew i czekał. Zostało mało czasu. Czy to zrobi? Zabicie człowieka wszystko zmieni. Już nie będzie tą samą osobą. Ale musi to zrobić. Dla matki. Żeby ją pomścić.

Czeka dalej. Nic się nie dzieje. Przecież miał dziś przyjść. Tak mu powiedzieli. Kłamali? Czy miał dobrych informatorów? A może to wszystko to jakaś bzdura? Może ktoś bawi się jego kosztem?

Ale zaraz.

Coś zauważył.

Jakiś cień.

Ktoś idzie.

Przyglądał się uważnie. W ciemnościach niewiele widział, jedynie zarys sylwetki. Wysoki mężczyzna, może metr dziewięćdziesiąt, krótkie włosy, ciemna kurtka. Tak, to on. Ten mężczyzna zabił jego matkę. Tym razem idzie wykończyć sklepikarza. Zlecenie to zlecenie. Nieważne na kogo. Dostaje pieniądze za to, że wykona brudną robotę. Ale tym razem kat nie wie, że Max jest tuż obok, głodny zemsty…

Mężczyzna szybko wchodzi do sklepu, strzela raz, prosto w czoło, żeby nie było żadnych wątpliwości. Człowiek, który ginie od kuli, nie słyszy wystrzału, ponieważ pocisk jest szybszy od dźwięku. Słychać tylko głośne klaśniecie, a mózg zostaje wyrwany z czaszki. Trudno opanować emocje, kiedy celuje się do swojej ofiary, trzeba mieć stalowe nerwy, żeby stanąć twarzą w twarz z człowiekiem, którego ma się zamiar zabić. Dlatego ten mężczyzna nie jest amatorem. Max o tym wie i czeka. Ów człowiek wychodzi na zewnątrz i wyciąga papierosa. Max schowany w cieniu wie, że teraz ma jedyną i niepowtarzalną szansę. Na tę chwilę czekał. Mężczyzna wyciąga zapalniczkę z kieszeni kurtki. Max zaciska rękojeść pistoletu TT, który ma zasięg pięćdziesiąt metrów. W takiej odległości znajduje się obiekt do unicestwienia. Chłopak podnosi rewolwer. Celuje. Najpierw z zamkniętym jednym okiem, po chwili otwiera je powoli i patrzy przed siebie. Jego myśli wędrują przez całe życie. Powraca do dobrych i złych chwil. Oczami wyobraźni widzi siebie kradnącego czekoladę w sklepie. Tak strasznie miał ochotę na coś słodkiego, że schował ją pod bluzkę i wyniósł bez wyrzutów sumienia. Następnie ukazuje się obraz, jak pomaga koledze, który złamał nogę na szkolnym boisku, widzi, jak łapie go i pomaga dojść do higienistki. Ale przede wszystkim widzi swoją mamę…

Jedynym światłem w tunelu, jedynym słońcem w tamtym czasie była właśnie ona… A teraz nie żyje, została zamordowana przez mężczyznę, który stał niedaleko Maxa. Musiał więc go zabić. Życie za życie, śmierć za śmierć. Wiedział, że po tym, co się stanie, już nigdy nie będzie taki sam, już nigdy nie będzie niewinny i czysty. Zabicie człowieka zabije w nim duszę.

Chłopak mierzy jeszcze przez chwilę, nie może spudłować. Naciska spust. W tym momencie czas staje w miejscu. Dla tamtego mężczyzny czas stanie na zawsze, dla Maxa jedynie na moment. Wstrzymuje oddech. Nie słychać świstu jak w filmach, pocisk przecina powietrze i trafia w pierś. Mężczyzna pada bezwładnie i już się nie podnosi, zaś Max wypuszcza powietrze z ust. Uśmiecha się, chowa broń i odchodzi. Robota wykonana, jego mama została pomszczona. Od teraz wszystko się zmieni.Rozdział 2

Cztery lata później

Popołudnie powoli przeradzało się w wieczór, słońce gasło za leśnym horyzontem, a niebo okrywała ciemna, satynowa szata. Pod sceną zebrał się tłum pogujących nastolatków. Muzyka dobiegała do mnie już lekko przytłumionym szeptem: „…petem gaszę żale, ponoć wiesz już o mnie wszystko, nie znasz mnie wcale…”. Grabaż śpiewał dalej w swoim czarnym cylindrze, a dzieciaki skakały i krzyczały wraz z nim. Dookoła widziałam podobnych do mnie, dla których muzyka i klimat po zmroku były najważniejszą częścią życia. Ludzie siedzieli na trawie z piwem w jednej ręce i papierosem w drugiej, rozmawiając z sobie podobnymi. Widziałam dziewczynę w dredach, która całowała się z łysym chłopakiem z tatuażem na lewej ręce. Niedaleko grupka dziewczyn, na oko szesnastoletnich, śmiała się prawdopodobnie z żartu rudowłosej koleżanki, która wymachiwała rękami w zabawny sposób. Zauważyłam płaczącą dziewczynę niedaleko stoiska z piwem, a po drugiej stronie płotu — chłopaka, który błądził wzrokiem po obecnych tu ludziach, zapewne szukając kogoś ważnego. Patrząc tak na tych wszystkich ludzi, zastanawiałam się, jak oni mnie postrzegają. Czy widzą tylko czarnowłosą dziewczynę pośród grupki ludzi względnie niepasujących do siebie? Czy może ktoś postrzega głębiej? Czy istnieją ludzie, którzy widzą skrzywdzoną istotę, mimo że wygląda ona normalnie? Że śmieje się i jest duszą towarzystwa? Czy ktoś zauważy jej pokaleczone serce i blizny, które ma głęboko w sobie?

Siedzę ze znajomymi przy płocie. Moja przyjaciółka Magda właśnie szuka czegoś w swojej szmacianej torbie i już wiem, co za chwilę powie: „Jaramy?”. I po chwili ja też wyciągnę papierosy i odpalimy je razem jak zawsze.

Magdę poznałam trzy lata temu. Trafiłyśmy razem do jednej klasy. Nie minął jeden dzień szkoły, a już razem wychodziłyśmy na palarnię, co zapoczątkowało naszą przyjaźń. Po zajęciach wychodziłyśmy pogadać, szłyśmy na spacer, czasem do parku, a czasem na jaz. Tam często też spotykamy się ze znajomymi. Most, którym można się tam dostać, ma kolor niebieski i kiedy się na nim podskoczy, czuć, jak wibruje. Pod mostem płynie rwąca rzeka, która niejedną duszę już pochłonęła. Siadamy na betonowych płytach i po prostu jesteśmy. Za nami rozciąga się bezkresny las. Siedzimy tam bez celu ani powodu, po prostu żeby odetchnąć, uciec od rzeczywistości, pogadać o bezsensownych rzeczach, pośmiać się z nieważnych rzeczy. To właśnie Magda pomogła mi otworzyć się na świat, poznać ludzi. Nie należałam do wylewnych ani otwartych osób, nie lubię dzielić się swoją prywatnością. Magda rozbiła mur, który wzniosłam wokół siebie, i dzięki niej jestem teraz bardziej pewna siebie. Dzięki niej jestem tu, gdzie jestem.

Po mojej lewej siedzi Inka. W zasadzie ma na imię Ewelina, ale nazywamy ją Inka, ot taki skrót. Jest bardzo roztrzepana i zamknięta w sobie. Nie ufa ludziom. Może dlatego znalazłyśmy wspólny język. Tak samo jak Magdę, Inkę poznałam w liceum, jednak w przeciwieństwie do Magdy z Inką później się zgadałyśmy. Na początku się jej bałam. Śmieszne, prawda? Szczególnie że teraz jesteśmy sobie naprawdę bardzo bliskie. Ciemne, kręcone włosy, każdego dnia zachodziły jej na twarz, nigdy się nie uśmiechała i wiecznie siedziała sama pod klasą z książką w typie Nietzschego w ręku i miną mówiącą: „Nie podchodź, bo ugryzę”. Ale kiedy już się ją pozna, dowiaduje się, że to cudowna dziewczyna. Zawsze mówi, co myśli, np. kiedyś podeszła do zupełnie obcej dziewczyny, która miała fioletowe pasemka na głowie, i powiedziała: „Kto ci zrobił to coś na głowie? Wyglądasz, jakby tubka farby zwymiotowała ci na włosy”. Po czym odeszła, zostawiając osłupiałą dziewczynę na środku korytarza. Ale najważniejsze jest to, że zawsze pomoże ci, kiedy najbardziej będziesz tego potrzebować.

I wreszcie naprzeciwko mnie stoi Aśka. Z Aśką znamy się od dziecka. Nasze mamy przyjaźniły się, od kiedy były z nami w ciąży. Mieszkamy naprzeciwko siebie, więc można powiedzieć, że jesteśmy jak siostry. Razem grałyśmy w badmintona, rzucałyśmy frisbee, skakałyśmy na skakance, budowałyśmy sobie bazę z badyli i liści. Razem gotowałyśmy zupy z błota, robiłyśmy sekcję zwłok ważce, razem próbowałyśmy zarabiać pieniądze na coraz to nowszych pomysłach — począwszy od sprzedaży kwiatków z ogródka, a skończywszy na wróżeniu z ręki jako madame Ryszerie — i zawsze razem huśtałyśmy się na podwójnej huśtawce w parku obok naszych domów.

Aśka jest specyficzną i wkurzającą osobą, więc albo się ją lubi, albo nienawidzi. Mówi dużo niemiłych rzeczy nowo poznanym ludziom, np. „Ale masz okropne buty, kto ci je kupił? W ogóle nie masz gustu”. Jest straszną plotkarą, nie można jej powierzać tajemnic, bo mogłoby się wydawać, że szerzenie ich po całej półkuli jest sensem jej istnienia. Mimo to, kiedy jej potrzebowałam, zawsze była przy mnie. Pomagała tak samo w tych istotnych sprawach, rodzinnych tragediach, jak i tych mniej ważnych, dotyczących chociażby facetów.

W tle dalej słychać Pidżamę Porno: „Masz tak jak ja w tylu miejscach poklejone serce”. Robi się coraz ciemniej i już nie widzę dokładnie twarzy dziewczyny w dredach i łysego chłopaka, a jedynie ich kontury. W świetle bladych reflektorów wpatrujących się na tłum ze sceny, Magda pstryka palcami i jej kiep leci daleko przed nią, a żar znika pod stopą długowłosego chłopaka idącego lekko chwiejnym krokiem.

— Chce mi się sikać, idziesz ze mną? — rzuca do mnie.

— Spoko, mogę ci potowarzyszyć — podaję jej rękę, a ona podnosi mnie z ziemi. Otrzepuję pupę z trawy i idziemy w mrok. Nie ma co czekać pod toi toiem, bo kolejki się tam nie kończą i prędzej można się posikać w majtki, zanim nadejdzie twoja kolej. Muzyka cichnie powoli za naszymi plecami, odgłosy rozmów i śmiechów słychać z oddali. Przed nami jedynie towarzyszą nam pojedyncze głosy zagubionych wędrowców.

— Jesteś dziś jakaś nieobecna, co się dzieje? Jak z Łukaszem? — pyta mnie Magda, podając torebkę i chowając się za drzewem.

— Sama nie wiem. Ostatnio ciągle mi mówi, że tęskni za dawanymi czasami… — Patrzę niewidzącym wzrokiem w dal i przypominam sobie ostatnią rozmowę z moim chłopakiem:

— Chciałbym, żeby było jak dawniej… — Czekam, aż rozwinie wątek, jednak on milczał, więc zapytałam:

— Co to znaczy?

— ...chciałbym wyjść z kolegami pograć w piłkę, chciałbym wrócić do szkoły i ze swoją paczką poimprezować…

— Ale przecież zdajesz sobie sprawę, że to już nie wróci? Że był czas na szkołę, teraz jest czas na studia. Jesteśmy dorośli, stajemy się niezależni, taka jest kolej rzeczy. Człowiek rodzi się, ma piękne dzieciństwo… zazwyczaj… potem chodzi do szkoły, uczy się, bawi, a później dorasta. Nie przeskoczysz tego… — zamilkłam, dając mu czas na odpowiedź, a on jedynie patrzył przed siebie na płynącą rzekę i powiedział:

— Chciałbym, żeby było jak kiedyś… — Powtórzył jakby nie słyszał tego wszystkiego co przed chwilą mówiłam.

— A kto nie tęskni? — Ze wspomnień wybiła mnie Magda. Potraktowałam to jako pytanie retoryczne i zaczęłam mówić dalej.

— Brakuje mu kopania piłki jak za małolata, wiesz, jak kocha piłkę nożną. Mówił, że kiedyś wszyscy zbierali się na boisku i nie trzeba było dzwonić po nikogo, bo wiadomo było, gdzie będą. Próbuję mu tłumaczyć, że przecież każdy tęskni za czasami, kiedy wszystko było łatwe, ale czas płynie do przodu i nie można cofnąć wskazówek.

Choć czasem chciałoby się wrócić do przeszłości, bo przecież wtedy wszystko było dobrze. Zero problemów, zero odpowiedzialności, jedynie wkurzający dorośli, którzy kazali robić różne, głupie, do niczego niepotrzebne rzeczy, jak na przykład sprzątanie swojego pokoju. Nie wiedzą, co to jest artystyczny nieład? Każdy chyba chciałby dalej żyć otoczony bańką mydlaną, gdzie było bezpiecznie, gdzie nic złego nie groziło. A ja chciałabym mieć dalej obydwoje rodziców. Chciałabym nawet, żeby zmuszali mnie do sprzątania całego domu, żeby dali mi szlaban na wyjścia, czy na telewizję. Nawet dożywotnio. Zgodziłabym się na wszystko, byleby tylko tata żył…

Tak na marginesie… mam na imię Iga.

* * *

Łukasz to mój chłopak. Poznałam go w gimnazjum. No może nie do końca poznałam, bo w zasadzie nie rozmawialiśmy ze sobą, po prostu chodził do równoległej klasy. A że szkoła była mała, wszyscy wiedzieliśmy wszystko o wszystkich. I mimo że się z kimś nie rozmawiało, to można powiedzieć, że się go jako tako znało. Wiecie o czym mówię?

A tak naprawdę to wszystko zaczęło się od SMS-a: „Chętnie przyjdę, skoro piękne panie proszą” — napisał. Siedziałyśmy właśnie z Magdą w „Piekle”, to taka fajna knajpka na naszym osiedlu. Rockowa muzyka, dziwni ludzie, fajny klimat i świetni barmani — tak pokrótce można opisać ten przybytek. Zawsze siadałyśmy przy dużym dębowym barze, ponieważ lubię wysokie, barowe krzesła. Nie należę do najwyższych osób, a kiedy siedzę na tych krzesłach, to wszystko dokładnie widzę i wydaje mi się, że nabieram kilka centymetrów więcej. Dzięki stałemu miejscu, które zajmowałyśmy, poznałyśmy wszystkich barmanów. Był Jezus na motorze, czyli Jarek. Nazwałyśmy go tak, bo często nosił granatową koszulkę z facetem z brodą przypominającym Jezusa, który stał przy motorze. Mało oryginalna ksywka, ale nas bardzo śmieszyła. Był też Cichy — Kuba, bo po prostu był nieśmiały i strasznie podobał się Magdzie. Pamiętam, jak pewnego dnia w środku zimy wyszli we dwójkę przed knajpę i rzucali się śnieżkami, a potem cali mokrzy zaczęli się całować. Magda była taka szczęśliwa, jednak w międzyczasie poznała Jacka no i miała dylemat. Koniec końców wybrała Jacka, sama nie wiem dlaczego, i są już ze sobą dwa lata, tak samo jak ja z Łukaszem. Był też Żuku, który bardzo przypominał bohatera z kreskówki Sok z żuka, oraz Maślak, ale nie pamiętam, skąd wzięła się jego ksywka.

No ale do rzeczy. Siedziałyśmy w „Piekle” i Magda dostała SMS-a od Łukasza, czy nie pójdzie z nim na piwko. Muszę zaznaczyć, że oni dobrze się znali. A że już byłyśmy lekko podchmielone, stwierdziłam, żeby wysłała mu zaproszenie do nas do „Piekła”. On się zgodził i od tego się zaczęło. Sam na sam umówiliśmy się dopiero w walentynki, na spacer po śniegu. Było zwyczajnie, a jednak w jakiś sposób magicznie. Poznawaliśmy się, opowiadaliśmy o sobie. Później odprowadził mnie do domu, a że było bardzo ślisko, wzięłam go pod rękę. Śnieg sypał, było już grubo po północy, a my szliśmy ośnieżonymi ulicami, co jakiś czas ślizgając się na lodzie. Kiedy już staliśmy pod moim domem, Łukasz gadał jak najęty, tak był zdenerwowany i chciał przedłużyć moment pożegnania. W pewnym momencie po prostu zrobił krok w moim kierunku i dał mi buziaka w usta, po czym szybko wycofał się, odwrócił na pięcie, burknął: „na razie” i ruszył ulicą prosto przed siebie. Oczywiście pomylił drogę, poszedł nie w tę stronę, co trzeba, czym zapewne nadłożył drogi. To było słodkie, że pogubił się ze zdenerwowania.

Kiedy już leżałam w łóżku tamtego pięknego dnia, ciągle czułam na ustach jego usta i uśmiechałam się do siebie, choć dalej nie byłam pewna, czy chcę się angażować w związek. Ile to godzin później przegadałam na ten temat z Magdą na jazie? Aż pewnego dnia powiedziała: „Co ci szkodzi spróbować? Przecież zawsze będziesz mogła się wycofać”. I stwierdziłam, że może warto zaryzykować. Tę decyzję podjęłam dopiero w maju. No i od tamtej pory jesteśmy nierozłączni. To łatwe, ponieważ mamy wspólnych znajomych, zjednoczyliśmy ich wszystkich. Razem zdawaliśmy maturę, wspierałam Łukasza, gdy zdawał egzamin na prawo jazdy, gdy zaczynał studia i równie szybko z nich wyleciał, gdy szukał pracy i w końcu znalazł ją na placu Grunwaldzkim jako kierowca w firmie rozwożącej artykuły biurowe. Za to on był przy mnie, gdy pracowałam nocami jako barmanka, a za dnia studiowałam kosmetologię. Dorastaliśmy, a raczej dojrzewaliśmy razem. Szaleństwa młodości plus późniejsze bardziej dorosłe życie zaczynaliśmy we dwoje. Jednak od jakiegoś czasu brakuje mu dzieciństwa, przeszłości. Na to nie mogę nic poradzić. Nie posiadam wehikułu czasu, więc tak naprawdę nie wiem, jak mam mu pomóc, i co tak naprawdę siedzi w jego głowie.Rozdział 3

Max leżał z rękami założonymi za głowę w pokoju z białymi ścianami. Nowe lokum, które wynajął, niczym nie różniło się od wcześniejszych mieszkań. W ogóle nie miało charakteru, było jak hotel, Max nie chciał czuć się jak w domu, ponieważ jego dom już dawno przepadł wraz ze śmiercią matki. Dlatego z każdym nowo wynajmowanym mieszkaniem zabierał jedynie swoje ciuchy i broń. Jedna torba, w której spakował całe swoje życie. Więcej nie potrzebował.

Poza tym w każdym momencie mógł być zmuszony do opuszczenia mieszkania. Zdarzało się, że dawni wrogowie atakowali w najmniej oczekiwanym momencie.

Max żył poza prawem i musiał uważać na każdym kroku, dlatego nawet gdy szedł spać, kiedy gasił światło, pod poduszką zawsze czekała broń gotowa do oddania strzału.

Już nie miał rodziny… Nigdy nie zapomni dnia, w którym odszedł jego ojciec. Bawił się wtedy na podwórku, miał cztery latka. Dzień był słoneczny, jednak gdzieś w oddali widać było ciemne burzowe chmury, które nie zwiastowały nic dobrego. Ludzie mimo to wychodzili z psami na spacery, dzieci grały w piłkę, ganiały się po trawnikach, życie toczyło się jak zwykle. Chłopak biegał z patykiem w ręce, bawiąc się z bratem w wojnę. „Strzelał” ze swojego „pistoletu” do każdego napotkanego po drodze pieska. Kiedy stał z patykiem w ręku, czekając na nowe ofiary, zobaczył, jak jego ojciec wychodzi z domu z walizkami w rękach. Uścisnął mu dłoń, mówiąc: „żegnaj” i nie odwracając się, poszedł przed siebie. Max nic nie rozumiał, patrzył za tatą i nie ruszał się z miejsca przez ponad godzinę. Ciągle miał nadzieję, że tatuś zaraz wróci, że poszedł tylko do sklepu, jak to mu się już wcześniej zdarzało. W tamtym momencie chłopiec nie wiedział, że już nigdy go nie zobaczy. Ich ojciec odszedł, po prostu wyszedł z ich życia po cichu, prawie niezauważony. Nigdy nie chciał mieć dzieci, a gdy się pojawiły na świecie, tylko go drażniły, nie wytrzymał tego. Miał dosyć i stwierdził, że wypisuje się z takiego życia. I po prostu to zrobił. Wyszedł i nigdy już nie wrócił.

Wiatr zerwał się nad głową małego chłopca i owiał go ze wszystkich stron, włosy zmierzwiły mu się na głowie i każdy wywinął się w inną stronę. Czarne chmury pojawiły się nad jego głową, słońce zniknęło nie wiadomo gdzie.

.Jego matka zaś była wspaniałą kobietą, wychowała samotnie dwóch synów. Było jej ciężko, pracowała na dwie zmiany, a mimo to znajdowała czas, aby się z nimi pobawić. Prała, gotowała i pomagała w odrabianiu lekcji. Nigdy nie narzekała na swój los, wręcz przeciwnie, dziękowała Bogu, że ma tak cudownych synów. Aż pewnego dnia zginęła, zostawiając ich samych.

* * *

Zlecenie przyszło w najbardziej odpowiedniej chwili. Nikt nie odzywał się w sprawie pracy i pieniądze powoli się kończyły, a trzeba było zapłacić czynsz, rachunki, kupić jedzenie. Max miał oszczędności na wypadek naprawdę poważnej sprawy, a rachunki raczej nie należały do tej kategorii. Mógł po prostu nie płacić, ale chciał żyć jak każdy, chciał być normalny i należeć do ludzi uczciwych.

Wszystkie szczegóły dostał na maila. Tak ludzie się z nim na ogół kontaktowali, gdyż komórkę zmieniał co jakiś czas, żeby go nie namierzono. Zdjęcie i broń miał odebrać w skrytce na dworcu głównym. Celem był diler narkotykowy o pseudonimie Gwóźdź.

To jeden z tych typowo zaczynających dilerów. Chłopak miał szesnaście lat, pochodził z biednej rodziny, mieszkał w bloku i dzień w dzień pił piwo na ławce z kolegami. Któregoś dnia jego sąsiad zaproponował mu, żeby ten dla niego „latał” i roznosił towar. Młody od razu się zgodził, bo imponowały mu pieniądze i znajomości oraz pozycja sąsiada. Na początku roznosił „skunę” (odmiana marihuany), potem doszła amfetamina, ekstazy, mefedron, kokaina, a na koniec heroina. Rodzice nigdy się nim nie interesowali, za to cieszyli się z nowej plazmy na ścianie i z tego, że nie muszą się martwić, co do garnka włożyć. Dobrze wiedzieli, w jakim fachu robi ich syn, ale co mieli zrobić. Powiedzieć, że to złe? W końcu nie musieli żyć w skrajnym ubóstwie, więc to chyba nie mogła być taka najgorsza robota, prawda?

Jak każdy diler miał też na swoim koncie wielu uzależnionych nastolatków, a pewnie i kilka śmierci z przedawkowania, dlatego Maxa nie zdziwiło, że ktoś pragnie śmierci „Gwoździa”.

Jak się okazało, tym kimś była matka dziewczyny, która zaaplikowała sobie „złoty strzał” z towarem „Gwoździa”. Dziewczyna od dawna u niego kupowała i uzależniła się przez niego. Kilka razy była na odwyku i ostatnim razem wydawało się, że nie wróci do nałogu, jednak pojawił się „Gwóźdź” i automatycznie wszystkie marzenia dziewczyny legły w gruzach. Aż w końcu umarła. Jej matka załamała się i szukała „pomocy” na własną rękę. A Max został narzędziem w tej zemście.

Założył czarną bluzę z kapturem i wziął sportową torbę. Dla pobocznych obserwatorów wyglądał, jakby wracał z siłowni. Zamknął drzwi za sobą i skierował się na dworzec po potrzebne materiały. Stamtąd udał się prosto na ulicę Legnicką. Wiedział, że „Gwóźdź” będzie teraz w domu, znał jego rozkład dnia, który był dołączony do maila. Wszedł do bloku naprzeciwko, wybrał odpowiednie mieszkanie i zapukał. Nikt nie otwierał przez dłuższy czas, więc wyciągnął drut i szybko uporał się z zamkiem. Stanął przy oknie w obcym mieszkaniu, wyciągnął lornetkę i obserwował lokum „Gwoździa”. Sprawdził, czy na pewno jest sam, żeby nie musieli zginąć niewinni ludzie. Nie potrafiłby chyba zabić niewinnego, ale też nie chciał zostać zdemaskowany, nie chciał zostawiać świadków. Obserwował mieszkanie i budynek przez około godzinę, zwracając uwagę na każdy ruch. Kiedy był gotowy, ruszył do akcji. Oczywiście zawsze istnieje ryzyko. Nie ma planu doskonałego i profesjonaliści o tym wiedzą, dlatego w zanadrzu zawsze mają tak zwany plan B. I Max również go miał.

Powoli wchodził na drugie piętro w bloku przyszłej ofiary. Po drodze wyciągnął i sprawdził pistolet M9, standardową broń armii Stanów Zjednoczonych, kaliber 9 mm, 15 naboi w magazynku. Broń pochodziła z Włoch, tak jak matka dziewczyny, która przedawkowała. Może dlatego wybrała dla niego ten model? Ludzie, którzy wynajmowali innych do brudnej roboty, mieli obowiązek — taka niepisana zasada — oprócz zapłacenia z góry całej kwoty również kupienie broni, z której zostanie zastrzelona wybrana osoba. „Babka zna się na broni” — pomyślał Max. Tuż przy drzwiach o numerze 32 założył czapeczkę, ściągnął bluzę i przypiął do koszulki identyfikator. Zapukał. Za drzwiami słychać było kroki. Ktoś patrzył przez judasza.

— Kto tam? — Słychać zdenerwowanie w głosie po drugiej stronie.

— Przyszedłem naprawić klimatyzację — odpowiada Max, łapiąc identyfikator i przybliżając go w stronę wizjera. Dobrze wiedział, że popsuła się tydzień temu. Ta informacja również była dołączona do maila.

— Ach tak, faktycznie, dzwoniłem. — Słychać ulgę w głosie mężczyzny. — Proszę, już otwieram. — słychać skrzypnięcie zamka i odsuwaną zasuwę. „Gwóźdź” otwiera drzwi, gdy już jest widoczny w całości, Max w ułamku sekundy sięga po odbezpieczoną broń, mierzy w głowę i strzela. Wystarczy mu jeden nabój, jeden strzał i po życiu ludzkim pozostaje jedynie bezwładne ciało i plama krwi. Zamyka drzwi, ściąga rękawiczki i zbiega po schodach. Po drodze zakłada bluzę. Ofiara poplamiła mu lekko koszulkę. Wychodzi na ulicę i spokojnym krokiem kieruje się w stronę domu. Zastanawia się, czy zrobić zakupy. Nie, najpierw prysznic.

* * *

Zadzwonił telefon. Max wychodzi właśnie z łazienki. Włosy ma mokre po prysznicu, ręcznik owinięty wokół bioder. Mięśnie jego klatki piersiowej i ramion niejedną dziewczynę doprowadziłyby do omdlenia. Chłopak podąża w stronę, z której dobiega piosenka Godsmacka. Chwyta za telefon komórkowy. Patrzy na wyświetlacz. Nieznany numer. Przerywa piosenkę krótkim: „halo”.

— Dzień dobry. — Słychać w słuchawce. — Dostaliśmy pana zgłoszenie. Czy dalej jest pan zainteresowany ofertą?

— Tak, oczywiście. Pieniądze zawsze się przydadzą.

— Więc zapraszamy do nas jutro o 22

Odkłada telefon na stolik, zakłada bokserki, wyciera włosy ręcznikiem ściągniętym z bioder i zaczyna robić jajka na bekonie.Rozdział 4

Obudziłam się z okropnym bólem głowy. Sięgnęłam po półtoralitrową butelkę niegazowanej wody, którą wczoraj zapobiegliwie położyłam przy łóżku. Teraz uratowała mi życie. Piłam krótkimi, szybkimi łykami. Woda wlewała mi się przez moje wysuszone na wiór gardło, nawilżając je niczym deszcz padający po kilkumiesięcznej suszy. Gdy na dnie butelki zostało parę kropel wody, odłożyłam ją i opadłam z powrotem na łóżko. Poduszka była taka mięciutka. Wzięłam do ręki telefon, który leżał pod moją głową. „Żadnych nowych wiadomości” — westchnęłam. Co ja wczoraj robiłam? Zastanawiałam się w myślach. Był koncert. Piłyśmy. Spotkałam Szamana, swoją dawną sympatię. Ależ on mi się kiedyś podobał. Chłopak ma niesamowity głos i kiedy na ogniskach wyciągał gitarę i zaczynał śpiewać, a płomienie rozjaśniały mu twarz, nie mogłam przestać na niego patrzeć. Jednak nigdy nic między nami nie było, ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu pozostał jedynie kolegą. Wczoraj rozmawialiśmy trochę, wypiliśmy piwko, a ponieważ wiedziałam, że Łukasz jest o niego zazdrosny, wysłałam mu SMS-a, że właśnie rozmawiamy. „O cholera” — pomyślałam — „po co ja to zrobiłam?”. Chyba chciałam, żeby się choć trochę zainteresował swoją dziewczyną. Od dawna nie czułam, ze jestem dla niego ważna. Łukasz nie poszedł na koncert, ponieważ stwierdziłyśmy z dziewczynami, że chcemy zrobić sobie wieczór bez panów, a mój chłopak nigdy nie miał nic przeciwko temu. Wtedy na ogół spotykał się ze swoim kumplem bądź siedział w domu i oglądał jakiś mecz.

Pośpiesznie wystukałam kilka słów na klawiaturze telefonu i szybko nacisnęłam wyślij.

„Już 13.00, najwyższy czas wstawać” — pomyślałam ze zniechęceniem i w końcu zwlekłam się z łóżka. Nastawiłam czajnik i wsypałam dwie łyżeczki cukru do kubka. Otworzyłam szafkę, wyjęłam puszkę z herbatą, wyciągnęłam jeden woreczek i wsadziłam go do kubka. Oparłam się o blat, czekając aż guzik w czajniku pstryknie, oznajmiając tym samym zagotowanie się wody.

Popatrzyłam na wyświetlacz komórki. Zero wiadomości. Zdziwiona brakiem odzewu, zalałam herbatę i ruszyłam do salonu. Po drodze potknęłam się o dywan i wylałam trochę płynu z kubka.

— Szlag — zaklęłam. Odstawiłam herbatę na ławę i poszłam po ścierkę. Kucając, wycierałam to, co rozlałam. Poczułam wibracje w kieszeni od piżamy. „To pewnie Łukasz.” — Ucieszyłam się. Odłożyłam brudną ścierkę i popatrzyłam na wyświetlacz.

„Elo, jak tam po wczorajszym?”.

Eh, to Magda. Przebieram palcami po klawiszach, wystukując słowa:

„Elo! Spoko. Mam kaca. Jakiś szlug dzisiaj?”.

Odpowiedź przyszła natychmiast:

„Za godzinę, tam gdzie zawsze?”.

„Oki, do zobaczenia”.

Wypijam herbatę. Wracam do kuchni. Otwieram lodówkę, przyjemny chłód mnie owiewa. Zauważam sałatkę z kurczakiem wędzonym i łapię ją szybko, jakby zaraz ktoś miał mi ją ukraść sprzed nosa. Wyciągam dwie kromki chleba z drewnianego chlebaka, biorę widelec, nie wypuszczając sałatki rąk, i ruszam z powrotem do salonu. Otwieram balkon, bucha we mnie gorące powietrze. Ależ jest upał. A to dopiero maj, ciekawe jak będzie w czerwcu? Siadam na krześle i zabieram się do jedzenia. Prawie z pełnymi ustami krzyczę:,,dzień dobry’’ do sąsiadki z domu obok, która wychodzi właśnie z psem na spacer.

Darmowy fragment
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: