Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ruth - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
11 kwietnia 2013
Ebook
21,25 zł
Audiobook
49,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ruth - ebook

 

 

Pierwsze polskie wydanie!

RUTH to pełen współczucia portret „kobiety upadłej”, śmiało przeciwstawiający się wiktoriańskim poglądom na temat tego, co grzeszne i nieprawe.

 

Tytułowa bohaterka, Ruth Hilton, młoda, naiwna dziewczyna, sierota, zarabia na swe utrzymanie jako szwaczka. Gdy traci posadę i dach nad głową, oczarowany jej urodą i skromnością dżentelmen proponuje dziewczynie schronienie i pociechę. Szczęście nie trwa długo, zdruzgotana i zhańbiona Ruth otrzymuje jednak szansę na nowe życie pośród ludzi, którzy ofiarują jej miłość i szacunek. Kiedy Bellingham ponownie wkroczy w życie Ruth, dziewczyna zmuszona będzie dokonać niemożliwego wyboru pomiędzy akceptacją ze strony ogółu a osobistą dumą.

Elizabeth Gaskell kreśli niezwykłe postaci na tle wrzosowisk wiktoriańskiej Anglii.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7779-134-9
Rozmiar pliku: 699 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I

Uczennica krawcowej przy pracy

Jest w jednym ze wschodnich hrabstw miasto sądowe, które upodobali sobie wielce monarchowie tudorscy, wskutek zaś ich przychylności i protekcji zyskało ono znaczenie w stopniu zaskakującym dla współczesnego podróżnego.

Przed stu laty prezentowało się ono malowniczo i okazale. Stare domy, pełniące rolę tymczasowych siedzib tych rodów z hrabstwa, które zadowalały się rozrywkami prowincjonalnego miasta, porastały gęsto ulice, nadając im nieregularny acz szlachetny wygląd, nieznany wówczas jeszcze w miastach Belgii. Pobocza ulic charakteryzowały się osobliwym przepychem wskutek obecności szczytowych dachów i kominów, które przecinały błękitne niebo ponad nimi; tymczasem, jeżeli kto spojrzał niżej, uwagę jego przykuwały wszelkiej maści występy w postaci balkonów i wykuszów; zabawny był widok nieskończonej rozmaitości okien, którymi upstrzono ściany na długo przed czasami podatku pana Pitta^(). Ulice poniżej odczuwały skutki istnienia owych występów oraz wysuniętych naprzód górnych pięter; były ciemne i źle wybrukowane dużymi, okrągłymi, luźnymi otoczakami, i pozbawione chodników, które krawężnik oddzielałby bezpiecznie od jezdni; nie było lamp na długie zimowe noce; nie zważano na potrzeby klasy średniej, która ani nie jeździła własnymi powozami, ani nie podróżowała w lektykach, które służący wnosić by mogli wprost do posiadłości ich przyjaciół. Ludzie pracy oraz ich żony, sklepikarze i ich małżonki, oraz wszyscy im podobni, dniem i nocą poruszali się w obliczu znacznego niebezpieczeństwa. Przemieszczające się wąskimi ulicami szerokie, niezgrabne powozy zmuszały pieszych do przeciskania się tuż przy domach. Schody niegościnnych domów sięgały niemalże do samej jezdni, ponownie narażając ich na niebezpieczeństwo, którego udawało im się uniknąć przez dwadzieścia czy trzydzieści kroków. Nocami zaś jedyne źródło światła stanowiły jarzące się, migotliwe lampy olejne, zawieszone nad drzwiami co bardziej arystokratycznych posiadłości; dzięki nim przechodniom dane było widzieć, gdzie idą, nim ponownie pochłonęły ich ciemności, w których nierzadko złoczyńcy czekali na swe ofiary.

Obyczaje owych czasów minionych, ustalone w najdrobniejszym szczególe, pozwalają lepiej zrozumieć okoliczności, które przyczyniły się do ukształtowania charakterów. Padół codzienności, na którym rodzą się ludzie i który pochłania ich, nim się zorientują, wykuwa dla nich łańcuchy, i ledwie jeden na stu ludzi ma w sobie tyle moralnej siły, aby nimi wzgardzić i zerwać je, gdy nadejdzie właściwy czas – kiedy pojawi się wewnętrzna konieczność niezależnego, samodzielnego działania, która jest nadrzędna wobec wszelkich zewnętrznych konwenansów. Dobrze przeto wiedzieć, jakież to łańcuchy codziennych domowych przyzwyczajeń były naturalnymi podporami dla naszych przodków, nim nauczyli się kroczyć samodzielnie.

Malowniczość owych prastarych ulic obecnie przeminęła. Astleyowie, Dunstanowie, Waverhamowie – możni tego regionu – zgodnie z obyczajem zwykli udawać się w sezonie do Londynu, toteż posprzedawali swe rezydencje w stolicy hrabstwa pięćdziesiąt lat temu lub dawniej. A skoro stolica hrabstwa utraciła powab w oczach Astleyów, Dunstanów, Waverhamów, jakże można było przypuszczać, że Domville’owie, Bextonowie i Wilde’owie będą nadal tam zimowali w swych drugorzędnych domach, i to przy zwiększonych kosztach ich utrzymania? Toteż przez pewien czas owe wspaniałe stare domy stały puste; następnie spekulanci odważyli się nabyć i przekształcić opuszczone posiadłości w wiele mniejszych mieszkań, odpowiednich dla ludzi pracy, czy nawet (przybliż ucho, aby nie posłyszał tego cień Marmaduke’a, pierwszego barona Waverham) w sklepy!

Lecz i to nie było jeszcze najgorsze w porównaniu z kolejnym unowocześnieniem, jakiego dopuszczono się wobec tych wspaniałych starych domów. Sklepikarze uznali, iż owa niegdyś modna ulica stała się teraz ciemna, a w słabym, bladym świetle towary nie prezentowały się zachęcająco; chirurg nie widział dobrze, gdy wyrywał ząb pacjentowi; adwokat musiał dzwonić, by wniesiono świece godzinę wcześniej, niż zwykł był to czynić, gdy mieszkał przy bardziej pobocznej ulicy. Krótko rzecz ujmując, za zgodą ogółu zburzono cały fronton po jednej stronie ulicy i odbudowano go w płaskim, surowym, nieurozmaiconym stylu Jerzego III. Bryła główna domów była zbyt lita i mocna, aby poddać się zmianom; toteż niekiedy spotykało ludzi zaskoczenie, gdy przeszedłszy przez sklep o pospolitym wnętrzu, znajdywali się u stóp wspaniałych, rzeźbionych dębowych schodów gęsto zdobionych herbami rodowymi, widnych dzięki światłu wpadającemu przez witrażowe okno.

Na górę takimi schodami – obok takiego okna (przez które wpadała poświata księżycowa, spowijając ją wielobarwną glorią) – szła utrudzona Ruth Hilton pewnej styczniowej nocy wiele już lat temu. Mówię, że była noc; lecz ściślej rzecz ujmując, był to ranek. Stare dzwony Św. Zbawiciela wybijały drugą. A mimo to w pokoju, do którego weszła Ruth, siedziało nadal ponad tuzin dziewcząt, szyjąc tak zapamiętale, jak gdyby zależało od tego ich życie; nie ośmielały się ziewać ani okazać jakiegokolwiek zewnętrznego przejawu zmęczenia. Westchnęły tylko lekko, kiedy Ruth powiedziała pani Mason, która jest godzina, bo z tą właśnie wiadomością miała wrócić; wiedziały bowiem, że chociaż czuwały do tak późnych godzin, następnego ranka trzeba rozpocząć pracę o ósmej, a młode ich członki były bardzo zmęczone.

Pani Mason pracowała równie ciężko, jak one; była jednakże starsza i bardziej wytrzymała; a poza tym, to do niej należały zyski. Lecz nawet ona zauważyła, iż potrzeba nieco odpoczynku.

– Dziewczęta! Zezwalam na półgodzinną przerwę. Proszę zadzwonić, panno Sutton. Martha przyniesie wam trochę chleba, sera i piwo. Proszę jeść na stojąco – z dala od sukien – a później umyć ręce, abyście było gotowe do pracy, gdy wrócę. Za pół godziny – powtórzyła bardzo wyraźnie; następnie opuściła pokój.

Ciekawy był widok młodych dziewcząt, które natychmiast skorzystały z nieobecności pani Mason. Pewna panienka o szczególnie przysadzistym wyglądzie ułożyła głowę na złożonych ramionach i w okamgnieniu zasnęła; nie pozwoliła się obudzić na skromną kolację, lecz podskoczyła z przestrachem w oczach na dźwięk kroków powracającej pani Mason, chociaż ich echo ledwie jeszcze było słychać na schodach. Dwie lub trzy inne przycupnęły przy mizernym kominku, który z uwagi na jak najlepszą oszczędność miejsca, za nic mając wszelki wdzięk i ornamenty, umieszczono w wątłej, płaskiej ścianie, wzniesionej przez obecnego właściciela posiadłości dla wydzielenia tej części ogromnej starej bawialni. Niektóre z dziewcząt spożytkowały czas na jedzenie chleba z serem, wprawiając swe szczęki w tak miarowy, ustawiczny ruch (i przybierając niemal bezmyślnie spokojny wyraz twarzy), jaki właściwy jest krowom, które przeżuwają trawę na łące.

Niektóre unosiły z podziwem szytą właśnie piękną suknię balową, inne zaś przyglądały się wynikom pracy, stając w pewnej odległości od przedmiotu oględzin, ażeby poddać go krytyce w sposób iście artystyczny. Jeszcze inne rozciągały się we wszystkie strony, aby ulżyć zmęczonym mięśniom; jedna czy dwie dały upust ziewaniu, kasłaniu i kichaniu, które tak długo wstrzymywały w obecności pani Mason. Ale Ruth Hilton skoczyła do dużego starego okna i przywarła do niego, tak jak ptak przywiera do prętów swej klatki. Odsunęła storę i wpatrywała się w cichą księżycową noc. Było podwójnie jasno – niemal tak jasno, jak za dnia – ponieważ wszystko pokrywała gruba warstwa śniegu, który padał bezgłośnie od ubiegłego wieczoru. Okno znajdowało się w kwadratowej niszy; osobliwe stare szybki wymieniono na takie, które wpuszczały więcej światła. Nieco dalej pierzaste gałęzie modrzewia kołysały się łagodnie w tę i z powrotem na ledwie odczuwalnym nocnym wietrzyku. Biedny stary modrzew! Był taki czas, gdy rósł na przyjemnym trawniku, a delikatne źdźbła podpełzały pieszczotliwie pod sam jego pień; obecnie jednak murawę podzielono na dziedzińce oraz obskurne tylne podwórka, modrzew zaś uwięziono i obłożono kamieniami brukowymi. Śnieg grubą warstwą pokrywał jego konary i opadał niekiedy bezgłośnie na dół. Stare stajnie powiększono i przekształcono w posępny ciąg nędznych domów przylegających do prastarych posiadłości. A ponad wszystkimi tymi zmianami z okazałego w nędzne roztaczał się purpurowy nieboskłon, niezmienny w swym przepychu!

Ruth przycisnęła czoło do zimnej szyby i nadwerężała bolące oczy, wpatrując się w cudowne nocne niebo zimowe. Targał nią silny impuls, by pochwycić szal i owinąwszy nim głowę, wyruszyć na przechadzkę i rozkoszować się pięknem; i był taki czas, kiedy to natychmiast poszłaby za głosem owego impulsu; teraz jednak oczy Ruth zaszły łzami i stała zupełnie nieruchomo, śniąc o dniach minionych. Ktoś dotknął jej ramienia, gdy błądziła myślami gdzieś daleko, wspominając dawne wieczory styczniowe, które przypominały dzisiejszy, choć przecież były tak od niego różne.

– Ruth, kochana – szepnęła dziewczyna, która mimowolnie przyciągnęła do siebie uwagę, gdy dostała uporczywego ataku kaszlu – chodź, zjedz kolację. Nie wiesz jeszcze, jak bardzo to pomaga przetrwać noc.

– Jedna chwila biegu – jeden powiew świeżego powietrza posłużyłby mi bardziej – odparła Ruth.

– Nie w taką noc, jak ta – odparła dziewczyna, zadrżawszy na samą myśl.

– A dlaczego nie w taką noc, jak ta, Jenny? – zapytała Ruth. – O! W domu wielokrotnie biegałam ścieżką aż do młyna, po to tylko, by zobaczyć zwisające z wielkiego koła sople lodu; a raz, gdy wyszłam, prawie nie mogłam zmusić się do powrotu, nawet do matki, co siedziała przy ogniu… nawet do matki – dodała cicho, melancholijnie, z nutą niewysłowionego smutku w głosie. – Ależ Jenny! – rzekła, zrywając się, a oczy jej szkliły się od łez – powiedz, czyś kiedy widziała, żeby te nędzne, ohydne, zrujnowane stare domy wyglądały choć w połowie tak – jak by to ująć? prawie pięknie – jak w tej chwili, pod tym miękkim, czystym, przepięknym pokryciem; a skoro one tak wiele zyskały, pomyśl tylko, jak w taką noc jak ta wyglądają drzewa i trawa, i bluszcz.

Nie udało się nakłonić Jenny do podziwiania zimowej nocy, która jawiła się jej tylko jako pora zimna i posępna, kiedy to kaszel jej się nasilał, a ból w boku stawał się bardziej dokuczliwy niż zazwyczaj. Objęła jednak ramieniem szyję Ruth i stanęła przy niej, rada, że owa uczennica-sierota, niezaprawiona jeszcze w trudach warsztatu krawieckiego, czerpała tyle przyjemności z czegoś tak pospolitego, jak mroźna noc.

Pozostały zatopione każda we własnych myślach aż do chwili, gdy zabrzmiały kroki pani Mason, a wówczas powróciły bez kolacji, ale pokrzepione, na swe miejsca.

Ruth zajmowała najzimniejszy i najciemniejszy kąt w pokoju, lecz było to jej ulubione miejsce; instynktownie wybrała je ze względu na znajdującą się naprzeciw ścianę, na której widniała pozostałość dawnej, z pewnością wspaniałej niegdyś bawialni, o której pięknie świadczyć mógł pozostawiony wyblakły fragment. Składały się nań płyty o barwie bladej zieleni morskiej obramowane bielą i złotem; na płytach tych namalowano – rozrzucono niedbałą, tryumfalną ręką mistrza – najcudniejsze wstęgi kwiecia, bujne i bogate ponad wszelki wyraz i tak rzeczywiste, że można było nieledwie poczuć ich zapach i usłyszeć, jak wiatr południowy szeleści cicho pośród karmazynowych róż, gałęzi fioletowego i białego bzu, kołyszących się złotolokich konarów złotokapu. Oprócz nich były tam majestatyczne białe lilie – symbol Dziewicy, malwy, dyptam jesionolistny, tojad, bratki, pierwiosnki; był tam każdy kwiat, który kwitnie obficie w czarujących staromodnych wiejskich ogrodach, uchwycony pośród swego wdzięcznego listowia, lecz nie w dzikim nieładzie, wedle którego je wymieniłam. U dołu płyty spoczywała gałąź ostrokrzewu, której nieprzejednaną prostotę zdobiła wijąca się draperia z angielskiego bluszczu i jemioły, i rannika zimowego; po obu bokach natomiast były wiszące girlandy wiosennych i jesiennych kwiatów; ukoronowaniem wszystkiego było zaś cudowne lato ze słodkimi różyczkami oraz czerwcowymi i lipcowymi kwiatami o soczystych barwach.

Monnoyer^(), czy też kimkolwiek był ów nieżyjący już artysta z przeszłości, byłby z pewnością rad, dowiedziawszy się, jak wielką przyjemność z dzieła jego rąk, a nawet ze szczątków tego dzieła, czerpało udręczone serce młodej dziewczyny; wyczarował on bowiem wizje innych podobnych kwiatów, które rosły i kwitły, i więdły w jej dawnym domu.

Pani Mason wyraźnie zażyczyła sobie, aby dzisiejszej nocy jej pracownice wytężyły siły, ponieważ nazajutrz miał się odbyć doroczny bal myśliwski. Była to jedyna rozrywka w mieście, odkąd zaprzestano wydawania balów sądowych. Sukien, które obiecała wysłać do domu „bez skazy” nazajutrz rano, było wiele; nie wypuściła z rąk ani jednej toalety z obawy, że gdyby zrezygnowała z choćby jednej z robót, ta mogłaby dostać się w ręce krawcowej-rywalki, która właśnie otworzyła swój zakład na tej samej ulicy.

Postanowiła dostarczyć słabnącym nastrojom delikatnego bodźca, toteż odkaszlnąwszy na wstępie delikatnie dla przykucia uwagi, rzekła:

– Otóż wiedzcie, dziewczęta, że w tym roku, tak samo jak w latach ubiegłych, poproszono mnie, bym wysłała kilka spośród mych młodych pracownic do hallu sali balowej ze wstążkami do pantofelków, szpilkami i innymi tym podobnymi drobiazgami, ażeby mogły naprawić każdy przypadkowy uszczerbek w toaletach pań. Poślę cztery… spośród najbardziej pracowitych. – Położyła wyraźny nacisk na ostatnie słowa, lecz niewiele to dało; dziewczęta były zbyt śpiące, aby dbać o przepych i próżność, czy też zaiste o jakiekolwiek luksusy tego świata, poza jedną, jedyną rzeczą – własnym łóżkiem.

Pani Mason była kobietą bardzo zacną, lecz podobnie jak wiele innych zacnych kobiet, miała swe słabości; jedną z nich (w jej powołaniu bardzo naturalną) była przesadna troska o powierzchowność. Wybrała już zatem w myślach cztery dziewczęta, które najpewniej przyniosą jej „zakładowi” chlubę; w duchu podjęła już decyzję, jednakże dobrze było obiecać nagrodę najpilniejszym. Nie zdawała sobie doprawdy sprawy z tego, jak obłudne jest takie postępowanie; zręcznie opanowała ów rodzaj sofistyki, za którego pomocą ludzie tłumaczą sobie, iż to, co pragną uczynić, jest słuszne.

W końcu oznaki zmęczenia zwyciężyły. Kazano dziewczętom rozejść się do łóżek; jednak nawet ów mile widziany rozkaz wypełniły z apatią. Powoli pozwijały roboty, ociężale się poruszając, aż wreszcie wszystko zostało uprzątnięte i udały się gromadnie na górę szerokimi, ciemnymi schodami.

– O! Jakże ja przetrwam pięć lat takich straszliwych nocy! W tym ciasnym pokoju! W tym przytłaczającym bezruchu! Słychać tu każdy szmer nici przewlekanych bezustannie w tę i we w tę – załkała Ruth, rzucając się na łóżko, nawet się nie rozebrawszy.

– Nie, Ruth, wiesz, że nie zawsze będzie tak jak dzisiejszej nocy. Często jesteśmy w łóżkach przed dziesiątą; a z czasem przyzwyczaisz się do ciasnoty pokoju. Dziś wieczór jesteś wyczerpana, inaczej nie przeszkadzałby ci dźwięk igły; ja wcale go nie słyszę. Chodź, rozepnę ci suknię – rzekła Jenny.

– Jaki pożytek z rozbierania? Za trzy godziny musimy znów być na nogach i pracować.

– Ale przez te trzy godziny możesz bardzo dobrze wypocząć, jeżeli się tylko rozbierzesz i pójdziesz wprost do łóżka. Chodź, kochanie.

Ruth usłuchała rady Jenny; nim jednak udała się na spoczynek, rzekła:

– Och! Żałuję, że jestem taka zła i niecierpliwa. Dawniej chyba taka nie byłam.

– Nie, z pewnością nie. Większość nowych dziewcząt niecierpliwi się z początku; ale to mija i po chwili niczym się już zbytnio nie przejmują. Biedne dziecko! Już zasnęła – rzekła do siebie Jenny.

Ona nie potrafiła zasnąć, ani odpocząć. Kłucie w boku dokuczało jej silniej niż zazwyczaj. Pomyślała niemal, że powinna wspomnieć o nim w listach do domu; później jednak przypomniała sobie o czesnym, którego opłacenie kosztowało ojca tak wiele wysiłku, i o młodszym od niej, licznym rodzeństwie, o które należało się zatroszczyć, toteż postanowiła wytrzymać, ufając, że z nadejściem cieplejszej pogody minie i ból, i kaszel. Będzie na siebie uważała.

Cóż doskwierało Ruth? Płakała we śnie, jak gdyby miało jej pęknąć serce. Tak wzburzony sen nie mógł przynieść odpoczynku, toteż Jenny ją obudziła.

– Ruth! Ruth!

– Och, Jenny! – rzekła Ruth, siadając w łóżku i odgarniając fale włosów, które grzały jej czoło – zdawało mi się, że przy łóżku widzę mamę, która przyszła sprawdzić, jak to zwykła była czynić, czy śpimy i czy jest nam wygodnie; a kiedy spróbowałam ją chwycić, odeszła i pozostawiła mnie samą – nie wiem gdzie; jakie to dziwne!

– To tylko sen; wiesz przecież, że opowiadałaś mi o niej, prócz tego jesteś rozpalona, bo późno się położyłaś. Zaśnij znowu, a ja będę czuwała i obudzę cię, jeżeli będziesz niespokojna.

– Ale będziesz bardzo zmęczona. Ojej! Ojej! – Ruth ponownie zasnęła i wzdychała przez sen.

Z nadejściem poranka dziewczęta zbudziły się wypoczęte, mimo że sen ich nie trwał długo.

– Panno Sutton, panno Jennings, panno Booth, panno Hilton, oczekuję, że przed ósmą będą panie gotowe, aby towarzyszyć mi do ratusza.

Jedna czy dwie spośród panien wyglądały na zaskoczone, większość jednakże, spodziewając się wyboru i znając z doświadczenia niepisaną regułę, podług której go dokonywano, przyjęła wiadomość z ponurą obojętnością, jaką przywykły kwitować większość zdarzeń – z apatią wynikającą z nienaturalnego trybu życia, jednostajnych dni i nocy spędzanych często na czuwaniu do późna.

Dla Ruth jednakże było to rzeczą niepojętą. Ziewała i marudziła, i odwracała wzrok na piękne malowidła, i zatracała się w myślach o domu, aż jęła się spodziewać reprymendy, którą z pewnością otrzymałaby przy każdej innej okazji, tymczasem teraz ku swemu zaskoczeniu, została wyróżniona jako jedna z najbardziej pracowitych!

Choć bardzo pragnęła zobaczyć wspaniały ratusz – chlubę hrabstwa – i ujrzeć tańczące pary, i usłyszeć orkiestrę; choć bardzo pragnęła odrobiny urozmaicenia w swym nudnym, monotonnym życiu, nie potrafiła czuć szczęścia, przyjmując przywilej, którego, jak sądziła, udzielono jej z nieznajomości prawdziwego stanu rzeczy; toteż zaskoczyła swe towarzyszki, zrywając się nagle, by podejść do pani Mason wykańczającej właśnie suknię, którą należało odesłać do właścicielki przed dwiema godzinami.

– Za pozwoleniem, pani Mason, ja nie byłam jedną z najbardziej pracowitych; obawiam się – zdaje mi się – że wcale nie byłam pracowita. Byłam bardzo zmęczona; i nie mogłam przestać rozmyślać, a gdy rozmyślam, nie umiem zajmować się robotą – urwała, sądząc, iż wystarczająco wytłumaczyła, co ma na myśli; lecz pani Mason nie chciała zrozumieć i nie życzyła sobie dalszych wyjaśnień.

– Cóż, moja droga, trzeba, ażebyś się nauczyła myśleć i pracować równocześnie; a jeżeli nie podołasz obu czynnościom naraz, to trzeba ci porzucić myślenie. Jak wiesz, twój opiekun spodziewa się, że poczynisz wielkie postępy w swym fachu, a ja pewna jestem, że go nie zawiedziesz.

Nie o to wszakże chodziło. Przez chwilę Ruth stała nieruchomo, mimo że pani Mason powróciła do swej roboty w sposób, który każda prócz „nowej dziewczyny” uznałaby za wystarczająco czytelny znak, że oto nie życzy sobie w tej chwili dalszej rozmowy.

– Ale skoro nie wykazałam się pilnością, proszę pani, nie powinnam iść. Panna Wood była o wiele bardziej pracowita ode mnie, i inne panny również.

– Męcząca dziewczyna! – odburknęła pani Mason – może byłoby i lepiej zostawić ją w domu za to, że mi się tak naprzykrza.

Lecz gdy podniosła wzrok, ponownie uderzyła ją niezwykła uroda Ruth; jaka to ozdoba zakładu, z tym kształtnym zarysem sylwetki, urodziwą twarzą o ciemnych brwiach i ciemnych rzęsach, z kasztanowymi włosami i jasną cerą. Nie! Pilna czy gnuśna, Ruth Hilton musi się dzisiaj zaprezentować.

– Panno Hilton – rzekła pani Mason ze sztywną godnością – nie przywykłam do tego, aby podważano me decyzje (o czym mogą zaświadczyć te młode damy). Jak mówię, tak też uważam; i mam swoje powody. Niech pani zatem usiądzie, jeśli łaska, i pamięta, że ma być gotowa na ósmą. Ani słowa więcej – zdało się jej bowiem, iż Ruth zamierza ponownie przemówić.

– Jenny! Ty powinnaś pójść, nie ja – rzekła Ruth szeptem do panny Wood, siadając obok niej.

– Cicho, Ruth! Nie mogłabym pójść, nawet gdybym chciała, ze względu na kaszel. Gdybym to ja miała zadecydować, wolałabym, abyś to ty, a nie kto inny, poszła tam zamiast mnie. Przypuśćmy, że była to moja decyzja, uznaj zatem ową przyjemną okoliczność za prezent ode mnie i opowiedz mi o wszystkim, gdy dziś wieczór powrócisz do domu.

– Dobrze! Jako taką ją przyjmę, nie zaś dlatego, że na nią zapracowałam, bo nie zapracowałam. A zatem dziękuję. Nie wiesz nawet, jaką mi ta wyprawa da radość. Ubiegłej nocy pracowałam sumiennie przez pięć minut, po tym jak usłyszałam o balu, tak bardzo pragnęłam pójść. Lecz nie umiałam wytrwać przy pracy. Ojej! I naprawdę usłyszę orkiestrę! I zobaczę wnętrza pięknego ratusza!ROZDZIAŁ III

Niedziela u pani Mason

W następną niedzielę pan Bellingham uczestniczył w popołudniowym nabożeństwie w kościele św. Mikołaja. Ruth zaprzątała jego myśli w o wiele większym stopniu aniżeli on jej, jakkolwiek jego pojawienie się na arenie życia dziewczyny było dla niej wydarzeniem istotniejszym niż na odwrót. Był zaskoczony, że wywarła na nim takie wrażenie, chociaż na ogół nie analizował natury swych uczuć, a po prostu czerpał z nich radość, jaką młodość znajduje w doświadczaniu nowych i silnych wzruszeń.

W porównaniu z Ruth był stary, chociaż jako człowiek – młody; miał zaledwie dwadzieścia trzy lata. Fakt, że był jedynym dzieckiem, stał się, co się często zdarza w podobnych przypadkach, powodem niejako nierównomiernego rozwoju tych cech charakteru, które zazwyczaj kształtują się w ciągu szeregu przeżytych lat.

Nierówna dyscyplina, jakiej podlegają wyłącznie jedynacy; skrępowanie wynikające z nadopiekuńczości; nierozważna pobłażliwość wynikająca z miłości skupionej na jednym tylko obiekcie – wszystko to w jego wychowaniu urosło jeszcze dodatkowo prawdopodobnie dlatego, że matka jego (jedyny żyjący rodzic) była w podobnym jak on położeniu.

Miał już w posiadaniu stosunkowo niewielki majątek, który odziedziczył po ojcu. Posiadłość, w której mieszkała matka, była jej własnością; jej dochód natomiast zapewniał środki do dogadzania synowi bądź sprawowania nad nim kontroli, kiedy już dorósł do własnej posiadłości, podług tego, co podpowiadała jej kapryśna natura oraz umiłowanie władzy.

Gdyby był w swym postępowaniu wobec matki obłudny, gdyby raczył dogodzić jej choć troszeczkę, namiętna miłość do niego kazałaby jej odrzeć się ze wszystkiego, co posiada, aby przydać mu godności lub szczęścia. A jednak, chociaż darzył ją gorącym uczuciem, niebaczenie na uczucia innych, które mu wpoiła (nie tyle poprzez nakaz, co poprzez przykład), nieustannie skłaniało go do czynienia tego, co ona akurat uważała za moralny afront. Drwił z duchownego, którego ona szczególnie poważała, i to nawet prosto w twarz; całymi miesiącami odmawiał składania wizyt w jej szkołach; a gdy nareszcie znużony namowami udawał się tam, mścił się, zadając dzieciom (poważnym tonem) najbardziej niedorzeczne pytania, jakie tylko zdołał wymyślić.

Wszystkie te chłopięce sztuczki drażniły ją i irytowały o wiele bardziej, aniżeli dochodzące jej uszu doniesienia o poważniejszych nieprawych czynach w szkole czy w mieście. O tych poważnych występkach nie mówiła nigdy; o mniejszych uchybieniach nieledwie mówić nie przestawała.

A jednak potrafiła niekiedy wywrzeć nań przemożny wpływ i nic nie sprawiało jej większej rozkoszy, niż czynienie tego. Posłuszeństwo jego woli wobec swojej nagradzała sowicie; wielkim szczęściem napawało ją bowiem wymuszanie na nim uległości, mającej źródło czy to w jego obojętności, czy też uczuciach – uległości, której nigdy nie wymuszała siłą perswazji ani odwołując się do zasad – uległości, której często odmawiał wyłącznie dla podkreślenia swej niezależności w obliczu jej kontroli.

Pragnęła, aby poślubił pannę Duncombe. On nie dbał o to wcale lub prawie wcale – miał jeszcze dziesięć lat na myślenie o ożenku; mitrężył zatem kolejne miesiące życia – flirtując niekiedy z chętną panną Duncombe, niekiedy dręcząc matkę, niekiedy zaś sprawiając jej radość, a wszystko to czynił zawsze wyłącznie dla własnej przyjemności – wówczas po raz pierwszy ujrzał Ruth Hilton i nowe, namiętne, serdeczne uczucie przeszyło całe jego jestestwo. Nie wiedział, dlaczego zafascynowała go tak bardzo. Była bardzo piękna, ale widywał już inne, dorównujące jej pięknem, które dodatkowo znały pewne sztuczki służące pogłębieniu wrażenia, jakie pragnęły wywrzeć poprzez swój urok.

Być może coś urzekającego kryło się w połączeniu wdzięku i urody kobiecej z naiwnością, prostotą i niewinnością inteligentnego dziecka. Był czar w nieśmiałości, która nakazywała jej unikać i wystrzegać się w znajomości wszelkich hołdów podziwu. Wyborną rozkosz stanowiłoby wabienie i poskramianie jej płochliwej natury, zupełnie jak wówczas, kiedy wabiło się i poskramiało lękliwe sarenki w parku matki.

Nie zamierzał jej przestraszyć żadnym nazbyt śmiałym wyrazem podziwu ani pochopnym, namiętnym słowem; a z czasem z pewnością udałoby się sprawić, że dojrzy w nim przyjaciela, a może nawet kogoś bliższego i droższego.

Zgodnie z tym postanowieniem oparł się silnej pokusie, aby odprowadzić ją po kościele pod sam dom. Wysłuchał tylko wiadomości odnośnie malowidła, podziękował, wyrzekł parę słów o pogodzie, skłonił się i odszedł. Ruth sądziła, że już go więcej nie zobaczy; i pomimo różnorakich wyrzutów, jakie sobie czyniła z powodu własnej głupoty, nic nie mogła poradzić na to, że czuła, jak gdyby cień jakiś rozpostarł się nad jej istnieniem na kilka następnych dni.

Pani Mason była wdową i usiłowała wiązać koniec z końcem dla dobra sześciorga czy siedmiorga dzieci, które były zależne od jej zabiegów; toteż zaciskanie pasa, które obrała jako sposób na prowadzenie spraw domowych, było niepozbawione sensu i wielce usprawiedliwione.

W niedziele zwykła dochodzić do wniosku, że wszystkie jej uczennice posiadają przyjaciół, którzy byliby radzi zaprosić je na obiad i gościć przez resztę dnia; ona tymczasem wraz z dziećmi, które nie były w szkole, spędzała ten dzień w domu ojca kilka mil za miastem. Wobec tego w niedziele nie gotowano obiadów dla młodych robotnic; nie rozpalano ognia na kominku w żadnym z pokoi, w których wolno im było przebywać. Tego ranka śniadały w prywatnym saloniku pani Mason, po czym pokój na cały dzień był dla nich zamknięty, zgodnie z pewnym znanym, acz niewypowiedzianym zakazem.

Co działo się z dziewczętami takimi jak Ruth, które nie miały domu ani przyjaciół w owym dużym, ludnym, niegościnnym mieście? Dotąd zlecała służącej, która w soboty chadzała na rynek po sprawunki dla rodziny, aby kupowała dla niej słodką bułkę albo suchar, następnie spożywała postny obiad w opuszczonej pracowni, siedząc w sukni spacerowej dla ochrony przed zimnem, które ją przenikało pomimo szala i kapelusza. Następnie siadywała przy oknie, wpatrując się w posępny krajobraz, aż oczy zachodziły jej łzami; toteż częściowo po to, ażeby otrząsnąć się z myśli oraz wspomnień, którym folgowanie w jej odczuciu nie przynosiło niczego dobrego, po części zaś po to, aby móc w nadchodzącym tygodniu rozmyślać o czym innym aniżeli tylko o niezmiennym widoku pokoju, sięgała po swą Biblię i siadywała w wykuszu okiennym na szerokim podeście, który górował nad ulicą od frontu domu. Stamtąd widziała nieregularną okazałość tego miejsca; dostrzegała szarą wieżę kościelną, która wystrzeliwała w powietrze, sędziwa i potężna; widziała jedną czy dwie osoby włóczące się po słonecznej stronie ulicy, korzystające z wszelkich radości, jakie niosą piękne stroje i niedzielny wypoczynek; snuła w myślach ich historię i usiłowała wyobrazić sobie ich domostwa oraz codzienne zajęcia.

I oto niebawem rozkołysały się ciężko dzwony na wieży kościelnej i melodyjnymi tonami wybiły pierwsze wezwania na popołudniowe modlitwy.

Po nabożeństwie zwykle powracała do domu, do swego siedzenia w wykuszu i obserwowała tak długo, aż minął zimowy zmierzch, a nad czarnymi bryłami domów pojawiły się gwiazdy. Wówczas zakradała się na dół, by poprosić o świecę – towarzyszkę w opuszczonej pracowni. Czasami służąca przynosiła jej na górę herbatę; ostatnio jednak Ruth odmawiała jej przyjęcia, odkryła bowiem, że oto okrada tę dobroduszną istotę z części niewielkiego zaopatrzenia, które zostawiała jej pani Mason. Siedziała więc, głodna i zmarznięta, usiłując czytać Biblię i dumać po dawnemu o rzeczach świętych, jak to zwykła była czynić podczas dziecięcych rozmyślań na kolanach matki, aż jedna po drugiej powróciły wszystkie szwaczki, wyczerpane uciechami dnia i pracą do późnych godzin w ubiegłym tygodniu; zbyt zmęczone, aby uczynić z niej współuczestniczkę rozrywek poprzez szczegółowe zdanie sprawy z przebiegu dnia.

W końcu powróciła pani Mason, a wezwawszy ponownie swą „młodzież” do saloniku, odczytała modlitwę, po czym odprawiła dziewczęta do łóżek. Spodziewała się zawsze zastać je wszystkie w domu po swoim powrocie, ale nie pytała, jak przebiegł ich dzień; być może dlatego, że obawiała się usłyszeć, iż czasem jedna czy dwie nie miały dokąd pójść i że niekiedy koniecznym byłoby zaordynować niedzielny obiad i pozostawić tego dnia ogień na kominku.

Ruth mieszkała u pani Mason od pięciu miesięcy i taki właśnie był zwyczajny porządek niedzieli. Co prawda starościna, kiedy tutaj mieszkała, była zawsze gotowa podzielić się opowieściami o przeróżnych rozrywkach, w których Ruth nie brała udziału; i niezależnie od tego, jak bardzo Jenny była w nocy zmęczona, potrafiła zawsze obdarzyć Ruth odrobiną współczucia za to, że spędziła tak bezbarwny, długi dzień. Gdy wyjechała, monotonna bezczynność niedzieli zdawała się Ruth bardziej nieznośna niż bezustanna praca dni powszednich; aż nadszedł czas, kiedy umysł jej przyzwyczaił się do nadziei, że w niedzielne popołudnie znów zobaczy się z panem Bellinghamem i usłyszy od niego kilka słów, jak od przyjaciela, który interesuje się tym, o czym myślała i co czyniła przez ubiegły tydzień.

Matka Ruth była córką ubogiego wikarego w Norfolk i pozostawiona wcześnie bez rodziców oraz domu z wdzięcznością poślubiła dużo od siebie starszego szacownego gospodarza. Po ślubie jednakże wszystko zdawało się pójść na opak. Pani Hilton podupadła na zdrowiu i nie była w stanie obdarzyć spraw domowych baczną uwagą, tak niezbędną u żony gospodarza. Jej męża dotknął szereg nieszczęść – poważniejszych niż padnięcie całego stada indyków po tym, jak nażarły się pokrzyw, albo rok zepsutych serów zmarnowanych przez lekkomyślną mleczarkę – które były konsekwencją (jak mawiali sąsiedzi) błędu, jaki pan Hilton popełnił, żeniąc się z delikatną, wytworną damą. Zbiory były marne; konie pozdychały; stodoła zajęła się ogniem; krótko mówiąc, gdyby był w jakiejkolwiek mierze postacią wybitną, można by wysnuć podejrzenia, że mściwy los obrał go sobie za cel, tak wiele złych wypadków przydarzało mu się jeden po drugim; lecz skoro był jedynie niejako pospolitym gospodarzem, zdaje mi się, iż nieszczęścia, które go spotkały, należałoby przypisać nieobecności w jego charakterze tej cechy, która jest podstawą doskonałości w wielu dziedzinach życia. Dopóki żyła jego żona, wszystkie ziemskie nieszczęścia zdawały się być dla niego niczym; jej zdrowy rozsądek oraz żywe poczucie nadziei broniły go przed popadnięciem w rozpacz; zawsze była pełna współczucia, a w pokoju, w którym leżała złożona chorobą, panowała niezmiennie atmosfera zachęty, która wpływała na każdego, kto tam wszedł. Lecz kiedy Ruth miała około lat dwunastu, pewnego ranka podczas pracowitych sianokosów pani Hilton została sama na kilka godzin. Zdarzało się to już niejednokrotnie wcześniej, zresztą nie wydawała się słabsza niż zazwyczaj, kiedy wyszli na pole; kiedy jednak wrócili z wesołością w głosie po przygotowany dla kosiarzy obiad, okazało się, że w domu panuje nienaturalna cisza; żaden cichy głos nie zawołał im łagodnie na powitanie ani nie zapytał o to, jak im dzień upływa; a gdy weszli do niewielkiego saloniku, który nazywano bawialnią pani Hilton i który należał do niej tylko, znaleźli ją leżącą na kanapie. Leżała zupełnie cicho i spokojnie; nareszcie nic jej nie dręczyło; udręka była dla żywych, i to oni uginali się pod jej ciężarem. Z początku mąż nie podniósł wrzawy – przynajmniej nie zewnętrznie; jej pamięć zdawała się powstrzymywać wszelkie zewnętrzne porywy rozpaczy; lecz po śmierci żony z dnia na dzień jego władze umysłowe słabły. Nadal był krzepkim starszym mężczyzną, a na ciele zdrowie dopisywało mu nie mniej niż dawniej, lecz przesiadywał godzinami w swym fotelu, wpatrując się w ogień, nie poruszając się ani nic nie mówiąc, chyba że należało koniecznie odpowiedzieć na powtórnie zadane pytania. Jeżeli Ruth przymilała się i ciągnęła tak długo, aż udawało jej się nakłonić go do wyjścia na dwór, obchodził swe pola miarowym krokiem, z głową pochyloną ku ziemi i z tym samym zamyślonym, niewidzącym spojrzeniem; nigdy się nie uśmiechał – nigdy nie zmieniał wyrazu twarzy, nie pojawiało się na niej odbicie głębszego smutku nawet wówczas, kiedy wydarzyło się coś, co mogłoby mu przypomnieć o zmarłej żonie. Lecz w całym tym oderwaniu od rzeczy zewnętrznych jego ziemskie sprawy jeszcze się pogorszyły. Wydawał pieniądze, bądź je przyjmował, jakby to była woda; nawet góry złota nie zdołałyby dopomóc jego duszy w głębokiej rozpaczy; ale Bóg w swym miłosierdziu wiedział, co przyniesie ukojenie, toteż zesłał pięknego posłańca, by zaprowadził strudzonego mężczyznę do domu.

Po jego śmierci to przede wszystkim wierzyciele interesowali się jego sprawami; i Ruth dziwiła się, widząc jak ludzie, których nie znała, oglądają i dotykają wszystko to, co przywykła uważać drogocenne i święte. Ojciec spisał testament tuż po jej narodzinach. Pełen dumy ze świeżego i zarazem późnego ojcostwa uznał, że stanowisko opiekuna ukochanego maleństwa byłoby dodatkowym zaszczytem dla lorda porucznika^() hrabstwa; jakkolwiek jednak nie było mu dane zawrzeć znajomości z jego lordowską mością, wybrał człowieka o największym znaczeniu spośród tych, których znał; nie piastował on szczególnie ambitnego stanowiska jak na owe czasy względnego dobrobytu; niemniej z pewnością dobrze prosperujący słodownik ze Skelton był nieco zaskoczony, kiedy piętnaście lat później dowiedział się, że jest wykonawcą testamentu, w którym zapisano wiele nieistniejących już setek funtów, oraz opiekunem młodej dziewczyny, której, o ile go pamięć nie myliła, nigdy nie widział.

Był to człek rozsądny, praktyczny, światowy; posiadał dość wrażliwe sumienie – wrażliwsze być może niż wielu innych; jego poczucie obowiązku sięgało bowiem dalej aniżeli tylko w obręb rodziny; toteż wbrew temu, co uczyniliby niektórzy, nie odmówił działania, a prędko zawezwał wierzycieli, przyjrzał się księgom, sprzedał inwentarz i spłacił wszystkie długi; na tydzień wpłacił około osiemdziesięciu funtów do banku w Skelton, rozpytując w międzyczasie o posadę albo możliwość przyuczenia do jakiegoś zawodu dla biednej, załamanej Ruth; usłyszał o pani Mason; ustalił z nią wszystko w trakcie dwóch krótkich rozmów; zajechał po Ruth swą dwukółką; czekał, gdy dziewczyna pakowała ze starą służącą swe ubrania; zniecierpliwił się wielce, kiedy ona, zalewając się łzami, biegała po ogrodzie, rwąc w gorączce miłości całe naręcza ulubionych chińskich i damasceńskich róż, kwitnących późno pod oknem dawnego pokoju jej matki. Kiedy zajęła miejsce w dwukółce, nie była w stanie, nawet gdyby chciała, wynieść nauk z prawionych przez opiekuna kazań o oszczędności i samowystarczalności; była tylko cicha i milcząca i wyczekiwała tęsknie nocy, kiedy to w swej sypialni będzie mogła dać upust namiętnej rozpaczy w obliczu tego, że oto wyrwano ją z domu, w którym mieszkała z rodzicami, i że niemożliwością byłoby spodziewać się jakiejkolwiek zmiany, która bywa błogosławieństwem lub przekleństwem dzieciństwa. Lecz w nocy w pokoju było poza nią jeszcze czworo dziewcząt i nie chciała przy nich płakać. Czuwała i czekała aż do chwili, gdy jedna po drugiej wszystkie pozasypiały, a wówczas ukryła twarz w poduszce i jęła się trząść, łkając żałośnie; a potem przerwała, aby przywołać z naiwną wybujałością każde wspomnienie szczęśliwych dni, tak niedocenianych w swej jednostajności, dopóki trwały, tak nieodżałowanych, kiedy się na zawsze skończyły; aby przypomnieć sobie każde słowo i spojrzenie matki oraz od nowa opłakiwać zmianę, którą spowodowała jej śmierć – pierwsze chmury w młodziutkim życiu Ruth. Okazane przez Jenny współczucie owej pierwszej nocy, kiedy zbudziło ją bezbrzeżne cierpienie Ruth, utworzyło między nimi więź. Ale pełne czułości usposobienie Ruth, które nieustannie rozpościerało swe wici w poszukiwaniu pokarmu, nie znalazło w codziennym otoczeniu drugiego takiego obiektu uczuć, który by wynagrodził brak naturalnych więzi.

Lecz niemal niepostrzeżenie miejsce Jenny w sercu Ruth zajął ktoś inny; był ktoś, kto z tkliwym zainteresowaniem wysłuchiwał wszystkich jej drobnych wynurzeń; kto wypytywał o dawne dni szczęścia i w zamian opowiadał o własnym dzieciństwie – nie tak prawdziwie złotym, jak dzieciństwo Ruth, lecz bardziej olśniewającym, gdy snuł opowieści o pięknym kremowym koniku arabskim i starej galerii obrazów w domu, i alejach, i tarasach, i fontannach w ogrodzie, a Ruth odmalowywała z całą żywością wyobraźni scenerię i tło dla postaci, która zwolna stawała się w jej myślach najważniejsza.

Nie należy przypuszczać, że wszystko to dokonało się od razu, chociaż pominięto pośrednie etapy. W niedzielę pan Bellingham rozmawiał z nią po to jedynie, aby dowiedzieć się o malowidło; nie przyszedł też do Św. Mikołaja w następną niedzielę, ani w jeszcze kolejną. Ale trzeciej niedzieli uszedł obok dziewczyny kawałek drogi, a zauważywszy jej strapienie, opuścił ją; a wtedy zapragnęła, aby wrócił i uznała, że dzień stał się bardzo ponury, i zastanawiała się, dlaczego jakieś dziwne, nieokreślone uczucie sprawiło, iż zdało jej się, że źle czyni, spacerując u boku kogoś tak miłego i dobrego jak pan Bellingham; szaloną głupotą było z jej strony czuć się bez przerwy tak skrępowaną, a jeżeli on kiedykolwiek się do niej odezwie, to miast myśleć o tym, co ludzie powiedzą, będzie czerpała radość z jego uprzejmych słów i być może z okazanego jej widocznie zainteresowania. Potem pomyślała, że bardzo jest możliwe, iż już nigdy więcej jej nie zauważy, bo wiedziała, jak niegrzeczne były jej zdawkowe odpowiedzi; jakże irytujące było to jej niegrzeczne zachowanie. W przyszłym miesiącu miała skończyć lat szesnaście, tymczasem nadal była dziecinna i niezręczna. Tak oto napominała się po rozstaniu z panem Bellinghamem; wskutek tego następnej niedzieli rumieniła się i wstydziła dziesięć razy bardziej, i była przy tym (jak uznał pan Bellingham) dziesięć razy piękniejsza niż kiedykolwiek przedtem. Zasugerował, iż miast udawać się prosto do domu główną ulicą, mogłaby pójść okrężną drogą przez Leasowes; wpierw odmówiła, lecz później nagle zastanowiła się i zapytała w myśli, dlaczego odmówiła czegoś, co, jak podpowiadały jej rozsądek oraz wiedza (jej własna wiedza), było zupełnie niewinne, a do tego niewątpliwie kuszące i przyjemne, więc zgodziła się na przechadzkę; gdy tylko znalazła się na łąkach na obrzeżach miasta, od razu zapomniała o wątpliwościach i niezręczności – nie, prawie zapomniała o tym, że towarzyszy jej pan Bellingham – wobec zachwytu nad świeżym, delikatnym pięknem wczesnowiosennego dnia lutowego. Pośród ubiegłorocznych brązowych ruin, które wiatr nagromadził w żywopłotach, odnalazła świeże zielone pomarszczone liście i blade, przypominające gwiazdy kwiaty pierwiosnków. Tu i ówdzie złote jaskółcze ziele ożywiało brzegi niewielkiego ruczaju, który (pełen wody z lutowych roztopów) szemrał wzdłuż ścieżki; słońce było nisko nad horyzontem i raz, kiedy doszli do wyżej położonej części Leasowes, Ruth wykrzyknęła w zachwycie nad wieczornym blaskiem łagodnego światła, które było na niebie hen za połacią purpury, podczas gry brązowe bezlistne lasy na pierwszym planie zyskały niemal metaliczny połysk dzięki złotej mgiełce zachodu słońca. Droga pośród łąk liczyła tylko trzy ćwierci mili, lecz w jakiś sposób przechadzka zajęła im godzinę. Ruth zwróciła się do pana Bellinghama, by podziękować za uprzejmość, jaką jej wyświadczył, odprowadzając ją do domu tym pięknym szlakiem, lecz pełen podziwu wyraz jego oczu na widok jej promieniejącej, ożywionej twarzy kazał jej nagle zamilknąć; prawie się nie pożegnawszy, weszła więc prędko do domu z bijącym, szczęśliwym, poruszonym sercem.

„Jakie to dziwne – pomyślała owego wieczoru – że czuję, jakby ten czarujący popołudniowy spacer był niezupełnie może niesłuszny, ale też jakby nie był do końca słuszny. Dlaczego? Nie okradam przecież pani Mason z czasu; wiem, że to byłoby złe; w niedziele mogę chadzać tam, gdzie mam ochotę. Byłam w kościele, więc to chyba nie dlatego, że nie wypełniłam swego obowiązku. A gdybym poszła na ten spacer z Jenny, ciekawa jestem, czy wówczas również czułabym się tak, jak teraz. To we mnie samej jest coś niedobrego, skoro czuję się winna, kiedy nie uczyniłam niczego, co niesłuszne; jednakże potrafię dziękować Bogu za ten czarowny spacer, a droga mama mówiła, że to znak, że przyjemność była niewinna i dobra”.

Nie byłą jeszcze świadoma, że obecność pana Bellinghama przydała czaru przechadzce; a kiedy nareszcie mogła stać się tego świadomą, skoro tydzień po tygodniu, niedziela po niedzieli odbywali przechadzkę za przechadzką, była już zbyt pochłonięta innymi myślami, aby się skłaniać ku takim rozważaniom.

– Opowiedz mi o wszystkim, Ruth, tak jak byś opowiedziała bratu; pozwól, że ci pomogę w twych strapieniach, jeżeli tylko zdołam – rzekł pewnego popołudnia. I naprawdę usiłował zrozumieć i pojąć, w jaki sposób tak nic nieznacząca, pożałowania godna osoba, jak pani Mason, krawcowa, mogła być w oczach Ruth przedmiotem lęku i autorytetem. Zapałał gniewem, kiedy Ruth, pragnąc wzbudzić w nim uznanie dla władzy i znaczenia pani Mason, opowiedziała, jakie bywają skutki niezadowolenia chlebodawczyni. Oświadczył, że jego matka nigdy więcej nie zamówi sukni u takiej tyranki – takiej pani Brownrigg^(); że uprzedzi znajomych, aby nie korzystali z usług tak okrutnej krawcowej; aż Ruth poczuła trwogę na myśl o konsekwencjach swej stronniczej opowieści i jęła wstawiać się za panią Mason tak żarliwie, jak gdyby opisane przez młodego człowieka groźby miały się dosłownie ziścić.

– Doprawdy, proszę pana, bardzo to złe z mojej strony; proszę, niechże się pan nie tak złości. Ona często bywa dla nas bardzo dobra; tylko niekiedy pasja ją ponosi; a my chyba jesteśmy bardzo nieznośne. Ja na pewno jestem. Często muszę pruć to, co uszyłam, a pan nie wie, jak bardzo odpruwanie niszczy materiał (szczególnie jedwab); a panie obwiniają potem panią Mason. Och! Przykro mi, że w ogóle o tym wspomniałam. Błagam, niech pan nie mówi nic matce. Pani Mason jest tak bardzo rada, że pani Bellingham jest jej klientką.

– Dobrze, tym razem nie powiem – odparł, zdając sobie sprawę, że niezręcznie byłoby oznajmić matce, skąd zaczerpnął owe jakże ścisłe wiadomości na temat zajść w pracowni pani Mason – lecz jeżeli kiedykolwiek znów tak postąpi, to nie odpowiadam za siebie.

– Będę pamiętała, żeby więcej o tym nie mówić, proszę pana – odrzekła cicho Ruth.

– Nie, Ruth, wszak nie zamierzasz mieć przede mną sekretów, prawda? Czy nie pamiętasz, żeś obiecała uważać mnie za brata? Opowiadaj, proszę, o wszystkim, co ci się przytrafia; nie wiesz nawet, jak wielkie zainteresowanie pokładam we wszystkim, co ciebie dotyczy. Prawie umiem sobie wyobrazić ów czarujący domek w Milham, o którym opowiadałaś mi ubiegłej niedzieli. Prawie umiem sobie wyobrazić pracownię pani Mason; a to z pewnością albo dowód siły mojej wyobraźni, albo twych zdolności opisywania.

Ruth się uśmiechnęła.

– To prawda, proszę pana. Nasza pracownia różni się chyba od wszystkiego, co pan kiedykolwiek widział. Myślę, że pan pewnie często przechodził przez Milham w drodze do Lowford.

– Zatem nie uważasz, że to, iż widzę w myślach tak wyraźnie Milham Grange, świadczy o bujnej wyobraźni? Dom znajduje się po lewej stronie drogi, czyż nie, Ruth?

– Tak, proszę pana, trzeba przejść tuż za mostem i w górę wzniesieniem, na którym splecione korony wiązów tworzą zielony abażur; a dalej jest już ukochane stare Grange, którego już nigdy więcej nie zobaczę.

– Nigdy! Nonsens, Ruthie; to zaledwie sześć mil stąd; możesz je zobaczyć, kiedy tylko zechcesz. To nawet nie godzina jazdy konno.

– Być może zobaczę je znowu, kiedy się zestarzeję; nie zastanowiłam się dokładnie nad tym, co znaczy „nigdy”; tyle już czasu minęło, odkąd tam byłam, i wiem, że przez lata całe nie będzie żadnej sposobności po temu, ażebym mogła tam znów pojechać.

– Ależ Ruth, przecież możesz – przecież możemy udać się tam w następną niedzielę po południu, jeżeli chcesz.

Gdy na niego spojrzała, twarz jej rozświetlała pięknie radość z tej myśli.

– Jak to, proszę pana? Czy uda mi się pokonać tę drogę między popołudniowym nabożeństwem a powrotem pani Mason do domu? Poszłabym, by tylko raz zerknąć; lecz jeśli udałoby mi się wejść do domu – ach, proszę pana! Gdybym tak mogła zobaczyć znowu pokój mamy!

Układał w głowie plany, by sprawić jej tę przyjemność, lecz miał na uwadze również swoją. Jeżeli pojadą którymś z jego powozów, przepadnie czar, jaki miały w sobie beztroskie przechadzki; ponadto do pewnego stopnia byliby skrępowani obecnością służących i narażeni na ich uwagę.

– Ruth, czy jesteś dobrym piechurem? Jak myślisz, czy uda ci się przejść sześć mil? Jeżeli wyruszymy o drugiej, bez pośpiechu dotrzemy na miejsce przed czwartą; albo, powiedzmy, o wpół do piątej. Wówczas moglibyśmy spędzić tam dwie godziny i pokazałabyś mi wszystkie swe dawne szlaki i dawne ukochane miejsca, a potem i tak udałoby nam się wrócić spokojnie do domu. O, już wszystko ustalone!

– Ale czy według pana byłoby to słuszne? Zdaje się, że byłaby to przyjemność tak ogromna, iż z pewnością musiałaby być w jakimś sensie niesłuszna.

– Ależ, gąsko, cóż w tym może być niesłusznego?

– Po pierwsze, wyruszając o drugiej, nie będę mogła pójść do kościoła – odparła z dozą smutku.

– Tylko raz. Wszak chyba nie widzisz niczego złego w tym, że raz nie pójdziesz do kościoła? Zresztą przecież możesz pójść rano.

– Ciekawam, czy pani Mason uznałaby to za słuszne – czy by pozwoliła?

– Nie, podejrzewam, że nie. Ale przecież nie zamierzasz się chyba kierować wyobrażeniami pani Mason o dobru i złu. Opowiadałaś, jak to ona uznała za słuszne potraktować tamtą biedną dziewczynę, Palmer. Przecież uznałabyś takie postępowanie za coś złego, jak każdy, kto ma rozsądek i uczucia. Ruth, nie pokładaj w nikim takiej wiary, wierz we własny osąd. Jest to przyjemność zupełnie niewinna; nie jest to również przyjemność samolubna, ponieważ ja będę się nią rozkoszował równie mocno, jak ty. Chcę zobaczyć miejsca, w których spędziłaś dzieciństwo; pokocham je prawie tak głęboko, jak ty je kochasz. – Zniżył głos; przemawiał cicho, przekonywająco. Ruth zwiesiła głowę i zarumieniła się z ogromu szczęścia; ale nie potrafiła wykrzesać słowa, nawet po to, aby na nowo wyrazić wątpliwości. W ten sposób załatwiono sprawę.

Jakże rozkosznym szczęściem napawał ją ów plan przez następny tydzień! Była bardzo młoda, gdy zmarła jej matka, toteż nie odebrała żadnych słów przestrogi ani rady odnośnie do kwestii życia kobiety – jeżeli w istocie roztropni rodzice w ogóle mówią wprost o tym, czego głębi i mocy w słowach zawrzeć nie można… bo jest to duch dumający, pozbawiony określonej formy, czy kształtu rozpoznawalnego dla mężczyzn, mimo to jest, obecny zanim jeszcze zdołamy go rozpoznać i zdać sobie sprawę z jego istnienia. Ruth była niewinna i czysta jak śnieg. Słyszała o tym, że ludzie się zakochują, ale nie znała zwiastunów ani objawów tego uczucia; ani też nie zaprzątała sobie nimi zbytnio głowy. Dni jej wypełniał smutek, nie dopuszczając jakichkolwiek myśli pogodniejszych od rozważań o bieżących obowiązkach ani żadnych wspomnień szczęśliwych czasów, które odeszły. Ale ów okres nicości po stracie matki, kiedy i ojciec był martwy za życia, sprawił, że tym goręcej ceniła i lgnęła do przejawów ciepłego uczucia – wpierw ze strony Jenny, teraz zaś pana Bellinghama. Zobaczyć znów swój dom i zobaczyć go z nim; pokazać mu (ze świadomością, że go to interesuje) ulubione zakątki z przeszłości, spośród których każdy miał swą małą historię – był częścią dawnych, minionych zdarzeń! – Żaden nadciągający cień nie osnuł marzenia o szczęściu, którym żyła w tym tygodniu – marzenia, które było zbyt świetlane, by dzielić się nim z pospolitymi i obojętnymi słuchaczami.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: