Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rwący nurt historii. Zapiski o XX i XXI wieku - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Rwący nurt historii. Zapiski o XX i XXI wieku - ebook

Z tekstów zamieszczonych w niniejszym zbiorze „wyłaniała się z opowieść o historii dwudziestego i dwudziestego pierwszego wieku, którą snuł naoczny świadek wielkich wstrząsów, jakie przeżyła ludzkość w ciągu sześciu ostatnich dekad. Teksty te pokazują Ryszarda Kapuścińskiego nie tylko jako reportera i pisarza, ujawniają one także jego budzącą podziw wiedzę fachową (...) o dziejach i kulturze regionów, do których podróżował. To, co w jego książkach stanowi fundament – solidny, lecz niewidoczny – w wywiadach i wykładach płynie szerokim strumieniem: komentarze polityczno-społeczne, nazwiska, daty, dane statystyczne. Ale nie jest to li tylko erudycyjny popis. Kapuściński przywołuje fakty po to, by je zinterpretować, wskazać paralele historyczne i kulturowe, by prognozować. A wszystko w sposób przystępny i zajmujący, bo autor «Wojny futbolowej» doskonale zna sztukę podtrzymywania zainteresowania czytelnika”.

Ze wstępu Krystyny Strączek

Kategoria: Esej
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-268-1559-1
Rozmiar pliku: 903 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Kiedy w 2003 roku powstawał Autoportret reportera, z żalem odkładałam na bok wywiady o Afryce, Rosji, historii czy globalizacji. Wtedy tematycznie odbiegały od meritum. Wyłaniała się z nich zaś opowieść o historii dwudziestego i dwudziestego pierwszego wieku, którą snuł naoczny świadek wielkich wstrząsów, jakie przeżyła ludzkość w ciągu sześciu ostatnich dekad.

Teksty te pokazują Ryszarda Kapuścińskiego nie tylko jako reportera i pisarza, ujawniają one także jego budzącą podziw wiedzę fachową (przecież z wykształcenia był historykiem) o dziejach i kulturze regionów, do których podróżował. To, co w jego książkach stanowi fundament – solidny, lecz niewidoczny – w wywiadach i wykładach płynie szerokim strumieniem: komentarze polityczno-społeczne, nazwiska, daty, dane statystyczne. Ale nie jest to li tylko erudycyjny popis. Kapuściński przywołuje fakty po to, by je zinterpretować, wskazać paralele historyczne i kulturowe, by prognozować. A wszystko w sposób przystępny i zajmujący, bo autor Wojny futbolowej doskonale zna sztukę podtrzymywania zainteresowania czytelnika. Jest więc Ryszard Kapuściński kronikarzem współczesności, który trzyma zawsze rękę na pulsie historii (tej historii, jak ją nazywał – „tworzącej się”, historii „w działaniu”). Ale okazuje się również historiozofem, gdyż szuka sensu dziejów. Próbuje zrozumieć, dlaczego świat, w którym żyje, jest właśnie taki, jaki jest.

Mniej więcej dwa lata po ukazaniu się Autoportretu... zaczęliśmy rozmawiać o nowej książce. Praca nad nią okazała się jednak trudniejsza, niż początkowo sądziłam. Mimo pozornej obfitości dostępnego materiału wyłoniły się białe plamy. Miałam w ręku nadmiar wnikliwych uwag o Rosji (w końcu to nasz dawny ciemiężyciel i sąsiad, poza tym powstało Imperium, były więc powody, by o kraj ten pytać) i dosłownie kilka akapitów o Azji. Jeden świetny wywiad Artura Domosławskiego o Ameryce Łacińskiej i wiele rozmaitych rozmów o globalizacji powstałych przeważnie w późnych latach dziewięćdziesiątych i na początku nowego wieku. Sądziłam, że wynika to ze specyfiki zainteresowań polskich dziennikarzy, ale myliłam się. „Międzynarodowa” kwerenda, jaką przeprowadziła w archiwum Autora pani Bożena Dudko (której w tym miejscu dziękuję), umożliwiła wprawdzie ułożenie rozdziału o Ameryce Łacińskiej, ale już niekoniecznie o Azji. W końcu i tak okazało się, iż najlepsze – czyli te specjalistyczne, najwnikliwsze – spośród wszystkich odnalezionych przez nas rozmów zostały przeprowadzone w ogromnej większości przez Polaków. Znana powszechnie zależność, że im lepiej przygotowany pytający, tym więcej odpowiadający daje z siebie, potwierdziła się i tym razem. Zresztą dziennikarskich próśb w stylu: „Proszę powiedzieć coś o świecie”, Kapuściński nie znosił i w takich razach często z premedytacją odpowiadał zdawkowo.

Jesienią ubiegłego roku Autor przeczytał osiem z dziewięciu zaplanowanych części Rwącego nurtu historii (brakowało jeszcze Ameryki Łacińskiej). Zaaprobował zarówno każdą z osobna, jak i układ całości. Nie był jednak do końca zadowolony z rozdziału o islamie, problemem też pozostawał ewentualny odrębny rozdział o Azji – choć sporo uwag o tym kontynencie rozsianych jest w kilku miejscach w książce. Zamierzaliśmy nagrać uzupełniającą rozmowę specjalnie na użytek niniejszego tomu. Śmierć pokrzyżowała jednak te plany. Niestety Ryszard Kapuściński nie poznał również części latynoamerykańskiej, która ostateczny kształt uzyskała dwa tygodnie przed jego odejściem. Ufam jednak, że otrzymałaby imprimatur.

Krystyna StrączekHistoria, pamięć, zapis

Zacznijmy od tego, że większość swego życia zawodowego poświęciłem obserwacji stawania się historii drugiej połowy dwudziestego wieku. I to stawanie się historii, narodziny Trzeciego Świata i w ogóle narodziny nowego świata, szalenie mnie pasjonowało. Zdawałem sobie sprawę z tego, że przestaje istnieć mapa starego świata i powstaje na moich oczach mapa nowego. Byłem więc świadkiem rzeczy niezwykłych i zacząłem się fascynować zarysami tej nowej mapy.

I oto okazało się, że w połowie wieku dwudziestego świat pełen jest różnych anachronicznych form ustrojowych, i ich przemiana w formy nowe to właśnie to, co mnie najbardziej interesuje. Byłem świadom tego, że tak jak przeżywa się formuła państwa narodowego, stworzona w dziewiętnastym wieku, tak przeżywa się formuła państwa imperialnego. Wchodząc w dwudziesty pierwszy wiek, jesteśmy świadkami narodzin zupełnie nowej koncepcji państwowej, nowego systemu politycznego. (Numery w klamrach odsyłają do bibliografii zamieszczonej na końcu książki)

Być może nawet dojdzie do tego, że będzie powstawał świat regionów. A mnie fascynuje to, w jaki sposób dokonuje się degradacja i rozpad tych starych struktur, związanych z poprzednią epoką świata, i jaka będzie nowa konfiguracja. Dlaczego zainteresowałem się akurat Etiopią, Iranem czy ZSRR? Otóż byłem świadkiem wydarzeń w tych krajach. Te rewolucje interesowały wszystkich. A ja, pracując dla różnych agencji czy redakcji, mogłem odpowiedzieć niejako na zamówienie społeczne. Opisywałem to, co widziałem.

Kiedy kończyłem studia, musiałem wybierać pomiędzy pracą badawczą, przyszłą profesurą a dociekaniem historii w chwili, kiedy ona się staje, czyli dziennikarstwem. Wybrałem tę drugą drogę. Każdy dziennikarz jest historykiem. Jego praca to badanie, dociekanie, opisywanie historii w chwili, kiedy ona się tworzy. Wiedza i intuicja historyka to fundamentalne rekwizyty każdego dziennikarza.

Dobre i złe dziennikarstwo można odróżnić łatwo – w dobrym dziennikarstwie oprócz opisu wydarzenia znajdziecie również wytłumaczenie jego przyczyn. W złym dziennikarstwie istnieje sam opis, bez żadnych związków czy odniesień do kontekstu historycznego – relacja z nagiego wydarzenia, z której nie dowiadujemy się ani o jego przyczynach, ani o tym, co je poprzedziło.

Francuski historyk Fernand Braudel stworzył teorię, która głosi, że proces historyczny przypomina rzekę. To, co jest na powierzchni rzeki, płynie bardzo szybko. To zaś, co jest w jej głębokim nurcie, porusza się wolno. Szybko biegną wydarzenia. Jednak przy ogromnym przyspieszeniu obserwujemy dużą stabilność starych struktur, starych sposobów myślenia. Te zmieniają się znacznie, znacznie wolniej. Często, zafascynowani przebiegiem wydarzeń, zmianami na górze, nie zauważamy, że na dole, jak się toczyło życie, tak się toczy. Instytucje te same, sposób myślenia ludzi ten sam, nawyki te same, tradycja ta sama.

Myślę, że na tym polega dziś wielkie rozszczepienie świata. Przepaść między pędzącymi wydarzeniami, rozwojem idei, świadomością elit z jednej a siłą bezwładu instytucji i nawykami ludzi z drugiej strony staje się jednym z głównych dylematów naszych czasów.

Żyjemy dziś w świecie, w którym nic nie jest dane raz na zawsze. Musimy stale czynić wysiłek odnowy, stale wszystko renegocjować, poruszając się wśród nieskończonej ilości zmiennych i niewiadomych. Materia świata bywa niepewna i krucha, a jego duch skryty i nieprzewidywalny.

Rzeczywistość bardzo się poszatkowała, podziesiątkowała i w opisywaniu jej stosunkowo najłatwiejszą rzeczą jest dziś krótka informacja prasowa albo krótkie ujęcie telewizyjne. Jednocześnie jednak w człowieku istnieje i zawsze będzie istniała chęć syntetyzowania i pragnienie uchwycenia jakichś ogólnych praw rządzących wydarzeniami. Człowiek zawsze pragnie zajrzeć w przyszłość i zadaje sobie pytanie: „co będzie?”, ale po to żeby na nie odpowiedzieć, czy nawet próbować odpowiedzieć, musimy dotrzeć do tych ogólnych praw. To jest trudność, jaką napotyka każdy, kto chce pisać o współczesności.

Zastanawiałem się, jak dalece nasz warsztat jest w stanie odzwierciedlić ten gwałtowny nurt historii, który toczy się i zmienia wszystko. Na ile my sami, będąc w tym strumieniu, jesteśmy w stanie objąć cały ten ruch. I na ile potrafimy zdobyć się na syntezę.

Obracamy się w świecie różnych kultur, różnych tradycji, które oferują najzupełniej różny towar. Z jednej strony mamy społeczeństwa, w których dominują kultury oralne: a więc społeczeństwa Afryki, Ameryki Łacińskiej czy Azji, gdzie rzeczywiście przeważa ten przekaz wartości. I jest drugi typ społeczeństw, które są bardzo obciążone ładunkiem myślenia historycznego. Nasze społeczeństwo takie jest właśnie, w ogóle społeczeństwa Europy. Historia jest dużą częścią naszej kultury, ogólnie mówiąc: myślenie historyczne, symbolika pamięci historycznej, poczucie trwania w czasie. I jest jeszcze trzecia grupa społeczeństw. To są społeczeństwa nowe, białe, których korzenie są emigracyjne, ze stosunkowo niedługą historią własną: Stany Zjednoczone, Kanada, Australia i inne, drobniejsze. One mają niewiele ponad dwieście lat. Nie są obciążone historią, w związku z czym ich świat jest zwrócony w przyszłość. Można by powiedzieć, że ich przeszłością jest ich przyszłość.

Ale i to się zmienia. Spójrzmy na wszystko to, co działo się w Stanach po 11 września. To był klasyczny przykład budowania własnej tradycji, nobilitacja patriotyzmu, konstruowania tożsamości wokół symbolicznych znaków, takich jak flaga czy hymn. Te nowe społeczeństwa wyraźnie odczuwają potrzebę budowania tożsamości narodowej, której nie mogą czerpać z przeszłości, bo zwyczajnie jej nie mają. Brak im choćby takiej bitwy pod Grunwaldem czy zdarzenia o podobnym znaczeniu. A więc muszą tę „przeszłość” doraźnie budować. Nie powiedziałbym, że to źle. W ogóle idea hierarchizowania kultur jest mi obca. To społeczeństwo takie jest, bo taką a nie inną miało historię, i po prostu trzeba to przyjąć.

Tkwimy w sytuacji pełnej sprzeczności. Z jednej strony, mamy skłonność do zapominania o przeszłości. Czasami dobrze jest zapomnieć przeszłość. Czasem przeszłość bywa tak okrutna, że podświadomy mechanizm obronny stara się odsunąć w niepamięć urazy, niedobre doświadczenia, bo tam gdzie doświadczenia są złe, ludzie nie są w stanie żyć, nie są w stanie budować przyszłości. To jedna strona. A z drugiej – istnieje tendencja ku odcinaniu nas od przeszłości. Jest ona bardzo niebezpieczna. Społeczeństwo nie może żyć bez świadomości, pamięci historycznej. Społeczeństwo, które jest wykorzenione ze swej historii, nie może istnieć.

Historia jest więc bardzo ważna, bo daje nam poczucie identyfikacji, rodzaj pewnej orientacji. Z tego punktu widzenia poczucie, że przynależymy do jakiejś szczególnej historii, jest czymś niezbędnym dla naszego istnienia. Ale w niektórych społeczeństwach, mających za sobą straszną przeszłość, ludzie starają się o niej zapomnieć.

Coraz bardziej prawdziwy jest tytuł książki Lowenthala The Past Is a Foreign Country – „Przeszłość jest obcym krajem”; widzimy ją jako coś obcego. Tak jak musimy przejść przez reformy w różnych krajach i musimy się uczyć ryzyka, tak samo musimy się uczyć języka przeszłości.

Pewien niemiecki intelektualista, który odważył się pójść we wschodnim Berlinie do siedziby jednej z organizacji neonazistowskich, zwrócił mi uwagę na ciekawą rzecz. Bo przeżył szok: stwierdził, że ma do czynienia z młodymi ludźmi, którzy nie mają żadnej świadomości historycznej. Tacy prości chłopcy z przedmieść Berlina, po jakiejś szkole, którzy w ogóle nie kojarzyli, kim byli naziści. Nigdy nie słyszeli o wojnie, o Auschwitz i Treblince.

Życie w teraźniejszości wynika z kryzysu naszej wyobraźni i granic pojemności naszego umysłu. Dawniej wiedza była wiedzą własnej historii. Dziś jesteśmy atakowani przez taką masę informacji, że sięgnięcie do tego, co było wczoraj, czy zaglądanie do tego, co będzie jutro, jest właściwością wyjątkowych jednostek. Przeciętny umysł jest zbyt zmęczony, by wszystko przetrawić. Wobec tego wybiera tylko to, co mu się bezpośrednio podsuwa. Na dziś.

Świat współczesny, w którym dokonuje się proces globalizacji, jest niezwykle złożony, trudny do zdefiniowania. Dokonuje się w nim bardzo gwałtowna, szybka przemiana na wielu płaszczyznach. Wydarzenia nawet z niedawnej historii coraz częściej stają się tak odległe jak te, o których mówi nam archeologia – jak gdyby przechodziły w inny wymiar czasu historycznego. Prognoza na dziesięć lat obarczona jest bardzo dużym ryzykiem błędu, a tego, co się wydarzy za pięćdziesiąt lat, nikt nie jest w stanie przewidzieć.

Na przełomie listopada i grudnia 1991 roku byłem w Stanach. W księgarniach na półkach nowości znalazłem kilkanaście pozycji dziennikarzy amerykańskich na temat przyszłości ZSRR, roli Gorbaczowa w nowym ZSRR, szans jego reform. Miesiąc później nie było już ani ZSRR, ani Gorbaczowa i wszystkie książki nadawały się na makulaturę. One były makulaturą już w momencie ukazania się! Pisanie tego typu literatury jest z góry skazane na niepowodzenie i wynika z nieuświadomienia sobie, że nie nadążymy za procesem historycznym, jeśli ograniczymy się tylko do warstwy czysto wydarzeniowej.

Herodot już w pierwszym zdaniu Dziejów stawia fundamentalne pytanie, chce dojść, jakie były przyczyny wojny, pasjonuje go, dlaczego oni ze sobą walczyli. Kiedy pisze swoje Historie (grecki tytuł Dziejów), czyli dociekania, jest już po walce, po wojnie, ale pozostaje ona ciągle w pamięci ludzi. To tak, jakby ktoś dzisiaj pisał historię drugiej wojny światowej. Herodot szuka świadków, szuka dokumentów, znaków, śladów.

Przypomnijmy sobie tę początkową inwokację, którą rozpoczyna się jego książka: przedstawiam wyniki moich dociekań, których dokonałem po to, aby nie zatarły się w pamięci ludzkiej czyny, które zostały dokonane. On walczy z tym problemem, jakim jest zacieranie się pamięci, już wtedy z tym się styka. Przyjechał, powiedzmy, do Teb. I każdy mówi co innego na temat jakiegoś zdarzenia z przeszłości. A on na to, że zobowiązany jest przedstawić jego różne wersje. Jego zadaniem jest wiernie rzecz przedstawić. Czuje się w obowiązku, by relacjonować obiektywnie. On pierwszy właściwie w literaturze światowej zgłasza ten problem zróżnicowania pamięci, zróżnicowania obrazu przeszłości. Ale wiemy, że ta rzeczywistość miniona ma postać ruchomych piasków. I my wszyscy brniemy w tym piaszczystym gruncie, którego nikt nie jest na sto procent pewny.

Każdy z nas widzi tę samą rzeczywistość inaczej. Na wieczorach autorskich często się z czymś takim spotykam. Ktoś wstaje i mówi: „Panie, ja widziałem to, o czym pan pisze, ale to wyglądało zupełnie inaczej...”. I ja w to absolutnie wierzę. Dlatego że ilu nas jest, tyle jest wersji tego samego wydarzenia. I w związku z tym nie ma obiektywnej pamięci. Nic takiego nie istnieje. Pamięć jest najbardziej zsubiektywizowanym elementem kultury.

Pamiętamy naprawdę bardzo różne rzeczy. Mam siostrę, która jest o rok ode mnie młodsza. Mieszka w Kanadzie. Wiele lat jej nie widziałem. Kiedyśmy się spotkali, myśląc o Pińsku, wziąłem magnetofon. I mówię do niej: „Basiu, co pamiętasz z naszych pińskich lat?”. A dodam, że jesteśmy bardzo kochającym się rodzeństwem i jak byliśmy mali, chodziliśmy po Pińsku, zawsze trzymając się za ręce. Można by więc rzec, że myśmy widzieli dokładnie wszystko to samo. I kiedy ona zaczęła wydobywać z pamięci swoje wspomnienia, to okazało się, że są one absolutnie inne od moich. To znaczy: ona pamięta rzeczy, których ja w ogóle nie pamiętam. I odwrotnie. Widać więc, jak ta indywidualizacja pamięci jest silna. W związku z tym zawsze używam formuły: „według mnie, tak było”. I nigdy nie mogę powiedzieć, że moje widzenie jest jedynie prawdziwe.

Dla mnie kluczem do takich sytuacji, do takich problemów jest francuskie approximation. Inaczej mówiąc, że ten obiektywizm jest możliwy jedynie w przybliżeniu. To przybliżenie oznacza, że mamy pewne ideały; że je przyjmujemy, że je jakoś zakładamy. Chciałbym napisać książkę idealną. Ale wszystko, co mogę zrobić, to najwyżej przybliżyć się do tego teoretycznego ideału, jaki sobie założyłem. Podobnie jest w nauce, w naukach humanistycznych. To wszystko są przybliżenia. Ważny jest stopień, do jakiego uda się nam przybliżyć do tego zbiorowo pomyślanego ideału. Jedni bardzo się do niego przybliżą, inni w ogóle tego nie osiągną. Historyk, który zakłada, że napisze obiektywną książkę o bitwie pod Grunwaldem, też zakłada sobie jakiś poznawczy ideał. I to, w jakim stopniu go osiągnie, będzie miarą wartości jego pracy. Nie możemy osiągnąć absolutu, bo to niemożliwe, miarą oceny naszego wysiłku jest stopień przybliżenia do tego absolutu.

Coraz więcej z nas, z naszego wnętrza, jest wyjmowane i delegowane do rozmaitych instytucji. Idzie mi właśnie o cały ten proces instytucjonalizacji, biurokratyzacji pamięci. Tworzy się rozmaite instytucje – u nas choćby Instytut Pamięci Narodowej – zajmujące się organizacją tej naszej pamięci. I wzrasta w nas takie przekonanie, że „oni” się tym zajmą. „Oni” mają swoje archiwa, a człowiek, jak mówiłem, pozbywa się własnej, indywidualnej pamięci i odsyła ją do anonimowej instytucji.

A mnie chodzi o tę pamięć osobną, różnicującą nas. Pamięć, którą rozwijamy w czasie i poprzez którą budujemy siebie, tworzymy własną tożsamość i osobowość.

Bo tym się, między innymi, różnimy, że mamy różne pamięci, że każdy z nas pamięta różne rzeczy i wartości, że przywiązuje się do pewnych etapów pamięci czy rodzajów pamięci. Mnie chodzi o to, że powiedzenie, iż żyjemy w czasach pamięci, może być najwyżej oznaką, że żyjemy w czasach coraz bardziej zinstytucjonalizowanej pamięci, a coraz mniej w czasach pamięci jako wartości osobowej, jako wartości prywatnej.

W kwestii pamięci mam taką tezę. Zapytajmy: kiedy zaczyna się człowiek? Nie w znaczeniu biologicznym, ale kiedy zaczyna się człowiek jako istota ludzka? Moim zdaniem, zaczyna się od tego pierwszego wspomnienia, do jakiego możemy sięgnąć wstecz. Szukamy we własnym życiu, mówiąc: „jeszcze to, jeszcze to i jeszcze to pamiętam”, i tak idziemy do pierwszego wspomnienia, tak że dalej już nic nie ma, niczego wcześniejszego już nie pamiętamy. Od tego właśnie momentu zaczyna się człowiek, zaczynam się „ja” jako człowiek, zaczyna się moja tożsamość i mój indywidualny, bardzo prywatny życiorys, moje prywatne życie. Mam zwyczaj pytać ludzi: „jakie jest pierwsze wspomnienie twojego życia?”. I przy tej okazji dwie rzeczy wychodzą na jaw.

Pierwsza rzecz to odkrycie, że mało ludzi o tym myśli. Że dopiero wtedy zaczynają sobie mozolnie przypominać. Ludzie generalnie się nad tym nie zastanawiają, muszą dopiero dogrzebywać się tego pierwszego wspomnienia. I nie od razu potrafią dać odpowiedź na to pytanie. A druga rzecz dotyczy charakteru tych wspomnień. Pytałem o to setki ludzi i, co jest bardzo ciekawe, każdy ma inne wspomnienie. Jedno jest związane z kotem, drugie związane z pożarem, inne z tym, że babcia kupiła jakiegoś cukierka. Te wspomnienia są bardzo różne. I to jest jeden z dowodów na zróżnicowanie człowieka. To pierwsze wspomnienie już nas wszystkich bardzo różnicuje.

Moim zdaniem, są trzy zagrożenia pamięci. Pierwsze – to ogromny rozwój mechanicznych nośników pamięci, co oznacza, że człowiek stopniowo oducza się sztuki pamięci. Oducza się, bo sztuka pamięci to jest rzecz, którą trzeba opanować, trzeba się uczyć pamięci. Obecnie wszystko przekierowuje się do komputera, do książki, do płyty, do encyklopedii. Nie musimy się już – jak niedawno jeszcze – uczyć na pamięć, nie musimy ćwiczyć pamięci, bo wszystko mamy zapisane na różnego rodzaju nośnikach. Pamięć jak gdyby wyrzucamy z naszych głów, odsyłamy ją do mechanicznych nośników pamięci. Tymczasem pamięć jest esencjonalną cząstką ludzkiej świadomości, tego, co Platon nazywał duszą. I to pozbycie się sztuki pamięci jest bardzo poważnym zagrożeniem dla osobowości ludzkiej. To nie jest tylko problem czysto mechaniczny. To coś więcej: dotyczy sprawności i zdolności myślenia człowieka, poczucia bycia sobą, naszej tożsamości. To zagrożenie się nasila. W miarę rozwoju Sieci, komputeryzacji, elektronizacji życia będziemy coraz bardziej kalekami pamięci.

Drugim zagrożeniem dla pamięci jest, moim zdaniem, nadmiar danych. To po prostu nadobfitość danych, jak powiadają Anglosasi: victory of abundancy. Świadomość ludzka zalana jest taką ilością informacji, że nie jest już w stanie tego opanować. I po prostu ten nadmiar działa jak lawina. Jest to ciężar, który uniemożliwia życie, wytwarza permanentne przemęczenie. Ilość istniejącej informacji przekracza wielokrotnie pojemność przeciętnego umysłu ludzkiego.

Trzecim zagrożeniem pamięci jest ogromne przyspieszenie procesów historycznych. To znaczy: historia toczyła się dawniej powoli. Powiedzmy, trzysta lat się nic nie działo, dwieście lat się nic nie działo – i umysł ludzki był przystosowany do tamtego tempa. Mógł sobie przyswajać momenty historyczne, momenty własnego życia. Historia działała na niego stabilizująco. Żył właściwie w stałym środowisku, które mógł opanować i które mógł objąć pamięcią. Teraz, na skutek potwornego przyspieszenia, z jednej strony czasowego, z drugiej strony przestrzennego, straciliśmy poczucie stabilizacji i zadomowienia w świecie.

Relacja między człowiekiem a jego miejscem na ziemi nabiera szczególnej wagi dziś, kiedy tak bardzo zachwiane zostały kryteria i normy tożsamości. Skąd pochodzimy? Kim jesteśmy? Do kogo możemy się odwołać? Wielu ludzi z trudem znajduje odpowiedź na te pytania. Tymczasem człowiek o zachwianym poczuciu tożsamości to człowiek osłabiony, zagubiony w labiryncie współczesnego świata. A świat ten, przez swoją rosnącą złożoność, rosnące tempo, rosnącą niepewność, jeszcze bardziej pogłębia nękającą ludzi dezorientację i osamotnienie.

Myślę, że każdy z nas ma w sobie wiele tożsamości. Wszyscy jesteśmy związani ze swoim miejscem urodzenia, czujemy jakiś sentyment do domu dzieciństwa – tej tożsamości nigdy się nie traci. Ja sam jestem z Polesia, z Pińska. Ostatnio byłem we Wrocławiu. Działa tam koło Poleszuków. Spotykamy się, mimo że minęło pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt lat, odkąd wyjechaliśmy z Polesia. Na innym poziomie istnieje w nas oczywiście tożsamość narodowa. A jeżeli wyjeżdżamy poza Europę, odkrywamy, że jesteśmy Europejczykami. Kiedy wracam z Afryki i samolot ląduje w Madrycie, ogarnia mnie uczucie, że już jestem w domu. To nasza trzecia tożsamość. Coraz bardziej wyrabiamy też w sobie świadomość przynależności do rodziny ludzkiej, do świata. To jest w tej chwili nasza najsłabsza tożsamość – niejako tożsamość in spe – ale w przyszłości wszyscy będziemy zmierzać w jej kierunku.

Nie widzę w tym wszystkim sprzeczności. Posiadając bardzo różne tożsamości, objawiające się zależnie od sytuacji i momentu życia – człowiek pozostaje jednością.

Ludzie często nie są świadomi, że w epoce, w której żyjemy, na nasz los wpływa nie każdy z tych światów osobno, ale oddziałują nań jednocześnie owe cztery światy łącznie. Niezrozumienie tego podstawowego dziś prawa jest przyczyną zabłąkania i frustracji wielu z naszych współczesnych.

Pamięć jest niezbędnym składnikiem małej ojczyzny. Pozwala nam zachować ją we wspomnieniu, nawet jeżeli utracimy z nią kontakt bezpośredni. Tak długo jak żyjemy i gdziekolwiek jesteśmy, pozostaje ona cząstką naszej tożsamości, naszym znakiem identyfikacyjnym. Ma to szczególną wartość dziś, bowiem dla wielu ludzi ich miasto, ich region, ich mała ojczyzna stanowią tarczę, niszę, pożądaną osłonę przeciw gwałtownym postępom niwelującej wszystko globalizacji, jako że ludziom potrzebna jest świadomość, iż mogą mieć na coś wpływ, a tego przekonania pozbawiają ich gigantyczne, przytłaczające siły uniformizacji.

Kiedyś człowiek żył w małych grupach. Wykopaliska archeologiczne wskazują, że były to komuny liczące od trzydziestu do pięćdziesięciu członków. Istniały one osobno, oddzielone niezmierzonymi przestrzeniami. Często gromady te nigdy się nie spotykały i można było spędzić życie w swoim klanie w przekonaniu, że zna się wszystkich ludzi na świecie, a także i cały świat, bo kończył się on na granicy, do której sięgał wzrok człowieka. Od tego czasu postęp oznaczał – i dalej oznacza – coraz większe uwikłania człowieka w złożoną sieć powiązań i zależności, których tajników nie jest on nawet w stanie przeniknąć.

Granica małej ojczyzny przebiega tam, gdzie znajdują się najdalej położone groby naszych przodków i bliskich. Groby, kopce, kurhany. One nas strzegą. Są łącznikami między nami a tym jedynym skrawkiem planety, który, zgodnie z obyczajem wszystkich kultur świata, możemy uważać za swój. Wszędzie poza nim jesteśmy imigrantami, obcymi, nawet – intruzami.

Ale małe ojczyzny, które często są dla nas synonimem arkadii, ucieleśnieniem raju, mogą nagle przemienić się w krwawe pole, w rozszalałe piekło. Wówczas wrogość nigdzie nie będzie straszniejsza, okrucieństwo – bardziej przerażające. A pytanie, co wniesiemy do kultury, jak ją będziemy rozwijać i wzbogacać, zastąpi inne – z góry nastawione na rezygnację i odwrót – jak się bronić. Rezygnujemy z planów i marzeń, a myślimy tylko, jak się okopać, zaryglować drzwi, zatrzasnąć wieko.

We wszystkich wojnach domowych, które zwykle toczą się bez wyraźnych linii frontowych i stałych granic, w których pole walki jest wszędzie i nigdzie, a tajemnicze, jednakowo ubrane oddziały przesuwają się chyłkiem pod osłoną nocy i tylko po krwawych śladach i zwęglonych domach poznajemy, że ktoś tu był i brał odwet, niczego pewnego nie można potem ustalić. Kto zabił? Kogo zabili? Jak to było? Kto to widział? Co mówili? W jakim języku? Jak wyglądali? Gdzie uciekli? Pytania bez odpowiedzi. Bo to jest właśnie to, co pozostaje – pytania bez odpowiedzi.

To jedna z tych zagadek człowieka, których filozofia od trzech tysięcy lat nie może rozwiązać. I nie rozwiąże. Wszystko w nas jest przemieszane. W zależności od momentu historycznego, od okoliczności, od środowiska, panującej ideologii będziemy tacy albo inni. Potencjalnie w jednostce ludzkiej zawarte są wszystkie możliwości, a od różnych okoliczności będzie zależało, jacy będziemy. Poza tym – to banalne stwierdzenie – inni jesteśmy jako jednostki, a inni jako członkowie społeczeństwa. Jako jednostki jesteśmy mądrzejsi, o wiele głupsi i bardziej niebezpieczni jako tłum. Ale ciągle przy tym jesteśmy tymi samymi ludźmi. Mądrzy ludzie, kiedy się zbiorą do gromady, mogą działać głupio. I dobrzy ludzie, kiedy się zbiorą do gromady, mogą działać okrutnie. W człowieku jest wszystko i wtedy, u Greków, było tak samo. Na to, co z nas wydobędą okoliczności, nie mamy wpływu. To mojra decyduje, jesteśmy jej ślepymi instrumentami.

Im więcej przestrzeni historia zagarnia dla siebie, tym mniej jej zostaje dla jednostki. Ta swoista anonimowość jest dla Trzeciego Świata codziennością. Miliony umierają z głodu, lecz nie potrafimy wymienić choćby jednego nazwiska – śledzimy jedynie tę tragedię, obserwujemy masową, anonimową śmierć.

Kryzys dotyka tak istotnych dla ogółu spraw, że nikt już nie zwraca uwagi na pojedynczego człowieka. Historia jest – i zawsze była – ważniejsza niż jednostka. Historia jest nadrzędna, ale nie jest tworzona zgodnie z wolą człowieka. Z reguły ludzie są raczej stawiani w sytuacji, kiedy nie wiedzą, co tworzą. Oto paradoks historii.

Niedawno leżałem w warszawskim szpitalu. Dzielił ze mną salę pewien robotnik budowlany z czterdziestoletnim stażem. Otóż powiedział mi on: „Jak to możliwe, że mamy w Polsce kryzys, choć całe życie poświęciłem ciężkiej pracy w trudnych warunkach? Pracowałem bez urlopów, dniem i nocą, za niewielką pensję, a jesteśmy zadłużeni i brakuje nam mieszkań. Jak to możliwe?”. Nie potrafił tego zrozumieć. Historia była dla niego nie tylko obcą siłą, lecz siłą działającą na jego niekorzyść! Mimo to jednak, na swoją niewielką skalę, ten człowiek, polski robotnik, tworzył historię własnych czasów.

Wydaje mi się, że ludzie znajdują się dziś w sytuacji kontradyktoryjnej, sprzecznej. Stwierdzamy naszą bezradność, ale nie chcemy się z nią pogodzić. Gdzieś na świecie dzieją się wydarzenia, na które nie mamy wpływu, ale które decydują o naszym życiu, i buntujemy się przeciwko takiemu stanowi rzeczy. Chcielibyśmy, żeby historia odnosiła się do nas, ludzi, z większym szacunkiem. Myślę, że w tym niepogodzeniu się z byciem rządzonym przez ślepe siły i w niechęci do podporządkowania się im wyraża się godność człowieka.

Każda świadomość jest historyczna i ma historyczną granicę. Była na przykład świadomość epoki wielkich katedr, a dziś nikt nie zbuduje wielkiej katedry, bo żyjemy w czasach innej świadomości.

Otóż w drugiej połowie dwudziestego wieku stworzyliśmy świat, którego nasza świadomość, historycznie skierowana na mniejsze obszary – plemienia, klanu, państwa – nie jest w stanie ogarnąć. Dzisiejszego globalnego świata człowiek nie potrafi objąć świadomością, wyobraźnią, umysłem. I ludzie najczęściej unikają podejmowania próby jego ogarnięcia. To widać dobrze w literaturze – ludzie uciekają w nisze, w prywatność, opowiadają historię rodziny, dzieciństwa, miasta. Tu się kończy horyzont ich świata. Rzeczywistość świata przekroczyła granice naszej świadomości – stąd nasza poznawcza bezradność. Próby amerykańskich myślicieli takich jak Huntington, Fukuyama czy Kagan to nic innego jak próby wyjścia z niszy i skonstruowania opisów, które pomogłyby nam świat ogarnąć i zrozumieć.

Pisanie rzadko tylko, w wyjątkowych wypadkach, wpływa na ludzi i na bieg historii bezpośrednio, radykalnie i natychmiast. Oddziaływanie słowa pisanego jest raczej pośrednie, a może być nawet na pierwszy rzut oka, w pierwszej chwili, niewidoczne, nieodczuwalne. Potrzeba bowiem czasu, aby dotarło ono do świadomości odbiorcy, czasu, aby zaczęło tę świadomość formować, zmieniać i dopiero tą okrężną drogą wpływać później na nasze decyzje, postawy i czyny.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: