Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Salon d'Amour - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
10 października 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Salon d'Amour - ebook

Nowość w serii Gorzka Czekolada, tym razem prosto ze Szwecji. Miasto Visby na Gotlandii, a w nim Salon d'Amour - dość nietypowy zakład fryzjerski, którego właścicielka  o imieniu Angelika jest dla swoich klientów trochę swatką, a trochę terapeutką. Poznaje ich w różnych sytuacjach życiowych, zwykle trudnych, i zdobywa ich zaufanie. Angelika jest bardzo zaangażowana w sprawy sercowe swoich klientów. Ale czy ona sama znajdzie miłość? Pełna ciepła i humoru powieść znanej autorki kryminałów.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8008-138-3
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

JESTEŚMY W GOTOWOŚCI

Przy Rynku Południowym w Visby znajduje się Salon d’Amour. Widać go od razu po przejściu przez mury obronne i minięciu budki z kiełbaskami. Wisi nad nim szyld w kształcie serca, który po zapadnięciu ciemności rzuca ciepły czerwony blask.

Kupiłam salon siedem lat temu od pewnego starszego pana. Zapach pomady do włosów dawnego właściciela jeszcze nie do końca się ulotnił. Jest to ładny i nieduży lokal z tapetami w różyczki pamiętającymi przełom dwóch poprzednich stuleci i z dwoma fotelami fryzjerskimi obitymi bordową skórą. Na tylnej ścianie wiszą cztery obrazy, które wypatrzyłam na targach staroci i na aukcjach. Motywem przewodnim ich wszystkich jest pierwsza wojna światowa. Jeden przedstawia mężczyznę w mundurze, z sumiastym wąsem, całującego na pożegnanie swoją żonę. Na następnym mężczyzna z obandażowaną głową opuszcza pole bitwy jako bohater. Na trzecim żołnierz wraca z wojny cały i zdrowy, witany w domu przez kobietę z małym dzieckiem na ręce. Na ostatnim obrazie widać zakochaną parę w pergoli z bzu już razem z gromadką dzieci. Bardzo lubię, gdy różne historie kończą się szczęśliwie. Szczęśliwiej niż w moim życiu.

Mówi się, że to właśnie tutaj, w starym, średniowiecznym domku balwierza duński król Waldemar Dojutrek postanowił zapuścić sobie brodę po spustoszeniu Visby w 1361. Kiedy spoglądam przez duże okno, widzę, w którym miejscu rycerze wdarli się przez mur. Co drugi kamień na jego szczycie jest usunięty dla upamiętnienia tamtego potwornego dnia, gdy tysiąc ośmiuset gotlandzkich chłopów zostało wyciętych w pień przez duńską armię. Jak wieść niesie, krew lała się strumieniami i zabarwiła ziemię na czerwono aż po skraj morza. Nic nie przemawia przeciwko mojej teorii, że to właśnie tutaj Waldemar kazał się ogolić, poza faktem, że król Danii stałby się krótszy o głowę, gdyby balwierz miał naostrzoną brzytwę i był Gotlandczykiem.

A ZATEM TU, przy Rynku Południowym, mam swój salon. Jeśli będziesz przechodzić obok, serdecznie zapraszam. Czekając na swoją kolej, zostaniesz poczęstowany herbatą z mięty i czarnego bzu z mojego ogrodu. Przyjrzę ci się uważnie w lustrze, aby zrozumieć, jak najlepiej mogłabym ci pomóc. Moje nożyczki to czarodziejska różdżka. A moje farby dopełnią całkowitej metamorfozy, jeśli na tym ci zależy. Kiedy więc usiądziesz na fotelu, a ja otulę cię specjalną pelerynką, w głowie będę już miała konkretną propozycję. Mimo to moje pierwsze pytanie zawsze brzmi niezmiennie: Co mogę dla ciebie zrobić? Gdy je zadaję, nie chodzi mi wyłącznie o twoje włosy. Ja mam na myśli: Co mogę dla ciebie uczynić w twoim życiu? W salonie bowiem stoją dwa fotele i to, obok kogo się znajdziesz, siadając na jednym z nich, nigdy nie jest przypadkowe. To jest starannie zaplanowane. Ale do tego wrócę później.

Mój salon odwiedzają trzy rodzaje klientów: klienci typowi, którzy przychodzą na standardowe strzyżenie; klienci narcystyczni, pogrążeni w samouwielbieniu lub samoudręczeniu. I w końcu zdesperowani, którzy przekraczając próg, mówią: „Proszę mnie odmienić”. Nierzadko mam wrażenie, że chodzi im o całe ich życie. Nowa fryzura i przefarbowanie włosów na rudo to często rozpaczliwy początek nowego i może lepszego życia w pojedynkę. Powtarzam: może lepszego. To temat do dalszej dyskusji.

Oprócz nich zdarzają się oczywiście klienci niepasujący do żadnej z tych kategorii — system jest w trakcie rozwoju. Przydałaby się jeszcze specjalna klasa dla wizyt nieplanowanych, lecz spowodowanych koniecznością. Z takim przykładem zetknęłam się w ostatnim tygodniu. W dzień po wieczorze kawalerskim jeden z klientów szukał u mnie pomocy i chciał przefarbować sobie włosy na kolor, który bardziej przystoi w biurze dyrekcji AB Finans. Zielonkawy odcień kupki noworodka nie nadawał się raczej dla osoby zarządzającej pieniędzmi innych.

— TO CZEŚĆ, DO JUTRA! — mówię do mojego kolegi Ricky’ego, który chciał wyjść wcześniej, żeby zdążyć na swoją lekcję tańca na rurze. Właśnie posprzątał nasz pokój socjalny i toaletę, ja zaś zaczynam rundkę ze szczotką po salonie i zmiatam włosy i kurz po całym dniu. Potem czyszczę szczotki do włosów i uzupełniam pomocniki fryzjerskie na następny dzień pracy. Wycieram stolik, przy którym klienci piją kawę, i dosypuję do koszyka szafranowych sucharków. Ponieważ dostałam paczkę z perukami i treskami, zawieszam je w niewielkiej intymnej przymierzalni. Jedna z moich klientek ma niedługo przejść chemioterapię, cieszę się więc, że jej peruka już przyszła i jest tak ładnie zrobiona. Dotarła też część materiału do przedłużania włosów. Ricky uważa, że powinniśmy zacząć to robić. W szkole fryzjerskiej nauczył się trochę nowych rzeczy.

Kiedy tuż przed zamknięciem zabieram się do liczenia utargu, odnoszę nagle dziwne wrażenie, że jestem obserwowana. Za oknem pokazuje się i znika czyjaś twarz. Powinnam założyć alarm. Co prawda i tak zawsze istnieje ryzyko, że mogę zostać napadnięta i ograbiona w drodze do domu. Przypuszczam, że postawa człowieka zwykle zdradza, czy ma w torebce dwadzieścia tysięcy czy tylko parę dziesiątek. Ale alarm jest drogi, a mnie do tej pory zawsze udawało się jakoś wywinąć z problematycznych sytuacji. Bo jeśli jest jakiś talent, który można w sobie wyrobić, wykonując zawód fryzjerki, to jest nim na pewno sztuka komunikacji i osiągania porozumienia. Człowiek uczy się rozmawiać z najróżniejszymi typami ludzi: z chłopami po chłopsku, ze śmieciarzami o latrynach, a z naukowcami po łacinie. Fryzjerki są niedocenioną grupą w świecie negocjacji. To one powinny być zatrudniane zamiast polityków, którzy nie umieją słuchać.

Twarz za szybą przesuwa się znowu szarym cieniem w deszczu. Kiedy usiłuję wyjrzeć przez okno, przy wejściu wyłania się z mroku jakaś bezkształtna postać. Ubrana na ciemno, z kapturem naciągniętym głęboko na czoło. Oczywiście ogarnia mnie strach. Jestem sama w salonie. Ta ponura postać wkracza do środka przez drzwi, których nie zdążyłam zamknąć. Przerażona popycham biodrem szufladę kasy i ukradkiem wsuwam kluczyk do kieszeni fartucha. W spojrzeniu, jakie dosięga mnie spod kaptura, są nerwowość i desperacja. Przez głowę przemyka mi jeszcze myśl, że za chwilę zostanę ograbiona z dziennego utargu. A to sporo pieniędzy.

Przed oczami migają mi sceny z makabrycznych kryminałów. Czy ze srebrną taśmą na ustach zostanę przywiązana do krzesła, czy zawiniętą w dywan postawią mnie na głowie w magazynku? Bywały przypadki, że ludzie umierali, gdy zrolowani w dywan stali do góry nogami, i znajdowano ich dopiero wtedy, kiedy zaczynało zalatywać śmiercią i zgnilizną. Jeśli w ogóle ich znajdowano. Bo można wylądować prosto w kontenerze pełnym jakichś rupieci i po wywiezieniu z wyspy być przemielonym na paliwo do centralnego ogrzewania. To już chyba lepszy ten wariant z przywiązaniem do krzesła. Tylko co zrobić, jeśli człowiekowi zacznie kapać z nosa i chciałby się wysmarkać, a ręce ma spętane na plecach? Wciąga wtedy te gile i wciąga, a z nosa i tak wciąż mu leci? Potem zjawia się policja, bo jakiś przechodzień zadzwonił po pomoc, a z policjantami jest także Jonna z gazety, która strzela nieszczęśnikowi fleszem prosto w twarz i uwiecznia go na pierwszej stronie porannego brukowca z glutem do samej brody. To naprawdę mało przyjemne. Takie właśnie obrazy przemykają mi błyskawicznie przez głowę.

A jednocześnie zadaję sobie pytanie, co robi wtyczka elektryczna dyndająca z ramienia temu nieproszonemu gościowi, gdy przemierza on mój salon trzema szybkimi susami.

— Musisz mi pomóc! — Głos jest ochrypły i skrzekliwy jak u ptaka. — Błagam, zapłacę każdą sumę!

Czyli to nie wygląda na napad, wręcz przeciwnie. Zamaskowana kobieta — bo po głosie wnoszę, że mam do czynienia z kobietą — zgadza się, żebym to ja oskubała ją z pieniędzy. „Zapłacę każdą sumę…”. To brzmi w moich uszach jak najwyższa wygrana.

— Co takiego się stało? — pytam, ostrożnie robiąc krok do przodu.

— Stało się, stało, kochana Angeliko, chyba gorzej być nie mogło!

Szybkim ruchem kobieta odrzuca kaptur do tyłu i moim oczom ukazuje się szarobrązowe gniazdo skłębionych włosów, zamienionych w jeden wielki kołtun lokówką. To Rut z komendy policji, jedna ze stałych klientek, jest gotowa zapłacić każdą sumę. Wygląda jak napędzany elektrycznie robot, który chwilowo działa na baterie. Uwolnienie jej od lokówki zajmuje mi dobre czterdzieści minut, a gdy wreszcie mi się to udaje, Rut przyrzeka, że będzie mnie kochać do końca życia.

W SWOIM CZERWONYM NOTESIE stawiam zawsze kreskę, gdy któraś z klientek powie mi: „Uratowała mi pani życie, Angeliko!”. Przez siedem ostatnich lat nazbierało się tych kresek w sumie czterdzieści trzy, czyli czterdzieści trzy uratowane życia. To całkiem niezła statystyka, niemal równie dobra jak średnia straży pożarnej, i dowodzi, jak ważna jest fryzjerska profesja. Pokazuje poza tym, że konieczne jest stworzenie oddzielnej kategorii dla osób z nagłymi problemami. Zamierzam nazwać ją nieszczęśliwe wypadki.NORNY DZIAŁAJĄ PO CICHU

— Kapujesz teraz? — pytam Ricky’ego, kiedy zjawia się następnego dnia rano. — Cztery główne grupy klientów to: T jak Typowi, N jak Narcystyczni, Z jak Zdeterminowani i NW jak Nieszczęśliwe Wypadki. Wystarczy wpisać odpowiednią literę w kalendarzu, żeby określić kategorię. A jeśli ktoś będzie potrzebował pomocy w znalezieniu miłości, dodamy jeszcze do litery serduszko.

— A skąd to można wiedzieć? — mówi Ricky, bez żywotnego zainteresowania, na które liczyłam.

— Wystarczy zadać kilka dyskretnych pytań, poskładać informacje i wyciągnąć wnioski. Każdy fryzjer śledzi ludzkie losy i dzieje rodzinne, często przez kilka pokoleń. Tu jakiś przebłysk, tam jakaś iskierka i zaczyna się poufna rozmowa. Dzięki temu zdobywa doświadczenie i wiedzę o życiu. Moje zadanie to sterowanie ścieżkami przeznaczenia. W Salonie d’Amour klienci mogą liczyć na pełną dyskrecję. Tutaj mogą się wygadać i poczuć, że życzymy im dobrze. I mieć pewność, że żaden ich sekret nie wyjdzie poza te ściany.

— Klauzulę poufności podpisałem od razu pierwszego dnia. Żadnego plotkowania. Ale nie bardzo kumam, o co chodzi z tymi cyferkami.

— W środku serduszka wpisujemy cyfrę od jednego do pięciu w skali pilności. Piątka oznacza desperacką potrzebę miłości, podczas gdy jedynki dadzą sobie radę same, wystarczy je jedynie lekko popchnąć we właściwym kierunku.

— Czyli T5… to nie typ samochodu, tylko zwyczajne strzyżenie i rozpaczliwa potrzeba ciupciania — podsumowuje Ricky.

— Coś w tym rodzaju, chociaż ciupcianie czasami bywa wyłącznie ciupcianiem, a ja miałam na myśli miłość.

JAK SIĘ BYĆ MOŻE domyślacie, strzyżenie to czysto zarobkowa przykrywka mojej głównej działalności. Możecie uważać mnie za trenerkę komunikacji interpersonalnej, interlokutorkę albo terapeutkę. Przez chwilę wahałam się nawet, czy na swojej wizytówce nie napisać „Fryzjerka i terapeutka intuicyjna”. Ale obawiałam się, że ludzie mogliby wtedy odbierać moje strzyżenie jako amatorskie. A ja jestem przecież porządnie wykształconą, dyplomowaną fryzjerką. Czy zastanawialiście się może, jak wyglądałby świat, gdyby chirurdzy mózgu, piloci czy elektrycy pracowali intuicyjnie i łączyli kable i przewody trochę na wyczucie? Zgadzam się z wami. Trzeba wiedzieć, co się robi. Na intuicyjne działanie pozwalamy dziś w naszym społeczeństwie jedynie maklerom giełdowym — i jakie korzyści wynikają z tego dla nas, zwykłych drobnych ciułaczy? Gdybym swoje składki na emeryturę trzymała w pudełku po butach pod własnym łóżkiem, miałabym zabezpieczoną starość. Ostatnio rozważam zainwestowanie w kurnik i pole ziemniaków, żeby nie musieć przymierać głodem w jesieni życia. Ale nie o tym mieliśmy rozmawiać. Ty i ja.

Mieliśmy mówić o tym, czego możesz ode mnie oczekiwać, gdy zostaniesz moim klientem. Czy znasz mitologię nordycką i czytałeś Wróżby Wölwy albo słyszałeś o Nornach? Te trzy boginie przeznaczenia — Urd, Werdandi i Skuld — przędły nić ludzkiego życia. Razem zgodnie ustalały, które nici mają splatać się we wspólnym losie, a które mijać się nawzajem jak statki we mgle. Dokładnie to samo robimy ja i moje dwie siostry. Mam większe ambicje niż tylko wyczarowywać ładne fryzury — pragnę zapewnić ci spotkanie. Bo tylko w spotkaniu z innymi ludźmi dojrzewa i kształtuje się nasze „ja”. W ten sposób możemy rozwinąć się w nasze potencjalnie najlepsze „ja” — albo zamienić się we wrak, jeśli będziemy mieli pecha.

Urd, Werdandi i Skuld to przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Norny dają zarówno dobro, jak i zło — nie są zatem aniołami. Warto zdawać sobie z tego sprawę. Ja kieruję się głosem własnego serca. Moje zadanie polega na słuchaniu. Słucham dopóty, dopóki nie dosłucham się w tobie twoich potrzeb. Bo wszystkie odpowiedzi i rozwiązania nosisz w sobie. W większości przypadków wystarczy, że spytam: „Co zamierzasz?”. Potem słucham, jak opowiadasz, i postanawiasz, co zrobisz. Niezdecydowani zatrzymują się w pół kroku. W tym momencie potrzebne jest jedynie lekkie pchnięcie lub some ass kicking, jak wyraził się mój kolega Ricky, gdy opowiedziałam mu o swoich zamiarach.

Nie myśl tylko sobie, że wszyscy ludzie bez wyjątku chcą, aby im pomagać w przygodach miłosnych. W grupie narcystycznej na przykład jest mnóstwo męczenników, którzy całą swoją egzystencję budują na tym, że są ignorowani, wykorzystywani i niesprawiedliwie traktowani. Może zwróciłeś uwagę na klienta, który właśnie wszedł w drzwi i usiadł na fotelu przed lustrem. Chudy mężczyzna o półdługich, rozkudłanych włosach i dużej głowie, której nie jest w stanie trzymać całkiem prosto. Ubrany w spraną koszulę bez kołnierzyka w niebiesko-białą kratkę, pewnie z wyprzedaży z końca lat siedemdziesiątych, i w workowate dżinsy z domu wysyłkowego. To kategoria N5 w moim kalendarzu. Narcyz o desperackiej potrzebie miłości. Chociaż on sam jeszcze tego nie wie, od tej chwili jego życie może być tylko lepsze. Nazywa się Gunnar Wallén i jest reporterem w Radiu Gute¹.

Zawiązuję mu pelerynkę wokół cienkiej szyi. Gunnar jest rozeźlony, że dzień w dzień musi zmywać kubki po swoich kolegach z pracy i że ciągle zaświniają cały zlew. Jak się domyślam, nie należy do jego obowiązków sprzątanie po nich, ale jest to brzemię, które sam wziął na siebie. Niektórzy nawet próbowali myć własne kubki po kawie, ale kiedy nie robili tego porządnie, a dziennikarz z działu sportowego usiłował wypucować zlew ręcznikiem, Gunnar dał im odpowiednią lekcję.

W uważnym słuchaniu wywodu Gunnara przeszkadza mi w jakimś momencie widok Ricky’ego, który w połowie schowany za kotarą oddzielającą nasz pokoik rekreacyjny trzyma w ręku zaparzacz do herbaty, taki z rączką i zamykanym okrągłym sitkiem na końcu. Gdy Ricky na zmianę otwiera je i zamyka, sitko wygląda jak rozdziawione usta. A robi to dokładnie do wtóru przedłużonych samogłosek w potoku wzburzonej przemowy Gunnara: „Tyyylko jaaa zmyyywam. I tyyylko jaaa wyyycieram zleeew. Kto, do choleryyy, mi zaaa to podziękujeee?”.

Jak wspomniałam, Gunnar należy do kategorii N5, i jest to największe wyzwanie, jakie Norna może wziąć na siebie. Dzisiaj jest zdecydowanie bardziej zrzędliwy niż zwykle. Delikatnie masuję mu więc sztywny kark i głowę u nasady włosów, żeby trochę go rozluźnić. Moi klienci zazwyczaj ubóstwiają taki masaż. Gunnarowi też sprawia przyjemność ten zabieg, ale prędzej by przeszedł na bosaka po potłuczonym szkle, niż się do tego przyznał. Prawdopodobnie nikt poza dentystą i mną nie dotykał go od wielu lat. Wychodząc, posyła mi nieznaczny uśmiech i mówi „dziękuję”. W tym momencie czuję, że może jednak jest iskierka nadziei, iż pewnego dnia znajdę dla niego towarzyszkę życia.

Ricky’ego zatrudniłam u siebie dlatego, że jego mama, która strzyże się u mojej siostry Very w Hemse, załamała się w końcu. Po dwudziestu pięciu latach ciągłego meblowania głowy synowi dostała wreszcie ataku furii, chwyciła szczotkę do sedesu i goniła go przez trzy kwadranse, dopóki nie zauważyła ich Vera.

Ricky faktycznie nie jest czyścioszkiem. Do tej pory nie był w żadnym stałym związku. I ja mam pomóc mu zrozumieć, dlaczego tak mu się nie szczęści. To jest moje zadanie. Pracujemy nad tym. Przedstawienie z sitkiem do herbaty było zabawne, ale jeśli dobrze zrozumiałam Verę, właśnie takie zachowania doprowadziły jego matkę do tego, że go w końcu wyrzuciła z domu. Ona pisze kryminały i ma niejakie skłonności do dramatyzowania.

Ricky jest dobrym fryzjerem, zbyt długo jednak mieszkał pod jednym dachem z mamą i korzystał z pełnej obsługi. Nasza umowa przewiduje, że do jego obowiązków należy między innymi sprzątanie kuchenki i toalety. Okazuje się, że on wcale nie jest ograniczony, tylko leniwy. U mnie pucuje wszystko bez problemu, ponieważ nie dostanie zapłaty, jeżeli nie zrobi tego, co do niego należy. W tym sensie nie jest więc głupi, a jeśli chodzi o pracę, nawzajem się uzupełniamy. On ma odwagę, żeby wypróbowywać nowe rzeczy, ja natomiast mam doświadczenie.

Mieszkam w Visby przez całe życie, niedługo skończę czterdzieści osiem lat, a własny salon prowadzę od lat siedmiu. Ricky ma dwadzieścia pięć lat. Jest ciemnym blondynem z mocnymi, postrzępionymi włosami, poza tym jest cienki jak krawat z lat pięćdziesiątych i pochodzi z Grötlingbo. W czasie wolnym tańczy na rurze. Chce w grudniu zostać mistrzem kraju.

Kiedy zatrudniłam Ricky’ego i opowiedział mi o swoim hobby, myślałam, że taniec na rurze jest równoznaczny z tańcem erotycznym i striptizem. Bardzo się oburzył, słysząc ten przesąd. Pole dance to akrobatyka. Teraz nauczyłam się już nawet kilku fachowych terminów: invert to wiszenie głową w dół, firefighter to zwykły zjazd po rurze z jedną nogą przed nią, a drugą za nią; i crying bird — czyli siedzenie na niej jak ptak z jedną nogą luźno zwisającą. Są jeszcze gemini i boomerang oraz cała masa innych figur, których jeszcze nie ogarnęłam. Ricky jest jedynym chłopakiem na kursie. Uważa, że to idealne miejsce do spotkania zadowolonych z życia kobiet. Jednym z powodów, dla którego zatrudniłam go u siebie, jest to, że on prawidłowo myśli.

— To, czego brakuje Gunnarowi z Radia Gute, to miłość — mówię do Ricky’ego, który wciąż jeszcze nie odłożył sitka na herbatę, mimo że klient już dawno poszedł. Ochrzciliśmy tę jego pantomimę zaparzaczkową retoryką. Sitkowa retoryka znajduje zastosowanie także w kontekście politycznym, chociaż bez sitka, gdy oponentowi przypisujemy niezbyt godne podziwu rzeczy. W retoryce określa się to jako guilt by association. „To tyyylko wy chcecie marnotrawić pieniądze. Tyyylko wy myślicie, że emeryci mogą jeść puszki dla kotów”.

— To, czego potrzebują wszyyyscy ludzie, to miiiłość — mówi Ricky i rozdziawia szeroko sitko.

Pomaganie ludziom w znajdowaniu miłości uważam za swoje zadanie życiowe. Od kiedy jestem właścicielką Salonu d’Amour, czyli w ciągu siedmiu lat, udało mi się skojarzyć ni mniej, ni więcej, tylko dwadzieścia sześć par. W domu na pianinie leży specjalny album. Umieszczenie w nim zdjęcia Gunnara z Radia Gute u boku wybranki serca to chwalebne zadanie.

------------------------------------------------------------------------

1. Gute — potoczna nazwa mieszkańca Gotlandii. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).ŁOWY W DORADCY WAGI SA

Ricky miał całkowitą rację. Kiedy w powietrzu czuć wiosnę, człowiek zaczyna tęsknić za miłością. Powrót światła i słońca robi coś z hormonami w ludzkim organizmie. Śmiałe kapanie z dachu rozpuszczającego się śniegu, woda z hałasem pędząca do rynienek ściekowych, kolorowe tulipany w wiadrach przed kwiaciarniami i mimozy z Włoch — to wszystko rodzi tęsknotę, myślę sobie, idąc do Doradcy Wagi SA za Bramą Wschodnią.

Poprzedniego wieczoru zapisałam się przez Internet. Było miejsce w grupie poniedziałkowej. Wydrukowałam też kupony na damskie strzyżenie za połowę ceny. Celem jest zwabienie klientek do mojego salonu, by znaleźć pulchną blond perfekcjonistkę dla Gunnara z Radia Gute. Gdzie jak gdzie, ale w Doradcy Wagi SA można raczej natrafić na pulchne kobiety. „Twój upadek jest naszym sukcesem”. Ricky jest przekomicznie chudy, więc nie ulega wątpliwości, że ja muszę wziąć na siebie to zadanie.

Przed wejściem do środka rzucam okiem na własne odbicie w okiennej szybie. W swoim wyglądzie najbardziej mi się podobają gęste, ciemnobrązowe włosy. Noszę je długie, mimo że większość moich klientek każe obcinać się krótko na karku w oczekiwaniu na menopauzalne ataki gorąca. Dzięki długim włosom mogę zmieniać fryzurę. W pracy związuję je w koński ogon, w luźny węzeł albo w dobierany warkocz, a po pracy rozpuszczam.

Kiedy poprosić kobiety w moim wieku, aby wymieniły pięć elementów swojego wyglądu, z których są zadowolone, przeważnie nie przychodzi im nic do głowy. Ostatniej jesieni byłam na prelekcji na temat wiary w siebie i teraz, nie bez wysiłku, mogę wyliczyć dwie rzeczy: swoje włosy i oczy. Wyszczególnienie tego, co mi się w sobie nie podoba, przyszłoby mi o wiele łatwiej. Choćby mój duży brzuch. Poza tym zazdroszczę wszystkim, którzy mają szczupłe nogi w kostkach, bo moje wyglądają jak słupy. A mimo to były jednak całowane w innym, bardziej szczęśliwym czasie…

Po wejściu do sali jestem proszona o zdjęcie butów, co oczywiście robię. Na podłodze zostają wilgotne ślady stóp. Woda z roztopów przemokła przez nieszczelne zelówki moich schodzonych ulubionych botków. Od dawna nie stać mnie na kupienie sobie czegoś nowego. Byłoby głupio, gdyby ktoś pomyślał, że mam spocone nogi. Każdy palec odznacza się wyraźnie na zdradliwej plastikowej posadzce.

Idąc do wagi, próbuję zacierać te znaki, szurając stopami, ale zamiast tego zostawiam ślad jak po ślimaku. To w imię przyszłego zwycięstwa, myślę, aby dodać sobie otuchy przed spotkaniem z konsultantem. Mam nieokreślone poczucie winy z powodu swojego nadmiaru.

W kolejce do wagi stoi przede mną na iksowatych nogach lekko przygarbiona kobieta w rowerowym kasku. Bez przerwy nawija coś do swojej koleżanki. Tu Ricky zapracowałby się na śmierć z ulubionym sitkiem. Ona mówi na wdechu i na wydechu. Gdy słyszy, że ma zdjąć kask, odmawia. Kiedy w 1997 była po raz pierwszy na spotkaniu z doradcą wagi w Arvika, ważyła się w kasku, wyjaśnia, i dlatego teraz za każdym razem musi mieć go na głowie. Chyba ma rację.

Po zapisaniu się i uiszczeniu opłaty zerkam na pozostałe osoby w wypełnionej po brzegi sali. Prawie same kobiety. Wśród nich zaledwie jeden mężczyzna. Siedzi schowany w ciemnym kącie za mną i ma spojrzenie kastrata. Tak naprawdę chyba wcale nie chce tu być, nie chce być zredukowany i pozbawiony istotnych części własnego ciała. Prawdopodobnie nie przyszedł tu z własnej woli. Został do tego przymuszony, podpowiada mi mój szósty zmysł. Połowa kobiet to pulchne blondynki. Wystarczy tylko ustalić, czy któraś z nich jest singielką i perfekcjonistką.

— Witam wszystkich! Nazywam się Majvor. Kto z was był tu już wcześniej? — pyta opiekunka grupy. Jest wzorcowo szczupłą kobietą o krótkich, jasnych i sterczących włosach, w stroju jakby wziętym prosto z musicalu Dźwięki muzyki. Moja sąsiadka z ławki mówi mi szeptem, że Majvor nie pochodzi z wyspy, jest świeżo po rozwodzie, siedzi w długach po uszy i pracuje jako organistka w parafii Hogrän.

Wszyscy podnoszą ręce oprócz mnie. To moja pierwsza wizyta u Doradcy Wagi SA i w tym momencie zadaję sobie pytanie, czy to rzeczywiście jest dobra metoda, skoro żaden z uczestników nie został dotąd uzdrowiony. A może tu wcale nie chodzi o zrzucenie wagi, tylko o towarzystwo, o spotykanie się z innymi w jakiejkolwiek grupie zainteresowań? Ale żeby być w tej kompanii, trzeba mieć nadwagę. A jeśli komuś uda się osiągnąć swoją docelową wagę, wtedy już nie może się spotykać w poniedziałki ze swoimi koleżankami. Kto wie, czy odchudzanie nie jest takim samym hobby jak każde inne.

— Jak wam minął ostatni tydzień? — Majvor uśmiecha się zachęcająco i niemal niezauważalnie unosi się na palcach i opada. Wyrafinowany sposób spalania kalorii. — Kto pierwszy chce wyznać swoje grzechy? — dodaje, a ja domyślam się, że ona musi być chyba z Östergötland, bo słowa dosyć niespiesznie wydobywają się z jej ust.

Po sali rozchodzi się przytłumiony szmer. Większość zdaje się mieć nieczyste sumienie. Uśmiech na twarzy Majvor staje się coraz bardziej wymuszony.

— No, kto ma ochotę opowiedzieć?

Nawet kobieta w rowerowym kasku milczy. Prawie każdy wbija wzrok w podłogę i wierci się niespokojnie.

— Wobec tego niech odpowie za was waga. Może mogłoby być lepiej, ale nie będziemy się poddawać. Będziemy walczyć dalej, prawda? — rzuca z animuszem. — Czy ktoś chciałby nam podpowiedzieć, jak kontrolować emocje związane z głodem, aby nie ulegać pokusom?

Majvor stoi z wyprostowanymi plecami niczym major. Uśmiech zastyga w masce za mocno zaciśniętymi zębami, a ja zaczynam się bać, że ona zaraz zacznie obgryzać swoje i tak już mocno obgryzione paznokcie.

Blada blondynka z natapirowanymi włosami, w dużym jasnoniebieskim golfie i kozaczkach na wysokim obcasie grzecznie unosi rękę. Ku mojemu zadowoleniu nie ma pierścionka na palcu, czyli nie jest nawet zaręczona. Co oczywiście nie znaczy, że jest wolna. Mimo wszystko budzi to pewną nadzieję w kwestii poszukiwań partnerki dla Gunnara.

Majvor rozluźnia się z wyraźną ulgą.

— Åsa, proszę.

— Zawsze noszę w torebce plastikowy woreczek z marchewkami, które kroję na sześciocentymetrowe słupki, aby zmieściły się w zewnętrznej kieszonce. Pojadam je, żeby nie zgłodnieć między posiłkami. — Po czym Åsa otwiera torbę i pokazuje woreczek z perfekcyjnie podzielonymi marchewkami, mnie zaś zaczyna przepełniać coraz większa nadzieja.

— Dzięki! Czy ktoś ma jeszcze jakąś wskazówkę?

Rowerowy Kask wyrzuca rękę do góry. Majvor próbuje ją zignorować, odwracając się od nas i patrząc na siedzących po prawej stronie sali. Kask macha zapamiętale. Ponieważ nikt z prawej się nie odzywa, Majvor niechętnie daje jej znak, aby odpowiedziała.

— Można na przykład jeść marchewki — mówi z zadowolonym wyrazem twarzy.

— Właśnie przed chwilą o tym wspomniałyśmy. — W spojrzeniu Majvor pojawia się coś nienawistnego, podczas gdy usta układają się w przerażający uśmiech. — Co jeszcze można robić, żeby nie być głodnym między posiłkami?

— Pić wodę — proponuje kobieta obok mnie. — Albo kawę. — Kiwamy głowami z aprobatą. Wydaje się sympatyczna, ale podejrzewam, że jest trochę za stara dla Gunnara.

— Więcej propozycji? — Majvor znowu wchodzi w rolę pełnej werwy opiekunki grupy. Jedynie wprawne oko potrafi dostrzec, że jest rozdrażniona. Jej ruchy są trochę kanciaste, uśmiech zbyt szeroki, ale przede wszystkim pociera krótkimi paznokciami jeden kciuk o drugi, co wywołuje irytujący dźwięk.

— Można pić kawę — wyrywa się Kask Rowerowy. — Albo wodę… — kontynuuje z niezmiennym samozadowoleniem, że potrafi udzielić właściwych odpowiedzi na pytanie.

Majvor przymyka oczy i wstrzymuje oddech, równocześnie otwierając i zaciskając dłonie.

— Słusznie, właśnie przed chwilą wymieniłyśmy dokładnie te dwie rzeczy.

Kask Rowerowy przybija piątkę ze swoją przyjaciółką. Dobrze się spisała. Trzy celne trafienia na trzy możliwe to całkiem dobry wynik, nawet jeśli suflowany.

— Poza tym można zakisić w słońcu sardelę w plastikowej torebce i zjeść ją, żeby lepiej srać. Ale ile wtedy można jeszcze zjeść? Czy całą rację dzienną, czy tylko tę sardelę?

Wszyscy, łącznie z największymi gwiazdami grupy w pierwszych ławkach, odwracają się, żeby spojrzeć na tego kogoś, kto plecie takie bzdury. Nikt nie podchwytuje pomysłu z sardelą. Dosłownie nikt. Bo zachęcanie Kasku Rowerowego do dalszych debilnych wypowiedzi grozi śmiertelnym niebezpieczeństwem. Nie trzeba szczególnie wielkiej intuicji, żeby to zrozumieć.

Rowerowy Kask mimo to kontynuuje:

— A ile kalorii jest w galarecie szynki z puszki? Obiecałam swojemu sąsiadowi, że o to spytam. Bo jego pies strasznie się zapasł i szoruje brzuchem po schodkach, kiedy wychodzi na siku, i jeszcze chciałabym się dowiedzieć, czy ananas przyspiesza trawienie, jeśli się go zje nieobrany. To znaczy, czy straci się od niego więcej kalorii, niż się zjadło. Mój sąsiad mówi, że tak jest.

W tym momencie dochodzę do wniosku, że oceniałam Majvor zbyt surowo. Pewnie coś takiego jest tu odgrywane na każdym spotkaniu. Niczym kropla drążąca skałę Kask Rowerowy tym swoim trzaskaniem dziobem i pleceniem andronów wydrążyła dziurę w głowie opiekunki grupy. Niewykluczone, że prześladuje ją już tak od lat. Siedząc pod jej drzwiami ze swoimi zakiszonymi sardelami. Kto wie? Dlatego to, co następuje potem, nie dziwi mnie wcale tak bardzo, jak może powinno.

Majvor traci panowanie nad sobą… kompletnie.

— Wyjdź! Proszę cię, wyjdź z sali, bo jak nie, to wywlokę cię stąd za ten twój podwójny podbródek! — Mówiąc to, chwyta oniemiałą kobietę za policzek i wypycha ją siłą w stronę czekającego na nią roweru. — Jest tyle innych grup walki z nadwagą. Dlaczego, u diabła, ty masz być akurat u mnie? — Drzwi zatrzaskują się z hukiem. Siedzimy jak zamurowani. Teraz może zdarzyć się naprawdę wszystko — i się zdarza.

Majvor wraca szybkim krokiem i spogląda na nas z wymuszonym uśmiechem. Kącik jednego oka drga w nerwowym tiku. Mocnym głosem i z przesadną artykulacją zaczyna śpiewać. Spoglądamy po sobie, a potem kierujemy wzrok w podłogę.

„Im więcej przebywamy razem, razem, razem. Im więcej przebywamy razem, tym bardziej szczuplejemy”.

Wpatruje się w nas z desperacją w oczach.

— A teraz wszyscy! „Bo moi przyjaciele są twoimi przyjaciółmi, a twoi przyjaciele są moimi przyjaciółmi. Im więcej przebywamy razem, tym bardziej szczuplejemy!”.

Jest to niewątpliwie próba rozluźnienia napięcia po niedawnym wybuchu, ale jej zachowanie tylko nas paraliżuje, ja zaś automatycznie przypominam sobie, jak minister kultury Birgit Friggebo na spotkaniu w Domu Ludowym w Rinkeby zaintonowała We shall overcome, zupełnie nie wyczuwając nastroju sali¹.

Jedna po drugiej zaczynamy wymykać się za drzwi. Na szczęście udaje mi się jeszcze rozdać kupony rabatowe na strzyżenie kilku osobom, w tym także Åsie, gwieździe naszej grupy, a nawet zamienić z nią parę słów o wyjątkowych farbach do włosów, jakie oferuje nasz salon, jeśli ktoś chce być blondynką. Bo naturalną blondynką to ona na pewno nie jest. Dociera to do mnie, kiedy Åsa się odwraca, a ja dostrzegam ciemne odrosty u nasady jej włosów.

------------------------------------------------------------------------

1. Nawiązanie do debaty na temat rasizmu i wrogości wobec cudzoziemców w Domu Ludowym w sztokholmskiej dzielnicy Rinkeby (1992), podczas którego ówczesna minister kultury nadaremnie usiłowała uspokoić wzburzoną publiczność, proponując wspólne odśpiewanie utworu We shall overcome.O ODWADZE PRZEGRYWANIA

Najważniejszym czynnikiem powodzenia, niezależnie od tego, o jaki sukces nam chodzi, jest odwaga ponoszenia porażek. Za chwilę do tego wrócę.

W poniedziałkowe przedpołudnie wieje świeży wiatr od morza i świeci słońce, gdy wracając od Doradcy Wagi SA, mijam Café Siesta. A mówiąc szczerze, nie mijam, tylko wstępuję do środka, żeby sprawdzić, czy mają bułeczki z kremem waniliowym, świeże i posypane cukrem — okazuje się, że mają. Nic tak nie budzi w człowieku apetytu na coś pysznego jak spotkanie w grupie walki z nadwagą.

Na swoim stałym miejscu siedzi Gunnar Wallén, ubrany w budrysówkę koloru khaki. Mimo że nie jest na dworze, ma na głowie kaptur. Awiatory z dużymi szkłami sprawiają, że wygląda jak jakaś smutna mrówka z kreskówki. Miesza w filiżance z kawą i odgryza kęs migdałowej bułki, patrząc nieobecnym wzrokiem na ubranych wiosennie ludzi przemykających za oknem. Wydaje się samotny, podchodzę więc do niego, żeby powiedzieć mu coś pozytywnego o jego ostatniej niedzielnej audycji.

— Słuchałam cię wczoraj, to było naprawdę sympatyczne!

Gunnar podnosi swoją ciężką głowę i patrzy na mnie z nieopisanym cierpieniem w oczach.

— Sympatyczne? — wypluwa znienawidzone słowo. — Sympatyczne! Jestem dziennikarzem śledczym i nie jest moim zamiarem robienie sympatycznych audycji. Ja chcę robić programy poruszające społecznie, o walce szarych ludzi z przemocą w przegniłym i skorumpowanym społeczeństwie.

Pytam, czy mogę usiąść przy jego stoliku, a w odpowiedzi słyszę burknięcie, jakby było mu zupełnie wszystko jedno, czy zostanę, czy sobie pójdę.

— Załóżmy, Gunnar, że miałbyś zupełnie wolną rękę… — zaczynam zachęcająco — …i nieograniczone środki, to o czym najchętniej robiłbyś programy? — Pytanie ludzi o to, jakie mają marzenia, to niezawodny chwyt.

Twarz Gunnara przechodzi metamorfozę. W jego przygaszonym spojrzeniu zapala się iskra, sylwetka się prostuje, a w kącikach ust błąka się słaby uśmiech. Zastanowiwszy się chwilę, mówi:

— O oszustach podatkowych i innych hochsztaplerach. Chciałbym zdemaskować tych największych łajdaków, takich, co to na pozór wydają się godni szacunku, a tak naprawdę wyjadają z talerza biednym.

Moja bułeczka ląduje w dobrym towarzystwie świeżutkiej rolady czekoladowej z kremem i mazarynki. W bezlitośnie demaskatorskim świetle dnia widzę, że Gunnar od jakiegoś czasu się nie golił, a dezodorantu używa ciągle tego samego — starego poczciwego old spice’a. Najwyraźniej wiosna jeszcze nie przyszła do niego. On wciąż jest skuty wiecznym mrozem. Aby mógł być podatny na romans, musi najpierw zostać obudzony do życia i poczuć w sobie wiosnę.

— Oszustów, mówisz. Życzę ci, żebyś trafił na taki gorący temat i usadził jakąś grubą rybę. — Wyjmuję swój kalendarz. — Zmieniając wątek: chciałabym wypróbować na tobie nową fryzurę. Oczywiście gratis.

— Przecież, u diabła, ostrzygłem się u ciebie nie dalej jak wczoraj!

— Wiem, Gunnar. Ale to całkiem gratissss — syczę jak wąż Kaa, próbując zahipnotyzować go wzrokiem. — Przez przypadek mam przy sobie kalendarz, a właśnie w tym tygodniu w salonie jest fantastyczna promocja. Jeśli podpiszesz umowę na dziesięć strzyżeń, co drugie będzie za darmo. Tylko pod warunkiem, że zarezerwujemy terminy już teraz. Co ty na to? W ten sposób zaoszczędzisz czas na wiszenie przy telefonie i czekanie w kolejce, żeby się zapisać.

Oczywiście trochę przesadziłam. Ale popyt napędza jeszcze większy popyt, a ja muszę złapać go na wędkę.

— Zaczęliście stosować wyrafinowane chwyty marketingowe? Tak źle się dzieje w branży? Bo nie wydaje mi się, żeby do twojego salonu była aż taka kolejka. Ale okej, niech będzie.

URADOWANA ZE SWOJEJ nowej strategii zdobywania klienteli na kontrakt dochodzę Adelsgatan do Rynku Południowego i już w drzwiach salonu, słyszę, że dzwoni telefon. Åsa od marchewek chce umówić się na podcięcie włosów.

— Chwileczkę — mówię i puszczam oko do Ricky’ego. Po prostu wszystko idzie jak po maśle.

— Podcięcie — powtarzam z ołówkiem między zębami. — Jutro o siedemnastej trzydzieści. Może być? — Odłożywszy słuchawkę, nie potrafię powstrzymać się od zakręcenia piruetu na świeżo wyfroterowanej podłodze. Udało mi się zapisać ich oboje na tę samą godzinę. Gunnara i Åsę. Powoli zaczyna się dziać.

Ricky spogląda na mnie znad głowy klienta, którego właśnie strzyże. To mój sąsiad. Podstarzały generał, który nosi identyczną fryzurę od 1900 roku, ale nagle zapragnął czegoś bardziej młodzieńczego i na żel, jak faceci z Festiwalu Melodii. Według naszej klasyfikacji on należy do kategorii T zero i nie poluje na żadne towarzystwo — tak nam przynajmniej wiadomo. Generał usłyszał gdzieś, że można wystrzępić część włosów, aby uzyskać bardziej podniesioną i bujną fryzurę, i teraz Ricky próbuje go przekonać, że w jego przypadku potrzebny jest każdy pojedynczy włosek, żeby móc zrobić w ogóle jakąkolwiek fryzurę. Podejrzewam, że coś zupełnie innego domaga się podniesienia. W staruszku obudziły się wiosenne uczucia.

„Załatwiłam”, daję do zrozumienia Ricky’emu w lustrze.

„Co takiego?”, robi zdziwioną minę za plecami generała.

„Randkę dla Gunnara!”. W tej samej chwili widzę, jak Kask Rowerowy parkuje swojego stalowego rumaka z koszem na chodniku przed salonem. Wyraźnie zmierza do nas. Wlecze za sobą jakiegoś psa. To prawdopodobnie ten spasiony czworonóg sąsiada. Pewnie przywiozła go w koszu. Zwierzak z trudem wtacza się przez próg i od razu rozkłada się na płask na podłodze, wyciągając wszystkie cztery łapy, jakby był skórą z tygrysa.

— Wzięłam Trullego mojego sąsiada — mówi, zdejmując flądrowaty sweter Helly Hansen. — Biedak musi trochę odespać. Wstawanie co noc, żeby dać psu ciepłe jedzenie, jest trochę uciążliwe.

— A dlaczego on to robi? — pytam, bo nie mogę się powstrzymać. Według mnie przekarmianie tego zwierzaka to dla niego prawdziwa tortura.

— Trulle jest przyzwyczajony, żeby dostawać ciepły posiłek o drugiej w nocy, inaczej nie wytrzymuje z głodu i zaczyna ogryzać buty w przedpokoju. Przy wychowywaniu zwierząt najważniejsza jest konsekwencja i pokazanie im, kto jest przywódcą stada — wyjaśnia jednostajnym głosem Kask Rowerowy, po czym siada na jednym z foteli, nie czekając na moje zaproszenie. — Mam kupon rabatowy. Dostałam go od kogoś z Doradcy Wagi SA.

— Oczywiście. Dostała go pani ode mnie. Co robimy? — pytam, jako że ona wciąż nie zdjęła z głowy kasku. Kilka niesfornych kosmyków wystaje spod niego na dole. Może chce zostać ostrzyżona na poleczkę, jak spod garnka.

— Wszystko, co się da za dwieście koron łącznie z podatkiem. — W tym momencie zdejmuje kask i odsłania najtłustsze włosy, jakie kiedykolwiek widziałam. — Chcę lekką i łatwą do utrzymania fryzurę, ewentualnie z kilkoma pasemkami innego koloru w grzywce. Słyszałam, że podobno można strzępić włosy?

Jeśli jeszcze ktoś dziś powie choćby słowo o strzępieniu, chyba eksploduję.

— To mit. Myślę, że zaczniemy od mycia — oświadczam i zawiązuję jej pelerynkę wokół szyi, zastanawiając się jednocześnie, czy przyjęcie Kasku Rowerowego nie oznacza dla nas samobójstwa.

— W porządku, byle szybko, bo niedługo przyjedzie po mnie mój mąż.

— Muszę spytać, jakiego szamponu pani używa. — Chyba jakiegoś z gruntu niewłaściwego, biorąc pod uwagę to, jak przetłuszczone są jej włosy.

— Nigdy nie używam szamponu. To niepotrzebny wydatek, bo przecież można używać tego samego mydła do wszystkiego. Lux — to jest idealne rozwiązanie. Polecam. To moja rada gratis. Cieszę się, kiedy mogę pomagać bliźnim dobrymi radami i wskazówkami.

Gdy kończę mycie, z ulicy dobiega sygnał klaksonu. Na motorowerze z przyczepką siedzi przypominający łasicę mężczyzna z długimi rudymi bokobrodami i spiczastym nosem. Kiedy dostrzega przez szybę Kask Rowerowy, przesyła jej całusa, na co ona jednym energicznym ruchem zrywa z siebie pelerynkę i wypada przez drzwi. Pies podnosi się ociężale i wytacza za nią.

— Ostrzyżemy się innym razem! — woła jeszcze. A potem widzę, jak składa pocałunek na wydętych ustach łasicy. Wygląda na bardzo czuły.

— Co to było? — pyta Ricky i robi krok w stronę okna, akurat w momencie, kiedy Kask Rowerowy siada w przyczepce, uśmiechając się promiennie.

— To wygląda na miłość. — Jestem równie oszołomiona jak on i dopiero po chwili zadumy dodaję: — Wydaje mi się, że chodzi o odwagę przegrywania. Trzeba próbować, przegrywać i próbować od nowa. Kask Rowerowy nie poddaje się, chociaż raz za razem pudłuje. To istotna właściwość. Jeśli uparcie się próbuje, w końcu się udaje. Amor vincit omnia.

— A jej się udało bez naszej pomocy. — Ricky jest wyraźnie pod wielkim wrażeniem.LIST W BUTELCE DO NIEZNANEGO UKOCHANEGO

Na po lunchu zapisałam Jonnę na pasemka i farbowanie rzęs i brwi. Jonna jest dziennikarką porannej gazety i słynie z najostrzejszego pióra na wyspie. Tak naprawdę ma najcudowniejsze kręcone włosy, jakie tylko można sobie wymarzyć, ale te kobiety, którym włosy układają się same, chcą mieć proste, a te, które mają proste, wolałyby wieczną trwałą. To właściwie normalne.

Jonna Bogren chciałaby wyglądać mrocznie i poważnie, jej upragniona fryzura to wyprostowane na stałe włosy o nierównej długości z wystrzępioną grzywką. Co oznacza, że musi też sobie farbować brwi i rzęsy, żeby nie wyglądać dziwnie. Natura bowiem zwykle dba o to, aby przyrodzona nam skala kolorystyczna zgadzała się w każdym szczególe.

Kiedy Jonna pojawiła się w moim salonie po raz pierwszy, miała wygolone brwi, a odrobinę powyżej namalowała sobie kredką do oczu nowe, co sprawiało, że wyglądała jak ciągle zdziwiona czymś lalka. Oczywiście nie chciała być postrzegana w ten sposób, dlatego pomogłam jej to naprawić.

W moim kalendarzu przy jej imieniu jest N4. N, czyli narcyz, a obok serduszko z czwórką. Jonna ma trochę taki problem jak Ricky. Czasami zdarza im się pobzykać dla zachowania zdrowia, ale nie żeby chodziło o poważną relację. Bo rekord Ricky’ego to tydzień, a w przypadku Jonny już po kilku godzinach facet wydaje się jej nie do wytrzymania i nic nie wskazuje na to, by mogła się pod tym względem zmienić. A chcąc dodatkowo unaocznić swój stosunek do płci przeciwnej, wytatuowała sobie na prawym ramieniu fuck you man. Nigdy nie widziałam, żeby nosiła długi rękaw.

Czasami zastanawiam się, przed czym ona się tak broni tą swoją wrogością. Ktoś musiał ją bardzo zranić. W jej umalowanych na czarno oczach dostrzegam niekiedy wystraszoną małą dziewczynkę, która boi się, że nie jest wystarczająco dobra i że nie będzie kochana. Ale to są tylko takie przebłyski — bo na ogół Jonna jest twarda i przekonana o własnej wielkości, gotowa wszystkich cholernych loserów kopnąć w jaja, na co jej zdaniem zasługują. To trochę komplikuje znalezienie dla niej odpowiedniego kandydata, nie zamierzam jednak się poddać.

Zawiązuję pelerynkę wokół jej szyi i wciągam swoje rękawiczki, jednocześnie pozwalając, by sobie ulżyła.

— Powiedziałam do mojego pieprzonego szefa: hands off, do jasnej cholery! To ja, Jonna. I wiesz, co on na to? Przepraszam! Powiedział: przepraszam. Co za cholerny dupek. — Śmieje się głośno, odsłaniając rząd perfekcyjnie białych zębów. — Chodziło o to, kto ma zrobić wywiad z premierem, a ja powiedziałam tylko: Hands off, on jest mój. Jeżeli Jonna chce przeprowadzić wywiad z premierem, to go przeprowadzi. I nie ma dyskusji.

— Czytałam tamten artykuł — mówię. — Był bardzo dobrze napisany. Naprawdę trafiłaś w sedno, i te konkretne przykłady, jakie to niesprawiedliwe, kiedy dziadków mieszkających na lądzie nie stać na prom, żeby odwiedzić swoje wnuki.

Wiele razy byłam pod wrażeniem sposobu pisania Jonny i empatii płynącej spod jej pióra, które czasami potrafiło być naprawdę bardzo ostre.

Wiedząc, że Jonna przyjdzie robić sobie pasemka, co wymaga trochę czasu, zapisaliśmy z Rickym na tę samą godzinę do strzyżenia kilku klientów, którzy mogliby ewentualnie do niej pasować. Ricky ma właśnie na fotelu jakiegoś gościa z Centralnego Urzędu Statystycznego, instytucji przeniesionej kiedyś na wyspę dla stworzenia większej liczby miejsc pracy. Jak wynika z mojego kalendarza, ma na imię Petter i należy do kategorii T? Nieskomplikowany mężczyzna około trzydziestki. Ricky ma za zadanie wysondować, czy jest singlem. Nie nosi obrączki.

Petter z CUS-u prezentuje się nie najgorzej w swoim kowbojskim stylu, o czym dobrze wie. Jest ubrany w markowe dżinsy, skórzaną kamizelkę i białą koszulę. Przy jego wypucowanych na błysk kowbojkach zasmolone conversy Ricky’ego wyglądają na jeszcze bardziej zasmolone niż zwykle. Petter jest wysportowany, a jego rude włosy są krótko obcięte i zadbane, podczas gdy wąsy przypominają zagubiony ogon wiewiórki. Włosy na twarzy rosną mu jakby nie w dół, tylko do przodu. Ale wystarczy trochę żelu, żeby temu zaradzić. Jednym uchem słyszę, że obaj przytaczają jakieś statystyki. Mówią o małżeństwach i rozwodach. Domyślam się, że Ricky zadał pytanie, na które Petter zdecydował się nie odpowiadać jako osoba prywatna.

— W 2012 w związek małżeński wstąpiło 50 616 osób, co oznacza wzrost o 3052 pary. Większość zdecydowała się wziąć ślub 12.12.12, a dokładnie rzecz biorąc, było to 2168 par. Jeszcze nigdy od początku tego tysiąclecia się nie zdarzyło, aby jednego dnia odbyło się tyle ślubów. Ludzie zwykle pobierają się latem. — Rzuca okiem na odbicie Jonny w lustrze i chyba podoba mu się to, co w nim widzi, mimo zielonego foliowego czepka, który włożyłam jej na głowę, aby zrobić rude pasemka.

— To ciekawe — stwierdza Ricky, cieniując już po raz trzeci włosy Pettera. — A pan jest żonaty?

— Żonaty i rozwiedziony parę razy. Teraz jestem sam. Oczywiście nie omieszkałem zajrzeć do statystyk dotyczących Gotlandii, żeby ocenić swoje szanse tutaj. W Visby przewaga kobiet wynosi 1022 osoby, w Hemse — 116, a w Västerhejde — 39. Tak więc jest tu spora rywalizacja o mężczyzn.

— Rywalizacja nigdy nie była problemem dla Jonny — parska Jonna, rzucając w jego stronę krótkie spojrzenie.

— Kto to jest Jonna? — pyta Petter, rozglądając się dookoła z udawanym zdziwieniem.

— To ja, do cholery.

— To pani, do cholery? — pyta, wydając z siebie rechot.

— Ma pan śnieżną ślepotę czy tylko sieczkę w głowie? — Jej głos jest ostry jak drut kolczasty, ale on niewzruszenie ciągnie dalej:

— Widzę, że próbuje się pani zrobić na bóstwo. Czy to może dla mnie? A wie pani, że przemysł kosmetyczny ma rocznie dwieście pięćdziesiąt miliardów dolarów obrotów, a udział mężczyzn w tych dochodach wynosi zaledwie jeden procent? My, mężczyźni, nie musimy się upiększać, my nadajemy się tacy, jacy jesteśmy.

— Pana prawdopodobnie to nie dotyczy, dlatego że pańskie kobiety pana porzuciły. Ile razy został pan zlicytowany, chodzi o liczbę trzy- czy czterocyfrową?

— Może jeszcze nie natrafiłem w swoim życiu na kobietę. A wie pani, że Jonny w ogóle nie ma na liście stu najbardziej popularnych imion kobiecych? Na pierwszym miejscu jest Maria — takie imię nosi 447 019 osób, potem Elisabeth — 356 252 osoby, a po niej Anna — 305 428 osób — kontynuuje Petter mentorskim tonem. — Czy Jonna to skrót od Johanny?

— Nie, a pan jest na czele listy stu przeniesionych na prowincję największych niewypałów! — odparowuje Jonna. W tym momencie dochodzę do wniosku, że zaaranżowane przez nas spotkanie spaliło na panewce. Teraz trzeba tylko wylać na te wzburzone fale oliwę, żeby nie stracić ich oboje jako naszych klientów. Ale Petter z CUS-u mnie uprzedza. Wydaje się zupełnie niezrażony kontruderzeniem.

— Á propos niewypału. Mam na jutro dwa bilety na stadion Gutavallen. Liga Szwedzka. Visby Gute przeciwko Kalmar FF. Pójdzie pani?

— Mam akredytację. — Jonna usiłuje wyglądać jak najgodniej w swoim plastikowym czepku, gdy właśnie wyciągam z niego szydełkiem pasemka, które mają być ufarbowane na ciemnorudo. Na tym etapie wygląda jak lampa typu lava.

— Czyli jednak się tam zobaczymy! Jeśli potrzebuje pani statystyk dotyczących wcześniejszych rogrywek, bez kłopotu mogę je wyciągnąć. Może potem napilibyśmy się piwa gdzieś w mieście? Co pani na to?

— Okej. — Jonna obrzuca go obiecującym spojrzeniem.

Ricky robi do mnie w lustrze minę oznaczającą What the fuck! Jest warta wszystkie pieniądze.

Puszczam do niego oko i kręcę głową. Jonna połknie te statystyki żywcem i tylko wypluje skórę.

Po wyjściu obojga mówię do Ricky’ego:

— Możemy zaaranżować spotkanie i pomóc w rozwoju osobistym, ale reszta należy już do nich. Niektórzy są w tym lepsi od innych. Zdarzają się profesjonaliści. Jonna ma problem nie z nawiązywaniem kontaktu, tylko z odważeniem się na głębszą relację. Raczej nie wierzę, żeby ta historia miała dalszy ciąg. Ona potrzebuje kogoś, kim mogłaby się opiekować, dla kogo byłaby niezbędna i kto nie zagraża tej małej wylęknionej dziewczynce, którą jest w rzeczywistości.

— Co ty opowiadasz, przecież to piekielnie ostra babka.

— Zgadza się, bo z jakiegoś niewiadomego powodu musi się bronić.

POZOSTALI KANDYDACI, których wymyśliliśmy sobie dla Jonny, przechodzą niezauważeni, bez zawiązania się żadnych nici. Gdy ostatni klient wstał z fotela, a ja podliczyłam już dzienny utarg, usiedliśmy potem razem z Rickym w naszym kąciku kawowym, żeby podsumować dzień.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: