Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Schyłek lata - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
13 września 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Schyłek lata - ebook

Ostatni tom letniej trylogii o Morskiej Bryzie.

Lato się kończy, a rodzinna posiadłość na Wyspie Sullivana musi zostać sprzedana. To niełatwy czas dla Buni i trzech sióstr. Każdej z nich przyjdzie się teraz na swój sposób zmierzyć ze stratą ich wspólnego miejsca na ziemi.
Konflikt z bogatą i wpływową matką pozbawił Harper – najmłodszą z sióstr – perspektyw i domu. Na wyspie, w końcu wolna od tyranii matki, odkryła w sobie talent i ducha niezależności. Nadchodzi jednak schyłek lata, a Harper musi znaleźć w sobie odwagę, by nadać swojemu życiu nowy kierunek…
W ostatnim tomie trylogii o Morskiej Bryzie bestsellerowa autorka Mary Alice Monroe wraca na uroczą Wyspę Sullivana, aby pokazać moc rodzinnych więzi i prawdziwej miłości, które są tak silne i stałe jak przypływy i odpływy oceanu.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8069-772-0
Rozmiar pliku: 583 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Marjory Wentworth

Czas wyspy

Przebijając warstwy nocy żarem,

który roztapia długie godziny przed świtem,

słońce obiera z mlecznych tumanów

wyspę mgieł. Obejmuje ona

dojrzewający skrawek ziemi,

na którym pogrążone we śnie domy wynurzają się z mroku

podobne do setek nasion rozsianych wzdłuż drogi.

Uliczne latarnie wciąż płoną. Pod nimi

mkną samochody. Na znużonych statkach pasażerom

dany jest czas, by uporządkowali wspomnienia nocy,

gdy dzień otwiera się przed nimi

jak niechciana możliwość.

Zegar wybija zawczasu

każdą próżną godzinę w ich umysłach.

Kobieta siada na łóżku

przy swym oknie i czeka na świt,

by zawładnął światem

i przywrócił mu jego miejsce. Kobieta

szuka dziecka, ducha

dziecka, śladu, echa głosu

w szumie wiatru, plamy uśmiechu

na twarzy księżyca –

choćby jednego znaku

od jednej z miliarda gwiazd.

I gdy krewetkowce suną na morze,

ślizgając się na pierwszych promieniach słońca, obserwuje

delfina, który zbłądził na moczary

i kreśli w nich bezkresne kręgi1.

Fragment z tomu Noticing Eden,

Hub City Writers Project, 2003

1 Fragment wiersza Czas wyspy (Island Time) Marjory Wentworth.Rozdział pierwszy

Zaczynał się kolejny letni dzień. Bunia mocniej otuliła się miękkim kaszmirem, który narzuciła na szczupłe ramiona. Świetliste promienie rozjaśniały aksamitną czerń nad zatoką, a grafitowe cienie tańczyły pośród nastroszonej spartyny niczym zwiewne duchy.

Bunia siedziała z podkurczonymi nogami, skulona w czarnym, wiklinowym fotelu na swojej tylnej werandzie. Czuła na twarzy wilgoć mgły, a chłód świtu przenikał ją na wskroś. Nie mogła się ogrzać od śmierci Lucille. Odkąd jej najdroższa przyjaciółka odeszła, nieraz budziła się w środku nocy z niespokojnego snu i wychodziła na zewnątrz w nadziei, że morska bryza przyniesie jej ukojenie. Na darmo jednak szukała ciepła i ulgi w świeżości poranka. W oddali Atlantyk, jej zmienny przyjaciel, ryczał niczym wygłodniała bestia. Fale nieustępliwie pożerały wydmy. Ich echo rozbrzmiewało na całej Wyspie Sullivana.

Od śmierci Lucille minął już ponad tydzień, a ona wciąż czuła obok siebie obecność starej towarzyszki, która czuwała nad nią teraz, tak jak czyniła to za życia. Kochana Lucille. Śmierć przyjdzie po nas wszystkich. Oswoiła się ze śmiercią. Każdy, kto dożył osiemdziesiątki, poznał ból po stracie bliskich. Pochowała rodziców, a także, przedwcześnie, syna i męża. Tej nocy czuła, że przeszłość jest dla niej bardziej żywa niż teraźniejszość. Wspomnienia kochanych osób ożyły w jej umyśle.

W oddali słyszała żałobne wycie syreny mgłowej na statku. Na pobliskim drzewie ptak wydawał z siebie ostre, poranne gwizdy… Kardynał, pomyślała.

Przysłuchiwała się, wyrwana z letargu jego pieśnią. Obserwowała, jak poranny blask stopniowo rozjaśnia linię horyzontu i wyławia z mroku postrzępione kłosy zielonej spartyny, kępy palm i górujący nad nimi Ravenel Bridge, który w oddali wyglądał niczym dwa wielkie czółna. Wschodzące słońce powoli rozproszyło noc i zdarło całun z jej serca. Czuła, jak jej rozpacz rozwiewa się niczym mgła. Zmówiła modlitwę dziękczynną do wschodzącego słońca i zaczerpnęła w płuca chłodnego, przesyconego zapachem błota powietrza.

Wstawał nowy dzień. Najgorsze minęło.

Stara, głupia babo, zbeształa siebie w duchu, gdy niebo zmieniło barwę ze stalowej na błękitną. Siedzisz po ciemku i opłakujesz przyjaciółkę. Co powiedziałaby Lucille, gdyby znalazła cię tutaj nadąsaną w wilgotnym chłodzie, i do tego wciąż w piżamie? Szkoda przecież tracić czas na takie bezcelowe smęcenie. Ich letni plan jeszcze nie został zrealizowany! Zaprosiła swoje trzy wnuczki do Morskiej Bryzy w maju – a one przyjechały. Po raz pierwszy od dekady zebrały się tutaj razem. Fakt, były to nerwowe miesiące zmian i dojrzewania, sukcesów i porażek, radości i smutków. Triumf Buni polegał na tym, że wszystkim przeciwnościom losu stawiły czoła razem. Eudora, Carson i Harper na nowo odnalazły w swoich sercach siostrzaną miłość, która połączyła je w dzieciństwie, gdy spędzały wakacje na Wyspie Sullivana. Zawodzenie do księżyca? Powinna piać z radości niczym kogut!

Miała mnóstwo do zrobienia i coraz mniej czasu. Nadszedł sierpień. Żółwie morskie kończyły kolejny sezon, dzieci przygotowywały się do szkoły, a rybołowy do podróży na południe wraz z innymi migrującymi ptakami i motylami. Schyłek lata zbliżał się wielkimi krokami. Z nadejściem jesieni wyjadą również jej Letnie Dziewczęta.

Poczuła ukłucie żalu. Wiedziała, że będzie za nimi tęsknić – za ich słodkimi twarzyczkami, szczebiotaniem, łzami, śmiechem. Ich krokami w domu, dramatami, uściskami i pocałunkami, którymi ją hojnie obdarzały. Cóż to było za lato!

Jej uśmiech zbladł. Nie tylko jej wnuczki wyjadą jesienią. Ona także będzie musiała opuścić Morską Bryzę. Przeprowadzi się do domu spokojnej starości, gdy Morska Bryza zostanie sprzedana. Po śmierci Lucille i wyjeździe wnuczek zostanę całkiem sama, pomyślała ze smutkiem.

Oparła policzek na dłoni. Ona wiedziała przynajmniej, dokąd się uda, gdy lato dobiegnie końca, ale co poczną jej dziewczęta? Każda z nich zastanawiała się nad kolejnym ruchem po opuszczeniu bezpiecznej przystani, jaką była dla nich Morska Bryza. Dora w trakcie rozwodu, Carson – w ciąży, a Harper, z braku lepszego określenia, dryfowała bez celu.

– Ach, Lucille – szepnęła Bunia do istoty, której obecność czuła w perłowym świetle. – To na ciebie zawsze mogłam liczyć w najgorszych chwilach. Zwabiłyśmy je tutaj. Sporo zostało do zrobienia, aby zrealizować nasz plan. – Westchnęła. – Nie wiem, czy poradzę sobie sama. Ale muszę spróbować.

Spojrzała w niebo. Na horyzoncie refleksy różu i błękitu mocowały się z mrokiem. Na jej twarz wypłynął uśmiech. Księżyc może już zniknął, pomyślała, lecz wstaje słońce, a z nim nowy dzień.

W innym pokoju Morskiej Bryzy w stalowoszarym blasku Harper leżała na swoim łóżku z dłońmi pod głową i wsłuchiwała się w potężny ryk oceanu. Jakie głośne są dzisiaj fale, pomyślała. Dźwięk odbijał się echem w nieruchomej nocy. Rozkoszowała się tym dźwiękiem, jakże innym od odgłosów miasta, do których przywykła.

W Nowym Jorku budziło ją wycie policyjnych syren, jazgot klaksonów i hurkot śmieciarek. Tutaj było inaczej. Ona była inna. Odkąd parę miesięcy temu zjawiła się na Wyspie Sullivana, jej ciało odzwyczaiło się od szybkiego tempa i niecierpliwości metropolii, i przystosowywało się do wolniejszego, spokojniejszego rytmu wybrzeża. Nie chadzała już na przyjęcia i nie przesiadywała w barach do świtu, nie zrywała się też rankiem nieprzytomnie z łóżka, gdy dzwonił budzik. W Morskiej Bryzie jej życiem rządziło słońce. Wcześniej się kładła i wcześniej wstawała.

Nawet nie przypuszczała, ile radości przyniesie jej taki tryb życia. Na początku perspektywa spędzenia całego lata w Morskiej Bryzie wręcz ją przerażała. Przypomniała sobie gniew, który w niej rozgorzał, gdy Bunia wyjawiła swoje prawdziwe intencje: mają zostać na całe lato. Harper przeciągnęła się leniwie, gdy brzask wlał się do pokoju perłowym blaskiem. Przewróciła się na bok, aby wyjrzeć przez okno, a jej dłoń otarła się o coś. Zaskoczona podniosła głowę. Na łóżku i na podłodze leżały rozsypane kartki papieru.

Przetarła oczy, gdy uświadomiła sobie, co to takiego. Jej książka…

Musiałam zasnąć, gdy czytałam rękopis, doszła do wniosku. Wstała z łóżka i zaczęła układać ponad dwieście stron w uporządkowany stosik. Przebiegła wzrokiem tekst. Nieźle, pomyślała. Emocje zawarte w słowach wydawały się prawdziwe. Z drugiej strony raczej nie była obiektywna. Matka już dawno temu brutalnie dała jej do zrozumienia, że nie ma za grosz talentu. „Tak jak twój ojciec”, mruknęła lekceważąco i wyśmiała pierwsze literackie próby córki. Matka była doświadczoną redaktorką, więc Harper uwierzyła w jej słowa. Mimo to wciąż ją bolały, nawet po latach.

Od tamtego dnia nikomu nie pokazywała swojej twórczości. Postanowiła zrobić karierę jako redaktorka, gdy odkryła, że ma talent do pomagania innym w pisaniu, w formułowaniu myśli i przelewaniu ich na papier.

Okazało się jednak, że redagowanie cudzych prac nie przynosi jej satysfakcji równej pisaniu. Tworzyła więc dalej – w swoim pokoju, w kawiarniach, w pociągach – w tajemnicy. Grzeszna przyjemność, której się oddawała, gdy chciała wyładować swój gniew lub radość. Aż w końcu tego lata, gdy miała nagle mnóstwo czasu dla siebie – a zmusiła ją do tego Bunia, odmowy nie przyjmując do wiadomości – postanowiła napisać książkę. Całą książkę z początkiem, środkiem i zakończeniem. Nigdy się nie dowie, czy potrafi napisać powieść, dopóki jakiejś nie skończy. I, pomyślała, układając po kolei luźne kartki, prawie skończyłam.

Wstała i położyła rękopis na biurku, a następnie oparła na nim ręce gestem posiadacza.

Moja książka, szepnęła z dumą.

Jej siostry myślały, że tego lata próżnuje i bezwstydnie się obija, podczas gdy one szukają pracy i mieszkania. Fakt, rozkoszowała się wolnością w Morskiej Bryzie – pielęgnowała ogród, pływała, rozmawiała z siostrami, włóczyła się po wyspie. W tajemnicy jednak również pracowała. Nie ośmieliła się nikomu o tym powiedzieć, ponieważ wówczas wszystkie chciałyby przeczytać jej powieść.

Nie, uznała, wkładając rękopis do szuflady biurka, zachowam to na razie w tajemnicy. Nie była tak otwarta, jak dowcipna i bystra Carson. Ani tak śmiała, jak Dora, która na każdy temat miała własne zdanie i wypowiadała je nawet nieproszona. Harper najlepiej wyrażała siebie na papierze.

A poza tym, pomyślała ze smutnym uśmiechem, siostry nie będą zadowolone, kiedy się dowiedzą, że pisałam o nich.

Za oknem usłyszała poranne trele ptaków siedzących na pobliskim drzewie. Przystanęła, aby posłuchać, zastanawiając się, który ptak budzi ją co rano. Obiecała sobie, że się dowie. Chciała nauczyć się nazw ptaków, drzew i roślin na wyspie, którą pokochała. Dwadzieścia osiem lat życia spędziła w pięknych miejscach – w modnym mieszkaniu matki z widokiem na Central Park w Nowym Jorku, w domu w Hamptons, w posiadłości dziadków w Anglii. Nie wspominając o ekskluzywnych szkołach z internatem oraz college’u należącym do Ligi Bluszczowej, który ukończyła. Ale dopiero tutaj, na wybrzeżu, nad oceanem, w Morskiej Bryzie poczuła się jak w domu, zadowolona i pogodzona z sobą.

Niedługo wyjedzie.

Ta myśl przyszła nieproszona i poruszyła smutną strunę w słodkiej muzyce poranka. Harper podeszła do okna i podniosła drewniane listwy żaluzji, aby wyjrzeć na zewnątrz. Bladoszare światło rozpraszało cienie. Carson wiecznie mówiła o tym, jak cudownie jest na wodzie, gdy nad oceanem wstaje świt. Była to jej ulubiona pora dnia. Carson kochała wszystko, co związane z wodą.

Harper nagle ogarnęło pragnienie, aby to zobaczyć. Dlaczego nie teraz? Zanim będzie za późno. Na co jeszcze czeka?

Szybko włożyła kostium kąpielowy i dżinsowe szorty. Zasznurowała buty do biegania. Cicho jak myszka, jak ją zresztą nazywano, podeszła do przesuwanych drzwi, które oddzielały sypialnie jej i babci. Zaskrzypiały na szynie, a ona znieruchomiała z grymasem. Nie chciała obudzić Buni. Na palcach przemknęła przez dywan i zamknęła za sobą drzwi.

Wokół panowała cisza. Domownicy jeszcze spali o tak wczesnej porze. Nawet Carson, która pomimo gorliwych deklaracji przesypiała poranki, od kiedy okazało się, że jest w ciąży. W końcu Harper dobrnęła do frontowych drzwi i wybiegła na zewnątrz ze świadomością, że słońce nie będzie na nią czekać. Powitało ją chłodne i pachnące słodyczą powietrze poranka. Wiatr, który przez całą noc szalał nad oceanem, odpędził wilgoć i żar, dzięki czemu poranek był wyjątkowo rześki jak na sierpień. W ciszy wszystkie dźwięki wydawały się wzmocnione. Nad głową szumiały na wietrze liście wielkiego dębu i palm. Pod stopami głośno chrzęścił żwir, gdy szybkim krokiem szła przez podjazd do garażu. Zardzewiały, ale niezawodny rower stał oparty o ścianę. Wyprowadziła go z garażu, przerzuciła nogę przez siodełko i ruszyła przed siebie.

Miała dwadzieścia osiem lat, a czuła się jak trzynastolatka, gdy z przejęciem pedałowała ulicami. Domy w sąsiedztwie wyglądały jak spowite całunem w cieniach; ich mieszkańcy także jeszcze spali. Tylko kilka zdziczałych kotów błąkało się po drogach. Było ich na wyspie znacznie mniej niż w czasach jej dzieciństwa. Ludzie mawiali, że to przez kojoty. Wpatrywała się w asfalt, pokonując ciche ulice. Minęła kościół katolicki Maris z jego poświęconą iglicą. Złowieszcze, wyglądające jak gigantyczny kret fundamenty Fortu Moultrie. Szereg restauracji ukrytych za żaluzjami. Tylko garstka biegaczy i kierowcy nielicznych samochodów przemykających ulicami dzielili z nią te widoki.

W końcu dotarła na północny kraniec wyspy, gdzie według Carson zbierali się surferzy. Zjechała z Middle Street w stronę morza. W bocznych uliczkach stały nieliczne samochody z bagażnikami na deski na dachu. Energicznie pedałowała w miękkim piasku, aby wyminąć wysoką barierę krzewów. Tego ranka fale były wyjątkowo wysokie. Gdy w końcu ścieżka otwarła się na plażę, Harper zatrzymała się, aby zaczerpnąć tchu.

Stalowoniebieskie niebo i szare morze tworzyły jedną nieskończoną linię horyzontu. Słońce nie spieszyło się z ukazaniem całej swojej glorii. Podnosiło się we własnym tempie, władcze, promieniste, buchające feerią pięknych pastelowych barw, które odbijały się w wodzie. Harper poczuła się mała w obliczu tej pełni i piękna. Jednocześnie czuła z tym wszystkim więź. Świadomość, że jest częścią tej boskiej wieczności, dodała jej sił. Poczuła, jak lśniące światło rozpala jej duszę i wypełnia ją nadzieją. Teraz zrozumiała, dlaczego Carson tak kocha tę chwilę, że wstaje każdego ranka przed świtem, aby tego doświadczyć. Było to głębokie duchowe przeżycie.

Zacisnęła dłonie na kierownicy swojego krążownika szos. Nowy dzień rozpościerał się przed nią niczym biała kartka, czekająca, aby wypełnić ją słowami, myślami, uczuciami. Dała sobie to jedno lato, aby odkryć – w końcu – czego pragnie. Nie zamierzała dłużej potulnie iść drogą, którą wyznaczyła jej matka.

Nie wiedziała, co przyniesie przyszłość. Gdy tak stała w blasku wschodzącego słońca, nagle uświadomiła sobie, że jej przyszłość to dopiero początek.

Morze ją wzywało. Carson leżała w mroku na łóżku i wsłuchiwała się w niemilknący ryk starego przyjaciela – oceanu. W tej części wybrzeża fale rzadko grzmiały równie potężnie, jak teraz. Dawniej natychmiast chwytała deskę i wypływała. To była część jej natury. W jej żyłach krążyła słona woda.

Tego ranka nie zerwała się z łóżka. Leżała nieruchomo z dłońmi na brzuchu. Nie mogła już podążać za każdym swoim kaprysem. Nie była już nieustraszoną surferką ani podróżniczką, która może spakować się i ruszyć w świat, gdy tylko poczuje zew.

Delikatnie pogłaskała się po brzuchu, wciąż płaskim, choć pod napiętą skórą rosło życie. I tyle, jeśli chodzi o kobiecą intuicję. To wyjątkowo domyślny delfin, posługujący się echolokacją, uświadomił jej, że jest w ciąży.

– Och, dziecino – szepnęła śpiewnie. – Co ja z tobą pocznę? Nie mam męża, nie mam pracy, nie mam nawet mieszkania. Jak ja się tobą zajmę?

Przywołała w pamięci ostatnią rozmowę z Lucille, w noc jej śmierci. Carson, szarpana wątpliwościami, czy zachować ciążę, poszła do Lucille, aby usiąść na jej kolanach, tak samo jak w dzieciństwie, i poprosić o radę. Lucille nie powiedziała jej, co powinna zrobić. To nie było w jej stylu. Zamiast tego naprowadziła myśli Carson na szukanie własnej odpowiedzi. Carson wiedziała, że nigdy nie zapomni jej słów.

Masz dobry instynkt. Słuchaj go. Zaufaj mu. Pomoże ci dokonać właściwego wyboru.

Wiedziała, że Lucille ma rację. Gdy surfowała, musiała na wodzie zaufać swojemu instynktowi, aby wiedzieć, kiedy wychylić się na lewo, a kiedy na prawo. Wszystko było kwestią równowagi.

Teraz też musiała posłuchać instynktu. Urodzenie dziecka nie miało najmniejszego sensu. Racjonalne argumenty przemawiały przeciwko takiemu rozwiązaniu. Jej instynkt odzywał się jednak głośno i wyraźnie. On oraz szalejące we mnie hormony, pomyślała drwiąco. Leżąc w łóżku i przysłuchując się echu fal rozbijających się o brzeg, wiedziała, że na jednej z nich dopłynie do domu.

– Cóż, dziecino – oświadczyła, klepiąc się po brzuchu. – Tkwimy w tym razem. Nie zamierzam uciekać.

Ramię Dory wystrzeliło w powietrze, aby wyłączyć budzik. Leniwie otworzyła jedną powiekę: siódma rano.

– Pobudka – wymamrotała.

Mechanicznie wykonywała poranne czynności, nawykła do tej rutyny. Włożyła strój do biegania, ochlapała twarz zimną wodą, wklepała krem nawilżający z filtrem i rozciągnęła się. Tego lata nauczyła się, że ćwiczyć musi z samego rana, inaczej wymyśli tysiąc marnych wymówek i w ciągu dnia się nie zmobilizuje. Nauczyła się też znajdować czas na rzeczy ważne dla niej.

A nic nie było dla niej ważniejsze niż jej syn.

Szybko przeszła przez korytarz i ostrożnie pchnęła drzwi do pokoju Nate’a. Zmarszczyła nos, czując ciężkie, duszne powietrze. W przeciwieństwie do reszty mieszkańców Morskiej Bryzy Nate nie lubił spać przy otwartym oknie. Był nieprzejednany w kwestii swoich upodobań i natychmiast dawał wyraz swojemu zadowoleniu lub – znacznie częściej – niezadowoleniu. Podeszła do jego łóżka i stała tak przez chwilę, wpatrując się w twarz dziewięcioletniego syna.

W jej sercu wezbrała miłość do niego. Czy istnieje dziecko, które wygląda równie słodko podczas snu?, zastanawiała się. Długie, blade rzęsy drżały na policzkach. Wargi miał nieco rozchylone i głośno oddychał. Był drobny jak na swój wiek, ale jego szczupła sylwetka wypełniła się tego lata w Morskiej Bryzie, a skóra złociła się opalenizną. Morska Bryza służyła mu na wiele sposobów. Znowu kochał wodę. Uśmiechnęła się. Nazywała go swoją małą rybką. Zauważyła, że jego zmierzwione blond włosy domagają się skrócenia, i zapisała sobie w pamięci, aby zabrać go do fryzjera. To będzie prawdziwa wojna, pomyślała z westchnieniem. Nate nienawidził obcinania włosów.

Biedactwo, pomyślała, z czułością odgarniając mu kosmyki z czoła. Poczuła pot na jego brwiach. Obcięcie włosów to najmniejsza ze zmian, z jakimi będzie musiał się zmierzyć. Jej uparty, marudny syn, który nienawidził zmian, przyzwyczajony do nauczania w domu, pójdzie wkrótce do szkoły. Ta poważna decyzja, która od dawna majaczyła na horyzoncie. Dora znalazła już prywatną placówkę dla uzdolnionych dzieci ze specjalnymi potrzebami, takimi jak zespół Aspergera. Szkoła zapewniała zindywidualizowany tryb nauczania i pozytywne wsparcie. Dora musiała zmierzyć się z faktem, że Nate dorasta i potrzebuje więcej, niż mogła mu zaoferować. Musiał nauczyć się porozumiewać z rówieśnikami.

Westchnęła. Oboje tego potrzebowali. Izolacja nie służy nikomu.

W związku z tą decyzją zamierzała przeprowadzić się do Mount Pleasant, bliżej szkoły. Nowa szkoła… Nowy dom…

Pochyliła się, aby delikatnie pocałować Nate’a w policzek. Gdy nie spał, nie pozwalał się całować.

– Poradzimy sobie – szepnęła mu do ucha. – Mamusia jest przy tobie. Nie zawiodę cię.

Harper wracała rowerem do Morskiej Bryzy, a jej umysł wypełniały słowa, które by pasowały do tego cudownego wschodu słońca: opalizujący, lśniący, błyszczący, eteryczny, inspirujący… Zostawiła rower w garażu i pobiegła do domu, by zakraść się do swojej sypialni i opisać to, co właśnie zobaczyła, a także swoje uczucia, które buzowały w niej, mieniąc się tysiącem odcieni. Gdy przechodziła przez tylną werandę, usłyszała, że ktoś kaszle. Odwróciła głowę i ze zdumieniem zauważyła babcię, która siedziała sztywno w kącie w jednym z wiklinowych foteli. W słabym świetle poranka Bunia wyglądała niczym duch w długiej, białej koszuli nocnej.

– Buniu! – zawołała Harper. – Co ty tu robisz?

Bunia posłała wnuczce zmęczony uśmiech. Jej bladoniebieskie oczy były podkrążone, a ramiona zaciśnięte wokół szczupłego ciała, jakby strasznie zmarzła.

– Nie mogłam spać. Obudziłam się bardzo wcześnie i nachodziły mnie różne dziwne myśli. – Pokręciła głową. – To takie męczące. Przekleństwo starości. Poddałam się w końcu i przyszłam tutaj, w nadziei, że świeże powietrze mi pomoże.

Na stoliku ze szklanym blatem Harper dostrzegła talię kart. Aż zakłuło ją w sercu. Bunia układała pasjansa. Nagle przed jej oczami pojawił się obraz Buni i Lucille, które bez końca grywały w remika na tej werandzie, niemal o każdej porze dnia i nocy.

Harper podeszła do babci i mocno ją objęła.

– Jak długo tu siedzisz? – zapytała z niepokojem. – Jesteś zimna jak lód. – Roztarła jej plecy, by ją ogrzać.

– Mmm… to miłe. Dziękuję ci, kochanie.

Harper przysunęła sobie fotel i opadła na niego. Pochyliwszy się do przodu, oparła łokcie na kolanach.

– Jakie myśli cię nachodziły?

– Och… Myślałam o Lucille – wyznała Bunia.

Oczywiście, pomyślała Harper.

– To był ładny pogrzeb, prawda? – zagaiła Bunia.

– Prawda. Nigdy wcześniej nie byłam na pogrzebie Gullah2. Tyle piosenek, łez i radości.

– I modlitwy – dodała Bunia.

Harper uśmiechnęła się potakująco. Poruszyło ją to nieskrępowane wołanie podczas mszy, namiętność, silne poczucie wspólnoty.

Bunia spoglądała na wodę.

– Siedziałam tutaj, patrzyłam na zatokę i przypomniały mi się słowa pastora. Podczas mszy mówił o duchach przodków, których przywieziono na wybrzeże przemocą, i o ich potomkach, którzy żyli tu, rozkwitali i umierali. Ciężko pracowali, gotowali ryż, zarzucali sieci na krewetki, wychowywali dzieci, a teraz wszyscy przenieśli się do wieczności. Lucille w to wierzyła, wiesz? Pod koniec była już taka zmęczona, że patrzyła na drogę, którą powinna podążyć. – Westchnęła smutno. – Szczerze mówiąc, ostatnio ja też czuję się na to gotowa.

Harper pochyliła się ku Buni i uścisnęła jej dłoń.

– Nie zostawiaj nas. Wciąż cię potrzebujemy.

Na wargi Buni wypłynął drżący uśmiech, który jednak szybko zgasł.

– Nie mogę uwierzyć, że naprawdę odeszła.

– To wszystko potoczyło się tak szybko. – Harper również ogarnął smutek na myśl o przegranej walce Lucille z rakiem.

Bunia spojrzała na wnuczkę.

– Wierzysz w życie po śmierci? – zapytała.

Harper uwolniła jej dłoń, odchyliła się na oparcie fotela i podrapała po głowie, dochodząc do wniosku, że to nader trudna rozmowa przed pierwszą filiżanką kawy. Nigdy nie przemawiała do niej idea Boga, który nagradza dobrych niebem, a całą resztę wiecznością w ogniu piekielnym. Uważała, że to zbyt bezlitosne. Po latach przemyśleń doszła jednak do wniosku, że wierzy w istnienie jakiejś istoty wyższej. Czuła więź z tą nieskończoną mocą tego ranka, gdy obserwowała wschód słońca.

– Chyba tak – przyznała niepewnie. – Rzadko o tym myślę.

Bunia uśmiechnęła się ze smutkiem.

– Jesteś młoda. Wydaje ci się, że jesteś nieśmiertelna. Gdy dożyjesz mojego wieku, zaczniesz o tym myśleć… częściej.

– Nie podoba mi się, że siedzisz tu sama, układasz pasjanse i rozmyślasz o śmierci. To trochę przerażające.

– Ja nie jestem przerażona. Wręcz przeciwnie. – Poklepała Harper po dłoni. – Śmierć to moja stara przyjaciółka.

Harper wstała i delikatnie pociągnęła Bunię za rękę.

– Wejdźmy do środka, zrobię ci smaczne śniadanie. Coś ciepłego.

Bunia z uporem osunęła się z powrotem na fotel.

– Nie jestem głodna. Źle się czuję.

– A może przyniosę ci kubek gorącej kawy?

Bunia nieco się ożywiła.

– Cóż, kawy nie odmówię.

– Już się robi. – Harper przystanęła. Bunia zawsze była elegancką kobietą, która ogromną wagę przykładała do swojego wyglądu. Kiedyś była piękną bywalczynią charlestońskich salonów słynącą z wydawania ekstrawaganckich przyjęć i wytwornego piękna. Widok Buni na werandzie w koszuli nocnej, z potarganymi siwymi włosami, skulonej pod narzutą niczym nędzarka, wstrząsnął nią do głębi. Był to zewnętrzny dowód stanu umysłu Buni.

Zaryzykowała i wysunęła śmiałą sugestię.

– Buniu, może się ubierzesz, gdy będę parzyła kawę?

Gdy Bunia podniosła głowę, oczom Harper ukazała się surowa twarz ze zmarszczonymi brwiami.

– Słucham?

– Pamiętasz, ciągle nam powtarzałaś, co Thomas Jefferson pisał w listach do swojej jedenastoletniej córki na temat wyglądu, gdy przebywał we Francji? Nakłaniał ją, aby zawsze się ubierała, gdy tylko wstanie z łóżka. Schludnie, czysto i porządnie. – Harper urwała i z satysfakcją przekonała się, że babcia uważnie słucha. – Powiedziałaś, że twoja matka czytała ci te listy, a potem ty czytałaś je nam. I dlatego, ilekroć przyłapywałaś nas w piżamach, odsyłałaś całą trójkę do pokojów i kazałaś nie wracać, dopóki się nie ubierzemy.

– Jestem zachwycona, że to wszystko zapamiętałaś – oświadczyła Bunia i królewskim gestem wyciągnęła przed siebie rękę. Harper ją ujęła i pomogła babci się podnieść. – Dobrze. Słońce już wstało, więc ja również powinnam. Parafrazując Scarlett O’Harę, w końcu jest już jutro.

POZOSTAŁE ROZDZIAŁY DOSTĘPNE W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

2 Gullah – grupa afrykańskich Amerykanów mieszkających w regionach przybrzeżnych Karoliny Południowej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: