Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ścieżka bogów - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
21 września 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ścieżka bogów - ebook

Finałowy tom rewelacyjnej "Sagi o Walhalii”

Nominacja do nagrody Davida Gemmella za najlepszą powieść fantasy

Rok 996.

W Trondheim król Olaf, fanatyczny orędownik Białego Chrystusa, z trudem utrzymuje pokój wśród podstępnych lokalnych wodzów. Mimo chwil zwątpienia nie przestaje planować dalszych krwawych podbojów.

Ulfar i Audun wspólnie odkryli nowy cel – walczyć o to, żeby Północ pozostała w rękach czcicieli nordyckich bóstw. Dołączają do wojowników ze Stenviku pod wodzą Sigurda, a potem do oddziałów Jolawera Scota. Stopniowo jednak zaczynają pojmować, że największym zagrożeniem dla ich świata wcale nie są zwolennicy Białego Chrystusa.

Na wietrznej i mroźnej Północy bowiem rośnie w siłę coś prastarego, złowrogiego i bardzo, bardzo rozgniewanego...

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8062-760-4
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Chmury się rozstąpiły i zimowe słońce na krótką chwilę oblało połacie gładkiego śniegu. To, co wcześniej mogło być pozostawionymi śladami, teraz było ledwie fałdami na sinobiałej powierzchni. Zagłębienie w zboczu pozwalało się domyślać, że kryje się tam grota, od dawna zasypana śniegiem. Potężne, niewzruszone wzgórza spoglądały z wysoka na domy, które niegdyś opierały się siłom natury, zapewniając ciepłe i bezpieczne schronienie na tej bezlitosnej ziemi.

Teraz stały opustoszałe.

Dołem doliny przetoczył się silny podmuch, podrywając białe płatki, unosząc je coraz wyżej i wyżej, formując z nich obłoki krystalicznych, połyskujących drobin.

Osiadały na dachach przykrytych cienką warstwą lodu.

Tańczyły wokół czarnych, obumarłych konarów.

Spowijały sine palce trupów leżących między domami, których zamarznięte ręce sterczały sztywno, wygięte pod nienaturalnym kątem. Z zasp wystawały odrąbane kończyny, oblepione czarną, zakrzepłą krwią. Gdzieniegdzie wyzierała twarz poorana bruzdami mrozu i strachu.

Grobową ciszę przerwało przeciągłe skrzypienie. Drzwi długiego domu uchyliły się powoli, jęcząc na wykrzywionych zawiasach.

Na stopień przed domem wyszedł wysoki mężczyzna. Szare, luźne odzienie wirowało wokół niego na wietrze, ale najwyraźniej nie dokuczało mu zimno. Zsunięty nisko kapelusz z szerokim rondem zakrywał mu prawe oko. Ale lewe błyszczało żywo, gdy ogarniał wzrokiem okolicę. Naraz pod białą, rzadką brodą poruszyła się wysuszona i spękana skóra. Na kamiennej twarzy pojawił się uśmiech.

– Ach, więc chciałeś, żeby było właśnie tak – powiedział do wiatru.

Wysoko na niebie, od południowej strony, pojawiły się dwa czarne punkty. Rosły z w oczach, szybując z rozpostartymi skrzydłami wprost na mężczyznę, i po chwili wylądowały u jego stóp z donośnym krakaniem. Mężczyzna spojrzał na kruki i podniósł brew. Ptaki zbliżyły się do niego krótkimi podskokami, potem rozłożyły skrzydła, wzbiły się w górę i przysiadły mu na ramionach. Za jego plecami znów skrzypnęły drzwi. Z długiego domu wybiegły dwa psy.

– Niechaj więc tak będzie – mruknął stary człowiek i ruszył na południe tropem sześciu par śladów.Rozdział 1

Południowa Szwecja,

grudzień roku Pańskiego 996

Przez moment wszystko zdawało się tkwić w bezruchu, wyryte szarością na czarnym tle: sylwetki majaczyły w półmroku, balansując na granicy ciemności i księżycowej poświaty. Na czele tej wpółwidocznej armii stali nad trupem jelenia Sigurd Aegisson i Sven. Przyglądali się dwóm wędrowcom. Wódz Stenviku i jego nieodłączny towarzysz wydawali się wątlejsi i dużo starsi, ale było w nich zdecydowanie więcej życia.

Ulfar, wyciągnąwszy do połowy miecz, zastygł i patrzył tylko tępym wzrokiem. Gdy umysł mu się wreszcie rozjaśnił, z wolna zaczął rozpoznawać kolejne twarze pamiętane ze Stenviku. Widział co najmniej pół setki ludzi, a w mroku czaiło się ich z pewnością więcej. Stojący na czele Sven odwrócił się do Sigurda.

– Widzisz? Mówiłem, że chłopakowi nic nie będzie! Od wieków nie widziałem tak doskonałego oblicza idioty.

Sigurd uśmiechnął się do niego blado, a potem skinąwszy głową do Auduna, przeszedł do ogniska i usiadł. Wojownicy za jego plecami w milczeniu wrócili do krzątaniny. Niewielka grupa bez słowa zniknęła w lesie. Dwóch ludzi Sven skierował do jelenia. Błysnęły noże i w kierunku ogniska poniósł się zapach świeżej posoki.

Ulfar, z największą swobodą, na jaką potrafił się w tej chwili zdobyć, porzucił bojową postawę i wydusił wreszcie:

– Co słychać… w Stenviku? – Wsunął miecz do pochwy i usiadł przy ognisku.

– Olaf zagarnął gród – odpowiedział Sven i również usiadł. – Darował nam życie, choć nie dzięki Haraldowi, ale zażądał, abyśmy ugięli karki i oddali cześć Białemu Chrystusowi. Nasi chłopcy mieli wystarczająco dużo rozumu, by skłonić przed nim głowy z uśmiechem.

– Nie chciał nas puścić, bo spodziewał się, że zaraz przysporzymy mu kłopotów – podjął Sigurd.

– Trzeba przyznać, że nie był w błędzie – rzucił Sven.

– Nie odważył się posłać nas do pracy, więc nas uwięził – powiedział Sigurd.

– Uciechy było co niemiara… – stwierdził Sven. – Jeżeli następnym razem dadzą mi do wyboru klatkę z wilkiem, to zdecyduję się na wilka, bez dwóch zdań.

Dał znak jednemu z milczących brodaczy. Mężczyzna wstąpił w krąg, rzucił więcej podpałki i dmuchał w żar, aż pojawił nowy, mały, ale nieustępliwy płomień. Gdy brodacz odszedł, ognik nieco przygasł, ale niemal natychmiast się podniósł, powiększył dwukrotnie i rósł z każdą chwilą, w miarę jak wojownicy zaczęli znosić z lasu kolejne drwa.

– Zatem jak to się stało, że was tu widzę? – zapytał Audun.

– Valgard nas otruł – wyjaśnił spokojnie Sigurd.

Audun i Ulfar wymienili spojrzenia, a potem wbili w Svena pytający wzrok. Oczy starego wojownika mówiły wszystko, co powinni byli wiedzieć.

– Jak…? – zapytał Audun.

Przy drugim ognisku na polanie zaskwierczało głośno i krótko potem Ulfar poczuł w nozdrzach woń pieczonego mięsa.

– Przyniósł nam posiłek. Zjedliśmy jak co dzień. Valgard dodał wyciąg z korzonków gnijącej trawy. Znakomicie go zamaskował przyprawami. Kiedy wyczułem ich smak, było za późno. Ocknęliśmy się, gdy ktoś nas wykopywał.

Audun poczuł zimny dreszcz na plecach. Mimowolnie obejrzał się za siebie.

– Kto was wykopał? – zapytał.

– Jakiś przygodny wędrowiec – odparł Sigurd. Ulfar spijał każde słowo, które płynęło z ust starego wodza. – Wysoki, siwy, z brodą. Na głowie miał wielki kapelusz z rondem.

Zamilkł, gdy ktoś podsunął mu nadziany na sztylet kawałek pieczonego jelenia. Dalej opowiadał Sven:

– Powiedział, że akurat przechodził w pobliżu i usłyszał, jak dwóch ludzi rozprawia o pozbyciu się jakichś ciał. Nie znam szczegółów, ale nie wątpię, że ten człowiek ocalił nam życie.

– Jestem tego pewien – mruknął Ulfar i zerknął na Auduna, który spoglądał na dwóch wojowników równie podejrzliwie. – Co było dalej?

– Mieliśmy do spłacenia pewien dług… – ciągnął Sigurd, a po tych słowach cisza na polanie się spotęgowała. – Spłaciliśmy go, a potem wyruszyliśmy szukać Widłobrodego. Teraz jesteśmy tutaj.

– Widłobrodego? – spytał zdziwiony Audun. – Po co?

– Ponieważ król Olaf wyprawił się na północ – odparł Sven. – Jest w Trondheim. Jeżeli tam zostanie, to podwoi armię, a wówczas trudno będzie go ruszyć. Haakon siedział na karkach swoich chłopów i było mu z tym dobrze, ale wątpię, by królowi to wystarczało. Musimy przekonać Swena Widłobrodego, że lepiej będzie, jeśli już teraz stawi czoło królowi Olafowi, zanim wypłynie na zachód po kolejne łupy. Jeśli Widłobrody tego nie zrobi, za dwa lata, a może nawet wcześniej, będzie musiał bronić brzegów Danii przed niosącymi krzyż szaleńcami z Północy.

– Zatem wszystkie drogi prowadzą na północ – mruknął Ulfar, biorąc do ręki podsunięty kawałek pachnącej pieczeni.

– Zawsze na północ, mój synu – westchnął Sven. – Zawsze na północ.

Poranek przyniósł niskie, ołowiane chmury i porywisty wiatr. Ludzie Sigurda starali się jak najmniej rozmawiać. Już z pierwszym brzaskiem byli na nogach i w pełnej gotowości.

– Weźcie to – powiedział Sven, gdy Ulfar i Audun wstawali z legowisk.

W wyciągniętej ręce starca znajdowały się spodnie i tuniki z grubej wełny.

– Wyglądacie jak chuchra z lichego miotu.

Ulfar, zerknąwszy na siebie i Auduna, nie mógł się z tym nie zgodzić. Wędrówka wiele ich kosztowała, ubrania wisiały na nich podarte i zakrwawione, a oni wyglądali, jakby byli o kopę lat starsi od dwóch młodych osobników sprzed ledwie czterech miesięcy.

– Dziękuję – powiedział Ulfar.

– Nie wam mają się przysłużyć – powiedział Sven. – Gdy człowiek jest zziębnięty, trudno go podtuczyć, a trzeba będzie coś rzucić Widłobrodemu, jeśli okaże się głodny.

– Rozumiem, przecież twój stary, kościsty tyłek to za mało – odparł Ulfar, wciskając się w nowe rzeczy.

– Mój kościsty tyłek bardziej się przyda niż twój – odgryzł się Sven. – Za moim stoi setka zatwardziałych łajdaków, a za twoim snuje się przygnębiony kowal.

Ulfar uśmiechnął się.

– Prawda, ale nie bój się, dołączy do ciebie więcej ludzi, a wtedy siły będą wyrównane. Myślę, że trzeba ci jeszcze około siedemdziesięciu chłopa.

Sven zarechotał i wyszczerzył w uśmiechu zęby do Auduna, który wzruszył ramionami.

Parę chwil później byli gotowi do drogi.

– Gdzie zamierzacie szukać Widłobrodego? – zapytał Ulfar.

– Sądzę, że będziemy robić tak jak do tej pory: odnajdziemy najbliższą puszczoną z dymem zagrodę i stamtąd będziemy tropić duńskiego króla – powiedział Sven.

Nikt już nie miał nic do powiedzenia, więc ruszyli przed siebie, klucząc między smukłymi brzozami.

Zasnute chmurami niebo zmieniało barwy, najpierw z ciemnej wełny w mleko, potem w brudny lód, ale słońce wciąż pozostawało w ukryciu. Gdy wyszli z lasu, zobaczyli przed sobą rozległą, zaprószoną bielą równinę, to wznoszącą się lekko, to opadającą. Białawy pejzaż przecinała niczym blizna wąska, wydeptana droga.

Było południe.

– Ta cisza mi się nie podoba – odezwał się Ulfar.

– Była zupełnie w porządku, dopóki jej nie zakłóciłeś – mruknął Audun.

– Gdzie są drogi, tam są ludzie. Tymczasem od świtu nie widzieliśmy żywej duszy – powiedział Ulfar. – Można by pomyśleć, że jesteśmy sami na świecie.

– Bez obaw, synu. Kłopoty same nas odnajdą – powiedział Sven z czoła pochodu. – Najczęściej tak właśnie jest.

Szli dalej w milczeniu, a chmury zbiły się w gęstą, ciemnoszarą masę.

– Lada moment… – burknął posępnie stary wojownik i rzeczywiście chwilę potem spłynęły z góry pierwsze płatki śniegu. – Cholerny śnieg – sarknął. – Jest zupełnie jak ty, Ulfar. Śliczny i bezużyteczny.

– Mów, co chcesz, ale ja przynajmniej umiem… Nie, masz rację. Choć zapomniałeś dodać: irytujący – dokończył Ulfar.

– Sven – rzucił nagle Sigurd.

Ton jego głosu sprawił, że ludzie wokół niego natychmiast wytężyli uwagę.

Dwieście kroków przed nimi wyszedł z gęstwiny lis. Zatrzymał się i zaczął węszyć. Nie zważając na ludzi, potoczył dookoła spokojnym wzrokiem. Można było odnieść wrażenie, że nasłuchuje jakiejś cichej melodii.

Orzeł uderzył tak błyskawicznie, że ledwo go można było zauważyć. Lis uskoczył i stawił opór, ale nie miał szans. Potężne skrzydła biły go po głowie, mocny dziób rozrywał uszy, grube jak palce szpony wpijały się w grzbiet i zaciskały na kręgosłupie. Orzeł naprężył mięśnie i lisie łapy oderwały się wolno od ziemi. Przenikliwy pisk rozdarł powietrze, gdy nadleciał drugi orzeł i również wbił szpony w przerażonego lisa.

Wojownicy ze Stenviku, zdumieni widokiem, patrzyli bez słowa. Potężne ptaki wzbijały się coraz wyżej, rozdzierając między sobą skamlące zwierzę. Na śnieg spadały z wysoka strużki krwi.

– Ruszać się! Jazda! – krzyknął Sigurd, a grupa stojących za nim wojowników drgnęła i powlokła się przed siebie.

Do uszu Ulfara dobiegały strzępy nerwowych szeptów.

– …nigdy nie widziałem czegoś takiego…

– …orły polują na lisy? Do tego dwa naraz…?

– …gwiazdy nie mówią prawdy, uwierz…

Po jakimś czasie rozmowy ucichły, ale Ulfar wyczuwał, że każdy z tych doświadczonych wojowników miał się odtąd na baczności.

Późnym popołudniem zobaczyli z daleka gospodarstwo rolne. Pola ciągnęły się w każdym kierunku, ale przed nimi, z boku przy niewielkim młodniaku, stał dom.

– Zachodzimy z wizytą? – zapytał Sven.

Sigurd wzruszył ramionami.

– Nie zaszkodzi. Może się czegoś dowiemy. – Uśmiechnął się lekko i zerknął na Ulfara. – Wyślemy naszego miejscowego.

– Mówiłem, że nam się przyda – stwierdził wesoło Sven.

Ulfar przewrócił oczami i zaczął się już zastanawiać, jak wyjaśnić gospodarzowi, że staje u progu jego drzwi z setką zaprawionych w boju ludzi Północy. W połowie drogi do domu Sigurd dał znak, by się zatrzymali.

– Zaczekamy tutaj – oznajmił.

– Słusznie. Dalej idź sam, synu – powiedział Sven.

Ludzie zaczęli rzucać toboły i szukać miejsca do odpoczynku, czyszcząc ziemię ze śnieżnego puchu tam, gdzie tylko dawało się wygodnie spocząć.

– Weź wołu, jeśli chcesz – dodał Sven. – Byleś starał się robić przyjazne wrażenie.

Ulfar zdjął miecz i spojrzał na Auduna, który stanął przy nim bez słowa. Zostawili za plecami ludzi Północy i ruszyli w dół wąską, mocno wydeptaną ścieżką, pokrytą dywanikiem świeżego śniegu.

Z daleka gospodarstwo wyglądało normalnie, ale z bliska widać było, że panuje tu niezmącony spokój. Gołe konary drzew rzucały na ziemię długie cienie, a blaknące światło nie czyniło otoczenia ani odrobinę przyjemniejszym.

– Niewiele się dzieje, co? – odezwał się Ulfar.

– Niewiele – odpowiedział Audun.

Rozejrzeli się w poszukiwaniu śladów bitwy, ale nie zauważyli żadnych zniszczeń. Brama pozostawała otwarta i wydawało się, że od dłuższego czasu nikt jej nie ruszał. Podwórze świeciło pustkami, w pogrążonych w półmroku stajniach po lewej stronie nie było znaku życia, a drzwi do stodoły pozostawały uchylone. Dom wyglądał nawet na dość zadbany, ale nigdzie nie dostrzegli choć cienia płomyka, który wskazywałby na ślad człowieka i ciepła.

– Jest tu kto?! – zawołał Ulfar tonem, w którym, miał nadzieję, brzmiał absolutny brak chęci zabijania kogokolwiek.

Nikt nie odpowiedział. Spróbował jeszcze raz, ale jego głos znów odbił się echem od ścian. Już chciał ruszyć przed siebie, kiedy ciężka dłoń Auduna wylądowała na jego ramieniu i powstrzymała go z łatwością.

– Czekaj i patrz, Thormodssonie – mruknął.

Ulfar poczuł, jak włosy stają mu na karku.

W budynku coś się poruszyło, nastąpiła jakaś szamotanina, a potem na podwórzu dał się słyszeć odgłos upadku i stłumione przekleństwo. W ciemnym otworze drzwi pojawiła się jakaś sylwetka.

– Obcy ludzie – odezwał się czyjś tubalny głos. – Witajcie.

– Witaj! – odpowiedział Ulfar. – Przybywamy w pokoju, chcielibyśmy…

– Nieprawda! – przerwał mu głos z wnętrza domu.

Do postaci w drzwiach dołączyła teraz następna.

Zbity z tropu Ulfar na moment zapomniał języka w gębie.

– Jak to… O czym mówisz? Nie mamy złych zamiarów.

– To wiem – odparł drugi z mężczyzn, który wyszedł na podwórze, aby powitać przybyszów.

Wzrostem dorównywał Ulfarowi, a szerokością barków Audunowi, ale oblicze miał dziwnie szare, jakby już zapadł na zdrowiu. Pierwszy z mężczyzn podążył wolno za kompanem: był młodszy, może nawet nastoletni, o piaskowych włosach, przyjaźnie nastawiony, choć odznaczał się taką samą potężną posturą i wyrazistymi rysami twarzy. Obaj mieli na sobie chłopskie odzienia i byli nieuzbrojeni, lecz wydawali się jacyś… wyblakli.

– Ale nie przychodzicie w pokoju.

Stojący z boku Audun naprężył mięśnie, ale Ulfar uśmiechnął się jak najszerzej, żeby rozluźnić atmosferę.

Oczy gospodarza błysnęły nagle.

– Bo to nie czas pokoju. To czas wojny.

Swojski teren. Ulfar uśmiechnął się smutno i pokręcił głową.

– Wiem. Słyszałem, że Widłobrody panoszy się po okolicy.

Na twarzach chłopów pojawiło się zaskoczenie.

– Widłobrody?

– Widłobrody. Duński król. Swen Widłobrody. Ma taką… długą brodę…

– …którą zaplata w warkoczyki na kształt wideł – dorzucił Audun.

Potężny gospodarz uśmiechnął się pod nosem.

– Ach, ten… – Stojący obok niego chłopak roześmiał się głośno, a Ulfar i Audun też zaczęli się śmiać. – On jest nieważny – powiedział lekceważąco gospodarz.

– Naturalnie… Widłobrody nie jest tak ważny, jak mu się wydaje…

– Tu się nie mylisz, wędrowcze! – wtrącił młodzieniec, a gospodarz potargał mu czuprynę, jak to nieraz ojciec robi synowi.

– O ile mi jednak wiadomo – ciągnął Ulfar – Widłobrody hula tu po okolicznych wioskach, pali i morduje.

Nie takiego przebiegu rozmowy się spodziewał.

Potężny gospodarz wzruszył ramionami.

– Taki jest świat. Właściwie to by się zgadzało.

– To by się zgadzało – zawtórował ojcu młodzieniec.

– Niby co? – zapytał Audun.

– Powstanie – powiedział chłopak, a ojciec przytaknął w milczeniu.

– Jakie powstanie? – zapytał Ulfar.

Potężny gospodarz spojrzał na niego takim wzrokiem, jakby Ulfar prosił o wyjaśnienie, czym jest woda.

– On pyta, jakie powstanie. Słyszałeś, mój chłopcze?

– Słyszałem! – odparł młodzieniec.

– Powstanie! – Twarz mężczyzny zajaśniała w uniesieniu. – Powstanie jest wtedy, kiedy… kiedy on powstaje!

– On? Kim on jest?

– On jest… On. – Gospodarz skrzywił się i zamrugał, jakby chciał się pozbyć nieznośnego bólu głowy. – On jest… On powstał. Powstał!

– W porządku, w porządku. Powstał. Rozumiem – powiedział Ulfar pojednawczym tonem, zerkając w stronę furtki.

– Nie sądzę, abyś rozumiał, wędrowcze – odezwał się młodzieniec. – Myślę, że jesteś jednym z jego wrogów i dokonasz jeszcze wiele złego.

Audun poruszył ramionami.

– Nie jesteśmy wrogami – powiedział pośpiesznie Ulfar. – Dobrze was rozumiemy. Najlepiej będzie, jeśli już sobie pójdziemy.

– Możecie mu pomóc – rzucił gospodarz. – Chcecie mu pomóc, prawda?

Audun dał Ulfarowi znak, aby milczał.

– Nie – odpowiedział spokojnie. – Nie chcemy.

Gospodarz wbił w kowala płonący wzrok jak ktoś, kto nagle usłyszał znajomą melodię.

– Ty… – powiedział. – W tobie jest coś, czego on pożąda.

– Więc chodź i weź to sobie – rzucił Audun.

Wielki gospodarz bez ostrzeżenia ruszył na Auduna z groźnym pomrukiem. Wyciągnął przed siebie ramiona, jakby miał zamiar pochwycić przeciwnika i zgnieść go w niedźwiedzim uścisku.

Ułamek chwili później, tylko dzięki wrodzonemu refleksowi, Ulfar zdołał uchylić się w półobrocie przed potężnym sierpowym, wypuszczonym w jego kierunku przez zadziornego młodzieńca. Ale dwa kroki to było za mało. Chłopak już do niego doskoczył i wesoło młócił po nim pięściami.

– On powstaje! – krzyczał.

– Kim on jest? – zapytał Ulfar, cofając się i blokując ciosy.

Kątem oka widział, jak Audun i wielki gospodarz zwarli się w zapaśniczym klinczu, jeden drugiemu ani na jotę nie ustępując.

– On jest zimnem na Północy! Jest śmiercią w czasie zimy! Jest mocą wikingów! Jest drogą do Walhalli! – rzucił młodzieniec, kopiąc, bijąc i drapiąc.

– Gdzie na Północy? – krzyknął Ulfar, trafiając wreszcie przeciwnika, choć zdawało się, że ten nie odczuł ciosu.

– Powstaje! – wrzasnął jeszcze raz młodzieniec, wskazując palcem niebo.

– Więc wiesz tylko tyle. W porządku – powiedział Ulfar.

Zrobił szybki krok naprzód, wszedł w zasięg ramion chłopaka i grzmotnął łokciem najmocniej, jak potrafił, czując, że miażdży mu nos. Chlusnęła krew, a chłopak padł na ziemię, wijąc się i jęcząc z bólu. Ulfar przeszedł szybko ponad nim i ruszył w stronę Auduna, który stał nad ciałem zwalistego gospodarz.

– Nie żyje? – zapytał Ulfar.

– Żyje – odparł Audun. – Ogłuszyłem go tylko.

– Hm… – mruknął Ulfar. – Co o tym wszystkim sądzisz?

– Nie wiem – stwierdził Audun. – Naprawdę nie wiem.

– Coraz więcej nie wiemy, przyjacielu – powiedział Ulfar, odwracając głowę i patrząc na leżących mężczyzn. – Ale po tym, co ostatnio widziałem, mogę być pewien, że nie czeka ich dobre życie, jeśli ich tak zostawimy.

Zaczął się rozglądać i jego wzrok spoczął na opartym o ścianę, grubym, drewnianym drągu.

– Co powiedzieli? – zapytał Sven, kiedy wrócili do obozowiska Sigurda. – Słyszeliśmy krzyki.

– Raczej się nie ucieszyli na nasz widok – powiedział Ulfar. – Dwóch mężczyzn, obaj zupełnie obłąkani. Wzięli nas za ludzi Widłobrodego i w pewnym momencie zaatakowali.

– Szkoda – mruknął Sven. – Więc nawet nie zdążyli wskazać drogi?

– Nie – odpowiedział Audun. – Ale nie sądzę, aby coś wiedzieli.

– Cóż. – Sven westchnął. – Nie zaszkodziło spróbować. Myślicie, że pójdą za nami?

Ulfar przegonił z pamięci obraz nóg, które wierzgały, kiedy drewniany drąg rozłupywał czaszki chłopów, kończąc ich żywot. Miał poczucie, że jednak wyświadczył im przysługę.

– Nie pójdą – odpowiedział.

– Wędrowałeś z Widłobrodym – Sigurd odezwał się do Auduna. – Co nam powiesz?

– Niewiele – odparł Audun. – Wielki jak dąb, silny jak wół, ma trzy ramiona i tak dalej, i tak dalej…

– Jak organizuje swoje siły?

– Oddziały po około dwunastu ludzi krążą samodzielnie. Łupią i palą, co napotkają na swojej drodze – wtrącił się Ulfar.

– Widzisz? Nie mówiłem? – odezwał się Sven z błyskiem w oku.

– Co? – Ulfar nie rozumiał.

– Och, nic takiego – powiedział Sven. – Nie ma o czym mówić. Tak tylko sobie myślę. – W kroku starca była niewiarygodna sprężystość, gdy jednym susem stanął naraz przy Sigurdzie. – Tylko sobie myślę – powtórzył do nikogo.

Daleko za ich plecami ogromny czarny lis wymknął się niezauważony z gospodarstwa i znikł w półmroku pobliskiego młodniaka.

Odczuwając podwójnie ciężar każdego ze swych lat długiego życia, Thormund owinął się szczelniej futrami i nie po raz pierwszy pomyślał z żalem, że chętnie powróciłby do radości narażania życia podczas kradzieży koni. Odkąd został osaczony przez armię Widłobrodego i musiał dołączyć do szaleńca z Północy, jego życie zmieniło się z marnego w jeszcze marniejsze. Po tym, jak w środku nocy berserk został ranny, a połowa jego ludzi po prostu zniknęła, oddział stopniał do niego, Piszczałki oraz sześciu innych ludzi. Wkrótce napotkali kolejny oddział Widłobrodego, dowodzony przez Oskarla, potężnego wojownika ze Wschodu. Najemnik, przerastający Thormunda o głowę, natychmiast wziął ich pod rozkazy. Kulał mocno, ale sękaty kij, którym się wspierał, gruby był jak pięść, a jego koniec znaczyły zaschłe plamy w różnych odcieniach brązu i czerwieni. Thormund aż nadto dobrze wiedział, że nie warto kwestionować władzy takiego człowieka.

Było ich teraz dwudziestu, wyziębionych, przemokniętych i głodnych.

– Pierdolić to – mruknął pod nosem. – Wszystko, co najmniej dwa razy, ostrym kawałkiem sosnowej kory…

Nie był dowódcą, ale tego akurat nie musiał teraz żałować.

Po zachodzie słońca rozbili obozowisko. Oskarl optymistycznie wysłał na polowanie dwu ludzi, którzy niespodziewanie, wbrew wszelkim znakom na niebie i ziemi, wrócili z parą bażantów. Rzecz jasna nie starczyły dla wszystkich i pierwsi dorwali się do mięsa najwięksi wojownicy. Thormundowi udało się przejąć kościste palce ptasich łap, którymi podzielił się z Piszczałką. Usiedli na skraju kręgu wokół ogniska, za plecami ludzi Oskarla.

– Wojna nie jest taka heroiczna, jak mi się wydawało – stwierdził Piszczałka.

Jego szczęka była już w porządku, ale zrosła się nierówno i usta młodego człowieka wyglądały tak, jakby krzywiły się w nieustającym grymasie gniewu.

– Większość rzeczy nie jest heroiczna – odparł Thormund. – Naprawdę. Ani trochę.

Przez jakiś czas siedzieli w milczeniu, wsłuchując się w rozmowy wojowników przy ognisku. Nagle z mroku dobiegł głęboki, ochrypły głos:

– Dobry wieczór!

Oskarl zerwał się na nogi, zadziwiająco szybko jak na mężczyznę swojej postury, a do tego chromego.

– Kto tam?! – krzyknął, przeszywając wzrokiem ciemność, na wpół oślepiony blaskiem bijącym z ogniska.

– Spokojnie, synu – odezwał się drugi głos. – Nie ma powodu do obaw, dwóch strudzonych starców chciałoby się trochę ogrzać.

W krąg ogniska weszło dwóch siwobrodych mężczyzn i stanęło przy Oskarlu. Serce Thormunda zabiło gwałtownie.

Piszczałka był już prawie na nogach, gdy stary koniokrad złapał brzeg jego szaty i ściągnął go z powrotem na ziemię.

– Nie – syknął szeptem.

– Dlaczego nie? – zdziwił się chłopak, ale Thormund tylko pokręcił głową.

– Ty jesteś dowódcą? – zapytał pierwszy przybysz.

– Kto pyta? – rzucił Oskarl, robiąc mały krok wstecz.

– Jestem Sigurd Aegisson – powiedział mężczyzna. – Szukam króla Widłobrodego, a ty mi w tym pomożesz.

– Pierdol się, stary pryku – warknął Oskarl. – Zmusisz mnie?

– Ja nie – odpowiedział starzec. – Oni.

W ostatniej chwili Thormund dostrzegł ruch po swojej prawej stronie i podniósł oczy. Patrzył na znajomą twarz: berserk z Północy, który stał teraz spokojnie u boku wysokiego, młodego mężczyzny. Blask ogniska tańczył po ich obliczach. Ostrożnie, bardzo łagodnie berserk uniósł rozwartą dłoń: nie ruszać się, nie odzywać. Thormund rozejrzał się uważnie. Ognisko otaczały ciche, nieruchome postacie z rozmaitymi, gotowymi do użycia narzędziami zbrodni w rękach.

Oskarl obrócił się do obu starców.

– Czego chcecie?

– Ci wszyscy są teraz moimi ludźmi. Ty również. Jasne? – powiedział mężczyzna, który przedstawił się jako Sigurd.

Człowiek Wschodu ruszył niewiarygodnie szybko. Chwycił swój sękaty kij i niemal w tej samej chwili zrobił zamach, mierząc w głowę starca. Drogę zamknęła mu twarda rękojeść długiego topora.

– Dość, synu – powiedział drugi siwobrody.

Koścista ręka z niezwykłą siłą przytrzymywała pas Oskarla, a w skórę na jego gardle wpijało się zimne ostrze sztyletu. Ten niższy mężczyzna z brodą stał bardzo blisko Oskarla. Spojrzał mu prosto w oczy i powiedział:

– Kawał chłopa z ciebie, nie powiem, ale nie osłaniałeś swojej słabej strony i trochę urosłem. Wystarczy, że kaszlnę, a ty zginiesz albo pięknie zaśpiewasz.

Potężny człowiek Wschodu spuścił wzrok.

– Nie mogłem nie próbować – powiedział z silnym akcentem. – Rozumiesz.

– Rozumiem – odparł starzec o gęstej brodzie.

Audun ukląkł.

– To Sven – szepnął. – Ze Stenviku, mojego grodu. Wodzem jest Sigurd.

– Mam wrażenie, że gdzieś już ich widziałem – powiedział szeptem Thormund. – Ten dzień jest coraz lepszy.

– Nie ruszajcie się! – warknął Oskarl do swoich ludzi. – Sigurd jest teraz dowódcą. Ktoś ma jakiś problem?

Nie wydawało się, by którykolwiek z jego ludzi miał ochotę zaprotestować. Thormund patrzył, jak po drugiej stronie ogniska wódz wydaje rozkazy, a potem wojownicy przyłączają się do niego i starca z gęstą brodą, gdy ci obchodzą ich szeregi, by w końcu usiąść spokojnie. Stojący z tyłu wojownicy zabrali się do wydzielania porcji mięsa.

– To ten twój Szwed, jak się domyślam – powiedział Thormund, wskazując Ulfara.

– To ten Szwed – potwierdził Audun.

Wysoki mężczyzna usiadł przy nich.

– Ulfar – powiedział na powitanie.

– Thormund. A to jest…

Piszczałka już chciał sam się odezwać, kiedy ponad strzelającymi iskrami ognia poniósł się donośny, silny głos Svena:

– Słuchajcie mnie, chłopcy! Razem z Sigurdem Aegissonem szukamy króla Swena Widłobrodego. Kiedy go znajdziemy i wyjaśnimy, czego nam trzeba, ruszy z nami jeszcze dalej na północ i stoczy tam wielką bitwę. Czeka nas tam krew, nie ogrzeje cieplejszy wiatr, ale jedzenia będzie w bród i łupów nie zabraknie. Jestem już starym człowiekiem, zawodzą mnie pamięć i wzrok. – Na te słowa Oskarl uśmiechnął się ironicznie pod nosem. – Nie policzyłem was jeszcze. Ale policzę niebawem. Jeśli wtedy nadal tu będziecie, to znaczy, że zostajecie z nami. Jasne?

Dwóch ludzi Thormunda bez słowa wyszło z kręgu i po chwili zniknęło w ciemności. Dwóch innych z grupy Oskarla odeszło w przeciwnym kierunku. Nikt nie zwracał na nich uwagi i nikt więcej nie ruszył się z miejsca.

– W porządku. Zatem szesnastu, jak widzę. Witajcie, chłopcy! Jak powiedziałem, moje imię brzmi Sven, a to Sigurd Aegisson. Pochodzimy z grodu, który się nazywa Stenvik. Obiło się wam o uszy? Nie? To posłuchajcie jego historii.

Szwed usiadł przy nich.

– Potem będziemy się przedstawiać – powiedział do Piszczałki. – Stary Sven wie, jak snuć długie opowieści.

Na niebie nad ich głowami błyszczały świetliste punkciki, a Thormund zaczął się zastanawiać, czy jego żywot może być jeszcze marniejszy.

W ciągu następnych czterech dni zagarnęli trzy dalsze grupy króla Widłobrodego. Z Sigurdem i Svenem ciągnęło teraz stu pięćdziesięciu ludzi, trzymanych w ryzach przez wojowników Stenviku. Po zaledwie dwóch dniach Ulfar odkrył, że nie rozpoznaje w grupie nowych przybyszów. Ludzie Sigurda szybko ich nauczyli, że lepiej nie wychylać głowy, lecz robić to co wszyscy. Zimno i głód pomagały odnajdywać najprostszą drogę.

Zima zaciskała swoje kleszcze. Nad ranem sypał gęsty śnieg i choć po południu wiatr go rozwiewał, to zawsze pozostawało go trochę do następnego dnia. Krajobraz coraz bardziej bielał.

Czwartego dnia w samo południe Sven skinął na Sigurda, który zatrzymał kolumnę. Po bokach ciągnęła się równina, ale przed nimi, na tle bieli i szarości, zamajaczyła czarna smuga sosnowego lasu.

– Co się dzieje? – zapytał Thormund.

– Nie wiem… – Ulfar zamilkł, wyciągając szyję i próbując dojrzeć, co takiego zauważyli Sven i Sigurd. – Ale wydaje mi się… – powiedział po chwili.

– Tam! – przerwał mu Piszczałka i wyciągnął gwałtownie rękę w stronę sosnowego lasu. – Żołnierze. Dużo żołnierzy.

– Masz rację – mruknął Thormund. – Dużo i jeszcze trochę.

Nad ich głowami formowały się gęste chmury w odcieniach szarości i bieli. Sosnowy las był oddalony o kilometr, a zbrojni żołnierze nadal się pojawiali.

– Jak na moje oko, będzie ich najmniej setka – dokończył Thormund.

– Formować szyki! – krzyknął Sven ochrypłym głosem. – Dziesięciu na czoło! Kto ma tarczę, na front!

Wojownicy ze Stenviku sprawnie ustawili nowych kompanów. Niebawem Sven i Sigurd stanęli na czele zwartego czworoboku tarcz.

– Audun! Ulfar! – ryknął Sven. – Do mnie, wy bezużyteczne cycki!

Audun westchnął, sięgnął po tobół, wyciągnął młoty i zawiesił je u pasa. Ciężar, który poczuł na biodrach, dodał mu pewności siebie. Ulfar stał już parę kroków przed nim i rozmawiał z Sigurdem.

– Nie wiem… – mówił. – Na mój rozum to mało prawdopodobne.

– Cóż – powiedział Sven – rozum cię jednak zawodzi. Alfgeira Bjornego potrafię wywąchać z dużo większej odległości. Obaj nam się przydacie. Audunie, postaraj się wyglądać strasznie.

Ulfar prychnął.

– O to nie musi się starać.

Naraz Audun uzmysłowił sobie ciężar dusz, które otaczający go wojownicy wysłali do Walhalli, i zdał sobie sprawę, że w końcu jest jednym z nich. „Możesz biec, jak długo chcesz, kowalu, ale od siebie nie uciekniesz nigdy – pomyślał. – Twoje miejsce jest tutaj”.

– Dostrzegli nas – ostrzegł Sigurd.

– Mam nadzieję – stwierdził Sven. – Nie wróżyłbym im dobrze na przyszłość, gdyby dali się podejść setce wojowników.

Audun usłyszał ciche śmiechy w szeregach. Stary szelma wiedział, jak podnieść ducha wśród żołnierzy.

Sigurd wskazał las i ruszył przed siebie.

– Naprzód! – huknął Sven. – Trzymać szyk. Chcemy rozmawiać, ale nie będziemy kłaść się na plecy i prosić o pieszczoty.

Wojownicy idealnie utrzymywali czworobok. Audun słyszał, jak Oskarl wywrzaskuje komendy, szybko wchodząc w rolę psa pasterskiego.

Grupa po przeciwnej stronie wyraźnie się rozrosła. Na jej czele można było rozpoznać dwóch ludzi: smukłego, wysokiego mężczyznę oraz postać niedźwiedziej postury.

– Miałeś rację – powiedział Ulfar. – To Jolawer Scot i Alfgeir.

Obok tej dwójki stał wysoki mężczyzna. W ogólnej szarości skór i wełny wyróżniał się bielą, w którą odziany był od stóp do głów.

Ulfar przełknął ślinę i wziął głęboki oddech.

– To… Karle. Kuzyn króla. Utrzymuje, że takie pokrewieństwo czyni go księciem. Podczas mojej podróży na południe usiłował mnie zabić.

– Rozumiem – powiedział Sigurd. – Zachowaj to dla siebie i przez parę dni niech nie przychodzą ci do głowy żadne głupstwa.

– Ja…

– Bez żadnych zasranych dyskusji – uciął Sven. – Sigurd. Potem ja. Potem Oskarl. Nikt inny nie podejmuje decyzji w żadnej kwestii. Teraz zawieramy przymierze. Spory zostawiamy na później. Jasne?

– Jasne – powiedział Ulfar.

– Na moją komendę – rzekł głośno Sigurd. – Naprzód marsz!

Audun poczuł, że idący za nim ludzie zrównali krok, maszerując z pełną determinacją w jednym rytmie. Śnieg sypał i podnosił się puchem spod butów stu pięćdziesięciu żołnierzy, ośmielonych wspólnym celem i wspólnym dowództwem.

W odległości mniej więcej stu kroków Sigurd uniósł wysoko rękę i wszyscy wojownicy stanęli w miejscu.

Audun spojrzał na stojących przed nimi ludzi. Było ich w tej chwili siedmiuset, może ośmiuset. Wełniane płaszcze do kolan, włócznie, topory i miecze, okrągłe tarcze sporych rozmiarów, małe puklerze, tu i ówdzie błysk kolczugi. Część uzbrojenia nosiła ślady walk, a część wyglądała tak, jakby od dłuższego czasu rdzewiała w szopie.

Ludzie wyglądali rozmaicie.

Spojrzenie Auduna mimowolnie przyciągnęła wysoka postać w bieli. Mężczyzna miał pociągłą twarz, zamkniętą w ramie długich, prostych i jasnych włosów. Puch świeżego śniegu pokrywał jego całe odzienie: gruby, obszyty futrem płaszcz, który musiał być przywieziony z Rusi, a do tego wysokie buty, również białe, wyglądające na wyjątkowo kosztowne. W ręku trzymał odpowiadający swemu wzrostowi łuk z długim łęczyskiem, a wyglądał przy tym na człowieka, który doskonale wie, jak się z nim obchodzić.

Obok stał człowiek potężny jak niedźwiedź, niemal równie wysoki, za to dwukrotnie szerszy. Audun domyślał się, że to Alfgeir Bjorne, ojciec Geiriego.

Stojący u boku Alfgeira chudy, ale umięśniony młodzieniec wyglądał ledwie jak gałąź obok drzewa. Odgarnięte z policzków długie jasne włosy otaczały niespokojnymi pasmami wąską, jakby ptasią twarz, kanciasty nos i bystre oczy, rzucające szybkie spojrzenia na boki. Na wąskich ramionach wisiała peleryna z niedźwiedziej skóry, zapięta pod szyją srebrnym łańcuchem. Młody człowiek wyraźnie wolał zwykłe ubranie wędrowca w odcieniach brązu i szarości. Na głowie miał metalową, zdobioną opaskę i chociaż zdawał się robić wrażenie człowieka, którego zmiótłby silniejszy powiew wiatru, nosił się z królewską godnością.

– Król szwedzki Jolawer Scot chce wiedzieć, co robicie na jego ziemi! – zawołał Alfgeir.

Sigurd ukląkł bez słowa, a za jego plecami to samo uczyniło ponad stu wojowników. Spóźniony o pół kroku Audun pojął, że również oni powinni uklęknąć.

Spuściwszy głowę, wyszeptał do Ulfara.

– O co chodzi?

– Sigurd słusznie postępuje – odpowiedział Ulfar. – Idź za jego przykładem.

– Przybywamy z zachodu. Pragniemy prosić króla o posłuchanie – odpowiedział Sigurd, nie podnosząc wzroku.

Nastała długa cisza. Audun odważył się podnieść lekko głowę i zobaczył, jak trzech mężczyzn mówi coś do siebie nawzajem.

Parę chwil później nad równiną rozbrzmiał głos Alfgeira:

– Spotkajmy się w połowie odległości!

Sigurd i Sven wstali z kolan.

– Audun, Ulfar, Oskarl, idziecie z nami – oznajmił Sven. – Reszta wstać. Nie róbcie takich wystraszonych min. Przecież stąd czuć, jak fajdają w gacie ze strachu.

Ten i ów zarechotał, a po chwili znów dały się słyszeć pogawędki.

– Ulfar, powiesz nam o nim coś ciekawego? – zapytał Sven pod nosem, gdy szli na miejsce spotkania.

Ulfar zastanowił się nad odpowiedzią.

– Król jest młody, ale nie można go nie doceniać – mruknął wreszcie.

– Świetnie – sarknął Sven. – Nie będziemy wkładać ręki w paszczę Fenrira.

– Sądziłem, że jest starszy – powiedział Oskarl.

– To Eryk – odparł mimowolnie Ulfar. – Ojciec.

– Co racja, to racja, ojcowie często są starsi od synów – rzucił Oskarl.

– Dość już! – burknął Sven. – Odtąd niepytani się nie odzywają.

Sigurd się zatrzymał. Jego czterej towarzysze zrównali się z nim i wszyscy stanęli w jednym szeregu. Naprzeciw ustawili się Alfgeir, król Jolawer Scot i Karle.

Wielki mężczyzna dostrzegł Ulfara i Audun mógłby przysiąc, że się uśmiechnął.

– Witajcie, wędrowcy – odezwał się Jolawer. – Widzę wśród was naszego kuzyna Ulfara.

– Zaszczyca nas swym towarzystwem – powiedział Sigurd.

– To zabawne, skoro nie ma wśród was nikogo w kiecce, wojowniku – rzucił Karle.

– Ha! A to wzięli go na języki! – odparł Sven z uśmiechem i skinął głową w stronę Sigurda. – Może ten stary kocmołuch włoży jaką kieckę, jeśli chcesz, wojowniku?

Jolawer Scot wyglądał na zirytowanego.

– Obejdzie się – odparł krótko.

– Czy aby na pewno? Taka propozycja zdarza się raz w życiu. Ma zgrabne i silne nogi – zarechotał Sven.

Karle zdawał się być rozdarty między czymś w rodzaju rozbawienia a zniesmaczenia. Alfgeir Bjorne uśmiechał się wesoło.

– Dosyć – powiedział Sigurd spokojnym, niemal kojącym głosem. – Jak mniemam, panie, doszły cię słuchy o wydarzeniach w Stenviku?

Audun nie poznawał swojego opryskliwego i gburowatego dowódcy. Ten człowiek zdecydowanie wiedział, jak przemawiać do króla.

– Doszły – potwierdził młody król.

– Zamierzamy zebrać siły lub dołączyć do większej armii, by ruszyć na króla Olafa – powiedział Sigurd. – Zgarnęliśmy już parę band Widłobrodego…

– …i naturalnie zamierzamy je oddać – dokończył Sven ze źle skrywaną radością.

Jolawer Scot odwrócił głowę do Alfgeira i przez chwilę mówił mu coś do ucha, a ten wymruczał coś w odpowiedzi.

Po krótkiej chwili namysłu Jolawer spojrzał na Sigurda.

– Który waszym zdaniem stanowi dziś większe zagrożenie? Widłobrody czy Olaf?

– Olaf – odpowiedział bez wahania Sigurd. – Widłobrody bije głośno w tarcze, ale to pod krzyżem leje się więcej krwi.

– Myślicie, że Swen Widłobrody przystanie na propozycję?

– Cóż – powiedział Sigurd, a jego twarz spoważniała. – Mówiąc między nami, na ten temat można długo dyskutować.

Nastąpiła cisza. Przerwał ją Jolawer Scot, który zrobił trzy kroki naprzód i wyciągnął rękę do Sigurda. Audun spostrzegł, jak Alfgeir Bjorne napina mięśnie, ale tylko na ułamek chwili, by zaraz odetchnąć z ulgą.

– Sigurdzie Aegissonie ze Stenviku. Przyłącz się do nas, a ruszymy na północ, by odszukać króla Olafa.

Sigurd z rozmachem uderzył w dłoń Jolawera, a Audun zauważył ze zdumieniem, że młody król uścisnął rękę ze swobodą i nawet się nie zachwiał.

– Zatem zgoda – orzekł Sven. – Miło cię znów widzieć, stary niedźwiedziu – pozdrowił Alfgeira, który w odpowiedzi uniósł rękę.

Kiedy Audun przeniósł spojrzenie na człowieka o imieniu Karle, ten już zmierzał do swojej grupy.

– To naprawdę ktoś, ten tam – powiedział Oskarl.

– Nie będę się spierał – odparł Ulfar.

Sigurd i Sven nie odezwali się, dopóki nie wrócili do swoich ludzi. Gdy Sigurd stanął przed nimi, żeby przemówić, zapadła absolutna cisza.

– To władca szwedzkich ziem, Jolawer Scot – ogłosił. – Ma pod sobą ośmiuset ludzi i któregoś dnia zostanie wielkim królem. Radzę wam, aby każdy, kto chce w tym kraju mieć przyszłość, przystąpił dzisiaj do nas, ponieważ łączymy nasze siły z jego armią.

– Co z Widłobrodym? – zapytał Thormund.

– Widłobrodego znajdziemy – odpowiedział Sven. – Z nim również się połączymy. – To wywołało szmer podniesionych głosów i Sven znowu się odezwał: – Och, zamknijcie jadaczki, stare capy! Wszyscy walczymy o ten sam cel!

– Czyli o co? – krzyknął ktoś z daleka.

– Idziemy na północ.

Północna Dania,

początek grudnia roku Pańskiego 996

Za górami i gęstymi borami, za taflą sinego morza z białymi grzywami, Smuga potrząsnęła łbem i prychnęła głośno. Helga z Ovregardu otuliła się mocniej grubym, podróżnym płaszczem i zacisnęła kaptur na głowie. Położyła się na szyi klaczy i szepnęła jej w ucho:

– Naprzód, dziewczynko, naprzód. Wszystko będzie dobrze. Wiem, że ci się nie podoba, ale tak trzeba.

Spięła konia ostrogami i ruszyła przed siebie ku zimnu, śmierci i niebezpieczeństwu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: