Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sekretne życie CeeCee Wilkes - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
27 maja 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
31,90

Sekretne życie CeeCee Wilkes - ebook

Jeśli wyzna prawdę, na zawsze straci córkę. Jeśli prawdę zatai, nigdy nie odzyska siebie.

W 1977 roku zaginęła ciężarna Genevieve Russell. Dwadzieścia lat później policja odnajduje jej szczątki, a Timothy Gleason zostaje oskarżony o zabójstwo. Dziecko jednak zniknęło bez śladu.

CeeCee Wilkes wie, w jakich okolicznościach umarła Genevieve Russell – widziała wszystko na własne oczy. I wie, co się stało z jej dzieckiem. Teraz Timothy’emu Gleasonowi grozi kara śmierci, a ona stoi w obliczu wyboru. Powiedzieć prawdę i zniszczyć swoją rodzinę. Albo pozwolić niewinnemu człowiekowi umrzeć, by chronić życie zbudowane na kłamstwie.

Obwołana „nadzwyczajnie utalentowaną pisarką” przez „Literary Times”, autorka światowych bestsellerów Diane Chamberlain przedstawia pełną wzruszeń, pasjonującą opowieść, w której analizuje konsekwencje matczynej desperacji, zbyt daleko posuniętej miłości i decyzji, która zaciera granicę między dobrem a złem.

Diane Chamberlain to Jodi Picoult amerykańskiego Południa.

Mary Alice Monroe

Diane Chamberlain to nadzwyczajnie utalentowana pisarka! Każda jej książka to prawdziwa perła.

„Literary Times”

Niezwykła i poruszająca lektura. Opowieść, której nie można zapomnieć.

ROMANCE READERS CONNECTION

Chamberlain napisała pasjonującą powieść, z postaciami, które dzięki swojej dobroci i słabościom stają się rzeczywiste.

„Booklist”

Podobnie jak w poprzednich książkach, także i tu Chamberlain snuje porywającą opowieść pełną intrygujących postaci.

„Publishers Weekly”

Diane Chamberlain jest wielokrotnie nagradzaną autorką dwudziestu powieści, w tym „Prawa matki”, „Kłamstw”, „Tajemnicy Noelle” i „Szansy na życie”; mieszka w Karolinie Północnej i aktualnie pracuje nad swoją następną powieścią.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7839-912-4
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Raleigh, Karolina Północna

Nie mogła się skupić na seksie. Bez względu na to, jak czule, namiętnie i intymnie Ken jej dotykał, myślami błądziła daleko. Było tuż po piątej we wtorkowe popołudnie; pora, którą chronili od wszelkich spotkań, obiadów ze znajomymi i w ogóle wszystkiego, co mogło im przeszkodzić w byciu tylko we dwoje. Corinne zwykle uwielbiała kochać się ze swoim narzeczonym, dziś jednak chciała skończyć jak najszybciej i porozmawiać. Tak wiele miała do powiedzenia.

Ken sturlał się z niej z westchnieniem, położył dłoń na jej brzuchu. W późnopopołudniowym słońcu zobaczyła uśmiech na jego twarzy. Czy to coś oznaczało? Ten jego uśmiech, jego dłoń? Miała taką nadzieję, ale nie śmiała zapytać. Jeszcze nie. Ken uwielbiał tę chwilę odprężenia – powolne rozplątywanie ich splecionych kończyn, stopniowy powrót do rzeczywistości – musiała więc być cierpliwa. Przeczesała palcami gęste, popielatoblond włosy narzeczonego i zaczekała, aż jego oddech się uspokoi. Ich dziecko będzie piękne, nie ma wątpliwości.

– Mmm – wymruczał Ken, z nosem wtulonym w jej ramię. Wąskie smugi światła wkradały się przez żaluzje do pokoju, malując świetliste paski na prześcieradle przykrywającym jego nogi. – Kocham cię, Cor.

– Ja ciebie też kocham. – Objęła go ramieniem, próbując wyczuć, czy jest już dość przytomny, żeby jej wysłuchać. – Zrobiłam dziś coś nadzwyczajnego – zaczęła. – Właściwie to dwa cosie.

– Cóż takiego? – Wydawał się zainteresowany, nawet jeśli nierozbudzony do końca.

– Po pierwsze pojechałam pięćsetczterdziestką do pracy.

Jego głowa oderwała się od poduszki.

– Poważnie?

– Uhm.

– I jak było?

– Świetnie. – Ręce pociły jej się przez całą drogę, ale dała radę. Od kilku lat uczyła czwarte klasy w szkole oddalonej o dwanaście kilometrów od ich domu, ale nigdy dotąd nie odważyła się pojechać tam autostradą. Zawsze trzymała się wąskich, bocznych dróg, przebijała się przez osiedla mieszkaniowe, wymijając samochody wyjeżdżające tyłem z podjazdów. – Dojechałam w jakieś dziesięć minut – dodała. – Zwykle zajmuje mi to czterdzieści.

– Jestem z ciebie dumny – powiedział. – Wiem, jakie to musiało być trudne.

– A potem zrobiłam następną nadzwyczajną rzecz.

– Nie zapomniałem. Mówiłaś o dwóch. To czym było to drugie niesamowite osiągnięcie?

– Zabrałam klasę na wycieczkę do muzeum, zamiast zostać w szkole, jak planowałam.

– Teraz już mnie przerażasz – zażartował. – Bierzesz jakiś nowy lek czy co?

– Niesamowita jestem, prawda? – zapytała.

– Jesteś najbardziej niesamowitą kobietą, jaką znam. To na pewno. – Pochylił się, żeby ją pocałować. – I moim dzielnym, pięknym rudzielcem.

Weszła do muzeum tak, jakby robiła to na co dzień. Mogła się założyć, że nikt nie wiedział, że serce waliło jej w piersi, a gardło zdawało się zaciskać wokół krtani. Skrupulatnie trzymała swoje fobie w ryzach. Nie mogła pozwolić, by rodzice jej uczniów i – zwłaszcza – inni nauczyciele zauważyli cokolwiek.

– Być może próbujesz zrobić za dużo zbyt szybko – powiedział Ken.

Pokręciła głową.

– Jestem na fali – powiedziała. – Jutro mam zamiar wsiąść do windy w przychodni. Tylko na chwilę – dodała pośpiesznie. – Wejdę na górę schodami. Ale sam fakt, że do niej wsiądę, będzie pierwszym krokiem, że tak powiem. I może w przyszłym tygodniu wjadę nią na następne piętro. – Wzdrygnęła się na myśl o zasuwających się drzwiach, zamykających ją w kabinie niewiele większej od trumny.

– Niedługo przestanę ci być potrzebny.

– Zawsze będziesz mi potrzebny. – Była ciekawa, na ile mówi serio. To prawda, że potrzebowała Kena inaczej niż większość ludzi potrzebuje swoich partnerów. Był kierowcą, ilekroć jechali dalej niż kilka kilometrów od domu. Śpieszył jej na ratunek, kiedy dostawała ataku paniki w supermarkecie, stojąc między regałami z wózkiem pełnym zakupów. To on prowadził ją pod ramię przez centrum handlowe, salę koncertową czy gdziekolwiek byli, kiedy zaczynało jej walić serce. – Chciałabym tylko nie potrzebować cię w taki sposób. I muszę sobie z tym poradzić, Ken. Zależy mi na tej pracy.

Zaproponowano jej, by od następnego września szkoliła nauczycieli z hrabstwa Wake w korzystaniu z programu nauki czytania, który poznała na wylot. A to oznacza dojazdy samochodem. Częste. Będzie musiała podróżować sześciopasmowymi autostradami, pokonywać mosty i, gdy nie będzie innego wyboru, korzystać z wind. Do września został jeszcze prawie rok, ale była zdeterminowana, by do tego czasu zapanować nad lękami.

– Kenny. – Przyciągnęła go do siebie, pełna obaw w związku z tematem, który miała poruszyć za chwilę. – Jest coś jeszcze, o czym naprawdę musimy porozmawiać.

Jego mięśnie naprężyły się leciuteńko pod jej dłońmi.

– Ciąża – powiedział.

Nie znosiła, kiedy nazywał to „ciążą”. Widocznie wcześniej źle zinterpretowała jego uśmiech.

– Dziecko – powiedziała. – Tak.

Westchnął.

– Cor, myślałem o tym. Po prostu wydaje mi się, że to zły moment. Zwłaszcza że w przyszłym roku zaczynasz nową pracę. Mało ci stresu?

– Wszystko się ułoży – powiedziała. – Dziecko urodzi się w ostatnich dniach maja. Wzięłabym urlop do końca roku szkolnego i miałabym całe wakacje, żeby przyzwyczaić się do bycia mamą, znaleźć żłobek i tak dalej. – Przesunęła dłonią po brzuchu. Czy tylko jej się wydawało, czy był już lekko zaokrąglony? – Tak długo ze sobą jesteśmy – ciągnęła. – Po prostu nie ma sensu, żebym przerywała ciążę. Ja mam prawie dwadzieścia siedem lat, ty trzydzieści osiem i stać nas na dziecko. – Nie powiedziała, co jeszcze chodziło jej po głowie: Oczywiście musielibyśmy się pobrać. Wreszcie. Od czterech lat byli zaręczeni i mieszkali razem, więc jeśli ciąża miała zmusić ich do wyznaczenia daty ślubu, tym lepiej.

Ścisnął ją za ramiona i usiadł.

– Porozmawiamy o tym później, dobrze? – powiedział.

– Kiedy? – zapytała. – Nie możemy tego odkładać bez końca.

– Wieczorem – obiecał.

Podążyła oczami za jego spojrzeniem, ku telefonowi na nocnym stoliku. Migało światełko automatycznej sekretarki. Ken podniósł słuchawkę, wprowadził kod poczty głosowej i wysłuchał nagranego komunikatu.

– Trzy wiadomości – powiedział i wcisnął następny guzik. Choć w pokoju zrobiło się ciemniej, zobaczyła, że słuchając pierwszej wiadomości, przewraca oczami.

– Twoja matka – powiedział. – Mówi, że to pilne.

– Nie wątpię. – Corinne zdobyła się na parsknięcie śmiechem. Teraz, kiedy Dru wypaplała rodzicom o jej ciąży, pilne telefony zapewne staną się codziennością. Matka już przysłała jej maila z informacją, że rudowłose kobiety są bardziej od innych zagrożone poporodowym krwotokiem. Wielkie dzięki, mamo. Corinne nie traciła czasu na pisanie odpowiedzi. Przez ostatnie trzy lata rozmawiała z matką nie więcej niż kilka razy.

– Jest też wiadomość od Dru – powiedział Ken. – Prosi, żebyś zadzwoniła, jak tylko odsłuchasz.

To było bardziej niepokojące. Pilną wiadomość od matki łatwo zignorować, od siostry trudniej.

– Mam nadzieję, że nie stało się nic złego – powiedziała, siadając prosto.

– Gdyby sprawa rzeczywiście była ważna, zadzwoniliby do ciebie na komórkę – zauważył, wciąż ze słuchawką przy uchu.

– Fakt. – Wstała z łóżka, włożyła krótki, zielony szlafrok, sięgnęła do komody po telefon i włączyła go. – Tyle że miałam ją wyłączoną, żeby mi nie przeszkadzała na wycieczce, więc…

– Co, u… – Ken zmarszczył brwi przy odsłuchiwaniu kolejnej wiadomości. – Co ty, do cholery, gadasz?! – krzyknął do telefonu. Zerknął na zegarek i przeszedł na drugi koniec pokoju, żeby włączyć telewizor.

– Co się dzieje? – Corinne patrzyła, jak skacze po kanałach dotąd, aż odnalazł WIGH, stację z Raleigh, w której pracował jako reporter.

– To wiadomość od Darrena – powiedział, wybierając kolejny numer. – Zabiera mi sprawę Gleasona.

– Co takiego? – Nie mogła uwierzyć. – Dlaczego?

– Powiedział, że z oczywistych powodów. Jakbym miał wiedzieć, o co mu, do cholery, chodzi! – Znów spojrzał na zegarek. Corinne domyśliła się, że czeka na wiadomości o szóstej. – Szybciej, szybciej – powiedział do telewizora albo do telefonu. A może do obu naraz? – Dawaj Darrena! – wrzasnął do słuchawki. – To gdzie jest? – Rozłączył się i wybrał następny numer.

– Nie mogą ci zabrać tej sprawy – powiedziała. – To byłoby niesprawiedliwe po tym, ile pracy w nią włożyłeś. – Sprawa Gleasona to było dziecko Kena. Zapewniła mu ogólnokrajowy rozgłos. Mówiło się, że zostanie nominowany do Nagrody Rosedale.

– Darren zapytał: „Wiedziałeś o tym?”. Jakbym coś przed nim ukrywał. – Ken przeczesał włosy palcami. – Och, tylko nie ta cholerna poczta głosowa – powiedział do słuchawki. – Szlag by to! – Wyczuwała jego zniecierpliwienie podczas oczekiwania na wezwanie do zostawienia wiadomości. – Jak to, zabierasz mi sprawę Gleasona?! – krzyknął. – Zadzwoń do mnie!

Rzucił słuchawkę na łóżko i rąbnął pięścią w telewizor, jakby mógł siłą wymusić, by wiadomości zaczęły się wcześniej.

– Nie do wiary! – powiedział. – Kiedy dziś wychodziłem z sądu, ława przysięgłych jeszcze nie wydała wyroku. Następne posiedzenie wyznaczono na jutro. Może coś źle usłyszałem? Może przegapiłem werdykt? Cholera!

Corinne przejrzała listę nieodebranych połączeń w swojej komórce.

– Mam pięć wiadomości, wszystkie od rodziców – powiedziała. A jednak coś się stało. – Lepiej zadzwonię do…

– Ciii… – powiedział Ken, podgłaśniając dżingiel sekcji dętej oznajmiający początek wiadomości. Na ekranie pojawił się prezenter Paul Provost.

– Dobry wieczór, witam widzów z Trójkąta – powiedział, mając na myśli obszar obejmujący Raleigh, Durham i Chapel Hill. – Na zaledwie kilka godzin przed ogłoszeniem wyroku na Timothy’ego Gleasona za popełnione w 1977 roku zabójstwo Genevieve Russell i jej nienarodzonego dziecka nowo ujawnione szokujące fakty postawiły jego winę pod znakiem zapytania…

– Co takiego? – Ken wbił wzrok w telewizor.

Ekran wypełniło ujęcie małego, parterowego domu w stylu Arts and Crafts. Dach wyglądał na mokry po niedawnym deszczu. Drzewa bujnie okrywały żółknące liście.

– Czy to…? – Corinne zakryła usta dłonią. Doskonale znała zapach powietrza na małym podwórku przed tym domem. Teraz na pewno było gęste i słodkie od wilgoci zwiastującej nadejście jesieni. – O mój Boże…

Drzwi otworzyły się i na ganek wyszła, utykając, drobna kobieta w średnim wieku. Wyglądała na zmęczoną. I przerażoną.

– Co jest, u licha, grane? – zdziwił się Ken.

Corinne stanęła obok niego i chwyciła go za rękę.

Jej matka odkaszlnęła.

– Timothy Gleason nie jest winny śmierci Genevieve Russell – powiedziała. – I mogę to udowodnić, bo przy tym byłam.Rozdział 2

Droga Cee­Cee,

masz już szesnaście lat, tyle, ile miałam ja, kiedy byłam z Tobą w ciąży. Żeby nie wiadomo co, nie popełnij tego samego błędu! Mam szczerą nadzieję, że jesteś dużo mądrzejsza i ostrożniejsza ode mnie w Twoim wieku. Niczego jednak nie żałuję. Moje życie bez Ciebie byłoby tak puste! Jesteś dla mnie wszystkim, kochana córeczko. Nigdy o tym nie zapominaj.

Chapel Hill, Karolina Północna

1977

– Dzień dobry, Tim. – Cee­Cee nalała kawy do jego filiżanki. Lubił czarną i bardzo mocną, więc tego ranka dosypała do dzbanka jedną łyżeczkę więcej niż zwykle, ku niezadowoleniu innych klientów.

– Ten dzień i bez tego dobrze się zaczął – powiedział. – Ale zobaczenie ciebie to jak wisienka na torcie. – Odchylił się na oparcie ławy w narożnym boksie, w którym siadywał zawsze, i się uśmiechnął. Uśmiechem z rodzaju tych, które robiły papkę z mózgu Cee­Cee. Poznała go swojego pierwszego dnia w pracy, nieco ponad miesiąc wcześniej, i od razu oblała gorącą kawą. Myślała, że zapadnie się pod ziemię ze wstydu, on jednak zbył incydent śmiechem i zostawił jej napiwek wyższy od ceny za śniadanie. Zakochała się od razu.

Wszystko, co o nim wiedziała, zmieściłoby się w filiżance do kawy. Przede wszystkim był piękny. Poranne słońce wlewało się do narożnego boksu, osiadając na blond lokach i zmieniając zielone oczy w witraże. Nosił dżinsy i T-shirty, jak większość studentów Uniwersytetu Karoliny Północnej, ale bez godła uczelni. Palił marlboro. Jego stolik zawsze zasłany był książkami i papierami. Podobało jej się, że Tim uczy się tak pilnie. Co najlepsze, czuła się przy nim ładna, mądra i pociągająca, a to było dla niej zupełnie nowym doświadczeniem. Najchętniej wlałaby to uczucie do butelki i wszędzie nosiła ze sobą.

Wyjęła z kieszeni dżinsów bloczek zamówień i ołówek.

– To co zwykle? – zapytała, choć myślała: „Kocham cię”.

– Oczywiście. – Wziął łyk kawy, po czym wskazał w stronę frontowej części kawiarni. – Wiesz, że za każdym razem, kiedy wchodzę w te drzwi, boję się, że ciebie nie zastanę? – spytał. – Pierwsze, co robię po wejściu, to wypatruję twoich włosów. – Kiedyś wyznał jej, że uwielbia jej włosy. Nigdy nieobcinane, opadały ciemnymi falami do pasa.

– Jestem tu zawsze – powiedziała. – Prawie tu mieszkam.

– Ale w soboty masz wolne – zauważył. – W ostatnią cię nie było.

– A co, brakowało ci mnie? – Czy ona flirtuje? To byłoby coś nowego.

Skinął głową.

– Owszem. Ale byłem zadowolony, że masz trochę wolnego.

– Właściwie nie mam. W soboty daję korepetycje.

– Nic, tylko pracujesz, Cee­Cee – powiedział. Uwielbiała, kiedy wymawiał jej imię.

– Potrzebuję pieniędzy. – Spojrzała na bloczek zamówień, jakby zapomniała, po co trzyma go w ręku. – Lepiej cię obsłużę, bo spóźnisz się na zajęcia. Zaraz wracam. – Przeprosiła go i ruszyła w stronę wahadłowych drzwi kuchni.

Wewnątrz spowił ją aromat bekonu i przypalonych grzanek. Jej koleżanka z pracy i współlokatorka Ronnie układała talerze z naleśnikami na tacy.

– Obsługujesz również inne stoliki, przypominam – zażartowała.

Cee­Cee przypięła karteczkę z zamówieniem Tima do obrotowego okapu w miejscu widocznym dla kucharza, po czym radośnie odwróciła się do przyjaciółki.

– Jestem do niczego, kiedy on tu jest – powiedziała.

Ronnie dźwignęła załadowaną tacę na ramię.

– Wygląda dziś wyjątkowo ponętnie, muszę przyznać. – Cofnęła się do wahadłowych drzwi, by otworzyć je plecami. – Powinnaś powiedzieć, że byłaś wczoraj na randce albo coś – stwierdziła, wychodząc.

Ronnie, dużo bardziej od Cee­Cee doświadczona, jeśli chodzi o randki, w sprawie Tima była wybitnie złym doradcą. „Udawaj, że masz chłopaka”, radziła. Albo: „Czasem traktuj go obojętnie”. Tudzież: „Pozwól, żebym ja go obsłużyła, to zaraz za tobą zatęskni”.

Nigdy w życiu, pomyślała Cee­Cee na tę ostatnią sugestię. Ronnie była piękna. Wyglądała jak Olivia Newton-John. Kiedy szły razem ulicą, Cee­Cee czuła się niewidzialna. Miała metr pięćdziesiąt osiem wzrostu przy metrze siedemdziesiąt Ronnie i choć nie była gruba, to na pewno tęższa od swojej współlokatorki. Poza włosami w jej wyglądzie nie było nic wartego zapamiętania.

Była za to od Ronnie mądrzejsza. Ambitniejsza, bardziej odpowiedzialna i dużo, dużo schludniejsza. Kiedy jednak dziewczyna wygląda jak Olivia Newton-John, facetów nie obchodzi, czy potrafi ona rozwiązać równanie kwadratowe albo zrobić rozbiór zdania złożonego. Chociaż Tima to by obeszło… Oczywiście nie można było wiedzieć tego na pewno, ale Tim, o którym fantazjowała, zwracał uwagę na takie szczegóły.

Zerknęła na inne obsługiwane przez siebie stoliki i wzięła nowe serwetki dla grupy studentów z bractwa akademickiego, którzy zapaskudzili blat bułeczkami cynamonowymi. Ci z bractwa byli najgorsi. Rano cuchnęli zwietrzałym piwem, nie zostawiali napiwków i traktowali ją jak niewolnicę. Potem zaniosła herbatę czarnoskórej parze staruszków, która zajmowała boks sąsiadujący z boksem Tima. Starszy pan miał bardzo krótko ostrzyżone siwe włosy i nosił grube okulary. Cierpiał na jakieś porażenie; jego dłonie i głowa drżały w niekontrolowany sposób. Kobieta, sama o rękach wykrzywionych artretyzmem, karmiła go z godną podziwu cierpliwością.

Stawiając przed nią dzbanek z herbatą, Cee­Cee zerknęła na Tima. Siedział z głową pochyloną nad książką i robił notatki. Może ona łudzi się co do jego zainteresowania? Może po prostu jest miły? Tak czy inaczej, nic ich ze sobą nie łączy. Ona ma zaledwie szesnaście lat, on dwadzieścia dwa. Ona raptem cztery miesiące temu skończyła szkołę średnią, podczas gdy on jest na czwartym roku studiów. No i jego przedmiotem kierunkowym jest praca socjalna, a ona miała kontakt z pracownikami socjalnymi wyłącznie jako ich podopieczna. To tak jakby zadurzyć się w gwieździe rocka.

Kiedy jednak przyniosła mu talerz z bekonem, jajkami i kaszą kukurydzianą, odłożył długopis i skrzyżował ramiona.

– Chyba czas już, żebyśmy gdzieś wybrali się razem – powiedział. – Co ty na to?

– Pewnie – odparła, jakby propozycja nie zrobiła na niej wrażenia. W środku aż ją rozsadzało.

Nie mogła się doczekać, żeby powiedzieć Ronnie.

– Proszę pani? – Czarna staruszka z sąsiedniego boksu przywołała Cee­Cee skinieniem ręki.

– Przepraszam – powiedziała do Tima i zrobiła dwa kroki w lewo. – Podać rachunek? – Wyjęła bloczek.

– Wiem, że płaci się w kasie, pani… – Kobieta spojrzała na jej plakietkę z imieniem. – …pani Cee­Cee. Ale czy możemy zapłacić u pani? Tak będzie nam dużo łatwiej.

– Och, oczywiście. – Cee­Cee dodała kwoty w pamięci i wypisała sumę. – Pięć siedemdziesiąt pięć – powiedziała.

Kobieta zaczęła grzebać wykrzywionymi palcami w torebce z lakierowanej skóry. Złota obrączka, wytarta na gładko, zdobiła palec serdeczny lewej dłoni, uwięziona na amen pod gruzłowatym, opuchniętym knykciem.

– Przepraszam panią – powiedziała, podając Cee­Cee banknot dziesięciodolarowy. – Ostatnio tak się ze wszystkim guzdram.

– Nic się nie dzieje – powiedziała Cee­Cee. – Zaraz przyniosę resztę.

Kiedy wróciła, starsi państwo stali już obok stolika. Kobieta podziękowała i powoli poprowadziła męża w stronę drzwi.

Cee­Cee przez chwilę patrzyła za nimi, po czym spojrzała na Tima. Siedział wciśnięty w kąt boksu z filiżanką kawy w ręku, z oczami utkwionymi w jej twarzy. Wzięła się do sprzątania stolika starszych państwa. Ułożyła talerze jeden na drugim.

– To na czym stanęliśmy? – zapytała.

– Może być kino? – zaproponował.

– Jasne – powiedziała. Jej wzrok przyciągnęło miejsce zwolnione przez staruszkę. Na niebieskim winylu leżały dwa zmięte banknoty dziesięciodolarowe.

– Ojej! – Cee­Cee złapała pieniądze i wyjrzała przez szybę, ale morze studentów na chodniku przesłaniało widok. – Zaraz wracam – powiedziała. Wybiegła z kawiarni i po kilku minutach poszukiwań odnalazła parę staruszków. Siedzieli na ławce na przystanku autobusowym.

Przysiadła obok kobiety.

– Zostawiła to pani w kawiarni – powiedziała i wcisnęła banknoty w jej dłoń.

– Boże mój! – Kobieta wzięła głęboki wdech. – Niech Bóg ci błogosławi, dziecko. – Wzięła pieniądze i złapała Cee­Cee za rękę. – Proszę zaczekać, pani Cee­Cee – powiedziała, sięgając po torebkę. – Muszę panią wynagrodzić za uczciwość.

– Och, nie – powiedziała Cee­Cee. – Nie ma o czym mówić.

Kobieta zawahała się, po czym podniosła rękę i delikatnie pociągnęła dziewczynę za długie włosy.

– Bóg wiedział, co robi, kiedy dał pani włosy anioła – powiedziała.

Cee­Cee zdyszana wróciła do kawiarni i zaczęła zbierać na tacę naczynia.

– O co chodziło? – spytał Tim.

– Dwie dziesiątki. Musiały jej wypaść z torebki, kiedy wyjmowała pieniądze, żeby zapłacić rachunek – wyjaśniła Cee­Cee.

Tim postukał się długopisem w podbródek.

– Czegoś nie rozumiem… – powiedział. – Potrzebujesz pieniędzy. Z nieba spada ci dwadzieścia dolarów, a ty je oddajesz?

– Jak mogłabym je zatrzymać? Kto wie, jak bardzo oni ich potrzebują? Może dużo bardziej niż ja. – Przyjrzała mu się podejrzliwie. – Ty byś je zatrzymał?

Tim uśmiechnął się szeroko.

– Byłabyś świetną pracownicą socjalną – powiedział. – Obchodzi cię los słabszych. – Nie pierwszy raz zasugerował, że nadawałaby się do tej pracy, choć wiedział, że chce być nauczycielką. „Świat byłby lepszy, gdyby każdy został pracownikiem socjalnym”, mawiał.

Spojrzał na zegar nad drzwiami kuchni.

– Muszę lecieć na zajęcia. – Wysunął się zza stolika. – To co, o wpół do siódmej pod kinem Varsity?

– Zgoda. – Próbowała przybrać niedbały ton. – Na razie.

Zebrał swoje książki i papiery na nierówny stos, wziął je i ruszył w stronę drzwi. Spojrzała na jego stolik. Po raz pierwszy Tim zapomniał zostawić napiwek. Dopiero kiedy podniosła jego pusty talerz, odkryła, że jednak nie zapomniał. Dwa banknoty dziesięciodolarowe.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: