Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Seksualne safari - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
Kwiecień 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Seksualne safari - ebook

Dylan, doświadczony seksuolog, uważa, że spełnienie i satysfakcję może zapewnić jedynie małżeństwo. Swoim pacjentom z pewnością poradziłby, aby trzymali się z daleka od takich kobiet jak Grace, jego koleżanka po fachu. Piękna pani seksuolog optuje za swobodnym doborem partnerów. Po zapierającym dech w piersiach seksie i wobec wciąż nienasyconego pożądania idea monogamii nie wydaje się Grace aż tak odstręczająca, tyle że Dylan nie chce stać się ofiarą kapryśnej kobiety…

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-238-9328-8
Rozmiar pliku: 652 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział pierwszy

Nowy Jork

– No nie, chłopie, prawdziwy z ciebie Donald Trump!

Dylan Fairbanks z westchnieniem złożył gazetę, zastanawiając się, czy oznacza to, że dał zbyt mały, czy – przeciwnie – zbyt duży napiwek. Z nowojorczykami nigdy nic nie wiadomo. Wzruszył ramionami, ostatecznie dwa dolary to nader hojny napiwek, zważywszy na standardy higieniczne taksówkarza. Dylan stracił wszystkie notatki do swego dzisiejszego wystąpienia, gdy przejeżdżali przez most Queensboro. Jesienny wiatr wyrwał mu kartki z ręki i wywiał je za okno taksówki. Niestety, nie wywiał smrodu, którego Dylan próbował się pozbyć.

Portier otworzył drzwi samochodu. Dylan wysiadł i spojrzał na piąty z rzędu hotel, w którym miał się zatrzymać podczas tej podróży. Bez wątpienia był większy niż ten w Harrisburgu w stanie Pensylwania, gdzie nocował wczoraj. To dobrze. Chętnie skorzysta z podstawowych wygód, takich jak podłączenie do internetu. Umożliwi mu to przynajmniej nadgonienie zaległości w korespondencji i w pracy, którą od wyjazdu z San Francisco w zeszłym tygodniu karygodnie zaniedbał.

Ale najpierw musiał znaleźć przedstawicielkę swojego wydawnictwa, Tanję Berry. Zniknęła poprzedniej nocy, zostawiając mu tylko krótką informację, że zobaczą się rano, właśnie tutaj. Przyjrzał się ludziom wchodzącym i wychodzącym przez drzwi obrotowe. Nie był pewien, kiedy dokładnie Tanja miała się z nim spotkać. Ponieważ nigdzie nie dostrzegł jej krótkich, czarnych włosów z fioletowymi pasemkami, uznał, że jeszcze jej tu nie ma.

W takim razie gdzie jest? Spojrzał na zegarek. Byłoby lepiej, gdyby się pospieszyła, inaczej spóźnią się na wywiad radiowy.

– Doktor Fairbanks?

Dylan uwolnił swoją przeładowaną walizkę z paszczy obrotowego potwora, który spełniał jednocześnie funkcję drzwi, po czym zwrócił się do umundurowanego młodego człowieka z paskudnym trądzikiem:

– To zależy od tego, czego pan ode mnie chce.

Chłopak stropił się. Dowcip Dylana przekraczał jego możliwości.

Dylan westchnął.

– Tak, to ja.

Ta myśl zwykle sprawiała, że czuł się zadowolony z siebie i swojego życia, ale w tym momencie chętnie zamieniłby swój doktorat na prawo jazdy kategorii C.

– Jest pan już zameldowany, proszę pana. – Praktykant-recepcjonista podał mu klucz, po czym zaczął się szarpać z jego walizką. – Pokój 1715. Panna Berry sugerowała, że powinien pan od razu iść na górę. Ona już tam jest.

– Świetnie.

Ruszył w stronę szklanych wind. Nacisnął guzik wskazujący górę i cofnął się, żeby poczekać. Czekał. I czekał. Przejechał dłonią po twarzy. Minęło zaledwie pięć dni z trzytygodniowego objazdu promocyjnego, a już miał ochotę zmienić nazwisko i wyjechać gdzieś, gdzie nikt go nie zna. Gdzie nikt nie nazywałby go „największym na świecie znawcą seksu”. Gdzie nikt nie wiedziałby, że napisał książkę, a tym bardziej dwie, z których ostatnia nosiła mylący tytuł „Jak dotrzeć na nieznane wyżyny – o sposobach osiągnięcia seksualnego zaspokojenia”. Podczas podpisywania książki mężczyźni, mrugając znacząco, podchodzili do niego, żeby zapytać o to, jak doprowadzić partnerkę do seksualnego szału. Dawno już straciło to swój urok. Podobnie jak kobiety w każdym wieku, które podrzucały mu klucze do swoich pokojów hotelowych. Natychmiast wyrzucał je do kosza, który podczas podpisywania książek zawsze trzymał pod stołem.

Gdyby jego fani pofatygowali się, by zajrzeć do książki, znaleźliby odpowiedzi na wszystkie swoje pikantne pytania. Nie zamierzał komukolwiek doradzać, jak doprowadzić kobietę do szaleństwa. Chociaż jeśli zależałoby mu na zaspokojeniu potrzeb żony, to może i mógłby się tego podjąć. A co do kluczy… cóż, każdy, kto przeczytał jego notkę biograficzną, wiedział dobrze, że cztery lata temu się rozwiódł i od tego czasu żył w celibacie.

Każda kobieta, która otwarcie złożyła mu propozycję, natychmiast traciła szanse znalezienia się na krótkiej liście kandydatek do miana „drugiej i ostatniej pani Fairbanks”. Lista była naprawdę krótka. Mieściło się na niej jedno imię.

A skoro o niej mowa…

Puścił rączkę walizki i sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki po telefon komórkowy. Sprawdził godzinę. Jeszcze za wcześnie, żeby dzwonić do Diany do pracy. Za to on był już poważnie spóźniony. Jeśli ta cholerna winda… Nareszcie!

Westchnął, schował telefon i wsiadł do akwarium, jeżdżącego w górę i w dół. Spojrzał na nieoznaczony plastikowy klucz. Próbował sobie przypomnieć numer pokoju. Siedemnaście, piętnaście. Nacisnął guzik siedemnastego piętra. Kątem oka zauważył, że szesnaste już się świeciło, mimo że w windzie nie było nikogo poza nim. Podszedł do szyby i popatrzył w dół, na oddalający się coraz bardziej hotelowy hol. Ludzie kręcili się po dużej, otwartej przestrzeni. Dylan wyjął znowu telefon. Nacisnął zaprogramowany numer i spojrzał na gazetę, którą wciąż trzymał w ręce.

„Seksuolog Grace Mattias wyznacza drogi ku nowym erotycznym wyzwaniom”.

Dylan nie mógł oderwać wzroku od nagłówka. Wygląda na to, że pani doktor odgrzewa bzdury, które powtarzano w kółko w latach sześćdziesiątych. W lewej kolumnie umieszczono rysunek przedstawiający rudowłosą kobietę w krótkiej, obcisłej sukience trzymającą w jednej ręce prezerwatywy, a w drugiej monstrualny wibrator. Przesunął wzrok na drugą stronę. Tam znajdowała się karykatura – zdaje się, że jego we własnej osobie – przedstawiająca ciemnowłosego faceta z rękoma skrzyżowanymi na kroczu i przerażoną miną prawiczka. Czego nie mówił sam rysunek, dopowiadał nagłówek: „Doktor Fairbanks uważa, że monogamiczne małżeństwo to jedyna droga do seksualnego spełnienia”.

Gdyby wiedział, że redaktor zamierza go z kimś zestawić, a zwłaszcza z tą Grace Mattias, nigdy by się nie zgodził na wywiad. Oczywiście, artykuł zawierał jego wypowiedzi – wtłoczone pomiędzy niesmaczne ataki na jego konserwatyzm i prowokacyjne riposty pani Mattias.

W słuchawce przestało dzwonić.

– Halo…

– Diana. Cieszę się, że cię złapałem. Chciałem…

– Dodzwoniłeś się do rezydencji Diany Evans…

Dylan spojrzał na telefon i skrzywił się. W ciągu ostatnich dwóch dni tyle razy trafił na jej automatyczną sekretarkę, że powinien już ją rozpoznawać. Jednak za każdym razem dawał się nabrać, przez co czuł się jeszcze bardziej idiotycznie.

Rozłączył się. Nie do końca świadomie zaczął się zastanawiać, gdzie też ona może się podziewać tak wcześnie rano. W San Francisco była zaledwie piąta. Zdecydowanie za wcześnie na wyjście do pracy w kancelarii prawniczej Coultera, Connora i Caplana. Chciał jej powiedzieć o decyzji, jaką podjął przed wyjazdem. To znaczy, nie do końca. Chciał poprosić, żeby przyjechała w następnym tygodniu do Miami. Na północy o tej porze roku było już dość chłodno, uznał więc, że balsamiczna Floryda będzie lepszą scenerią do oświadczyn.

Zasępił się i spojrzał na swój palec serdeczny. Czasem mu się wydawało, że wciąż widzi ślad po obrączce. To, oczywiście, tylko jego wyobraźnia, bo nie nosił jej od czterech lat. A w ogóle był żonaty zaledwie kilka krótkich miesięcy.

Właściwie nosił tę cholerną obrączkę przez jakiś rok. Wniosek rozwodowy Julii był dla niego takim szokiem, że przez co najmniej osiem miesięcy nie przyszło mu do głowy, żeby ją zdjąć. W końcu matka zagroziła, że ściągnie mu ją siłą w czasie snu. Jego matka, Sharon – ale wolała, żeby nazywano ją Moonbeam – sprzeciwiała się tak ostentacyjnym znakom posiadania, nawet wtedy, gdy on i Julia byli małżeństwem. Sama przetopiła swoją obrączkę na wisiorek w kształcie orła ponad trzydzieści lat temu, krótko po tym, jak wyszła za ojca Dylana.

Lepiej nie myśleć o tym, co ze swoją obrączką zrobił ojciec. Zwłaszcza że ostatnio interesował się przekłuwaniem różnych części ciała.

Po trzydziestu sześciu latach małżeństwa jego rodzice wciąż zachowywali się jak dzieci-kwiaty. Do licha, nawet nie przedstawił im Diany. Wciąż nie dawała mu spokoju myśl, że rodzice odegrali pewną rolę w nagłym odejściu Julii. Dziwnym zbiegiem okoliczności spakowała się i uciekła w pięć dni po tym, jak pojechali odwiedzić El Rancho, komunę rodziców w północnej Kalifornii.

Odruchowo potarł kark. Nie mógł zrzucać winy na rodziców. Bez względu na to, jakie to pociągające i łatwe. On i tylko on był odpowiedzialny za tę porażkę. Pozwolił, by libido podejmowało za niego życiowe decyzje. Powinien był dać sobie więcej czasu. Tak jak w przypadku związku z Dianą, który rozwijał się we właściwym tempie.

Oczywiście już w chwili, gdy poznał Dianę prawie półtora roku temu, od razu wiedział, że to idealna kandydatka na żonę. Przede wszystkim stanowiła kompletne przeciwieństwo Julii. W miejsce gwałtownej brunetki miał teraz elegancką blondynkę. Julia ubierała się w obcisłe rzeczy w kolorach podstawowych, podczas gdy Diana wybierała swobodne ubrania w kolorach ziemi. Julia chciała jechać do Vegas i wziąć ślub już w kilka godzin po ich pierwszym spotkaniu, Diana go nie poganiała. Pozwoliła mu podjąć decyzję. I ani słowem nie pisnęła o małżeństwie.

Dylan się wyprostował. Gdy tym razem wypowie słowa „aż do śmierci”, z pewnością dotrzyma obietnicy.

Drzwi windy za jego plecami w końcu się otworzyły. Złapał rączkę walizki i wyszedł na korytarz. Poszedł za strzałkami w stronę pokoju numer 1715… nie, 1615. Wsunął kartę w czytnik, poczekał, aż czerwona lampa zmieni się w zieloną i nacisnął klamkę. Nic.

Cholera. Co znowu?

Spróbował jeszcze raz, tylko wolniej. A potem znowu, gwałtowniej. Drzwi się nie poddawały.

Odsunął się rozzłoszczony. Recepcjonista najwyraźniej dał mu złą kartę.

Rozejrzał się po korytarzu, który zaprowadziłby go z powrotem do windy, a potem na zegarek. Był już naprawdę spóźniony. Jego uwagę przykuł nieodległy dźwięk muzyki latynoskiej. Zauważył wózek pokojówki stojący w pobliżu. Nie zastanawiając się dłużej, ruszył w tym kierunku, sięgając po portfel. Ciekaw był, ile będzie go kosztowało namówienie pokojówki, żeby wpuściła go do jego własnego pokoju.

O dziwo, nic go nie kosztowało. Młoda kobieta otworzyła mu drzwi, po czym uniosła ręce i powiedziała coś po hiszpańsku. Odeszła, nie biorąc ani centa.

Wszedł do pokoju. Z łazienki na lewo buchała para. Pewnie Tanja brała szybki prysznic przed wywiadem. Wyszedł zza rogu, zamierzając zapukać do drzwi i przypomnieć jej, która godzina, ale okazało się, że drzwi są szeroko otwarte. A prysznic brała kobieta, której nigdy w życiu nie widział. Zasłona była odsunięta.

Znieruchomiał.

Zaledwie kilka metrów od niego pod prysznicem stała bardzo… wysoka… bardzo… dobrze rozwinięta kobieta. Woda omywała jej idealnie krągłe piersi, a potem spływała kaskadami z ciemnych, stwardniałych sutków w dół, po wspaniale harmonijnym brzuchu. Dylan przełknął ślinę, niezdolny zmusić się do oderwania wzroku. Krople wody przywarły do złocistej, kędzierzawej kępki włosów pomiędzy szczupłymi udami.

Wbił paznokcie w dłonie, które nagle zaczęły go świerzbić. Ku swojemu zaskoczeniu stwierdził, że zazdrości wodzie. Chciałby być na jej miejscu, badać każdy zakątek tej nieskazitelnej skóry. W końcu wziął się w garść i podniósł wzrok na jej twarz.

Przyglądała mu się.

– Patrzcie, patrzcie. Mój osobisty podglądacz. – Jej wargi rozjaśnił uśmiech. – Czy byłby pan łaskaw zamknąć za sobą drzwi, wychodząc, panie podglądaczu? Jak się pan już napatrzy.

Dylan poczuł, że jego skóra robi się jeszcze gorętsza niż para buchająca z łazienki.

– Nie mogę uwierzyć… Nie mam pojęcia… Bardzo panią przepraszam. Chyba pomylono pokoje.

Jakoś udało mu się wrócić na korytarz. Stał, gapiąc się na drzwi pokoju. Zaczęły się automatycznie zamykać. Co to było, u licha? W ostatniej chwili, nim drzwi się zamknęły, przytrzymał je ręką i wyciągnął ze środka swoją walizkę.

Zamknął oczy i ciężko dysząc, oparł się o framugę. Starał się uspokoić rozszalałe serce. Chyba tak właśnie czują się dzieci, gdy po raz pierwszy wejdą do sypialni rodziców, gdy ci uprawiają seks.

Jęknął na to porównanie, po czym odsunął się od drzwi, jakby samo dotykanie ich było… niemoralne. To była pomyłka, nie miał złych intencji. To wszystko. Wsiadł do windy, zamyślił się i wysiadł na niewłaściwym piętrze.

Nigdy w życiu nie czuł takiego wstydu… takiego poniżenia.

Grace Mattias owinęła się grubym białym ręcznikiem, po czym podeszła szybko do drzwi. Wyjrzała ostrożnie na korytarz i stwierdziła, że po nieproszonym gościu nie było już śladu.

Zamknęła drzwi i spojrzała na automatyczny zamek, podwójną zasuwę i łańcuch. Jeden po drugim zamknęła je wszystkie, po czym dokładnie sprawdziła. Wcale nie była zdziwiona, że drżą jej ręce. Niecodziennie zdarzała się jej taka niespodzianka pod prysznicem. Uświadomiła sobie logikę tego stwierdzenia i znikomość szansy, że coś takiego jeszcze kiedykolwiek się jej przydarzy, po czym westchnęła i otworzyła wszystkie zabezpieczenia. Siłą woli obróciła się na pięcie i przeszła do saloniku.

Nie chciała się zgodzić na życie w strachu przed tym, co może się zdarzyć. Ani oglądać się co chwila przez ramię i sprawdzać, czy nie czai się za nią jakiś zboczeniec. Albo sprawdzać tylne siedzenie za każdym razem, gdy wsiada do samochodu. Na litość boską, doradzała ludziom, jak walczyć z takimi lękami. Nie mogła sama się im poddać.

Okręciła się na pięcie i jeszcze raz wszystko dokładnie zamknęła.

Co innego odwaga, a co innego głupota. I bez względu na to, jak uroczo osłupiały był mężczyzna, który zmienił zwykły prysznic w wydarzenie, które zapamięta na długo.

Wróciła do salonu i opadła na szeroki materac. Przejechała kciukiem po ponad trzystu stronicach swojej książki w twardej okładce. Czasem trudno jej było uwierzyć, że zdołała zmobilizować się do napisania takiego grubego tomu na temat ludzkiej seksualności. Innym razem pamiętała każde słowo, jakie tam umieściła, i rumieniła się z przerażenia, że mogła coś takiego stworzyć.

Wszystko funkcjonuje dobrze tak długo, dopóki media nie zwąchają, że jest oszustką.

No, może nie do końca oszustką. Rzecz w tym, że wszystkie jej rady opierały się na ośmiuset dwunastu badanych przypadkach, a nie na osobistym doświadczeniu. I tak właśnie powinno być. Mimo to nie potrafiła przestać myśleć, że wprowadzenie tych teorii w życie pozwoliłoby jej na… gruntowniejsze zgłębienie problemów życia erotycznego.

Przekartkowała książkę i zatrzymała wzrok na tylnej okładce. Nie chciała umieszczać swojego zdjęcia. A jednak się tam znalazło. Zabawne, że kobieta uśmiechająca się do aparatu robiła wrażenie bardzo doświadczonej erotycznie.

Rzuciła książkę na podłogę, podniosła słuchawkę i wykręciła numer.

– Bardzo śmieszne, Rick – powiedziała, gdy jej asystent odebrał telefon.

Nagle zaczęła się zastanawiać nad tym, dlaczego miał pokój trzy piętra nad nią. Czy nie powinien być obok, gotowy bronić jej honoru na wypadek, gdyby zjawił się jakiś podglądacz, żeby nacieszyć oko, gdy ona bierze prysznic?

Skrzywiła się. Jeśli da sobie jeszcze chwilę, to jej podświadomość zacznie wytwarzać obrazki w rodzaju słynnej sceny pod prysznicem z filmu „Psychoza”. Powinna wziąć się w garść.

Coś załomotało po drugiej stronie słuchawki.

– Co niby jest śmieszne? – zapytał.

Grace wybrała Ricka na asystenta ze względu na jego umiejętności organizacyjne, a nie poczucie humoru. Musi natychmiast ukrócić jego skłonności komediowe, jeśli ma zachować zdrowy rozsądek przez następne dwa tygodnie promocyjnego objazdu.

– Wiem, że mówiłam, iż zaczyna mnie nudzić ten wyjazd. Ale czy musiałeś przysyłać mi podglądacza? Bez wątpienia nawet od ciebie można oczekiwać nieco więcej wyobraźni.

W słuchawce rozległo się anielsko cierpliwe westchnienie Ricka.

– Grace, co ty pleciesz? Podglądacz? Jesteś przecież na szesnastym piętrze. Chyba że mówisz o kimś, kto przygląda ci się przez lornetkę z budynku naprzeciwko…

– Mówię o facecie, który wszedł do mojego pokoju, gdy brałam prysznic.

– Aha.

– Więc miałeś coś z tym wspólnego – powiedziała z ulgą.

– Nie.

– Przestań żartować. – Ze słuchawki dobiegł ją jakiś stłumiony odgłos. – Rick, co ty właściwie robisz?

Zachichotał. Grace odniosła wrażenie, że nie był to chichot skierowany do niej. Skrzyżowała nogi i przełożyła słuchawkę do drugiego ucha.

– Zabawiasz się w godzinach pracy, Rick? – zapytała z ciekawością.

Uświadomiła sobie, jak mało wie o prywatnym życiu asystenta. Nie, żeby ją to interesowało. Ale zdziwiła się, że może mieć jakieś własne życie. Przecież dopiero co przyjechali do Nowego Jorku.

Spojrzała przez ramię na monumentalny widok rozciągający się za oknem i zaczęła się zastanawiać nad tym, jak wyglądałoby życie, gdyby ktoś był teraz z nią w pokoju. Najlepiej ktoś wysoki, ciemnowłosy i seksowny, kto by błaznował i przeszkadzał jej w rozmowach telefonicznych. Ktoś, z kim poszłaby na długi spacer do Central Parku, na sztukę na Broadwayu, z kim sączyłaby cappuccino w jednej z przytulnych kawiarenek w okolicy.

Przeszył ją dreszcz. Od tak dawna z nikim nie była.

Zaburczało jej w brzuchu. To z kolei przypomniało jej o tym, że nie jadła śniadania.

– Na ile poważny był ten incydent, Grace? – zapytał Rick zupełnie serio. – Chcesz, żebym skontaktował się z ochroną i zameldował im o tym? Może mogliby zmienić ci kod karty do zamka.

Zacisnęła palce na słuchawce.

– Nie, nie mam ochoty na całe to zawracanie głowy. Umysł mówi mi, że właśnie otarłam się o śmierć, za to instynkt mi podpowiada, że ten biedak po prostu pomylił pokoje. W każdym razie meldowanie o tym, co się stało, mogłoby tylko przeszkodzić mi w wywiadzie.

– Skoro o tym mowa, mam nadzieję, że ten telefon oznacza, iż jesteś już gotowa. Zdaje się, że już przyjechał po nas samochód z radia.

Grace krzyknęła i zerwała się na równe nogi. Daleko jej było do gotowości. Przyjrzała się śmiałemu, jasnoróżowemu kostiumowi, który wybrała razem z Rickiem na występ w radiu, a potem uniosła dłoń do wciąż mokrych włosów.

– Do zobaczenia na dole za pięć minut.

Raczej dwadzieścia, pomyślała, ale nie zamierzała mówić tego na głos.

– Spóźniliście się.

Pomocnik producenta porannego programu radia WDRT napadł na Dylana i Tanję niczym pikujący jastrząb. Miał nawet podobnie zakrzywiony nos. Głośniki ustawione w każdym rogu sączyły niekończącą się falę reklam. Dylan poczuł czyjeś ręce na ramionach. Zesztywniał.

– Spokojnie. Chcę tylko zabrać twój płaszcz – powiedziała Tanja.

– Och.

Pozwolił jej ściągnąć z siebie okrycie. Złapał nowy zestaw notatek, które przygotował podczas jazdy do studia.

Tanja nachyliła się blisko. Jeden z nastroszonych fioletowych kosmyków omal nie wykłuł mu oka. Zniżyła głos:

– Dobrze się czujesz? Jesteś bardziej spięty niż siedemnastoletnia dziewica na szkolnym balu.

Skrzywił się.

– Dzięki za porównanie, Tanja.

Gdy poznał młodą przedstawicielkę działu promocji wydawnictwa, która miała mu towarzyszyć podczas tego wyjazdu, był pewien, że redaktor specjalnie się postarał, żeby znaleźć kogoś, kto stanowi dokładne przeciwieństwo Dylana. A potem, w Nowym Jorku, stwierdził, że niemal każdy przedstawiciel tej profesji w wieku Tanji… wygląda jak Tanja.

Producent klasnął niecierpliwie.

– Nie ma czasu na żadne przygotowania, więc musi pan, doktorku, zdać się na własny instynkt. Drugi gość już jest w studiu.

– Drugi? – żachnął się Dylan, spoglądając na Tanję.

Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się, ale trudno sprawiać niewinne wrażenie, gdy wygląda się tak, jakby się wyszło prosto z salonu tatuażu.

– Nic o tym nie wiem.

– Teraz nie ma na to czasu. – Producent wskazał im stanowczo drzwi. – Proszę za mną, doktorze Fairbanks.

Dylan wyprostował się. Kim jest ten drugi? I dlaczego go nie uprzedzono? Nawykł już do odpierania ataków miejscowych świrów, ale zawsze miał przynajmniej chwilę na przygotowanie, zanim zmierzył się z uśmiechającymi się z wyższością osobami, które, jak podejrzewał, wybierano raczej ze względu na ich niedowiarstwo niż na to, w co wierzyły.

Poprowadzono go długim, białym korytarzem. Dylan poprawił marynarkę i spojrzał na dżinsy, które miał na sobie drugi mężczyzna. Być może należało posłuchać rady Tanji i ubrać się mniej formalnie. To jest radio i słuchacze nie mogą cię zobaczyć, powtarzała. Nikt nie nakłada garnituru, idąc do radia.

– Proszę usiąść po prawej – powiedział producent, otwierając przed nim szklane drzwi. – Słuchawki leżą na stole przed panem.

Pierwszą rzeczą, jaką Dylan zauważył w słabo oświetlonym pomieszczeniu, była kamera. A niech to! Najwyraźniej Tanja zapomniała mu powiedzieć, że będą również filmowani.

Złapał producenta za ramię, zanim zdążył zniknąć za drzwiami razem z Tanją.

– Czy to jest filmowane?

– Nigdy nie oglądał pan tego programu, doktorze Fairbanks?

Dylan się zasępił.

– Myślałem, że to program radiowy.

– Bo to jest program radiowy. Ale fragmenty wywiadów są montowane i pokazywane codziennie wieczorem w półgodzinnym programie na kablówce. Wasza rozmowa pewnie będzie wyemitowana za tydzień lub dwa, w zależności od harmonogramu.

Dylan zesztywniał. Nie podobał mu się jego wizerunek na małym ekranie. Przypomniał sobie karykaturę w gazecie. Natychmiast rozplótł ręce, które spoczywały na podołku. Na litość boską, to program rozrywkowy. Na pewno da sobie radę. A zresztą i tak jest już za późno, żeby się wycofać.

Wszedł do środka. Zobaczył jasną głowę prowadzącego, który nachylał się nad czymś, co pokazywał mu jego asystent. Potem spojrzał na stół, przy którym miał siedzieć. Wbił wzrok w duże słuchawki, usiadł i wsunął je na uszy. Wciąż zerkał w stronę kamery, która tkwiła w rogu niczym wszystkowidząca, krytyczna bestia.

– Cześć – usłyszał w słuchawkach kobiecy głos. – Sporo o tobie słyszałam, ale nie wydaje mi się, żebyśmy się kiedyś spotkali.

Dylan uniósł brwi, słuchając tego niskiego, mile szemrzącego głosu. Spojrzał w stronę szklanej przegrody, lecz brunetka, która siedziała w środku – współprowadząca program, jak się domyślał – była pochłonięta czytaniem notatek i popijaniem kawy.

– Nazywam się Grace Mattias.

Zakręciło go dziwnie w żołądku.

– Tutaj. Koło ciebie. Po drugiej stronie.

Dylan odwrócił się w prawo. Rzeczywiście była tuż koło niego. Dziwne sensacje w żołądku pogłębiły się jeszcze.

Karykatura, którą widział w gazecie, nie oddawała sprawiedliwości doktor Grace Mattias oglądanej na żywo. Miała wspaniałe ciało. I płomienne, miedzianorude włosy. Nie miał pojęcia dlaczego, ale wyobraził sobie te włosy mokre. Pewnie dlatego, że od nieszczęśliwej pomyłki rano w kółko myślał o prysznicach. A może dlatego, że te rude włosy zmoczone prawdopodobnie przylgnęłyby do jej pleców i sięgały aż do dołeczków nad pośladkami. Bo ona na pewno ma takie dołeczki, idealnie pasujące do tego doskonałego ciała i aż proszące się o zbadanie męskim językiem.

Dylan przełknął ślinę. Po czym zbeształ się w duchu za tak skrajnie fizjologiczną reakcję na kobietę siedzącą obok. Jego przeciwniczkę. Przeciwieństwo pod każdym względem.

Nie wiedział, co się z nim dzieje. Przecież nie pierwszy raz widział atrakcyjną kobietę czy atrakcyjną koleżankę po fachu. Chociaż określenie „atrakcyjna” nie do końca pasowało do Grace Mattias. Jego wzrok zsunął się po różowym, obcisłym materiale wydekoltowanego żakiecika, niżej, jeszcze niżej, aż tam, gdzie spódniczka ledwie przykrywała górne partie wspaniałych ud. Nogi, którymi mogłaby się poszczycić każda modelka, ciągnęły się i ciągnęły. Gapił się na sandałki na najwyższych obcasach i z najcieńszymi paseczkami, jakie widział w życiu.

Wziął się w garść, podniósł oczy i spojrzał jej w twarz. Bardzo różowe wargi zacisnęły się, gdy przyglądała mu się badawczo.

– Chociaż nie, doktorze Fairbanks, myślę, że się jednak spotkaliśmy.

Dylan z wysiłkiem pokręcił głową. Nie ufał sobie. Bał się, że gdyby próbował się odezwać, mógłby z siebie wydać jakiś pisk przypominający chłopca przed mutacją.

Postukała pomalowanym na różowo paznokciem w pełną, ponętną wargę.

– Tak, tak. Nie mam wątpliwości. – Uśmiechnęła się, ukazując rząd białych zębów.

Dylan nieco się rozluźnił.

– Jestem absolutnie pewien, że się nie spotkaliśmy. Nigdy w życiu nie zdarzyło mi się przekręcić swojego nazwiska…

Jeszcze gdy mówił, w jego głowie rozległa się syrena alarmowa.

Uśmiechnęła się szerzej i skrzyżowała ręce pod biustem, przez co wypchnęła go jeszcze bardziej w górę.

– Tak. Podglądacz.

O cholera. To niemożliwe.

Niemożliwe, żeby wpadł po raz drugi tego samego dnia na tę samą kobietę. Przeczyła temu teoria prawdopodobieństwa.

A jednak był tutaj. I gapił się jak sroka w gnat na nimfę wodną, którą widział rano pod prysznicem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: