Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W sieci - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
16 października 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

W sieci - ebook

Dalsze losy bohaterów mrocznej i wzruszającej „Deklaracji”.

Jest rok 2140. Walka przeciw starzeniu się społeczeństwa została wygrana. Ludzie mogą już żyć wiecznie.

Nie wszyscy jednak wierzą, że nieskończone życie to jedyny wybór. Powstaje ruch oporu, który zwalcza ideologię wiecznej młodości.

Peter zostaje uwikłany w konflikt nie tylko z totalitarnym rządem, ale także, co gorsza, z własną rodziną.

Czy uda mu się być lojalnym wobec najbliższych, wobec Anny?

Jaką szokującą prawdę kryją w sobie mury Pincent Pharma?

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7881-195-4
Rozmiar pliku: 867 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział pierwszy

Lam­pa na su­fi­cie za­le­wa­ła małe po­miesz­cze­nie zim­nym, bez­względ­nym świa­tłem ni­czym re­flek­tor z wie­ży straż­ni­czej, ob­na­ża­jąc każ­dą dro­bi­nę ku­rzu, każ­dą pla­mę na ta­niej wy­kła­dzi­nie i każ­dy roz­ma­za­ny ślad pal­ców na pa­ra­pe­cie. Pe­ter po­dej­rze­wał, że po­kój zwykł słu­żyć do róż­nych ce­lów. Du­chy osób, któ­re kie­dyś w nim prze­by­wa­ły, snu­ły się tu do dziś jak pa­ję­czy­ny.

– Opo­wiedz mi o tym, jak się czu­je Pe­ter, o czym ostat­nio my­ślał.

Chło­pak spoj­rzał głę­bo­ko w oczy sie­dzą­cej na­prze­ciw­ko ko­bie­ty i od­chy­lił się na krze­śle, ob­ra­ca­jąc na pal­cu zło­ty sy­gnet. Był to je­dy­ny przed­miot, któ­ry miał przy so­bie, gdy zo­stał zna­le­zio­ny jako dziec­ko.

Krze­sło było mięk­kie i sie­dzą­ca w nim oso­ba z pew­no­ścią po­win­na czuć się zre­lak­so­wa­na, ale na Pe­te­ra to nie dzia­ła­ło. Rzad­ko kie­dy od­czu­wał spo­kój. Anna twier­dzi­ła, że to dla­te­go, iż lu­bił sam so­bie utrud­niać ży­cie, ale chło­pak nie był o tym prze­ko­na­ny. Uwa­żał, że od­czu­wa­nie spo­ko­ju po pro­stu nie le­ża­ło w jego na­tu­rze. Spo­kój roz­le­ni­wia. To naj­ła­twiej­sze roz­wią­za­nie.

– Pe­ter my­ślał o tym – od­po­wie­dział, uśmie­cha­jąc się do sie­bie, świa­do­my, że rów­nież użył for­my trze­ciej oso­by – że jego ży­cie jest do ni­cze­go. Jest mo­no­ton­ne, nud­ne i po­zba­wio­ne głęb­sze­go sen­su.

Ku­ra­tor­ka do spraw asy­mi­la­cji zmarsz­czy­ła brwi. Pe­ter po­czuł na­gły przy­pływ ad­re­na­li­ny. Ko­bie­ta dała się na­brać. Wy­glą­da­ła na za­nie­po­ko­jo­ną, a prze­cież tak rzad­ko zda­rza­ło się jej oka­zy­wać uczu­cia – jej twarz za­zwy­czaj wy­ra­ża­ła co naj­wy­żej bier­ne za­in­te­re­so­wa­nie roz­mo­wą, nie­za­leż­nie od tego, jak bar­dzo chło­pak sta­rał się wy­pro­wa­dzić ją z rów­no­wa­gi w cią­gu ostat­nich mie­się­cy.

Pe­ter przyj­rzał się uważ­nie twa­rzy ku­ra­tor­ki. Na pierw­szy rzut oka cera ko­bie­ty wy­da­wa­ła się zdro­wa i lek­ko opa­lo­na, ale w ostrym świe­tle lam­py moż­na było do­strzec, że jej skó­rę po­kry­wał pu­der brą­zu­ją­cy – małe dro­bin­ki po­ma­rań­czo­wo­brą­zo­we­go pyłu wci­śnię­te były w zmarszcz­ki wo­kół oczu i ust. Ko­bie­ta mia­ła na so­bie tur­ku­so­wy ża­kiet i spód­ni­cę w tym sa­mym ko­lo­rze. Skó­ra na jej szyi była ob­wi­sła, ale to wło­sy przy­cią­ga­ły uwa­gę Pe­te­ra. Z ja­kie­goś po­wo­du nie pa­so­wa­ły do ku­ra­tor­ki. Były brą­zo­we, po­prze­ty­ka­ne pa­sem­ka­mi blond, a przy­najm­niej ta­kie uda­wa­ły. W rze­czy­wi­sto­ści za­pew­ne były siwe i sta­ran­nie ufar­bo­wa­ne – zgod­nie z za­sa­dą, by bez­względ­nie usu­wać wszel­kie ozna­ki sta­ro­ści. Pe­ter po­my­ślał, że to ża­ło­sne. Dla tych lu­dzi, któ­rzy przyj­mo­wa­li środ­ki na Dłu­go­wiecz­ność, li­czył się tyl­ko wy­gląd, a nie to, co było w środ­ku.

– Ży­cie nie ma dla cie­bie więk­sze­go sen­su? Co chcesz przez to po­wie­dzieć? – za­py­ta­ła ko­bie­ta.

Pe­ter prze­wró­cił ocza­mi, uda­jąc znu­dze­nie.

– Cho­dzi mi o to, że wcze­śniej czu­łem, że do cze­goś dążę. Wie­dzia­łem, co ro­bię, i wie­dzia­łem, dla­cze­go to ro­bię. A te­raz… – urwał, a nie­do­koń­czo­ne zda­nie za­wi­sło w po­wie­trzu.

– A te­raz…? – za­chę­ca­ła go ku­ra­tor­ka.

– Te­raz wy­ko­nu­ję bez­sen­sow­ną pra­cę w ma­łym la­bo­ra­to­rium, miesz­kam w domu, któ­re­go nie­na­wi­dzę, i za­ra­biam tyle, że le­d­wie wy­star­cza na jego ogrze­wa­nie, nie mó­wiąc o za­ku­pie ksią­żek dla Anny czy je­dze­nia dla Bena. Wy­do­sta­łem Annę z Gran­ge Hall po to, żeby była wol­na, żeby cie­szy­ła się ży­ciem, a dziś mam wra­że­nie, że to wszyst­ko było bez­ce­lo­we. My­śla­łem, że uda mi się coś zro­bić z moim ży­ciem, coś osią­gnąć. Ale to wszyst­ko… Cóż, wy­da­je mi się, że to wszyst­ko nie mia­ło sen­su.

Ko­bie­ta po­ki­wa­ła gło­wą w za­du­mie.

– Masz po­czu­cie, że za­wio­dłeś Annę?

Pe­ter wes­tchnął. Myśl, że mógł­by za­wieść Annę, była dla nie­go trud­na do znie­sie­nia na­wet w tej prze­siąk­nię­tej fał­szem roz­mo­wie. Na­wet je­śli to nie było i nig­dy nie bę­dzie praw­dą.

– Może… – mruk­nął, wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi.

– Je­stem pew­na, że Anna tak nie my­śli – po­wie­dzia­ła ko­bie­ta. – To bar­dzo roz­sąd­na dziew­czy­na, Pe­ter. Ona wie, na czym po­le­ga ży­cie.

Pe­ter uniósł brwi. Anna spo­ty­ka­ła się ze swo­im ku­ra­to­rem do spraw asy­mi­la­cji tyl­ko przez kil­ka ty­go­dni. Bar­dzo wcze­śnie zwol­nio­no ją z obo­wiąz­ku udzia­łu w pro­gra­mie. Mia­ła ogrom­ne do­świad­cze­nie w po­zy­ski­wa­niu za­ufa­nia osób ob­da­rzo­nych wła­dzą i od razu prze­ko­na­ła ku­ra­to­ra, że nie sta­no­wi za­gro­że­nia i sta­nie się do­brym, pra­co­wi­tym oby­wa­te­lem. Anna opa­no­wa­ła tę umie­jęt­ność dla­te­go, że była jej ona nie­zbęd­na, by prze­trwać w Gran­ge Hall. To było coś, co Pe­ter w rów­nym stop­niu po­dzi­wiał i cze­go nie­na­wi­dził. W prze­ci­wień­stwie do dziew­czy­ny chło­pak nie po­tra­fił po­wstrzy­mać się od zło­śli­wych uwag i nie­po­trzeb­nych żar­tów. Mimo że mi­nę­ło już kil­ka mie­się­cy, wciąż mu­siał co ty­dzień spo­ty­kać się ze swo­ją ku­ra­tor­ką i za­pew­niać ją, że po­tra­fi do­sto­so­wać się do norm spo­łecz­nych.

Skrzy­żo­wał te­raz ręce na pier­siach i przy­brał nie­co inną minę, chcąc wy­wrzeć na ko­bie­cie wra­że­nie, że jest za­gu­bio­ny i sła­by, że Wła­dzom uda­ło się go zła­mać.

– Chciał­bym tyl­ko za­pew­nić jej byt – po­wie­dział, sta­ra­jąc się nie uśmiech­nąć na wi­dok bły­sku zro­zu­mie­nia, któ­ry po­ja­wił się na twa­rzy ku­ra­tor­ki.

– Mar­twisz się o pie­nią­dze?

– Tak, o pie­nią­dze… Do tego ta nuda… – Chło­pak po­chy­lił się i oparł pod­bró­dek na dło­niach.

– Czy jest coś jesz­cze? – Ko­bie­ta wpa­try­wa­ła się w nie­go z uwa­gą. – Pe­ter, wiesz prze­cież, że na­sze roz­mo­wy mają cha­rak­ter po­uf­ny. Za­pew­niam cię, że to co po­wiesz, po­zo­sta­nie mię­dzy nami.

Chło­pak przez chwi­lę przy­glą­dał się ku­ra­tor­ce z nie­ja­kim po­dzi­wem. Ko­bie­ta wła­śnie ura­czy­ła go bez­czel­nym kłam­stwem wy­po­wie­dzia­nym nie­zwy­kle przy­ja­znym gło­sem. Może jej nie do­ce­niał.

– Za­czą­łem się po­waż­nie za­sta­na­wiać nad pro­po­zy­cją mo­je­go dziad­ka – szep­nął.

Za­sko­cze­nie na twa­rzy ku­ra­tor­ki wi­dać było tyl­ko przez mo­ment, ale nie umknę­ło ono uwa­dze Pe­te­ra.

– Ro­zu­miem… – Ko­bie­ta mil­cza­ła przez chwi­lę. – Ale wy­da­wa­ło mi się, że mó­wi­łeś, iż nie chcesz mieć z nim nic wspól­ne­go, że ktoś, kto jest zwią­za­ny z pro­duk­cją środ­ków na Dłu­go­wiecz­ność, nie może być two­im krew­nym.

Ku­ra­tor­ka lek­ko mru­ga­ła ocza­mi. Pro­wo­ko­wa­ła go. Tak, to praw­da, rze­czy­wi­ście tak mó­wił. Wie­lo­krot­nie. I tak wła­śnie my­ślał.

– Tak – od­po­wie­dział.

Pe­ter spu­ścił wzrok i po­ło­żył lewą dłoń na pra­wej. Jego pal­ce za­czę­ły wo­dzić po kształ­cie wy­gra­we­ro­wa­nym na sy­gne­cie. Chło­pak wie­rzył, że to wła­śnie ten kwiat za­pro­wa­dził go do Anny i przy­pie­czę­to­wał jego los. Nie chciał, żeby ku­ra­tor­ka uzna­ła, że pod­ję­cie de­cy­zji o pra­cy u dziad­ka przy­cho­dzi mu ła­two. Mu­sia­ła my­śleć, że tar­ga­ją nim sprzecz­ne uczu­cia.

– Tak tyl­ko się nad tym za­sta­na­wia­łem. Po pro­stu… – Pe­ter uniósł po­wo­li gło­wę i na­po­tkał spoj­rze­nie ko­bie­ty. Nie od­wró­cił wzro­ku. – Chcę cze­goś wię­cej. Mu­szę mieć coś wię­cej, ro­zu­mie pani? Anna, na przy­kład, czy­ta książ­ki, pi­sze, opie­ku­je się Be­nem. A ja nie mam nic. Może gdy­bym pra­co­wał dla dziad­ka, gdy­bym za­ro­bił tro­chę pie­nię­dzy, gdy­bym…

– Gdy­byś zna­lazł ja­kiś cel w ży­ciu? – pod­po­wie­dzia­ła mu ku­ra­tor­ka.

– Wła­śnie.

Pe­ter wstał i pod­szedł do okna za­sło­nię­te­go sza­rą, urzę­do­wą za­sło­ną, któ­ra ko­ja­rzy­ła mu się z Gran­ge Hall. Od­su­nął ją i spoj­rzał na rów­nie sza­re uli­ce. Wie­dział, że gdzieś tam w od­da­li wzno­sił się gó­ru­ją­cy nad oto­cze­niem bu­dy­nek kor­po­ra­cji Pin­cent Phar­ma, cho­ciaż stąd nie było go wi­dać.

– Poza tym – do­dał, nie od­wra­ca­jąc się – wy­da­je mi się, że dzia­dek jest mi coś wi­nien.

– Wi­nien? To­bie?

Pe­ter ski­nął gło­wą i wró­cił na fo­tel.

– Pro­du­ku­je leki na Dłu­go­wiecz­ność, praw­da? – spy­tał, lek­ko mru­żąc oczy. – To wła­śnie przez te leki sta­łem się nad­mia­rem. Przez nie spę­dzi­łem więk­szość swo­je­go ży­cia w ukry­ciu, zmie­nia­jąc co chwi­lę miej­sce po­by­tu. To wła­śnie przez dziad­ka nie mia­łem nor­mal­ne­go dzie­ciń­stwa. Więc tak. Jest mi coś wi­nien.

– Cią­gle wy­da­jesz się zły, Pe­ter. – Głos ku­ra­tor­ki był ła­god­ny, opa­no­wa­ny. Sta­ra­ła się do­dać chło­pa­ko­wi otu­chy, ale jej sło­wa wy­wo­ły­wa­ły od­wrot­ny sku­tek.

Pe­ter był cie­kaw, czy ko­bie­ta po­tra­fi­ła tak samo prze­ma­wiać w domu, pod­czas pry­wat­nej roz­mo­wy. Za­sta­na­wiał się, jak brzmi jej głos, gdy jest za­gnie­wa­na lub sfru­stro­wa­na.

– By­łem zły – od­parł lek­ko ła­mią­cym się gło­sem. To świet­na sztucz­ka, opo­wie po­tem o niej An­nie. – Na­praw­dę zły. Ale te­raz już nie je­stem. Te­raz…

– Te­raz się za­sta­na­wiasz, co zro­bić z resz­tą swo­je­go ży­cia?

– Chy­ba tak. – Chło­pak wzru­szył ra­mio­na­mi. – Nie mam zbyt wie­lu moż­li­wo­ści. Idę na roz­mo­wę o pra­cę, a lu­dzie pa­trzą na mnie jak na ja­kiś wy­bryk na­tu­ry. Tym dla nich je­stem. Mam prze­cież oko­ło stu lat mniej niż więk­szość z nich. A w Pin­cent Phar­ma mógł­bym za­ro­bić nie­złe pie­nią­dze. Dzia­dek mó­wił, że za­wsze je­stem tam mile wi­dzia­ny, więc chcia­łem spraw­dzić, czy nie żar­to­wał.

– Na pew­no nie – za­pew­ni­ła ku­ra­tor­ka.

Ko­bie­ta wy­glą­da­ła na za­do­wo­lo­ną, jak­by była prze­ko­na­na, że wresz­cie uda­ło jej się do nie­go do­trzeć. Pe­ter sły­szał kie­dyś przed spo­tka­niem, jak ku­ra­tor­ka roz­ma­wia­ła przez te­le­fon, nie­świa­do­ma, że chło­pak stoi tuż za drzwia­mi. Tłu­ma­czy­ła ko­muś, że jesz­cze nie uda­ło jej się do Pe­te­ra do­trzeć, że musi przy­jąć inną tak­ty­kę. Spra­wi­ło mu to wów­czas przy­jem­ność – był dum­ny z tego, że uzna­no go za trud­ną i nie­do­stęp­ną jed­nost­kę.

– My­ślę, że to na­praw­dę do­bry po­mysł – do­da­ła ko­bie­ta i coś za­no­to­wa­ła. – Jak za­mie­rzasz go o tym po­in­for­mo­wać?

Ką­ci­ki ust Pe­te­ra mi­mo­wol­nie unio­sły się, ale na­tych­miast zwal­czył w so­bie chęć uśmie­chu.

– Już to zro­bi­łem – od­po­wie­dział spo­koj­nie. – Na­pi­sa­łem do nie­go list. Zo­sta­wił mi wczo­raj wia­do­mość. Za­czy­nam w po­nie­dzia­łek.

Ku­ra­tor­ka spoj­rza­ła na chło­pa­ka ze zdzi­wie­niem, by po chwi­li ob­da­rzyć go do­syć obo­jęt­nym uśmie­chem.

– Ro­zu­miem – od­par­ła z za­du­mą w gło­sie. – Cóż, zo­ba­czy­my, co z tego wy­nik­nie.

Pół go­dzi­ny póź­niej Pe­ter opu­ścił znaj­du­ją­cy się przy Che­ap­si­de bu­dy­nek na­le­żą­cy do Władz i skie­ro­wał się w lewo, w stro­nę Hol­born. Uli­ce były na szczę­ście dość pu­ste. Na za­dba­nym dep­ta­ku wi­dział tyl­ko grup­ki lu­dzi ro­bią­cych za­ku­py i nie­licz­nych prze­chod­niów spa­ce­ru­ją­cych z psa­mi lub upra­wia­ją­cych mar­szo­bieg. Chło­pak spu­ścił gło­wę i wsu­nął ręce głę­bo­ko do kie­sze­ni – od­ruch z cza­sów, kie­dy był nad­mia­rem i mu­siał się ukry­wać, nie wie­dząc, kto do­nie­sie na nie­go ła­pa­czom i co szy­ku­je dla nie­go ko­lej­ny dzień. Mi­ja­ni lu­dzie zer­ka­li na nie­go nie­pew­nie, a na ich twa­rzach ma­lo­wał się jed­no­cze­śnie wy­raz za­wi­ści i nie­do­wie­rza­nia.

Po dro­dze Pe­ter miał oka­zję przyj­rzeć się pla­ka­tom przy­kle­jo­nym na ścia­nach bu­dyn­ków i bil­l­bo­ar­dach. Część z nich re­kla­mo­wa­ła cu­dow­ne kre­my, za­ję­cia spor­to­we i do­dat­ko­we szko­le­nia, przy­po­mi­na­ła też oby­wa­te­lom o ko­niecz­no­ści oszczę­dza­nia ener­gii. Inne z ko­lei zwra­ca­ły uwa­gę na pro­blem prze­lud­nie­nia i za­chę­ca­ły do za­in­te­re­so­wa­nia się kwe­stią nie­le­gal­nych imi­gran­tów, nad­mia­rów i in­nych mar­no­traw­ców na­szych dro­go­cen­nych za­so­bów. A prze­cież to le­gal­ni byli naj­więk­szy­mi mar­no­traw­ca­mi!

W prze­szło­ści Pe­te­ra de­ner­wo­wa­ły ta­kie pla­ka­ty. Chęt­nie uczest­ni­czył w dys­ku­sjach i był go­tów zmie­rzyć się z każ­dym, kto tyl­ko chciał go wy­słu­chać. Po­tem jed­nak na­uczył się trzy­mać gębę na kłód­kę. Nie wy­ni­ka­ło to by­najm­niej z utra­ty za­pa­łu do wal­ki, lecz z su­ge­stii Pipa, któ­ry uwa­żał, że wda­wa­nie się w bez­sen­sow­ne dys­pu­ty nie­wie­le daje, a ścią­ga­nie na sie­bie uwa­gi przy­no­si wię­cej szko­dy niż po­żyt­ku. Pe­ter ro­zu­miał ten punkt wi­dze­nia, ale iry­to­wa­ło go, że musi po­zwo­lić, aby spra­wy to­czy­ły się wła­snym ryt­mem, za­miast się w nie za­an­ga­żo­wać. Po­wta­rzał so­bie, że lu­dzie w koń­cu zro­zu­mie­ją, co się wo­kół nich dzie­je. Kie­dy Pod­zie­mie wy­gra, wszy­scy to zro­zu­mie­ją.

Po­krze­pio­ny tą my­ślą wsko­czył do tram­wa­ju ja­dą­ce­go na Oxford Stre­et. Na Tot­ten­ham Co­urt Road wy­siadł i ru­szył w stro­nę Cam­brid­ge Cir­cus. Skrę­cił w pra­wo w Old Comp­ton Stre­et, kie­ru­jąc się na za­chód, do la­bi­ryn­tu uli­czek Soho, gdzie w ma­łych, ciem­nych skle­pach po­ta­jem­nie pro­wa­dzo­no po­kąt­ny han­del: sprze­da­wa­no w nich odzież dzie­cię­cą, nie­le­gal­ne leki i żyw­ność, kwitł tu też czar­ny ry­nek ta­lo­nów ener­ge­tycz­nych.

Pe­ter spoj­rzał na ze­ga­rek. Po­ja­wił się o dzie­sięć mi­nut za wcze­śnie, ale wo­lał przyjść za­wcza­su, niż się spóź­nić. Ro­zej­rzał się, a po­tem wszedł do opusz­czo­ne­go skle­pu. Mi­nął ro­bot­ni­ków za­ję­tych re­mon­tem, zszedł po scho­dach i wkrót­ce zna­lazł się na ty­łach bu­dyn­ku. Wą­skim, brud­nym przej­ściem do­tarł do odra­pa­nych drew­nia­nych drzwi i za­pu­kał ci­cho czte­ry razy.

Po chwi­li po dru­giej stro­nie usły­szał ja­kiś ruch. Drzwi otwo­rzy­ły się po­wo­li i po­ja­wił się w nich bro­da­ty męż­czy­zna z szo­pą roz­wi­chrzo­nych wło­sów. Wy­glą­dał jak włó­czę­ga. Przy­glą­dał się chło­pa­ko­wi po­dejrz­li­wie.

– Zim­no jak na tę porę roku, nie­praw­daż? – spy­tał opry­skli­wie.

– Na roz­grzew­kę naj­lep­sze są ćwi­cze­nia – od­parł Pe­ter.

Męż­czy­zna wa­hał się przez mo­ment, ale w koń­cu otwo­rzył sze­rzej drzwi i wcią­gnął chło­pa­ka do środ­ka. Zna­jo­my dreszcz, zwią­za­ny z udzia­łem w taj­nym i waż­nym przed­się­wzię­ciu, prze­szył cia­ło Pe­te­ra ni­czym prąd elek­trycz­ny. Nie roz­po­znał czło­wie­ka, któ­ry stał przy drzwiach. Rzad­ko kie­dy spo­ty­kał dwa razy tego sa­me­go straż­ni­ka. Wła­ści­wie to za­wsze, gdy od­wie­dzał sie­dzi­bę or­ga­ni­za­cji, za­sta­na­wiał się nad tym, jak mało wie o po­zo­sta­łych człon­kach Pod­zie­mia i o ich me­to­dach dzia­ła­nia. Do­sta­wał po­le­ce­nia i wy­ko­ny­wał je. Je­dy­ną od­po­wie­dzią na za­da­wa­ne przez nie­go py­ta­nia były drwią­ce uśmiesz­ki, nie­wie­le mó­wią­ce ha­sła pro­pa­gan­do­we oraz pu­ste spoj­rze­nia. „To dla two­je­go bez­pie­czeń­stwa – po­wta­rzał Pip. – Dla bez­pie­czeń­stwa nas wszyst­kich”.

– Przy­sze­dłem się zo­ba­czyć z Pi­pem – po­wie­dział Pe­ter i wy­pro­sto­wał się, tak jak­by chciał się po­czuć pew­niej w tym oto­cze­niu, w któ­rym wciąż czuł się obco, mimo że było mu ono zna­ne.

Mniej wię­cej co pół roku głów­na kwa­te­ra Pod­zie­mia zmie­nia­ła lo­ka­li­za­cję, nie po­zo­sta­wia­jąc po so­bie naj­mniej­sze­go śla­du. Pe­ter był w no­wym bu­dyn­ku już dwu­krot­nie, ale za każ­dym ra­zem czuł się nie­swo­jo, jak gdy­by ścia­ny i drzwi zo­sta­ły prze­su­nię­te. Tyl­ko za­pach się nie zmie­niał. Miej­sca wy­bie­ra­ne przez Pod­zie­mie były za­wsze brud­ne, za­śmie­co­ne i wy­glą­da­ły na wpół opusz­czo­ne, ła­twe do po­rzu­ce­nia.

Po le­wej stro­nie od wej­ścia wi­dać było scho­dy pro­wa­dzą­ce w dół. Wcho­dzi­ła po nich ja­kaś ko­bie­ta, uci­ska­jąc moc­no lewą rękę. Gdy w dro­dze do wyj­ścia mi­ja­ła Pe­te­ra, rzu­ci­ła mu po­ro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nie. Chło­pak nie znał jej, ale wie­dział, po co tu przy­szła. Wie­dział, że na le­wym ra­mie­niu ma bo­le­sną, krwa­wią­cą ranę, bo je­den z le­ka­rzy pra­cu­ją­cych dla Pod­zie­mia wła­śnie wy­cią­gnął z jej cia­ła im­plant an­ty­kon­cep­cyj­ny. Wie­dział, że tym sa­mym ko­bie­ta zde­cy­do­wa­ła się na udział w jed­nym z naj­bar­dziej nie­bez­piecz­nych dla czło­wie­ka przed­się­wzięć, któ­rym była pró­ba zaj­ścia w cią­żę, stwo­rze­nia no­we­go ży­cia.

Nie­zna­jo­ma wy­szła po chwi­li, a Pe­ter spoj­rzał na sto­ją­ce­go przy drzwiach straż­ni­ka. Męż­czy­zna nie ode­zwał się ani sło­wem, tyl­ko wska­zał ręką w stro­nę ko­ry­ta­rza za ple­ca­mi chło­pa­ka, na koń­cu któ­re­go znaj­do­wa­ło się małe, sła­bo oświe­tlo­ne po­miesz­cze­nie.

Pip cze­kał już na Pe­te­ra. Wy­so­ki, atle­tycz­nie zbu­do­wa­ny męż­czy­zna sie­dział zgar­bio­ny przy ni­skim sto­le i spra­wiał wra­że­nie po­grą­żo­ne­go w my­ślach. Był on jed­nym z twór­ców Pod­zie­mia, a Pe­ter trak­to­wał go nie­mal­że jak swo­je­go ojca, bo męż­czy­zna był mu bliż­szy na­wet od ojca Anny. Pip był przy chło­pa­ku od sa­me­go po­cząt­ku, ni­czym jego prze­wod­nik, opie­kun za­wsze go­tów do po­mo­cy. Z upły­wem cza­su Pe­ter od­krył, że Pip po­ma­ga nie tyl­ko jemu. Męż­czy­zna stał się prze­wod­ni­kiem dla wszyst­kich człon­ków or­ga­ni­za­cji. Kie­ro­wał nimi, a oni w rów­nym stop­niu ule­ga­li sile jego oso­bo­wo­ści i hip­no­ty­zu­ją­cych oczu. Nie był ofi­cjal­nym li­de­rem Pod­zie­mia – to sta­no­wi­sko nie zo­sta­ło przy­zna­ne ni­ko­mu, bo Pip nie chciał, żeby struk­tu­ra i hie­rar­chia sto­so­wa­na przez znie­na­wi­dzo­ne Wła­dze prze­nik­nę­ła do jego „gru­py”. Ale tak na­praw­dę to wła­śnie on był przy­wód­cą or­ga­ni­za­cji. Wszy­scy li­czy­li się z jego opi­nią i żad­na de­cy­zja nie była po­dej­mo­wa­na bez kon­sul­ta­cji z nim. Jak po­wie­dział Pe­te­ro­wi pan Co­vey, oj­ciec Anny, Pip roz­po­czął wal­kę z Dłu­go­wiecz­no­ścią wie­le lat temu sam, na wła­sną rękę. Wy­da­wał ulot­ki, po­ma­gał ro­dzi­com nad­mia­rów i stop­nio­wo przy­cią­gał do sie­bie co­raz wię­cej zwo­len­ni­ków, aż wresz­cie Pod­zie­mie ob­ję­ło za­się­giem swo­je­go dzia­ła­nia te­ren ca­łe­go kra­ju. Rów­nież za gra­ni­cą ist­nia­ła obec­nie roz­bu­do­wa­na sieć po­dob­nych grup. Ruch stał się tak sil­ny, że Wła­dze mu­sia­ły po­wo­łać osob­ne mi­ni­ster­stwo, któ­re za­ję­ło się jego zwal­cza­niem. A wszyst­ko to za spra­wą Pipa.

On sam nig­dy o tym nie mó­wił. Nie spra­wiał też wra­że­nia oso­by wpły­wo­wej. Nie przy­wią­zy­wał wiel­kiej wagi do swo­je­go wy­glą­du. Co praw­da re­gu­lar­nie zmie­niał ko­lor wło­sów, żeby ła­twiej wto­pić się w tłum i nie zo­stać roz­po­zna­nym czy też aresz­to­wa­nym, lecz jego wło­sy były za­zwy­czaj dość moc­no roz­czo­chra­ne. Na do­da­tek za­wsze wy­bie­rał na spo­tka­nie ob­skur­ne, znisz­czo­ne po­miesz­cze­nia, ta­kie jak to, w któ­rym wła­śnie prze­by­wał – ze ścia­na­mi po­kry­ty­mi łusz­czą­cą się far­bą, za­ma­za­ny­mi szy­ba­mi, przez któ­re nikt nie mógł zaj­rzeć do środ­ka, z dyn­da­ją­cą u su­fi­tu po­je­dyn­czą ża­rów­ką z tru­dem oświe­tla­ją­cą izbę i sto­łem, któ­ry ki­wał się, kie­dy tyl­ko ktoś się o nie­go oparł.

Wła­dze wy­zna­czy­ły wy­so­ką na­gro­dę za zła­pa­nie Pipa. Jego zdję­cie wid­nia­ło na rogu każ­dej uli­cy i po­ja­wia­ło się we wszyst­kich pro­gra­mach in­for­ma­cyj­nych, lecz męż­czy­zna był wciąż nie­uchwyt­ny. Mó­wio­no, że jest zbyt spryt­ny, zbyt do­brze chro­nio­ny, ale Pe­ter uwa­żał, że kry­ło się za tym coś wię­cej. Se­kret tkwił w sa­mej oso­bo­wo­ści Pipa, któ­re­mu każ­dy chciał po­ma­gać, każ­dy chciał być przez nie­go lu­bia­nym i sza­no­wa­nym. Męż­czy­zna skła­niał lu­dzi do ro­bie­nia wszyst­kie­go, co w ich mocy, żeby spra­wić mu przy­jem­ność. Dla­te­go wła­śnie Pod­zie­mia nig­dy nie do­tknę­ły we­wnętrz­ne kon­flik­ty, a do ru­chu wciąż przy­łą­cza­li się nowi człon­ko­wie. Plot­ki gło­si­ły, że pe­wien ła­pacz od­na­lazł kie­dyś Pipa w opusz­czo­nym ma­ga­zy­nie, lecz w parę go­dzin póź­niej, za­miast go za­trzy­mać i zgło­sić się po na­gro­dę, zło­żył przy­się­gę na wier­ność Pod­zie­miu i był te­raz jed­nym z jego naj­bar­dziej od­da­nych bo­jow­ni­ków. Pe­ter nie był­by zdzi­wio­ny, gdy­by ta hi­sto­ria oka­za­ła się praw­dzi­wa.

– Miło cię wi­dzieć, Pe­ter – po­wie­dział ci­cho Pip, nie pod­no­sząc gło­wy.

Chło­pak uśmiech­nął się i od razu po­czuł się dużo pew­niej.

– Hej, cie­bie też.

Pip za­pra­sza­ją­cym ge­stem po­ka­zał Pe­te­ro­wi, żeby za­jął miej­sce przy sto­le, a po­tem spoj­rzał na nie­go z po­waż­ną miną.

– Robi się co­raz mniej bez­piecz­nie – po­wie­dział ci­cho. – Ostat­nio prze­pro­wa­dzi­li­śmy kil­ka ata­ków na trans­por­ty środ­ków na Dłu­go­wiecz­ność i Wła­dze wzmoc­ni­ły za­bez­pie­cze­nia. Mu­si­my dzia­łać ostroż­niej.

– Ja za­wsze je­stem ostroż­ny – od­parł chło­pak nie­co uspra­wie­dli­wia­ją­cym to­nem.

– Wiem. Mó­wi­łem o nas wszyst­kich, o ca­łym Pod­zie­miu. Szpie­dzy są wszę­dzie.

Pip pod­niósł na chwi­lę wzrok i Pe­te­ra jak zwy­kle ude­rzy­ło jego głę­bo­kie spoj­rze­nie. Te dwie ciem­no­błę­kit­ne stud­nie mo­gły wcią­gnąć każ­de­go, kto się w nie za­pa­trzył. Oczy męż­czy­zny nie tyl­ko wzbu­dza­ły za­ufa­nie, lecz tak­że spra­wia­ły, że pa­trzą­cy w nie czło­wiek był w sta­nie zro­bić wszyst­ko, by­le­by tyl­ko zo­ba­czyć po­ja­wia­ją­cy się w nich błysk dumy.

– Mo­żesz na mnie li­czyć – wy­szep­tał Pe­ter.

– To co, za­czy­nasz w po­nie­dzia­łek, tak?

– Tak. – Chło­pak ski­nął gło­wą z po­wa­gą.

– A co z tą two­ją ku­ra­tor­ką?

Po­cząt­ko­wo obec­ność ku­ra­tor­ki w ży­ciu Pe­te­ra nie­po­ko­iła Pipa. Uwa­żał ją za agent­kę Władz, któ­rej po­wie­rzo­no za­da­nie ob­ser­wo­wa­nia chło­pa­ka i wy­cią­gnię­cia z nie­go waż­nych in­for­ma­cji. Pip oba­wiał się o każ­de sło­wo wy­po­wia­da­ne przez Pe­te­ra w jej obec­no­ści. Przy­najm­niej do nie­daw­na, bo z cza­sem ko­bie­ta sta­ła się na­rzę­dziem, środ­kiem ko­mu­ni­ka­cji.

– Po­wie­dzia­łem jej, że je­stem znu­dzo­ny i sfru­stro­wa­ny i że chcę mieć wię­cej pie­nię­dzy – po­wie­dział chło­pak z nie­ja­ką dumą.

– Ni­cze­go nie po­dej­rze­wa?

Pe­ter wy­szcze­rzył zęby w uśmie­chu.

– Oczy­wi­ście, że nie. Poza tym ja na­praw­dę je­stem znu­dzo­ny i sfru­stro­wa­ny. – Uniósł brwi i spoj­rzał na Pipa, ale męż­czy­zna nie od­po­wie­dział mu uśmie­chem, tyl­ko po­pa­trzył na nie­go z nie­po­ko­jem.

– Pe­ter, je­steś pe­wien, że chcesz to zro­bić? Na­praw­dę pe­wien?

Chło­pak prze­wró­cił ocza­mi.

– Tak, je­stem pe­wien – od­rzekł.

– Ale po­wie­dzia­łeś, że je­steś sfru­stro­wa­ny.

Pe­ter wes­tchnął. Już daw­no za­uwa­żył, że Pip nie tyl­ko wy­chwy­ty­wał i ana­li­zo­wał każ­de sło­wo i gest, lecz tak­że wy­czu­wał wszyst­kie emo­cje. Chło­pak wie­dział, że wła­śnie dzię­ki temu przy­wód­ca Pod­zie­mia po­tra­fił wy­wie­rać wpływ na in­nych lu­dzi, ale cza­sa­mi było to wręcz iry­tu­ją­ce.

– Tak, je­stem sfru­stro­wa­ny, bo Wła­dze prze­nio­sły nas do pa­skud­ne­go pu­dła na przed­mie­ściach. Je­stem sfru­stro­wa­ny, bo śle­dzą każ­dy nasz krok, a ja wciąż nie mogę za­brać Anny na wieś, bo nie dają mi po­zwo­le­nia na wy­jazd. Je­stem sfru­stro­wa­ny, bo wszę­dzie wo­kół są sta­rzy lu­dzie, któ­rzy ga­pią się na nas, jak­by­śmy nie byli tu u sie­bie. To wszyst­ko. Ale przy­rze­kam, że nie po­zwo­lę, aby mi to w czym­kol­wiek prze­szko­dzi­ło.

Pip po­pa­trzył na Pe­te­ra z za­du­mą, a po chwi­li wstał i po­wo­li ob­szedł po­kój do­ko­ła. Za­trzy­mał się za krze­słem, na któ­rym sie­dział chło­pak, i po­wie­dział spo­koj­nie:

– Nie daj się po­nieść emo­cjom. Jest wie­le po­wo­dów, żeby od­czu­wać gniew, ale gniew ni­cze­go nie zmie­ni.

– Wiem o tym – zgo­dził się Pe­ter. – Tyl­ko dzia­ła­nie może coś zmie­nić.

– Owszem, dzia­ła­nie. Ale tak­że siła woli.

Chło­pak z po­wa­gą ski­nął gło­wą.

– Wiem. Je­stem sil­ny, Pip. Już ci to chy­ba udo­wod­ni­łem, praw­da?

– Oczy­wi­ście, że tak – od­parł męż­czy­zna, a jego głos na­gle zła­god­niał. – Pe­ter, udo­wod­ni­łeś to mi­lion razy. Ale te­raz bę­dziesz cał­kiem sam, a prze­ciw to­bie sta­nie wiel­ka ma­chi­na kon­cer­nu Pin­cent Phar­ma. Mu­szę wie­dzieć, że je­steś na to przy­go­to­wa­ny. Pe­ter, mu­sisz zro­zu­mieć, że to nie jest zwy­kłe za­da­nie. To bi­twa. Bi­twa po­mię­dzy Na­tu­rą i na­uką, do­brem i złem. Dłu­go­wiecz­ność uwo­dzi lu­dzi, a twój dzia­dek uczy­ni wszyst­ko, co w jego mocy, żeby po­zy­skać tak­że cie­bie. Mu­sisz mieć przez cały czas oczy otwar­te.

– Ależ ja mam oczy otwar­te – rzu­cił go­rącz­ko­wo Pe­ter. – Nie­na­wi­dzę Ri­char­da Pin­cen­ta. Nie­na­wi­dzę wszyst­kie­go, co sobą re­pre­zen­tu­je. Dłu­go­wiecz­ność stoi za ca­łym złem, ja­kie wy­da­rzy­ło się w moim ży­ciu. I w ży­ciu Anny rów­nież. Pra­gnę to znisz­czyć w rów­nym stop­niu co ty.

– Wiem. – Pip po­now­nie usiadł, a jego oczy na­bra­ły spo­koj­niej­sze­go wy­ra­zu. – A co sły­chać u Anny? Czy zga­dza się z two­imi de­cy­zja­mi?

Na wzmian­kę o An­nie Pe­ter po­czuł ogar­nia­ją­cą go falę cie­pła.

– Wszyst­ko u niej w po­rząd­ku. Pra­gnie wal­czyć z Dłu­go­wiecz­no­ścią po­dob­nie jak ja, prze­cież o tym wiesz.

– Oczy­wi­ście. – Męż­czy­zna się uśmiech­nął. – Do­brze, za­tem w po­nie­dzia­łek rano sta­wisz się w Pin­cent Phar­ma, tak jak so­bie tego ży­czył twój dzia­dek.

– Jak so­bie ży­czył Ri­chard Pin­cent – prze­rwał mu po­nu­ro chło­pak.

– Jak so­bie ży­czył Ri­chard Pin­cent – po­pra­wił się szyb­ko Pip.

– A co mam zro­bić póź­niej? – spy­tał pod­eks­cy­to­wa­ny Pe­ter. – Mam wy­sa­dzić fa­bry­kę? Znisz­czyć urzą­dze­nia?

Męż­czy­zna uniósł brwi i za­mru­gał.

– Masz nie zwra­cać na sie­bie uwa­gi i bacz­nie ob­ser­wo­wać. I uczyć się.

– Tyl­ko tyle? – Na twa­rzy chło­pa­ka od­ma­lo­wa­ło się roz­cza­ro­wa­nie.

– Aż tyle – od­parł Pip i po­chy­lił się w stro­nę roz­mów­cy. – Po­słu­chaj, nasi lu­dzie są w wie­lu miej­scach: w każ­dym mi­ni­ster­stwie, w fir­mach zaj­mu­ją­cych się dys­try­bu­cją dłu­go­wiecz­no­ści, w wię­zie­niach. Ale nig­dy nie mie­li­śmy ni­ko­go w sa­mym środ­ku kon­cer­nu Pin­cent Phar­ma. Ko­goś, kto miał­by do­stęp do po­trzeb­nych nam in­for­ma­cji. Two­imi na­rzę­dzia­mi pra­cy będą two­je oczy i uszy, Pe­ter. Dzię­ki to­bie bę­dzie­my mo­gli do­trzeć do sa­me­go Boga.

– Bóg nie ist­nie­je – mruk­nął po­nu­ro chło­pak. – Wszy­scy o tym wie­dzą.

– Nie ist­nie­je – zgo­dził się Pip. – Ale twój dzia­dek bar­dzo się sta­ra, żeby stać się naj­strasz­liw­szym bó­stwem w hi­sto­rii ludz­ko­ści. Bó­stwem, któ­re żywi się je­dy­nie wła­dzą i chci­wo­ścią. Bó­stwem, któ­re ktoś musi wresz­cie po­wstrzy­mać dla do­bra nas wszyst­kich.

– W po­rząd­ku. Będę więc pa­trzył i się uczył – po­wie­dział Pe­ter. – Ale czy mam szu­kać cze­goś kon­kret­ne­go? Chce­cie po­znać do­kład­ny skład che­micz­ny le­ków?

– Że­by­śmy mo­gli ich pro­du­ko­wać jesz­cze wię­cej? – Pip uśmiech­nął się i chło­pak po­czuł, że się czer­wie­ni, ale twarz męż­czy­zny od razu spo­waż­nia­ła. – Prze­pra­szam, Pe­ter, nie po­wi­nie­nem z tego żar­to­wać. To do­bre py­ta­nie. Nie, nie in­te­re­su­je nas skład. Chce­my… – Prze­rwał, jak­by wca­le nie za­mie­rzał do­koń­czyć tego zda­nia.

– Cze­go chce­cie? – za­py­tał Pe­ter.

– In­te­re­su­je nas po­cho­dze­nie nie­któ­rych no­wych środ­ków pro­du­ko­wa­nych przez Pin­cent Phar­ma… – od­rzekł Pip z za­du­mą w gło­sie. – Nie je­ste­śmy tego pew­ni. Mamy pew­ne po­dej­rze­nia, ale…

– Ale co?

Męż­czy­zna wes­tchnął.

– Pe­ter, mam prze­czu­cie, że za mu­ra­mi Pin­cent Phar­ma coś się dzie­je. Coś złe­go. Pod po­zo­ra­mi uczci­wo­ści i pro­fe­sjo­na­li­zmu. Co­kol­wiek to jest, do­brze to ukry­wa­ją.

– Ale co ta­kie­go?

– Tego wła­śnie mu­sisz się do­wie­dzieć – po­wie­dział Pip po­now­nie się uśmie­cha­jąc. Pod­niósł się na­gle, a jego mię­śnie wy­raź­nie stę­ża­ły. – Bę­dzie­my w kon­tak­cie, Pe­ter.

Chło­pak ski­nął gło­wą, wstał i od­wró­cił się w kie­run­ku wyj­ścia. Po chwi­li się za­trzy­mał.

– Uda nam się, praw­da? – za­py­tał ci­cho. – Zwy­cię­ży­my, tak?

Pip po­ło­żył dłoń na ra­mie­niu Pe­te­ra.

– Tak, w koń­cu zwy­cię­ży­my. Ale my­ślę, że do tego cza­su sto­czy­my jesz­cze parę bi­tew.

Chło­pak pa­trzył na męż­czy­znę przez chwi­lę, a po­tem wziął głę­bo­ki od­dech.

– Mo­żesz na mnie li­czyć, Pip. Spraw­dzę, co się tam dzie­je.

– Do­brze – od­parł męż­czy­zna rze­czo­wo, a po­tem wy­cią­gnął tecz­kę i prze­ka­zał ją Pe­te­ro­wi. – Weź to. Prze­czy­taj, za­pa­mię­taj, a po­tem do­kład­nie zniszcz. I jesz­cze jed­no.

– Tak? – spy­tał chło­pak.

– Po­wo­dze­nia Pe­ter. Dbaj o sie­bie. O Annę i Bena rów­nież.

– Ja­sne.

Pe­ter opu­ścił po­miesz­cze­nie. Po­ko­nał ko­ry­tarz, mi­ja­jąc pod dro­dze gbu­ro­wa­te­go straż­ni­ka, i przej­ściem do­tarł do skle­pu. Wy­do­stał się pro­sto na uli­cę i ru­szył po­now­nie Old Comp­ton Stre­et, kie­ru­jąc się w stro­nę Pic­ca­dil­ly. Wsko­czył do tram­wa­ju ja­dą­ce­go na pół­noc, do Tot­ten­ham Co­urt Road, a po­tem do ko­lej­ne­go, któ­ry wra­cał na po­łu­dnie. W koń­cu do­tarł do dwor­ca Wa­ter­loo i wsiadł do swo­je­go po­cią­gu. „Niech się tro­chę po­mę­czą” – po­my­ślał. Je­śli Wła­dze go śle­dzi­ły – a Pe­ter był pe­wien, że tak wła­śnie było – chciał jak naj­bar­dziej utrud­nić im ży­cie.

Pe­ter wy­siadł na sta­cji w Sur­bi­ton i ro­zej­rzał się do­ko­ła z nie­sma­kiem. Jesz­cze parę mie­się­cy temu miesz­ka­li w Blo­oms­bu­ry, w domu, w któ­rym ro­dzi­ce Anny prze­ży­li wie­le szczę­śli­wych lat. Był to pięk­ny bu­dy­nek: duży, cie­pły i pe­łen słoń­ca. Tak od­mien­ny od Gran­ge Hall, jak to tyl­ko było moż­li­we. Jed­nak wkrót­ce po tym, jak Pe­ter i Anna sta­li się le­gal­ny­mi ludź­mi, za­czę­ły przy­cho­dzić do nich li­sty, a w ślad za nimi zja­wi­li się urzęd­ni­cy, któ­rzy twier­dzi­li, że bu­dy­nek jest za duży dla nich dwoj­ga i że le­piej im bę­dzie w in­nym, „bar­dziej efek­tyw­nie urzą­dzo­nym miej­scu”. Po­cząt­ko­wo Pe­ter i Anna nie chcie­li się na to zgo­dzić – prze­cież to był ich dom, odzie­dzi­czo­ny po ro­dzi­cach dziew­czy­ny. Jed­nak od­wie­dzi­ny sta­wa­ły się co­raz częst­sze, a li­sty za­wie­ra­ły co­raz wię­cej gróźb i Pe­ter z ża­lem mu­siał dać za wy­gra­ną. Stwier­dził, że nie war­to to­czyć z góry prze­gra­nej bi­twy, sko­ro wia­do­mo, iż prze­pro­wadz­ka jest nie­unik­nio­na, o ile nie chcą zra­zić do sie­bie Władz. Prze­pro­wa­dzi­li się za­tem do blo­ku na przed­mie­ściach, gdzie za­miast głów­nej uli­cy były dwa cen­tra han­dlo­we, a miesz­kań­cy trak­to­wa­li ich jak in­tru­zów.

Wła­dze nie chwa­li­ły się wol­no­ścią zdo­by­tą przez Pe­te­ra i Annę. Nie za­le­ża­ło im na roz­po­wszech­nia­niu wia­do­mo­ści o tym, że ko­muś uda­ło się prze­chy­trzyć ła­pa­czy i prze­żyć uciecz­kę z za­kła­du dla nad­mia­rów. Nie na­gła­śnia­ły rów­nież in­for­ma­cji o śmier­ci ro­dzi­ców Anny ani o za­mor­do­wa­niu ojca Pe­te­ra. Ra­czej sta­ra­no się za­tu­szo­wać te wy­da­rze­nia, to­piąc je w mo­rzu pa­pie­rów. Ukry­cie tego ro­dza­ju sen­sa­cji nie jest jed­nak pro­stą spra­wą. Wia­do­mość wy­szła na jaw, w ga­ze­tach wy­dru­ko­wa­no zdję­cia pary, a w to­wa­rzy­szą­cych im ar­ty­ku­łach pod­da­wa­no w wąt­pli­wość sku­tecz­ność dzia­ła­nia ła­pa­czy i za­da­wa­no py­ta­nie, czy pro­gram „ży­cie za ży­cie” nie po­wi­nien zo­stać zwe­ry­fi­ko­wa­ny. Wszy­scy byli prze­ciw­ni mar­no­tra­wie­niu ogra­ni­czo­nych za­so­bów do­stęp­nych na świe­cie, a zda­niem więk­szo­ści oby­wa­te­li przy­kła­dem mar­no­traw­ców byli wła­śnie Pe­ter i Anna. Są­sie­dzi ich za­tem uni­ka­li, sprze­daw­cy w skle­pach trak­to­wa­li po­dejrz­li­wie, a prze­chod­nie na uli­cy ga­pi­li się na nich z za­cie­ka­wie­niem albo uda­wa­li, że obo­je nie ist­nie­ją. Chło­pa­ka nie ob­cho­dzi­ło za­cho­wa­nie tych lu­dzi. Wie­dział, że ma ta­kie samo pra­wo do ży­cia jak każ­dy inny. A może na­wet więk­sze.

Wło­żył ręce do kie­sze­ni i prze­szedł przez park roz­ryw­ki, w któ­rym co go­dzi­nę od­by­wa­ły się za­ję­cia spor­to­we na świe­żym po­wie­trzu. Wi­dział lu­dzi bie­ga­ją­cych, truch­ta­ją­cych, ro­bią­cych skło­ny i wy­ko­nu­ją­cych ćwi­cze­nia na roz­cią­gnię­cie mię­śni. Wiel­ki po­kaz siły, ener­gii i ży­cia… A ra­czej, jak po­my­ślał cy­nicz­nie Pe­ter, wiel­ki po­kaz stra­chu przed śmier­cią.

Lu­dzie bali się nie tyl­ko śmier­ci. Lę­ka­li się rów­nież sta­ro­ści i roz­pa­du. Ręce i nogi moż­na było za­stą­pić no­wy­mi, pod­sta­wo­we or­ga­ny nada­wa­ły się do re­ge­ne­ra­cji, lecz drob­ne zmarszcz­ki wo­kół ust, po­ran­na apa­tia, któ­ra z cza­sem po­tra­fi­ła prze­cią­gnąć się na cały dzień, uczu­cie, że już się wszyst­ko kie­dyś wi­dzia­ło – to były ozna­ki zu­ży­cia, z któ­ry­mi wciąż trze­ba było wal­czyć. Pe­ter spo­ro czy­tał na ten te­mat w dzien­ni­ku The New Ti­mes i w do­dat­ku za­ty­tu­ło­wa­nym Po­zo­stać mło­dym, gdy ocze­ki­wał na spo­tka­nie z ku­ra­tor­ką do spraw asy­mi­la­cji. Na­ukow­cy zro­bi­li swo­je – pi­sa­no w ar­ty­ku­łach. Peł­ne wy­ko­rzy­sta­nie moż­li­wo­ści ofe­ro­wa­nych przez Dłu­go­wiecz­ność – ży­cie peł­nią ży­cia, za­cho­wa­nie mło­dzień­czej ener­gii i en­tu­zja­zmu – za­le­ża­ło już od in­dy­wi­du­al­nych de­cy­zji jed­nost­ki.

„Star­cy mo­gli­by się ele­ganc­ko wy­co­fać i po­zo­sta­wić mło­dość mło­dzie­ży – po­my­ślał Pe­ter. – Mo­gli­by się so­bie dłu­go i po­waż­nie przyj­rzeć, swo­je­mu nie­koń­czą­ce­mu się, nud­ne­mu ży­ciu, i za­dać so­bie py­ta­nie, czy mimo wszyst­ko śmierć nie by­ła­by dla nich do­brym roz­wią­za­niem. Lu­dziom wy­da­je się, że od­kry­li spo­sób, żeby po­wstrzy­mać to, co nie­uchron­ne, ale gdy­by prze­sta­li się oszu­ki­wać, pod po­zo­ra­mi Dłu­go­wiecz­no­ści do­strze­gli­by po­ja­wia­ją­ce się ozna­ki roz­pa­du. Jak w przy­pad­ku jabł­ka, któ­re wy­glą­da na świe­że, ale śro­dek jest cały ro­ba­czy­wy. Nie da się wciąż igno­ro­wać fak­tu, że już daw­no prze­kro­czy­ło się ter­min przy­dat­no­ści do spo­ży­cia”.

Pe­ter skrę­cił w swo­ją uli­cę, któ­ra była brzyd­kim, mo­no­ton­nym rzę­dem iden­tycz­nych kloc­ków. Gdy zbli­żał się do bu­dyn­ku nu­mer 16 po­czuł, że z jego bar­ków zni­ka cię­żar i że roz­stę­pu­ją się wi­szą­ce nad nim chmu­ry. To był jego dom. My­śląc tak, nie kon­cen­tro­wał się na bu­dyn­ku, któ­ry był obrzy­dli­wym, po­zba­wio­nym du­szy pu­dłem z ma­ły­mi, ni­ski­mi, przy­gnę­bia­ją­cy­mi po­ko­ja­mi, lecz na miesz­kań­cach, któ­rzy byli dla nie­go wszyst­kim. Chło­pak pod­szedł do domu i za­uwa­żył przez okno Annę. Sie­dzia­ła na so­fie z pod­ku­lo­ny­mi no­ga­mi i czy­ta­ła.

Jesz­cze za­nim wło­żył klucz do zam­ka usły­szał, jak dziew­czy­na ze­ska­ku­je z ka­na­py i pod­bie­ga do wyj­ścia. Po chwi­li drzwi otwo­rzy­ły się sze­ro­ko i Anna uśmiech­nę­ła się do nie­go.

– Wró­ci­łeś! – Uśmiech nie trwał jed­nak dłu­go, bo już po chwi­li twarz dziew­czy­ny za­chmu­rzy­ła się. – Spóź­ni­łeś się. Mia­łeś być go­dzi­nę temu.

– Wiem, prze­pra­szam… – Oczy Pe­te­ra roz­bły­sły, ale z przy­zwy­cza­je­nia zni­żył głos. Lu­dzie z Pod­zie­mia spraw­dzi­li dom, szu­ka­jąc pod­słu­chów, ale Pip przy­znał, że nie mogą mieć stu­pro­cen­to­wej pew­no­ści, że bu­dy­nek jest czy­sty. – Ben śpi?

Anna zmarsz­czy­ła nos, a chło­pak de­li­kat­nie po­ca­ło­wał ją w jego czu­bek.

– Jak za­bi­ty – od­par­ła. – I jak?

Pe­ter wszedł do sy­pial­ni i opadł na sofę, na któ­rej dziew­czy­na sie­dzia­ła parę chwil wcze­śniej. Wciąż na po­dusz­kach dało się wy­czuć cie­pło jej cia­ła. Za­nim spo­tkał Annę, był prze­ko­na­ny, że wie, czym jest mi­łość, na czym po­le­ga przy­jaźń, uczu­cie i cała resz­ta. Ale tak na­praw­dę wca­le tego nie wie­dział. Do­pó­ki nie ob­jął Anny, do­pó­ki się przed nią nie otwo­rzył, do­pó­ki nie usły­szał jej ci­che­go okrzy­ku, kie­dy ko­cha­li się po raz pierw­szy… Do tego mo­men­tu nie wie­dział nic. A te­raz, cza­sa­mi, kie­dy byli tyl­ko we dwo­je, gdy czuł za­pach jej wło­sów i na­po­ty­kał jej spoj­rze­nie, czuł się tak, jak­by wie­dział już wszyst­ko, jak­by obo­je po­zna­li ta­jem­ni­cę ży­cia. Ta­jem­ni­cę znacz­nie waż­niej­szą niż Dłu­go­wiecz­ność. Znacz­nie trwal­szą.

– Co jak? – za­py­tał Pe­ter.

Anna wy­mie­rzy­ła mu uda­wa­ny cios.

– Jak po­szło? – szep­nę­ła bez­gło­śnie, uj­mu­jąc jego dłoń. Jej oczy zdra­dza­ły nie­po­kój.

– W po­rząd­ku – od­parł i mru­gnął do niej po­ro­zu­mie­waw­czo, a po­tem pod­niósł się i po­szedł do kuch­ni, żeby włą­czyć czaj­nik.

Z urzą­dze­nia wy­do­był się pi­skli­wy, elek­tro­nicz­ny głos:

– Czy na­praw­dę po­trze­bu­jesz tyle wody? Pa­mię­taj: mniej­sze zu­ży­cie, mniej od­pa­dów!

– W po­rząd­ku? – spy­ta­ła dziew­czy­na, któ­ra rów­nież prze­szła do kuch­ni. – Co to zna­czy? Cza­sa­mi je­steś na­praw­dę okrop­ny, wiesz?

– Ja czy czaj­nik? – rzu­cił żar­to­bli­wie Pe­ter.

– Je­ste­ście sie­bie war­ci – od­po­wie­dzia­ła gło­śno Anna, marsz­cząc brwi.

Chło­pak przy­cią­gnął ją do sie­bie i po­ca­ło­wał.

– Mó­wię, że było w po­rząd­ku – mruk­nął jej do ucha. – Ku­pi­ła to. Cał­ko­wi­cie. A po­tem spo­tka­łem się z Pi­pem. Wszyst­ko go­to­we.

Anna uśmiech­nę­ła się. Na jej twa­rzy ma­lo­wa­ły się za­rów­no pod­eks­cy­to­wa­nie, jak i nie­po­kój. Wy­ję­ła z szaf­ki dwa kub­ki i wrzu­ci­ła do nich to­reb­ki z her­ba­tą.

– Pew­nie nie mo­żesz się do­cze­kać po­nie­dział­ku, kie­dy za­czniesz pra­cę w Pin­cent Phar­ma – po­wie­dzia­ła gło­śno. Wciąż się uśmie­cha­ła, ale Pe­ter usły­szał w jej gło­sie na­pię­cie i oba­wę.

– Ja­sne – przy­tak­nął. Po­tem znów chwy­cił dziew­czy­nę w ra­mio­na, a w jego oczach roz­bły­sła fi­glar­na iskier­ka. – A we wto­rek już mnie wy­rzu­cą i będę mu­siał szu­kać pra­cy jako in­struk­tor ae­ro­bi­ku – szep­nął jej do ucha.

– Nie! Nie mogą tego zro­bić. Mu­sisz ich znisz­czyć. Mu­sisz! – krzyk­nę­ła Anna, od­su­wa­jąc się od Pe­te­ra.

Wi­dać było, że nie ma pew­no­ści, czy chło­pak żar­tu­je, czy mówi praw­dę. I trud­no jej się dzi­wić, bo Pe­ter rów­nież nie był tego pe­wien.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: