Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Siestrzenica i ciotka - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Siestrzenica i ciotka - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 305 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.

W pew­néj oko­li­cy Li­twy roz­cią­ga­ją­céj się po nad brze­ga­mi Szcza­ry, wśród roz­le­głe­go dzie­dziń­ca przy­pie­ra­ją­ce­go do sta­wu, stoi dom drew­nia­ny dość ob­szer­ny, z gan­kiem o cztérech ko­lum­nach, fron­tem do sta­wu ob­ró­co­ny, tar­ci­ca­mi szczer­nia­łe­mi od nie­po­gód ze­wnątrz obi­ty.

Dwie ofi­cy­ny po bo­kach, da­léj staj­nie, wo­zow­nie i inne bu­dow­le go­spo­dar­skie po­rząd­nie i moc­no zbu­do­wa­ne, bez oglą­da­nia się na kosz­ta, świad­czą, że ten co je wzno­sił, miał na oku nie tyl­ko sie­bie i chwi­lę obec­ną, ale i o na­stęp­nych my­ślił po­ko­le­niach.

Jed­nak, mimo całą sta­ran­ność w nada­niu tym ro­bo­tom trwa­ło­ści i mocy, wid­no, że za­miar bu­dow­ni­cze­go zo­stał chy­bio­ny, a ząb znisz­cze­nia po­wy­rzą­dzał swe pso­ty. Tam dziu­ra w da­chu nie na­pra­wio­na daje wol­ny przy­stęp desz­czom i śnie­gom, gdzie­in­dzi­éj drzwi wy­wa­lo­ne, na­próż­no wzy­wa­ją ręki, któ­ra­by je pod­nio­sła i osa­dzi­ła na za­wia­sach, tam wy­ła­ma­ne szta­che­ty, ów­dzie słup oba­lo­ny, mó­wią wy­raź­nie o nie­obec­no­ści tro­skli­wej my­śli go­spo­da­rza.

Ode­rwaw­szy oko od za­bu­do­wań, gdy je przez staw prze­rzu­cisz, wi­dzisz mia­stecz­ko roz­ście­la­ją­ce się na po­chy­ło­ści wzgo­rza, któ­re­mu cią­gły ruch na­da­je ży­cie. Ko­ścioł O.O. Do­mi­ni­ka­nów zbu­do­wa­ny na wzgó­rzu sta­no­wi naj­wy­dat­niej­szą część kra­jo­bra­zu, prze­ma­wia­jąc i do oczu i do du­szy tych co ro­zu­mie­li jesz­cze ten ję­zyk.

Da­léj po za-mia­stecz­kiem pię­trząc się co­raz wy­żej, roz­ście­ła­ją uroz­ma­ico­ne, po­wab­ne łany, la­ski i łąki, po­mię­dzy któ­re­mi wije się dro­ga dość széro­ka, do­brze ujeż­dzo­na, pro­wa­dzą­ca do mia­stecz­ka.

Otoż na téj dro­dze pod­no­sił się tu­man ku­rza­wy, któ­rą gdy wiatr roz­wiał, w po­śród niej wi­dzieć się dał ko­czyk o ni­skich kół­kach, okrą­gły jak kula, za­przę­żo­ny czter­ma koń­mi si­wej ma­ści.

Ku­rza­wa i ko­czyk co­raz bli­żéj i bli­żéj, wjeż­dża na­ko­niec do mia­stecz­ka, ale, nie za­jeż­dża do żad­ne­go do­mo­stwa, tyl­ko się za­trzy­mu­je przed bra­mą ko­ścio­ła.

Gdy się ko­nie za­trzy­ma­ły, z tego ko­szy­ka wy­siadł męż­czy­zna nie­mło­dy, nie­uro­dzi­wy, zda­je się ułom­ny. Kon­tusz gra­na­to­wy z sa­je­ty, żu­pan atła­so­wy kar­ma­zy­no­wy, pas lity fa­bry­ki słuc­ki­éj, świad­czą, że po­dróż­ny nie­odrzekł się jesz­cze stro­ju swo­ich przod­ków. Wszedł on do domu bo­że­go, a w przy­sion­ku umo­czyw­szy pa­lec w wodę świę­co­ną, zro­bił nią na czo­le znak krzy­ża, po­czem, z po­chy­lo­nem czo­łem wszedł do świą­ty­ni pań­skiej.

Że dzień był po­wsze­dni, ko­ścioł był pra­wie pu­sty. Kil­ka ubo­gich ba­bek szep­cą­cych swe pa­cie­rze, dzia­dek ko­ściel­ny od­by­wa­ją­cy zwy­kłe krzą­ta­ni­ny mszę po­prze­dza­ją­ce, otoż całe zgro­ma­dze­nie wier­nych. Szep­ty ba­bek i gło­śne stą­pa­nie dziad­ka roz­le­ga­ją­ce się po ka­mien­nej po­sadz­ce, prze­ry­wa­ły je­dy­nie uro­czy­stą ci­szę ko­ścio­ła.

Przy­by­ły po­klek­nąw­szy przy ba­lu­stra­dzie od­dzie­la­ją­céj oł­tarz od ko­ścio­ła, za­czął się mo­dlić w pół gło­śno, od­ma­wia­jąc mo­dli­twy po ła­ci­nie. Głos jego sta­wał się co­raz cisz­szy, ale co­raz moc­niej wzru­szo­ny, na­ko­niec, po­nu­rzył się w ci­chéj mo­dli­twie.

Czy skut­kiem uspo­so­bie­nia du­szy bi­ją­cej się z ja­ki­émś uczu­ciem bo­le­sném i gorz­kiem, czy że sa­mot­ność ko­ścio­ła po­mna­ża­ła żar­li­wość du­cha, wi­dać było, jak klę­czą­cy ocie­rał nie­raz oko łzą zwil­żo­ne.

Wkrót­ce wy­szedł ksiądz ze mszą, któ­réj przy­by­ły słu­chał na klęcz­kach, a po mszy skoń­czo­nej, ksiądz zbli­żyw­szy się po­dał mu pa­ty­nę do uca­ło­wa­nia.

Po skoń­cze­niu na­bo­żeń­stwa, gdy ksiądz się ro­ze­brał ze stro­ju pon­ty­fi­kal­ne­go, przy­by­ły po­szedł do za­kry­styi, a po­wi­taw­szy księ­dza, po krót­ki­éj roz­mo­wie, wraz z nim udał się do klasz­to­ru.

Wid­no, że przy­by­ły był do­brze obe­zna­ny z miej­sco­wo­ścią, bo nie­py­ta­jąc ni­ko­go udał się pro­sto do celi ks. prze­ora.

– Ja­śnie wiel­moż­ne­go Pod­ko­mo­rze­go, na­sze­go do­bro­dzie­ja! za­wo­łał prze­or sko­ro po­strzegł po­dróż­ne­go wi­ta­jąc go ser­decz­ném uści­śnie­niem. Jak daw­no nie mie­li­śmy szczę­ścia go oglą­dać!

– Praw­da że daw­no, od­rzekł przy­by­ły. Dzię­ku­ję wszak­że oj­cze Prze­orze, że­ście o mnie nie za­po­mnie­li.

– My­by­śmy zaś mie­li za­po­mnieć na­sze­go kol­la­to­ra, na­sze­go do­bro­dzie­ja! Nig­dy! I przy oł­ta­rzu, i za sio­łem, i w nie­jed­néj chwi­li za­wsze­śmy wspo­mi­na­li, i bar­dzo, bar­dzo cięż­ko było na du­szy, że tak daw­no nie mie­li­śmy szczę­ścia oglą­dać.

– Wdzię­czen szczérze oj­cze prze­orze za wa­szą pa­mięć, za wa­sze do­bre ser­ce, ale po­wiem otwar­cie, że nie mia­łem od­wa­gi tu przy – je­chać. I dzi­siej­sze przy­by­cie wie­le mię kosz­to­wa­ło. Na co spoj­rzeć wszyst­ko zna­jo­me – wszę­dzie śla­dy sta­ra­nia nie­go do­bre­go ojca, mo­jej ko­cha­nej mat­ki. Przy­kro dzie­ciom pa­trzeć jak obcy z lek­ce­wa­że­niem po­nie­wie­ra­ją to, co ich ro­dzi­ce wzno­si­li z tru­dem i za­po­bie­gli­wo­ścią, trosz­cząc się o swych na­stęp­ców. O gdy­by oni wi­dzie­li jak zmar­nia­ła ich pra­ca! Ach dość już o tém. Co się sta­ło, to się sta­ło. Daj­my temu po­kój. Po­mów­my o czém in­nem. Co leż sły­chać we dwo­rze?

– Zwy­czaj­nie exdy­wi­zja, od­rzekł Prze­or. Peł­no cha­ła­stry róż­ne­go ro­dza­ju po­trzeb­nej i nie­po­trzeb­nej. Sę­dzio­wie, ad­wo­ka­ci, je­ome­try, wie­rzy­cie­le, co pod pre­tek­stem na­leż­no­ści cza­sem wy­no­szą­cej le­d­wie kil­ka ty­się­cy, za­bie­ra­ją się z koń­mi, ludź­mi, fa­mil­ją, i piją, je­dzą, ucztu­ją po mie­sią­cach ca­łych na ra­chu­nek swe­go nie­szczę­śli­we­go dłuż­ni­ka. Próż­nia­ki też z oko­li­cy, na ha­sło exdy­wi­zji ścią­ga­ją się jak­by kru­ki do ścier­wa, po­więk­sza­jąc roz­chod bez ce­re­mon­ji, bo to ni­ko­go nie­kosz­tu­je prócz dzie­dzi­ca, któ­ry od­biegł swe­go mie­nia zo­sta­wiw­szy je na pa­stwę wszyst­kich; a szu­le­ry z pro­fe­sji, po­przy­jeż­dża­li z Wil­na i Miń­ska, aby grosz łu­dzić u nie­ostróż­nych mło­dzi­ków. Pa­trząc na to i żal, i zgro­za. Oj, wiel­ka ob­ra­za Pana Boga! co i mó­wić. A ja­kie bez­wstyd­ne fry­mar­ki! Je­den sę­dzia lubi pie­nią­dze, dru­gi do­bre wino, trze­ci pięk­ne oczy. A trze­ba ko­niecz­nie uj­mo­wać urzęd­ni­ków, u nas taki oby­czaj, trze­ba aby każ­de­mu uczy­ni­ło się za­dość we­dług chę­ci. A jak przyj­dzie nie­dzie­la, albo ja­kie świę­to ko­ścioł jak na­bi­ty. My­ślał­by kto, że przez gor­li­wość o chwa­łę bożą? gdzie tam: dla więk­szej jego znie­wa­gi. Ko­bie­ty Bóg wié zkąd, któ­rych nig­dy nie wi­dzie­li­śmy w na­szej pa­ra­fji, wy­stro­jo­ne jak na bal za­le­ga­ją ko­ścioł, a każ­da ci­śnie się do pierw­szych ła­wek, bo chce być wi­dzia­ną. Nie dość na tém: śmiel­sze ob­le­ga­ją pra­wie sam oł­tarz, tak, że ksiądz z bre­wi­ja­rzem nie ma się gdzie po­dziać, a próż­nia­cy za­glą­da­ją im pod ka­pe­lu­sze. A po­tem szep­ty, śmie­chy. Ale ja­kem wy­ciął z am­bo­ny ka­za­nicz­ko raz, dru­gi, te­raz nie tak się na­ci­ska­ją. Nie wiém, czy się po­ba­ły Boga, czy po­wsty­dzi­ły lu­dzi. Przy­go­to­wa­łem też i dla pa­nów sę­dziów przy­smak z mo­jej kuch­ni, ale tych pa­nów nie ła­two zła­pać do ko­ścio­ła. Całą noc gra­ją w kar­ty to też śpią do dwó­na­stej. Raz tyl­ko ja­koś na na­ro­dze­nie Naj­święt­szej Pan­ny pre­zy­dent zaj­rzał do ko­ścio­ła, i tra­fił na samą ewa­niel­ją. Ko­rzy­sta­jąc z tego, ja­kem świ­snął na­ucz­kę, mój pre­zy­dent krę­cił się jak wiun, aż wy­szedł z ko­ścio­ła, wid­no, że mu było nie do sma­ku. Od tej pory już go wię­céj nie­wi­dzia­łem. Cze­mu też sam dzie­dzic nie przy­je­dzie? W jego przy­tom­no­ści, nie­śmia­no­by ro­bić ta­kich nad­użyć.

– Pi­sa­łem, na­ma­wia­łem, po­wie­dział pod­ko­mo­rzy, ale jemu to ani w gło­wie. Mój brat raz za­wi­kław­szy ma­ją­tek nie ma od­wa­gi wej­rzeć w in­te­re­sa, wo­lał umyć ręce od wszyst­kie­go.

– Gdzież się te­raz znaj­du­je nasz mło­dy kol­la­tor? za­py­lał ksiądz Prze­or.

– Lu­dwik w Pa­ry­żu. Wła­śnie temi dnia­mi ode­bra­łem list od nie­go. Trosz­czy się o to je – dy­nie, aby jego wie­rzy­cie­le nie byli po­krzyw­dze­ni, o wła­sne zaś in­te­re­sa nie­dba.

– Po­czci­we to było ser­ce! Gdy­by zli lu­dzie mi nad­uży­li nie­go­dzi­wie jego do­bro­ci, sta­ło­by na dłu­go i dla nie­go i dla in­nych. Ale co naj­bo­le­śni­éj, że ci wła­śnie któ­rych osy­py­wał do­bro­dziej­stwa­mi, któ­rzy z ła­ski jego po­wsta­li na nogi, ci naj­gor­li­wi­éj te­raz przy­kła­da­ją się do roz­szar­pa­nia jego for­tu­ny, do wy­zu­cia go z ostat­nie­go mie­nia, a co naj­nie­go­dzi­wiej jesz­cze go oga­du­ją. Spa­no­szyw­szy się na jego ma­jąt­ku pisz­czą i skar­żą się, że im wła­sność po­za­bie­rał, któ­rej daw­niej nikt nie wi­dział.

– Pod­ko­mo­rzy wes­tchnął.

– Cięż­ko, rzekł, nie­bo­rak przy­pła­cił do­świad­cze­nie. Praw­dę mó­wiąc i te­raz, gdy­bym nie my­slił, że byt­ność moja tu­taj, może w czém po­modz in­te­re­som bra­ta mego, mimo że mam tak­że kil­ka­dzie­siąt ty­się­cy w mas­sie, nie miał­bym od­wa­gi przy­je­chać, tak mi tu przy­kro, tak mię wszyst­ko boli.

– Trze­ba mieć w Bogu na­dzie­ję, że wszyst­ko może ob­ró­cić się na do­bre, po­wie­dział ks. Prze­or, P. Lu­dwik, wy­pła­ciw­szy dług mło­do­ści, może się opa­trzy, że błą­dził. Po­zna le­piej lu­dzi, na­uczy się być prze­zor­niej­szym, a for­tu­na w ręku Boga, dziś ode­brał, ju­tro od­dać może.

Dość dłu­go jesz­cze trwa­ła roz­mo­wa. Ksiądz Prze­or ura­czył su­tem śnia­da­niem swe­go be­ne­fak­to­ra i kol­la­lo­ra klasz­to­ru, po czém Pod­ko­mo­rzy od­je­chał do domu, któ­ry był wła­sno­ścią jego bra­ta, a w któ­rym te­raz od­by­wał się sąd roz­bio­ro­wy czy­li exdy­wi­zja.

Sce­na któ­rą­śmy opi­sa­li dzia­ła się w Ka­li­nów­ce ma­jąt­ku Do­bro­mir­skich. Ka­li­nów­ka z po­dzia­łu do­sta­ła się młod­sze­mu bra­tu Pod­ko­mo­rze­go, Lu­dwi­ko­wi, któ­ry mło­do odzie­dzi­czyw­szy ma­ją­tek, za­czął sza­fo­wać pie­niędz­mi bez oględ­no­ści; przy­tem nie­wglą­da­jąc w rzą­dy, ła­two­wier­ny, da­jąc się sku­bać na wszyst­kie stro­ny, nie dłu­go cie­szył się oj­co­wi­zną.

Po kil­ku le­ciech roz­rzut­ne­go sza­fo­wa­nia, odłu­żo­ny, na­ci­ska­ny od wie­rzy­cie­li, ze wszyst­kich stron, a prócz tego zra­żo­ny za­wo­da­mi róż­ne­go ro­dza­ju, chcąc so­bie ku­pić przy­najm­niej spo­koj­ność, nie wi­dział in­ne­go spo­so­bu jak za przy­kła­dem da­nym przez wie­lu, od­dać ma­ją­tek pod roz­dział wie­rzy­cie­lom, czy­li jak było zwy­czaj na­zy­wać, od­dał ma­ją­tek pod exdy­wi­zję.

Po­czą­tek wie­ku dzie­więt­na­ste­go od­zna­czył się szcze­gól­nie (ą cho­ro­bą nie­zna­ną wprzó­dy w Pol­sce, a wów­czas szérzą­cą się epi­de­micz­nie, na­de­wszyst­ko na Li­twie.

Zkąd po­wstał za­rod téy za­ra­zy? Dla cze­go lak się roz­sze­rzy­ła? Dla cze­go za­pi­sa­na od daw­na w księ­dze ustaw, le­ża­ła tyl­ko mar­twą li­te­rą nie wcho­dząc w ży­cie na­ro­du, aż do epo­ki któ­rą­śmy wska­za­li? Są to py­ta­nia cie­ka­we dla umy­słu ba­daw­cze­go.

Może być że zmia­na sto­sun­ków po­li­tycz­nych, wpły­nę­ła na zmia­nę sto­sun­ków do­mo­wych, a te wpły­nę­ły na zmia­nę oby­cza­jów.

Za­ra­za ta ob­ja­wi­ła się na­przód w for­tu­nach wiel­kich, po­tem ob­ję­ła nie­mal wszyst­kie klas­sy po­sia­da­czów. Rzad­ko kto od niéj się ucho­wał.

Daw­niej­sza ma­gna­ter­ja, któ­réj, przez tyle wie­ków po­wo­ła­niem wy­łącz­nem było prze­wod­ni­czyć na woj­nie i w ob­ra­dach na­ro­do­wych młod­szym bra­ciom, opie­ko­wać się lo­sa­mi kra­ju, po­trze­bo­wa­ła żyć w domu, czu­wać nad tymi in­te­re­sa­mi, wią­zać się ze szlach­tą mniej bo­ga­tą wspie­ra­jąc wia­do­me so­bie za­mia­ry ich ra­mie­niem. Po­pu­lar­ność sta­no­wi­ła ich po­tę­gę, pro­wa­dzi­ła do zna­cze­nia, a na­wet i do no­wych bo­gactw. Do­cho­dy za­tem ma­gna­tów uży­wa­ne były po więk­szej czę­ści na do­pię­cie tych ce­lów, to jest spo­ży­wa­ne były na miej­scu w na­tu­rze, na kar­mie­nie licz­nych ale nie­wy­kwint­nych go­ści i do­mow­ni­ków, lub też na przy­wią­zy­wa­nie ro­dzin ca­łych do swych in­te­re­sów wę­złem wza­jem­nych po­mo­cy. Mó­wię wza­jem­nych: bo, je­że­li ma­gnat ob­ra­cał część do­cho­dów na ko­rzyść szlach­ty, szlach­ta wy­wią­zy­wa­ła się ma­gna­tom, ofia­ru­jąc im swo­je ra­mie i wier­nie wspie­ra­jąc w każ­dej złéj czy do­brej przy­go­dzie.

Wów­czas, prze­pych do­mów ma­gnac­kich, za­le­żał nie na wy­kwint­ném ich utrzy­ma­niu, nie na do­go­dze­niu po­trze­bom zbyt­ko­wym, ale na oto­cze­niu się jak naj­więk­szą licz­bą kljen­te­li.

Ze zmia­ną oko­licz­no­ści ro­spadł się sam z sie­bie łań­cuch wią­żą­cy bo­gat­szych z uboż­sze­mi wę­złem po­trze­by wza­jemn é j. Jed­ni dla dru­gich sta­li się nie­po­trzeb­ny­mi, a zat é m każ­dy za­czął żyć po­je­dyń­czo jak jemu było wy­god­niej, dla sie­bie tyl­ko.

Bo­gat­si, nie­po­trze­bu­jąc już zgo­ła współ­dzia­ła­nia uboż­szych, prze­sia­li z nie­mi się łą­czyć prze­sta­li skar­bić ich życz­li­wość, po­zmniej­sza­li dwo­ry, jed­nem sło­wem usu­nę­li im swej opie­ki, sto­sun­ków zaś to­wa­rzy­skich, nie mo­gło być żad­nych, mię­dzy nimi, bo ma­gna­ci, wy­róż­niw­szy się od szlach­ty wy­cho­wa­niem za­gia­nicz­nem, nie tyl­ko za­sma­ko­wać nie mo­gli w pro­sto na­ro­do­wem i szorst­ki é m nie­co ob­co­wa­niu bra­ci szlach­ty, nie tyl­ko że go nie szu­ka­li, ale prze­ciw­nie, te było na­trętn é m, bo ra­zi­ło wy­kwint­ne ich na­wyk­nie­nia, a za­tem uni­ka­li tego ze­tknie­nia ile moż­no­ści.

Wkrót­ce szlach­ta mniej bo­ga­ta po­strze­gła tę zmia­nę w sto­sun­kach z nimi ma­gna­tów, a za­uwa­żyw­szy, że daw­ni ich prze­wod­ni­cy po­li­tycz­ni, za­my­ka­ją przed nimi i drzwi i do­stat­ki od­ma­wia­jąc wszel­ki­éj opie­ki, usu­nę­li się sami zu­peł­nie, sta­ra­jąc za­sto­so­wać swój ro­dzaj ży­cia do no­wych oko­licz­no­ści, wy­ra­bia­jąc sol­ne sta­no­wi­sko sa­mo­ist­ne.

Wszak­że lu­dzie, ze­pchnię­ci ja­kie­mi bądź oko­licz­no­ścia­mi z utar­téj dro­gi, nie ła­two wy­bio­rą so­bie nową i do niéj się wdro­żą; dłu­go czu­ją brak pe­wien w swo­ich na­wyk­nie­niach, i myśl ich zwra­ca się ku prze­szło­ści, upa­tru­jąc tego za­czem tę­sk­nią.

Szlach­ta nie chcia­ła tego za­uwa­żyć, czy też nie umia­ła być bez­stron­ną w swo­im są­dzie; nie umia­ła za­uwa­żać mó­wię, że na zmia­nę jéj sto­sun­ków z ma­gna­ta­mi nie tyle wpły­nę­ła zła wola tych ostat­nich, jak zbieg oko­licz­no­ści. Prze­ciw­nie. Wszyst­kie do­lę­gli­wo­ści wy­ni­kłe z no­we­go ich po­ło­że­nia, im za­czę­ła przy­pi­sy­wać.

Nie dość tego. Ma­gna­ci od­su­nąw­szy ubo­gą szlach­tę od wszyst­kich ko­rzy­ści, za­mknąw­szy przed nimi i drzwi i do­stat­ki, od­ma­wia­jąc im wszel­kiej opie­ki, wy­ma­ga­li prze­cie w każ­dem z nią ze­tknie­niu pew­nych ozna­ków usza­no­wa­nia, ja­ko­by hoł­du z pra­wa so­bie na­le­żą­ce­go, ob­cho­dzi­li się z nią z dumą i lek­ce­wa­że­niem, a na­wet uci­ska­li prze­wa­gą swo­ich wpły­wów.

Te wy­ma­ga­nia obu­rzy­ły szlach­tę, któ­ra nie czu­jąc się już do żad­nych obo­wiąz­ków wdzięcz­no­ści; za­czę­ła szem­rzeć, a na­wet pil­niej­szem okiem, niż do­tąd by­wa­ło, za­czę­ła roz­pa­try­wać się w prze­szło­ści, za­czę­ta wglą­dać, roz­trzą­sa­jąc czyn­no­ści, błę­dy, uchy­bie­nia, któ­rych zbi­éra­ła gorz­kie owo­ce, a do któ­rych sama po­nie­kąd się przy­czy­ni­ła wspie­ra­jąc na śle­po opin­je swych po­li­ty­cy­nych prze­wod­ni­ków, ra­mie­niem i po­tę­gą swych przy­wi­le­jów, nie py­ta­jąc się do ja­kie­go celu ci prze­wod­ni­cy dą­ży­li.

Szlach­ta bo­ga­ta, czy­li ma­gna­ter­ja, wy­rzu­co­na siłą oko­licz­no­ści z daw­ne­go sta­no­wi­ska, a nie­opa­trzyw­szy się jesz­cze na no­wem, sama nie­wie­dzia­ła jak użyć do­stat­ków, któ­re już zmie­ni­ły prze­zna­cze­nie, w kra­ju ogo­ło­co­nym z pło­dów prze­my­słu i sztuk; rzu­ci­ła się więc z chci­wo­ścią na za­chód roz­ry­wać nudę ży­cia bez celu, przy­pa­try­wa­niem się dziw­nym wy­pad­kom, któ­re wów­czas wstrzą­sa­ły Eu­ro­pą, zmie­nia­jąc jej ob­li­cze co chwi­la, jak się zmie­nia­ją sce­ny w la­tar­ni czar­no­księ­ski­éj.

To rzad­kie wi­do­wi­sko, god­ne za­jąć uwa­gę czło­wie­ka my­ślą­ce­go, było tym więk­szym bodź­cem dla cie­ka­wo­ści i próż­niac­twa.

Mało było ta­kich, co po­czerp­nąw­szy w wy­pad­kach głę­bo­ką dla sie­bie na­ukę, wró­ciw­szy do kra­ju, umknąw­szy się w sa­mot­ność, za­czę­li się za­sta­na­wiać, co zo­sta­je do dzia­ła­nia w obec­nych oko­licz­no­ściach do­bre­mu oby­wa­te­lo­wi; więk­szość, przy­wio­zła tyl­ko z za­gra­ni­cy nie­po­ha­mo­wa­ną mi­łość no­wo­ści i zbyt­ków, któ­re za­czę­li wpro­wa­dzać swym przy­kła­dem w oby­cza­je na­ro­du do­tąd pro­ste­go.

Wiel­ki ruch w han­dlu zbo­żo­wym i drzew­nym wy­wo­ła­ny po­trze­ba­mi wo­jen pro­wa­dzo­nych przez Na­po­le­ona po ca­łéj Eu­ro­pie, wpro­wa­dził do kra­ju wy­łącz­nie rol­ni­cze­go, wiel­ki na­pływ pie­nię­dzy. Ceny pło­dów su­ro­wych pod­nio­sły się do cy­fer do­tąd nie­sły­cha­nych. Do – cho­dy z dóbr ziem­skich po­tro­iły się, tak, że wła­ści­cie­le ma­jąt­ków wiel­cy i mali, wi­dząc się po­sia­da­cza­mi znacz­nych in­trat, z nie­oględ­no­ścią wła­ści­wą na­sze­mu na­ro­do­wi, pi­érw­si, prze­sa­dza­li się w zbyt­kach do­ga­dza­jąc wszyst­kim fan­ta­zjom, trwo­niąc nie tyl­ko do­cho­dy, ale ro­biąc dłu­gi, bo kre­dyt wów­czas był ła­twy; dru­dzy, przez na­śla­dow­nic­two pu­ści­li się to­rem pierw­szych, o ile po­do­łać mo­gli, nie­zwa­ża­jąc gdzie ich to mał­piar­stwo do­pro­wa­dzi, upu­ściw­szy z uwa­gi, że na­głe pod­nie­sie­nie do­cho­dów było wy­pad­kiem je­dy­nie chwi­lo­wych oko­licz­no­ści i że lada zmia­na, może ilu za­dać cios śmier­tel­ny.

Ja­koż nie­ostroż­ni za­czę­li wkrót­ce od­no­sić chło­sty za swą nie­prze­zor­ność.– Sys­tem lą­do­wy wpro­wa­dzo­ny przez Na­po­le­ona za­my­ka­jąc por­ta Eu­ro­py przed wy­ro­ba­mi an­giel­skie­mi, zmu­sił tych wy­śpia­rzy zwró­cić han­del w inną stro­nę. Pło­dy za­tém na­sze­go kra­ju nie zna­la­zły ryn­ku, pie­nią­dze wpły­wać prze­sta­ły, han­del do­świad­czył zu­peł­néj sta­gna­cji. Prze­ciw­nie, pło­dy prze­my­słu za­gra­nicz­ne­go znacz­nie się pod­nio­sły, a na­wyk­nie­nia zbyt­ko­ko­we raz wpro­wa­dzo­ne w ży­cie, po­li­czy­ły je do po­trzeb nie­odbi­tych.

Wów­czas na­sta­ły ogól­ne pra­wie ban­kruc­twa, szlach­ta drob­niej­sza co od wie­ków przy­wy­kła mie­ścić u ma­gna­tów owoc swych oszczęd­no­ści, nie­odbi­éra­jąc pro­cen­tów, pod­nio­sła krzyk; i tym gło­śniej krzy­cza­ła, że ni­czém już nie czu­ła się obo­wią­za­ną tym ma­gna­tom, któ­rzy za­braw­szy ich pie­nią­dze, stra­ci­li je nie na po­trze­bę ogól­ną jak by­wa­ło daw­niej, ale na sa­mo­lub­ne fan­ta­zje.

Przy­ci­ska­ni dłuż­ni­cy, nie ma­jąc środ­ka uisz­cze­nia na­leż­no­ści, ucie­kli się pod opie­kę pra­wa nie bę­dą­ce­go wprzó­dy w uży­ciu, po­zwa­la­ją­ce­go w nie­do­stat­ku pie­nię­dzy za­spo­ko­ić wie­rzy­cie­li cząst­ka­mi zie­mi po­kra­ja­nej w ka­wał­ki. Po­dob­ne ban­kruc­twa urzą­dzi­ły się w sys­tem, Li­twa za­la­na zo­sta­ła exdy­wi­zja­mi.

Wpro­wa­dze­nie w czyn­ność tego pra­wa, było zgub­ne dla mo­ral­no­ści na­ro­du, bo nie­spra­wie­dli­we dla wie­rzy­cie­li, osła­bia­ją­ce świę­tość umo­wy, otwo­rzy­ło jesz­cze pole po­dej­ściom, i róż­ne­go ro­dza­ju nie­cno­tom. Nie­je­den dłuż­nik spe­ku­lo­wał u a do­brej wie­rze swych wie­rzy­cie­li, zmniej­sza­jąc po­dej­ściem war­tość ich na­leż­no­ści, nie­raz też i wie­rzy­cie­le zma­wia­li się z Sę­dzia­mi na krzyw­dę dłuż­ni­ka.

Lu­dwik Do­bro­mir­ski nie­na­le­żał do rzę­du dłuż­ni­ków co z exdy­wi­zji zro­bi­li so­bie pole prze­my­słu, na­rzę­dzie za po­mo­cą któ­re­go mo­gli bez­kar­nie ogra­bić swych wie­rzy­cie­li, da­jąc im za wzię­te pie­nią­dze po­ło­wę, lub dzie­sią­tą część war­to­ści, lub cał­kiem dług uma­rza­jąc pod po­zo­rem pew­nych uchy­bień pra­wa, wten­czas kie­dy dla sie­bie po­tra­fi­li za­pew­nić byt wy­god­ny, za­sła­nia­jąc się pra­wa­mi żony, lub mat­ki.

Lu­dwik, ob­jąw­szy po ro­dzi­cach ma­ją­tek w bar­dzo mło­dym wie­ku, po­biegł za przy­kła­dem dru­gich, uży­wać ży­cia i do­stat­ków w wi­rze roz­tar­gnień, pod wpły­wem róż­nych na­mięt­no­ści, nie wi­dząc dna tych do­stat­ków. A że po­wie­rzył ad­mi­ni­stra­cją ma­jąt­ku rę­kom nie­wier­nym, po kil­ku le­ciech wi­dząc się w nie­moż­no­ści za­spo­ko­ić wie­rzy­cie­li, zro­bił jak ro­bi­li inni, to jest: od­dał ma­ją­tek pod roz­biór. Lecz nie tyl­ko nie chciał ko­rzy­stać z róż­nych wy­bie­gów, któ­re mo­gły być osło­nio­ne po­wa­gą pra­wa, ale prze­ciw pre­ten­sjom nie­uczci­wych dłuż­ni­ków bro­nić się nie chciał, mó­wiąc że pła­ci na­ukę do­świad­cze­nia.

Gdy przy­je­chał Pod­ko­mo­rzy do domu, w któ­rym to­czy­ła się exdy­wi­zja, jaką sprzecz­ność zna­lazł z teru co daw­niej by­wa­ło!

W ob­szer­nym po­ko­ju gdzie ro­dzi­ce jego zwy­kli byli uga­szać licz­ny po­czet przy­ja­cioł, uj­rzał mnó­stwo sto­li­ków kar­to­wych ob­lę­żo­nych przez in­te­re­so­wa­nych wi­dzów. Kupy zło­ta i srébra błysz­cza­ły na nich. Krzyk, wrza­wa, dom na­peł­nia­ły. Jed­nak za wej­ściem Pod­ko­mo­rze­go prze­szedł szmer po sali. Gra­cze po­wsta­li od sto­li­ków, gwar ucichł. Był to wpływ mi­mo­wol­ne­go usza­no­wa­nia, hołd od­da­ny przez opin­ją czło­wie­ko­wi zna­ne­mu po­wszech­nie ze swéj pra­wo­ści i szla­chet­no­ści nie­za­chwia­néj.

W dru­gim po­ko­ju stał na środ­ku stół osło­nio­ny ko­lo­ro­wem suk­nem, na któ­rym umiesz­czo­ny był kru­cy­fiks, go­dło domu są­dow­ni­cze­go. Przy jed­nym koń­cu owe­go sto­łu sie­dział męż­czy­zna oty­ły w krze­śle z po­rę­cza­mi, dwóch młod­szych zaj­mo­wa­li krze­sła bocz­ne. Był to pre­zy­dent z dwo­ma ko­le­ga­mi. Da­lej sie­dział re­jent z pió­rem w ręku, stos pa­pie­rów le­żał przed nim. Woź­ny stał za krze­słem pre­zy­den­ta, ad­wo­kat sto­jąc koło sio­łu wpro­wa­dzał spra­wę jed­ne­go z wie­rzy­cie­li, wi­dzo­wie sta­li nie­da­le­ko sto­łu przy­słu­chu­jąc się mó­wią­ce­mu, inni sie­dzie­li na ław­kach oka­la­ją­cych ścia­ny, roz­ma­wia­jąc po ci­chu o wła­snych in­te­re­sach.

Gdy wszedł Pod­ko­mo­rzy, Pre­zy­dent uści­snął rękę jego w mil­cze­niu i wska­zał miej­sce bli­sko sie­bie.

Przy­by­ły wi­docz­nie był wzru­szo­ny. Miej­sce, sprzę­ty przy­po­mi­na­ły mu inną prze­szłość tego domu. I los bra­ta wy­zu­te­go z mie­nia oj­czy­ste­go, rzu­co­ne­go od­tąd na ka­pry­śne fale wy­pad­ków, uci­skał mu ser­ce. Już łza za­kra­dła się pod po­wie­kę, ale Pod­ko­mo­rzy nie­chcąc zdra­dzić przed ob­ce­mi ta­jem­ni­cy du­szy, wstał z miej­sca, a oba­czyw­szy mię­dzy zgro­ma­dzo­ne­mi pro­ku­ra­to­ra mas­sy, to jest stró­ża czu­wa­ją­ce­go z urzę­du nad in­te­re­sa­mi dzie­dzi­ca, zbli­żył się do nie­go, a wpro­wa­dziw­szy do dru­gie­go po­ko­ju za­czął z nim roz­ma­wiać o in­te­re­sach swe­go bra­ta.

Pro­ku­ra­tor się uskar­żał na nie­spra­wie­dli­we pre­ten­sje nie­któ­rych wie­rzy­cie­li, na zby­tecz­ne wy­dat­ki, na nie­spra­wie­dli­we ra­chun­ki ad­mi­ni­stra­to­ra, obie­cu­jąc, że bę­dzie się pro­te­sto­wał prze­ciw ta­kim nad­uży­ciom, i Pod­ko­mo­rzy po­chwa­lił tę gor­li­wość, uznał ją na­wet ko­niecz­ną; ale, gdy po­su­wa­jąc ją da­lej, Pro­ku­ra­tor po­wie­dział: że nie­któ­re dłu­gi nie­opa­trzo­ne for­ma­mi le­gal­ne­mi po­sta­ra się unie­waż­nić, Pod­ko­mo­rzy nie chciał na to ze­zwo­lić.

– Pan Pod­ko­mo­rzy ma po­dob­no sam na­leż­ność w rnas­sie, cze­mu nie po­da­je do li­kwi­da­cji? po­wie­dział Pro­ku­ra­tor zmie­nia­jąc tok roz­mo­wy.

– Wła­śnie przy­wio­złem do­ku­ment. Na­le­ży mi pięć­dzie­siąt ty­się­cy. Od­rzekł Pod­ko­mo­rzy.

– De­kret dziel­czy po­tnie­nia, że sche­da pierw­sza win­na sche­dzie dru­giej spła­tu sto ty­się­cy.

– Mój brat spła­cił mi już po­ło­wę.

– Ale kwit pry­wat­ny nie ze­zna­ny przed ak­ta­mi jest w mo­jem ręku, mogę go zwró­cić je­że­li Pod­ko­mo­rzy ze­chce.

– Czyż mię Pan są­dzi zdol­nym zro­bić taki pod­stęp bra­tu?

– Broń Boże! Wiem, że Pan nie ko­rzy­stał­by dla sie­bie, ale był­by to mały fun­du­sik po­zo­sta­ły w ręku Pana dla bra­ta.

– Ani ja, ani mój brat nie przy­sta­nie­my na taki pro­jekt, choć wiem, że w do­brych chę­ciach zro­bio­ny. Po spra­wie­dli­wem za­spo­ko­je­niu wie­rzy­cie­li je­że­li się co zo­sta­nie memu bra­tu, jak się spo­dzie­wam, to do­brze; ale pod­stę­pem uszczu­plać mas­sy prze­zna­czo­nej na opła­tę dłu­gów nie go­dzi się.

Ju­ry­sta za­gryzł so­bie war­gi z nie­ukon­ten­to­wa­nia na taką od­po­wiedź.

– Oto list mego bra­ta do­dał Pod­ko­mo­rzy, z któ­re­go pan oba­czy ja­kie jest jego ży­cze­nie.

W mia­rę jak pro­ku­ra­tor prze­bie­gał oczy­ma list mu po­da­ny, na twa­rzy jego ma­lo­wał się na prze­mia­ny wy­raz to obu­rze­nia, to wzgar­dy. Pod­ko­mo­rzy tego nie­uwa­żał, bo go inne zaj­mo­wa­ły my­śli.

– Dzię­ku­ję panu jed­nak, rzekł po chwi­li mil­cze­nia Pod­ko­mo­rzy, żeś mi jed­na, myśl na­po­mknął. Mój dług jak­kol­wiek spra­wie­dli­wy, mógł­by być po­da­ny w wąt­pli­wość, przy­najm­niej u nie­któ­rych, a licz­ne przy­kła­dy mo­gły­by uspra­wie­dli­wić po­dej­rze­nie. Po­twarz, po­chwy­ciw­szy cień wąt­pli­wo­ści, ze­chcia­ła­by może spla­mić nim do­bre imie; a ja mam tyl­ko jed­no dzi­écię, chciał­bym mu prze­ka­zać pa­mięć ojca bez zma­zy. Kil­ka­dzie­siąt ty­się­cy nie zro­bią znacz­néj róż­ni­cy w na­szym by­cie. Wiem za­tem co zro­bię.

Gdy to mówi pod­ko­mo­rzy, wszedł dru­gi ju­ry­sta, ten sam co wpro­wa­dzał spra­wę, a ocie­ra­jąc pot z czo­ła, po­pro­sił pod­ko­mo­rze­go imie­niem pre­zy­den­ta, aby przy­szedł do sali są­do­wej.

Gdy Pod­ko­mo­rzy wy­szedł, ju­ry­sta rzekł do Pro­ku­ra­to­ra.

– A cóż Pod­ko­mo­rzy na twój pro­jekt? Mu­sia­łeś chap­nąć przy­najm­niej parę ty­się­cy kar­bo­wań­ców, choć­by na obie­can­kę. Ale u Pod­ko­mo­rze­go sło­wo to pie­nią­dze.

– Gdzie tam! Nie­war­to tru­dzić gło­wy dla głup­ców. Gdy­bym komu in­ne­mu po­dał po­dob­ny pro­jekt, wziął­bym nie­chyb­nie kil­ka ty­się­cy, prócz tego zo­bo­wią­zał­bym na przy­szłość, a ten mało mnie jesz­cze nie wy­ła­jał. Wi­dzę, że i star­szy taki sam pół­głó­wek jak i młod­szy. Te­raz, nie­chże sami my­ślą o so­bie, ja ręce umy­wam.

– A nie mó­wi­łem­że ci daw­no: trzy­maj się le­piej z kre­dy­to­ra­mi. Tam­ci po­tra­fią być wdzięcz­ne­mi.

Tu dwaj przy­ja­cie­le za­czę­li roz­mo­wę o róż­nych ka­te­gor­jach spra­wy, po­słu­gu­jąc się pra­wem jak orę­żem, tnąc nim raz na pra­wo, dru­gi raz na lewo we­dług woli fech­mi­strza. Tym­cza­sem Pod­ko­mo­rzy w izbie są­do­wej roz­ma­wiał z Pre­zy­den­tem.

– Pan ma po­dob­no tak­że dług na for­tu­nie bra­ta?

Trze­ba się li­kwi­do­wać, pro­si­my o do­ku­men­ta.

– W isto­cie mam kil­ka­dzie­siąt ty­się­cy, alem się roz­my­ślił. Po­ra­chu­ję się póź­niej z bra­tem jak się zo­sta­nie mas­sy po za­spo­ko­je­niu wie­rzy­cie­li. Tym­cza­sem do­ku­men­ta zo­sta­ną przy mnie.

– Ja­kem przy­ja­ciel nie ra­dzę panu, prze­mó­wił Pre­zy­dent. Pan może upaść cał­kiem na dłu­gu je­że­li nie zło­ży ob­li­gu do li­kwi­da­cji.

– Zna­jąc in­te­re­sa bra­ta mego spo­dzie­wam się, że się fun­du­szu zo­sta­nie.

– Tak…. Być może…. Ale…. Wi­dzi Pod­ko­mo­rzy trze­ba wszyst­ko ro­bić na pew­no. Sam brat pań­ski miał­by pra­wo dłu­gu tego nie uznać.

– Wiem o tem, ale ra­zem wiem, że brat mój te­go­by nie zro­bił, po­tra­fił­by zro­zu­mieć po­bud­kę.

Za­ba­wiw­szy go­dzin kil­ka, po­mó­wiw­szy nie­co o in­te­re­sach, Pod­ko­mo­rzy od­je­chał do sie­bie.II.

W dzie­sięć mie­się­cy póź­niej, na dzień siód­my Mar­ca zje­cha­li się oby­wa­te­le z gu­bern­ji lak miń­skiej, jak wi­leń­skiej, oraz z Bia­ło­ru­si, do Miń­ska na kon­trak­ta. Było to przy koń­cu pierw­sze­go dzie­siąt­ka dzie­więt­na­ste­go stu­le­cia.

Niech inni z więk­szym ta­len­tem skre­śla­ją ob­li­cze ru­chu kon­trak­to­we­go, za­baw i in­te­re­sów owo­cze­snych, do mnie to nie na­le­ży. Chcę tyl­ko zwró­cić uwa­gę na sce­nę szcze­gól­ną, któ­ra się od­by­wa na Fran­cisz­kań­skiej uli­cy w domu mu­ro­wa­nym, któ­ry do­tąd zmie­nił już kil­ku wła­ści­cie­li.

Oto dwa po­ko­je dość duże, bar­dzo li­cho o – pa­trzo­ne w sprzę­ty pi­érw­szej po­trze­by, jako to: sto­ły, ka­na­py, stoł­ki, krze­sła.

W pierw­szym krzą­ta się służ­ba. Ten po­kój jest za­ra­zem kre­den­sem, gar­de­ro­bą i izbą sto­ło­wą, w dru­gim jest ze­bra­nych kil­ka­dzie­siąt osób, któ­re miesz­czą się jak mogą po krze­słach, ka­na­pach, łóż­kach, stoł­kach, zy­dlach na­pręd­ce wnie­sio­nych. Go­spo­da­rzem tego domu, czy­li ra­czéj tych dwóch po­ko­jów jest zna­jo­my nam Pod­ko­mo­rzy.

Co chwi­la nowy gość przy­by­wa, na­ko­niec wid­no że wszy­scy byli ze­bra­ni, a Pod­ko­mo­rzy głos za­brał.

– Pa­nom wszyst­kim pew­nie już wia­do­ma stra­ta, któ­rą po­nio­słem, a któ­ra z pew­nych wzglę­dów i pa­nów do­ty­ka. Brat mój Lu­dwik nie­ży­je. Umarł w Pa­ry­żu z su­chot. Ale nie o mo­jem zmar­twie­niu chcę mó­wić z pa­na­mi, choć Bóg wi­dzi jak ser­ce moje cięż­ko za­smu­co­ne, ale o ie­te­re­sach, któ­re pa­nów, a jak te­raz i mnie się ty­czą.

Słu­cha­cze pil­ną uwa­gę zwró­ci­li na mowę

Pod­ko­mo­rze­go, ale jéj ża­den nie prze­ry­wał. P. Do­bro­mir­ski za­tém cią­gnął da­léj.

Wi­dzą pa­no­wie z ob­ra­chun­ków ogól­nych, że dłu­gi bra­ta nie­go do­rów­ny­wa­ją, a może i prze­no­szą war­tość ma­jąt­ku, prze­to, choć się mia­nu­ję na­tu­ral­nym spad­ko­bier­cą po bra­cie, spad­ku jed­nak nie bio­rę. Co do mnie, by­ło­by mi naj­do­god­niej koń­czyć za­czę­ty roz­biór uwal­nia­jąc sie­bie od kło­po­tów. Ale że brat mój w ostat­nim li­ście, pi­sa­nym przed samą śmier­cią, pro­si mię i za­kli­na aby wie­rzy­cie­le jego nie mie­li stra­ty, chcąc czy­stą pa­mięć zo­sta­wić po so­bie, ży­czył­bym ile moż­no­ści za­dość uczy­nić jego żą­da­niu, i prze­to spro­si­łem tu pa­nów, któ­rzy je­ste­ście wie­rzy­cie­la­mi bra­ta mego, aby ich za­py­tać: czy wo­li­cie koń­czyć roz­biór, czy też ze mną wejść w ukła­dy?

– Wo­li­my wejść w ukła­dy! Na co nam cząst­ki po­kra­ja­ne­go ma­jąt­ku, za­wo­ła­ło ra­zem wie­le gło­sów.

– W ta­kim ra­zie po­trzeb­ne mi jest za­ufa­nie pa­nów i cier­pli­wość. Wie­dzą pa­no­wie, że pra­wie ni­émam ka­pi­ta­łów, nie mogę prze­to za­spo­ko­ić pa­nów na­tych­miast.

– Po­prze­sta­nę na ob­li­gu Pod­ko­mo­rze­go, za­wo­ła­ło jed­no­cze­śnie kil­ka gło­sów.

– I ja tak­że.

– I ja, do­da­ło jesz­cze kil­ka in­nych.

– Wdzię­czen bar­dzo za za­ufa­nie, po­wie­dział Pod­ko­mo­rzy, trze­ba jed­nak abym był w sta­nie je uspra­wie­dli­wić. Je­że­li pa­no­wie mogą być cier­pli­wi przez czas nie­ja­ki, będę mógł przedać sche­dę czy to bra­ta nie­go, czy też moją wła­sną, i za­spo­ko­ić na­leż­ność, ale je­że­li pa­no­wie za­żą­da­ją za­raz ka­pi­ta­łów, nie mogę z nimi wcho­dzić w ukła­dy, bo ku­pu­ją­cy wi­dząc mię przy­ci­śnio­nym in­te­re­sa­mi, nie ze­chcą da­wać przy­zwo­itej war­to­ści.

– Ja we­zmę ob­lig Pod­ko­mo­rze­go z ter­mi­nem wy­pła­ty za lat sześć.

– Ja przy­sta­ję na lat dzie­sięć.

– Mnie za­pła­ci Pod­ko­mo­rzy kie­dy mu in­te­re­sa po­zwo­lą.

– Przy­kro mi że mu­szę się ode­zwać in­a­czej niż moi ko­le­dzy. Bóg świad­kiem, że gdy­by cho­dzi­ło tyl­ko o uf­ność, prze­stał­bym chęt­nie na ob­li­gu Pod­ko­mo­rze­go; cze­kał­bym na­wet i bez ob­li­gu, ale mam wła­sne in­te­re­sa, dzier­ża­wa mi się koń­czy, z dziat­ka­mi i żoną mu­szę szu­kać kąta; a in­nych fun­du­szów nie­mam prócz sum­ki zlo­ko­wa­nej na Ka­li­nów­ce, któ­rą wła­śnie chcia­łem komu od­stą­pić.

– Znam pa­nie Jó­ze­fie two­je in­te­re­sa, i dla cie­bie sum­ka się znaj­dzie, choć­by przy­szło uciec się do kre­dy­tu. Po­wie­dział Pod­ko­mo­rzy.

– Śnia­da­nie po­da­ne! rzekł wcho­dząc słu­żą­cy.

– Pa­no­wie! In­te­re­sa na póź­niej, a te­raz chciej­cie ra­zem ze mną prze­ką­sić co Bóg dał.

Całe zgro­ma­dze­nie prze­szło do pierw­szej izby, gdzie stoł gę­sto był za­sta­wio­ny za­pa­sa­mi przy­wie­zio­ne­mi z domu. Kieł­ba­sy, bi­gos, wę­dli­ny, po­prze­dza­ły cie­płe da­nia, któ­re w owej epo­ce nie były wy­kwint­ne, ale ob­fi­te. O trun­ku też nie­za­po­mnia­no.

W mia­rę jak się spróż­nia­ły pół­mi­ski i bu­tel­ki, przy­by­wa­ło ser­decz­no­ści i życz­li­wo­ści dla go­ścin­ne­go pana domu.

– Wie­cie co? Pa­no­wie ko­le­dzy, za­ga­ił P. Woj­ski Ko­ze­ra, po skoń­czo­ném śnia­da­niu ser­we­tą wąs ocie­ra­jąc: Asy­stu­jąc exdy­wi­zji Bóg wie przez wie­le cza­su, mu­sie­li­by­śmy pła­cić ho­no­rar­ja sę­dziom; prócz tego opła­cać ad­wo­ka­tów, ko­mor­ni­ków, po­szli­ny i Bóg wie jesz­cze ja­kie expen­sa po­no­sić, a to wszyst­ko z wła­snej kie­sze­ni. Po­czem wy­zna­czo­no­by nam po ka­wał­ku zie­mi, co go do ni­cze­go ni przy­piąć, ni przy­ła­tać. A tu in­te­res czy­sty z czło­wie­kiem tak za­cnym jak Pod­ko­mo­rzy. Otoż tak. Mo­jem zda­niem od­stąp­my za­le­głych pro­cen­tów, wszak wię­cej­by po­szło na róż­ne kosz­ta, i niech in­te­res bę­dzie skoń­czo­ny. Co Pa­no­wie na to? Ja z mo­jej stro­ny kon­len­tu­ję się ka­pi­ta­łem.

– Zgo­da!!! za­wo­ła­ło kil­ka gło­sów. Od­stę­pu­je­my na­ro­słych pro­cen­tów.

– Na mnie za cięż­ko ode­zwał się je­den, Gdy­by choć po­ło­wę pro­cen­tów do­li­czyć do ka­pi­ta­łu?

– Wsty­dził­byś się mó­wić ko­le­go! za­wo­łał Woj­ski, uderz się w pier­si i wy­znaj czy ci pro­cent z góry nie zo­stał wli­czo­ny do ka­pi­ta­łu? Wszak wszy­scy wi­émy.

– Cóż ro­bić? Czło­wiek mu­siał się pil­no­wać.

– Ja chęt­nie od­stę­pu­ję pro­cen­tu, bo praw­dę rze­kł­szy przez lat kil­ka po­bie­ra­łem dwó­na­sty, to jed­no na dru­gie wyj­dzie,

– A ja choć bra­łem tyl­ko siód­my z ocho­tą od­stą­pię, byle mi Pod­ko­mo­rzy za­pew­nił ka­pi­ta­lik.

– Nie, pa­nie Ko­mor­ni­ku! ustęp­stwa twe­go nie przyj­mę. Wiém że sum­ka two­ja uczci­wie dana jesz­cze nie­bosz­czy­ko­wi memu ojcu, i że je­steś czło­wiek po­trzeb­ny. Od­bie­rzesz ją cał­ko­wi­cie i z pro­cen­tem, tyl­ko po­cze­kasz.

Gdy raz po­pęd zo­stał nada­ny uczu­ciom szla­chęt­nym z wy­la­niem en­tu­zja­zmu wła­ści­we­mu pol­ski­éj na­tu­rze, jed­ni od­stę­po­wa­li swe­go, dru­dzy tar­go­wa­li się z in­ne­mi dla Pod­ko­mo­rze­go jak­by jego ad­wo­ka­ci, wy­ka­zu­jąc nie­pra­we źrzó­dła z ja­kich po­wsta­ły nie­któ­re dłu­gi i re­du­ku­jąc ich war­tość do słusz­néj na­leż­no­ści.

Tym spo­so­bem Pod­ko­mo­rzy po­koń­czyw­szy ukła­dy z wie­rzy­cie­la­mi z za­do­wo­le­niem stron wszyst­kich, zo­stał spad­ko­bier­cą for­tu­ny po Lu­dwi­ku i za­czął my­ślić o jéj sprze­da­niu. Ale że za do­bra Lu­dwi­ka, po­ni­żo­ne na war­to­ści złą ad­mi­ni­stra­cją, da­wa­li cenę tak ni­ską, że mimo ustępstw, spła­cić nią dłu­gów nie był­by w sta­nie, Pod­ko­mo­rzy na­my­ślił się przedać wła­sną sche­dę le­piej za­go­spo­da­ro­wa­ną, a sam zo­stać przy Ka­li­nów­ce, któ­ry to ma­ją­tek, jako gniaz­do ro­dzin­ne miał dla nie­go cenę in­nej na­tu­ry.

Tym spo­so­bem Pod­ko­mo­rzy zła­twiw­szy in­te­re­sa za­miesz­kał spo­koj­nie w daw­nej sie­dzi­bie ro­dzi­ców swo­ich.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: