Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Siostry - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
2 marca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Siostry - ebook

Pierwszy tom nowej sagi "Czary codzienności".

Młoda kobieta, Agata Niemirska chce poznać prawdę o swojej przeszłości. Dostaje zawiadomienie o śmierci matki, której nigdy nie znała. Razem z przyrodnią siostrą, Danielą, jedzie więc do Zmysłowa, maleńkiego miasteczka w górach, by znaleźć odpowiedź na pytania, które dręczyły ją całe życie.

Nic nie jest jednak tak proste jak może się wydawać na pierwszy rzut oka. Pytania nie mają łatwych odpowiedzi, podobnie jak życie, które nie układa się według naszych planów.

W Zmysłowie czeka na Agatę dziewięcioletnia dziewczynka, Tosia, jej druga przyrodnia siostra, o której istnieniu dziewczyna nie miała pojęcia. Kto jest jej ojcem? Dlaczego matka ukrywała jego tożsamość? Miasteczko zatrzyma Agatę i Danielę na dłużej, zmuszając, by nie tylko przyjrzały się przeszłości i jej zagadkom, ale i własnemu życiu. Otoczą ich ludzie – dobrzy, ale też i ci mniej życzliwi, pojawią się wierni przyjaciele, ale i wrogowie. Niemirska zyska oddanych sojuszników – miejscowego weterynarza-dziwaka, Jerzego Wilka i Julię Kovacs – Węgierkę, która związała swój los z Polską.

Siostry wpłyną na życie wielu osób, zmieniając ich w zaskakujący sposób. Gdzieś w tle zamajaczy wielkie uczucie. Miłość pomimo wszystko i bez pytań "dlaczego?".

Niech zatem uwiedzie was magia małego miasteczka w górach, położonego wśród lasów i pachnących kwiatami łąk.

"Czary codzienności" – one odmienią losy sióstr, pozostałych mieszkańców Zmysłowa, a może odmienią i nas…

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8075-095-1
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Spotkanie właśnie dobiegało końca i trwała wymiana ostatnich pożegnalnych grzeczności. Agata uścisnęła już właściwie wszystkie ważne dłonie i, pozbierawszy swoje materiały, czekała przy oknie. Marzyła tylko o jednym – by zmienić buty na wysokich obcasach na tenisówki, które woziła przezornie w bagażniku samochodu. Czuła każdy palec, a stopa paliła ją żywym ogniem. Ten, kto wymyślił szpilki, na pewno znał się na wyrafinowanych torturach lub brał lekcje u mistrzów w tym fachu. Na przykład u tych, którzy skonstruowali niezwykle praktyczne imadło, zwane hiszpańskim butem.

– Pani Agato, bardzo dziękuję za przygotowanie prezentacji. Klient był naprawdę zadowolony – rzucił prezes, a jego słowa znaczyły tyle, że to on sam był zadowolony. Cezary Halicki nie zwykł bowiem nikogo chwalić, a jeśli już mu się to zdarzało, to w kolejnym zdaniu wytykał zwykle jakieś niedociągnięcie, które błyskawicznie przekreślało wyrazy uznania. Agata czekała zatem w napięciu na owo następne zdanie, ale żaden negatywny komentarz nie padł. Był zadowolony. Tak po prostu. Skinął jej jeszcze głową w geście pożegnania, po czym wyszedł w otoczeniu swoich najbliższych współpracowników.

Dyrektor handlowy, Rafał Antczak, poklepał Agatę po ramieniu, czego nie znosiła.

– Spisaliśmy się, prawda? – stwierdził z ogromnym zadowoleniem, a dziewczyna wydęła wargi. Tak, zdecydowanie miał powody do dumy. Przez cały weekend siedział w swoim domku w górach z najdroższą małżonką, dzieciaczkami i psem, ponieważ w piątek, tuż po siedemnastej, udało mu się zwalić przygotowanie prezentacji na Agatę. On robił piesze wycieczki, obżerał się lodami, grillowaną karkówką i czym tam jeszcze był w stanie, a ona ślęczała przed komputerem, budując coraz to nowsze statystyki, robiąc wykresy i przygotowując plany. Nie miała zresztą cienia wątpliwości, że dyrektor handlowy już przywłaszczył sobie to osiągnięcie i zapewne był głęboko przekonany o swoim wielkim wkładzie w jej ciężką pracę. Sukces bowiem ma wielu ojców, a porażka jest sierotą – jak głosi ludowa mądrość.

– Spędziłam nad tą prezentacją dwa wolne dni – syknęła Agata. Nie zamierzała poddać się bez walki. – Mam nadzieję, że mi to jakoś wynagrodzisz? – dodała.

– Oj tam, oj tam, nie dramatyzuj! – Antczak zbagatelizował sprawę. – Dane były wstępnie obrobione, musiałaś to tylko zebrać do kupy i podać w estetycznej formie. Roboty na dwie godziny, moim zdaniem!

Odwróciła do niego zaczerwienioną ze złości twarz.

– Tak? Dwie godziny? To następną prezentację sam sobie rób, jeśli jesteś taki mądry i utalentowany! – Ostentacyjnie zdjęła niewygodne buty i przemaszerowała przez całą długość sali konferencyjnej w pończochach, nie zwracając uwagi na zdumiony wzrok Antczaka i niespokojnie spojrzenia kilku asystentów. Wyminęła ich krokiem angielskiej królowej, która sunie między tłumem poddanych, i skierowała się prosto do windy.

Spotkanie odbywało się w specjalnie wynajętej do tego celu hotelowej sali konferencyjnej, z której rozpościerał się zapierający dech w piersiach widok na miasto. Halicki lubił takie efekty, bo uważał, że to dodatkowo wpływa na kontrahenta. Ot, taki rodzaj psychologicznego oddziaływania – atakowanie wieloma wrażeniami naraz. Perfekcyjne miejsce, perfekcyjne przygotowanie i perfekcyjny produkt. Trzeba było mu przyznać, że ta strategia znakomicie działała, bo zazwyczaj proste triki robią najlepsze wrażenie.

Teraz, gdy było już po wszystkim, także i ona mogła się nacieszyć urokiem tego miejsca. Zjeżdżając przeszkoloną windą, która sunęła cichutko i niespiesznie, patrzyła na Wawel i wijącą się u jego stóp rzekę. Rzadko (a może nawet nigdy?) miała okazję patrzeć na miasto z takiej perspektywy. Co tu kryć – był to przepiękny widok. Zachodzące słońce układało się czerwonymi pasmami na dachach i wieżach, a bryła zamku wyłaniała się z delikatnego zmierzchu jak detal z pocztówki sprzed lat.

Żałowała tylko, że podczas służbowego lanczu prawie nic nie zjadła. Po pierwsze, nie bardzo wypadało objadać się w obecności klienta i prezesa, a po drugie – nerwy nie pozwalały jej przełknąć niczego poza zupą i sałatką.

Była więc głodna i z niechęcią myślała o daniu na wynos czy odgrzewaniu czegoś z pudełka kupionego w sklepie koło domu.

„Może pojadę do »Wiśniowej Górki«?” – pomyślała.

Pomysł wydawał się znakomity. Restauracja mieściła się tuż za miastem, przy drodze na Bielany. Tak się składało, że założyła ją dawna koleżanka z firmy, której znudziła się praca dla korporacji. Wielu marzy o rzuceniu pracy w diabły i poświęceniu się choćby hodowli kóz na Mazurach, robieniu domowych przetworów czy swetrów na zamówienie, tyle że niewielu udaje się to zrealizować. No i nie zbankrutować po pierwszym roku. Beacie się powiodło, ale zapewne też dlatego, że miała głowę na karku no i – jak mawiała – była ze wsi.

– Wszystkiego dorobiłam się sama. Studia sama opłaciłam, pracę sama znalazłam, kredyty sama spłacałam. Nikt mi niczego nie dał, nawet męża mam biednego, a nie jakiegoś krezusa ze starej krakowskiej rodziny – śmiała się, zwierzając się kiedyś Agacie. – Dla mnie, kochana, chcieć to móc. Miałam dosyć pracy u kogoś i gdy tylko się nadarzyła okazja kupienia tej rudery, nie mogłam nie skorzystać.

„Wiśniowa Górka” od dawna nie była już ruderą, ale istotnie, gdy Beata w nią zainwestowała, wydawało się, że nadaje się jedynie do rozbiórki. Nowa właścicielka zostawiła tylko zewnętrzne ściany, bo podobał się jej obrys budynku, a w środku zmieniła wszystko. Teraz lokal był niezwykłym miejscem – miał właściwie tylko jedną ciągnącą się po sam dach kondygnację, a kuchnia była na wpół otwarta. Bo trzeba dodać, że Beata również sama gotowała, a przy tym pasjami lubiła rozmawiać z ludźmi. Zamknięta w kuchni na pewno nie mogłaby tego robić.

Gdy Agata podjechała pod restaurację, zorientowała się, że źle zrobiła, nie telefonując wcześniej. Wszystkie stoliki na zewnątrz były zajęte, a w środku też trudno było się przecisnąć. Cóż robić!? Lokal był znany w mieście z nietypowego wystroju i znakomitej kuchni, należało więc zadbać o rezerwację.

Zapewne kto inny zostałby grzecznie odprawiony z kwitkiem, ale kelnerki dobrze znały Agatę i – widząc ją w progu – szybko dały znać szefowej. Beata wychyliła lekko zaczerwienioną twarz znad lady dzielącej kuchnię od sali i skinęła na nią dłonią.

– Ciężki dzień? Chcesz coś zjeść? – Na oba te pytania Agata skinęła potakująco głową.

– Wskakuj. Wpuszczę cię do kuchni, zaraz Piotrek wstawi ci tu ładny stoliczek, to mi wszystko opowiesz.

Agata chciała zaprotestować, że nie potrzebuje stoliczka, ani ładnego, ani brzydkiego, bo chętnie zje przy ladzie, ale Beata nie zamierzała tego słuchać. W mgnieniu oka zmaterializował się pomocnik z niewielkim stolikiem i lampką, którą fachowo ustawił na obrusie. Beata przysunęła koleżance krzesło, a sama oparła się o ladę.

– Kaczka w pomarańczach i nie chcę słyszeć sprzeciwu – powiedziała władczo, kiwając dłonią na kucharza. Jak na dobrą gospodynię przystało, spędzała całe dnie w restauracji, doglądając wszystkiego. Nic tu nie działo się bez jej wiedzy i zgody. Gdyby były tu myszy, musiałyby się u mnie starać o specjalne przepustki – śmiała się zawsze.

– Ja się napiję wina – stwierdziła, stawiając przed Agatą talerz. – Ty, ciamajdo, nie możesz, bo przyjechałaś samochodem. Ile razy mam ci powtarzać, że z Salwatora kursuje tu świetny autobus, nawet nie podmiejski, tylko całkiem zwykły, liniowy?

Fakt, powtarzała jej to często, ale Agata nie lubiła jeździć komunikacją miejską. Stan higieny niektórych pasażerów pozostawiał wiele do życzenia, a ona miała wrażliwy węch.

– Co to dzisiaj było? – zagadnęła Beata znad swego kieliszka, gdy już uznała, że koleżanka zaspokoiła pierwszy głód. – Narada działu czy jakieś spotkanie na szczycie?

Agata rozgadała się o nowym projekcie i ważnym kliencie. Oczywiście, nie omieszkała wspomnieć o Antczaku i jego zachowaniu. Beata się skrzywiła.

– Truteń Walery. Tak nazywam facetów, którzy sami nie kiwną palcem, a potem stroją się w cudze piórka. Nieuleczalny typ, nie zmienisz go, możesz tylko zwalczać. W żadnym wypadku nie milcz potulnie, bo wtedy już na pewno każdy twój sukces stanie się natychmiast owocem jego wytężonej pracy, a na końcu uraczy cię maksymą, że zadaniem managementu jest zarządzać i tak dobierać pracowników, by korzystać z ich pomysłów. Jemu chodzi o to, byś poczuła wdzięczność, że możesz harować dla tak znakomitego przełożonego i jak koń wyścigowy zadowalać się w stajni swoją wiązką siana.

Beata, gdy już zeszła na swój ulubiony temat (a było nim krytykowanie zachowań korporacyjnych), mogła gadać bez końca. Agata zasadniczo zgadzała się ze wszystkim, co koleżanka mówiła. Tak, sama była przekonana, że w tej organizacji większej kariery nie zrobi. Doszła do kierowniczego stanowiska, to prawda, ale wiele drzwi pozostawało dla niej zamkniętych. Może zostanie dyrektorem, gdy Truteń Walery zadławi się kiszką kaszaną z grilla podczas weekendu lub otrzyma korzystniejszą finansowo propozycję. Nie powołają jej jednak do zarządu ani nie zrobią wspólnikiem. O, co to, to nie! Zatem popracuje w tej firmie jeszcze kilka lat, a potem… zrobi się za stara. Obserwowała koleżanki po czterdziestce, które nagle zaczynały się robić nerwowe. Te zaradniejsze miały już uprawnienia biegłych albo własne interesy w stanie uśpienia, ale te mniej obrotne stąpały po wyjątkowo niepewnym gruncie. Było w ich zachowaniu wiele napięcia, oczekiwania na niezbyt przyjemną rozmowę w zarządzie. Zdumiewało ją to, że kobiety, które urodziły się w połowie lat siedemdziesiątych i PRL znały z mglistych wspomnień z okresu wczesnej podstawówki, zaczynano niespodziewanie traktować jak pensjonariuszki domu starców, z trudem rozumiejące, czym jest komputer i telefon komórkowy. Nagle pojawiały się insynuacje, że „starsze osoby trudniej się uczą i adaptują do zmian”, mają „ciężkie do wyplenienia przyzwyczajenia”, są „za mało elastyczne i zbyt roszczeniowe”. Niespodziewanie w korporacji dopadała je zawodowa menopauza, jeżeli nie starość po prostu. Jednego dnia jeszcze „młoda osoba z perspektywami”, a drugiego staruszka z galopującą demencją i niemożnością przyswojenia nowej wiedzy. I to wszystko nagle, po przekroczeniu czterdziestki, a już przed pięćdziesiątką to na sto procent!

Agata zdała sobie sprawę, że właściwie w firmie poza prezesem Halickim nie pracuje nikt powyżej pięćdziesiątego roku życia. No, może tych kilku frajerów z zarządu, którzy siedzą na zebraniach, nic nie mówią i stroją tylko dziwne miny. Najwidoczniej dopiero od pewnego pułapu można było bezkarnie być starym. Na niższych stanowiskach menadżerskich na pewno nie. Beata także odeszła, mając czterdzieści kilka lat – Agata uświadomiła sobie to właśnie z całą wyrazistością. Oficjalnie miała dosyć i właśnie zgromadziła pewien kapitał na otwarcie „Wiśniowej Górki”. Dzieci były już na studiach, nie musiała tak bardzo martwić się o ich przyszłość, a mąż dobrze zarabiał we własnej firmie. Był to więc idealny moment na rzucenie korporacji. Fakt jednak pozostawał faktem, że i korporacja chętnie pozbyła się balastu w postaci czterdziestoletniej „staruszki”, najwyraźniej pozbawionej perspektyw w tej firmie.

I choć Agacie brakowało jeszcze ponad dziesięciu lat do tej mitycznej granicy przydatności do użytku, już zaczynała się obawiać, co ją czeka. Powinna pomyśleć o swojej przyszłości – zapisać się na kurs biegłego rewidenta lub zrobić jakieś inne uprawnienia państwowe. I w sumie miała już na to niewiele czasu, bo taki proces dokształcania się trwa!

Postanowiła po powrocie do domu przejrzeć oferty najlepszych uczelni. Musiała też liczyć się ze sporym wydatkiem, ale trudno. Na własnej przyszłości nie ma co oszczędzać!

– A co tam u twojego chłopaka, Filipa? – usłyszała głos Beaty. Koleżanka nalała sobie drugą lampkę wina, a dla Agaty zaordynowała deser. Choć dziewczyna zasadniczo wzbraniała się przed słodyczami, crème brûlée całkowicie złamał jej opór.

– Po staremu – powiedziała Agata, z impetem przebijając łyżką karmelową „skórkę”. Nie bardzo miała ochotę rozmyślać na ten temat, a co dopiero mówić o tym.2

Wróciła do domu jakoś po dziewiątej, spędziwszy naprawdę miły wieczór w towarzystwie Beaty i jej męża Maćka, którzy tworzyli godną pozazdroszczenia parę. I choć Beata twierdziła, że jej mąż trwa przy niej z przyzwyczajenia, które trudno zmienić po dwudziestu latach, prawda była zupełnie inna. Agata już dawno nie wierzyła w idiotyczne frazesy o przeciwieństwach, które się przyciągają, i koniecznym w każdym związku elemencie ryzyka. Być może było tak na krótkim dystansie, w przelotnych romansach. Długi związek musiał się opierać na podobieństwach – wspólnych zainteresowaniach, poglądach, podobnym sposobie widzenia świata – i zazwyczaj tych zbieżności musiało być co najmniej kilka.

Ona i Filip byli właśnie takimi przeciwieństwami, które jakoby miały się przyciągać. Rzecz jasna, doskonale działało to na etapie pierwszej fascynacji, gdy poznali się w dosyć banalnych okolicznościach, bo na służbowym wyjeździe. Znajomość już od początku nie była niewinna – pierwszego wieczoru skonsumowali ją w pokoju Agaty, z którego roztaczał się oszałamiający widok na góry (firma wysłała ich do Zakopanego). Musieli się jednak ukrywać, bo korporacja nie tolerowała „takich rzeczy”. Była to kolejna zagadka organizacyjna – zwalniano ludzi bez mrugnięcia okiem, bo robili się „za starzy”, a jednocześnie zarząd wyjątkowo dbał o moralność swoich pracowników. A przecież Agata i Filip byli dorośli i wiedzieli, co robią. Tak jej się przynajmniej wydawało.

Przez kilka tygodni ich konspiracyjnego związku było jak w bajce. Uśmiechali się do siebie porozumiewawczo w windzie, o tej samej godzinie chodzili na lancz, przesyłali sobie SMS-y na prywatne komórki, bardzo się pilnując, by nie korzystać z oficjalnego maila czy telefonu. Wieczorami spotykali się także dyskretnie, prawie jak w szpiegowskim filmie, nigdy nie wychodzili o jednej porze, nie szli w tym samym kierunku. Filip dbał o to, by nikt z firmy nie wiedział o ich romansie. W odróżnieniu od Agaty był wysoce ostrożny, przewidujący i troszczył się o swoją karierę. W porównaniu z nim ona – choć pracowita, skrupulatna i dokładna – wydawała się rozlazłym leniem. Filip każdą minutę wolnego czasu miał dokładnie zaplanowaną – dokształcał się, uczył języków, zawierał pożyteczne znajomości. Życie nie przeciekało mu przez palce, każda chwila była wykorzystana, a rzeczywistość zorganizowana w najdrobniejszych szczegółach. Agata podejrzewała, że nawet czas dla niej ma ściśle wyliczony i rozplanowany, choć przecież nie dawał jej odczuć, że mniej się dla niego liczy niż praca. Wręcz przeciwnie. To właśnie Filip próbował ją cały czas dopingować, zachęcać do działania i zainteresowania się czymś, co mogłoby ją podciągnąć w hierarchii firmy. Niestety, gdy tak nad nią pracował, budził się w niej złośliwy chochlik, który nakazywał zachowania wręcz odwrotne. Gdy więc mężczyzna na coś naciskał, ona wykręcała się od tego z całej siły.

Filip bardzo dbał o swój wygląd zewnętrzny, co samo w sobie nie było przecież złe, a jednak Agacie zaczęło przeszkadzać. Czasami miała wręcz wrażenie (a może to była paranoja?), że kochając się z nią, stara się tak upozować, by i w tej intymnej sytuacji prezentować się maksymalnie elegancko i po męsku. Pewnego dnia doprowadziła go do wściekłości niewinną uwagą, że firma Hugo Boss, której garnitury tak lubił, w czasie wojny produkowała mundury dla niemieckiej armii.

– A co to ma do rzeczy? – zaperzył się. – Historia mnie nie interesuje, zresztą czasy się zmieniły, gdybyś nie zauważyła.

Jak się okazało, nie wszystko się zmieniło. Po kilku miesiącach tego konspiracyjnego „docierania się” – tu właśnie jest miejsce na rozprawienie się z kolejnym mitem, że każda para musi się dotrzeć; być może dociera się to, co i tak do siebie pasuje, bo w innym wypadku raczej się rozleci niż scali – pojawił się upiór z przeszłości, czyli dawna dziewczyna Filipa. Okazało się bowiem, że nawet tak poukładana osoba jak on może mieć swoje tajemnice. Mroczne sekrety.

Magda była jego studencką miłością i mieli nawet się pobrać. Potem coś się popsuło, ona wyjechała za granicę, on pozostał w kraju. Znajomość puściła w szwach, jak to mówił, ponieważ związki na odległość nie mają przyszłości.

Agata łyknęła to tłumaczenie jak młody pelikan rybkę. Było to na początku ich znajomości, gdy wszystko w drugiej osobie wydaje się atrakcyjne i pociągające. Nawet mu współczuła, że został porzucony w taki sposób, a sprawa z Magdą wydawała się definitywnie zamknięta.

Niedługo stało się oczywiste, że wcale tak nie było. Magda wróciła do kraju i bezskutecznie szukała pracy. Filip uważał, że powinien jej pomóc, bo przecież nie można nikogo zostawiać na pastwę losu, zwłaszcza jeśli coś nas z tą osobą łączyło. Agata w pierwszym momencie była nawet zbudowana tą jego wspaniałomyślnością. W następnym już nie, bo okazało się, że „nieszczęśliwa” Magda wymaga kompleksowej pomocy. W poszukiwaniu i wynajęciu mieszkania („Ona jest taka roztrzepana, kochanie, mogłaby podpisać jakąś szczególnie niekorzystną umowę, trzeba jej pomóc”), późniejszym remoncie („Nie masz pojęcia, jak potrafią naciągnąć różnej maści fachowcy, wszystkiego trzeba pilnować, no, a jednak z mężczyzną się bardziej liczą”), umeblowaniu („Niby to meble do samodzielnego składania, ale jednak dla kobiety to ciężka praca”), przewożeniu różnych gratów, a nawet wyprowadzaniu psa. W międzyczasie Magda zapadła na nerwicę i depresję, ponieważ ciągle nie mogła znaleźć satysfakcjonującej posady, więc Filip zaczął się zastanawiać, czy Agata nie mogłaby polecić jej w swoim dziale. Przecież jego była dziewczyna miała znakomite kwalifikacje i tylko się marnowała, a Agata mogłaby zrobić dobry uczynek.

Tego już było za wiele. Może jest wredna i nieczuła, ale nie zamierzała codziennie oglądać eks-narzeczonej swego chłopaka w pracy.

– Nie bądź zazdrosna, kochanie – tłumaczył Filip. – Magda to wspaniały człowiek, nie wyszło nam, to prawda, ale ona ma wiele problemów i naszym obowiązkiem jest jej pomóc. Jest całkiem sama i ma tylko nas.

Agata szczerze w to wątpiła. Magda z pewnością miała rodzinę lub dalszych krewnych. Nie wierzyła, by dziewczyna była całkiem sama, jak ta sierotka. A nawet gdyby – Filip pomógł jej już wystarczająco i naprawdę nie było powodów, by ciągnąć to dalej.

Poza jednym, oczywiście. Że nadal ich coś łączy.

– Czy ja jestem złym człowiekiem? – pytała Agata swoją przyrodnią siostrę Danielę, która aktualnie była w domu pomiędzy jednym wyjazdem zagranicznym a drugim. Marzeniem siostry było zrobić karierę tłumacza; studiowała lingwistykę i intensywnie korzystała ze wszystkich możliwych stypendiów językowych. Teraz właśnie przyjechała z Nowego Jorku i tryskała entuzjastyczną miłością do tego miasta.

Na tak zadane pytanie Daniela parsknęła śmiechem.

– Moim zdaniem, baby, ty jesteś w tej sytuacji aniołem wcielonym! Ja bym już dawno kopnęła pana tam, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę, i kazała mu zjeżdżać do Magdy. Jestem przekonana, że on ją bardzo skutecznie pociesza na własnoręcznie skręconej kanapie z IKEI!

Agata miała podobne podejrzenia i trzeźwe spojrzenie młodszej siostry tylko ją w tym utwierdzało. Zazwyczaj właśnie Daniela wypowiadała na głos to, o czym Agata tylko myślała. Była bowiem od siostry bardziej stonowana, ostrożna w osądach, bardziej correct, jak żartowała z niej Daniela.

Miała zatem twardy orzech do zgryzienia, jeżeli chodziło o Filipa, i bardzo ją to martwiło. Siostra zapewne doradziłaby jej, by zapytała wprost: „Czy ty aby nie sypiasz z tą swoją Magdą?”, lecz trudno było liczyć na to, że facet tak zagadnięty odpowie prawdę. Beata uważała z kolei, że Filip to facet z gatunku takich, co chcą zjeść ciastko i mieć je jednocześnie.

– To taktyka uchylonej furtki – tłumaczyła jej przyjaciółka w „Wiśniowej Górce”, gdy jadły razem kolację. – I tu sobie zostawia możliwość. Zaradny chłopak, nie ma co! – Beata niby żartowała, ale, tak poważnie, nie widziała przyszłości dla związku Filipa i Agaty. Nie w sytuacji, gdy na horyzoncie wciąż majaczyła Magda, której trzeba było pomagać.

Agata jednak nie potrafiła zmierzyć się z problemem. Chowała głowę w piasek. Z jednej strony wiedziała, że powinna posłać Filipa w diabły, a z drugiej wciąż wahała się, czy to zrobić. Podobnie było w pracy. Niby zademonstrowała, co myśli o zachowaniu Antczaka, ale tak naprawdę nie powiedziała mu do słuchu. Trzeba to było zrobić dużo wyraźniej i dobitniej, żeby nie myślał, że ma do czynienia z grzeczną dziewczynką.

„Moim problemem jest l’esprit de l’escalier. Zawsze wiem, co mam powiedzieć, ale już po niewczasie” – pomyślała, otwierając drzwi swego mieszkanka.

Kupił jej go ojciec, by miała coś „na początek”. To także budziło w niej sprzeciw – nie zapracowała na mieszkanie sama, tylko dostała je w prezencie. Nie miała do ojca pretensji, absolutnie nie, nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogłaby być taką niewdzięcznicą! Wręcz przeciwnie, żywiła do „staruszka” same ciepłe uczucia, ale była wściekła, że tak prostował jej ścieżki. Miała bowiem wrażenie, że nigdy nie ma się okazji wykazać, zaryzykować, zawsze ktoś robi coś za nią. Ojciec kupił jej mieszkanie, Filip zachęca do wykazywania się większą ambicją w sprawach zawodowych, a młodsza siostra jest jak jej własny asertywny głos, tyle że wewnętrzny. Agata nie musi wygłaszać żadnych kontrowersyjnych opinii, bo robi to za nią Daniela. Niby była samodzielna i zaradna, ale wciąż czuła się jak mała dziewczynka, którą ktoś manipuluje. Denerwowało ją to. Nieustannie miała poczucie, że nie w pełni kieruje swoim życiem i to budziło w niej złość.

Kiedy, rozdrażniona wnioskami, do których doszła, rzuciła klucze na stoliczek z telefonem stacjonarnym, praktycznie w ogóle nie używanym i służącym jedynie do rozmów z osiemdziesięcioletnią ciocią z Gdańska, nieuznającą komórek, zobaczyła, że miga światełko nieodsłuchanej wiadomości. Zdziwiła się. Ciocia nie zwykła się nagrywać, bo nie akceptowała również automatycznych sekretarek; nie zostawiali wiadomości również akwizytorzy pościeli z lamy czy supergarnków z kosmicznej stali. Być może to Daniela zrobiła jej taki dowcip, to akurat było do niej podobne. Agata westchnęła i odsłuchała wiadomość.

– Witam panią, mówi Jerzy Wilk. Nie zna mnie pani, ale musimy pilnie porozmawiać o pani matce. Proszę zadzwonić pod numer, który zaraz podam. – Głos był jej zupełnie nieznany, dobiegał jakby zza szyby i miał nieco chropawe brzmienie. Ale nie to sprawiło, że Agata całkiem zesztywnia i wpatrywała się bezmyślnym wzrokiem w migające światełko maszyny.

Matka… Słyszała o niej po raz pierwszy od dobrych dwudziestu lat.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: