Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Siostry na lato - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
28 maja 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Siostry na lato - ebook

Trzy wnuczki. Trzy miesiące. Jeden dom nad morzem.

Mariettę Muir martwi fakt, że jej ukochane wnuczki są sobie niemal obce. Dorosłe już: Carson – wolny duch, Dora – piękność Południa, a teraz mama na pełny etat, oraz Harper – typowa dziewczyna z miasta; nie spędzały ze sobą czasu, odkąd jako dzieci przyjeżdżały na wakacje do Morskiej Bryzy, letniego domu na Wyspie Sullivana w Karolinie Południowej. Gdy Marietta układa przebiegły plan, aby jeszcze raz zebrać je razem z okazji swoich osiemdziesiątych urodzin, okazuje się, że różnice pomiędzy kobietami mogą wywołać rozłam raz na zawsze.

Fotografka z Los Angeles Carson najlepiej czuje się na wodzie. Magia oceanu to jednak za mało, aby utrzymać na wodzy jej emocjonalne demony. Gdy przyjeżdża na Wyspę Sullivana, zyskuje szansę na nowy początek… z udziałem biologa morskiego, delfina o imieniu Delphine i sióstr. Gdy rytm życia na wyspie otwiera jej serce, Carson stawia pierwsze kroki ku swojej przyszłości.

W tej podnoszącej na duchu powieści trzy siostry odkrywają prawdziwe skarby, jakie oferuje im Morska Bryza, gdzie na jaw wychodzą zaskakujące fakty, błędy zyskują przebaczenie i tworzą się bezcenne więzi, które przetrwają niejedno lato.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8069-612-9
Rozmiar pliku: 534 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Morska Bryza, Wyspa Sullivana, Karolina Południowa

5 kwietnia 2012 r.

Do moich ukochanych wnuczek

– Dory, Carson i Harper

Witajcie, najdroższe dziewczynki! 26 maja obchodzę osiemdziesiąte urodziny… Możecie uwierzyć, że jestem już taka sędziwa? Przyjedziecie do domu, do Morskiej Bryzy i swojej starej Buni, aby pomóc jej świętować? Zrobimy to jak należy, z miejscową potrawką, bułeczkami Lucille i – co najważniejsze – razem.

Moje Drogie, niczym przejrzała brzoskwinia, najlepszy okres mam już za sobą. Ale umysł nadal ostry, a zdrowie dobre, zważywszy na okoliczności. Z myślą o przyszłości postanowiłam jednak przeprowadzić się do domu seniora, nadchodzi więc pora, aby uporządkować wszystko, czym zdołałam zagracić swój dom przez te długie lata.

Uświadomiłam sobie też, że zbyt wiele czasu minęło, odkąd po raz ostatni byłyśmy razem. Wiem, że jesteście zajęte, a Wasze letnie wakacje są wypełnione planami i podróżami. Mimo to… proszę, napiszcie, że przyjedziecie na moje przyjęcie. Na całe lato, jeśli tylko możecie! To jedyny prezent, jakiego sobie życzę. Najbardziej pragnę dzielić to ostatnie lato w Morskiej Bryzie z moimi Letnimi Dziewczętami.

Wasza Bunia

PS Zaproszenie nie obejmuje Waszych mężów, kawalerów ani matek!Rozdział pierwszy

Los Angeles

Carson przeglądała nudną jak zwykle pocztę, w której roiło się od rachunków i ulotek, gdy nagle jej palce zatrzymały się na grubej kremowej kopercie zaadresowanej do Panny Carson Muir znajomym niebieskim atramentem. Zacisnęła kopertę w dłoni, a serce gwałtownie przyspieszyło, gdy wbiegła po rozgrzanych betonowych schodach z powrotem do mieszkania. Klimatyzacja się popsuła, więc jedynym źródłem świeżego powietrza był wiatr wpadający przez otwarte okna, który niósł z sobą hałas i zapach spalin z ulicy. Mieszkanie w dwupoziomowym otynkowanym budynku pod LA było małe, ale blisko oceanu i miało dość niski czynsz, dlatego też Carson została w nim na całe trzy lata, dłużej niż w jakimkolwiek innym miejscu.

Niedbale rzuciła resztę poczty na stolik do kawy, wyciągnęła długie nogi na supełkowej brązowej sofie, po czym wsunęła palec pod pieczęć na kopercie. Niecierpliwie wyjęła kremowy arkusz papieru listowego z granatową obwódką. Od razu poczuła woń perfum – łagodne słodkie przyprawy i kwiaty pomarańczy – a gdy zamknęła oczy, zobaczyła Atlantyk, a nie Pacyfik, i biały drewniany dom na palach otoczony palmami i starymi dębami. Na jej wargi wypłynął uśmiech. Babcia chyba spryskuje listy swoim zapachem. To takie staroświeckie i takie… południowe.

Usadowiła się wygodniej na poduszkach, by rozkoszować się każdym słowem listu. Gdy skończyła, podniosła wzrok i zapatrzyła się w chmurę kurzu unoszącą się w promieniach słońca. List okazał się zaproszeniem… Czy to możliwe?

Była gotowa zerwać się z kanapy i wirować na palcach, wprawiając w ruch długi warkocz, jak dziewczynka w jej wspomnieniach. Bunia zaprosiła ją na Wyspę Sullivana. Lato w Morskiej Bryzie. Całe trzy miesiące bez czynszu!

Bunia i jej doskonałe wyczucie czasu, pomyślała, wyobrażając sobie wysoką, elegancką kobietę o włosach w kolorze piasku i uśmiechu tak zmysłowym, jak zachód słońca na wybrzeżu. Carson miała za sobą okropną zimę pełną rozstań. Serial telewizyjny, przy którym pracowała, został skasowany bez ostrzeżenia po trzech sezonach. Gotówka już prawie się jej skończyła i właśnie kombinowała, skąd weźmie na czynsz w przyszłym miesiącu. Od pewnego czasu dryfowała po mieście, szukając pracy, niczym kawałek drewna na wzburzonych wodach.

Znów spojrzała na list, który trzymała w dłoni.

– Dziękuję, Buniu – powiedziała na głos z głębokim przekonaniem. Po raz pierwszy od dawna poczuła przypływ nadziei. Okrążyła pokój tanecznym krokiem, podeszła do lodówki, wyjęła butelkę wina i nalała sobie do kieliszka. Następnie stanęła przy małym drewnianym biurku, zepchnęła stos ubrań z krzesła, usiadła i otworzyła laptop.

Wyznawała zasadę, że jeśli toniesz, a ktoś rzuca ci linę, nie tracisz czasu na rozważanie następnego kroku. Po prostu ją chwytasz, a potem młócisz wodę i płyniesz co sił do bezpiecznego miejsca. Miała dużo do zrobienia i mało czasu, jeśli chciała opuścić to mieszkanie przed końcem miesiąca.

Znów podniosła list, ucałowała go, po czym położyła dłonie na klawiszach i zaczęła pisać. Przyjmie zaproszenie Buni. Wróci na wybrzeże – do niej. Do jedynego miejsca na ziemi, które kiedykolwiek nazywała domem.

Summerville, Karolina Południowa

Dora stała przy kuchence i mieszała czerwony sos. Była siedemnasta trzydzieści pięć, a pełen zakamarków wiktoriański dom wydawał się pusty i smutny. Do niedawna mogła regulować zegarek według rozkładu dnia męża. Nawet teraz, po sześciu miesiącach od odejścia Calhouna, wciąż oczekiwała, że zaraz wejdzie przez drzwi, niosąc pocztę. Uniosłaby wtedy policzek ku mężczyźnie, który był jej mężem przez czternaście lat, aby otrzymać zdawkowy pocałunek.

Usłyszała odgłos kroków na schodach. Chwilę później do kuchni wpadł Nate.

– Udało mi się przejść do następnego poziomu – oświadczył. Nie uśmiechnął się, lecz jego oczy jaśniały triumfem.

Uśmiechnęła się do niego. Dziewięcioletni syn był dla niej całym światem. Odpowiedzialne zadanie dla tak małego chłopca. Był szczupły i blady; miał rozbiegane spojrzenie, przez które zawsze się zastanawiała, dlaczego jej mały synek się boi. Czego się boi? Zapytała o to nawet jego dziecięcego psychiatrę.

– Nate nie tyle się boi, ile jest ostrożny – odparł, by dodać jej otuchy. – Nie powinna pani brać tego do siebie, pani Tupper.

Nate nigdy nie lubił się przytulać, ale martwić się zaczęła, dopiero gdy po ukończeniu pierwszego roku życia przestał się uśmiechać. Jako dwulatek nie nawiązywał kontaktu wzrokowego i przestał odwracać głowę, gdy go wołano. W wieku trzech lat przestał przychodzić do niej po pocieszenie, gdy się zranił, przestał też zauważać, gdy płakała albo się denerwowała. Chyba że krzyczała. Wtedy Nate zakrywał uszy i kołysał się histerycznie.

Instynkt krzyczał w niej, że coś się dzieje z jej dzieckiem, zaczęła więc ukradkiem czytać książki o rozwoju dzieci. Wiele razy dzieliła się z Calem swoimi obawami, że Nate zbyt długo nie mówi, a jego ruchy są niezdarne. Wiele razy Cal reagował gniewem, utrzymując, że chłopak jest zdrowy, a ona zmyśla niestworzone rzeczy. Zachowywała się jak struś, który chowa głowę w piasek w obawie przed konfrontacją. Temat prawidłowego rozwoju Nate’a wbił się pomiędzy nich niczym klin. W końcu gdy Nate skończył cztery lata i zaczął wymachiwać rękami oraz wydawać osobliwe dźwięki, umówiła się na pierwsze, od dawna przekładane spotkanie z dziecięcym psychiatrą. To wtedy lekarz ujawnił to, czego Dora od dawna się obawiała: jej syn ma autyzm wysokofunkcjonujący.

Cal potraktował diagnozę jak psychologiczny wyrok śmierci. Dora natomiast niespodziewanie przyjęła ją z ulgą. Oficjalna diagnoza była lepsza niż wymyślanie wymówek i życie z wątpliwościami. Teraz mogła przynajmniej aktywnie pomóc swojemu synowi.

I pomogła. Od razu zaczęła zgłębiać temat zaburzeń autystycznych. Uznała, że nie ma sensu robić sobie wyrzutów z powodu tego, iż wcześniej nie posłuchała głosu instynktu – wcześniejsza diagnoza i leczenie mogły być ważnymi krokami w rozwoju Nate’a. Zamiast tego skoncentrowała całą swoją energię na grupie wsparcia i pracowała nad stworzeniem intensywnego programu terapii domowej. Wkrótce jej życie kręciło się wokół Nate’a i jego potrzeb. Wszystkie plany dotyczące odrestaurowania domu zeszły na dalszy plan, tak jak wizyty u fryzjera, spotkania z przyjaciółkami, ubrania w rozmiarze ósmym.

I jej małżeństwo.

Była zdruzgotana, gdy Cal znienacka oświadczył w pewne sobotnie popołudnie w październiku, że dłużej nie zniesie życia z nią i z Nate’em. Zapewnił, że się o nią zatroszczy, po czym spakował walizkę i wyszedł. Tak po prostu.

Szybko wyłączyła kuchenkę i wytarła dłonie w fartuch. Uśmiechnęła się radośnie do syna, zwalczając instynktowne pragnienie pochylenia się i ucałowania go, gdy wszedł do kuchni. Nate nie lubił dotyku innych ludzi. Sięgnęła po zaproszenie z granatową obwódką, które przyszło w porannej poczcie.

– Mam dla ciebie niespodziankę – oznajmiła śpiewnie z przeczuciem, że to odpowiednia chwila, by podzielić się z nim planami Buni na lato.

Nate przechylił głowę, nieco zainteresowany, ale wciąż nieufny.

– Jaką?

Otworzyła kopertę i wyjęła z niej list, czując zapach perfum babci. Szybko odczytała list na głos. Nate milczał, więc dodała:

– To zaproszenie. Bunia wydaje przyjęcie z okazji swoich osiemdziesiątych urodzin.

Chłopiec natychmiast się przygarbił.

– Muszę jechać? – zapytał i zmarszczył z obawą brwi.

Rozumiała niechęć Nate’a do spotkań towarzyskich, nawet tych organizowanych przez ludzi, których kochał, jak jego babcia. Pochyliła się nad nim z uśmiechem.

– Tylko do domu Buni. Przecież kochasz wizyty w Morskiej Bryzie.

Odwrócił głowę do okna, by uniknąć spojrzenia matki, odpowiedział:

– Nie lubię przyjęć.

Na żadne nie jesteś zapraszany, pomyślała ze smutkiem.

– Tak naprawdę to nie będzie przyjęcie – wyjaśniła pospiesznie, pilnując, by jej głos brzmiał energicznie, ale spokojnie. Nie chciała, by Nate negatywnie się nastawił. – To tylko spotkanie rodzinne… ty, ja i twoje dwie ciotki. Otrzymaliśmy zaproszenie do Morskiej Bryzy na weekend. – Z jej gardła wyrwał się pełen niedowierzania śmiech. – A w zasadzie na całe lato.

Nate wykrzywił twarz w grymasie.

– Na całe lato?

– Nate, przecież zawsze jeździmy do Morskiej Bryzy do Buni w lipcu, pamiętasz? Tym razem pojedziemy nieco wcześniej, ponieważ są Buni urodziny. Kończy osiemdziesiąt lat. To dla niej bardzo wyjątkowy dzień. – Miała nadzieję, że wyjaśniła mu to na tyle wyraźnie, aby zadziałało. Nate bardzo nie lubił zmian. W jego życiu wszystko musiało mieć określony porządek. Zwłaszcza teraz, po odejściu jego taty.

Ostatnie pół roku było trudne dla nich obojga. Choć Nate miał z ojcem ograniczony kontakt, w tygodniach po jego wyprowadzce był wyjątkowo pobudzony. Chciał wiedzieć, czy Cal jest chory i czy leży w szpitalu. A może wyjechał w interesach jak ojcowie niektórych kolegów z klasy? Gdy Dora dała chłopcu jasno do zrozumienia, że jego ojciec nigdy już nie wróci do domu, aby z nimi mieszkać, Nate zmrużył powieki i zapytał, czy Cal umarł. Spojrzała na swojego małomównego syna i z niepokojem odkryła, że taka możliwość wcale go nie zasmuciła. Po prostu chciał wiedzieć na pewno, czy Calhoun Tupper żyje, czy nie, aby zaprowadzić porządek. Musiała przyznać, że to uczyniło perspektywę rozwodu o wiele mniej bolesną.

– Jeśli pojadę do Buni, będę musiał wziąć akwarium – oświadczył w końcu Nate. – Rybka by umarła, gdyby została sama w domu.

Dora powoli wypuściła wstrzymywany oddech.

– Tak, to doskonały pomysł – zgodziła się wesoło. Zmieniła temat na taki, który Nate uzna za mniej groźny. – A teraz opowiedz mi o tym nowym poziomie. Jakie będzie twoje następne wyzwanie?

Przez chwilę rozważał pytanie, po czym przechylił głowę i zaczął wyjaśniać jej nużące szczegóły wyzwań, które stawiała przed nim gra, oraz to, jak zamierzał się z nimi mierzyć.

Wróciła do kuchenki, nie zapominając o potakujących pomrukach od czasu do czasu, gdy Nate szczebiotał. Sos ostygł, a cała radość, którą czuła, gdy czytała zaproszenie, zgasła i pozbawiła ją energii. Bunia dała jasno do zrozumienia, że to babski weekend. Och, tak bardzo marzyła o weekendzie bez niezliczonych monotonnych obowiązków, o kilku dniach wypełnionych winem i śmiechem, o nadrobieniu zaległości z siostrami, o byciu znowu Letnią Dziewczyną. Tylko na parę dni… Czy prosiła o zbyt wiele?

Najwyraźniej tak. Zadzwoniła do Cala zaraz po tym, jak otrzymała zaproszenie.

– Słucham? – zagrzmiał jego głos w słuchawce. – Mam pilnować dziecka? Przez cały weekend?

Od razu się najeżyła.

– Będzie fajnie. W ogóle nie widujesz się z Nate’em.

– Nie, nie będzie fajnie. Wiesz, jaki się staje, gdy wyjeżdżasz. Nie zaakceptuje mnie jako twojego substytutu. Nigdy.

Słyszała w jego głosie, że już postanowił.

– Na miłość boską, Cal. Jesteś jego ojcem. Musisz coś z tym zrobić!

– Zachowuj się rozsądnie, Doro. Oboje wiemy, że Nate nigdy nie zgodzi się na mnie ani na opiekunkę. Bardzo się denerwuje, gdy wyjeżdżasz.

W jej oczach wezbrały łzy.

– Nie mogę go zabrać. To babski weekend. – Uniosła zaproszenie. – Wyraźnie napisała: „Zaproszenie nie obejmuje Waszych mężów, kawalerów ani matek!”.

Cal prychnął.

– Typowe dla twojej babki.

– Cal, proszę…

– Nie rozumiem, na czym polega problem – odparł zniecierpliwiony. – Zawsze przywozisz Nate’a, gdy jedziesz do Morskiej Bryzy. Zna dom, Bunię…

– Ale napisała…

– Szczerze mówiąc, nie obchodzi mnie, co napisała – przerwał jej bezceremonialnie. Nastąpiła pauza, po której zimno dorzucił: – Jeśli chcesz jechać do Buni, musisz zabrać z sobą Nate’a. To tyle. Do widzenia.

Z Calem zawsze tak właśnie było. Nigdy nie dostrzegał dobrych cech Nate’a – jego poczucia humoru, inteligencji, pracowitości. Nienawidził jej za czas, który spędzała z ich synem, narzekał, że ich życie kręci się tylko wokół małego. Dlatego sam postąpił jak samolubny smarkacz i ich zostawił.

Zwiesiła ramiona, przyklejając zaproszenie Buni do drzwi lodówki magnesem obok listy zakupów i szkolnego zdjęcia syna. Na zdjęciu Nate wykrzywiał twarz w grymasie, wbijając w obiektyw dziki wzrok. Westchnęła, ucałowała fotografię i wróciła do gotowania.

Kiedy siekała cebulę, jej oczy znów wypełniły się łzami.

Nowy Jork

Harper Muir-James dziobała swój tost niczym ptaszek. Odkryła, że mniej je, jeśli skubie małe kawałki i przeżuwa każdy z nich dokładnie, a w międzyczasie sączy wodę. Jedząc, próbowała uporządkować burzę emocji. Trzymała w palcach zaproszenie i wpatrywała się w znajomy charakter pisma naniesiony niebieskim atramentem.

– Bunia – szepnęła. Słowo zabrzmiało obco w jej ustach. Od lat nie wypowiadała go na głos.

Oparła gruby arkusz o kryształowy wazon z kwiatami na marmurowym blacie stołu śniadaniowego. Jej matka nalegała, aby we wszystkich pomieszczeniach ich przedwojennego apartamentu z widokiem na Central Park zawsze stały świeże kwiaty. Georgiana dorastała w rodzinnej posiadłości w Anglii, gdzie było to de rigueur. Harper leniwie przeniosła wzrok z zaproszenia na park za oknem. Zawitała już do niego wiosna, która przekształciła surowe brązy i szarości zimy w eksplozję zieleni. Przed oczami miała jednak zieloną spartynę porastającą wilgotne wybrzeże, wijące się strumienie usiane przystaniami i duże, woskowo białe pąki magnolii na tle lśniących zielonych liści.

Jej uczucia dla babki z Południa były niczym droga wodna biegnąca za Morską Bryzą – głębokie i pełne szczęśliwych wspomnień. W zaproszeniu Bunia nazwała je Letnimi Dziewczętami. Harper nie słyszała tego określenia – nie myślała o nim nawet – już od ponad dekady. Miała dwanaście lat, gdy po raz ostatni spędziła w Morskiej Bryzie lato. Ile razy odwiedziła Bunię przez wszystkie te lata? Ze zdumieniem uświadomiła sobie, że tylko trzy.

Otrzymała w tym czasie całą masę zaproszeń. Na większość odpowiedziała przecząco. Poczuła teraz ukłucie wstydu, myśląc o tym, dlaczego od lat nie odwiedziła Buni.

– Harper? Gdzie jesteś? – rozległ się głos w holu.

Zakrztusiła się okruszkiem suchej grzanki.

– Ach, tutaj – powiedziała jej matka, wchodząc do kuchni.

Georgiana James nigdy tak po prostu nie zjawiała się w pomieszczeniu, ona do niego przybywała. Najpierw rozlegał się szelest materiału, a potem ujawniała się otaczająca ją aura roziskrzonej energii. Nie zapominając o perfumach, które były niczym ryk zapowiadających ją trąb. Jako dyrektor wydawniczy jednego z dużych wydawnictw Georgiana zawsze się spieszyła – aby zdążyć przed terminem, aby umówić się z kimś na lunch, kolację lub na inne z wielu niekończących się spotkań. Gdy Georgiana się nie spieszyła, siadała za zamkniętymi drzwiami i czytała. W każdym razie Harper rzadko widywała matkę, gdy dorastała. Teraz, w wieku dwudziestu ośmiu lat, pracowała jako jej osobista asystentka. Choć mieszkały razem, wiedziała, że musi się wpisać do jej terminarza, kiedy chce porozmawiać.

– Nie spodziewałam się, że jeszcze cię tu zastanę – oświadczyła Georgiana, cmokając ją w policzek.

– Właśnie wychodziłam – odparła Harper, wychwytując nutę krytyki w głosie matki. Bladoniebieska tweedowa marynarka i granatowa ołówkowa spódnica nieskazitelnie opływały jej drobną postać. Harper zerknęła na swoją czarną ołówkową spódnicę i szarą jedwabną bluzkę, szukając na nich luźnych nitek i brakujących guzików, które mogłyby przykuć sokoli wzrok rodzicielki. Następnie celowo nonszalanckim ruchem sięgnęła po zaproszenie, które z głupoty oparła o szklany wazon z kwiatami.

Za późno.

– Co to takiego? – zapytała Georgiana. – Zaproszenie?

Harper bez słowa spojrzała w twarz matki. Była to twarz piękna urodą marmurowego pomnika. Skóra blada jak alabaster, wydatne kości policzkowe, a jasnorude włosy śmiałą linią podkreślały spiczasty podbródek. Ani jedno pasmo nie odstawało. Harper wiedziała, że w pracy wszyscy nazywają jej matkę „królową śniegu”. Uznała, że przydomek doskonale do niej pasuje. Obserwowała twarz Georgiany, gdy ta czytała zaproszenie, i zauważyła, że jej wargi powoli się zaciskają, a niebieskie oczy powlekają lodem.

Georgiana oderwała wzrok od zaproszenia i wbiła go w Harper.

– Kiedy to dostałaś?

Harper była równie drobna jak matka i równie blada. Różniły się tym, że jej rezerwa wynikała nie z chłodu, ale bardziej z bezruchu ofiary.

Odchrząknęła.

– Dzisiaj. Przyszło w porannej poczcie – odparła cichym, drżącym głosem.

Oczy Georgiany rozbłysły, gdy uderzyła dłonią w kartkę z pogardliwym prychnięciem.

– Piękność Południa kończy osiemdziesiąt lat.

– Nie nazywaj jej tak.

– Dlaczego nie? – zapytała Georgiana z ironicznym śmiechem. – Przecież to prawda, czyż nie?

– To nie jest miłe.

– Bronisz jej? – rzuciła matka z kpiącym zaśpiewem.

– Bunia pisze, że się przeprowadza – odparła Harper, zmieniając temat.

– Nikogo nie oszuka. Zarzuciła komentarzem przynętę, aby was do siebie ściągnąć po meble, srebra czy co tam chowa w tym swoim małym domku na plaży. – Georgiana prychnęła. – Jakbyś mogła być zainteresowana tym, co ona nazywa antykami.

Harper zmarszczyła brwi, poirytowana snobizmem matki. Jej angielska rodzina miała antyki datowane na kilkaset lat wstecz. To jednak według niej nie umniejszało uroku amerykańskich antyków w domu Buni. Nie żeby Harper cokolwiek chciała. W zasadzie już odziedziczyła więcej mebli i srebra, niż mogłaby spożytkować.

– Nie dlatego nas zaprosiła – zaprotestowała. – Bunia pragnie, żebyśmy wszystkie znów spotkały się w Morskiej Bryzie, po raz ostatni. Ja, Carson, Dora… – Uniosła nieco ramiona. – Dobrze się tam razem bawiłyśmy.

Georgiana oddała zaproszenie Harper, trzymając je pomiędzy dwoma czerwonymi paznokciami, jakby ją parzyło.

– Cóż, nie możesz jechać, oczywiście. Mama z kilkorgiem gości przyjeżdża z Anglii pierwszego lipca. Oczekuje cię w Hamptons.

– Przyjęcie Buni wypada dwudziestego szóstego maja, a babcia James przyjedzie dopiero w następnym miesiącu. To żaden problem. Zdążę wrócić do Hamptons przed czasem. – Po chwili dodała pospiesznie: – Przecież to osiemdziesiąte urodziny Buni. Nie widziałam się z nią od lat.

Matka wyprostowała ramiona, rozdęła nozdrza i uniosła podbródek, co jednoznacznie wskazywało na irytację.

– Cóż – oświadczyła. – Skoro lubisz marnować czas, proszę bardzo. Ja na pewno nie zdołam cię powstrzymać.

Harper odsunęła talerz. Poczuła ucisk w żołądku na to ostrzeżenie, które równało się oświadczeniu: „Jeśli pojedziesz, nie będę zadowolona”. Wbiła wzrok w zaproszenie z granatową obwódką i potarła kciukiem delikatny welin, rozkoszując się jego miękkością. Znów przypomniała sobie lata w Morskiej Bryzie i rozbawiony, tolerancyjny uśmiech, którym Bunia witała wszystkie wyskoki swoich Letnich Dziewcząt.

Podniosła wzrok na matkę i uśmiechnęła się radośnie.

– W takim razie postanowione. Chyba raczej pojadę.

Cztery tygodnie później poobijane volvo Carson wtoczyło się na Ben Sawyer Bridge prowadzący na Wyspę Sullivana niczym stary koń zmierzający do stodoły. Carson wyłączyła muzykę i na świecie zapadła cisza. Niebo nad mokradłami wyglądało jak panorama iskrząca się paloną sjeną, patynowanym złotem i humorzastym błękitem. Kilka strzępiastych chmur nie przysłoniło wspaniałej ognistej kuli zachodzącej za wodny horyzont.

Przejechała most i znalazła się na Wyspie Sullivana. Prawie na miejscu. Realność jej decyzji sprawiła, że zaczęła ze zdenerwowania stukać palcami w kierownicę. Zamierzała zjawić się na progu Buni i zostać na całe lato. Miała nadzieję, że propozycja starszej pani była szczera.

Błyskawicznie zrezygnowała z mieszkania, wszystko, co mogła, spakowała do volvo, a resztę oddała na przechowanie. Pobyt u Buni zapewni jej schronienie na okres poszukiwania pracy i pozwoli zaoszczędzić parę dolarów. Miała za sobą wyczerpującą trzydniową podróż z Zachodniego Wybrzeża na Wschodnie, lecz w końcu dotarła do celu – z zamglonym wzrokiem i zesztywniałymi ramionami. Na szczęście gdy tylko opuściła stały ląd, wyspiarskie powietrze dało jej drugiego kopa.

Stanęła na skrzyżowaniu z Middle Street i uśmiechnęła się na widok siedzących w ogródkach restauracji ludzi, którzy śmiali się i pili, podczas gdy ich psy spały pod stołami. Pierwsze majowe dni. Za kilka tygodni ruszy sezon, a restauracje wypełnią się turystami.

Opuściła szybę, by wpuścić do środka oceaniczną bryzę, balsamiczną i słodką. Skręciła z Middle Street w wąską drogę prowadzącą ku oceanowi po drugiej stronie wyspy. Minęła kościół katolicki Stella Maris, którego dumna iglica przeszywała niebiesko-fioletowe niebo.

Zahamowała oponami na żwirze i zacisnęła dłoń na puszce red bulla.

– Morska Bryza – szepnęła.

Zabytkowy dom otaczały dęby, palmiczki i karłowate drzewka w miejscu, w którym Cove Inlet oddzielało Charleston Harbor od Intracoastal Waterway. Na pierwszy rzut oka Morska Bryza była skromnym drewnianym domem z szerokim gankiem i długimi stopniami eleganckich schodów. Bunia kazała podnieść dawny budynek na palach, aby uchronić go przed falami przypływu podczas sztormów. Mniej więcej w tym samym czasie go rozbudowała, odnowiła domek dla gości i wyremontowała garaż. Ten miszmasz drewnianych budynków nie miał w sobie może wystawnego dostojeństwa nowszych domów na wyspie, ale zdaniem Carson żaden z nich nie mógł się równać z Morską Bryzą pod względem subtelności i autentycznego uroku.

Wyłączyła światła, przymknęła piekące zaczerwienione oczy i odetchnęła z ulgą. Dała radę. Przejechała ponad cztery tysiące kilometrów i nadal czuła je w swoim ciele. Siedząc w zaciszu samochodu, otworzyła oczy i przez przednią szybę spojrzała na Morską Bryzę.

– Dom – szepnęła, smakując to słowo. Silne, nasycone znaczeniem i emocjami słowo, pomyślała, gdy nagle ogarnęła ją niepewność. Czy same narodziny dawały jej prawo do tego miejsca? Była tylko wnuczką, i to do tego niespecjalnie troskliwą. Ale to dla niej, w przeciwieństwie do pozostałych dziewcząt, Bunia była kimś więcej niż babcią. Była jedyną matką, jaką Carson kiedykolwiek znała. Miała zaledwie cztery lata, gdy mama zmarła, a ojciec zostawił ją Buni, gdy odchodził, aby lizać rany i na nowo odnaleźć siebie. Wrócił po czterech latach i zabrał ją do Kalifornii, ale Carson wracała tu na każde lato aż do ukończenia siedemnastego roku życia. Jej miłość do Buni zawsze była niczym to światło na ganku, jedyne prawdziwe jasne światło w jej sercu, gdy świat okazał się mroczny i przerażający.

Teraz widok złotego blasku Morskiej Bryzy na tle ciemniejącego nieba wzbudził w niej wstyd. Nie zasługiwała na ciepłe powitanie. Przez ostatnie osiemnaście lat pojawiła się tutaj zaledwie parę razy – na dwóch pogrzebach, jednym ślubie i na wakacje. Miała zbyt wiele wymówek. Oblała się rumieńcem na myśl o tym, jaka była samolubna, gdy uznała za pewnik, że Bunia zawsze będzie tu na nią czekać. Z trudem przełknęła ślinę, mierząc się z prawdą: zapewne teraz też by nie przyjechała, gdyby nie finansowy dołek i problemy mieszkaniowe.

Oddech uwiązł jej w gardle, gdy frontowe drzwi się otworzyły, a na ganek wyszła kobieta. Stanęła w złotym świetle, wyprostowana i królewska. Jej potargane białe włosy utworzyły aureolę wokół głowy.

Oczy Carson napełniły się łzami, gdy wysiadła z samochodu.

Bunia uniosła rękę, aby jej pomachać.

Carson ciągnęła walizkę po żwirze ku gankowi. Gdy podeszła bliżej, zobaczyła, że oczy Buni wypełniła miłość. Carson zostawiła bagaże i wbiegła na schody prosto w jej otwarte ramiona. Przycisnęła policzek do policzka Buni, pozwoliła, by spowił ją znajomy zapach, i nagle poczuła, jakby znów miała cztery lata – przerażona sierota, która zaciska ręce wokół talii babci.

– Cóż – szepnęła Bunia w jej policzek. – Nareszcie jesteś w domu. Czemu to tak długo trwało?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: