Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Skok w przepaść - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Kwiecień 2014
Ebook
10,25 zł
Audiobook
3,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Skok w przepaść - ebook

Dwadzieścia niepokojących, wrzących, wypełnionych do reszty emocjami opowiadań autora z Zielonej Góry. Przeczytacie tu między innymi o zmaganiu się z nałogiem narkotykowym, alkoholowym i hazardem. Na pewno poruszą Was też opowieści o życiu w latach dziewięćdziesiątych, miłości, braku pracy i tym, czym nasiąknięte jest całe nasze życie.

Teksty emanują prawdą i realizmem, co sprawia, że czyta się je jednym tchem i z wielkim zainteresowaniem. Autor zawarł w zbiorze sporo swoich osobistych doświadczeń, przez co opowiadania nabrały niezwykłej wiarygodności i są oryginalnym portretem otaczającego nas świata.

Niektóre z opowiadań ukazały się drukiem w magazynach literackich: „Sen przeznaczenia” (Parnasik nr 3-5, 2006 r.), „Głos” (Akant nr 111, lipiec 2006 r.); (Pro Libris nr 38/2012), „Śmiertelna droga” (Pro Libris nr 38/2012), „Skok w przepaść” (Akant nr 126, wrzesień 2007 r.), „Hazardzista” (Pro Libris nr 41/2012); (Parnasik 68/2011) „Umrzeć z miłości” (Gazeta Studencka UZ-etka 2/2013 r.).

Marcin Radwański

rocznik 1978. Urodzony w Zielonej Górze, gdzie nadal zamieszkuje. Absolwent Zespołu Szkół Budowlanych i Centrum Kształcenia Ustawicznego w Zielonej Górze, z epizodem edukacyjnym na Uniwersytecie Zielonogórskim. Z zawodu technolog drewna, informatyk i bhp-owiec. Pracował jako magazynier, krojczy pianki poliuretanowej, sprzedawca, kasjer, a także jako doradca klienta w sklepie komputerowym. Wielbiciel kryminałów i literatury obyczajowej.  Wolny czas lubi spędzać na lekturze, przy grach video, w kinie, a latem na rowerze, lub w piwnym ogródku.

Autor wielu opowiadań, których większość ukazała się drukiem w magazynach literackich: „Sen przeznaczenia” (Parnasik nr 3-5, 2006 r.), „Głos” (Akant nr 111, lipiec 2006 r.);  (Pro Libris nr 38/2012), „Śmiertelna droga” (Pro Libris nr 38/2012), „Skok w przepaść” (Akant nr 126, wrzesień 2007 r.), „Hazardzista” (Pro Libris nr 41/2012); (Parnasik  68/2011) „Umrzeć z miłości” (Gazeta Studencka UZ-etka 2/2013 r.). Publikuje również teksty na łamach wielu portali internetowych, takich jak: portal uniwersytecki „wZielonej” przy UZ, „Szafa”, „Mroczna Środkowo-Wschodnia Europa”, „Cegła”, „Liternet”.

Stypendysta Prezydenta Zielonej Góry w dziedzinie literatury w roku 2013. Współpracuje z kwartalnikiem literacko – kulturalnym „Pro Libris”, studencką gazetą „UZ-etka” i portalem wZielonej.pl.

Aktualnie pracuje nad powieścią obyczajowo- kryminalną, której wydarzenia będą toczyły się w Zielonej Górze.

Spis treści

Głos
Śmiertelna droga
Miłość niejedno ma imię
Skok w przepaść
Podróż
Pogrzeb
Sen przeznaczenia
Nasz Disneyland
Hazardzista
Sprzedawcy
Umrzeć z miłości
Upadek
Ciężka prawda
Premiera
Opowieść wigilijna
Golfista
Zwykły dzień na osiedlu
Lodziarz
Wizyta w czytelni
Zbiórka
O Autorze

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7859-339-3
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Głos

Była gorąca, letnia noc. Powietrze stało w miejscu, dając dużo pracy mojemu, pamiętającemu dziecinne czasy wentylatorowi. Leżałem na wznak w mokrej od potu pościeli. Wsłuchiwałem się w odgłosy, dochodzące zza uchylonego okna. Myśli przeskakiwały mi w szalonym tempie, mieszając się w szaloną, niezrozumiałą mozaikę. Znowu byłem naćpany.

Obiecałem sobie kilka godzin wcześniej, że dziś tego nie zrobię. Nie mogę. Uległem jednak i po zachodzie słońca rozsypałem dwie równe ścieżki białego proszku. Wciągnąłem je szybko przez zwinięty dziesięciozłotowy banknot i poczułem w gardle znajomy, gorzki smak „białej damy”, wymieszany z zapachem drewnianego blatu biurka. Spędzałem bezsenną i samotną noc w swoim pokoju. Zwykle, nie mogąc się skupić oglądałem telewizor, przerzucając w kółko czterdzieści kanałów dostępnych w lokalnej kablówce, ale dziś działo się ze mną coś dziwnego. Byłem niespokojny. Nie było, tak jak zawsze. Czułem, że coś się stanie i czekałem na to przestraszony. Po kilku godzinach przyszedł. Głos.

– Jest nas teraz dwóch – odezwał się.

– Jakich dwóch? Kim ty jesteś? – zapytałem.

– Jestem Tobą – stwierdził.Śmiertelna droga

Obudził się wczesnym rankiem, z wielkim bólem głowy. Sny nie dawały mu spokoju. W sumie nie wiedział, czy to sny, czy koszmar dnia poprzedniego. Na razie nic, oprócz bólu głowy nie wskazywało na nic poważniejszego.

Nie był głodny, jednak chciał zjeść choć lekkie śniadanie. Usmażył więc sobie jajecznicę i zaparzył gorącą herbatę. Po jedzeniu połknął dwie tabletki paracetamolu i poszedł do łazienki. Puścił wodę do wanny i zapalił papierosa. Zgubiłem Go – pomyślał.

Od kilku minut leżał wygodnie w wannie, słuchał szumu lecącej wody i przyglądał się swoim stopom. Na paznokciu dużego palca prawej stopy zauważył czarny ślad. Skąd ja to mam? Nic mi przecież nie upadło na stopę. Dotknął ręką śladu zaskoczony. I wtedy znów się odezwał.

– Jestem razem z Tobą. Jestem Tobą.

– Kim, lub czym jesteś? Odczep się ode mnie! – krzyczał odpowiedzi w myślach.

– Jestem Tobą. Jesteś pedałem! Nikt cię nie lubi, wszyscy cię nienawidzą!

– Nie jestem żadnym pedałem, odejdź! – krzyczał, trzymając się za czarny paznokieć.

Powrócił koszmar z dnia wczorajszego. Ten Głos usłyszał po zażyciu ostatniej dawki. Miał nadzieję, że po przespanej nocy wszystko wróci do normalności. Ale skąd jest ten Głos? Co się ze mną dzieje? Skąd on do mnie mówi? Zna wszystkie moje myśli? Co za pieprzony nadajnik mi zamontowali? Znów spojrzał na swoją stopę.

– Musisz uciekać! Musisz jechać! – kołatało mu w głowie.

– Dokąd? Po co?

– Nach Szczecin! Uciekaj!Miłość niejedno ma imię

Poznałem ją latem. To była znajoma mojego kuzyna. Zanim ją spotkałem słyszałem od wielu znajomych, że jest naprawdę nie z tego świata. Myślałem o niej wieczorami leżąc na łóżku i wpatrując się w chropowaty sufit pokoju. Chciałem jej dotknąć, powąchać i poczuć jak to jest być z nią. Kuzyn wiedział o tym, więc na pierwsze spotkanie nie czekałem długo.

Umówiliśmy się na imprezę w szerszym gronie, żeby atmosfera była przyjemna i sprzyjała pierwszemu kontaktowi. Troszkę się denerwowałem tego dnia, lecz te dreszcze były przyjemne i zapowiadały naprawdę miłe chwile. Czułem, że to będzie to. Po drodze na wymarzone spotkanie kupiłem kilka moich ulubionych piw i paczkę lekkich Marlboro.

Drzwi otworzył mi nieznajomy, niski i wątły blondyn w okularach. Przywitałem się i skierowałem do dużego pokoju, gdzie czekało już towarzystwo. Spotkanie dopiero się rozkręcało. Szczupła brunetka siedząca z boku cicho puszczała na wieży wakacyjny hit „Coco jambo”. Reszta siedziała sztywno sącząc powoli mocne drinki. Znałem wśród nich prócz kuzyna tylko jednego kolegę ze szkoły. Przywitałem się z każdym z osobna i usiadłem na wolnym fotelu niedaleko niego. Zacząłem lustrować siedzące na kanapie dziewczyny. Jej na razie nie było. Siedziałem cicho i nie wiedząc co zrobić z rękoma zapaliłem papierosa. Wciąż myślałem o niej. Ponoć zawsze robiła to na pierwszym spotkaniu. To nie dawało mi spokoju i po chwili ręce zaczęły mi się kleić od potu, a popiół z papierosa spadł mi na spodnie. Martwiłem się, czy mi wszystko wyjdzie, bo nie robiłem tego wcześniej. Nie chciałem wyjść na mięczaka i nieudacznika. Moje rozmyślania przerwał po chwili gospodarz, który wrócił do pokoju i zaczął rozlewać kolejną butelkę wódki, a ja zachęcony sięgnąłem po puszkę piwa. Po kilku łykach zdenerwowanie minęło. Rozluźniłem się i zacząłem wtrącać do rozmów o niczym. Wraz z upływem czasu atmosfera się zmieniła. Brunetka, która puszczała muzykę podkręciła potencjometr i zaczęła tańczyć w rogu pokoju. Mocno już wstawiony klient osiedlowej siłowni nieśmiało przyłączył się do niej. Gospodarz siedzący na honorowym miejscu zrobił się czerwony i zaczął bełkotać. Okazało się, że konsumpcję alkoholu rozpoczął kilka godzin wcześniej niż jego goście. Pozostali śmiali się głośno, a ja wraz z nimi. Zaczęły się roszady i większość osób zaczęła zmieniać swoje pozycje siedzenia. Po kolejnej wyprawie do ubikacji, usiadłem obok swojego kuzyna. Nie chciałem być nachalny, ale musiałem zapytać o nią. W końcu poszedłem tam tylko dla niej. Zapewnił mnie, że w ciągu godziny ona na pewno się zjawi. Zapaliłem więc kolejnego papierosa z kończącej się już paczki i patrzyłem na kulturystę obmacującego tyłek brunetki. Minęły dwie godziny i nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Wzdrygnąłem się. Po chwili w drzwiach pokoju ukazała się postawna postać w dresie z włosami ulizanymi do tyłu i rozbieganymi oczami. To był dobry przyjaciel kuzyna. Znali się jeszcze z czasów wspólnych wyjazdów za granicę. Znałem go z widzenia. Był z nią. Znów zacząłem się pocić. Nie wiedziałem, czy przyjście tam, to był dobry pomysł. Nerwowo poprawiłem podkoszulek i wyprostowałem się. Usiedli obok mnie. Przywitałem się i szybko zapaliłem kolejnego papierosa, maskując swoje podniecenie. Stwierdziłem jednak, że nie ma na co czekać i zapytałem nowego gościa:

– Może poznasz mnie ze swoją przyjaciółką?Skok w przepaść

Wrzesień

Było piękne, wrześniowe popołudnie. Po niebie płynęło ospale kilka rzadkich i małych chmur, oddając miejsce mocnym promieniom słońca. Przyszedł do parku jak zwykle dość wcześnie i usiadł na jednej z wolnych ławek. W oczekiwaniu, obserwował przez brązowe szkła swoich przeciwsłonecznych okularów przechadzające się nieopodal parki emerytów, młode mamy i ich znudzone pociechy. Wszyscy wydawali się wyjątkowo rozleniwieni atmosferą tego miejsca i ładną pogodą. Rozsiadł się więc wygodnie i zapalił papierosa. Wiedział, że przyjdzie punktualnie.

Zjawiła się, gubiąc po drodze tylko dwie minuty. W ciemnych okularach i ładnie ułożonych do tyłu brązowych włosach prezentowała się interesująco. Od początku znajomości pociągała go i dlatego wciąż pozwalał sobie na te spotkania. Lubił jej obecność. Styl, w jakim opowiadała o swoich planach, sukcesach i wpadkach. Sposób w jaki piła kawę i śmiała się. To wszystko sprawiało, że wciąż się widywali.

Usiadła blisko niego, ocierając się znacząco przy powitaniu i uśmiechnęła się. Była bardzo zadowolona.

– Z czego się tak cieszysz? – zapytał.

– Mam po prostu dobry humor. Co się tak dziwisz?

– No nie wiem. Jesteś strasznie podniecona. Co się stało?

– Nic szczególnego. Ładny dziś mamy dzień – odpowiadała wymijająco zapalając mentolowego papierosa i poprawiając włosy.

– Jak się miewa syn? – zmienił temat, wiedząc, że nic z niej nie wyciśnie.

– W porządku – odparła krótko.

Siedzieli z twarzami skierowanymi ku ciepłemu słońcu, łapczywie zaciągając się papierosami. Delektowali się pogodą i swoją obecnością, wiedząc, że obydwie rzeczy nie potrwają zbyt długo. Mówili o codzienności, próbując przedstawić ją w jak najbardziej pozytywny sposób. Uciekali dziś od poważnych tematów i ocen, zostawiając je w niewypowiedzianej próżni. Zdawali sobie sprawę, że ich świat to iluzja, ale to właśnie jej pragnienie ich łączyło.

Po kilku minutach pogawędki nagle spoważniała i zaczęła szukać czegoś w swojej dużej torebce. Zamilkł, spodziewając się esencji tego spotkania. Wyjęła bezbarwną pomadkę i zaczęła subtelnie pokrywać nią swoje pełne usta. Robiła to powoli, chcąc zyskać trochę czasu. Po chwili skończyła, spojrzała się na niego i znów uśmiechnęła.

– Pewnie wiesz, czego chcę, Szymon? – zaczęła niewinnie.

– Domyślam się, że chodzi o specyfik, który dostałaś ode mnie ostatnio?

– Dokładnie. Wiesz, dobrze się po nim bawiłam w poprzedni weekend i chciałabym to powtórzyć w nadchodzącym – argumentowała bawiąc się rączką torebki.

– Myślę, że coś da się z tym zrobić. Nie sądzisz jednak, że robisz to zbyt często? – zapytał odruchowo, znając już wcześniej odpowiedź.

– Nie przesadzaj. Nie znasz mnie? Jestem już dorosła i wiem kiedy przestać. Nie baw się zresztą w moją mamę. Masz tu pieniądze i daj mi to co chcę – mówiła wpychając mu ukradkiem banknoty do ręki.Podróż

W tym tygodniu miałem do zaliczenia ostatni egzamin, na drugim semestrze swoich studiów. Męczyłem się na pierwszym roku, wyśmiewanym przez wszystkich wychowaniu technicznym. Poszedłem tam, bo zupełnie nie miałem pomysłu na swoje życie. Kierunek uważany był za łatwy i przyjemny, sprzyjający kwitnącemu życiu studenckiemu, co w moim przypadku było prawdą. Natomiast Kaśka, moja obecna dziewczyna, z którą spotykałem się od kilku miesięcy, miała już dawno wszystko zaliczone. Studiowała filologię polską, kochała to i jak mi się wydawało wiedziała co robi. Tak jak zazwyczaj, wolny czas spędzała zaliczając na mieście koncert za koncertem. Zazdrościłem jej tego i nie mogłem się doczekać, aż ja też będę mógł oddać się beztroskim wakacjom. Gdy widzieliśmy się po raz ostatni, powiedziała, że ma dla mnie niespodziankę. Zastrzegła jednak, że zdradzi mi ją dopiero, jak wszystko pozaliczam. Siedziałem więc samotnie w pokoju, ślęcząc nad znienawidzonymi książkami i próbowałem coś wykuć. Wszystko, nawet najdrobniejszy hałas dobiegający zza okna, czy drzwi odwracał moją uwagę. Co chwilę przerywałem czytanie, zapalałem papierosa, który tylko na krótką chwilę koił moje zmysły. Wciąż zastanawiałem się, co też ta Kaśka znowu wymyśliła. Oby było to coś bardziej sensownego niż zrobienie „loda” w przymierzalni sklepu. Ona jest szurnięta, ale zarazem mocno intrygująca – myślałem, odrywając się od lektury.

Trzy dni później, w piątek rano dostałem krótkiego smsa: „Tylko nie zawal sprawy. K.” Nie spałem już od dwóch godzin, ze stresu i zbyt dużej ilości kofeiny wypitej w tym tygodniu. Powoli szykowałem śniadanie i przygotowywałem do wyjścia.Pogrzeb

Pożółkłe i wychudzone ciało leżało w taniej, sosnowej trumnie. Cała rodzina, a w szczególności kobiety uczestniczące w pogrzebie otaczały ją na stojąco z dwóch stron. Powtarzały na głos klepane od najmłodszych lat modlitwy, ściskając pomiędzy palcami oczka różańców. Dotykały przy tym od czasu do czasu nieboszczyka za nogi, lub złożone na piersi ręce. Zawodziły płaczem, który wraz z sączącą się cicho pogrzebową muzyką, dodawał powagi temu ostatniemu pożegnaniu.

Do przyjścia księdza i rozpoczęcia pogrzebu zostało około pół godziny, a do kaplicy wciąż schodzili się nowi ludzie. Jedna z kobiet, która dopiero co przestąpiła próg budynku, podeszła do zmarłego i ułożyła u jego stóp mały, niebieski woreczek. Przetarła oczy chusteczką, przeżegnała się i wycofała w głąb żałobników.

Siedzący nieopodal na ławce Darek zauważył tą scenę i zaczął się zastanawiać, co może zawierać to zawiniątko. Spojrzał na kobietę, ale zupełnie jej nie kojarzył. Zapewne, była to jego dalsza rodzina ze strony ojca. Nie było powodu, by pytać o to teraz matki.Sen przeznaczenia

Był mroźny, grudniowy wieczór. Samochody powoli, z oporem pokonywały zaśnieżone i śliskie ulice, a nieliczni przechodnie slalomem, w poszukiwaniu tarcia dla swoich zimowych butów przemieszczali się w tylko sobie znanym kierunku. Pogoda nie zachęcała do wynurzania nosa spoza ciepłych mieszkań i domów.

Siedział w pracy, w oczekiwaniu na wybicie godziny osiemnastej i zakończenie dziesięciogodzinnej zmiany. Po pustym lokalu kręcił się już tylko jeden, spóźniony klient. To jeden z tych, których nie lubił najbardziej. Przychodzą zawsze pięć minut przed zamknięciem i zachowują się, jakby od nich zależał finansowy los firmy. Odwrócił głowę od komputera i posłał swojemu ulubieńcowi firmowe spojrzenie „spierdalaj już stąd”. Starszy, brodaty mężczyzna zachował jednak kamienną twarz i zupełnie zignorował ten przekaz. – No dobra stary, pełny luz, przecież mamy jeszcze dwie minuty – uspokajał się, robiąc zbilansowanie dobowe. Po minucie klient w końcu podszedł do niego z kilkoma piłkarskimi typami na wymiętej kartce. Uśmiechnął się do brodacza z lekkim grymasem i szybko obsłużył. Mógł już w spokoju zamykać interes.

Droga do domu okazała się koszmarem. Kolejny raz tego dnia zaczął padać śnieg, który czuł wciąż na twarzy, a chodniki na drodze okazały się istnym lodowiskiem. Skulony z zimna i irytacji, brnął w stronę domu klnąc pod nosem.Nasz Disneyland

Od kilku miesięcy znów był bez pracy. Dni zlewały mu się w jedną, ciągłą i szarą egzystencję, a ciało przejawiało dziwną niemoc do robienia czegokolwiek. Zamknięty w przestrzeni swojego małego mieszkania, powoli pogrążał się w apatii. Wychodził rzadko, tylko wtedy, gdy brakowało mu papierosów lub gdy miał ochotę na ruskie pierogi w przydworcowym barze mlecznym. Wszystkie twarze ludzi napotkanych podczas tych krótkich spacerów potwierdzały jego przekonanie o beznadziejności i bezsensie życia. Ich smutne spojrzenia, bezbarwne ubrania i ciche szepty odbierał jednoznacznie. Nawet na twarzy urzędniczki w miejscowym urzędzie pracy, do którego zgłaszał się co miesiąc w celu pobrania zasiłku, widział szybko zbliżający się koniec tej ziemskiej udręki.

Kolejnego dnia, akurat w momencie, gdy zamierzał uciąć sobie drzemkę na swojej wąskiej, czerwonej kanapie, ktoś natarczywie zaczął dzwonić do drzwi. Nie miał ochoty otwierać i widzieć nikogo, więc ociągał się ze wstaniem w nadziei, że intruz da sobie w końcu spokój. Dzwonek stawał się, wbrew przewidywaniom, coraz bardziej agresywny. Poirytowany naciągnął więc na siebie stary, leżący na krześle podkoszulek i stanął przy drzwiach. Gdy otworzył, przywitał go dobrze znany śmiech, należący do jednego z kumpli.

– Cześć, Krzysiu! Wpuścisz mnie do środka? – zapytał gość wciąż się śmiejąc.

– No… cześć Rafał… – powiedział cicho. – Wchodź i rozgość się – wymamrotał wreszcie po zbyt długiej chwili, otwierając szeroko drzwi i przepuszczając kolegę.

Rafał, szczupły i niski facet, wręcz tryskał energią i humorem. Wszedł do jedynego pokoju w mieszkaniu, rozejrzał się po nim i usiadł na obwieszonym ubraniami krześle.

– Nieźle się urządziłeś – stwierdził.

– Nie bądź śmieszny! Nic wielkiego ta kawalerka, ale zawsze to własny kąt – opowiadał Krzysztof siedząc na kanapie. – Nie starcza mi teraz nawet na opłaty…

– U mnie też nie najlepiej. Kilka miesięcy już nie mieszkam w domu – stwierdził Rafał z grymasem na twarzy.

– A gdzie nocujesz? – zapytał zdziwiony gospodarz wyjmując tanie papierosy.Hazardzista

Nad miastem zapadł zmierzch, a z niewielkich chmur zaczął padać rzęsisty deszcz. Po słabo oświetlonych ulicach poruszali się już tylko nieliczni wielbiciele sobotnich wypadów do miejscowych klubów, a w okolicach ciemnych bram przepychali się zamroczeni konsumenci najtańszych trunków. Szedł energicznie wąskim chodnikiem przyklejonym do starych, przedwojennych kamienic, nie odnawianych od czasów swojego powstania. Prawą rękę cały czas trzymał w kieszeni spodni, a z twarzy nie znikał mu uśmiech. Nie sądził, że dzisiejszy dzień będzie tak udany. Od rana zdenerwowany szef czepiał się go ciągle i wciąż wymyślał kolejne zadania, ale w południe wszystko się zmieniło. Dostał transport do pobliskiej miejscowości i uwolnił od widoku pracodawcy. Gdy wrócił po kilku godzinach jazdy, w sklepie był już tylko drugi pracownik. Pod jego nieobecność był spory ruch i gdy zajrzał do kasy, wiedział że znów się nie powstrzyma. Kilka godzin do fajrantu spędził na kręceniu się po magazynie, będąc myślami zupełnie gdzie indziej. Gdy nadeszła oczekiwana godzina nie wahał się długo i szybkim ruchem zwinął z szuflady większość banknotów. Kieszeń pęczniała z radości, a kolega z pracy jak zwykle udawał że nic nie widzi.

– Nie martw się, podwoje to dziś i wszystko oddam jutro rano – powiedział cicho żegnając się z nim.

Teraz zbliżał się już do swojego ulubionego i właściwie jedynego kasyna w mieście. Czuł deszcz na twarzy, a na reszcie swojego ciała dreszcze podniecenia przed zbliżającą się zabawą.

W środku jak zwykle panował półmrok, a powietrze było przesiąknięte setkami spalonych papierosów. Nie było jeszcze dużo klientów, tylko kilka osób kręciło się niezobowiązująco, podpatrując grę pozostałych. Był czas, żeby chwilę pogadać i podpytać, na który automat się zdecydować. Możliwe, że któryś z nich dziś wieczorem mógłby oddać trochę swoich kredytów.

W rogu pomieszczenia, zauważył pochylającego się nad grą starszego, siwiejącego mężczyznę. To był Jerzy, stary bywalec tego kasyna. Krążyło o nim wiele legend, ale nikt nie wiedział, które są prawdziwe. Bardzo prawdziwe były za to jego oczy, mocno czarne i głęboko osadzone, jakby spoglądające w dusze rozmówcy. Gdy podszedł do niego, Jerzy nie przerywał gry, ale uśmiechnął się i przywitał:

– Cześć, Marek, myślałem że już cię dziś nie będzie.Sprzedawcy

Jednostajny dźwięk elektronicznego budzika wdarł się do budzącej się świadomości Roberta. Siódma trzydzieści. Trzeba zacząć kolejny, listopadowy dzień. Wstał z łóżka przeciągając się leniwie i wyłączając alarm. Za oknem widać było ośnieżone dachy pobliskich domów. Znów napadał ten pieprzony śnieg – pomyślał i poczłapał do kuchni. Po szybkim śniadaniu, na które składały się parówki z koncentratem pomidorowym i kawa, usiadł na stołku w łazience i zapalił papierosa. Pierwszy papieros z kawą po śniadaniu, to jest to. Zamruczał z zadowolenia. Tylko kurwa, znów trzeba iść do tego pieprzonego sklepu – myśli budziły się szybciej od ciała i wracały do rzeczywistości. Umył się szybko, dopił kawę, zapalił jeszcze jednego papierosa i wyskoczył na dwór. Temperatura spadła sporo poniżej zera, a na chodnikach i ulicach zalegały wysokie hałdy śniegu. Na przystanku znów zapalił i skulił się z zimna pod kapturem. Przyjedzie, czy nie? Jeśli nie, będę musiał zadzwonić i iść taki kawał na piechotę. Co za niefart... Przyjedź proszę. Jest kurewsko zimno, no przyjedź. Zaczął dreptać w miejscu w oczekiwaniu na autobus. W końcu jest! Zza zakrętu wyłonił się oczekiwany transport. Po piętnastu minutach był już na miejscu. Pod drzwiami sklepu czekali już współpracownicy. Teraz jeszcze przywitanie i kolejna fajeczka. Trzeba wyłączyć alarm, włączyć korki i się przebrać. Obowiązują standardy, więc konieczna jest firmowa koszula, krawat, spodnie od garnituru i wyjściowe buty. Tylko że zimą w takich spodniach i butach to jest strasznie zimno. Mogłem założyć kalesony, kurwa – szepnął pod nosem wychodząc z szatni. Podszedł do lady i włączył komputery połączone z kasą fiskalną, a później uruchomił wszystkie telewizory wystawione na sklepie. Trzy minuty po dziewiątej, otwieramy ten burdel – powiedział kolega i wcisnął przycisk podnoszenia rolety.

Chwilę później, gdy przeliczał jeszcze pieniądze znajdujące się w szufladzie z wczorajszej zmiany do sklepu wbiegł spocony mężczyzna. Miał podkrążone oczy i nerwowo się uśmiechał. Wyjął z kurtki powyginaną fakturę i zaczął nią wymachiwać w ich stronę.

– Panowie! Zlitujcie się! Wczoraj kupiłem u was telewizor. Przywiozłem do domu i miałem awanturę. Żona stwierdziła, że jest za duży. Panowie, ja byłem wczoraj pijany! Wymieńcie mi ten sprzęt, zlitujcie się...

Robert wyszedł zza lady z uśmiechem na ustach. Po prostu nie mógł się powstrzymać. Co za klient, z samego rana. Podszedł do niego i wziął rachunek.

– Nie będzie problemu. Proszę się nie denerwować. Wymienimy panu ten telewizor na mniejszy, ale w tej samej cenie – powiedział nie mogąc ukryć ironicznego uśmiechu.Umrzeć z miłości

Zauważyłem ją już pierwszego dnia nowo otwartej kawiarni, w której pracowała. Przechodziłem obok i spojrzałem prosto w oczy. To śmieszne, ale najczęściej zakochuję się właśnie po pierwszym spojrzeniu. Oczywiście, nie we wszystkich napotkanych kobietach. Po prostu, po pierwszym spojrzeniu już wiem czy się zakocham, czy nie.

Była szczupłą, dość wysoką blondynką o zielonych, dużych oczach. Uśmiechała się niewinnie, odruchowo poprawiając spadające kosmyki włosów. No i chodziła w czerwonych butach na obcasach.

Kolejnego dnia postanowiłem zajrzeć do kawiarni i spróbować z nią porozmawiać. Łatwo znaleźć pretekst podrywając kelnerkę.

Miałem szczęście, bo znów była na zmianie. Podszedłem do baru i zamówiłem kawę z mlekiem. Nie usiadłem przy stoliku, tylko stanąłem i zacząłem rozmowę.

Była miła i inteligentna. Studiowała biologię na miejskim uniwersytecie, a w kawiarni dorabiała sobie na studenckie życie. Opowiadała mi o swoich studiach, a ja patrzyłem jak się porusza i powoli sączyłem zbyt mocną kawę.

Jędrne, młode ciało w obcisłych dżinsach i w butach na wysokich obcasach zwinnie poruszało się pomiędzy barem a zmywakiem. Moje zmysły szalały, kawa pobudzała i po kilku minutach zrobiło mi się gorąco.Upadek

Otwieram oczy i spoglądam na elektroniczny zegarek stojący na półce. Godzina 7:03 rano. Promienie słońca nieśmiało przebijają się przez rolety zaciągnięte na okno. Dziś znów będzie ładny dzień – myślę i powoli wstaję z łóżka.

Idąc do kuchni, słyszę że Anna kończy poranny prysznic. Nastawiam ekspres na mocną kawę i biorę się za robienie jajecznicy. Nucę sobie przy okazji letni hit „trójki”, puszczony z kuchennego radyjka.

Po kilku minutach jemy razem śniadanie. Anna, tak jak i ja jest w świetnym humorze. Żartujemy, a ona wciąż się uśmiecha i promienieje. Jest piękna.

Zdradza mi w rozmowie, że dziś zapadnie decyzja, co do podwyżki, jaką ma nadzieję uzyskać w pracy. To jeszcze nie awans, ale i tak bardzo motywująca nagroda.

Od kilku lat pracuje w miejskim muzeum na stanowisku księgowej. Jest to jej pierwsza praca, po ukończeniu studiów pedagogicznych. Nie znalazła pracy w zawodzie, ale z pracy z muzeum jest bardzo usatysfakcjonowana. Oprócz średnio lubianej przez nią dorywczej, dość monotonnej pracy biurowej chwali sobie atmosferę i możliwość uczestniczenia w różnorodnych wystawach i wernisażach. Jest zadowolona z pracy.

Kwadrans przed godziną ósmą jesteśmy wyszykowani i gotowi do wyjścia. Oddaję kluczyki od samochodu Annie, bo ma skończyć dziś wcześniej. Jedziemy wspólnie zacząć kolejny dzień pracy.Ciężka prawda

Spojrzał kolejny raz na zegarek. Autobus spóźniał się już piętnaście minut. Po chwili wyszedł ponownie przed wejście dworca. Nie miał pojęcia, czy zakaz tam też obowiązuje, ale wyjął paczkę i zapalił. Planował ten wypad dość długo, a już na początku pojawiły się problemy. Może nie za duże, ale dość irytujące. Kto w współczesnych czasach lubi czekać?

Zgasił papierosa butem i wrócił na dworzec. Zauważył jakieś poruszenie wśród oczekujących pasażerów. Okazało się, że na horyzoncie pojawił się w końcu spóźniony pojazd. Dwadzieścia minut. To chyba nie jest norma europejska, ale co tam, trzeba zachować pogodę ducha. W końcu jedzie się wyciszyć, odzyskać siły i wenę. Uśmiechnął się zaczepnie do starszej kobiety przepychającej się i torującej sobie drogę do drzwi autobusu. W zamian posłała mu wzgardliwe spojrzenie.

Po pięciu godzinach monotonnej jazdy wysiadł na wiejskim przystanku. Pogoda zrobiła się słoneczna. Wiał przyjemny, ciepły wiaterek. Z okolic co jakiś czas dochodził go drażniący zapach nawozu. Zarzucił plecak na plecy i poszedł w stronę końca ciągnącej się daleko wsi.

Po kilkuset metrach znalazł rozwidlenie, o którym mówił mu przez telefon gospodarz i skierował się drogą w głąb lasu. Maszerował dość długo i plecak zaczął mu ciążyć. Przystanął na chwilę, żeby odpocząć i napić się wody.

Zewsząd otaczał go gęsty sosnowy las. Droga, którą szedł była zarośnięta i mało używana. Słychać było śpiewające w koronach drzew ptaki. Było cicho i spokojnie. Okolica wymarzona na relaks i odpoczynek.Premiera

Biegłem ile sił w nogach przez plac najeżony minami. Wokół mojej głowy, chronionej ciężkim hełmem świstały kule. Ktoś z przeciwników uruchomił nalot, więc musiałem dobiec do najbliższego budynku, żeby się schronić. Przeczekałem bombardowanie i kucnąłem przy ścianie. Z rozbitego okna miałem dobry widok, więc włączyłem celownik i czekałem na wroga. Nagle usłyszałem krzyk kolegi. – Uważaj, z tyłu Grzesiu! Odwróciłem się, ale było już za późno. Nóż przecinał moje gardło, a krew tryskała na brudną, betonową podłogę opuszczonego magazynu.

W tym momencie obudziłem się i zauważyłem postać matki nad sobą. Mówiła do mnie coś, czego nie rozumiałem. Mruknąłem do niej że zaraz wstaję i przewróciłem się na drugi bok. Poszła do kuchni, ale wciąż mówiła do mnie. Wiedziałem, że muszę za chwilę się ruszyć. Nie mam wyjścia. Przeciągałem się długo, chcąc ukraść jeszcze choć minutę, w wygodnym i miękkim łóżku. Matka znów przyszła do mojego pokoju.

– Grasz całymi nocami i później ciągle śpisz! Co to w ogóle za zachowanie! Wziąłbyś się w końcu za jakąś pracę, a nie wałkonisz się cały czas! – zaczęła głośno swój stały repertuar.

– Mamo, przecież ja się uczę, zresztą bez doświadczenia i dyplomu nie ma teraz pracy dla młodych – odpowiadałem, też utartym schematem.

– Uczysz się zaocznie, a cały tydzień spędzasz w łóżku i grając po nocach na tej maszynce! Ja w twoim wieku dawno już pracowałam, utrzymywałam się samodzielnie i myślałam o założeniu rodziny. Co to za młodzież teraz, co za świat…

– No widzisz mamo, teraz jest inny świat, ciężkie czasy kapitalizmu. Staram się jak mogę, ale na razie nic mi nie wychodzi. A poza tym to nie maszynka, tylko konsola. Co jest na śniadanie?

– A co chcesz? Paróweczki, czy jajecznicę?

– Usmaż mi jajecznicę, zaraz przyjdę – powiedziałem i poszedłem do łazienki.Opowieść wigilijna

Za zamkniętym oknem przedziału prószyły duże płatki śniegu, którymi od czasu do czasu mocno targał wiatr. Był grudzień, a na dworze od kilku dni zrobiła się prawdziwa zima. W powietrzu czuć było świąteczną atmosferę. Napięcie i oczekiwanie pełne niecierpliwości można było poczuć wszędzie, a najbardziej chyba w centrach handlowych i sklepach, mocno wystrojonych i przepełnionych migoczącymi prezentami.

Piotr siedział w pełnym przedziale pociągu do Warszawy. Na dwa dni przed świętami kierownictwo wysłało go, na bardzo ważne i jak zawsze niezbędne szkolenie. Nie był z tego powodu szczęśliwy. O wiele bardziej chciałby spędzić te ostatnie dni w biurze, pracując spokojnie i ciesząc się na zbliżające święta, które miał spędzić z rodzicami i siostrą. Niestety, nie miał wyjścia i teraz podążał do stolicy wpatrując się znudzonym wzrokiem w krajobraz za oknem. Wyjechał już o świcie, nie chcąc się spóźnić. Na miejscu miał zgłosić się już dziś po południu, bo na wieczór przewidziane były początkowe zajęcia. Zapowiadała się długa i nużąca droga. Przymknął oczy, wsłuchując się w monotonny dźwięk jadącego składu. Oparł głowę o zagłówek fotela i w końcu zasnął.

Dotarł na miejsce spóźniony tylko kilka minut. Na dworze zrobiło się już ciemno i jeszcze mroźniej. Wciąż padał śnieg, pokrywając wszystko białym puchem. Z dworca wziął taksówkę, za którą sporo przepłacił. Na szczęście hotel okazał się przytulny i niezbyt duży, co go bardzo ucieszyło. Zameldował się szybko i wskoczył pod prysznic, żeby odświeżyć się przed początkowymi zajęciami.

Kolejne dwa dni minęły mu dość szybko, na niezliczonej ilości wykładów, przeplatanych przerwami na kawę i posiłki. Wieczorem, po kolacji odbywały się rozmowy branżowe, przy udziale dość sporej ilości alkoholu. Czuł się wycieńczony i zmęczony. Myślał tylko o wyjeździe i spokojnej drodze do domu.

Wybiła szósta rano 24 grudnia. Odezwał się natarczywy alarm telefonu. Wstał ociężale z łóżka, trzymając się za głowę. Powrotny pociąg miał za dwie godziny. Nalał sobie wody i połknął dwie tabletki paracetamolu. Czuł się koszmarnie i nie miał ochoty nawet na śniadanie. Umył się i zaczął szybko pakować, żeby jak najszybciej stąd odjechać.

Godzinę później stał przy kasie biletowej i kupował bilet z rezerwacją. Na dworcu kręciło się mnóstwo zniecierpliwionych podróżnych i sporo stałych bywalców. Jeden z nich, niski, łysawy mężczyzna, ubrany w zieloną kurtkę stanął przy nim i wyciągnął rękę.

– Panie, dołóż pan do biletu – wymamrotał niewyraźnie.Golfista

Ubrudzony trawą i wilgotną ziemią z pola golfowego, Iron nr 8 leżał obok pozostałych kijów w rogu pokoju, rzucony niczym stara niechciana zabawka. Obok niego na podłodze tłoczyło się mnóstwo treningowych piłek. Ich właściciel Szymon, znajdował się w słodko-gorzkim, pijackim śnie, na dużym łóżku, zajmującym większość sypialni, należącej do tego sporego apartamentu. Chrapał donośnie, co zdarzało mu się zawsze, gdy poprzedniego wieczoru łączył wódkę z piwem i innym alkoholem. Kolejny weekend krótkiego lata zakończył grą w golfa i piciem na umór.

Zbliżało się powoli poniedziałkowe południe i słońce przebijało się przez okno, drażniąc promieniami jego czerwoną i nabrzmiałą twarz. Lekko się poruszył i zaklął cicho, przekręcając się na drugi bok. Nie miał ochoty wstawać i ruszać swojego przesiąkniętego alkoholem ciała. Nie planował nic na dzisiejszy dzień, tak jak zresztą jak i na pozostałe. Postanowił więc spać, nie otwierać oczu i na razie nie robić nic.

Dopiero dwie godziny później, do jego budzącej się świadomości zaczęły powoli dochodzić dźwięki żyjącego miasta. Usłyszał jak sąsiadka na klatce schodowej rozmawia z listonoszem, a zza uchylonego okna zajadły dźwięk wciśniętego klaksonu przypomniał mu że znajduje dwa piętra wyżej na łóżku z kacem monstrum.

Zaczął więc powoli się poruszać. Najpierw lekko prawą nogą, później lewą ręką. Gdy podniósł głowę, zrobiło mu się niedobrze. Wrócił więc do poprzedniej pozycji. Leżał na wznak, spoglądał w sufit i próbował przypomnieć sobie poprzedni dzień. Z porozrywanych wspomnień zapamiętał popołudnie, które spędził na driving range’u. Grał długo, chyba kilka dobrych godzin, wyładowując z siebie nagromadzone złe emocje. Zszedł ze strzelnicy dopiero, gdy ręce i ramiona odmówiły mu posłuszeństwa, a z głowy wyleciały dręczące myśli. Obiad jadł w klubowej restauracji w towarzystwie znajomego, kolegi ze szkoły średniej. Później pojechał z powrotem do miasta, po którym krążył przez jakiś czas, próbując zdecydować się co robić. Wylądował w końcu w zupełnie przypadkowym pubie, w którym zaczął od mocnego piwa. Potem...Zwykły dzień na osiedlu

Biało-czarny kundel z ogromnymi, w stosunku do swojego wątłego ciała uszami chyżo biegnie przed siebie, ciągnąc za sobą swoją panią. Jeszcze tylko jeden zaniedbany skwer i razem znajdą się przy osiedlowym spożywczaku. Z trudem trzymająca równowagę Halina, przeklina pod nosem swojego permanentnego o tej porze kaca. Schyla się i uwiązuje psa pod płotem. Wchodzi jako jedna z pierwszych klientek do sklepu. Zupełnie nie pamięta wczorajszego wieczoru. Tak jak zwykle piła od samego rana, więc ma trudności z rekonstrukcją tak późnych, wieczornych wydarzeń. Zdaje się, że wczoraj odwiedziła ją znajoma z pobliskiego bloku. Rzecz rozchodziła się oczywiście o pieniądze, a że Halina dwa dni temu otrzymała zapomogę z pomocy społecznej, skończyło się na jakiejś butelczynie, czy dwóch. Któż spamięta takie szczegóły? – tłumaczyła sobie spokojnie. Był tam też chyba Heniek, który pojawił się nie wiadomo skąd. Zresztą on pojawia się zawsze tam, gdzie jest darmowe picie. Gnój, zawsze chodzi na sępa, nie kupi nawet butelki oranżady. Jak zwykle dobierał się do niej i łapał pod stołem, stary zbereźnik.

Halina przechadza się po sklepie z pulsującą bólem głową. W kieszeni spranych dżinsów wyczuwa gotówkę, co poprawia jej humor tego pięknego, słonecznego dnia. Z miną snobistycznej alkoholiczki przegląda rodzaje piw, bo z rana pija tylko ten alkohol. Dziś na pewno będzie coś z puszki. Nie będzie przecież dziadować i chodzić oddawać później butelki, jak jakiś zwykły lump bez kasy. W końcu wrzuca do koszyka ciemne, wysokoprocentowe dwie puszki i staje do kasy. Gdy wychodzi na dwór, przed sklepem stoi już Heniek i jego kumpel Rysiek, z petami przyklejonymi do swoich zarośniętych gęb.

– Halina, daj pociągnąć – odzywa się bez przywitania Heniek.

– Spierdalaj, dziadu – odpowiada spokojnie kobieta stając obok nich i otwierając puszkę.

– Może coś wam zostawię na koniec – dodaje po chwili, widząc w ich oczach pragnienie i desperację.

Mężczyźni kończą palić i stoją niespokojnie spoglądając to na siebie, to na sączącą piwo Halinę. Ta po chwili wypija puszkę i oddaje końcówkę Heńkowi.

– Byście się wzięli za jakąś robotę, albo kurwa coś. Sępicie tylko wciąż – opieprza ich kobieta, spoglądając na tę parę z pogardą.

– Pierdolę was, idę sobie – mówi po chwili i odchodzi w stronę swojego bloku.Lodziarz

Zdzichu przyczłapał się jak zwykle spóźniony ponad dwadzieścia minut. Ze swojej kwatery nie miał zbyt daleko, nigdy nie był jednak porannym „ptaszkiem”. Wieczorem lubił sobie trochę wypić, co wiązało się jednocześnie z tym, że rano nie miał ochoty wstawać zbyt wcześnie. Wszedł do przerobionej na lodziarnię budki kempingowej i westchnął na wejściu. Po chwili nałożył na głowę białą czapkę, a na niezbyt już świeżą koszulę naciągnął biały fartuch. Wizerunek, jak twierdził jego rodzony brat i jednocześnie wspólnik biznesowy Heniu, był w obecnych czasach podstawą sukcesu. Zdzichu zaczął z wprawą kilku sezonowego doświadczenia przygotowywać ich firmowy produkt. Spoglądał przy tym na zewnątrz, gdzie powoli budził się wakacyjny ruch. Na dworze pięknie świeciło letnie słońce, owinięte w rzadkie i niewielkie chmury. Turyści powoli budzili się z urlopowego letargu i obarczeni leżakami, parawanami i innymi niezbędnymi przedmiotami kierowali się w stronę pobliskiej plaży.

Zdzichu uruchomił automat, który powinien pracować już od kilkunastu minut. Była to stara maszyna, pamiętająca czasy zapomnianego już PRL-u. Heniek sprowadził ją kilka lat temu od kolegi z Koszalina, u którego zalegała w starym magazynie. Wspólnymi siłami z bratem zdołali doprowadzić ją do stanu używalności. Często zawodziła, zacinała się i wydawała doniosłe odgłosy. Zdzichu jednak w ciągu tych kilku lat poznał się na niej i wiedział dokładnie, jak z nią postępować. W trakcie sezonu łączyła ich wspólna więź, podobna do tej, którą miał ze swoim pierwszym w życiu „maluchem”. Zawsze sam radził sobie z jego naprawą i wiedział co zrobić, by go nie zawiódł. Teraz też poklepał automat w lewy bok i wcisnął przycisk uruchamiania. Mieli przed sobą kolejny, długi dzień pracy.Wizyta w czytelni

Kwietniowy, sobotni poranek przywitał całe miasto piękną, wiosenną pogodą. Niebo było prawie całkowicie bezchmurne, a promienie ciepłego słońca odbijały się od czerwonych dachów zielonogórskich kamienic. Grzesiu już od czterech semestrów wynajmował kawalerkę na rynku i ze swojego okna mógł podziwiać właśnie takie widoki. Stał i patrzył przez okno, popijając poranną, mocną kawę. Przyglądał się jeszcze nielicznym o tej porze spacerowiczom, którzy przechodzili wokół ratusza i gołębią, które wydłubywały pożywienie spomiędzy szczelin szarego bruku. Po wielu miesiącach zima w końcu odpuściła i takie poranki sprawiały, że znów chciało się żyć.

Zajęcia na uczelni skończyły się już w czwartek po południu, jednak były tak wymagające, że wolne dni spędzał w większości na ślęczeniu nad podręcznikami. Przyjeżdżając i dostając się na swój wymarzony kierunek, nie sądził, że będzie tak ciężko. Od najmłodszych lat uwielbiał historię i jak na razie poświęcił dla niej dość sporo swojego życia. Starał się nie zmarnować czasu i pieniędzy, które zainwestowali w jego naukę rodzice. Pochodził z niewielkiej miejscowości pod Zieloną Górą, a studia w tym mieście były jego życiową szansą. Jeszcze do końca nie wiedział, czym dokładnie chciał się zająć po obronie pracy magisterskiej, ale głód wiedzy jaki go ogarniał wskazywał, że jego studia mogą się przedłużyć. Myśląc o tym czasami, wcale nie miał nic przeciwko związaniem się dłużej z uniwersytetem. Już teraz miał dość dobre stosunki z wykładowcami i doktorantami, których poznał w czasie ostatnich semestrów. Spotykali się wspólnie na zajęciach, wykładach i seminariach, na których regularnie starał się bywać. Dość często wymieniali też poglądy i informacje mailowo, lub na wspólnym forum. Łączyła ich pasja, której oddawali całą duszę.Zbiórka

Siedzieli na krzesłach schyleni wkoło puszki, która leżała na podłodze i drażniła ich swoją zawartością. Dziś rano zostali zwolnieni z lekcji i wysłani do jednej z fundacji charytatywnych. Przez cały dzień, w zamian za brak zajęć mieli zbierać pieniądze na chore dzieci.

Była jesień, a na dworze mocno świeciło słońce, którego ciepłe promienie czuć było na bladych twarzach. Swoją zbiórkę rozpoczęli od okolic szkoły, jednak szło im tam marnie. Wsiedli więc do autobusu i postanowili udać się do centrum miasta. Od razu poczuli różnicę. Staruszkowie, babcie przyodziane w ciepłe berety, spacerujące wraz ze swoimi wnuczkami chętnie wrzucali drobne, wygrzebane z kieszeni starych płaszczy. Uśmiechnięci młodzi ludzie, pełni energii i entuzjazmu wzbudzali zaufanie, tak samo jak znana fundacja, dla której to robili. Po kilku godzinach kwesty znużeni już trochę i zmęczeni postanowili trochę odpocząć. Wstąpili do małej i taniej kawiarni, na roku ulicy. Zamówili trzy herbaty z cytryną i usiedli w najdalszym kącie lokalu. Postawili puszkę na stój i wpatrując się w nią zaczęli jeść zrobione do szkoły kanapki.

– Ile tam może być? – odezwał się Mariusz, przeżywając kęs razowego chleba z serem.

Pozostali milczeli przez chwilę i patrzyli przed siebie. W końcu Zbyszek złapał puszkę jedną ręką i potrząsnął nią kilka razy.

– Może być nawet ze dwie stówy – odpowiedział z niewzruszoną miną.

– Cholera, niezła sumka – przytaknął mu Wojtek.O Autorze

Marcin Radwański – rocznik 1978. Urodzony w Zielonej Górze, gdzie nadal zamieszkuje. Absolwent Zespołu Szkół Budowlanych i Centrum Kształcenia Ustawicznego w Zielonej Górze, z epizodem edukacyjnym na Uniwersytecie Zielonogórskim. Z zawodu technolog drewna, informatyk i bhp-owiec. Pracował jako magazynier, krojczy pianki poliuretanowej, sprzedawca, kasjer, a także jako doradca klienta w sklepie komputerowym. Wielbiciel kryminałów i literatury obyczajowej. Wolny czas lubi spędzać na lekturze, przy grach video, w kinie, a latem na rowerze, lub w piwnym ogródku.

Autor wielu opowiadań, których większość ukazała się drukiem w magazynach literackich: „Sen przeznaczenia” (Parnasik nr 3-5, 2006 r.), „Głos” (Akant nr 111, lipiec 2006 r.); (Pro Libris nr 38/2012), „Śmiertelna droga” (Pro Libris nr 38/2012), „Skok w przepaść” (Akant nr 126, wrzesień 2007 r.), „Hazardzista” (Pro Libris nr 41/2012); (Parnasik 68/2011) „Umrzeć z miłości” (Gazeta Studencka UZ-etka 2/2013 r.). Publikuje również teksty na łamach wielu portali internetowych, takich jak: portal uniwersytecki „wZielonej” przy UZ, „Szafa”, „Mroczna Środkowo-Wschodnia Europa”, „Cegła”, „Liternet”.

Stypendysta Prezydenta Zielonej Góry w dziedzinie literatury w roku 2013. Współpracuje z kwartalnikiem literacko – kulturalnym „Pro Libris”, studencką gazetą „UZ-etka” i portalem wZielonej.pl.

Aktualnie pracuje nad powieścią obyczajowo- kryminalną, której wydarzenia będą toczyły się w Zielonej Górze.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: