Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Sława i Fortuna. Listy do Michaela Kandla - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sława i Fortuna. Listy do Michaela Kandla - ebook

Listy do Kandla to opowieść o sukcesie, o tym, jak nie sprzeniewierzając się intelektualnej rzetelności i artystycznej doskonałości, można coraz wyżej podnosić poprzeczkę, a jednocześnie nie rezygnować z milionów odbiorców, sławy wśród elit i nawet – z pieniędzy, które przychodzą nieco później, ale w ilościach więcej niż zadowalających.

Wszystkie wielkie tematy pisarstwa Lema są obecne w tych listach. Lem pełni w tej relacji funkcję mentora i nauczyciela, a jako taki ma obowiązek podejmować wszystkie najważniejsze tematy swych książek – i zarazem nie może udawać, że na wielkie pytania ma gotowe odpowiedzi

Obszerne wydanie (obejmuje ponad 700 stron druku), ozdobione kilkudziesięcioma zdjęciami i rysunkami!

Spis treści

Wstęp: Chwała, Fortuna i rozczarowania

Listy 1972-1987

Nota wydawnicza

Indeks nazwisk

Przypisy

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-63471-47-7
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Chwała, Fortuna i rozczarowania

Listy pisane przez Stanisława Lema do jego amerykańskiego tłumacza, Michaela Kandla, w okresie od 13 stycznia 1972 do 15 stycznia 1987 stanowią zapewne najobszerniejszy blok korespondencji, jaki wyszedł spod pióra pisarza. Od początku 1972 roku do połowy 1980 pisywał do swego najwybitniejszego — jak podkreślał — tłumacza i może również interpretatora regularnie co kilka lub kilkanaście dni, omawiał strategie swego wchodzenia na amerykański rynek wydawniczy, narzekał na tamtejszych wydawców, krytyków i czytelników, przyzwyczajonych do najgorszego autoramentu produkcji szeregowych pisarzy science fiction, komentował wydarzenia polityczne, a przede wszystkim zaznajamiał swego korespondenta z najważniejszymi rysami swego pisarstwa, kreśląc przed nim jednocześnie coś w rodzaju generalnej strategii swej obecności w literaturze i kulturze, a także pośród odbiorców. W połowie roku 1980 wehikuł tej gorącej i nieustannie podtrzymywanej wymiany myśli wykoleił się niespodzianie, gdyż tłumacz Lema postanowił sam spróbować sił jako pisarz i przysłał mu kolejno kilka obszernych fragmentów swojej powieści The Sleeping Beauty. Kandel musiał się obawiać tej konfrontacji, bo ugiął się dopiero po kilku latach zwodzenia swego preceptora, któremu donosił, że pisze, ale wytrwale uchylał się przed jego namowami, aby mu pokazać wyniki tych prób. Kiedy wreszcie maszynopis trafił do Lema, ten dokonał nader krytycznego rozbioru powieści i choć zastrzegał się, że robi to dla dobra młodszego kolegi, stosunki ich najwyraźniej popsuły się i odtąd obaj drastycznie ograniczyli korespondencję, przez następne sześć i pół roku wymieniając ledwie kilka listów. Potem i ta wymiana aż do śmierci pisarza ustała.

Michael Kandel, urodzony w 1941 roku, absolwent slawistyki Uniwersytetu Indiana w Bloomington, był dokładnie o dwadzieścia lat młodszy od Lema, co z miejsca „ustawiło” role, odgrywane przez partnerów tej wymiany myśli. Starszy o pokolenie pisarz poucza, instruuje, wartościuje — odbiorca jego listów jest nieporównanie mniej aktywny, dlatego wydawcy listów pominęli w publikacji jego głos, poprzestając na słabym odbiciu tej partii duetu w dominującym dyskursie Lema. Ale pierwszy list zawiera przede wszystkim wyrazy podziwu polskiego pisarza dla Kandla za jego kunszt jako interpretatora książek starszego kolegi. Bo też w amerykańskim slawiście Lem znalazł rzadką kombinację giętkiego intelektu, zdolnego przeniknąć komplikacje jego książek i wznieść się ponad stereotypy popularnej wersji science fiction, z doskonałą znajomością zarówno polszczyzny, jak angielskiego języka literackiego. Kandel więc świetnie rozumiał polski tekst z całą jego wirtuozerią w dziedzinie stylistyki i słowotwórstwa, a jednocześnie umiał pozornie nieprzetłumaczalnym polskim idiomom i grom językowym Lema znajdować odpowiedniki w angielszczyźnie. Była to robota karkołomna dlatego również, że na tłumacza ogółem dziesięciu książek Lema spadł trud przekładania tych najtrudniejszych: Cyberiady, Bajek robotów, Dzienników gwiazdowych, Doskonałej próżni, Kongresu futurologicznego, Pamiętnika znalezionego w wannie. Kandel dokonał tu prawdziwych cudów, choć oczywiście nie mógł poradzić sobie ze wszystkimi zawiłościami Lemowej semantyki. Dlatego najciekawszą bodaj częścią korespondencji są te listy, w których autor książek wyjaśnia tłumaczowi zawiłości neologizmów Cyberiady bądź szyfry ezopowej mowy Pamiętnika znalezionego w wannie. W tym ostatnim przypadku łamanie użytych w powieści kodów musi się z konieczności łączyć z nadzwyczaj interesującą dla czytelnika autorską interpretacją książki.

Czytelnik korespondencji nie może nie brać pod uwagę politycznych kontekstów wymiany listów pisarza i jego tłumacza. Odbywa się ta wymiana w latach siedemdziesiątych, w których Polska nieco się na Zachód otwiera, ale jednocześnie komunizm w Polsce — po dość powierzchownych i pozornych sukcesach początku epoki Gierka — popada w końcu w głęboki kryzys, z którego się już nie podniesie. Jednocześnie Lem zaczyna robić jako pisarz prawdziwą karierę, najpierw w Niemczech, a potem w innych państwach Zachodu, mimo swego legendarnego domatorstwa, jeździ na dłużej do Berlina Zachodniego i Austrii, a kraje komunistyczne budzą w nim coraz silniejszą repulsję i skojarzenia z więzieniem. Wyrazy nienawiści do systemu komunistycznego, jego politycznych i ekonomicznych absurdów, stają się w korespondencji coraz mniej skrywane, mimo iż pisarz zdaje sobie doskonale sprawę, że jego listy są czytane na poczcie przez pracowników służb specjalnych. Dlatego pełną otwartość znajdujemy dopiero w tych fragmentach korespondencji, które powstają w trakcie wyjazdów na Zachód. Ten historyczno-polityczny kontekst pozwala lepiej zrozumieć niektóre utwory Lema.

Ale Zachód też dostaje od pisarza swoją porcję narzekań. Europę krytykuje za polityczną uległość wobec komunizmu, Amerykę — za triumfy głupoty kryjącej się w kulturze popularnej, czego dowodem staje się kariera rynkowa najprymitywniejszych odmian literatury science fiction i kłopoty z wejściem na ten sam rynek ambitniejszych nieporównanie książek Lema. Historię borykania się pisarza z wydawcami amerykańskimi poznajemy w korespondencji dość dokładnie, bo, rzecz jasna, tłumacz był w nią także wprowadzony. Dowiadujemy się stąd, że Lem, któremu przypisywano czasami skąpstwo, gotów był dzielić się z Kandlem swymi honorariami, byle tylko utrzymać przy sobie naprawdę dobrego tłumacza. Jednocześnie możemy śledzić kłopoty, jakie spadły na pisarza wskutek nierzetelności wydawnictwa Seabury, z którym niebacznie się związał, i jego przedstawiciela, demonicznego pana Linza, który zaniedbywał promocje książek, sprzedawał więc po kilkadziesiąt egzemplarzy na rok, płacił mało lub wcale i nie odpowiadał nigdy na żadne listy.

Cała, najbardziej może obszerna część korespondencji dotyczy zatem autorskich taktyk potrzebnych w procesie zdobywania świata. Bo na początku znajomości z Kandlem sukcesy Lema w tej mierze są umiarkowane, podczas gdy pod koniec okresu korespondowania z tłumaczem jest on już pisarzem ogólnie znanym, nawet sławnym, mającym milionowe nakłady i naprawdę dobrze sytuowanym. Tu miejsce na zaakcentowanie wątku Fame & Fortune, który w listach do Kandla pojawia się wyjątkowo często, jest wręcz sztandarowym motywem tej korespondencji. Czy więc piszemy dla sławy, czy dla pieniędzy? Lem skłonny jest twierdzić, że jednak dla sławy, pieniądze zaś odgrywają w jego staraniach drugorzędną, choć nie lekceważoną przez pisarza rolę. Podkreśla jednak, że nie umiałby dla wysokich honorariów sprzeniewierzyć się temu, co uważa za literacką czy intelektualną wartość. Zresztą to, co jest „napędem wewnętrznym” zmuszającym do pisania, nie może mieć merkantylnych źródeł, musi się opierać na uczuciach wyższych, na wierze w potrzebę wypowiadania pewnych istotnych treści w literackiej formie. Lata osiemdziesiąte to u pisarza okres stopniowego spadku owej wiary, czemu poświęca dość melancholijne rozważania.

Na pozór jednak korespondencja z Kandlem to opowieść o sukcesie, o tym, jak nie sprzeniewierzając się wymogom intelektualnej rzetelności i artystycznej doskonałości, można coraz wyżej podnosić poprzeczkę czytelnikom, a jednocześnie nie rezygnować z milionowych rzesz odbiorców, sławy wśród elit — i nawet pieniędzy, które przychodzą nieco później, ale w ilościach więcej niż zadowalających. A przecież opowieść Lema nie jest radosna: to wszystko dzieje się bowiem na przestrzeni jednostkowego, skończonego życia, które wypełnione jest chorobami, rozczarowaniami, stopniowym osłabieniem wiary w potrzebę twórczości. Zarazem pojedynczy ludzie i całe społeczeństwa obnażają przed nami swe najgorsze cechy, historia zdaje się zawodzić wciąż nasze oczekiwania, zagadki świata nie znajdują definitywnych rozwiązań, a w miejsce Boga opiekuna ludzkości, w którego nie sposób uwierzyć, wchodzi pustka daremnie szukająca dla siebie — i dla nas — wypełnienia. Wszystkie te tematy — wielkie tematy pisarstwa Lema — są mniej lub bardziej obecne w listach do Michaela Kandla. Lem bowiem pełni w tej relacji, jak się na wstępie rzekło, rolę mentora i nauczyciela, a jako taki ma obowiązek podejmować wszystkie najważniejsze tematy swych książek — i zarazem nie może udawać, że na wielkie pytania ma gotowe odpowiedzi.

Jerzy JarzębskiListy 1972-1987

Kraków, 13 stycznia 1972

Drogi Panie,

nie będę ukrywał, że zaskoczyła mnie Pana praca , ponieważ przyzwyczaiłem się już do takiej krytyki moich książek, którą Pan zna dobrze, jak o tym świadczy tekst Pański oraz przypisy do niego. Być może skrupiła się na mnie sytuacja, którą Snow określił jako istnienie dwóch kultur; bo też nikt jeszcze, jak Pan, nie sięgnął do źródeł mojej edukacji i inspiracji, i zaskoczenie moje jest tym większe i tym bardziej zrozumiałe, że wykazał się Pan znajomością takich moich tekstów nawet, które, jak Dialogi , praktycznie nie są w moim kraju znane i należą do bibliograficznych rzadkości. Odpowiedź moja nie będzie pełna, ponieważ kwestie, jakie Pan poruszył, dla mnie samego nie są jasne do końca; dotyczy to zwłaszcza owej sprzeczności, jaka panuje między moim racjonalizmem i moim „głodem Absolutu”; to tym bardziej że się owa sprzeczność w dalszych książkach, których Pan nie uwzględnia, jeszcze nasiliła. Wydaje mi się, że powinny Pana zainteresować zwłaszcza dwie, a może i trzy następne pozycje, mianowicie oprócz Głosu Pana także Doskonała próżnia i Bezsenność . Wszystkie trzy tytuły posyłam Panu równolegle z tym listem. Ponadto jestem autorem teorii literatury — Filozofii przypadku i monografii SF amerykańskiej — Fantastyki i futurologii , a i te książki chciałbym Panu przesłać. Fantastykę mogę zdobyć, z Filozofią będzie trudniej, tak jest wyczerpana. Ale zrobię, co mogę, ponieważ nie ukrywam i tego, że krytyk i czytelnik jak Pan jest dla mnie skarbem. Niewątpliwie mieć milionowe nakłady i właściwie żadnych generalizujących omówień jest dość paradoksalną sytuacją, której nie odmienia też znany Panu esej prof. Suvina , ponieważ usiłuje usytuować mnie wewnątrz historycznoliterackich nurtów i przez to ogarnia mnie niejako z zewnątrz tylko. Na pozycjach, które Panu prześlę, sprawdzi Pan sam skuteczność swoich generalizacji, a kiedy jeszcze będę mógł Panu przekazać właśnie wyjść mającą nową rzecz, Dzienniki gwiazdowe , uzupełnione obszernym nowym wkładem w biografię Ijona Tichego , moje rozdarcie pomiędzy empirią a metafizyką objawi się w całej, prognostykowanej przez Pana pełni. Liczę na to, że będziemy jeszcze mogli korespondencyjnie się porozumiewać, i wtedy to, co jest tu jedynie bezładnymi uwagami, uda mi się może skupić. Sprawa ta nie jest uzależniona od tych problemów czysto praktycznych, o których piszę niżej, ponieważ informacje o sobie, tj. o moich książkach, które Panu zawdzięczam już teraz, są dla mnie istotne bez względu na to, jakich wydawniczych sukcesów jeszcze mógłbym się dorobić.

Pisał mi Pan bez intencji praktycznej, ja jednak nie mogę przejść obok tak nastręczającej się szansy, ponieważ dostałem Pana list właśnie w momencie borykania się z angielskim tłumaczeniem Głosu Pana . Wydawca mój, Herder and Herder, w tym roku wyda cztery moje książki , i sporządził niejaki „crash program” , aby uczynić to jak najszybciej (wbrew moim oporom). Poziom tłumaczeń, których próbki Herder mi posyłał, jest na ogół fatalny; nie można ich zestawić z angielską wersją Solaris , chociaż była z francuskiego przekładana. Niezwyciężony, jakkolwiek też przekładany był z niemieckiego, jakoś się oparł, choć po części, niedostateczności tłumaczki . Z Pamiętnikiem znalezionym w wannie jest gorzej; połowę maszynopisu jużem wydawcy zwrócił z uwagami, drugą mam na biurku jeszcze obok Głosu Pana, a ma za tym tytułem iść Cyberiada , której przekład budzi we mnie już z góry przerażenie. Tak więc, z jednej strony, eskalator sukcesu działa, z drugiej zaś obawiam się najgorszego po tych edycjach. I jakże mogę w tej sytuacji kryzysowej nie zaproponować Panu podjęcia się trudu odredagowania istniejących angielskich przekładów, skoro jest Pan jedynym na horyzoncie człowiekiem po temu w pełni kompetentnym? Piszę Panu wprawdzie jeszcze bez porozumienia z wydawcą, ale jedyna obiekcja z jego strony, natury finansowej, jest nieistotna, ponieważ z największą chęcią podzieliłbym się z Panem moimi autorskimi honorariami, tymi kwotami, które Herder ma mi w roku bieżącym przekazać. W tym właśnie duchu do niego piszę.

Nie mogę, będąc, jak Pan o tym wie z moich książek, moralistą, ukrywać tego, że ta praca stanowiłaby niemały trud. Ze względu na to uważam, że Pan sam w ostatecznej konsekwencji powinien by zdecydować, w każdym przypadku poszczególnym i podług wysiłku włożonego, jakie winno być Pana honorarium. Podług moich możliwości zastosuję się do zaproponowanych przez Pana warunków. W tym przecież i mój interes, ponieważ zawsze wolałem nie mieć żadnych przekładów niż bardzo wiele marnych, a kroi na to, że przekłady w USA będą raczej kiepskie, jeśli Pan tej pomocy odmówi. Sytuacja moja w Niemczech jest o wiele lepsza, po prostu, ponieważ znalazłem kongenialną tłumaczkę w Austrii . Nie będę się już nad tym punktem listu dłużej rozwodził, lecz zaczekam Pana odpowiedzi. Dodaję, że pisząc do Herdera, jednocześnie podkreślam fakt istnienia Pana pracy, którą wydawca na pewno będzie chciał poznać i ewentualnie nią zadysponować, skoro w dalszej kolejności zawarta między nami umowa przewiduje edycję kolejnych tytułów, bodaj 9 czy 10 łącznie.

A przechodząc do Pana eseju, chciałbym zapytać, czy zgodziłby się Pan na jego wykorzystanie w druku — w Niemczech? Wydawcą moim jest spółka Insel Verlag i Suhrkamp Verlag w Frankfurcie. Wydaje w tym roku trzy pozycje moje, wśród nich Głos Pana , ponadto ECON wydaje dwie inne pozycje, m.in. Solaris, która na dniach wyjdzie . Za Pana zgodą przekazałbym tekst Pana eseju wydawcy (INSEL), który domaga się wciąż całościowych opracowań mojej twórczości na tej pustyni krytycznej, jaką przedstawiają omówienia moich tytułów. Oczywiście byłoby to przekazanie praw odpowiednio honorowane. I wreszcie pytam, czy zgodzi się Pan na nieodpłatne przedrukowanie zniemczonego tekstu Pana eseju w amatorskim fanzine extraklasy europejskiej, „Quarber Merkur” , wydawanym w Austrii przez młodego filozofa dra Rottensteinera , który zarazem jest moim agentem na Anglię i USA? Nb. Suhrkamp wydać ma również moją niebeletrystyczną pozycję, tj. Fantastykę i futurologię .

Sądzę, że pod względem praktycznym będzie najprościej, jeśli wydawca mój, Herder, któremu ośmielam się przekazać Pański adres, skontaktuje się z Panem bezpośrednio. Jeżeliby Pan uznał i to za możliwe, powitałbym z radością uczestnictwo Pana w tym „projekcie ulemowienia SF” w USA, jako tłumacza, lecz taką ewentualność przedstawiam w tej chwili jedynie jako odległy miraż, ponieważ tłumaczenia pierwszych trzech pozycji już są (i do tego słabe!). Zwłaszcza partie filozoficznych rozważań bohatera Głosu Pana uległy fatalnym przeinaczeniom, ponieważ ze zrozumiałych względów cała owa dziedzina źródłowa mego pisania, którą Pan zna, jest dla autorów tłumaczenia jedną chińszczyzną.

To, co powiedziałem, być może wyjaśnia impet, z jakim namawiam Pana do tego przedsięwzięcia, ponieważ jest jeszcze dobry czas dla uratowania nazwanych książek; byłoby wszak o wiele gorzej, gdyby znajdowały się już w druku, a to ma nastąpić za kilka miesięcy.

W nadziei, że jeśli nawet nie zaakceptuje Pan „programu maximum”, wyłożonego w tym liście, zgodzi się Pan na jakąś formę „programu minimum”, dodaję jeszcze, iż jestem członkiem „advisory board” SF Research Association T. Claresona , o której zapewne Pan słyszał; myślę także, że wiele rzeczy dałoby się w przyszłości z Pana pomocą zrobić, ale z obsypywaniem Pana projektami powstrzymam się na razie, oczekując odpowiedzi.

Łączę serdeczne pozdrowienia,

mocno zdziwiony i wdzięczny

St. LemKraków, 8 maja 1972

Drogi Panie,

dostałem list Pana i zarazem list od Mrs. Ready, opowiadający, jak Pan dwoi się i troi, robiąc naraz tyle dobrych rzeczy moim książkom, zmaltretowanym przez różne osoby. Oprócz tych czynności terapeutycznych, redaktorskich, stylistycznych itd. ma Pan na głowie przekład Cyberiady. Chciałbym w miarę moich małych możliwości dopomóc Panu w tym. Najpierw powiem, że moja wiedza na temat, jak się robi coś takiego jak Cyberiada, jest wiedzą a posteriori, tj. najpierw napisałem książkę, a potem się zastanawiałem, skąd się toto takie wzięło. W Fantastyce i futurologii znajduje się na ten temat niezwykle mało, ponieważ paradygmatyką i syntagmatyką fikcjonalnego słowotwórstwa nieco szerzej zajmowałem się w Filozofii przypadku (str. 339 i n.) i tam jest nieco uwag ogólnych. Sprawa jednak jest niezwykle wprost trudna ze względu na zupełnie inaczej umieszczone w angielskim możliwości igrania językiem — aniżeli w polskim. Myślę sobie, że główna trudność polega na odnalezieniu pewnego paradygmatu zwierzchniego dla każdej historyjki, czyli stylistycznego uchwytu. Zasadniczo ten uchwyt, ten plan językowy, który patronuje większości opowiadań w Cyberiadzie, jest to Pasek , przepuszczony przez Sienkiewicza i wyśmiany przez Gombrowicza . To jest tedy pewien okres historii języka, który znalazł wstrząsająco znakomitą pomnikową repetycję w utworach Sienkiewicza — w Trylogii; Sienkiewicz zrobił bowiem rzecz wprost niesłychaną — zrobił mianowicie to, że jego język (Trylogii) wszyscy wykształceni Polacy (z wyjątkiem nieistotnej garstki językoznawców) odruchowo mają za „bardziej autentycznie” odpowiadający drugiej połowie XVII wieku aniżeli język źródeł ówczesnych. Gombrowicz rzucił się na to i wywróciwszy na nice pomnik, zrobił z tego gruzu swój Trans-Atlantyk — jedyną swoją bodaj (w znacznej mierze przez to właśnie!) nieprzetłumaczalną na obce języki powieść.

Myślę tedy, że jakiś jednolity plan umownej archaizacji, jako nalotu, jako farby podkładowej raczej, jest w tłumaczeniu potrzebny, lecz ignorancja moja w zakresie angielskiej literatury uniemożliwia mi ustalenie propozycji, do jakiego pisarstwa należałoby tu się odwołać. Albowiem rzeczą najważniejszą jest obecność w świadomości zbiorowej (osób wykształconych przynajmniej) — tego właśnie paradygmatu, pełniącego funkcję czcigodnego wzorca (Jak Ojcowie Mówili). Albowiem, rzecz jasna, archaizacja moja, będąc umowną i nikłą, zarazem jest odwoływaniem się, z przymrużeniem oka, do takich, w polskim obecnych, szanownych tradycji. Stąd niekiedy nawroty do epitetów wziętych z łaciny, a spolszczonych dawno i wprawdzie już nie obiegowych, lecz przecież zrozumiałych, a zarazem tą swoją zrozumiałością wskazujących na źródło. Tyle tylko powiem o planie generalnym, żeby nie popaść w szkodliwy akademizm (bo to NIE MOŻE, RZECZ JASNA, być naprawdę z jakąś „żelazną konsekwencją” przeprowadzane).

Potem przychodzi fatalna kwestia niższych poziomów leksyki, a i składni. Nie wszystko tu jest beznadziejne, ponieważ angielski zawiera w sobie dziwnie wiele łaciny (o tyle to nie dziwne, że tak długo dusili pod sobą Anglików Rzymianie), lecz o tyle to skomplikowane, że olbrzymia większość mówiących po angielsku nie zdaje sobie z tego „ułacinnienia” języka własnego — sprawy. Wytwarzanie neologizmów jest rzeczą pozornie łatwą, a w istocie paskudną. Neologizm musi mieć sens, chociaż nie musi mieć sensu własnego: może mu ten sens wpompowywać kontekst. Ale bardzo istotna jest kwestia — czy mając przed sobą neologizm, można wejść na tory tych skojarzeń, jakich by sobie autor życzył? Oto gdybym chciał zamiast „domu publicznego” użyć neologizmu, mógłbym wprowadzić termin „lubieżnia”. Lecz byłoby, czuję, wskazane umieścić niedaleko tego słowa to, które się może kojarzyć z nim: słowo „bieżnia”. Jeśli „bieżnia” nie pojawi się, to mogą przepaść skojarzenia o komicznym charakterze (bieżnia seksualna — maraton płciowy — etc.). Przykład ten wskoczył mi tutaj ad hoc. Oczywiście służy on egzemplifikacji tego, o czym mówię, lecz w żadnej mierze pomocą przy tłumaczeniu być nie może. Odejście od oryginalnego tekstu jest w tych wszystkich wypadkach nakazem, a nie tylko rzeczą dozwoloną!

Otóż odnoszę wrażenie (bo przecież ja tego nie wiem na pewno), że pewne walory Cyberiady biorą się ze zjawiska, które bym nazwał kontrapunktowością w języku umieszczoną — kontrapunktowością polegającą na przeciwstawianiu sobie różnych poziomów języka i różnych stylów. A więc: w wywodzie z lekka archaicznie podstylizowanym zjawiają się terminy stricte fizykalne, i to supernajświeższej daty (ujeżdżacze — ale trzymają w ręku lasery; lasery — ale mają kolby etc). Styl się tedy słowom poniekąd sprzeciwia, słowa się archaicznemu otoczeniu dziwią; to jest w gruncie rzeczy zasada poetyckiej roboty („dziwiące się sobie słowa” ). Chodzi bodaj o to, żeby „żadna strona” nie mogła definitywnie zwyciężyć. Żeby nie mogła się rzecz przeważyć ani w kierunku fizyki, ani w kierunku archaiczności — w zdecydowany sposób, lecz żeby balans trwał, żeby trwała ta jakaś oscylacja. Powoduje to rodzaj „rozdrażnienia” czytelniczego, którego rezultaty winny być komizmem wyczuwanym, a nie, zapewne, irytacją…

„Posłuchajcie, moi panowie, historii Rozporyka, króla Cembrów, Deutonów i Niedogotów, którego chutliwość ku zgubie przywiodła” .

A) Zaśpiew jest wzięty z Tristana i Izoldy . B) Rozporyk jest Teodorykiem skrzyżowanym z rozporkiem ze spodni. C) Z Ostrogotów zrobiłem Niedogotów, ze względu na to, że „niedogotów” — kojarzyło mi się (zapewne) z czymś niedoGOTowanym. D) Deutonowie to prosto z fizyki — deuterony etc. E) Cembrowie, wł. Cymbrowie, lud germański wytępiony bodaj przez Mariusza ; łac. Cimber („i” przeszło w „e”, aby spolszczyć i zbliżyć do CEBRA).

Oczywiście gdybym miał pisać analitycznie, wychodząc ze słowników, tobym w życiu jednej tej książki nie napisał — wszystko samo się mieszało w strasznej mózgownicy mojej.

Cóż mogę Panu sugerować? A) Idiomatykę nowożytnej strategii, kochanki Pentagonu (skąd poszło MOUSE-Minimal Orbital Unmanned Satellite, Earth ; wszystkie Eniaki, Geniaki etc.) — MIRTV-y (Multiple Independently Targeted Reentry Vehicle) , ICPM (to już ja: Intercontinental Philosophical Missile); second strike capability etc. . Czy Pan jest oblatany w tym pięknym słownictwie? Kryje w sobie wielkie możliwości groteskowe! B) Slang, oczywiście. C) Coś jako całość powszechnie znanego dla odwołań, ale, jakem rzekł, nie wiem co: jaki pisarz historyczny odpowiada Dumasowi z Francji , Sienkiewiczowi z Polski (ale Dumas był o wiele bledszy językowo). D) słownictwo cybernetyczno-fizykalne (można je rozbijać, czyli zlepki idiomatyczne odświeżać — feedback — feed him back — nie wiem w tej chwili, co by można z tym było zrobić, ale wyobrażam sobie kontekst, w którym to byłoby możliwe jako przywołanie potoczności, oparte o termin cybernetyczny). E) No i język PRAWNICZY! — język not dyplomatycznych, język kodeksów prawnych, język konstytucji pisanych etc. Proszę się nie obawiać bezsensu! (W Stalookich występuje Kometa-Kobieta; oczywiście głównie ze względu na aliteracyjną rymowankę, a nie na żadne sensy; analogicznie można by urobić „planet Janet”, „cometary commentary” etc). Nawet zupełnie „dziko” wsadzone słowo zwykle ulega zdominowaniu przez kontekst i pełni wtedy funkcję lokalnego ozdobnika oraz „udziwniacza”. Następnie — kontaminacje (strange — estrangement — gdyby dało się w to wbić strangulation , może być z tego coś b. miłego). Zresztą, czy ja wiem!

Nb. to marginesowa uwaga — w pewnych partiach Pamiętnik znaleziony w wannie pisany był białym wierszem rytmicznym (rozmowa księdza z bohaterem po orgii ). Rytm czasem niesie dobrze, ale zmuszać do tego fraz zbyt mocno nie wolno, to już wiem.

Wady mogą się stawać przez nasilenie rozmyślne zaletami (cometary commentary about a weary cemetery ). Piszę to Panu, ponieważ śmiałość nie przychodzi od razu. Nawet bezczelność, tupet są tu niezbędne (językowo oczywiście). Można to wykazać, zestawiając nieśmiałe dość Bajki robotów z Cyberiadą albo pierwszą część Cyb. z drugą, w której panuje wyższe rozpasanie. (Nb. sporządziłem był sobie długie listy słów, zaczynających się od „cyb-cyber-ceber” — oraz szukałem korzeni z „ber” — aby urabiać „cyberberys” z „berberysu” etc. Można by: „Cyberserker”, „cyberhyme”, ale to nie brzmi tak dobrze jak w polskim. (Zresztą nie czuję przecież). Można też budować frazy ze „śmiecia” (urywków modnych „szlagierów”, rymowanek dziecinnych, porzekadeł, kontaminując bez wszelkiej litości).

Życzę powodzenia!

Serdecznie

St. LemKraków, 30 maja 1972

Drogi Panie,

dostałem dziś list Pana z 16 maja, na dzień przed wyjazdem do Zakopanego, gdzie chciałbym popracować — i poczta będzie dochodziła do mnie tam z wielkim opóźnieniem. Dobrze więc, że jeszcze Pana list zdążył w porę.

Oczywiście widziałem słabość tłumaczenia, ale, proszę Pana, co ja mogłem na to poradzić? Pan nie sądzi chyba, że umiałbym przetłumaczyć tytuły fikcyjnej biblioteki z rozdziału „archiwalnego” ? To przecież nie może nawet być tłumaczenie, musi wszak być zastosowana metoda ekwiwalentu, którą, widziałem już, stosował Pan w pierwszych partiach Pamiętnika. („Red shift” ). Oczywiście, że tylko tak. Miałem teraz przekład niemiecki ostatnich moich Dzienników gwiazdowych i z rozpaczy zacząłem pisać trawestacje niemieckich wierszy. No, bo skoro u mnie „Cóż to za robot piękny i młody, / I cóż to za robotniczka, / Ona mu z kosza daje pentody, / A on jej wtyczki z koszyczka” , i jeśli to dosłownie przełożyć, robi się zupełny kretynizm. Toteż Heinego zbezcześciłem. („Es liebte ein Roboter / Eine Roboterin / Sie war ihm eine Otter / So werd sein Glück dahin” ). No a co mam robić? Jeśli jednak tekst jest angielski, muszę pasować. Jużem miał GORSZE tłumaczenia, kiedy np. przekładany byłem systemem sztafetowym z języka-pośrednika, a i tak cud się stał, że Solaris jest zupełnie możliwa po takim potraktowaniu. Uwagi moje o Cyberiadzie muszą być na wyrost i wiem, że Pan nie może ze wszystkich korzystać, lecz sądzę, że to, co mogę podszepnąć, ma pewną wartość. Kiedy powiem Panu np., że Malapucyusz Chałos to jest rodzaj wcielenia Marksa, powinno to mieć pewne znaczenie. A z kolei Teorycy Klapostoł to w 60% ja sam, proszę Pana, tznaczy moja sytuacja „generalnego zapoznania”. Wie Pan, że byłem rozczarowany, czytając oryginał angielski Swinburne’a? („I porzuciwszy gniew, nadzieję, pychę…” — przekład Horzycy ). Polska wersja jest wprawdzie młodopolska, ale i Miłosz pisał o niej, że niesie tzwane „rozdzierające piękno” , a oryginał jest bardziej lakoniczny i suchy, gdy my, Polacy, lubimy jednak pewne takie rozbebeszenia liryczne…

Skończyłem właśnie pisanie nowych rozdziałów do mojej Fantastyki i futurologii, była to straszna, dwumiesięczna męka, ponieważ nie znoszę wracania do dawnych tekstów, nigdy nie wracam, ale musiałem, bo obowiązek gnał, że za mało było w I wydaniu o futurologii, i to jeszcze niekrytycznie. Z bożą pomocą wszystko dziś oddałem do wydawnictwa i mam stosunkowo puste biurko.

Spojrzawszy na stronę przekładu z Pana poprawkami, pomyślałem, że tłumacząc całość raz jeszcze, miałby Pan bodaj mniej roboty! Pana pomysł — jak by się Pan przygotował do tłumaczenia — znakomity, tylko Pan przecież wie, jak płatne są tłumaczenia, więc taka zaprawa i takie podejście muszą być motywowane czystym idealizmem. Ja, proszę Pana, jestem zahartowany; kiedy mi tłumaczą borowodory jako kwas borny (zamiast hydroboron — boric acid) — czyli planetę polewa się z rakiety jak z sikawki kroplami na oczy — to jeszcze mogę poprawić, ale niewiele więcej!

Musimy pokładać w kimś nadzieję. We Francuzach nie mogę, bo ich literatura zalatuje od paru ładnych lat jak zdezaktualizowany ser — a teraz czytałem książkę dwu mędrców L’Anti-Oedipe, znany filozof z psychiatrą poburzyli Freuda , żeby wykazać, że schizofrenia to jest kapitalizm, a paranoja — faszyzm, i to się poważnie dyskutuje na rozkładówce w „Le Monde” , i tylko jeden człowiek, psychiatra, notabene Żyd polskiego pochodzenia, zdobywa się na odwagę, żeby powiedzieć, że to jest po prostu zupełny nonsens, oczywiście mówi to b. grzecznie. Pogoń za sensacją, nawet w filozofii człowieka, to przyprawia o rozpacz. (Filozof, współautor Anty-Edypa, był na tyle uczciwy, że spokojnie przyznał się w książce, iż w życiu nie widział schizofrenika…).

Cóż, bardzo chętnie zniosę wszelkie zainteresowania moim pisaniem, tylko że ja doprawdy nie mówię i nie rozumiem angielskiego — mogę tylko czytać i pisać: jak głuchoniemy. Nigdy się nie uczyłem, po prostu czytałem ze słownikiem w ręku, jeszcze w czasie okupacji. Ostatnio zaś napisałem kilka małych artykulików po angielsku, na zasadzie tego dowcipu, w którym pytają Meyera, czy umie grać na skrzypcach, a on mówi, że nie wie, bo jeszcze nie próbował. No więc właśnie spróbowałem.

Hogarth. Cóż, on się po prostu siebie wstydził, bo myślał, że siebie dobrze zna, nie ma takiego racjonalisty, spod którego nie łyśnie irracjonalizmem, jak poskrobać. Wiedział, że znajduje uciechę w cudzej biedzie, i dlatego nie ufał sobie. Na ogół prawdziwi grzesznicy czują się nieźle, to ci, co właściwie nic okropnego nie zrobili, mają wyrzuty sumienia, bo to jest nierówno rozdzielone. Zabawne jest, że w literaturze pięknej, nie myślę nawet o SF, bardzo głucho jest o uczonych, bo to jest osobny gatunek. Niektórzy są święci, jak Einstein, ale niektórzy to potwory i nie daj Bóg, żeby dostali władzę nad światem. Zresztą myślę, że właśnie napisać paszkwil na Einsteina (nie jako vie romancée oczywiście, ale biorąc go po kryjomu za model), byłoby rzeczą niezwykle ciekawą. Był on sporządzony z myślenia bezustannego i był on postacią wszechstronnie tragiczną, bo to, za co jest sławny, zrobił po dwudziestym roku życia, a potem przez pół wieku pracował nad tym, z czego absolutnie nic nie wyszło (teoria pola) — i nie przestał wierzyć, że ma słuszność, bo „Pan Bóg nie może grać ze światem w kości” . Ciekaw jestem, czy nigdy nie pomylił się w imieniu, gdy się zwracał do następnej żony. Był on tak niesamowicie obiektywnym, szlachetnym i spokojnie rzeczowym człowiekiem, że to nastraja podejrzliwie…

Mam dla Hogartha wiele sympatii. Nie mieć złudzeń jest to rzecz miażdżąca, więc on sobie trochę to miejsce podsztukował. A Baloyne jest to pewien sławny krytyk polski i mój przyjaciel, który się natychmiast rozpoznał… Tam są i inne osoby zaszyfrowane, bo mnie to bawiło. (Rappaport nie, tego wymyśliłem z powietrza).

Ale nie chcę już Panu zabierać czasu. Jeśli Pan przyśle mi zdjęcia synka, to się odwzajemnię.

Oddany

St. Lem

PS Wyszło nowe pismo naszego IBL-u „Teksty”, w którym ogłosiłem Uwagi antysemioty . Piszę tam, że tłumaczenia arcydzieł, nawet arcydzielne starzeją się, a same oryginały nie, bo tłumaczenie arcydzieła jest projekcją tekstu w skarbiec wartości drugiego języka (drugiej kultury), natomiast oryginał sam stanowi część tego Tezaurusa w swoim kręgu kulturowym. Posłałbym to Panu, ale mam tylko 1 egz. i żadnych odbitek, bo ten IBL to bidne jak mysz kościelna. Ale na pewno Pan te „Teksty” dostanie łatwiej niż ja. (850 egz. nakładu…). To dobre pismo i dalipan nie dlatego, że ja tam piszę, lecz że to robi paru najlepszych naszych ludzi. Numery są problemowe, pierwszy semiotyczny, więc od razu się podłożyłem, bo trzeba, żeby ktoś był przeciw! Zaproponowałem numer, w którym słowo „struktura” byłoby zakazane. (Znajomość sensu słowa poznać wszak po tym, że można go NIE używać, lecz je omawiać). Redaktorem naczelnym jest przyjaciel mój, nasza wieża krytyczna, doc. Błoński — proszę robić reklamę wśród slawistów „Tekstom”! O mały włos, a byłoby się nie ukazało, ale jakoś się udało w ostatniej chwili. To b. dobrze, że Pan Gombrowicza ceni, bo to największy polski prozaik naszego stulecia.Zakopane, 9 czerwca 1972

Drogi Panie,

dotarł tu do mnie list Pana z 25 maja, traktujący o dwu sprawach: o słowotwórstwie w słowiańskim i angielskim języku i o Pamiętniku. W pierwszej sprawie nie mam, niestety, nic nowego do powiedzenia, poza przyznaniem Panu słuszności. Cyberiada jest tworem „sztucznym” w sensie, w jakim rozumiem słowo „sztuka” — i nie może być ani na oryginał, ani na przekład recepty, tj. teorii, podobnie jak nie ten skacze najwyżej w lekkoatletyce, kto teorię skoków najdokładniej zgłębił…

Natomiast w sprawie Pamiętnika chciałbym z Panem polemizować nie dla dobra książki, na tym mi nie zależy, lecz dla dobra prawdy. Jest ona bardziej realistyczna z ducha, niż może Pan sądzi. Wywodzi się z wersji państwa, które stworzył stalinizm, jako chyba historycznie pierwszy typ formacji, w której istniała bardzo mocna wiara w pewien Absolut, z tym że on był w całości czysto docześnie zlokalizowany. Zechce Pan zauważyć, że analiza logiczna Ewangelii wykazuje rozmaite rodzaje sprzeczności, a nawet ewidentnych nonsensów, które notabene pchnęły niektórych teologów na myśl o tym, że Jezus był paranoikiem. Tak np. przeklęcie figi nie daje się niczym uzasadnić, ponieważ można wykazać, że w czasie, w którym Jezus ją przeklął, figi w Palestynie w ogóle owoców rodzić nie mogą: nie ta pora! Otóż credenti non fit iniuria . Wiara m.in. tak się objawia, że wszelkie prima facie antynomie czy paralogie przenosi z konta „winien” na konto „ma”. Muszę podkreślić, że wersja stalinizmu, jaką Orwell i jego naśladowcy upowszechnili na Zachodzie, jest fałszywą racjonalizacją. Scena istotna w 1984 to ta, gdy rzecznik władzy mówi O’Brienowi, że przyszłość to obraz ludzkiej twarzy, miażdżonej butem — wiecznie. Jest to demonizm za dziesięć groszy. Rzeczywistość była znacznie gorsza dlatego, ponieważ nie była wcale tak wybornie konsekwentna. Była ona właśnie byle jaka, pełna niechlujstwa, marnotrawstwa, bezładu, zupełnego chaosu nawet, bałaganu — lecz wszystkie te pozycje „winien” wiara przenosiła na konto „ma”. Przykład wzięty z powieści — to scena, w której bohater brodawki jakiegoś starego kretyna interpretuje sobie jako znaki świadczące o wszechwiedzy Aparatu, który nad nim władzę roztacza. Jeśli się bowiem założyło raz, że to JEST pewna perfekcja, to się ją wszędzie już widziało, a wtedy bałagan, nonsens, bzdura, wszystko przestawało być sobą, po prostu chaotyczną bylejakością, i stawało się Zagadką, Tajemnicą, tym, o czym wiara mówi, że teraz widzimy jak przez ciemne szkło — i dlatego nie jesteśmy w stanie tego pojąć. Otóż ta wiara właśnie, a nie tam tortury, sprawiała np., że w osławionych procesach oskarżeni przyznawali się do najbardziej absurdalnych występków, że „szli na całego” w afirmacji tego oskarżenia. Tortury torturami, a nie każdego można nimi złamać, i my, cośmy przeżyli okupację niemiecką, wiemy na ten temat niejedno. Była to sytuacja walki z wrogiem, który dysponował przemocą olbrzymią, ale któremu można było przeciwstawić uwewnętrznione wartości. Natomiast w obliczu Historii jako złego Boga, jako determinizmu procesów bezapelacyjnego, nikt nie miał swojej racji, albowiem nikt nie miał do przeciwstawienia tej zagadkowej potędze absolutnej — żadnych wartości jeszcze potężniejszych, chyba że był jednostką głęboko wierzącą w transcendencję. Lecz wówczas akt jego wiary musiał się zredukować do wewnętrznego monologu czy do dialogu z domniemanym Bogiem, ponieważ nie można było tej wiary wyrazić w żaden inny sposób, a mianowicie dla tej prostej przyczyny, z której Pamiętnik też zdaje sprawę, iż akt prowokacji był nieodróżnialny od wyznania Credo. Akademie pseudoteologiczne, na których uczono wiary i wyświęcano kapłanów, a wszystko to się działo w kategoriach agenturalnej profilaktyki, tj. infiltracji kleru wychowankami takich „uczelni”, nie są zmyśleniem. Tak więc była to wiara absolutna, która górowała nad każdą jednostką, bez względu na jej przekonania: tego Orwell po prostu nie był w stanie albo zrozumieć, albo w powieść wcielić i tym samym przekazać. Totalność osamotnienia ludzkiego wynikała z faktu, że nikt nikomu ufać nie mógł — w sensie transcendentalnym, tj. teologicznym typowo, a nie pragmatycznej socjopsychologii i takich reguł zachowania, jakie wdraża się np. szpiegom, mającym działać na terenie wroga! Był to Mit Absolutny i kiedy padł, to też absolutnie, tj. nic po nim nie zostało oprócz zdumienia byłych wierzących, jak można było objawić takie szaleństwo paranoiczne? Zbiorowości je okazywały przecież. To są fakty, a nie wymysły fantastyczne.

Śmiem rzec, proszę Pana, że tu Kafka jako odwołanie jest na nic. On wszak strukturę jurysprudencji w Procesie zmyślił, był on prawnikiem i dobrze wiedział, jak działa wymiar austro-węgierskiej sprawiedliwości, wymiar socjalny nie zajmował go, luźność społeczeństwa z czasu la belle époque pozwoliła mu na ten manewr… i dlatego poszedł w wymiar ontyczny, niechając socjologiczną refleksję, to były wtedy płaszczyzny oddzielone bardzo wyraźnie. Tu natomiast tylko jeszcze Dostojewski może się przygodzić, ponieważ tylko z niego można wyjąć rozumienie, jak to być może, że ktoś do dna fałszywie oskarżony oskarżenie to interioryzuje z dobrawoli, jakkolwiek żadnej korzyści z tego mieć nie będzie na pewno. Tego mechanizmu o socjopsychicznej charakterystyce, który sprawiał takie dziwa, nie można w paru słowach streścić. Odruchowym marzeniem obywatela stalinizmu było stać się żadnym i nikim, tj. zyskać szarość nijakości, wtapiającą go w tłum, i tylko, zdawało się, wyzbycie się jakichkolwiek indywidualnych cech mogło zbawić… odruch był powszechny, choć nie wynikał z intelektualnych przemyśleń. Ze względu na to wyjaśnia się nijakość mego bohatera. On chciał wszak służyć! On chciał wierzyć! Chciał zrobić wszystko, czego od niego wymagano, ale sęk w tym, że ten układ naprawdę nie wymagał rzeczy, jakie człowiek jest w stanie realizować w jakikolwiek autentyczny sposób. Proszę łaskawie ostatnie zdanie jeszcze raz przeczytać. Czy Pan je rozumie? Rzeczywistość społeczna stawała się tak zagadkowa, tak nieprzenikliwa, tak pełna tajemnic, że tylko akt w pełni irracjonalnej wiary mógł jeszcze ją scałkować i uczynić znośną. Że jest jakieś wytłumaczenie, że to się czymś dałoby zracjonalizować, a tylko my, maluczcy, tego objawienia dostąpić nie mamy prawa. Otóż żadnego wytłumaczenia nie było, poza pragmatyką czysto strukturalnych związków i przerastania kolejnych faz historycznych nowo powstałego ustroju — w inne fazy, i ten ruch nie był niczyim indywidualnym pomysłem makiawelskim. Nikt tam nie był taki zły jak sam Belzebub. W tym widzeniu diaboliczności jako głównej zasady i pierwszego planu utkwili, całkiem fałszywie, ludzie Zachodu typu Orwella, bo oni sobie usiłowali to racjonalizować, ale tam nie było w tym ujęciu nic zgoła do racjonalizowania. No, to było tak, jakby ktoś chciał upodobnić się do Jezusa, trenując co ranka chodzenie po wodzie, i dziwiłby się, że choć robi wszystko jak należy przez 20 lat, co stąpi, to od razu tonie. Wymagania były niemożliwe, ponieważ nie dawały się traktować literalnie, a jednak rzekomo należało je traktować tak właśnie. Stąd wszystkie nonsensy u Orwella, bo on założył sobie, że to właśnie wynikało z szatańskiej premedytacji. Żadnej takiej doskonałej premedytacji nie było po prostu. Stąd też skrajnie oponowały sobie dwa wizerunki tej formacji: jako kolosa na glinianych nogach, którego jeno potrącenie rozwali, i jako doskonałego wcielenia Historii w bieg rzeczy nieuchronnych, jakkolwiek może i koszmarnych; był to jakiś Baal , absolut, zagadka, tajemnica, zupełnie doczesna, wyzbyta pozahistorycznego sensu, ale i historycznej treści jej nie można było zgruntować. Porażenie wiarą, proszę Pana, mitem, a nie tam jakieś wyczyny markizów de Sade, pełniących funkcje śledczych w aparacie politycznego prześladowania ustrojowych wrogów. A ponieważ nie wolno było nawet spróbować nazwania tych zjawisk podług terminologii odbiegającej od uświęconego kanonu i ponieważ społeczna analiza zjawisk nie mogła się nawet rozpocząć, a tym bardziej upowszechnić, zagadka rozrastała się, przez fakt jej nienazywalności, nietykalności. Powieść jest, oczywiście, przenośnią, modelem, metaforą takiej realności, a nie jej fotografią, ze względu na to, iż nie wierzę, jakoby szło o jedyną możliwość realizacji właśnie takich warunków i stosunków, tj. myślę, że to by się mogło pod innym niebem powtórzyć.

Tak więc jeśli bohater natyka się na starych kretynów u władzy, włazi do tajnych sal konferencyjnych, widzi plany mobilizacji, nie są to niekonsekwencje, lecz znak, że z bylejakości bardzo durnej urastała owa niezwykła monolitowość wiary.

Zresztą to są może nieprzekazywalne doświadczenia. Siedzę tu i piszę nową książeczkę, pt. Maska. A Panu życzę powodzenia — nie tylko w przekładaniu moich książek…

Oddany

St. Lem

PS Proszę nie pisać na adres krakowski.Nota wydawnicza

Listy Stanisława Lema do Michaela Kandla, pisarza i tłumacza na język angielski utworów Lema, obejmują okres od 1972 do 1987 roku. W niniejszym tomie znalazły się wszystkie listy do Kandla zachowane w archiwum Lema.

Przygotowując je do druku, uwspółcześniono ortografię i interpunkcję; poprawiono pisownię nazwisk, nazw oraz tytułów. Pozostawiono natomiast oryginalną pisownię fragmentów w języku angielskim, właściwości języka Stanisława Lema, jego neologizmy, odmianę wyrazów, skróty (tzwany, kt.), pisownię dużymi literami, pauzy zamiast przecinków, podkreślenia, ramki, rysunki i dopiski u dołu strony lub na marginesie.Indeks nazwisk

Abernathy Robert

Ackerman Forrest J.

Adorno Theodor

Ajdukiewicz Kazimierz

Apulejusz

Arendt Hanna

Arystoteles

Asimov Isaac

Baczyński Krzysztof Kamil

Baden-Powell Robert

Balcerzak Ewa

Balzac (Balzak) Honoré de

Baudelaire Charles

Beer Anthony Stafford

Beethoven Ludwig van

Bellow Saul

Bergson Henri

Berthel Werner

Blatty William Peter

Bloch Ernst

Błoński Jan

Borowski Tadeusz

Bosch Hieronymus

Boyle Robert

Brandt Willy

Brandys Kazimierz

Brod Max

Bronowski Jacob

Broyard Anatole Paul

Burroughs William Seward

Byron George

Calvino Italo

Canetti Elias

Capoulet-Junac Edward de

Carpenter John

Carroll Jonathan

Carroll Lewis

Carter James (Jimmy)

Cervantes Saavedra Miguel de

Chaplin Charles

Chaucer Geoffrey

Chesterton Gilbert Keith

Chomsky Noam

Chopin Fryderyk

Choynowski Mieczysław

Christie Agatha

Clareson Thomas D.

Codrington Robert Henry

Conrad Joseph

Contoski (Contosky) Victor

Contoski (Contosky) Wiesława

Darwin Charles

Dąbrowska Maria

Dick Philip Kindred

Disch Thomas Michael

Dostojewski Fiodor

Dubarle Dominique

Dumas Alexandre (ojciec)

Eichmann Adolf

Eile Marian

Eilstein Helena, pseud. Nelly Pospieszalska

Einstein Albert

Eliot Thomas Stearns

Ernsting Walter

Faulkner William

Fiedler Leslie A.

Fitzgerald Charles Patrick

Ford Gerald

Forster Edward Edgar

Freud Sigmund

Friedberg Maurice

Furdyna

Gaius Marius (Gajusz Mariusz), wódz rzymski

Gansowski Sewer F.

Geller Uri

Genet Jean

Getty Jean Paul

Gillam Barry

Gillespie Bruce

Gogol Nikołaj

Gombrowicz Witold

Gomułka Władysław

Gorki Maksim

Grabiński Stefan

Grass Günter

Gutenberg Johannes

Hackett John Sir

Hauser Arnold

Hawking Stephen

Hearst Patricia

Hegel Georg Wilhelm Friedrich

Heine Heinrich

Hemingway Ernest

Heraklit z Efezu

Hersey John Richard

Hesse Hermann

Hilbert David

Hitler Adolf

Hofmannfsthal Hugo von

Hoisington Thomas H.

Holquist Michael

Horzyca Wilam

Hughes Howard

Hume David

Husserl Edmund

Iwanski Eugene

Jan III Sobieski, król polski

Jarzębski Jerzy

Jastrun Mieczysław

Jong Erica

Joyce James

Jurzykowski Alfred

Kafka Franz

Kahn Herman

Kant Immanuel

Kaschnitz Marie Luise von

Kerrigan Anthony

Ketterer David

Kinsey Alfred Charles

Kipling Rudyard

Kissinger Henry

Klee Paul

Kobyliński Szymon

Koestler Arthur

Kohoutek Luboš

Kolbe, zob. Maksymilian Maria Kolbe, św.

Kołakowski Leszek

Konwicki Tadeusz

Kopernik Mikołaj

Kott Jan

Kuncewiczowa Maria

Kundera Milan

Lachat Pierre

Lachmann Piotr

Le Guin Ursula K.

Lem Barbara, żona Stanisława

Lem (Lehm) Samuel, ojciec Stanisława

Lem Sabina, z d. Wolner, matka Stanisława

Lem Tomasz, syn Stanisława

Lenin Włodzimierz

Lenz

Leonard John

Leśmian Bolesław

Lévi-Strauss Claude

Lincoln Abraham

Linné Carl von (Karol Linneusz)

Linz Werner Mark

London Jack

Lourie Richard

Lundwall Sam Jerrie

Luther (Luter) Martin

Maksymilian Maria Kolbe, św.

Malamud Bernard

Malory Thomas

Mann Thomas

Marchais Georges

Mariotte Edmé

Marks Karol

Marszak Samuił

May Karl

McCarthy John

McLuhan Herbert Marshall

Meegeren Henricus (Han) van

Melville Herman

Menaker Daniel

Mesarović Mihajło

Mickiewicz Adam

Milch Adele

Miller Henry

Miłosz Czesław

Monod Jacques

Monroe Marilyn

Moro Aldo

Moynihan Daniel

Mrożek Sławomir

Mróz Daniel

Mullen Richard Dale

Münchhausen Karl Friedrich Hieronymus von

Musil Robert

Nabokow (Nabokov) Władimir

Nałkowska Zofia

Neumann John von

Nietzsche Friedrich Wilhelm

Nixon Richard

Noonan William

North Oliver

Norwid Cyprian

Nudelman Rafaił

O. Henry zob. Porter William Sydney

Orwell George

Pareto Vilfredo

Pascal Blaise

Pasek Jan Chryzostom

Pepys Samuel

Pestel Eduard

Pilarella, nauczycielka

Pirandello Luigi

Platon

Plotyn

Podhoretz Norman

Poe Edgar Allan

Pohl Frederik

Popper Karl Raimund Sir

Porter William Sydney, pseud. O. Henry.

Posner Anna

Pospieszalska Nelly zob. Eilstein Helena

Proust Marcel

Przyboś Julian

Puszkin Aleksandr

Pynchon Thomas

Rabelais François

Ready Karen

Reagan Ronald

Redgrave Vanessa

Reich Charles A.

Remarque Erich Maria

Rembrandt

Reston James

Rilke Rainer Maria

Robbe-Grillet Alain

Rolfe Frederic William, pseud. Baron Corvo

Rorschach Hermann

Roth Philip

Rothschildowie, rodzina

Rottensteiner (Rottens., Rott.) Franz

Russell Bertrand

Sade Donatien Alphonse François de, markiz

Sagan Carl

Sartre Jean-Paul

Say Daniel

Sayers

Scholes Robert

Schopenhauer Arthur

Segel Harold Bernard

Shakespeare (Szekspir) William

Shields

Shoolbraid G.H.M.

Sienkiewicz Henryk

Silverberg Robert

Simenon Georges

Singer Isaac Bashevis

Sirico Robert

Sito Jerzy Stanisław

Skinner Burrhus Frederic

Škvorecký Josef

Słowacki Juliusz

Snow Charles Percy

Sollers Philippe

Solotaroff Theodore

Sołżenicyn Aleksandr

Sorokin Pitirim

Spengler Oswald

Spillane Mickey

Stalin Iosif

Stapledon William Olaf

Stein Edith

Stein Gertrude

Strugacki Arkadij

Strugacki Boris

Sturgeon Theodore

Suchodolski Bogdan

Suvin Darko Ronald

Swift Jonathan

Swinburne Algernon Charles

Szacki Wiktor

Szczepański Jan Józef

Szekspir William zob. Shakespeare William

Szirokow Feliks

Szkłowski Iosif

Szolem Alejchem

Szpakowska Małgorzata

Talleyrand-Périgord Charles Maurice de

Tarkowski Andriej

Teilhard de Chardin Pierre

Teodoryk Wielki, król Ostrogotów

Thadewald Wolfgang

Thayer Patricia

Todorov Tzvetan

Toffler Alvin

Tołstoj Lew

Toynbee Arnold

Truman Harry

Tryon Edward

Twain Mark

Unamuno y Jugo Miguel de

Unseld Karl Siegfried

Updike John

Vermeer Johannes van Delft

Vizinanza Ralph

Vonnegut Kurt

Vormweg Heinrich

Wajda Andrzej

Weinberg Steven

Weizenbaum Joseph

Wells Herbert George

Welsh David John

Whorf Benjamin Lee

Wielopolski Aleksander

Wiener Norbert

Wilson, prof.

Winteler-Einstein Maria (Maja)

Witkiewicz Stanisław Ignacy (Witkacy)

Wittgenstein Ludwig

Wolff Helen

Wollheim Donald

Wolter

Zanussi Krzysztof

Zebrowski George

Zegadłowicz Emil

Zimmermann-Göllheim Irmtraud

Zinowiew Aleksandr

Zinowiew Grigorij
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: