Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Śledztwo - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 1959
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
12,72

Śledztwo - ebook

Scotland Yard bada budzące grozę przypadki przemieszczania się zwłok w kostnicach południowej Anglii. “Śledztwo” to na pierwszy rzut oka tradycyjny kryminał w stylu angielskim, jednak lawinowy wzrost współzależności we współczesnym świecie powoduje rozsadzenie uporządkowanej literackiej konwencji.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-63471-14-9
Rozmiar pliku: 728 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział I

Staroświecka winda o szybach wyrzynanych w kwiatki sunęła w górę. Słychać było miarowe szczękanie kontaktów na piętrach. Stanęła. Czterej mężczyźni szli korytarzem, mimo dnia paliły się lampy.

Obite skórą drzwi się otwarły.

– Pozwólcie, panowie – powiedział stojący w nich człowiek.

Gregory wszedł za doktorem ostatni. I tu było prawie ciemno. Za oknem stały we mgle nagie gałęzie drzewa.

Główny Inspektor wrócił do biurka – czarnego, wysokiego, z rzeźbioną balustradką. Miał przed sobą dwa telefony i płaski mikrofon wewnętrznej instalacji. Na wypolerowanej płycie leżała jego fajka, okulary i płatek zamszu, nic więcej. Siadając z boku w głębokim fotelu, Gregory dostrzegł twarz królowej Wiktorii patrzącą z małego portreciku nad głową Głównego Inspektora. Ten spojrzał na nich kolejno, jakby ich liczył czy przypominał sobie ich twarze. Boczną ścianę zakrywała wielka mapa południowej Anglii, naprzeciw stała długa, czarna półka z książkami.

– Panowie orientujecie się w tej sprawie – powiedział Inspektor – którą ja znam tylko z protokołów. Dlatego chcę prosić o krótką rekapitulację faktów. Może pan zacznie, kolego Farquart.

– Tak, panie inspektorze, ale początek ja też znam tylko z protokołów.

– Na s a m y m początku nawet protokołów nie było – zauważył Gregory nieco za głośno. Wszyscy spojrzeli na niego. Z przesadną nonszalancją, energicznymi ruchami jął przetrząsać kieszenie w poszukiwaniu papierosów.

Farquart wyprostował się w swoim fotelu.

– Rzecz zaczęła się mniej więcej w połowie listopada ubiegłego roku. Być może pierwsze wypadki zaszły wcześniej, ale były bagatelizowane. Pierwszy meldunek policyjny dostaliśmy na trzy dni przed Bożym Narodzeniem i dopiero o wiele później, bo w styczniu, skrupulatne dochodzenia wykazały, że te historie ze zwłokami zdarzały się już poprzednio. Pierwszy meldunek pochodził z Engender. Miał on, ściśle rzecz biorąc, charakter półoficjalny. Nadzorca kostnicy, Plays, skarżył się komendantowi miejskiego posterunku, który, nawiasem mówiąc, jest jego szwagrem, że ktoś ruszał w nocy zwłoki.

– Na czym polegało to ruszanie?

Inspektor czyścił metodycznie okulary.

– Na tym, że zwłoki znajdowały się rano w innych pozycjach niż poprzedniego wieczora. Ściśle mówiąc, chodziło o jedne tylko zwłoki, zdaje się, pewnego topielca, który...

– „Zdaje się”? – wciąż tak samo obojętnym tonem powtórzył Główny Inspektor.

Farquart jeszcze bardziej wyprostował się w fotelu.

– Wszystkie zeznania są wtórnymi rekonstrukcjami, bo podówczas nikt nie przywiązywał do nich wagi – wyjaśnił. – Nadzorca kostnicy nie jest teraz zupełnie pewny, czy szło właśnie o zwłoki tego topielca, czy jakieś inne. Zaszła w samej rzeczy nieformalność: komendant posterunku w Engender, Gibson, nie zaprotokołował tego doniesienia, bo myślał...

– Nie będziemy chyba wdawali się w podobne szczegóły? – rzucił ze swego fotela mężczyzna siedzący pod półką z książkami. Przybrał on najswobodniejszą pozę. Nogę założył na nogę tak wysoko, że widać było żółte skarpetki i pasek nagiej skóry nad nimi.

– Obawiam się, że to konieczne – odparł oschle Farquart, nie patrząc na niego. Główny Inspektor nałożył wreszcie szkła i jego twarz, dotąd jakby nieobecna, nabrała przychylnego wyrazu.

– Stronę formalną śledztwa możemy sobie darować, przynajmniej na razie. Proszę, niech pan mówi, kolego Farquart.

– Tak, panie inspektorze. Drugi meldunek mieliśmy z Planting w osiem dni po pierwszym. Także i tam szło o to, że ktoś ruszał w nocy zwłoki w kostnicy cmentarnej. Zmarłym był robotnik portowy nazwiskiem Thicker, który chorował od dłuższego czasu i stanowił ciężar dla rodziny.

Farquart spojrzał kątem oka na Gregory’ego, który poruszył się niecierpliwie.

– Pogrzeb miał się odbyć rano. Członkowie rodziny, zjawiwszy się w kostnicy, zauważyli, że zwłoki leżą na twarzy, to znaczy plecami do góry, i miały ponadto porozrzucane ręce, co wywołało wrażenie, że ten człowiek... ożył. To znaczy, tak sądziła rodzina. W okolicy poczęły krążyć plotki o letargu; mówiono, że Thicker zbudził się z pozornej śmierci i tak się przeląkł tego, że leży w trumnie, że umarł, tym razem już na dobre.

– Były to oczywiście bajki – podjął Farquart. – Zgon został stwierdzony przez miejscowego lekarza ponad wszelką wątpliwość. Gdy jednak plotki rozeszły się po okolicznych miejscowościach, zwrócono uwagę, że o tak zwanym ruszaniu zwłok, a w każdym razie o znajdywaniu ich po upływie nocy w zmienionej pozycji, ludzie mówili już od niejakiego czasu.

– Od „niejakiego”, to znaczy? – spytał Inspektor.

– Tego niepodobna ustalić. Plotki odnosiły się do Shaltam i Dipper. Z początkiem stycznia przeprowadzono pierwsze jako tako systematyczne śledztwo siłami miejscowymi, gdyż sprawa nie wydawała się poważna. Zeznania miejscowej ludności były częściowo przesadzone, częściowo sprzeczne, wyniki śledztwa właściwie bez wartości. W Shaltam szło o ciało Samuela Filtheya, zmarłego na udar serca. Miał się „przewrócić w trumnie” w noc Bożego Narodzenia. Grabarz, który tak twierdzi, jest znany jako nałogowy alkoholik, jego słów nikt nie mógł potwierdzić. W Dipper znów szło o zwłoki umysłowo chorej kobiety znalezione rano na ziemi obok trumny w kostnicy. Mówiono, że wyrzuciła je pasierbica, która zakradła się w nocy do kostnicy, a uczyniła to z nienawiści. Doprawdy niepodobna zorientować się w tych wszystkich plotkach i pogłoskach. Ograniczały się do podawania nazwiska rzekomo naocznego świadka, ten zaś odsyłał znów do kogoś innego.

– Sprawę odłożyłoby się pewnie ad acta – Farquart mówił teraz szybciej – lecz 16 stycznia z kostnicy w Treakhill znikły zwłoki niejakiego Jamesa Trayle’a. Sprawę tę prowadził sierżant Peel, odkomenderowany przez nasz CIC. Zwłoki usunięto z kostnicy między dwunastą w nocy a piątą rano, kiedy to przedsiębiorca pogrzebowy wykrył ich nieobecność. Zmarły był mężczyzną... lat bodajże czterdziestu pięciu...

– Pan nie jest pewny? – zagadnął Główny Inspektor. Siedział z pochyloną głową, jakby się przyglądał sobie w lustrzanej politurze. Farquart odkaszlnął.

– Jestem pewny. Tak mi się powiedziało... Otóż zmarł on wskutek zatrucia gazem świetlnym. Był to nieszczęśliwy wypadek.

– Sekcja? – podniósł brwi Główny Inspektor. Pochyliwszy się w bok, pociągnął za rękojeść, która odmykała lufciki. W nieruchome, nagrzane powietrze pokoju wpłynął wilgotny powiew.

– Sekcji nie było, ale o tym, że to był nieszczęśliwy wypadek, przekonaliśmy się dokładnie. W sześć dni później, 22 stycznia, zaszedł drugi wypadek, w Spittoon. Znikły tam zwłoki 28-letniego Johna Stevensa, robotnika, który uległ śmiertelnemu zatruciu dzień wcześniej, czyszcząc kocioł w gorzelni. Zgon nastąpił koło trzeciej po południu, ciało odtransportowano do kostnicy, gdzie po raz ostatni widział je dozorca o dziewiątej wieczorem. Rano go już nie było. I tę sprawę prowadził sierżant Peel, jak w pierwszym wypadku, również bez wyników. Ponieważ w tym czasie nie braliśmy jeszcze pod uwagę możliwości zazębiania się tych dwu wypadków z poprzednimi...

– Może zechce pan na razie wstrzymać się od komentarzy, dobrze? To ułatwi nam przegląd faktów – zauważył Główny Inspektor. Uśmiechnął się uprzejmie do Farquarta. Suchą, lekką rękę położył na biurku. Gregory zapatrzył się mimo woli w tę starczą dłoń bez rysunku żył, zupełnie bezkrwistą.

– Trzeci wypadek zaszedł w Lovering. To jest już w obrębie Wielkiego Londynu – mówił dalej Farquart matowym głosem, jakby stracił ochotę do kontynuowania swej przydługiej relacji. – Wydział lekarski ma tam swoje nowe prosektoria. Zginęły z nich zwłoki 50-letniego Stewarta Aloneya, zmarłego na przewlekłą chorobę tropikalną, której nabawił się jako marynarz podczas rejsu do Bangkoku. Wypadek ten zdarzył się jedenaście dni po drugim zniknięciu, 2 lutego, to znaczy w nocy z 2 na 3. Tym razem śledztwo objął Yard. Prowadził je porucznik Gregory, który potem objął jeszcze jedną sprawę zniknięcia zwłok z kostnicy podmiejskiego cmentarza w Bromley. Stało się to 12 lutego, chodziło o zwłoki kobiety zmarłej po operacji raka.

– Dziękuję panu – powiedział Główny Inspektor. – Dlaczego sierżant Peel jest nieobecny?

– Choruje, panie inspektorze. Leży w szpitalu – odezwał się Gregory.

– Tak? A co mu jest?

Porucznik się zawahał.

– Nie jestem pewny, ale zdaje mi się, że coś z nerkami.

– Panie poruczniku, może pan streści nam teraz przebieg śledztwa?

– Tak, panie inspektorze.

Gregory odchrząknął, zaczerpnął tchu i strzepując popiół obok popielniczki, powiedział niespodzianie cicho:

– Nie mam się czym poszczycić. Zwłoki znikły we wszystkich przypadkach w ciągu nocy. Na miejscu nie było żadnych śladów ani oznak włamania. W kostnicach było to zresztą niepotrzebne. Na ogół nie są zamykane albo tak, że otworzy je dziecko zgiętym gwoździem...

– Prosektorium b y ł o zamknięte – odezwał się po raz pierwszy lekarz policyjny Sörensen. Siedział z głową odrzuconą do tyłu, uchodził wówczas uwagi jej niemiły kanciasty kształt. Masował delikatnie palcem podpuchłą skórę pod oczami.

Gregory zdążył pomyśleć, że Sörensen dobrze zrobił, obierając zawód, w którym przestaje przeważnie z nieboszczykami. Skłonił się z dworską niemal uprzejmością przed doktorem.

– Wyjął mi pan to z ust, doktorze. Na sali, z której znikły zwłoki, odkryliśmy otwarte okno. To znaczy, było przymknięte, ale nie zamknięte, jakby ktoś przez nie wyszedł.

– Pierwej musiał wejść – niecierpliwie rzucił Sörensen.

– To świetne spostrzeżenie – odpalił Gregory, pożałował tego i zerknął na Głównego, który milczał nieruchomy, jakby nic nie słyszał.

– Sala ta mieści się na parterze – podjął porucznik po sekundzie niezręcznego milczenia. – Wieczorem okno było zamknięte jak inne, tak brzmią zeznania służącego, który obstawał przy tym, że wszystkie okna były zamknięte. Sam to sprawdzał, ponieważ brał mróz i obawiał się, że mogą zamarznąć kaloryfery. Tam i tak mało palą, jak to w prosektoriach. Profesor Harvey, zawiadujący katedrą, wystawił służącemu najlepszą opinię. Ma to być człowiek wręcz nadmiernie pedantyczny. Można mu bezwzględnie wierzyć.

– Gdzie można się ukryć w tym prosektorium? – spytał Główny Inspektor. Popatrzył na zebranych, jakby na nowo uprzytomnił sobie ich obecność.

– Więc to... jest właściwie wykluczone, panie inspektorze. Wymagałoby to wspólnictwa służącego. Poza stołami sekcyjnymi nie ma tam żadnych mebli, ciemnych kątów, schowków... Są szafki w ścianach na płaszcze studentów i narzędzia, ale w żadnej nawet dziecko by się nie zmieściło.

– Czy pan rozumie to dosłownie?

– Proszę?

– Więc – dziecko też nie? – spytał spokojnie Inspektor.

– No... – porucznik zmarszczył brwi. – Dziecko, panie inspektorze, zmieściłoby się, ale najwyżej siedmio-, ośmioletnie.

– Czy pan mierzył te szafki?

– Tak – padła natychmiastowa odpowiedź. – Mierzyłem wszystkie, bo myślałem, że któraś jest może większa, ale nie. Żadna. Poza tym są ubikacje, toaleta, sale do ćwiczeń, w piwnicy – chłodnia i magazyn preparatów, a na piętrze – pokoje asystentów i gabinet profesora. Wszystkie te pomieszczenia służący obchodzi wieczorem, nawet po kilka razy, z własnej gorliwości, że tak powiem. Mówił mi o tym profesor. Nikt nie mógł się tam ukryć.

– A gdyby dziecko...? – poddał miękko Inspektor. Zdjął okulary, jakby rozbrajał ostrość spojrzenia. Gregory potrząsnął energicznie głową.

– Nie, to niemożliwe. Dziecko nie otworzyłoby okna. To są bardzo wielkie, wysokie okna z dwoma zamkami, na górze i na dole, które uruchamia tkwiąca we framudze dźwignia. Podobnie jak tutaj – Gregory wskazał na okno, z którego ciągnął zimny wiew. – Te dźwignie chodzą bardzo ciężko, służący skarżył się nawet na to. Sam zresztą próbowałem.

– On zwracał uwagę na to, jak ciężko chodzą? – powiedział Sörensen ze swym tajemniczym uśmieszkiem, którego Gregory nie cierpiał. Przemilczałby to pytanie, ale Główny Inspektor patrzał na niego wyczekująco, odrzekł więc niechętnie:

– Służący powiedział mi o tym, dopiero gdy przy nim otwierałem i zamykałem okna. Jest to nie tylko pedant, ale porządny nudziarz. Zrzęda – oświadczył dobitnie Gregory, patrząc niby to przypadkiem na Sörensena. Był z siebie zadowolony. – To zresztą naturalne w tym wieku – dodał pojednawczo – koło sześćdziesiątki, sklero... – Urwał zmieszany. Inspektor nie był młodszy. Próbował rozpaczliwie wymanewrować z ostatnich słów, ale nie umiał. Obecni trwali w absolutnej nieruchomości. Gregory wziął im to za złe. Główny Inspektor nałożył okulary.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: