Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Śledztwo w sprawie Pana Boga - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
6 listopada 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Śledztwo w sprawie Pana Boga - ebook

Andrzej Horodeński wciela się w detektywa, który na nowo przeprowadza dochodzenie w dawno zarzuconej sprawie. Kto odpowiada za istnienie świata? Głównym podejrzanym jest Bóg. Choć wielu wcześniejszych śledczych zakwestionowało tę hipotezę, Horodeński przedstawia nowych świadków i nowe dowody, które mogą nas przybliżyć do rozwiązania odwiecznej zagadki. Większość świeżych tropów detektyw podejmuje na gruncie nowoczesnej nauki, przeszukując archiwa fizyków i kosmologów, kognitywistów, genetyków oraz badaczy procesu ewolucji…

Autorem wstępu jest Edwin Bendyk.

Kategoria: Esej
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7881-211-1
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SŁOWO WSTĘPNE Śledztwo w sprawie Człowieka

Nie będę zdra­dzał wy­ni­ków śledz­twa w spra­wie Pana Boga, by nie od­bie­rać przy­jem­no­ści lek­tu­ry książ­ki An­drze­ja Ho­ro­deń­skie­go. Spra­wi ona ra­dość każ­de­mu, kto nie tra­cił jesz­cze zdol­no­ści do za­chwy­tu i za­du­my nad naj­waż­niej­szym py­ta­niem fi­lo­zo­fii: dla­cze­go jest ra­czej coś niż nic? Au­tor, z wpra­wą bie­głe­go śled­cze­go, re­la­cjo­nu­je bo­ga­ty ma­te­riał do­wo­do­wy z ob­sza­ru me­cha­ni­ki kwan­to­wej, teo­rii względ­no­ści, teo­rii ewo­lu­cji, ge­ne­ty­ki, ko­gni­ty­wi­sty­ki, wie­dzio­ny py­ta­niem: jak wy­ja­śnić zło­żo­ność i bo­gac­two rze­czy­wi­sto­ści prze­ja­wia­ją­ce się przy pró­bie wy­ja­śnie­nia nie­mal każ­de­go jej aspek­tu, od po­zio­mu mi­kro przez wy­miar bio­lo­gicz­ny po po­ziom ma­kro do­ty­czą­cy wszech­świa­ta, a może i wszech­świa­tów? Czy do wy­ja­śnie­nia i zro­zu­mie­nia wy­star­czy je­dy­nie me­to­da na­uko­wa, czy po­trzeb­ne są może hi­po­te­zy uzu­peł­nia­ją­ce, od­wo­łu­ją­ce się do ist­nie­nia nad­na­tu­ral­nych form in­te­li­gen­cji i przy­pi­su­ją­ce od­po­wie­dzial­ność za na­tu­rę rze­czy­wi­sto­ści, uj­mij­my rzecz krót­ko, jak au­tor, Panu Bogu?

Te­mat to nie nowy. An­drzej Ho­ro­deń­ski przed­sta­wia jed­nak naj­now­sze ar­gu­men­ty, któ­re po­wi­nien po­znać każ­dy, nie­za­leż­nie od wy­zna­wa­nej opcji fi­lo­zo­ficz­nej. Ich lek­tu­ra pro­wa­dzi jed­nak nie­uchron­nie do wnio­sku, że śledz­two w spra­wie Pana Boga jest w isto­cie po­stę­po­wa­niem w spra­wie na­uki. Wy­rok wy­da­dzą Czy­tel­ni­cy. Wcze­śniej jed­nak, niech za­bie­rze tak­że głos ad­vo­ca­tus dia­bo­li.

Ro­nald Dwor­kin, wy­bit­ny, zmar­ły nie­daw­no ame­ry­kań­ski fi­lo­zof, zdą­żył przy­go­to­wać przed śmier­cią książ­kę Re­li­gion wi­tho­ut God, któ­rej frag­ment opu­bli­ko­wał „The New York Re­view of Bo­oks”. My­śli­ciel za­sta­na­wia się w nim nad fe­no­me­nem re­li­gij­no­ści: czy wła­ści­wa jest ona je­dy­nie oso­bom wie­rzą­cym w ist­nie­nie by­tów nad­na­tu­ral­nych, ta­kich jak Bóg? Po­słu­gu­jąc się licz­ny­mi przy­kła­da­mi, wśród nich po­cze­sne miej­sce za­jął Al­bert Ein­ste­in, Dwor­kin po­ka­zał, że rów­nież ate­iści mają do­stęp do re­li­gij­nych emo­cji.

Wia­ra lub nie­wia­ra w Boga nie po­zba­wia lu­dzi zdol­no­ści do prze­żyć no­ume­nal­nych, czy­li nie­zwy­kle in­ten­syw­ne­go unie­sie­nia, za­chwy­tu wy­wo­ła­ne­go na przy­kład pięk­nem na­tu­ry lub do­ko­na­nym wła­śnie od­kry­ciem na­uko­wym. Rów­na­nia Ma­xwel­la, ta­jem­ni­ca i asce­tycz­ne pięk­no kodu ge­ne­tycz­ne­go nie mogą nie wy­wo­ły­wać eu­fo­rii po­dob­nej re­li­gij­nej eks­ta­zie. I mogą pro­wa­dzić do py­tań, ja­kie sta­wia An­drzej Ho­ro­deń­ski – czy aby nie kry­je się za nimi Bóg?

Nie mo­gąc oczy­wi­ście au­to­ry­ta­tyw­nie od­po­wie­dzieć na to py­ta­nie, Dwor­kin kon­cen­tru­je się w pierw­szej ko­lej­no­ści na wy­ka­za­niu, że moż­li­wa jest re­li­gij­ność bez Boga. Jed­no­cze­śnie jed­nak ame­ry­kań­ski fi­lo­zof od­rzu­cał re­duk­cjo­ni­stycz­ny ra­cjo­na­lizm, ja­kim po­słu­gu­je się część uczo­nych, twier­dzą­cych, że nie ist­nie­je nic poza rze­czy­wi­sto­ścią ma­te­rial­ną, tę zaś moż­na ba­dać, po­słu­gu­jąc się me­to­dą na­uko­wą. Użył przy tym nie­zwy­kle cie­ka­wej ar­gu­men­ta­cji, któ­ra zrów­na­ła de fac­to sta­no­wi­sko wy­znaw­ców Boga ze sta­no­wi­skiem ate­istów-na­tu­ra­li­stów.

Akt za­ło­ży­ciel­ski ma­te­ria­li­zmu po­le­ga na prze­ko­na­niu, że­nic poza rze­czy­wi­sto­ścią ma­te­rial­ną nie ist­nie­je. Prze­ko­na­nie to, na­wet je­śli słusz­ne, jest wy­ni­kiem aktu wia­ry – na­tu­ra­lizm nie może uza­sad­nić sam sie­bie. Na­uka i re­flek­sja me­ta­nau­ko­wa mogą zaj­mo­wać się samą na­uką, czy­li spo­so­ba­mi wy­ja­śnia­nia rze­czy­wi­sto­ści, nie są jed­nak w sta­nie udo­wod­nić swo­jej pra­wo­moc­no­ści in­a­czej, niż od­wo­łu­jąc się do za­ło­ży­ciel­skie­go aktu wia­ry w na­tu­ral­ny po­rzą­dek świa­ta.

Dwor­kin nie mówi w su­mie nic no­we­go, tyl­ko przy­po­mi­na kwe­stie fi­lo­zo­fom zna­ne do­sko­na­le, wraz z ich kon­se­kwen­cja­mi. Jed­na z nich, zwa­na „za­sa­dą Hume’a”, mówi, że z tego, co jest, nie wy­ni­ka, jak ma być, a za­tem ze zdań pro­to­ko­lar­nych, ja­ki­mi po­słu­gu­je się na­uka, wy­ja­śnia­jąc rze­czy­wi­stość, nie wy­ni­ka­ją prze­słan­ki etycz­ne. Struk­tu­ra kodu ge­ne­tycz­ne­go nie de­cy­du­je o tym, czy al­tru­izm jest do­bry, czy zły, na­wet je­śli się da wy­ja­śnić, od­wo­łu­jąc do teo­rii ewo­lu­cji, że jest jak naj­bar­dziej na­tu­ral­ny.

Wie­rzą­cy już za­cie­ra­ją ręce, wi­dząc w „za­sa­dzie Hume’a” po­śred­ni do­wód na­wet je­śli nie na ist­nie­nie, to na po­trze­bę Boga. Bo je­śli Boga nie ma, to ja­kiż ze mnie ka­pi­tan – py­tał je­den z bo­ha­te­rów Bie­sów Do­sto­jew­skie­go. Jak bo­wiem uza­sad­nić nor­my mo­ral­ne, nie od­wo­łu­jąc się do idei Naj­wyż­sze­go Pra­wo­daw­cy? I tu za­czy­na się naj­cie­kaw­sza część wy­wo­du Dwor­ki­na – do­wo­dzi on mia­no­wi­cie, że sta­tus on­to­lo­gicz­ny zda­nia „Bóg jest” nie róż­ni się od sta­tu­su zda­nia „ist­nie­je tyl­ko rze­czy­wi­stość ma­te­rial­na”. Oba są zda­nia­mi o cha­rak­te­rze na­uko­wym, stwier­dza­ją­cy­mi, co jest, a jed­no­cze­śnie są wy­ra­zem aktu wia­ry, wy­ra­ża­ją­cym prze­ko­na­nie o cha­rak­te­rze tego, co jest.

W re­zul­ta­cie to z wia­ry, że Bóg jest, i z prze­ko­na­nia o Jego ra­cjo­nal­no­ści wy­ni­ka moż­li­wość teo­lo­gii – sys­te­ma­tycz­nej, na­uko­wej re­flek­sji nad bo­ski­mi uczyn­ka­mi. Zu­peł­nie tak samo, jak w przy­pad­ku ba­dań na­uko­wych nad cząst­ka­mi ele­men­tar­ny­mi. A sko­ro tak, to ro­dzi się po­waż­ny pro­blem dla te­istów, bo – przy­po­mnij­my za­sa­dę Hume’a – z tego, co jest, nie wy­ni­ka, jak ma być. A więc z tego, że Bóg jest czy go nie ma, nie wy­ni­ka­ją żad­ne kon­se­kwen­cje mo­ral­ne. Rze­czy­wi­ście, bieg hi­sto­rii po­ka­zu­je dość dużą bez­rad­ność Boga wo­bec naj­strasz­niej­szych nie­go­dzi­wo­ści, ja­kie lu­dzie po­peł­nia­li, zwłasz­cza w Jego imie­niu.

Inny my­śli­ciel, Ri­chard Daw­kins, bio­log i wo­ju­ją­cy ate­ista, od­wo­łu­jąc się do tej po­nu­rej hi­sto­rii, po­stu­lu­je, by wal­czyć z re­li­gią i re­li­gij­no­ścią jako źró­dłem naj­gor­szych pa­to­lo­gii i cier­pień. Za­po­mi­na, że opar­cie się tyl­ko na na­uce wca­le nie roz­wią­że pro­ble­mu. Tak jak wia­ra, że Bóg jest, sta­wa­ła się źró­dłem pro­jek­tów spo­łecz­no-po­li­tycz­nych, któ­rych efek­tem były mię­dzy in­ny­mi woj­ny re­li­gij­ne; tak samo wia­ra, że jest tyl­ko rze­czy­wi­stość ma­te­rial­na, sta­wa­ła się źró­dłem ide­olo­gii za­si­la­ją­cych naj­bar­dziej po­nu­re pro­jek­ty bu­do­wy ide­al­ne­go, opar­te­go na ro­zu­mie spo­łe­czeń­stwa.

Co cie­ka­we, zda­wał już so­bie z tego do­sko­na­le spra­wę To­masz Hob­bes, gdy za­sta­na­wiał się nad kon­struk­cją ładu po­li­tycz­ne­go, któ­ry uwol­nił­by czło­wie­ka od ży­cia w „sta­nie na­tu­ry”, kie­dy to każ­dy każ­de­mu sta­je się wil­kiem. A do ta­kie­go wła­śnie sta­nu zbli­ży­ło się spo­łe­czeń­stwo An­glii na po­cząt­ku XVII wie­ku, po­grą­ża­jąc się w krwa­wej woj­nie do­mo­wej in­spi­ro­wa­nej w du­żej mie­rze przez wa­śnie re­li­gij­ne. Hob­bes, bo­gat­szy o to po­nu­re hi­sto­rycz­ne do­świad­cze­nie, po­stu­lo­wał ład po­li­tycz­ny czer­pią­cy swą le­gi­ty­mi­za­cję z umo­wy spo­łecz­nej, a nie z nada­nia ja­kie­goś trans­cen­den­tal­ne­go czyn­ni­ka.

Fi­lo­zof wska­zy­wał bez­po­śred­nio na ko­niecz­ność wy­łą­cze­nia re­li­gii ze sfe­ry po­li­ty­ki. Uprze­dzał jed­nak, by re­li­gii nie za­stą­pić in­nym po­za­po­li­tycz­nym „trans­cen­den­tal­nym punk­tem od­nie­sie­nia”, ma­jąc na my­śli ro­dzą­cą się no­wo­cze­sną na­ukę. W jego cza­sach pod­sta­wy me­to­dy na­uko­wej do­pie­ro na­bie­ra­ły kształ­tu, a Hob­bes ak­tyw­nie uczest­ni­czył w me­to­do­lo­gicz­nych spo­rach, wie­dzio­ny jed­nak nie tyle na­uko­wym, ile fi­lo­zo­ficz­nym i po­li­tycz­nym za­in­te­re­so­wa­niem. Au­tor Le­wia­ta­na spo­ru jed­nak nie wy­grał; na­uka za­stą­pi­ła w no­wo­cze­snych spo­łe­czeń­stwach re­li­gię, uzy­sku­jąc mo­no­pol na orze­ka­nie, co jest praw­dą w dys­kur­sie pu­blicz­nym. Dla­te­go też sta­ła się naj­więk­szą so­jusz­nicz­ką wła­dzy. Z wszel­ki­mi tego kon­se­kwen­cja­mi, za­rów­no po­zy­tyw­ny­mi, jak i ne­ga­tyw­ny­mi.

Czy mo­gło stać się in­a­czej? Czło­wiek jest ga­tun­kiem po­słu­gu­ją­cym się sym­bo­la­mi. Nie ma­jąc bez­po­śred­nie­go do­stę­pu do rze­czy­wi­sto­ści, po­strze­ga ją za po­mo­cą sym­bo­licz­nych i po­ję­cio­wych przed­sta­wień. Trud­no tu o lep­szy do­wód niż sztu­ka – pierw­sze zi­den­ty­fi­ko­wa­ne przez pa­le­oan­tro­po­lo­gów ar­te­fak­ty po­cho­dzą sprzed oko­ło czter­dzie­stu ty­się­cy lat. To mię­dzy in­ny­mi rzeź­ba Czło­wiek-Lew z ja­ski­ni w po­łu­dnio­wych Niem­czech, któ­ra za­chwy­ca nie tyl­ko ar­ty­stycz­nym kunsz­tem twór­cy, po­ka­zu­ją­cym, że lu­dzie z ja­skiń mie­li ta­kie same umy­sły, jak miesz­kań­cy cy­wi­li­za­cji in­ter­ne­tu. Dłuż­sza chwi­la re­flek­sji pro­wa­dzi tak­że do wnio­sku, że „ja­ski­niow­cy” nie two­rzy­li nie­skład­nych hord, lecz zło­żo­ne struk­tu­ry spo­łecz­ne opar­te na po­dzia­le pra­cy, dys­po­nu­ją­ce tech­no­lo­gia­mi i wie­dzą po­trzeb­ną do tego, by trud­ny ma­te­riał, ja­kim był cios ma­mu­ta, prze­kształ­cić zgod­nie z za­my­słem w skoń­czo­ny obiekt.

Po co jed­nak cały ten wy­si­łek? Nie­wąt­pli­wie cho­dzi­ło o coś wię­cej niż es­te­tycz­ną przy­jem­ność. Sztu­ka mia­ła kon­kret­ne za­da­nie do wy­ko­na­nia – kre­owa­nie sym­bo­li wy­ra­ża­ją­cych wspól­ne dla da­nej spo­łecz­no­ści uni­wer­sum zna­czeń po­trzeb­nych do tego, by ta wspól­no­ta mo­gła trwać, two­rząc jed­no­cze­śnie zło­żo­ną, zróż­ni­co­wa­ną struk­tu­rę. Wa­run­kiem tej trwa­ło­ści była nie tyl­ko zna­jo­mość kon­kret­nych tech­nik, jak wy­twa­rza­nie na­rzę­dzi czy wspól­ne po­lo­wa­nie, bo to po­tra­fi­ły tak­że inne ga­tun­ki. Spo­iwem spo­łecz­no­ści Homo sa­piens była ko­mu­ni­ka­cja, zdol­ność do po­ro­zu­mie­wa­nia się za po­mo­cą sym­bo­li.

Po to jed­nak, by ta ko­mu­ni­ka­cja była sku­tecz­na, mu­siał po­ja­wić się je­den nie­zwy­kle istot­ny czyn­nik. Zi­den­ty­fi­ko­wa­ła go pre­cy­zyj­nie fran­cu­ska fi­lo­zof­ka Si­mo­ne Weil (sio­stra wy­bit­ne­go ma­te­ma­ty­ka), za­sta­na­wia­jąc się, jak jest moż­li­we har­mo­nij­ne współ­ist­nie­nie róż­nych i nie­po­wta­rzal­nych pod­mio­tów? Ko­rzy­sta­jąc mię­dzy in­ny­mi z pi­ta­go­rej­skiej re­flek­sji nad pro­por­cja­mi, do­szła do wnio­sku, że wa­ru­nek efek­tyw­nej ko­mu­ni­ka­cji sta­no­wi ist­nie­nie „trans­cen­den­tal­ne­go punk­tu od­nie­sie­nia” – cze­goś, co znaj­du­je się poza samą wspól­no­tą, co jed­nak od­czy­ty­wa­ne jest przez nią w ten sam spo­sób.

Po­dą­ża­jąc śla­dem wska­za­nym przez Weil, moż­na twier­dzić, że ten punkt od­nie­sie­nia sta­no­wi­ła idea Boga, Praw­dy, Na­ro­du. Do­stęp do niej za­pew­nia­ły sym­bo­licz­ne przed­sta­wie­nia, two­rzą­ce zro­zu­mia­ły dla wszyst­kich za­sób ko­mu­ni­ka­cyj­ny. Nie jest przy tym istot­ne, w jaki spo­sób sym­bo­li­ka uka­zu­ją­ca ist­nie­nie tego punk­tu od­nie­sie­nia jest wy­twa­rza­na: czy bę­dzie to na­uka ze swo­ją me­to­dą, czy teo­lo­gia ze swo­ją, nie ma zna­cze­nia. Czy więc ów trans­cen­den­tal­ny punkt od­nie­sie­nia jest je­dy­nie kon­struk­tem wy­my­ślo­nym po to, żeby mo­gły trwać ludz­kie spo­łecz­no­ści?

Je­śli przy­jąć przy­ta­cza­ną wcze­śniej ar­gu­men­ta­cję Ro­nal­da Dwor­ki­na, na py­ta­nie to nie spo­sób jed­no­znacz­nie od­po­wie­dzieć. Nie je­ste­śmy w sta­nie ani udo­wod­nić ist­nie­nia Boga, ani obro­nić pra­wo­moc­no­ści ma­te­ria­li­zmu. Fakt, że je­ste­śmy zdol­ni do są­dów mo­ral­nych, po­ka­zu­je, zda­niem ame­ry­kań­skie­go fi­lo­zo­fa, że ist­nie­je re­al­nie świat war­to­ści umoż­li­wia­ją­cy obiek­tyw­ne roz­strzy­ga­nie, co jest do­bre, a co złe. Tyle tyl­ko, że świat ten umy­ka za­rów­no do­świad­cze­niu wia­ry w Boga, jak i wia­ry w na­ukę.

Oczy­wi­ście, ka­to­lik bę­dzie twier­dził, że czer­pie siłę etycz­ną ze swej re­li­gij­no­ści, po­dob­nie jak Ri­chard Daw­kins nie prze­la­nie prze­ko­ny­wać, że dla nie­go naj­wyż­szą in­stan­cją mo­ral­no­ści jest ro­zum. Z tych pry­wat­nych oświad­czeń, opar­tych na ak­tach wia­ry, nie moż­na jed­nak wy­wieść uni­wer­sal­nej za­sa­dy. Wie­my tyl­ko, że ist­nie­ją obiek­tyw­nie war­to­ści. Dą­żąc do ich po­zna­nia, two­rzy­my róż­ny­mi me­to­da­mi sym­bo­licz­ne uni­wer­sum, umoż­li­wia­ją­ce trwa­nie ludz­kiej spo­łecz­no­ści, bo to wła­śnie dzię­ki nie­mu po­tra­fi­my się ko­mu­ni­ko­wać.

„Śledz­two w spra­wie Pana Boga”, bę­dą­ce jed­no­cze­śnie „śledz­twem w spra­wie na­uki”, nig­dy nie zo­sta­nie za­koń­czo­ne. Każ­da pró­ba wy­da­nia jed­no­znacz­ne­go wer­dyk­tu musi za­koń­czyć się ka­ta­stro­fą. Po­dob­nie jak umo­rze­nie spra­wy. Isto­tą spra­wy nie jest bo­wiem roz­strzy­gnię­cie, tyl­ko trwa­nie sa­me­go śledz­twa.

Edwin Ben­dykWprowadzenie

Co jest pier­wot­ne: duch czy ma­te­ria? To naj­bar­dziej pod­sta­wo­we py­ta­nie o na­tu­rę ist­nie­nia, fun­da­ment wszel­kiej fi­lo­zo­fii, bę­dzie­my so­bie za­da­wać za­pew­ne do koń­ca świa­ta.

Uzna­nie, że pierw­szeń­stwo ma duch, jest rów­no­znacz­ne z uzna­niem ist­nie­nia Boga jako siły spraw­czej wo­bec świa­ta ma­te­rial­ne­go. Jest to świa­to­po­gląd ide­ali­stycz­ny.

Pry­mat ma­te­rii na­to­miast ozna­cza, że Bóg i cały świat idei, jako po­chod­ne ma­te­rii, są tyl­ko fan­to­ma­mi wy­my­ślo­ny­mi przez czło­wie­ka. Ta­kie twier­dze­nie to baza dla świa­to­po­glą­du ma­te­ria­li­stycz­ne­go.

Idąc tym tro­pem, moż­na przy­jąć, że świat po­wstał na je­den z dwóch spo­so­bów: albo zo­stał stwo­rzo­ny przez Boga, albo sam się stwo­rzył (nie­któ­rzy mó­wią, że po pro­stu ist­niał za­wsze, ale to w grun­cie rze­czy zna­czy to samo).

Jest za­tem mniej wię­cej tak: świat być może ist­nie­je sam z sie­bie, ale je­śli nie, to po­dej­rza­nym o jego two­rze­nie jest Bóg. Do­mnie­ma­nie, że może On po­no­sić od­po­wie­dzial­ność za ist­nie­nie świa­ta, upraw­nia do wdro­że­nia śledz­twa. Bę­dzie to jed­nak śledz­two „w spra­wie” a nie „prze­ciw­ko” – bo two­rze­nie świa­ta po­nad wszel­ką wąt­pli­wość nie jest czy­nem prze­stęp­czym.

Moż­na bez ry­zy­ka błę­du za­ło­żyć, że szu­ka­nie bez­po­śred­nie­go „doj­ścia” do Stwór­cy dro­gą na­uko­wą jest za­da­niem zbyt am­bit­nym i ska­za­nym na po­raż­kę. Mamy na­to­miast peł­ne pra­wo spraw­dzać, czy czło­wiek w swych na­uko­wych do­cie­ka-niach nie do­tarł przy­pad­kiem tu lub ów­dzie do ta­kich gra­nic po­zna­nia, poza któ­ry­mi wi­dać już ob­szar nie­na­le­żą­cy do świa­ta po­zna­wal­ne­go, okre­śla­ny zwy­kle jako me­ta­fi­zycz­ny, trans­cen­dent­ny lub du­cho­wy. Je­że­li ta­kie miej­sca znaj­dzie­my, to bę­dzie tro­chę tak, jak­by­śmy za­pu­ka­li Panu Bogu w okno.

W ję­zy­ku na­uki py­ta­nie o „au­tor­stwo” Stwo­rze­nia przy­bie­ra po­stać tak zwa­nej za­sa­dy an­tro­picz­nej. We­dług niej, cała ewo­lu­cja – od Wiel­kie­go Wy­bu­chu, po­przez po­wsta­nie ży­cia, aż po po­ja­wie­nie się istot świa­do­mych swe­go ist­nie­nia – nie jest wy­łącz­nie dzie­łem łań­cu­cha przy­pad­ków. Prze­ciw­nie, jest pro­ce­sem ce­lo­wym, bę­dą­cym re­ali­za­cją uprzed­nio skon­stru­owa­ne­go Pla­nu.

Je­śli jest Plan, to musi być i Pla­ni­sta. Py­ta­niem, kto jest Pla­ni­stą i jaka jest Jego na­tu­ra, na­uka się już nie zaj­mu­je.

Roz­pocz­nij­my więc re­por­ter­skie śledz­two, pod­czas któ­re­go bę­dzie­my pe­ne­tro­wa­li róż­ne ob­sza­ry wie­dzy na­uko­wej – z za­da­niem wy­kry­cia, czy przy­pad­kiem współ­cze­sna na­uka nie na­tknę­ła się gdzieś na od­cisk pal­ca Pla­ni­sty, ka­wa­łek nit­ki z Jego sza­ty, reszt­ki ja­kichś no­ta­tek czy słup gra­nicz­ny Jego kró­le­stwa...Zbędna hipoteza

Nie tak daw­no, bo w XVI i XVII wie­ku, mia­ły miej­sce trzy od­kry­cia, któ­re dały po­czą­tek trwa­ją­cym do dziś spo­rom o wza­jem­ne re­la­cje na­uki i re­li­gii.

Po pierw­sze, Mi­ko­łaj Ko­per­nik zde­tro­ni­zo­wał Zie­mię z cen­tral­nej po­zy­cji we wszech­świe­cie, któ­ra to po­zy­cja wy­da­wa­ła się na­tu­ral­nym miej­scem dla sie­dzi­ska two­rzo­ne­go przez Boga ro­dza­ju ludz­kie­go.

Po dru­gie, Jo­han­nes Ke­pler wy­ka­zał, że pla­ne­ty po­ru­sza­ją się wo­kół Słoń­ca w spo­sób nie­zwy­kle kar­ny – po or­bi­tach da­ją­cych się pre­cy­zyj­nie opi­sać dość pro­sty­mi wzo­ra­mi ma­te­ma­tycz­ny­mi. Od­kry­cie to dało roz­ma­itym my­śli­cie­lom po­wód do wy­su­wa­nia tezy, że wszech­świat jest swo­istym me­cha­ni­zmem po­dob­nym do me­cha­ni­zmu ze­ga­ra.

I wresz­cie po trze­cie, wodę na młyn zwo­len­ni­kom wszech­świa­ta-ze­ga­ra wy­lał Isa­ac New­ton, for­mu­łu­jąc rów­na­nia dy­na­mi­ki oraz pra­wo po­wszech­ne­go cią­że­nia, z któ­rych to praw na­wet zdol­ny uczeń li­ceum może w pro­sty spo­sób wy­pro­wa­dzić ke­ple­row­skie rów­na­nia opi­su­ją­ce ruch pla­net.

Amu­ni­cji zwo­len­ni­kom fi­lo­zo­fii ma­te­ria­li­stycz­nej do­star­czy­ły zwłasz­cza pra­ce New­to­na, któ­re nada­ły ogrom­ny im­pet la­ic­kim nur­tom my­śle­nia o rze­czy­wi­sto­ści – to dzię­ki nim myśl eu­ro­pej­ska wkro­czy­ła na ścież­ki Oświe­ce­nia. To wte­dy wła­śnie w eu­ro­pej­skiej men­tal­no­ści za­czął się utrwa­lać po­gląd o wszech­świe­cie jako swe­go ro­dza­ju me­cha­ni­zmie ze­ga­ro­wym, któ­ry trwa i po­ru­sza się dzię­ki uni­wer­sal­nym pra­wom fi­zy­ki i nie po­trze­bu­je ele­men­tów nad­przy­ro­dzo­nych, by wy­ja­śnić swo­je ist­nie­nie.

To nowe po­dej­ście świet­nie ilu­stru­je aneg­do­tycz­na, lecz po­dob­no praw­dzi­wa roz­mo­wa mię­dzy wiel­kim ma­te­ma­ty­kiem Pier­re’em S. La­pla­ce’em i ce­sa­rzem Na­po­le­onem. Ce­sarz, żywo in­te­re­su­ją­cy się na­uką, za­py­tał La­pla­ce’a, dla­cze­go w jego pra­cy na te­mat ru­chu ciał nie­bie­skich nie ma żad­nej wzmian­ki o Bogu. „Hi­po­te­za Boga nie była mi po­trzeb­na” – miał od­rzec La­pla­ce.

Stwier­dze­nie, że „do ob­ja­śnia­nia praw przy­ro­dy hi­po­te­za Boga nie jest po­trzeb­na”, jest ską­di­nąd bar­dzo po­praw­ne. Sta­no­wi ono przy­kład pra­wi­dło­we­go za­sto­so­wa­nia sfor­mu­ło­wa­nej jesz­cze w głę­bo­kim śre­dnio­wie­czu za­sa­dy na­zwa­nej póź­niej brzy­twą Ockha­ma. Wil­liam Ockham, ży­ją­cy w XIII wie­ku teo­log i fi­lo­zof scho­la­stycz­ny, uznał, że do wy­ja­śnie­nia wszech­rze­czy po­win­no się uży­wać jak naj­mniej­szej licz­by za­ło­żeń i po­jęć. „Nie na­le­ży mno­żyć by­tów po­nad po­trze­bę” – ta za­sa­da to je­den z fun­da­men­tów wszel­kie­go ra­cjo­nal­ne­go my­śle­nia. Jej lo­so­wa­nie w ogrom­nym stop­niu przy­czy­ni­ło się do póź­niej­sze­go roz­wo­ju na­uki, zwłasz­cza nauk przy­rod­ni­czych.

Tak więc La­pla­ce udzie­lił ce­sa­rzo­wi od­po­wie­dzi po­praw­nej, zgod­nej z za­sa­da­mi do­brze po­ję­tej me­to­do­lo­gii na­uko­wej. Wbrew po­zo­rom nie za­wie­ra­ła ona żad­ne­go od­nie­sie­nia do Boga! Brzy­twa Ockha­ma jest bo­wiem tyl­ko za­sa­dą me­to­do­lo­gicz­ną – je­że­li w wy­ni­ku jej za­sto­so­wa­nia ja­kiś byt zo­sta­je „ucię­ty”, to fakt ten w naj­mniej­szym stop­niu nie prze­są­dza o jego ist­nie­niu bądź nie­ist­nie­niu. Przy­kła­do­wo: do wy­ja­śnie­nia dzia­ła­nia ma­szy­ny pa­ro­wej nie trze­ba się od­wo­ły­wać do elek­tro­nów, co nie zna­czy, że one nie ist­nie­ją.

Zbęd­ność „hi­po­te­zy Boga” do ob­ja­śnie­nia ru­chu ciał nie­bie­skich i ziem­skich zo­sta­ła pod­chwy­co­na przez wie­lu uczo­nych i fi­lo­zo­fów, co za­owo­co­wa­ło szyb­kim roz­wo­jem fi­lo­zo­fii ma­te­ria­li­stycz­nej, we­dług któ­rej całą rze­czy­wi­stość daje się spro­wa­dzić do na­uko­wo wy­tłu­ma­czal­nych zja­wisk fi­zycz­nych i che­micz­nych, wia­ra w ist­nie­nie cze­go­kol­wiek poza świa­tem ma­te­rial­nym jest zaś tyl­ko ir­ra­cjo­nal­nym za­bo­bo­nem.

Ten nurt my­śle­nia zy­skał wspar­cie w szyb­ko na­bie­ra­ją­cym tem­pa roz­wo­ju ma­te­ma­ty­ki i nauk przy­rod­ni­czych, któ­re­go ka­mie­nie mi­lo­we wy­zna­cza­li tacy od­kryw­cy jak: Mi­cha­el Fa­ra­day, Ja­mes C. Ma­xwell, An­dré M. Am­père, Hans Chri­stian Ør­sted, Ales­san­dro Vol­ta, wspo­mnia­ny Pier­re S. de La­pla­ce, An­to­ine L. de La­vo­isier, He­in­rich Hertz, Chri­stian Huy­gens, Lu­dwig Bolt­zmann, Ka­rol Dar­win i wie­lu in­nych, nie mniej wy­bit­nych.

Dzię­ki pra­com tych uczo­nych skrom­ny ho­ry­zont po­znaw­czy cza­sów „przed­nau­ko­wych”, gdy wie­le zwy­kłych zja­wisk moż­na było in­ter­pre­to­wać wła­ści­wie tyl­ko w ka­te­go­riach nad­przy­ro­dzo­nych (pio­run, trzę­sie­nie zie­mi, ko­me­ta, za­ra­za), nie­by­wa­le się roz­sze­rzył, pro­wa­dząc stop­nio­wo do prze­ko­na­nia, że cała rze­czy­wi­stość da się wy­ja­śnić w ra­mach lo­gicz­nych i zro­zu­mia­łych obiek­tyw­nych praw. A je­śli na­wet cze­goś jesz­cze nie ro­zu­mie­my, to na pew­no jest to tyl­ko kwe­stią cza­su – „hi­po­te­za Boga” nie jest po­trzeb­na, więc Boga nie ma. W kon­se­kwen­cji, do­pusz­cza­nie my­śli, że ist­nie­je coś, co nie pod­le­ga na­uko­wej we­ry­fi­ka­cji, sta­ło się nie­god­ne czło­wie­ka wy­kształ­co­ne­go. Ten my­ślo­wy pa­ra­dyg­mat obo­wią­zu­je prak­tycz­nie do dzi­siaj, we wszyst­kich po­waż­nych krę­gach na­uko­wych.

Każ­dy my­ślą­cy czło­wiek czu­je się – i słusz­nie – zo­bli­go­wa­ny do tego, by jego ro­zu­mo­wa­nie nie wy­kra­cza­ło poza ramy ra­cjo­nal­no­ści. Są jej jed­nak dwa ro­dza­je:

_ ra­cjo­na­lizm „twar­dy” (żeby nie po­wie­dzieć: „twar­do­gło­wy”), we­dług któ­re­go nic, co nie mie­ści się w ra­mach po­wszech­nie uzna­nych po­jęć i teo­rii, nie jest war­te za­in­te­re­so­wa­nia. Twar­dy ra­cjo­na­li­sta nie chce na­wet słu­chać o tym, że nad mia­stem po­ja­wi­ło się UFO albo że twarz fi­gur­ki świę­te­go po­kry­ła się łza­mi – po pro­stu za­ne­gu­je ta­kie in­for­ma­cje;

_ ra­cjo­na­lizm otwar­ty re­pre­zen­tu­je ktoś, kto wo­bec zja­wisk dziw­nych, sprzecz­nych z do­tych­cza­so­wym do­świad­cze­niem lub z uzna­ny­mi teo­ria­mi na­uko­wy­mi wy­ka­zu­je – nie­wol­ne od scep­ty­cy­zmu – za­in­te­re­so­wa­nie i sku­pi się naj­pierw na ze­bra­niu fak­tów, a do­pie­ro po­tem na ich oce­nia­niu.

Sy­tu­acja jest dość pa­ra­dok­sal­na: lo­so­wa­nie brzy­twy Ockha­ma wo­bec „hi­po­te­zy Boga” je­stjak naj­bar­dziej pra­wi­dło­wym me­to­do­lo­gicz­nie za­bie­giem, zwłasz­cza w na­ukach przy­rod­ni­czych co jed­nak ro­bić, gdy ba­da­nia zda­ją się wska­zy­wać na moż­li­wość ist­nie­nia in­nych rze­czy­wi­sto­ści, nie­miesz­czą­cych się w ra­mach świa­ta ma­te­rial­ne­go?

Na pod­sta­wie licz­nych pu­bli­ka­cji i wy­po­wie­dzi moż­na są­dzić, że od­ru­cho­wą re­ak­cją więk­szo­ści współ­cze­snych na­ukow­ców jest trzy­ma­nie się za­ło­że­nia, że ramy twar­de­go ma­te­ria­li­zmu są nie­prze­kra­czal­ne. Uczo­ne­mu nie przy­stoi wie­rzyć w du­chy – na­wet gdy duch wyj­dzie mu na­prze­ciw i za­wo­ła: „Hej, tu je­stem!”. Taka po­sta­wa zda­je się cha­rak­te­ry­stycz­na na­wet dla nie­któ­rych teo­lo­gów!

Nie­ste­ty, dys­kurs mię­dzy „twar­dy­mi” a „otwar­ty­mi” ra­cjo­na­li­sta­mi, za­miast przy­no­sić ko­lej­ne in­te­re­su­ją­ce i waż­kie re­flek­sje, w ostat­nich la­tach co­raz bar­dziej się za­ostrza i try­wia­li­zu­je, i to głów­nie z winy tych „twar­dych”. My­śli­cie­le tacy jak Ri­chard Daw­kins czy Da­niel Den­nett od­ma­wia­ją po­dej­mo­wa­nia ja­kiej­kol­wiek dys­ku­sji, twier­dząc wprost, że wie­rzą­cych w Boga uwa­ża­ją za idio­tów. I nie ba­czą na­wet na to, że w ten spo­sób ob­ra­ża­ją wie­lu swo­ich aka­de­mic­kich ko­le­gów, nie­jed­no­krot­nie wy­bit­nych uczo­nych, któ­rzy nie kry­ją, że we współ­cze­snej na­uce moż­na od­na­leźć in­te­lek­tu­al­ne ścież­ki wio­dą­ce do uzna­nia świa­ta nie­pod­le­ga­ją­ce­go ro­zu­mo­wej ana­li­zie.

Przed pa­ro­ma laty przez Eu­ro­pę prze­to­czy­ła się sze­ro­ko za­kro­jo­na kam­pa­nia re­kla­mo­wa gło­szą­ca na bil­l­bo­ar­dach ha­sło: „Bóg praw­do­po­dob­nie nie ist­nie­je” (God pro­ba­bly do­esn’t exist) ha­sło za­czerp­nię­te wprost z książ­ki Daw­kin­sa, za­ty­tu­ło­wa­nej Bóg uro­jo­ny. Daw­kins, a w ślad za nim rze­sze jego wy­znaw­ców, zu­peł­nie nie za­uwa­ży­li, że pro­ste za­prze­cze­nie tej rze­ko­mej praw­dzie – „Bóg praw­do­po­dob­nie ist­nie­je” – nie­sie do­kład­nie tę samą treść! Przy­pa­dek ten nie­ste­ty dość do­brze ilu­stru­je obec­ny po­ziom i kli­mat dys­kur­su na te­ma­ty zwią­za­ne z du­cho­wo­ścią i trans­cen­den­cją.

Daw­kins i jego stron­ni­cy ewi­dent­nie po­peł­nia­ją błąd epi­ste­mo­lo­gicz­nej nad­gor­li­wo­ści, spór o za­sa­dę an­tro­picz­ną jest bo­wiem da­le­ki od roz­strzy­gnię­cia i po obu stro­nach an­ga­żu­je wie­le bar­dzo wy­bit­nych umy­słów.

Na iro­nię za­kra­wa fakt, że Ko­per­nik, Ke­pler i New­ton ini­cja­to­rzy prą­du umy­sło­we­go, któ­ry tak bar­dzo zdo­mi­no­wał eu­ro­pej­ską umy­sło­wość – byli ludź­mi głę­bo­ko wie­rzą­cy­mi w Boga, któ­rzy w od­kry­tych pra­wach wi­dzie­li do­wód do­sko­na­ło­ści bo­skie­go umy­słu...
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: