Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Słowa na Piasku - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Luty 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Słowa na Piasku - ebook

 

I oto ona, zastygła, przeszłość w kawałkach listów pisanych na pustej plaży mojego jestestwa. Słów na piasku, które nie raczyły nawet przetrwać pierwszej fali czasu. A może przypadku? Przeznaczenia? Banału? Dlatego każdy kto pisze na piasku, zawsze mówi prawdę, dlatego też, to co napisze, jest zarazem największym kłamstwem jakie kiedykolwiek może człowiek sam sobie powiedzieć.

 

 

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-3881-8
Rozmiar pliku: 415 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

wtulony w miękką łzę brzucha

powoli smakując wilgotną korę

różowej słoności

szukam oszustwa

szukam spokoju

w podróży po sobie

oddechu byłych chwil

powinienem skroplić się na tobie

by potem wniknąć przez skórę

i dotknąć

biały embrion szepce dookoła

milczenia

oto mgła - myśli

i oto myli się

bo to jego skóra zapomnianego czasu

nie zaczętego tańca

śmiechu nienarodzonego

zielonego cienia złotego słońca

obserwuje z daleka

i chciałbym wierzyć

w deszcz

co zmywa szorstką pianę

na ustach pragnących

czasem

zbyt wiele

zatem wtulam się

i moknę kroplami pożądania

ma wilgoć ciebie nie dotyka

jesteś chroniona

naszą paczuszką o potrójnej zawartości

wiara, nadzieja, miłość

albo

to co ma kolorową ulotkę

i atest.Dziś.

Czy warto płakać nad sobą? Na własnym cieniem? Nad przeszłością?

Nie. Tak. Nie. Nie.

Nie. Nie ma więcej listów w tym starym pudle, co znaczy… Nie napisałam więcej do Niego? Lecz… tak. Były… były jeszcze 3 listy. Nie zachowałam ich. Muszę pomyśleć. Dobry pomysł na herbatę.

Najpierw warstwa żałości, zielona jak chory na malarię lakier. A potem złuszczył się on i… Cóż się pokazało? Tego tak się bałam. Niepotrzebnie. Wcale a wcale. Człowiek się uczy. Zrzucania łusek, gubienia naskórka.

Pierwszy z ostatnich listów – co widzę dziś wyraźniej niż wtedy – zamykał, domykał koło sensu przeszłości. Rzygałam w nim tym wszystkim, co czaiło się w cichym mroku mojej korespondencji. Figura kopuły, metafora korka ochoczo wystrzelonego z gardzieli butelki. I to ja byłam butelką szampana. Leszek, zdaje się, był bardzo owym listem zaskoczony… List drugi, hm, może nazwę go „czkawką”? Tak, dobra nazwa. Dalekie czknięcie dalszymi emocjami, próba ich wyblaknięcia, test koloru, prawdopodobnie sama chciałam się przekonać, czy i jak one egzystują… Znak zapytania. Istniały. Leszek odpowiedział tylko na drugi List, czyniąc go podobnym do mojego Listu – wyrzekał się wszelkich emocjonalnych korzeni czy więzi która istniała (czy też – nie istniała, ale jakże można się wyrzec czegoś czego nie było…?) pomiędzy nam. Wyrzuciłam jego list do WC. Zabawne… Ostatni z ostatnich listów do Leszka, na który zresztą nie doczekałam się odpowiedzi, a dokładniej, na który wcale nie oczekiwałam odpowiedzi, przypominał w zasadzie list pierwszy, w ogóle pierwszy z tych zachowanych. Spokojny, tłumaczący i, po raz chyba któryś z rzędu, zamykający moje emocje. Napisałam go sama dla siebie, by móc pełniej zaakcentować własną wolę w tworzeniu siebie. Lubię mieć ostatnie słowo, ach zresztą… któż tego nie lubi? I to był naprawdę koniec. Koło się zamknęło. Czyż nie jestem świadomą siebie dziewczynką…?

Lecz cóż było dalej? To znaczy pomiędzy ostatnim zachowanym listem, a pierwszym z trzech zniszczonych? Potem wszystko powoli rozpadło się w pustosłowiu. Kochanie nie-kochanie. Pan doktor Leszek W. wkrótce znalazł sobie kolejną osobę gotową dać się uwieść słodko-gorzką historią jego pokręconego życia. Dziś łatwo mi śmiać się z tamtej naiwnej Kaśki, lecz wtedy – no cóż – przeżyłam emocje jakich doznają zapewne 13 latki tyle, iż w wieku 24 lat. Puszeczka farby, zbyt zakompleksionej aby choć troszkę zacząć brudzić świat… sobą. Głupia. Uderzenie było silne, acz krótkie – nadzwyczaj szybko odnalazłam śmiech z powodu własnej głupoty. Dojrzałam, rozdrapałam się, ukarałam. Tak naprawdę bowiem, uwiodłam samą siebie, swoimi słowami, swoimi czynami. Potraktowałam Leszka równie instrumentalnie, jak on mnie. A może bardziej – bo ja tworzyłam swoje sny na jawie, w pełni świadoma ich kłamstwa i… złudności? Chciałam cierpieć, chciałam kochać i… chciałam być zdradzona. Bardzo tego pragnęłam. A, że nie kochałam go – tym mniej, im bardziej go o tym zapewniałam – tym niecierpliwiej czekałam na jego zdradę. Kiedy w końcu przyszła, zabolała bardzo. Bardzo. Nawet teraz bywa, iż boli. I poczułam koszmarną w smaku ulgę, iż w końcu uwolnię się od tej… dziwacznej wizji samej siebie jaką stworzyłam dla… nie, chyba nie dla Leszka. Kiedy dziś czytam swoje słowa do Niego, wiem, iż potrzebowałam czegoś co pozwoli mi wyjść z kokonu ociemniałego, samotnego „ja”. Złożyłam więc w ofierze całą swoją przeszłość, bezwstydnie spaliłam ją korzystając z ognia jaki zaofiarował Leszek. Pewnie powinnam mu być za to wdzięczna… On grał swoją rolę, a ja swoją – każde z nas dla innej publiczności, każde z innym scenariuszem w ręku… Byłam… kreaturą samej siebie (w owym dobrym renesansowym świetle) lecz zarazem gdzieś głęboko, chciałam być swoim prawdziwym wyobrażeniem o sobie. A tak naprawdę prawdziwszym niż ja sama. Prawdziwszym tekstem, lepszą opowieścią. Nie… analiza i tak nie ma większego sensu. Nie ważne czy byłam opowieścią opowiadaną dla Leszka czy dla siebie samej. Nie ma już tej Kasi, a Leszek żyje sobie zapewne gdzieś tam w głębokiej dziurze mojej obojętności do niego. To już naprawdę bez znaczenia. Ale własne moje słowa, słowa listów, dziwią mnie, smucą, śmieszą, pamiętam je jak i poznałam, poznawałam od nowa. A czas pomiędzy słowami listów jakoś przestał istnieć – zostałam tylko ja, Kasia, samotnie pisząca do bladej kartki papieru. Reszty i tak nie było, chociaż to właśnie reszta powinna być najważniejsza. Nie była. Nie mogła być – ona nie istniała.

Jeszcze jedna rzecz, którą bardzo dobrze pamiętam. Jeden szczegół który wydaje mi się ważny. Pewnego dnia, twarz Leszka uchwycona w ułamku sekundy w świetle wieczornego słońca, wydała mi się twarzą starego, zniszczonego człowieka. Głębokie cienie pod oczami, zapadłe policzki. Złudzenie optyczne prawdy, cień-światło metafory. Jeżeli myślę czasem o Leszku, to właśnie jako o tej starej, dziwacznej twarzy. Potem moje myśli umykają gdzieś dalej, bo i cóż mogą innego uczynić. Leszek roztopił się w tym wyobrażeniu, rozpadł, rozłożył się za życia na starcze cienie. I tyle. Aż tyle. Koniec, oto… żadne zakończenie. Po co w ogóle kończyć ten… list bez adresata? Przez krótką chwilkę zastanawiałam się, gdzie są listy Leszka do mnie. Ach tak – odesłałam mu je, nota bene, przez jego nową dziewczyną, która starała się być bardzo uczynną wobec mnie. Przywiozła mi też moje listy dla Niego – byłam do nich bardziej przywiązania, niż do jego skromnej osoby. To ważne i oczywiście bardzo zabawne. Nie, to naprawdę jest bardzo zabawne. Zawiąże teraz moje listy niebieską wstążeczką i… Wrzucę gdzieś na dno szafy. Nawet nie chce mi się wyrzucać ich na śmietnik… Chociaż powinnam to zrobić. Jutro… Dobrze. Jutro.

Koniec… Nie – Koniec, bez tych głupich Celinowskich trzech kropek.Nazajutrz.

Odnalazłam jeszcze coś. Jedną bajkę. A w zasadzie, napisałam dwie bajki, lecz o tej jednej zapomniałam… Dwie bajki i trzy listy pożegnalne… Nie wiem dla kogo ja pisałam, pewnie dla własnego braku szczerości – ku jego wieczystej chwale. W każdym razie wyjęłam listy (i dwie bajki) z kubła na śmieci. To nie ma sensu. Wyrzucić coś, znaczy nadać temu rangę. Usunąć coś siłą, to przyznanie się, iż Coś jednak Było Ważne. A nie było…? Przestań. Co było? Słowa, listy, opowieści? Gdybym napisała sama do siebie, nie byłoby różnicy. Autoportret kobiety z urwanym uchem, krzyczącej na moście. To… jednak wciąga – dawny, martwy list – jego zapach, dotyk czasu – to mnie wciąga. Nie chce tego wyrzucić, choć ów świat nie jest już ważny. A już nie On na pewno, ponieważ ja szukam siebie w tym wszystkim. Nawet jak teraz sama sobie powiem, jaka to byłam głupia, a teraz jestem mądra, to cóż to zmieni? Słowa zostaną takie same. Emocje… także. To byłam ja, dawna, na moście, bez ucha, lecz ja. Ja. Zabawne. Niby posiadam określoną, daną, jakąś namacalną przeszłość, każdy człowiek niby ją ma, lecz przecież ona jest zmienna, samą ją sobie wciąż od nowa buduje, tworzy się. Iluzja. Przeszłość jest bardziej zmienna, niepewna, iskrząca się, niż głupia i banalna przyszłość. Lecz nie ulegnę swoim listom, nie zacznę na nowo ich pisać – nie ważne już do/dla kogo. Pisanie jest klatką, zamyka mnie w jakimś niemożliwym nie-czasie, obezwładnia, takie nie-teraz, nie-jutro, nie-wczoraj. Choć metafora opowieści, jeszcze jednej opowieści tym razem o opowieści, kusi. Opowiedz, napisz, namaluj, określ, nazwij… Nie. To się tak nie skończy, jeżeli powiem sobie, uznam, stwierdzę, iż to się jeszcze nie skończyło. Tym razem po prostu nic… nic nie zrobię. Listy w ładnym pudełku powędrują na półeczkę obok zasuszonej mięty, kurzącej się cierpliwie w brązowym dzbanuszku. Tym samym, ani nie znikną w przeszłości, ani nie zostaną przeniesione do jakiegoś jutra, zostaną , po części za karę, a po części w nagrodę, uwięzione w teraz. W chwili obojętności moich poranków, zabiegania popołudnia, zmęczenia wieczoru. Przelotnych spojrzeń, długich okresów zapomnienia. Jeżeli przez ten czas zmądrzałam, to chyba pod tym względem. Zmądrzałam od wczoraj, przez jedną noc. Wczoraj byłam sobą z przeszłości, listy objęły władzę, słowa okazały się silniejsze niż ja. A dziś jestem mądra. Dziś nie zamknę siebie w kolejnej opowieści, metaforze-klatce, czymkolwiek. Dziś po prostu odłożę słowa na półkę, obok zasuszonej mięty. Miętowy kurz całego mojego przyszłego-przeszłego-teraźniejszego czasu.

Ale przecież wiecie, iż kłamię… prawda?Wtedy

Poznałam Leszka na drugim roku studiów. Wykład filozofię kultury. Pamiętam jak wszedł na salę. Przysiadł na rogu stołu, nie patrzył na nikogo, nawet nie chrząknął. Czekał aż go zauważymy. I od razu zaczął wykład, bez zwyczajowych luźnych pogaduszek. Było rano, byłam niewyspana i drażniła mnie jego postawa, taka naturalna nieobecność. Już wtedy… Wtedy… Potem się poznaliśmy, zupełnie zwyczajnie. A następnie zupełnie zwyczajnie poznaliśmy się lepiej. A potem powstała przeszłość, w paru listach, po-klatkowa, pourywana jak emocje których wtedy doznawałam. Łatwo przeskoczyliśmy od pytań natury zawodowej do osobistej. Myślę, iż zbyt łatwo, ponieważ potem jakbyśmy się tylko ślizgali po powierzchni naszej znajomości. Albo to tylko ja. Byłam czarną dziurą egoizmu. Nieszczęścia. Nie, nie nieszczęścia, ale nie wiary w szczęście. Poznanie… Po długim poście, łapczywie się je. Połyka duże kęsy, które trudno jest potem strawić. Jakże to teraz wszystko jest wyraźnie dla mnie. Dlaczego wtedy nie było? Bo stół był zastawiony a ja głodna. Jak spragniona sławy aktora, która wreszcie stanęła na wielkiej scenie. I byłam sławna dla samej siebie. Jakie to wszystko dziwne. Przejrzane słowa z listów kruszą mi się w moich ustach martwym smakiem. Nie są nawet gorzkie, nigdy nie było słodkie, za płytkie na to aby były słone. Sama nie wiem już. Lecz przecież mogę nie rozumieć samej siebie. Mam prawo nie rozumieć innych. Może to jest dla mnie właściwa droga? Nie mieć pewności co do niczego, nikogo a co więcej… cieszyć się tym. Ludzi poznaje się w gruncie rzeczy tak łatwo. Tak łatwo można przejść od obojętności do intymności. Niewiele trzeba, wystarczy w końcu uwierzyć, iż skóra nie kończy się na linii dłoni. Że sięga do serca. A ja tego nie zauważyłam. Tak po prostu. Zwyczajnie…

I oto ona już tak zastygła, przeszłość w kawałkach listów pisanych na pustej plaży mojego jestestwa. Słów na piasku, które nie raczyły nawet przetrwać pierwszej fali czasu. A może przypadku? Przeznaczenia? Banału? Dlatego każdy kto pisze na piasku, zawsze mówi prawdę, dlatego też, to co napisze, jest zarazem największym kłamstwem jakie kiedykolwiek może człowiek sam sobie powiedzieć.List, 25-09-xxxx, godzina: 23:32. Kasia podaje się na talerzu. Oto: Kasia na talerzu…

Cóż mogłabym o sobie powiedzieć?

nie wiem czy naprawdę chciałabym abyś to przeczytał, jeśli nie chcesz, nie musisz, serio po co ludzie mówią coś o sobie? po co Ty mi mówiłeś o sobie? może najpierw na to odpowiedz, a potem zdecyduj czy chcesz to przeczytać nie znam ludzi, ja…]

Przede wszystkim jesteś, Leszku, osobą strasznie miłą, strasznie otwartą. Umiesz mówić o sobie. Nie ważne na ile to jest dystansowaniem się do siebie samego, jak sam się zastrzegałeś. Sama umiejętność bycia otwartym jest cenna. Ja tak nie potrafię. Powody: 1) nigdy nie miałam okazji aby werbalizować (wybacz to straszne słowo) siebie samą przed kimś 2) dla mnie “słowa” są bardziej myślami, różnica nie jest jakościowa, lecz ilościowa - myśli są szybsze, wielopoziomowe i zawsze moje - odsyłają mnie do mnie, do mojej historii czy wcześniejszych myśli. Gdybym teraz próbowała coś powiedzieć, znikła by lekkość, i co ważniejsze, zrozumiałość, referencje do mnie. Oczywiście, mam świadomość, że każdy i tak jest swoistą “interpretacją”, nie ma “prawdy” i “nie-prawdy” człowieczej. Świadomość tego nie oznacza zgody. Mam pewien ideał zrozumienia, czy porozumienia. Zapewne nie-do-zrealizowania, lub gorzej, ideał-który-zasłania-coś-ważnego. Nie wiem. Ten tekst ma swoją małą historię. Chciałam coś powiedzieć o sobie, ale nie potrafiłam. Ty opowiedziałeś troszkę o sobie, nie wiem jak dużo… ludzie których dotychczas znałam, nie mieli podobnych historii (życia?). Twój sposób mówienia jest dla mnie czymś nowym, toteż, nie wiem na ile Twoje opowiadanie o sobie jest funkcją towarzyską (normą) a na ile historią bardziej prywatną. Wybacz, jeśli to niezrozumienie jest w jakiś sposób przykre dla Ciebie. Pamiętasz tą Twoja znajomą, która mówiła o aurze? Dla mnie, to jest to - funkcja towarzyska, inaczej powiedziane “cześć jestem oryginalną i inteligentną osobą” - bo wydaje mi się, że nie trzeba wielkiej inteligencji aby wiedzieć, że mówienie o “aurach” nie jest powszechne, toteż jeśli chce się o tym mówić poważnie, to tylko do osób które to potraktują poważnie, a na pewno nie mogą to być osoby widziane po raz pierwszy w życiu.

To oczywiście odmiana nieufności wobec ludzi. Wobec ich słów. Przez te wszystkie lata nieufność była chyba najbardziej odpowiednią postawą, jaką mogłam wypracować. Moja historia jest w istocie bardzo krótka, siedzę zamknięta (przez samą siebie “zamknięta” rzecz jasna) w swoim pokoju. Książki, komputer, oraz jeśli było trzeba; wyjście do szkoły czy na wykłady. Nic poza tym. Odkryłam książki bodajże w czwartej klasie szkoły podstawowej. Po roku czy dwóch, byłam już “po drugiej stronie”. Nie było wspólnego świata z innymi ludźmi. Specjalnie się tym nie przejmowałam. Chłopcy byli totalnie ignorowani, a z koleżankami… koleżanek się nie dorobiłam. Izolacja mnie raczej cieszyła, ponieważ stanowiła kolejny mur, powód dla którego nie musiałam wychodzić z swojego świata. Taka maska, która uwiera i boli, ale chroni zarazem. Nie było w tym szczególnej niechęci ku konkretnym ludziom może bardziej do “ludzi-w-ogóle”. Nie mam doświadczeń typu rozwód, czy rozczarowanie kimś komu się zaufało. Tak przy okazji, ożeniłeś się z miłości? (cokolwiek to znaczy). Nie pamiętam czy akceptowałam samą siebie czy nie, nie pamiętam dobrze swoich myśli z tego okresu.

Nie byłam wtedy, ani specjalnie szczęśliwa, ni nieszczęśliwa, jakbym przebywała gdzieś indziej, jakby mnie samej nie było wcale. W szkole średniej byłam zadowolona z własnej inności, obojętności. W wieku lat 20 (dziś mam, jeżeli tego nie widziałeś 24 lata), poszłam sobie na studia. I, hm, mili ludzie, ale inny świat - jeżeli “intelektualnie” można było „porozmawiać”, to w żaden inny sposób… nie… nie reagowałam. Nie czułam abym umiała się bawić. Nie miałam (czas przeszły – teraz to zauważam) umiejętności nawiązywania kontaktów. Każdy wykład, czy ćwiczenia były strasznie wyczerpujące psychicznie, szczególnie na pierwszym roku. Głupie półtorej godziny z ludźmi, a czułam się okropnie zmęczona, pusta i śpiąca. I tak jest do teraz, choć objawy są łagodniejsze. Nie czuje potrzeby bycia towarzyską, ale czuję potrzebę towarzystwa. Mówiąc ogólnie.

(dopisek 30.09.xx - owszem, powiedziałeś to dziś sam, że potrzebujesz towarzystwa, dla mnie takie stwierdzenie jest dziwne, zgadzam się z nim, gdzieś tam w sobie, lecz wypowiedzenie tego, czy nawet myślenie tak, wydaje mi się “niemożliwe”, dziwne, inne, nie wiem, “niewłaściwe”, męczące, zbyt odbiegające od codziennej praktyki mojego życia).

Tak gdzieś od pięciu czy sześciu lat zdaje sobie sprawę, czy może lepiej; rozważam taka myśl - której osobiście bardzo nie lubię, bo jest jakaś “mało konstruktywna” czy mało “rozsądna” - że jestem samotna. Sama. Moja jedyna koleżanka… Ach, mogę do niej zadzwonić. A dla mnie jest to wyznacznik „przyjaźni”. Chadzamy do kina. Gadamy o książkach. Brzmi jak bajeczka o prosiaczku (czy może kaczuszce?). Ale nie jest to przyjaźń, nie są to dziewczyna z którą mogę pogadać o sobie i nie jest to dziewczyna która coś mówi o sobie (zresztą może nie ma o czym?). Nie wie np. kiedy mam urodziny, co lubię, a czego nie lubię, w zasadzie, nie wiem wprawdzie co powinni wiedzieć o nas inni, może nie aż tak dużo, w każdym razie to są ot, taka znajomość bez głębszej fabuły, za to z wyraźnym scenariuszem i podziałem na role. I czuję, iż nie traktuje ona mnie na równi, zbyt się różnimy aby brać się nawzajem całkiem poważnie. Nie wiem, może tak w ogóle wyglądają stosunki między ludźmi? Jak Ty właściwie traktujesz znajomych? Nie chcę aby to co mówię miało jakieś łzawe zabarwienie. Choć, jest taka piękna scena z Muminków, kiedy to tatuś Muminka, przebywający jeszcze w sierocińcu prowadzonym przez Ciotkę Paszczaka (a więc bardzo porządnie), odkrywa uroki użalania się nad sobą - siedzi sobie na brzegiem morza, czuje się niezrozumiany i samotny i czuje jednocześnie, iż taki stan jest całkiem miły… Dochodzimy do Ciebie. Ty wydałeś się mi “bezpieczny”. To znaczy mający na tyle silną osobowość, silną świadomość samego siebie, aby nie “zagrażać” w jakiś sposób sobą. Nie narzucać się, czy nie robić wrażenia, nie grać kogoś innego niż się jest. Na dodatek jeszcze po rozwodzie, a więc z niechęcią do kobiet w ogóle (tak?) - a to jest wielka zaleta. Tak czuję. Do tego posiadasz poczucie humoru i dystans co do swoich myśli, przeżyć (czy może tylko tak mówisz). Dla mnie, to wszystko, co czuję (teraz, teraz) nie jest jasne do końca. Jak drzewo na wietrze (one muszą czuć się wtedy nieswojo, bardzo nieswojo). No i Twoja otwartość, te jawne mówienie o własnych światach, o tym, że miałeś depresje… Nie wiem, raz jeszcze, czy ludzie mówią o takich rzeczach? Może to jest normalne, a tylko mnie wydaje się to jakoś niezwykłe?

Nie czuję granicy prywatne/towarzyskie, lecz własne przeżycia wydają mi się takie prywatne. Wobec tego, i wobec tego, że miałam dość własnego pustelnictwa, rozmów z ścianami, ośmieliłam narzucić się Tobie. Długo medytowałam nad słuchawką, przed zaproszeniem Cię na “Godzillę” - i co? - i przegrała ona z Foucaultem… A było to moje pierwsze zaproszenie osobnika innej płci do kina (och, nie jestem freudystką…). Tak samo jak owa “herbata”. Mam świadomość własnego milczenia zazwyczaj, ale bardzo lubię słuchać. Ty jesteś osobą lubiącą mówić? Bo mówisz dużo i ciekawie. Nie posiadam modelu, wyobrażenia jak ludzie się przyjaźnią. Mam za to swój ulubiony obraz dwojga ludzi idących brzegiem szarego-zielonego morza, pochmurnym dniem, wiatr, końce plaży ginące w mgle, oni zazwyczaj nic nie mówią, lecz nie panuje cisza między nimi. Chciałabym wierzyć w przyjaźń, lecz nie wierzę w nią przez większość czasu.

Nie ma dwóch identycznych interpretacji, nie można spotkać się na takiej plaży, z takim morzem i taką mgłą. Jednocześnie, całkowita niewiara jest wystarczająco przygnębiająca, aby ją choć na małą chwilę zawiesić. Nie mam swojego świata, swojej książki. Kiedy czytam, to nie świat książki mnie pochłania, ale to ja wciągam te rzeczy które mi pasują do siebie samego. Chaos światów, to mogło by przybliżyć moje odczucia. Dlatego nie jestem uważną czytelniczką. Nie analizuje, nie szukam podobieństw, nie jestem świadoma, iż to tekst który interpretuje, odbijam się sama w sobie, kiedy mam dobry nastrój, albo rozciągam swoją historię (siebie samą, znowuż) w różne nieskończone, niepełne i przerwane wstęgi zdarzeń. Książka (czytanie) nie jest świadoma/świadome, nie wiem czy rozumiesz, albo wnikam cała i wtedy nie ma różnicy między rzeczywistość/tekst, bo myślę światem z książki, albo nie, i wtedy zaczynają przenikać inne teksty, obraz świata za oknem, mój kot, zaczynam poprawiać autora, zgadywać co będzie, myślę złośliwie o bohaterach itp.

Lubię płynnie, miękko podróżować po tym, wykorzystując mniej lub bardziej wyraźnie ułamki lektur. Często to są chwilowe wrażenia, jak krople deszczu na szybie, są, potem widzę ich ślad, a potem już nic (wybacz, kolejne wybacz, pisze to późno i robię się chyba sentymentalna…), nie czytam po raz drugi książek, nie pamiętam nawet połowy tego co przeczytałam. Ufam, że one wszystkie tkwią jakoś we mnie. Ot, tu trawka z Nabokowa, kamień z Kosińskiego, twarz z Czechowa, drzewo Dostojewskiego, chmurka Goldinga, słoneczko Lema, wiedźmin Sapkowskiego i dalej i tak dalej. Dlatego, jeżeli przeczytałam całą „Diunę”, a zamierzam, bo to jest w jakimś sensie “klucz” do Ciebie, wiem ze nie ma do niego drzwi, to tylko metafora, do zrozumienia Ciebie, to i tak nie będę mogła wiele o tym powiedzieć. Słowa byłyby już przetworzeniem wrażeń z książki, a ja wrażeń nie “magazynuje”, a dokładnie, nie magazynuje w stanie wartym opowiedzenia, są jak płatki śniegu, które topią się kiedy je dotknąć.

Dobrze, jest 23: 30, i sądzą po tekstach o śniegu czas kończyć. Nie wiem jak to odbierzesz, nie wiem też czy w ogóle dostaniesz to do przeczytania - pisze teraz sama do siebie, aby mieć spokojne sumienie - wypowiedziałam część siebie i to jest ważne nawet w przypadku jeżeli tylko ja będę swoim słuchaczem.

Kasia

Ps. To jest oczywiście bardzo prywatny materiał. Na tyle prywatny, iż zastanawiam się czy go nie skasować, no tak, jeżeli go nie skasuje i Ty go kiedyś przeczytasz, to przeczytasz tą uwagę też, i być może, powstanie wrażenie, iż ma ona umyślny charakter, taki obłudny, aby zwiększyć “prywatność” tekstu. Nie, to jest naprawdę prywatne, lecz i pustka jaką czasem czuję jest na tyle ciemna, że przewyższa strach przed otwartością.

Zresztą, powtarzam się.

Ps2. Dopisek dnia 30.9.xx (godzina: 00: 20). Dawno nie czułam się tak miło w czyimś towarzystwie. Dla mnie nasza rozmowa dziś (29.9.xx) była szalenie miła. Można sobie przypomnieć po co są ludzie, po co są rozmowy. Siedziałeś sobie na moim fotelu, mówiłeś (wyglądałeś przy tym dokładnie jak kot siedzący na fotelu, szkoda, że nie zasnąłeś - tak jak mówiłeś…), i tchnęło to spokojem i ciepłem. Chciałam aby czas zwolnił, albo aby się zatrzymał - czego nie czułam od czasów kiedy byłam bardzo mały. Chciałabym za to podziękować, za takie chwile-obrazy. Jedyną wadą tego, iż ma się towarzystwo, jest pustka potem. Kiedy się jest samemu, wszystko jest takie same, chwile pamiętane z przed tygodnia, chwile z teraz i przyszłe chwile za miesiąc. Taka sama szarość. Bardzo nie lubię takiego uczucia - kiedy rozmawiało się z kimś, czułam się dobrze, czułam, że mój rozmówca (czyli Ty), nie “ucieknie” ani, że nie zniknie za chwilę, aby pojawić się za pół roku - po prostu było dobrze - a potem jak zwykle, kontrast między tym co było a tym co jest, znajomym pokojem w którym mieszkam. Nie wiem co jest gorsze, świadomość braku kontaktów, czy świadomość pustki po kontakcie. Chyba jednak pustka. A może nie? Czy mówienie o tym nie jest już narzucaniem się? Czy nie jest próbą zmuszania innych do własnych potrzeb? Obawiam się, że tak, a mimo to, pewnie przeczytasz ten tekst kiedyś, nie miej mi tego za złe proszę. Człowiek przez lata samotności nabywa przesadnych reakcji.

Ps3. , wydrukuje to dziś, inaczej bowiem, te nieszczęsne “ps’y” rosły by w nieskończoność - zawsze się chce coś jeszcze dopowiedzieć, ale w ten sposób nie mogłaby zaistnieć żadna rozmowa… Zadzwonię do Ciebie jutro (31.09.xxxx), aby spytać się; czy wiesz, że grają już „X-kluchę&Zgryz” w kinie, wtedy to, co bardzo prawdopodobne, otrzymasz przy okazji to co, właśnie przeczytałeś.

Ps5. Bym zapomniała, masz jeszcze bardzo ładny głos, który nawet w telefonie brzmi bardzo ładnie (no, poza wpędzającym w poczucie winny słowem “słucham?”)List, … brak daty. Kasia rozgrzewa się w wannie. Staje się gotowa do poświęceń.

Mój Leszku,

Bardzo dobrze się stało, iż nasza rozmowa dziś, była taka a nie inna. Dla mnie nawet bardzo dobrze, bo w końcu doszłam do czegoś. Oczywiście, nigdy nie stawiam na 100% trafność swoich odczuć do kogoś, zatem są szanse, że odczytałam Ciebie (a dokładnie, swoje miejsce “dookoła” Ciebie) niewłaściwie. Cóż, taki już świat jest, pozwolę sobie mieć nadzieje, że “znamy” się już na tyle, aby moja ewentualna pomyłka nie zepsuła nic między nami. Ta pomyłka (możliwa) jest w postaci zignorowania Twoich słów-ostrzeżeń, i to nie dlatego ażeby to we mnie jakoś godziło, lecz dlatego, że oznacza to mój totalny brak zrozumienia Ciebie. Więc o tym na pewno nie będę pisała. I tym samym przechodzę do sedna.

Czuję się spokojna i nie dlatego, iż jestem czegoś pewna (bo nie jestem), lecz tylko dlatego, iż nie czuję aby to było specjalnie łamiące naszą znajomość. Albo też - i to jest najgorsze, i to jest bardzo niespokojne – że strasznie łamię to, bo sam powiedziałeś, iż boisz się abym Twoich słów nie potraktowała jako zachęty do czegoś. Kolejne (!) Jeśli tak, to jestem głupia, jestem głupcem który pisze takie rzeczy komuś, kto ma inne zmartwienia na głowie, i którego najgorsze obawy ucieleśniły się w takim liście. Dobrze, przesunę ten fragment na początek listu - abyś mógł przerwać czytanie - jeśli tak jest - unikniemy wtedy oboje kłopotu.

Jak wyszedłeś, przez jakiś czas zastanawiałam się, co Ty właściwie powiedziałeś. Potem, koło północy zrobiłam to, co uwielbiam robić w nocy - czyli dłuugą (między 0 a 3 w nocy) kąpiel w gorącej wodzie. Tam wśród wanny fal powstał sobie ten list. Jak już nadmieniłam, osiągnęłam pewną jasność w tym co chcę. Jednym z wyraźnych znaczeń Twoich słów, było coś mnie trapi od dawna - strach przed “bliskim” drugim. Ty masz swoją historię - i przez nią strach - ja mam swój brak historii - i ten sam strach. I ten Twój strach, Twoje słowa o tym, pomogły oczyścić moje widzenie siebie. Może paradoksalnie, gdyby to były słowa odwrotne, uciekłabym od nich, zignorowała, zapomniała. Moje rozważania w wannie, nie pomogły mi wprawdzie dojść czemu jest tak a nie inaczej, mam tylko niejasne wrażenie, że jest to związane zgodnością pewnych przeżyć. Zawsze byłam gdzieś obok ludzi, nigdy nie wchodząc/wychodząc poza słuchanie. Twoje słowa to jak gdyby któraś tam wersja mnie (kłania się to o czym mówiliśmy, bez tego, nie wpadłabym na to), wersja która poszła inną drogą, lecz która gdzieś tam w sobie ma podobne obawy.

I uśmiechnęłam się wtedy. Bo jeśli tak, to mogę powiedzieć pewne rzeczy, mogę być spokojny o ich los - niezależnie co odpowiesz, będzie to dobra odpowiedź . Twój strach zjadł mój strach. Twoje przeżycie “wielkiej agresji”, zjadło moje niektóre wspomnienia z dzieciństwa. Twoje słowa wywołały mój ból, bo nienawidzę agresji, fizycznej czy psychicznej. Po prostu nienawidzę. To wszystko, przemyślane razem, dało mi mój uśmiech. Mój list, moje odnalezione słowa. W wannie. Wiesz co chcę? Nie chcę być idealną Słuchaczką (choć rzecz jasna, skoro to pomyłka, nie wychylę się już o setną milimetra z tej roli), chcę być Dotykaczką, Oglądaczką, Przytulaczką, Kochaczką, Smakowaczką, Opowiadaczką. Chcę się zbliżyć do Ciebie fizycznie i psychicznie, aby zjeść to co Ty mi zjadałeś.

Chcę także abyś zachował swój Głos i Nóż, aby w razie potrzeby poderżnąć mi moje obłudne gardło. To jest propozycja, nie chcę w żaden sposób Ciebie krępować, wiązać i tak dalej (a już na pewno nie “wprowadzać się” do Ciebie!). Przedtem, na podstawie naszych rozmów nabyłam błędnego mniemania, iż coś wiem o Tobie. Brak wiedzy dawał złudzenie wiedzy. Wczoraj, to się rozwiało - wiem bardzo mało - i to jest w tym najmilsze, bo poczułam, że chcę wiedzieć więcej. Ba! To “więcej” ma w sobie jakiś brak granic, bardzo przyjemny brak nasycenia się.

To co powiedziałeś, zjadło mój opór przed mówieniem czego chcę, niektóre moje strachy, dało mi spokój. Nie chcę abyś czuł ciągle to co sama czuję. Zawsze (mniej lub bardziej skrycie) wierzyłam, iż receptą na takie myśli, ciemne noce dziury, jest drugi człowiek. Dotyk. Słowa. Bliskość. Tylko wierzyłam, nadal wierzę, nadal myślę, że to jest właściwie sens życia. Takie poznanie, takie otrzymanie/danie ciepła. Jeśli to naiwne - wybacz - jedyny zgrzyt w tym, to to właśnie to - Twoje doświadczenie. Wiesz, jak ja to widzę? Wyobrażam sobie Twoje związki, jako moje “idealne” - zaufanie komuś, czyjaś bliskość, która nagle okazuje się czymś innym, a najgorsze w tym jest zabranie tego moje, odsłonięcia się, dotyków czy słów i zniszczenie ich. Widzenie cząstki mnie w obcych już i nieprzyjaznych rękach, jakby ktoś szczypcami to wyrwał. Wiedza, że ten ktoś znał mnie za bardzo, a teraz jest obcy. Taka część mnie musi przecież umrzeć, nie może żyć w obcych sobie warunkach. Tak to sobie wyobrażam.

Zakochana byłam raz, na odległość rzecz jasna, w ósmej klasie podstawówki, nie mam więc wiele do powiedzenia na ten temat. Ale przeraża mnie Twoja opowieść o tym co Cię spotkało. Zbyt przeraża, nie daje nadziei. Może dlatego, że nie chcę aby tak było, nie chcę takiego świata, dlatego piszę to wszystko. Nie jest to żadna litość! Nawet nad samą sobą! Jesteś uroczy, jesteś uroczą osobą, z uroczym wnętrzem, które ledwo mi się zarysowuję. Sam w sobie jesteś pociągający, ale to Twoja historia jest kluczem. Ja nie chcę takich historii, takich ułamków świata w kimś, może boję się, że to mnie samej się przytrafi? Mniemam, że mogłabym to zjeść, zabrać - zarówno Tobie jak i sobie - nie w sensie dosłownym, ale w sensie wiary – iż można. Że może być nietoksyczny Drugi Człowiek, że ludzie mogą sobie coś powiedzieć nie raniąc się.

No tak, do tego powinna wystarczyć przyjaźń. Tutaj odwołam się do samej siebie - mnie to by nie wystarczyło, mnie nie wystarczają słowa, zawsze marzyłam o czymś więcej, jasne, można to sprowadzić do hasła “ciało”, ale co to ma znaczyć? To tylko bliskość, słowa nie zniszczą bezsennej nocy, złych snów, samotności, pragnienia Drugiego. Może to kolejna naiwność? Tyle, iż jeśli ją stracę, to nie zostanie mi nic, to moja ostania szansa na zobaczenie świata w dobrym, jasnym świetle. Moja ostania tarcza. Dziwnie to musi brzmieć dla Ciebie, skoro Tobie dwie osoby takie “lampy” zbiły. Wiesz, czego się boje? Że nic nie mam do dania, do zaoferowania, jestem w końcu pusta, pusta do końca. I nie śmiej się, bo to zabrzmi troszkę “nawiedzenie”, ale skoro jestem pusta, to mam miejsce w sobie na Twoje złe strachy, chciałabym je zjeść.

Czemu? Bo są smaczne, bo dają siłę, bo dadzą mi historię, cały świat, jakieś oparcie, spokój, nadzieję, pocieszenie. Nie są to wcale wielkie słowa, raczej słowa beznadziei.

Nie wierzę w miłość, lecz zachowałam wiarę w ciepło. Lubię w tym widzieć jakąś metaforę strachu przed bliskością - strachu przed oszukaniem, strachu przed wzięciem czegoś za coś, co może okazać się czymś zupełnie innym.

Strach przed kłamstwem, strach przed powiedzeniem o sobie komuś kto… jest inny niż myślałam. Jakoś nie pamiętam ze swego dzieciństwa dalszego takich scen jak Twoja z Alinką (jej przybiegnięcie, przytulenie się i powiedzenie “Tato, kocham Cię”). Może (dużo tych “może”, wiem, ale to wszystko jest jedno wielkie “morze” ) to tylko moja wygoda w tłumaczeniu siebie.

Faktem jest, iż bardzo, bardzo długo rosła we mnie chęć takiego czegoś - aż do… (teraz?). Dziwaczne to? I mówię to Tobie - osobie która jasno i wyraźnie wypowiedziała się, że ma dość takich związków - i właśnie dlatego to Tobie mówię - bo sama tak myślę. Wierzę, bojąc się. I dlatego, iż nie wierzę w abyś w głębi serca zwątpił w… taką możliwość bliskości, udanej rzecz jasna. I dlatego jeszcze, że sam “związek” rozumiem chyba inaczej. Jako bardziej zjadanie złego, niż jakiekolwiek przynależenie w jakimkolwiek sensie. Jako dostęp do pewnych rejonów “ja”, bez żadnych konsekwencji, poza zaufaniem, że to co się już wie, zawsze będzie dobrze traktowane - jako cząstki drugiego rosnące sobie w pierwszym (i vice versa). Za bardzo…? Nie wiem - po to się pytałam Ciebie - po co ludzie się znają. Jeśli Tobie wystarcza to co już masz - nie ma sprawy - ja mogą dzięki Tobie – powiedzieć, iż mi to nie wystarcza. Cóż to za świat samych słów?

On nie grzeje, nie daje ciepła. Dalej, czy to jest bezpieczne? Nie wiem, nie wiem czy jestem bezpieczna, i nie wiem też - od tego może trzeba było zacząć - czy ja w ogóle jestem pociągająca dla Ciebie. Co ja piszę… Mam ochotę dodać tutaj “wybacz” ale to byłaby już przesada, nie, nie wybacz, ale powiedz jak to wygląda, jak ja wyglądam mówiąc takie rzeczy? . Cóż, kości zostały rzucone, jest 4.21 rano, zajęło mi to w sumie koło 4 godzin, w tym koło 1 na spisanie tego. Idę spać, jutro może być albo miłe albo…

Zresztą, Twoją wielką zaletą, jest to, że prowokujesz, nie, to złe słowo, że umożliwiasz mi takie rzeczy - nie wiem jak mam powiedzieć to, iż dla mnie jest to niesamowicie niesamowite. Coś jak postać ze snu, z którą mogę tak rozmawiać. To, że jesteś realną osobą, nadal jednak pozostaje kwestią wiary.

Będę tylko trochę zraniona jeśli zostaniesz “jedynie” moim dobrym snem.

Twoja Kasia
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: