Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W słusznej sprawie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 maja 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
30,40

W słusznej sprawie - ebook

Mocna dawka emocji, czyli nowa powieść w klubie KOBIETY TO CZYTAJĄ!

Jane jest wykształconą, pełną zapału opiekunką społeczną, która właśnie podjęła swoją pierwszą pracę. Ivy, jej podopieczna, razem z babką i starszą siostrą żyją w skrajnej biedzie. Fatalna sytuacja materialna tej rodziny sprawia, że Jane, zgodnie z obowiązującymi w Karolinie Północnej przepisami, ma doprowadzić do sterylizacji Ivy. Sytuacja się komplikuje, gdy dziewczyna zachodzi w ciążę…

Czy uda jej się zachować przy sobie córeczkę i uchronić ją przed adopcją?

Czy komukolwiek wolno ingerować w życie i przyszłość kobiety, nawet niepełnoletniej, jeśli z całego serca pragnie zostać matką? Co dzieje się w sytuacji, gdy problemy finansowe, rasa lub choroba dają „lepszym” prawo do ubezwłasnowolnienia „gorszej” jednostki? Jak dokonać słusznego wyboru między obowiązkiem a własnym sumieniem?

„W słusznej sprawie” odsłania gorzką prawdę o programie sterylizacji eugenicznej. Idealna powieść dla klubów czytelniczych i wielbicielek Jodi Picoult.

„Library Journal”

Mocna, dająca do myślenia powieść, która z pewnością trafi w gusta fanów Diane Chamberlai czy Jodi Picoult.

„Booklist”

Wyjątkowo poruszająca i kontrowersyjna fabuła, która obnaża ciemne strony ludzkiej natury.

„Publishers Weekly”

Chamberlain potrafi po mistrzowsku potęgować napięcie. To jedna z jej najlepszych powieści.

„Kirkus Reviews”

Wstrząsająca powieść o tym, jak pozbawiano kobiet kontroli nad ich własnymi ciałami, jak podejmowano decyzje w ich imieniu, nie dając im prawa wyboru. Lektura obowiązkowa dla każdej kobiety.

„KT Book Reviews”

„W słusznej sprawie” łączy w sobie napięcie typowe dla powieści sensacyjnej z doskonale zarysowanym tłem obyczajowym i wiarygodnymi postaciami z krwi i kości.

Christina Schwartz, autorka „Tonącej Ruth”

Znakomita powieść o odwadze, którą musisz się wykazać, aby pozostać sobą, nawet wbrew obowiązującym zasadom. Polecam.

Katrina Kittle

„W słusznej sprawie” to jedna z najważniejszych książek Chamberlain. Oparta na prawdziwej historii, przypomni wam, dlaczego bieda jest naszym wrogiem i dlaczego władza oddana w niewłaściwe ręce stanowi zagrożenie. Nie sądzę, abym kiedykolwiek zapomniała o tej książce i jej cudownych bohaterkach. Napisana pięknym językiem, frapująco opowiedziana historia. Kluby czytelnicze z pewnością ją pokochają.

Dorothea Benton Frank

Diane Chamberlain genialnie uchwyciła aurę wczesnych lat 60. na Południu. Jej postacie tchną autentycznością i poruszają serca, sama historia jest szokująca i opisana pięknym, pełnym współczucia stylem.

Lesley Kagen

W swojej najlepszej jak dotąd powieści, Chamberlain po mistrzowsku pisze o miłości, lojalności i sile, którą trzeba mieć, by wybrać to co słuszne, nie licząc się z konsekwencjami.

Heather Gudenkauf, autorka „Ciężaru milczenia”

Pełna skrajnych emocji i odważna książka. „W słusznej sprawie” należy do tych rzadkich powieści, które przywiązują do siebie tak mocno, że po odwróceniu ostatniej strony czytelnik czuje się porzucony.

Elizabeth Flock, autorka powieści „Emma i ja”

Diane Chamberlain jest wielokrotnie nagradzaną autorką dwudziestu dwóch powieści. Dotychczas nakładem Prószyński i S-ka ukazały się: „Prawo matki”, „Kłamstwa”, „Szansa na życie”, „Tajemnica Noelle”, „Sekretne życie CeeCee Wilkes” i „Zatoka o północy”. Pisarka mieszka w Karolinie Północnej.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7961-738-8
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

22 czerwca 2011

1.

Brenna

To była dziwna prośba: pojechać do domu obcych ludzi i zajrzeć tam do szafy, toteż gdy szukałam w okolicy podanego adresu, czułam coraz większy niepokój.

O, jest – numer 247. Nie spodziewałam się tak dużego domu. Stał przy wijącej się łagodnie drodze, oddzielony od innych budynków ścianami dużych magnolii, dębów i lagerstremii indyjskich. Pomalowano go na jasnożółty, maślany kolor z białym wykończeniem; w świetle słonecznego poranka całe obejście prezentowało się świeżo i schludnie. Zresztą wszystkie tutejsze domy, choć różniły się stylem, przyciągały wzrok swoją elegancją. Nie znałam dotąd Raleigh, ale musiała to być jedna z najpiękniejszych starych dzielnic w mieście.

Zaparkowałam przy krawężniku i ruszyłam do drzwi. Na ganku, po obu stronach szerokich stopni, stały donice z roślinami. Zerknęłam na zegarek: w hotelu miałam być dopiero za godzinę, więc nie musiałam się śpieszyć, chociaż nerwy dawały mi się porządnie we znaki. Tak wiele obiecywałam sobie po dzisiejszym dniu! I tak wiele w ogóle ode mnie nie zależało.

Nacisnęłam dzwonek i ze środka domu dobiegło mnie brzęczenie. W bocznym świetliku przesunęła się jakaś postać, a potem drzwi się otworzyły. Kobieta, może czterdziestoletnia, a więc przynajmniej dziesięć lat młodsza ode mnie, daremnie próbowała zamaskować uśmiechem dręczącą ją obawę. Miałam wyrzuty sumienia, że zakłócam jej spokój o tak wczesnej porze. Ubrana w białe szorty, koszulkę w różowe paski i tenisówki, prezentowała olśniewającą opaleniznę. Była drobna, jędrna i należała do tych szykownych kobiet, przy których zawsze czułam się zaniedbana, chociaż wiedziałam, że dziś w czarnych spodniach i niebieskiej bluzce wyglądam całkiem nieźle.

– Brenna? – Przeczesała palcami króciutkie, sterczące blond włosy.

– Tak. A ty pewnie jesteś Jennifer.

Spojrzała za moje plecy.

– Nie ma jej z tobą?

Pokręciłam przecząco głową.

– Myślałam, że przyjedzie, ale w ostatniej chwili powiedziała, że po prostu nie da rady.

– Dzisiejszy dzień musi być dla niej naprawdę trudny. – Cofnęła się od drzwi. – Wejdź, proszę. Dzieci już mają wakacje, ale są na treningu pływackim, więc na szczęście będziemy w domu same. One zawsze zadają za dużo pytań.

– Dziękuję. – Weszłam za nią do holu. Ucieszyłam się, że nikogo więcej nie ma w domu. Prawdę rzekłszy, wolałabym zostać tu całkiem sama. Z rozkoszą pomyszkowałabym po tym domu, ale w końcu nie po to tu przyszłam.

– Napijesz się czegoś? Może kawy?

– Nie, nie, dziękuję.

– W takim razie zapraszam, zaraz ci wszystko pokażę.

Szerokimi spiralnymi schodami poprowadziła mnie na górę. Nie odzywała się; ciszę zakłócał tylko stukot moich obcasów o błyszczące ciemne drewno.

– Jak długo tu mieszkacie? – spytałam już na piętrze.

– Pięć lat. Wszystko urządziliśmy na nowo. To znaczy, odmalowaliśmy wszystkie pokoje, każdy centymetr gzymsów. I każdą szafę... oprócz tej jednej.

– Dlaczego tej akurat nie? – Szłam teraz za nią przez krótki korytarz.

– Prosiła nas o to pani, od której kupiliśmy dom. Podobno z taką prośbą zwrócili się do niej poprzedni właściciele, ale nie znam powodu. Pokazała nam ten napis. Mąż uważał, że powinniśmy go zamalować... Chyba czuł się z nim nieswojo, ale go przekonałam. Czy komuś stanie się krzywda, jeśli nie odnowimy starej szafy? – Dotarłyśmy do zamkniętych drzwi w końcu korytarza. – O jej znaczeniu dowiedziałam się dopiero od ciebie. – Otworzyła drzwi. – To teraz pokój mojej córki, więc przepraszam za bałagan.

Nie nazwałabym tego bałaganem. Pokoje moich bliźniaczek wyglądają o wiele gorzej.

– Ile lat ma córka?

– Dziesięć. Stąd ten szał na punkcie Justina Biebera. – Zatoczyła ręką łuk po lawendowym pokoju oblepionym wielkimi plakatami.

– Będzie tylko gorzej – pocieszyłam ją z uśmiechem. – Nie wiem, jak przeżyłam ten okres u moich dziewczyn. – Pomyślałam o rodzinie, mężu, córkach i ich dzieciach w Marylandzie, i nagle za nimi zatęskniłam. Miałam nadzieję wrócić do domu na weekend, kiedy wszystko tu załatwię.

Jennifer otworzyła niedużą szafę, w typie tych, jakie widuje się w starych domach. Wypełniały ją po brzegi ubrania na wieszakach i buty ustawione na podstawkach. Poczułam dojmujący chłód, jakby jakiś duch wślizgnął się za mną do pokoju. Objęłam się ramionami. Jennifer zapaliła światło i przesunęła wieszaki.

– Tutaj. – Wskazała lewą ścianę na wysokości moich kolan. – Może przyda się latarka? Albo po prostu wyjmę trochę ciuchów. Powinnam to zrobić przed twoim przyjściem. – Zgarnęła część ubrań i po krótkich zmaganiach z wieszakami wyniosła je z szafy, w której od razu pojaśniało. Przykucnęłam w ciasnej przestrzeni i odsunęłam na bok różowe tenisówki i sandałki.

Wodziłam palcami po słowach wyrytych na ścianie. Stara, chropowata farba, łuszcząc się wokół liter, brudziła mi opuszki. „Ivy i Mary tu bylim”. Natychmiast obleciał mnie strach, podobny do tego, jaki one musiały wtedy czuć, ale wzruszyła mnie także ich odwaga. Kiedy wstałam, musiałam otrzeć łzy.

Jennifer dotknęła mojego ramienia.

– W porządku?

– Tak, w porządku. Bardzo się cieszę, że tego nie zamalowałaś. Dzięki temu wszystko staje się bardziej realne.

– Jeśli kiedyś się stąd wyprowadzimy, także poprosimy nowych właścicieli, żeby zachowali ten napis. Przecież to kawałek historii, czyż nie?

Przytaknęłam. Nagle przypomniałam sobie o telefonie w torebce.

– Mogę zrobić zdjęcie?

– Oczywiście! – zgodziła się Jennifer i dodała ze śmiechem: – Tylko bez tego bałaganu mojej córki.

Wyjęłam telefon i pstryknęłam fotkę. Znów poczułam przy sobie ducha, ale tym razem tak, jakby zagarnął mnie w mocnym uścisku.1960

2.

Ivy

Zmiotłam podwórko koło stodoły z tytoniem, w nadziei, że se pogadam z Henrym Allenem. Ale on robił z mułami po drugiej stronie pola i nie mogłam liczyć, że szybko się uwinie. Po fajrancie nie było sensu dłużej tu tkwić. Gdyby pan Gardiner wylukał mnie wtenczas przy stodole, mógłby się krzywić. Mary Ella oczywiście już poszła. Nie chciałam wiedzieć, z którym chłopakiem... albo i dorosłym mężczyzną. Pewnie siedziała gdzieś w lesie, może nad strumieniem? W chaszczach wiciokrzewu jest fajna kryjówka, w której można robić, co się chce. Świetnie znałam to miejsce, może Mary Ella też? Henry Allen zakazał mi „nawet o tym myśleć”, więc się starałam go słuchać. Moja siostra robi, co chce, i ani ja, ani nikt inny nie ma tu nic do gadania. Kładłam jej do głowy, że nie możemy mieć w domu kolejnego dziecka, ale ona patrzyła tylko tym swoim pustym spojrzeniem, jakby nie rozumiała po naszemu. Nie sposób do niej dotrzeć, kiedy tak patrzy. Ma siedemnaście lat, dwa lata więcej ode mnie, ale to ja się zamartwiam, coby nie zboczyła z prostej ścieżki do nieba. Moglibyście pomyśleć, że jestem jej mamą, czasem zresztą sama czuję się jak mama ich wszystkich.

Wędrowałam do domu Drogą Upartego Muła, pomiędzy dwoma ciągnącymi się bez końca polami. Nie mogłam już patrzeć na te łany tytoniu, co to ciągle musimy go zbierać. Palce lepiły mi się od smoły po całej dniówce. Zdawało mi się, że mam ją nawet we włosach, więc wyciągłam spod chustki jeden jasny kosmyk, żeby sprawdzić, ale nie – wyglądał normalnie. Czyli jak siano. Tak właśnie Nonnie nazwała kiedyś moje włosy. Niby własna babcia, a w nosie ma moje uczucia! Ale taka jest prawda. W naszej rodzinie to Mary Ella ma urodę. Róże, nie policzki. Cała głowa w długich, splątanych lokach koloru słodkiej kukurydzy. Cudne niebieskie oczy... Nonnie mawia, że taka uroda to przekleństwo. „Niech ino wyjrzy za próg, a zaraz wszystkie chłopaki dostają małpiego rozumu...”.

Ściągłam buty i poczułam pod stopami miękki piach drogi. Może to najlepsze, co poczułam przez cały dzień. Za każdym razem, kiedy tak robię – znaczy, maszeruję na bosaka po piaszczystej drodze od piętrowego domu Gardinerów do naszej chaty – widzi mi się, że stąpam po szalu mamy z czarnego aksamitu. To jedyna rzecz, co nam po niej została. Dawniej sypiałam z tym szalem, ale teraz między mną a Mary Ellą leży jeszcze Dzidziuś i nie ma miejsca na nic większego niż moja pamiątka po mamie, a po tylu latach to już stary łach...

Doszłam do miejsca, gdzie droga skręca w las. Grunt jest tamój twardy, kamienisty, z ziemi sterczą korzenie, ale ja znam każdą jedną przeszkodę i zanim jeszcze wyjdę na otwartą przestrzeń z pełnymi kleszczy chaszczami i usłyszę wycie Dzidziusia, to najsampierw zakładam buty. Dzidziuś William z wiekiem ryczy coraz głośniej, więc Nonnie się na niego drze, a jak nie dobiegnę na czas, to skończy się na biciu. Zresztą i tak pewnie tłukła go przez pół dnia. Nonnie nie jest zła, ale kiedy od reumatyzmu boleją ją ręce, szybko wpada w szał. Wychowała naszego tatę, potem mnie i Mary Ellę, no to myślała, że na tym już koniec, a tu nagle pojawił się nowy dzidziuś – William.

– Jestem! – Na podwórku leżał nasz rower, więc go przeskoczyłam i w te pędy obiegłam stertę drewna. Dzidziuś stał na ganku. Pielucha zwisała mu do połowy tłustych nóżek, a na usmarowanej buźce porobiły się smugi od łez. Czarne kędziory miał tak gęste, że wyglądały jak peruka. Ledwie mnie zobaczył, już wyciągnął rączki.

– Jestem, jestem, malutki. – Wzięłam go na ręce, a on, jak zawsze, natychmiast się uspokoił, i tylko wstrząsało nim co rusz od niedawnego płaczu. Gdyby była ze mną Mary Ella, to ją by wybrał, w końcu znał swoją mamę, ale póki co był cały mój.

– Mój ty słodziaku! – szepnęłam mu do uszka.

Zapuściłam żurawia do domu, coby sprawdzić, gdzie jest Nonnie, ale w tych ciemnościach widziałam tylko koniec złachanej sofy. Nonnie przez calutki dzień trzyma ściągnięte rolety, bo nie chce nagrzewać domu. Jak byłam mała, pan Gardiner założył nam elektrykę, ale przysięgłabym, że Nonnie dotąd nie ma pojęcia, jak to działa. A tam, zresztą nieważne. Jedyne prawdziwe światło w tym domu trzymałam właśnie w ramionach.

– Zaraz cię przewinę. – Weszłam z Dzidziusiem do środka, podciągłam skrzypiące rolety na dwóch frontowych oknach, coby wpuścić trochę światła, i od razu w powietrze wzbił się tuman kurzu. W przejściu do kuchni ukazała się Nonnie ze stosem złożonych pieluch i ręczników. Wolną ręką wspierała się na lasce.

– Mary Ella z tobą nie przyszła? – spytała, jakby było czemu się dziwić.

– Nie.

Cmoknęłam ją w policzek. Przysięgłabym, że jej włosy jeszcze bardziej posiwiały od rana, kiedy przez kilka godzin pomagała przy zwózce. Starzała się dosłownie w oczach – porobiły się jej takie wielkie buły na ramionach, miała trzy podbródki i chodziła zgięta wpół. Miała też cukier we krwi i wysokie ciśnienie, a ja zamartwiałam się, że ją stracę. Widziałam, że jest coraz gorzej i powinnam się spodziewać najgorszego. Ale nie byłam pesymistką. Dwa lata temu pani Rex, moja nauczycielka od przyrody, powiedziała mi, że jestem z tych, co zawsze biorą życie od jaśniejszej strony. Myślę o niej za każdym razem, kiedy chce mi się wypsnąć „jezdem”, a w ostatniej chwili mówię „jestem”. Często nam powtarzała: „Do niczego w życiu nie dojdziecie z taką prymitywną mową”. Zresztą ja pewnie i tak do niczego nie dojdę.

Wolną ręką wzięłam od niej pranie, wdychając przy okazji zapach słońca z ręczników.

– Może poszła do pana Gardinera po ekstrasy.

Starałam się myśleć pozytywnie. Chciałam zetrzeć z twarzy Nonnie ten gniewny grymas. Raz na tydzień tata Henry’ego Allena, pan Gardiner, ten, co ma wszystkie hektary tytoniu, daje Mary Elli różne rzeczy ze swojego prywatnego ogrodu, a czasem nawet i z wędzarni. Mógłby równie dobrze dawać je mnie, ale chyba uważa, że skoro ona jest starsza, to tak się należy. Albo że jak daje te rzeczy mamie Dzidziusia, to wszystko idzie dla niego. Ja tam nie wiem, ale my faktycznie potrzebujemy tych ekstrasów. Pan Gardiner troszczy się o nas na wiele sposobów. Podarował nam lodówkę i nowy piecyk na drewno, taki duży, że można nim ogrzać nawet sypialnię, jeśli zostawi się otwarte drzwi. To zresztą łatwe, bo one i tak się nie domykają. Nonnie właśnie miała poprosić go o kanalizację, ale wtedy akurat Mary Elli zaczął rosnąć brzuch. No to uznała, że lepiej wziąć na wstrzymanie.

– Czy Mary Ella wspominała mu o jeleniach, co włażą nam znów do ogrodu? – Jelenie zawsze się wpychały na ten skrawek ziemi, który pan Gardiner pozwalał nam uprawiać, nie pomagał żaden płot.

– Tak. – Po prawdzie to ja mu o tym powiedziałam. Mary Ella nie lubi rozmawiać z panem Gardinerem. Zresztą ona nie jest z tych gadatliwych.

– Dostałaś wypłatę?

– Zaraz ci dam, tylko przewinę małego.

Pan Gardiner płaci nam grosze w porównaniu z innymi robotnikami, ale mamy darmowe mieszkanie, więc nie narzekamy.

W sypialni położyłam Williama na łóżku i zaczęłam go gilgotać, bo uwielbiam, jak się zaśmiewa. Przez kilka minut turlaliśmy się oboje, wyrzucając z siebie wszystkie smutki dnia. Czasem lubiłam po prostu na niego patrzeć – był taki śliczny! Kiedy wsunęło się palce w te czarne loczki, to zupełnie, jakby dotykało się atłasu. Czarne rzęsy – długaśne i gęste, oczy jak dwa węgielki... Wolę się nie zastanawiać, po kim on ma tyle tej czerni.

Zaszeleściły drzewa i William odwrócił się w stronę okna. Wcześniej martwiłyśmy się, że jest głuchy, bo wcale nie reagował na hałasy. Pani Werkman i siostra Ann mówiły, że trzeba go będzie posłać do szkoły dla głuchych, więc ile razy coś usłyszał, ja miałam małe święto.

– Mama? – zamruczał, próbując wyjrzeć przez okno. To jedyne słowo, jakie zna, co pani Werkman także się nie podoba. Bo dwulatek powinien już więcej mówić. A mnie się nie podoba, że ta kobieta wciąż się go czepia. Powiedziałam jej, że Dzidziuś po prostu jest milczkiem po Mary Elli. Nie taka gaduła jak ja.

– To tylko wiatr. Mama zaraz przyjdzie – uspokoiłam go, wtulając twarz w spoconą szyjkę.

Obym nie skłamała.

Karmiłam Williama na kolanach w kuchni, a Nonnie w tym czasie robiła sałatkę z ostatniego kurczaka, co go jedliśmy już od tygodnia. Zapadał zmierzch, ale Mary Ella wciąż nie wracała. Dzidziuś nie chciał jeść, ciągle odpychał mi rękę, aż kawałki kabaczka spadały z łyżeczki.

– On zawsze dziamoli przy kolacji – zauważyła Nonnie.

– A wcale że nie. – Nie cierpiałam takiego gadania. Założę się, że tak samo narzekała kiedyś na mnie i Mary Ellę. – Po prostu chce, żeby go trochę pomiziać, nie, Dzidziuś? – Pobujałam go, i zaraz wczepił się we mnie jak małpka. Pani Werkman mówiła, żebyśmy już nie trzymały go na kolanach podczas karmienia. Powinien siedzieć na krześle przy stole, na tym samym drewnianym klocku, który podkładano mnie i Mary Elli w dzieciństwie. Ale ja uwielbiałam go trzymać, poza tym wtedy o wiele mniej grymasił. Czasem, kiedy go tuliłam, zdawało mi się, że pamiętam, jak mama mnie tak trzymała...

– Wątpię – burknęła Nonnie, kiedy raz podzieliłam się z nią tym wspomnieniem. – Ona wcale nie lubiła brać cię na ręce.

A jednak pamiętałam. Może zresztą to tylko moje fantazje, ale dobre i to.

Nonnie dodała do sałatki majonezu ze słoika. Mieszając, nie spuszczała oczu z okna.

– Ani się obejrzysz, jak zrobi się ciemno – westchnęła. – Lepiej idź jej poszukać. Ta dziewczyna zapomina czasem, gdzie mieszka.

Pozwoliłam Dzidziusiowi zjeść kawałek kabaczka palcami.

– Kto by tam za nią trafił?

Wiedziałam jednak, że muszę spróbować, bo inaczej martwiłybyśmy się obie przez pół nocy. Wstałam, podałam Nonnie dziecko i łyżeczkę, a ona usadziła małego na klocku. Od razu zaczął tak wyć, że aż zatkała mu buzię ręką.

Najsampierw sprawdziłam wychodek, ale Mary Elli tam nie było. Potem ruszyłam przez las i pastwisko, rozglądając się na prawo i lewo. Musiałam iść obok pola tytoniu – wieczorem tamój jest strasznie. W dzieciństwie mama mi opowiadała, że między sadzonkami mieszkają wróżki. Nonnie mówi, że to moje wymysły, bo mama nigdy nie gadałaby takich głupot, ale niech tam. Skoro muszę wymyślać sobie wspomnienia o mamie, to wymyślam, i już. Kiedyś marzyłam, że pewnego dnia sama zapytam mamę, czy dobrze wszystko pamiętam, ale pani Werkman mówi, że odwiedziny po tak długim czasie nic dobrego nie dadzą.

– I to żadnej z was – dodała, a z jej tonu poznałam, że mówi serio.

Po lewej stronie widziałam rozjarzone okna domu Gardinerów. Przyśpieszyłam kroku, żeby zajrzeć na tyły, w okna Henry’ego Allena. Wiedziałam, że to jego pokój, bo kiedyś tamój byłam. Oczywiście po kryjomu. Chybaby mnie zabili, gdyby się dowiedzieli – pan czy pani Gardiner, Nonnie... Rany, Nonnie odgryzłaby mi głowę! Ale Henry Allen by mnie nie wydał. Nikomu tak nie ufam jak jemu. Jeszcze jak byliśmy mali, rzucał się na każdego, kto powiedział o mnie złe słowo. Wtedy nawet mi się nie śniło, że go kiedyś tak pokocham.

O mało nie potknęłam się o własne nogi, kiedy tak gapiłam się w okna, ale stałam daleko od domu i widziałam tylko prostokąty światła. Było już naprawdę ciemno, więc Henry Allen nie zobaczyłby mnie, nawet gdyby wyjrzał. A jednak czułam tą niewidzialną nić, która nas ze sobą łączy. Zawsze ją czułam.

Na ganku Jordanów – drugiej rodziny zamieszkałej na farmie – paliło się światło. Wiedziałam, że Mary Elli tamój nie ma, więc zawróciłam i wkrótce znów zobaczyłam dom Gardinerów. Tak się wpatrywałam w okna Henry’ego Allena, że prawie zapomniałam, kogo właściwie szukam. Ciekawe, czy on znów słucha tego swojego radia. Miał takie malutkie radyjko, z którym można wszędzie chodzić. Przynosił je zawsze na nasze spotkania przy strumyku. My oczywiście także mamy radio, ale duże i trzeba je włączać do kontaktu. Henry Allen mówił, że też mi skombinuje takie małe, i kiedy pomyślę, że zawsze będę miała muzykę przy sobie, to aż wierzyć mi się nie chce. Gardinerowie mają nawet telewizor i Henry Allen obiecał, że mi go kiedyś pokaże, jak nie będzie w domu jego rodziców ani służącej, więc nie wiadomo, ile przyjdzie nam czekać. Chyba że jakiś pogrzeb... Ale nie życzyłabym nikomu śmierci tylko po to, żebym mogła obejrzeć telewizję.

Patrzyłam na dróżkę przed sobą i żałowałam, że nie wzięłam latarni, bo robiło się coraz ciemniej. Na szczęście świecił duży księżyc i w jego blasku tytoń na polu błyszczał jak wyzłocony.

– Ivy! Co tu robisz o tej porze?

Aż podskoczyłam. Dopiero po dobrej chwili rozpoznałam Eliego Jordana, który szedł w moją stronę. Ze swoją ciemną skórą dosłownie wtapiał się w noc.

Zwolniłam kroku.

– Po prostu szukam Mary Elli – wyjaśniłam jak gdyby nigdy nic, ale w środku aż mnie zatrzęsło z nerwów.

– Latawica z niej, co? – Staliśmy już prawie twarzą w twarz, ale on wpatrywał się w pole, jakby spodziewał się ją zobaczyć. Miał siedemnaście lat, tak samo jak ona, chociaż śmiało można mu dać dwadzieścia. Był ode mnie wyższy i szerszy w barach. Nonnie nazywała go byczkiem.

– Ten byczek Jordan mógłby robić za czterech – zauważyła kiedyś z wyraźnym podziwem, a potem na tym samym oddechu dodała: – Trzymaj się od niego z daleka.

A co ja głupia jestem, żeby kręcić z kolorowym? To nie ja potrzebowałam przestróg. Czasem myślę, że się na mnie ogląda, a czasem przeraża mnie jego siła. Na przykład tego dnia, kiedy podniósł z ziemi pniak ogromnego drzewa i wrzucił na tył niebieskiej ciężarówki pana Gardinera, mięśnie grzbietu zmarszczyły mu się jak woda w strumyku. Mógł swoją siłę obrócić na dobre albo na złe, a ja nie wiedziałam, co wybierze.

– A widziałeś ją po dzisiejszej zwózce? – spytałam.

Pokręcił głową i wyminął mnie, zmierzając w stronę domu.

– Nie – rzucił przez ramię. – Pewnie będzie w domu jeszcze przed tobą.

– Jasne. – Znów przyśpieszyłam kroku.

Księżyc oświetlał rzędy tytoniowych krzaczków, a ja zapatrzyłam się w światła domu na farmie. W kieszeni szortów wymacałam skrawek papieru. „Jutro o północy” – napisał Henry Allen. Prawie każdego dnia zostawiał mi karteczkę w szczelinie słupka płotu, gdzie rozłupało się drewno. Mógł ją tamój wetknąć naprawdę głęboko i nikt poza mną o tym nie wiedział. Czasem wyznaczał mi spotkanie o pierwszej albo o drugiej, ale przeważnie o północy, i to lubiłam najbardziej. Już sam dźwięk tego słowa: „północ”... Marzyłam, że kiedyś opowiem naszym wnukom: „Spotykaliśmy się z dziadkiem przy strumyku o północy”. Oczywiście nigdy nie wspomnę, cośmy wyrabiali.

W oddali wylukałam latarnię. Drogą Upartego Muła, między domem Gardinerów a lasem, ktoś szedł. Raczej nie Henry Allen, grubo za wcześnie. Kiedy podeszłam bliżej, światło księżyca padło akurat na jasną głowę mojej siostry. Miała rozpleciony warkocz, a potargane włosy rozwiewały się jej wokół twarzy w jakiejś idiotycznej aureoli. Niosła coś... pewnie koszyk z ekstrasami od pana Gardinera. Podbiegłam kawałek, coby mnie usłyszała.

– Mary Ello!

Stanęła i zaczęła się rozglądać, skąd dobiega głos. W końcu musiała mnie zobaczyć, ale zamiast podejść, przebiegła moją ścieżkę w poprzek i popędziła przez las do domu. Uciekła, nie chciała mnie widzieć! A może nie chciała, żebym to ja zobaczyła ją. Moja siostra jest naprawdę dziwna.

Kiedy dotarłam do domu, siedziała już na ganku, kołysząc w ramionach Dzidziusia. Nawet w ciemnościach widziałam, że przyciska go do siebie z całej siły. Aż dziwne, że się nie rozpłakał, ale on zawsze potrafił znieść matczyną miłość. Tylko Mary Ella potrafiła go uspokoić, kiedy wpadał w złość, bo nie umiał wypowiedzieć, o co mu chodzi. Wiedział, kto nosił go przy samym sercu. W takich chwilach byli dwiema milczącymi duszami, wykrojonymi z tego samego materiału.

– Gdzie byłaś? – spytałam, jakbym spodziewała się usłyszeć prawdę.

– Chodziłam po ekstrasy do pana Gardinera.

Nie chciało mi się z nią kłócić. Odbieranie jarzyn nie trwa kilku godzin, chyba że musiała je najpierw wyhodować. Nie pisnęłam ani słowa, że widziałam, jak idzie do domu jednocześnie ze mną. Miała w sobie coś naprawdę kruchego i zawsze bałam się, że jeśli dotknę czułego miejsca, to po prostu się rozpadnie.

Na ganek wyszła Nonnie i w padającym od drzwi świetle przeszukała koszyk.

– Bananowy pudding Desiree! – wykrzyknęła z zachwytem. – Słodki Jezu, że też nie daje nam tego co tydzień!

– Nie wolno ci go jeść – upomniałam ją, siadając na podłodze. – Pamiętaj o cukrze.

– Nie twój interes, co mi wolno, a czego nie! Zapominasz, że jesteś moją wnuczką, a nie matką.

No więc się zamknęłam. Gdy chodzi o jedzenie, Nonnie jest jak dziecko. Powiesz, że czegoś nie może, to właśnie na przekór zje. Przypomnisz, że ma sobie zbadać siuśki, to skłamie, że już zbadała.

Zabiłam komara. Nie wytrzymam tu długo; ledwie przestaniesz się ruszać, zaraz cię obsiądą.

Nonnie weszła do domu, ale tylko na chwilę, po łyżeczkę. Potem usadowiła się na bujaku z miseczką puddingu na kolanach. Nie mogłam patrzeć, jak podnosi do ust pierwszą łyżeczkę, a potem wydaje długie westchnienie.

– Zbliżam się już do końca mojego pracowitego żywota.

Powtarza to od lat, ale ostatnio zaczęłam jej wierzyć. Dzisiaj w stodole wytrzymała raptem dwie godziny i nawet na bieganie za Dzidziusiem nie ma już sił. Teraz to my z Mary Ellą musimy bardziej przykładać się do pracy, żeby pan Gardiner pozwolił nam tu dalej mieszkać. Przecież mógłby mieć na nasze miejsce całą gromadę prawdziwych robotników. Na przykład rodzinę z ojcem i synami, którzy robiliby pięć razy więcej niż my trzy. Zawsze bałam się, że pewnego dnia każe nam się wynieść. I co poczniemy bez naszego domu?

Patrzyłam, jak moja babka grzebie łyżeczką w budyniu, a siostra trzyma przy sobie sekrety tak samo mocno jak swoje dziecko. Ciekawe, ile jeszcze pociągniemy w ten sposób.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: