Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Solo dla niej - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
Maj 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Solo dla niej - ebook

Kiedy kelnerka Shea Bentley podeszła do stolika, przy którym siedział Sebastian Stone, od razu wiedziała, że to miłość. On też. Ale Shea boi się uczucia. Ma za sobą życie, o którym chce zapomnieć, i obowiązki, o których zapomnieć nie może. On, lider rockowego zespołu, dorobił się fatalnej opinii. Do sennego Savannah w stanie Georgia przyjechał, żeby przeczekać skandal, który wywołał. Nie chce miłości, bo w świecie rocka nie ma na nią miejsca. Ale namiętność jest od nich silniejsza…
Zatracają w niej, choć żadne nie mówi prawdy o sobie. Ale nawet najbardziej namiętne uczucie nie ochroni ich przed życiem…

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-5954-3
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Nabrałem do płuc gęstego, wilgotnego powietrza, a moje buty zagłębiły się w mokry nadmorski piasek. Wilgoć przylgnęła do ciemnego, bezkresnego nieba, a gęsta mgła osnuła wzburzoną taflę nocnego oceanu, spienioną masę piękna i okrucieństwa. Podniosłem twarz do gwiazd, które sięgały nieskończoności. Spojrzałem na ich odwieczny firmament, jakby zbyt niski, a jednocześnie nieosiągalny.

Czasem żałowałem, że nie mogę sięgnąć poprzez niego, żeby gdzieś po drugiej stronie odnaleźć to, co zostało stracone.

Stałem tyłem do wielkiego domu na wzgórzu. Z okien padały promienie światła, jakby życie wyciągało swoje zaborcze palce w krainę cieni, szukając sposobu, by połączyć się z moją duszą. Przypływ też nadchodził pospiesznie, jakby chciał czym prędzej mnie dosięgnąć. Zamknąć w swoich ramionach i wciągnąć głęboko pod powierzchnię.

Nieważne, nad jakim morzem czy oceanem spacerowałem.

On zawsze tam był.

Czekał na mnie.

Uniosłem ręce w powitalnym geście, bo tak naprawdę nigdy nie chciałem pozwolić mu odejść. Nie chciałem zapomnieć. Podmuchy wiatru uderzały w moją twarz, smak soli i morza pobudzał zmysły, a ja dokładnie pamiętałem, dlaczego tu jestem.

Pamiętałem, co muszę ochronić, nawet jeśli przyszłoby mi za to zapłacić najwyższą cenę.Rozdział 1

Sebastian

Savannah. Pieprzona. Georgia.

Jak to się stało, że do cholery tu wylądowałem?

Oparłem dłoń o framugę wysokiego okna, wychodzącego na Ocean Atlantycki w domu na Tybee Island, na której właśnie byliśmy. W świetle dnia ocean wydawał się spokojny i łagodny, fale niespiesznie dobijały do brzegu i powoli odpływały do morza.

– Wszystko w porządku? – dobiegł mnie głos stojącego za mną Anthony’ego.

Wszyscy pozostali smacznie sobie spali, ale ja nad ranem pogodziłem się z myślą, że nie zmrużę dziś oka i postanowiłem wstać.

Anthony opierał się swobodnie o masywną wyspę na środku luksusowej kuchni. Zmarszczyłem czoło i skierowałem na niego wymowne spojrzenie, pełne niedowierzania i złości.

Anthony Di Pietro. Agent zespołu Sunder i jeden z niewielu ludzi, których naprawdę lubię.

A jednak w tym momencie nawet jego obecność mnie wkurzała. Mogłem na nim całkowicie polegać, jeśli chodziło o trzy sprawy, dla mnie najważniejsze na świecie – zespół, kumple z zespołu i mój młodszy brat.

– Nie, nie w porządku. Nic, kurwa, nie jest w porządku, Anthony. Czy oni w ogóle mają prawo tak ze mną postępować?

Wzruszył ramionami i głęboko westchnął, z namysłem kręcąc głową.

– Mogą zrobić, co tylko zechcą. Jesteś ich własnością, Baz.

Stłumiłem gorzki śmiech. Przez całe życie robiłem wszystko, żeby nikt nie mógł powiedzieć, że ma mnie na własność. Muzyka dawała mi wolność. A potem jak gdyby nigdy nic wykonałem zgrabne salto i sprzedałem duszę diabłu.

– W tym momencie nic nie jest pewne – mówił dalej. – To może być tylko kolejne ostrzeżenie, ale prawda jest taka, że i tobie, i mnie zaczyna brakować sznurków, za które moglibyśmy pociągnąć. Dobrze, że się zdecydowałeś na ten wyjazd.

Odwróciłem się, przesuwając dłonią po twarzy.

– Dalej nie ogarniam tego całego gówna.

Poczucie winy plus skłonność do agresji, z którą się zmagam przez całe życie, to nie najlepsze połączenie. W efekcie wpakowałem się w kolejną pieprzoną katastrofę. Tyle że tym razem konsekwencje mogły dosięgnąć nie tylko mnie. Ale co niby miałem zrobić? Pozwolić, żeby temu nadętemu skurwielowi wszystko uszło na sucho?

W życiu!

Wyzywająco podniosłem do góry podbródek.

– Nie mam zamiaru przepraszać za to, co zrobiłem.

Anthony to świetny gość. Około czterdziestu pięciu lat, trójka dzieci, które uwielbia, żona, którą uwielbia nawet bardziej. W tej branży nie ma wielu tak porządnych ludzi.

Do diabła, w ogóle nie ma wielu takich ludzi!

– Nie proszę cię o to. Myślisz, że nie wiem, dlaczego do tego doszło? – zapytał współczującym głosem, a ja czułem, że ten facet naprawdę wszystko rozumie. Przechylił głowę na bok i zmrużył oczy, po czym oddał celny strzał: – Tylko czy na pewno chcesz, żeby dowiedział się o tym cały świat?

Jakimś cudem udało mi się przełknąć gulę, która utkwiła mi w gardle.

– Nie.

Zaczął spacerować po pokoju, a stukot jego eleganckich butów niósł się echem po marmurowej posadzce.

– Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby go zmusić do wycofania zarzutów. W międzyczasie wy powinniście skorzystać z chwili spokoju. Zajmijcie się muzyką, nagrajcie jakiś nowy kawałek… Po to tu jesteście. Traktujcie ten czas jak urlop, a nie wygnanie.

Spojrzałem na wysoki sufit i w zamyśleniu potarłem ręką podbródek, próbując wziąć się w garść. W porządku. Powiedzmy, że to po prostu jakiś zaciszny domek na uboczu. Że wcale się nie ukrywamy w nadmorskiej rezydencji Anthony’ego, podczas gdy powinniśmy być w drodze do Francji, gdzie miała się rozpocząć nasza europejska trasa koncertowa.

Problemy z terminami.

Tak wyjaśniliśmy na Twiterze odwołanie koncertów.

Oczywiście fani nieźle się wkurzyli.

Nie, nie byliśmy najsławniejszym zespołem na świecie. Nasz styl był zbyt mroczny, surowy i głośny dla przeciętnego odbiorcy. A jednak nie mogliśmy narzekać na brak oddanych wielbicieli. Bilety na nasze koncerty sprzedawały się jak ciepłe bułeczki, a nasze kawałki były ściągane w tempie, które przyprawiało mnie o zawrót głowy.

My graliśmy, a ludzie chcieli nas słuchać.

Jednak teraz nawet to stało pod znakiem zapytania.

Kiedy okazało się, że być może stanę przed sądem oskarżony o napaść, sponsor trasy koncertowej się wycofał, a Anthony przekonał nas, żebyśmy tu przyjechali. Na parterze znajdowało się supernowoczesne studio nagrań, a Anthony uznał, że to miejsce jest tak daleko od Los Angeles, że nikt nas tu nie rozpozna.

Kumple z zespołu wiedzieli, dlaczego tu jesteśmy.

Austin nie wiedział.

Nie potrzebował kolejnych zmartwień.

Anthony włożył marynarkę i poprawił krawat.

– Posiedzicie tu przez parę tygodni. Fitzgerald nie chce, żebyście się pokazywali publicznie. Czekamy na decyzję, czy w Mylton Records są zainteresowani dalszą współpracą.

– Myślałem, że ich ucieszy kolejny skandal – zadrwiłem.

Całe to zamieszanie dobrze wpływało na nasz wizerunek. Tak właśnie powiedział ten zachłanny skurwiel Fitzgerald, kiedy podpisywaliśmy kontrakt. Kiedy odkrył, że mam kartotekę długą na dziesięć kilometrów – i nie mam tu na myśli osiągnięć muzycznych – aż cały się obślinił.

Anthony też pozwolił sobie na sarkastyczny uśmieszek.

– Wiesz, jak to mówią, Baz… Dopóty dzban wodę nosi. Nadepnąłeś na odcisk szefom tego całego biznesu, więc możesz się spodziewać konsekwencji.

Taaa, nadepnąłem. I jeśli będzie trzeba, nadepnę znowu. Bez wahania. Umiem zadbać o swój interes. A śmiecie takie jak Jennings nie zasługują na to, żeby chodzić po tej ziemi.

– Sam wiesz, że wokół zespołu już nieraz było gorąco. Najpierw twój ojciec, potem Mark… A teraz jeszcze to.

Próbowałem się nie wzdrygnąć na wzmiankę o Marku, ale dźwięk jego imienia zawsze uderzał we mnie jak błyskawica. Zacisnąłem zęby, żeby nie czuć bólu. Nie byłem w stanie o tym mówić. Jeszcze nie. Rana była zbyt świeża.

Zbyt, kurwa, świeża.

A po Julianie wiedziałem już, że taka rana nigdy się nie goi.

Anthony spojrzał na mnie błagalnie, jakby nie liczył specjalnie na to, że wezmę pod uwagę jego prośbę.

– Ten jeden raz zrób dokładnie to, o co cię proszę, Baz. Nie ruszaj się stąd i udawaj, że dobrze się bawisz.

Tyle że w życiu gorzej się nie bawiłem.

– Nigdy nie migam się przed gównem, na które sam sobie zapracowałem.

– Masz rację, przyjacielu. Raczej biegniesz mu prosto na spotkanie… skok na główkę i pięści w ruch, bez namysłu. Teraz musisz sobie to wszystko przemyśleć i zacząć wreszcie nad sobą panować. Na Boga, Baz, prawie zatłukłeś na śmierć producenta wykonawczego!

Podszedł bliżej i położył mi rękę na ramieniu.

– Znam cię i wiem, że to wszystko cię dobija. Zawsze stajesz w obronie innych, ale teraz czas, żebyś się zajął sobą. Bo stracisz wszystko, co dla ciebie ważne. I nawet ja nie będę mógł ci pomóc.

Poczułem w brzuchu sto ciasno związanych węzłów i zrobiło mi się niedobrze.

Anthony ścisnął mnie za ramię i posłał mi nie do końca szczery uśmiech. Starał się, jak mógł, poprawić mi humor.

– Po prostu udawaj, że to wakacje. Trzymaj ptaka w spodniach, a pięści z daleka od twarzy różnych dupków, a wszystko będzie dobrze. Wracam do Los Angeles i zajmę się tym całym Jenningsem, obiecuję. Ale jeśli w międzyczasie wpakujesz się w kolejne kłopoty, może mi się nie udać.

Kłopoty.

Powstrzymałem prychnięcie.

Pakowanie się w kłopoty w każdym miejscu, w którym się znalazłem, szło mi naprawdę nieźle. Tutaj czy w LA, nieważne.

Telefon Anthony’ego zawibrował.

– Mój samochód już czeka. – Włożył telefon do kieszeni marynarki. – Muszę jechać na lotnisko. Będę cię o wszystkim informował.

Złapał teczkę i umieścił ją na walizce, którą pociągnął przez wielkie, otwarte pomieszczenie w stronę podwójnych drzwi. Przystanął i odwrócił się, żeby ostatni raz przemówić mi do rozumu.

– Jeśli nie chcesz tego zrobić dla siebie, zrób to dla zespołu. Wiesz, że stoją za tobą murem, Baz. Rozumieją, dlaczego to zrobiłeś nawet lepiej niż ja. Nikt z nich nie chce powtórki z Marka. Nie jestem pewien, czy ktokolwiek z was by to przeżył. A skoro Austin jest twoim bratem, jest również ich bratem.

Poczułem się, jakbym dostał solidnego kopa w żołądek. Stałem i w milczeniu patrzyłem, jak Anthony wychodzi. Na samą myśl o tym, że mógłbym stracić Austina, ugięły się pode mną nogi. Ten dzieciak był całym moim życiem. Byłem za niego odpowiedzialny.

Głęboko odetchnąłem i zmusiłem się, żeby ruszyć z miejsca. Odwróciłem się i powlokłem na górę kręconą klatką schodową, by wskoczyć pod prysznic. Kiedy pokonałem ostatni zakręt, zamarłem. Na szczycie schodów przycupnął Austin, trzymał w garści swoje jasnobrązowe włosy i kołysał się w przód i w tył z głową schowaną między kolanami.

– Austin! – Przykucnąłem przy nim. Właśnie skończył osiemnaście lat i wyglądał, jakby cały składał się z chudych nóg i patykowatego ciała. Mieliśmy takie same szarozielone oczy, a jego włosy były rozczochrane i tak samo zwichrowane jak emocje, z którymi zupełnie sobie nie radził. Był dobrym chłopakiem, ale w jego sercu kłębiło się tyle nienawiści do samego siebie, że wcale o tym nie wiedział.

Kiedyś wziął na siebie moją winę, a ja miałem zamiar nie spocząć, dopóki mu tego nie uświadomię.

– Austin – powiedziałem ciszej, próbując wyplątać z jego włosów jedną z jego rąk. – Przestań.

Gwałtownie potrząsnął głową.

– To moja wina.

Chwyciłem go za głowę i zmusiłem, żeby na mnie spojrzał.

– Nie. To nie twoja wina.

Oparłem czoło o jego czoło, błagając w duchu, żeby choć raz mi uwierzył. Mój głos był zachrypnięty i cichy.

– To nie twoja wina.Rozdział 2

Shea

Pod dachem tego starego, historycznego budynku znajdowały się widoczne krokwie, przez które sączyło się przyćmione światło. Lampki w kształcie świec migotały na wysokich, okrągłych stolikach i w zacisznych lożach z wygodnymi kanapami. Żółtawa poświata przenikała blade światło kończącego się dnia i oblepiała wszystko jak mgła o zmierzchu. Mimo go miało się wrażenie, że wieczór płynie w przyspieszonym tempie, a projektor wypluwa kolejne świetliste migawki niewyraźnych twarzy i zduszonych głosów w zatłoczonym barze. Ukradzione chwile wirowały jak szalone, a ludzie szukali chwili wytchnienia w tym jedynym w swoim rodzaju miejscu.

W ogromnej sali zawsze panował mrok. Wydawało się, że kryje w sobie jakąś tajemnicę, a raczej milion tajemnic, które zostały tu wypowiedziane i pozostały już na zawsze, bezpieczne w tych czterech ścianach.

Nigdy nie myślałam, że to miejsce stanie się kawałkiem mnie samej. Wszystkie te lata spędzone na przygotowywaniu, doskonaleniu i kształtowaniu siebie samej, żebym mogła osiągnąć ten jeden, jedyny cel… A tymczasem okazało się, że ścieżka mojego życia zaprowadziła mnie z powrotem tutaj.

Bardzo szybko zrozumiałam, że są rzeczy o wiele ważniejsze niż ambicja.

Pokręciłam się wokół stolików, po czym wróciłam do imponującego, staroświeckiego baru, który jak samotna wyspa dryfował dumnie wśród oceanu hojnie zakrapianej alkoholem imprezy. Bar miał kształt masywnego owalu. Zwykle był najważniejszym miejscem knajpki U Charliego, ale czasem palmę pierwszeństwa przejmowała scena na drugim końcu wielkiego pomieszczenia. Oparłam łokcie o wypolerowany blat z ciemnego drewna. Choć jestem wysoka, w takich chwilach zawsze miałam ochotę stanąć na palcach, jakby dzięki temu mój głos brzmiał bardziej donośnie.

– Hej, Charlie! – próbowałam przekrzyczeć gwar. – Nalej mi, proszę, dżin z tonikiem i dwa amber ale.

Charlie krzątał się za barem, odwrócony do mnie plecami. Sięgnął po kilka szklanek do wieszaka na kieliszki zwisającego na łańcuchach z wysokiego sufitu.

Obejrzał się przez ramię i posłał mi spod gęstej brody krzywy uśmiech.

– Już się robi, kotku. Daj mi minutkę, żebym skończył twoje poprzednie zamówienie. Szybciej składasz zamówienia, niż ja przygotowuję drinki.

– To dlatego, że taki tu dzisiaj tłum. Sama ledwo nadążam.

Krótko potrząsnął głową, odwrócił się i zaczął przygotowywać drinki.

– Z wszystkim świetnie sobie radzisz. Knajpa od lat tak dobrze nie funkcjonowała… dobra passa zaczęła się, kiedy do mnie wróciłaś. – Puścił do mnie oko i popchnął w moją stronę dwa drinki, które szybko ustawiłam na tacy. – Już miałem zamykać interes, ale na szczęście zjawiłaś się ty i uratowałaś sytuację!

Przewróciłam oczami, ale tak naprawdę przepełniała mnie wdzięczność.

– Och, chyba trochę przesadzasz!

Zawsze był człowiekiem pełnym uroku. U Charliego było stałym elementem krajobrazu Savannah i prawda jest taka, że nigdy nie groziło mu zamknięcie.

Tak naprawdę to Charlie ocalił mnie.

Ten czarujący człowiek, który uwijał się teraz za imponującym, staroświeckim barem, był również moim wujkiem, bratem mojej matki. To on był dla mnie wsparciem, kiedy nie miałam się do kogo zwrócić, bo wszyscy inni się ode mnie odwrócili. Nigdy mi nie powiedział, że marnuję szansę i nigdy nie nazwał mojej decyzji błędem. Zachęcał mnie, żebym żyła własnym życiem… na swoich zasadach… podczas gdy wszyscy inni próbowali mi narzucać własne.

Charlie cofnął się, wytarł ręce w ręcznik, po czym przejechał nim po barze, zabawnie marszcząc brwi i uśmiechając się do mnie przekornie.

– Za to właśnie mnie kochasz, Niedźwiadku.

W specjalnym miejscu, które miałam dla niego w sercu, zrobiło się ciepło na dźwięk pieszczotliwego przezwiska, jakim nazywał mnie, odkąd byłam mała.

Ostrożnie wzięłam do rąk tacę i spojrzałam mu głęboko w oczy.

– Kocham cię, bo jesteś najlepszy, Charlie.

To był zaledwie ułamek sekundy, ale w jego brązowych oczach – takich samych jak moje – wyczytałam, że czuje dokładnie to samo.

W swoim dwudziestotrzyletnim życiu doszłam do wniosku, że są trzy typy facetów.

Może to nie w porządku wrzucać wszystkich do jednego worka – a właściwie do trzech worków – ale ta metoda bardzo ułatwiała mi życie. Była moim sposobem na przetrwanie w świecie, który chce mnie przeżuć, a następnie wypluć.

Pierwsza grupa to dupki. Łatwo ich rozpoznać. Zawsze interesuje ich wyłącznie jedno.

Przyjemność.

Nieważne, czy chodzi o seks, czy pieniądze, sławę czy wygodę. Wszystko sprowadzało się do tego samego.

Byli skupieni wyłącznie na własnym zadowoleniu i bez skrupułów sięgali po to, co im miało sprawić jakąkolwiek przyjemność. Większość z nich wcale się nie przejmowała ludźmi, których po drodze zranili. Szczerze, to niektórzy nawet to lubili!

Następni to mili faceci. Tych było trochę trudniej rozpoznać, bo nie planowali nikogo skrzywdzić. Byli słodcy i mili, traktowali cię jak księżniczkę. Tyle że tylko do momentu, kiedy im czegoś odmówiłaś albo kiedy dostali to i wystarczająco się tym nasycili. Ci faceci potrafili zasypać cię tysiącami wymówek i na milion różnych sposobów usprawiedliwiali swoje postępowanie, bo dzięki temu czuli się lepiej. W efekcie zwykle kończyło się tak, że to ty czułaś się, jakbyś zrobiła coś złego.

No i ostatnia kategoria – porządni faceci.

Faceci z charakterem. Zdolni do poświęcenia dla drugiej osoby, nawet jeśli coś na tym tracili, a przynajmniej nic nie zyskiwali. Nawet jeśli efekt końcowy mógł być nie po ich myśli. Zawsze robili to, co należało zrobić.

Charlie Cohns?

Był jednym z porządnych facetów.

Zasalutował mi żartobliwie, odwrócił się i szeroko uśmiechnął do Tamar, jednej z barmanek, która wślizgnęła się przez niewielkie drzwiczki znajdujące się na końcu baru z ramionami pełnymi pustych butelek, które najwyraźniej zamierzała wymienić na pełne. Była ode mnie starsza o rok czy dwa, miała płomiennie rude włosy i wyglądała całkiem jak współczesna wersja pin-up girl – z krągłościami, tatuażami i perfekcyjnym makijażem. Na dodatek nie pozwalała sobie w kaszę dmuchać. Była idealnym dopełnieniem Charliego, który z kolei był najbardziej wyluzowanym gościem na świecie. Na jej pełnych, czerwonych ustach pojawił się uwodzicielski uśmieszek. Byłam pewna, że po prostu nie potrafiła się uśmiechać w inny sposób.

– Nie ma mnie przez pięć minut, a ten facet już się zaczyna opierdalać? Wracaj do pracy, staruszku!

– Już, już – nie spuszczając ze mnie wzroku, przechylił głowę w jej kierunku i bezgłośnie wyszeptał: – Poganiaczka niewolników!

Śmiejąc się, ustawiłam na tacy ostatnie napoje.

– To dzięki Tamar ten bar jako tako się trzyma. Miałeś szczęście, że zdecydowała się przyjechać na południowy wschód.

– Nie opowiadaj jej przypadkiem takich rzeczy, bo czego jak czego, ale pewności siebie to jej nie brakuje! Już i tak próbuje się tu szarogęsić.

Tamar wykonała skomplikowany manewr, żeby jednocześnie umieścić wszystkie butelki na blacie. Obejmując je ramionami, zbliżyła się do blatu i zgrabnie wypuściła, a szkło zadźwięczało. Wyprostowała się. Miała metr pięćdziesiąt wzrostu i nawet na swoich dwunastocentymetrowych obcasach nadal nie sięgała Charliemu nawet do podbródka. Przerzuciła włosy przez ramię.

– Co dokładnie masz na myśli?

Charlie roześmiał się i rzucił w jej stronę zwinięty w kulkę ręcznik, który ona zgrabnie złapała.

– Och, nie odważyłbym się czegokolwiek mieć na myśli! A teraz pomóż mi z tymi zamówieniami. Staruszek już nie jest taki szybki jak kiedyś.

Jakimś cudem jej uwodzicielski uśmiech stał się jednak łagodny i Tamar wzięła się do roboty.

Bez dwóch zdań, to Charlie zdobył sobie serca nas wszystkich!

Z balansującą na dłoni tacą przepychałam się przez gęstniejący tłum, rozdając na prawo i lewo uprzejme uśmiechy oraz głośne „przepraszam”, żeby przebrnąć przez ten ścisk. Z głośników wydobywała się głośna muzyka, a to dzięki naszemu DJ-owi, Derrickowi. Na scenie przygotowywał się właśnie lokalny zespół. Często tu grywali w sobotnie wieczory i zawsze byli dużą atrakcją zarówno dla stałych bywalców, jak i dla turystów chcących się dobrze zabawić po leniwym dniu na plaży.

Zrobiłam kilka sprytnych uników, żeby uskoczyć przed wszędobylskimi łapskami jakichś studenciaków, którzy trochę za dużo wypili i właśnie byli bardzo blisko zmiany kategorii z miłych facetów na dupków. Jednak pracowałam tu na tyle długo, że miałam na takich swoje sposoby. Po prostu szeroko się uśmiechnęłam, a nachalne ręce ześlizgnęły się po moich nagich plecach.

Przystanęłam przy paru stolikach, żeby podać napoje, przyjęłam zamówienie od grupy młodych kobiet, które złączyły dwa stoliki, żeby się lepiej rozmawiało, po czym rozglądnęłam się uważnie, żeby sprawdzić, czy nikogo nie ominęłam. Moją uwagę przykuła samotna postać skulona w najdalszej, narożnej loży. Kiedy robiłam poprzednią rundkę, nikt tam jeszcze nie siedział.

Manewrując wśród tłumu, przeciskałam się w jego kierunku. Jednak im byłam bliżej, tym moje kroki były wolniejsze. Miał czarną czapkę, siedział z opuszczoną głową i był całkowicie pochłonięty swoim wypasionym telefonem, którego ekran jarzył się w mroku. Zwróciłam uwagę na ręce. Duże i mocne, wydawały się tak silne jak osobowość tego człowieka. Był ubrany w koszulę z długimi rękawami, a swobodnie podwinięte mankiety eksponowały skomplikowane tatuaże pokrywające całe przedramiona.

Nagle poczułam się zaintrygowana.

Chciałam być już bliżej, żeby dokładnie zobaczyć wzór.

Przychodzą do nas bardzo różni ludzie – młodzi i starzy, fani country i rockandrollowcy, rowerzyści i biznesmani – ale on był jedyny w swoim rodzaju, biła od niego jakaś witalność, która dziwnie nie pasowała do tych ścian. A przecież nawet jeszcze nie widziałam jego twarzy.

W myślach wywróciłam oczami. Ogarnij się, Shea!

Głęboko odetchnęłam, wzięłam się w garść i zmusiłam się, żeby podejść do stolika, za którym siedział. Odezwałam się głośno, żeby mój głos przebił się przez muzykę i gwar, serwując mu standardowe powitanie:

– Dobry wieczór, witamy U Charliego!

Na dźwięk moich słów jego ręce mocniej zacisnęły się na telefonie. Wydawało mi się, że minęła wieczność, zanim podniósł głowę, jak gdyby musiał się zastanowić, czy na pewno chce się ujawniać.

Kiedy to zrobił, nie byłam pewna, czy nie wolałabym, żeby jednak się na to nie zdecydował.

Przez jedną oszałamiającą sekundę czas stanął w miejscu, a ja zatraciłam się w twarzy, która musiała być najpiękniejszą twarzą, jaką w życiu widziałam. Nie była idealna i może to właśnie w niej było najpiękniejsze. Jego pełne usta były nieco wykrzywione z jednej strony, kości policzkowe były wysokie i wyraźnie zaznaczone, a zdecydowany podbródek z mocno zarysowaną szczęką – pokryty trzydniowym zarostem. Prawą brew przecinała blizna. Kolejną miał pod brodą. Jednak to surowość bijąca z jego dziwnych, szarych oczu odebrała mi na chwilę dech w piersiach.

Nie, nie był idealny.

Za to był piękny, mroczny i odrobinę przerażający.

Serce biło mi jak szalone i mimowolnie zrobiłam krok do tyłu. Pod skórą poczułam pierwszy dreszcz pożądania, jakby delikatne łaskotanie piórkiem, który następnie przeniósł się w dół mojego brzucha, by tam nabrać intensywności. Pewnie o wiele za długo nie pozwoliłam się dotknąć żadnemu mężczyźnie, bo od razu poczułam, że mój mały, prywatny świat może być zagrożony. Świat, w którym nie traciłam głowy dla pięknych nieznajomych, bo miałam za dużo rozumu w głowie, żeby narażać się na kolejne rozczarowania.

Nie, nie chodziło o to, że miałam wiele innych spraw na głowie.

W moim życiu liczyło się tylko jedno.

Inaczej niż inne dziewczyny w moim wieku nie mogłam sobie pozwolić na flirtowanie czy zabawę, nie mogłam się narażać na kłopoty. A znajomość z takim facetem mogłaby się zakończyć tylko tym.

Zresztą on też nie byłby zainteresowany, gdyby wiedział.

Zmarszczka na czole pięknego nieznajomego pogłębiła się, a ja czułam się jak totalna idiotka, stojąc tam z otwartymi ustami, niezdolna wykrztusić z siebie ani słowa.

Gwałtownie zamrugałam, żeby się wyrwać z tego chwilowego zamroczenia, po czym przełknęłam ślinę i zmusiłam się do sztucznego uśmiechu. Przez tego faceta byłam oszołomiona, zmieszana i poruszona w sposób, który niekoniecznie mi się podobał.

– Czy coś podać? – udało mi się wreszcie z siebie wydusić.

Jego płonące szare oczy zwęziły się, jakby się nad czymś zastanawiał. Nie wyglądało to specjalnie przyjaźnie.

Oczekiwanie. Jakby czekał na mój ruch, a przecież to ja zadałam mu pytanie.

Przechyliłam głowę, uważnie mu się przyglądając w mroku i zastanawiając, o czym myśli. Patrzył na mnie, jakby się spodziewał, że zwrócę się do niego po imieniu. Nagle dręcząca mnie od lat obawa zaatakowała z podwójną siłą. Przestąpiłam z nogi na nogę i ze strachu oblał mnie zimny pot.

Czy mnie rozpoznał?

Nie zdarzało się to często, bo z dziewczyny przeistoczyłam się w kobietę, a moje kiedyś krótkie, proste, jasne włosy teraz były długie, faliste i poprzeplatane jasnobrązowymi i złocistymi pasemkami.

Właśnie kiedy miałam uciec i przysłać tu inną kelnerkę, mężczyzna pochylił się do przodu i przejechał ręką po twarzy.

– Yyyy… Taaa… Przepraszam. Poproszę tequilę Gran Patron Platinum albo Suprema. Czystą.

Ten głos przesądził sprawę. Głęboki, aksamitny głos wypełnił moje uszy i oczarował moje zmysły.

– Proszę – powtórzył z naciskiem, przywołując mnie z powrotem z odległego miejsca, do którego zawędrował mój umysł. Kącik jego pięknych, pięknych ust powędrował lekko do góry, jakby dokładnie wiedział, jakie myśli krążą mi po głowie.

Jedno było pewne – ten facet był niebezpieczny! I miał bardzo drogie upodobania, jeśli chodzi o tequilę.

Potrząsnęłam głową, żeby odzyskać panowanie nad sobą i znowu dałam z siebie wszystko, jeśli o wymuszony uśmiech chodzi.

– Nie ma sprawy. Zaraz wracam.

Krótko skinął głową, ale jego oczy stały się odrobinę łagodniejsze.

Ten facet był niebezpieczny jak ruchome piaski.

W które miałam wielką ochotę wskoczyć.

Postanowiłam oderwać się od tych myśli, zanim mój umysł miał szansę sprowadzić mnie na jeszcze większe manowce. Odwróciłam się i oddaliłam kawałek, co dobrze mi zrobiło. W drodze do baru zatrzymałam się przy kilku stolikach, żeby sprawdzić, czy klienci czegoś nie potrzebują, cały czas udając, że nie czuję jego gorącego, przeszywającego spojrzenia wędrującego po moich odsłoniętych, okolonych lejącym materiałem plecach.

Kiedy wróciłam z jego zamówieniem, wymamrotał ciche „dziękuję”, a ja próbowałam się na niego nie gapić ani nie zwlekać z odejściem. Jednak zadanie okazało się niewykonalne, kiedy utkwił we mnie te swoje szare oczy i musnął tymi swoimi kapryśnymi ustami brzeg kieliszka, tylko tyle, żeby zwilżyć usta. Jego język wysunął się lekko w poszukiwaniu smaku tequili, a ja poczułam, że kolana mi miękną.

Boże, był z tych, którzy się delektują!

Drżącymi palcami dotknęłam czoła i poczułam, że jest rozpalone. Zawstydzona, wsunęłam za ucho łaskoczące mnie po policzku faliste pasmo włosów i spróbowałam przełknąć gulę, która blokowała mi gardło. Jednak mój głos i tak był zachrypnięty.

– Daj znać, gdybyś jeszcze czegoś potrzebował – powiedziałam, pospiesznie się wycofując.

Instynkt podpowiadał mi, że powinnam uciekać, że w tym pięknym nieznajomym było coś, czemu nie będę potrafiła się oprzeć. A najbardziej przerażające było to jego intensywne spojrzenie, które mówiło mi, że dokładnie o tym wiedział i nie wahałby się tego użyć przeciwko mnie.

Kiedy robiąc kolejną rundkę po sali, zobaczyłam, że go nie ma, prawie odetchnęłam z ulgą. Został po nim tylko studolarowy banknot pod pustą szklanką. Tyle że uczucie ulgi zostało zagłuszone przez gwałtowną falę rozczarowania.

Koniec wersji demonstracyjnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: