Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Splot - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 maja 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Splot - ebook

Akcja przenosi nas z Alp francuskich, gdzie grupa przyjaciół aktywnie spędza czas na stokach narciarskich, do San Francisco na konferencję naukową. Zahacza także o Kraków, w którym znakomity zespół informatyczny rozwiązuje zagadnienia algorytmów oprogramowania. Jacques prowadzi badania naukowe i ma obiecujące wyniki dotyczące łączenia ludzkiej tkanki nerwowej poprzez matrycę półprzewodnikową z ludzkim umysłem. Wydaje mu się, że potrafi interpretować sygnały z ludzkiego ciała oraz je pobudzać. Jego osiągnięciami interesuje się firma, która zamierza zastosować wynalazek w praktyce, a nie ma obiekcji co do metod, jakimi się posługuje dla osiągnięcia celu przejęcia tajnych danych. Równolegle prowadzone dochodzenie policyjne doprowadza przez zupełny przypadek na intrygujący trop.Josephine, która uwodzi Jacques’a, zostaje porwana i jest wykorzystywana do jego szantażowania. Tymczasem Maud – żona Jacques’a – niepokoi się o męża, gdyż nie może nawiązać z nim kontaktu.Dynamicznie zmieniająca się wielowątkowa akcja, jej nagłe zwroty oraz dobre rozeznanie autora w środowisku naukowym – oto elementy, które powodują, że powieść wciąga, splata się, a jej zakończenie jest nieprzewidywalne i zachęca do refleksji o charakterze filozoficznym oraz pozostawia niedopowiedziane, co jest prawdą, a co fikcją. Dzięki temu czytelnik pozostanie jeszcze na trochę w kręgu domysłów i spekulacji.

***

Po chwili sierżant sposępniał i stanął jak wryty. Rozglądał się, jakby coś zgubił. Ryknął potężnym głosem:
– To niemożliwe, przestawiałeś je?!
– Co takiego niby przestawiałem? Nic nie przestawiałem. – Po chwili magazynier również stał skamieniały naprzeciwko sierżanta, rozglądając się, jakby coś zgubił. – Rozumiem teraz. Cholera, nic tu nie ruszałem. Gdzie one są?
– Właśnie, gdzie one są? – grzmiał mocno poirytowany sierżant.
– Nie mam pojęcia, poza tym, nikogo tu nie było. –  W tym momencie zastanowił się, czy rzeczywiście mówi prawdę.

***

– [...] Niektóre sprawy są do nieprzezwyciężenia i walka z nimi skazuje nas na wycieńczenie i wieczne nieszczęście. Czasem warto zawirowania losu złapać we własne żagle. Zastanów się, jak początkowo zaskakujące i niekorzystne zdarzenie zaprząc dla własnej korzyści. Takie podejście często pozwala mi nie stracić optymizmu i poszukiwać konstruktywnych możliwości – odpowiedział Jacques [...]

***

Przesunął głowę tak, że ich usta spotkały się w namiętnym pocałunku. Wiedzieli, że bardzo pragną tego zbliżenia. Splot wydarzeń, odczuć i wrażeń popychał ich w stronę miłości. Jacques zaczął delikatnie guziczek po guziczku rozpinać jej koszulę... Rozchylił ją na boki i zsunął rękawy... Po chwili leżeli obok siebie w namiętnym uścisku.

***

Przecież nie mógł liczyć na żadne wsparcie, bo tu nie działała jego komórka. Odbezpieczył pistolet, wyskoczył zza drzwi i wycelował przed siebie.
– Stać i nie ruszać się! – krzyknął z całej siły.
Jednocześnie o mało nie zemdlał na widok tego, co miał przed sobą.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-63506-53-7
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Było piękne marcowe popołudnie wysoko w Alpach. Prawie idealnie błękitne niebo, ciepłe wiosenne słońce, niecałe dwa tysiące metrów nad poziomem morza. Jacques zdecydował, że pora zjechać z trasy i na chwilę zatrzymać się w górskiej restauracji w dolnej części stoku, aby poświęcić trochę czasu na kontemplację ostatniego dnia tygodniowych wczasów. Odepchnął się kijkami od śniegu i skierował w stronę małej polanki, ładnie oświetlonej słońcem, na której stała drewniana stylowa chatka.

Podszedł do stolika, gdzie czekali już Adam i Rebeka. Wiedzieli, że ich wspólny wypoczynek, wyjątkowo udany w tym roku ze względu na fantastyczne warunki śniegowe oraz nieustannie świecące słońce, dobiega końca i jutro rano każdy pojedzie w swoją stronę. Jacques wsiądzie do swojego peugeota i wróci do Grenoble. Zaledwie trzy godziny drogi i będzie w domu. Adam ma najdalej, ale z Lyonu mniej więcej w dwie godziny doleci do Krakowa. Czego się jednak nie robi dla życiowego hobby oraz dla przyjaciół! Rebeka zamierzała pojechać pociągiem TGV do Amsterdamu.

– Cześć! Długo już siedzicie? Właśnie zjeżdżałem czerwoną trasą z dwóch tysięcy siedmiuset metrów. Spodziewałem się, że tu was zastanę. – Jacques wiedział, że to ulubiona restauracja Rebeki i Adama z pięknym widokiem na dolinę, w której mieszkali. – Ostatnie popołudnie przed nami i aż szkoda tracić czas na odpoczynek, ale muszę przyznać, że nogi mnie już bolą. Czy przynieść po piwku z baru?

– Bardzo chętnie, dla mnie jedna stella. Rebeka, też masz ochotę? – spytał Adam.

– Dla mnie tysiąc sześćset sześćdziesiąt cztery, proszę. – Rebeka zawsze piła jasne. Lubiła kosztować lokalnych trunków.

Chwilę czekali, aż Jacques wrócił radosny z kuflami i podał je przyjaciołom. Siedzieli tak przeszło pół godziny, dzieląc się wspaniałymi wrażeniami z pobytu na nartach, z ulubionych tras zjazdowych, z górskich widoków, snując trochę refleksji nad życiem. To był już ich kolejny udany wspólny wyjazd. Od momentu, kiedy się poznali, minęło prawie pięć lat, ale coroczne zimowe wczasy oraz maile przez pozostałe pory roku mocno ich łączyły mimo sporej odległości, jaka dzieliła miejsca, które zamieszkiwali. Każde z nich miało na tyle dobrą kondycję i technikę jazdy, że przemierzanie tras, duże prędkości, strome stoki były dla nich nie tyle wyzwaniem, ile wielką frajdą. To właśnie teraz trwał ten tydzień, kiedy można było zapomnieć o troskach codziennego życia, a niepowodzenia i rozczarowania zostawić za sobą. Takie uwolnienie się od rutyny, od goniących terminów, od odpowiedzialności za innych było jakby oderwaniem od rzeczywistego świata. Czymś, co ma się tylko na trochę, a potem trzeba się obudzić w normalności. Tymczasem ich rumiane od wiatru twarze, przypalone od mocnego słońca nosy i uśmiechnięte buzie pozwalały dostrzec w nich ludzi zadowolonych, otrzymujących od życia właśnie to, czego pragnęli i czego potrzebowali. Te kwadranse, które spędzali wśród ośnieżonych świerków, siedząc na tarasie restauracji, popijając chłodne piwo i odpoczywając w promieniach słońca, wypełniała rozmowa dobrych przyjaciół oderwanych na chwilę od głównego nurtu swojego życia.

Mimo marcowego dnia w wysokich górach wcześniej robi się ciemno, gdyż słońce chowa się za szczytami Alp.

– Mamy jeszcze niecałe dwie godziny zjeżdżania. Proponuję, abyśmy pojechali kolejką linową na trzy tysiące czterysta i zjechali na sam dół do stacji początkowej. Co wy na to? – spytał Adam.

– Super – odparła Rebeka, gdyż uwielbiała strome stoki, a to była kolejna szansa zmierzenia się z szerokim, dobrze przygotowanym zboczem.

– Jedziemy, szkoda czasu – ponaglił ich Jacques. Uwielbiał szybkość i serpentyny pomiędzy drzewami w dolnej części trasy. I jeszcze jedno: uwielbiał swoje wyskoki na małych wzniesieniach terenu. Chwilowe oderwanie nart od śniegu i parosekundowy lot w powietrzu dodawał mu skrzydeł – jak sam to określał.

Trójka narciarzy wstała od stolika, zostawiła napiwek obsłudze sprzątającej restaurację i skierowała się w stronę swoich nart leżących na śniegu. Trzeba znów dopiąć buty, wskoczyć w wiązania, sięgnąć po kijki i nasunąć na oczy ciemne okulary. Jacques i Adam spodziewali się wielkiej frajdy z jazdy po stromych stokach, to przecież ostatnie godziny na nartach w tym roku. Ustawili swoje wiązania na większą siłę wypięcia, co gwarantowało silniejsze emocje i ograniczało ryzyko utraty nart w razie upadku. To pozwalało im na bardziej brawurową jazdę bez obawy, że narta niespodziewanie się wypnie i wylądują w śniegu.

Adam odepchnął się kijkami i ruszył przed siebie. Początkowo łagodne zbocze zmieniało się w stromy, szeroki żleb. Rebeka sunęła łagodnie. Gdy dotarli do zjazdu pokrytego muldami, bezpiecznie było odsunąć się od siebie na większe odległości. Jacques, który uwielbiał nierówności terenu, czuł się jak ryba w wodzie. Trzy kilometry niżej znajdowała się dolna stacja kolejki linowej, do której zdążali. Przed nią stok wypłaszczał się i należało nabrać rozpędu, aby podjechać pod wyciąg.

Po dotarciu na dół trójka narciarzy odpięła narty i czekała na nadjeżdżający wagonik kolejki linowej. To była najdłuższa kolejka w dolinie. Swój początek brała na wysokości 1800 metrów nad poziomem morza i pokonywała różnicę wzniesień aż 1600 metrów. Ze względów bezpieczeństwa wagoniki wisiały na podwójnej linie. Nieco zwalniały przy dolnej stacji, aby narciarze mogli swobodnie wsiąść do środka. Kabiny mieściły kilku ludzi i wiozły ich wysoko nad lasem, stokami i olbrzymimi nawisami skalnymi aż na sam szczyt.

Udało im się wsiąść do jednego wagonika. Jacques wszedł ostatni, narty zostawił w zewnętrznym bagażniku kolejki i podszedł do przyjaciół. Adam zwrócił uwagę, że mimo dużych wysokości, na jakich się znajdowali, spod śniegu w najbardziej nasłonecznionych miejscach zaczęła wystawać trawa. Znak nadchodzącej wiosny. Wraz ze zwiększającą się wysokością drzewa były zastępowane przez iglaste krzaki, stoki były coraz szersze i bardziej strome. W najwyższej partii gór żadna roślinność nie wyłaniała się spod grubej warstwy śniegu. Klimat był tu zbyt surowy, aby drzewa lub krzewy mogły przetrwać silne zimowe mrozy i mocne wiatry. Lekki wiatr owiewał wagonik, a gdy już dojeżdżali na samą górę, kołysał się łagodnie na boki.

Kiedy dotarli do górnej stacji, poczuli mroźne powietrze ocierające im policzki. Słońce, odbijając się od śniegu, oślepiało tak silnie, że nie sposób było nie używać okularów przeciwsłonecznych. Rebeka uwielbiała widok, który się przed nimi rozpościerał.

– Spójrzcie tam, przed nami! Mont Blanc. To niezwykłe, że ten szczyt pozostaje biały i w lecie, i zimie! – wykrzyknęła Rebeka.

– A tam obok widać wielki jęzor lodowca, który spływa na dół – dodał Jacques.

Rebeka stała zachwycona, dla niej ośnieżone szczyty były wyjątkowym cudem natury. W nizinnej i kompletnie płaskiej Holandii obrazy alpejskie wydawały się czymś jakby z innej planety, czymś uroczym i bardzo niedostępnym. Tak egzotycznym, że aż zapierało dech w piersiach.

Adam podjechał na nartach pod planszę, na której znajdowała się mapka tras zjazdowych. Czarny kolor oznaczał najtrudniejsze zjazdy, przeznaczone jedynie dla najbardziej zaawansowanych narciarzy. Kolory czerwony, niebieski i zielony oznaczały odpowiednio łatwiejsze szlaki. Jednak z tej wysokości zjeżdżali jedynie doświadczeni narciarze.

– Spójrzcie, tędy prowadzi czerwony szlak i rozwidla się poniżej na niebieski i czarny. Możemy na później odłożyć decyzję, którędy pojedziemy – zaproponował Adam.

– Jadę czerwonym i czarnym – nie wahał się Jacques.

– Ja z Adamem będziemy chcieli raczej zjechać łatwiejszą trasą prosto do wyciągu, zanim go zamkną – powiedziała po chwili namysłu Rebeka.

Przyjaciele zrobili sobie pamiątkowe zdjęcie z panoramą Alp w tle. Ustalili, że nie będą na siebie czekać, aby mieć jeszcze jedną szansę wjazdu. Ruszyli przed siebie porozrzucani po zboczu. Nartostrada była bardzo szeroka i miejscami stroma. Tu i ówdzie potworzyły się śniegowe muldy i zaspy, tak że nie sposób było się rozpędzić. Taka trasa to najlepszy trening dla kondycji narciarza. Kilometr niżej śnieg był mocniej ubity. Jacques pośpieszył naprzód, wyprzedzając większość narciarzy na stoku. Rebeka i Adam dotarli z chwilowym opóźnieniem do rozwidlenia nartostrad. Jacques zdecydował się podążyć czarnym szlakiem. Pod koniec dnia niewielu miało jeszcze tyle sił, aby zmierzyć się z tak trudnym zjazdem.

– Do zobaczenia przy kolejce na dole, nie będziemy na ciebie czekać – przypomniała Rebeka na odjezdnym.

– On ma świetną kondycję. Dojedzie jeszcze przed nami – stwierdził z uznaniem Adam.

Oboje przemierzali spokojne zbocze wśród lasu. Intensywna woń świerków roznosiła się po okolicy, gdzieniegdzie na śniegu leżały długie szyszki. Wiosennego akcentu dodawał świergot pojedynczych ptaszków wygrzewających się w ciepłych promykach słońca na najwyższych gałęziach. Narciarze spokojnie zsuwali się na dół. Niektórzy stawali, aby odpocząć, czasem zrobić zdjęcie. Ta część trasy była bardzo przyjemna, bo po obu jej stronach rozpościerał się wonny alpejski las.

Po pewnym czasie Adam i Rebeka dotarli do ostatniej prostej, która wiodła ku dolnej stacji kolejki linowej. Tu szlak niebieski i czarny ponownie się łączyły. Czekali chwilę, wypatrując Jacques’a. Nie nadjechał. Zdecydowali się wsiąść ponownie do kolejki zgodnie z wcześniejszą umową.

– Pewnie dotarł tu pierwszy i już wjeżdża na górę – powiedział Adam.

– No to pora i na nas. – Rebeka miała wyraźną ochotę zjechać jeszcze raz.

Wsiedli do kolejki. Wiedzieli, że Jacques to doświadczony narciarz i że przepada za samotnymi wycieczkami. W kabinie kolejki było tym razem mniej osób niż poprzednio, część narciarzy, zmęczona całodniowym wysiłkiem, zdecydowała się wrócić do swoich pokoi w wiosce narciarskiej. Rebeka i Adam widzieli, jak góry rzucają coraz dłuższe cienie. Jednocześnie coraz silniejszy wiatr i słabnące słońce pozwalały ponownie przymarznąć wierzchniej warstwie śniegu, po której bardziej zaawansowani narciarze sprawnie szusowali. Z wysokości kolejki linowej widok narciarzy ze sportowym zacięciem stanowił fascynujący obrazek. Ich gracja i pełna dynamiki jazda zachwycały. Kiedy Rebeka i Adam wychodzili z wagonika, mróz był już dość dotkliwy. Jeszcze ostatnie spojrzenie na panoramę gór. Wśród nich zaczęły się kłębić obłoki. To kolejne urzekające zjawisko w Alpach: chmury leżą niżej niż szczyty. Wyjątkowa okazja, aby popatrzeć na nie z innej strony niż zazwyczaj.

– Zjeżdżamy! – krzyknął Adam i popędził przed siebie.

Kiedy dotarli do górnej granicy lasu, byli już mocno zasapani. Postanowili zatrzymać się na chwilę, przysiedli nawet na śniegu, aby odciążyć nogi. Obserwowali, jak nad nimi wzniósł się helikopter, nadleciał z oddali i zaczął zbliżać się w ich okolicę. Zawrócił i zniżył się jakby do lądowania na sąsiednim stoku. Kilka minut wisiał w powietrzu. Z uwagą obserwowali, jak na linach wciągają jakiegoś nieszczęśnika do kabiny. To był niewątpliwie helikopter ratowniczy, który widywali sporadycznie w dolinie. Pojawiał się jedynie w nagłych wypadkach, kiedy kogoś trzeba było natychmiast przetransportować do szpitala.

– Narciarstwo to wspaniały sport, ale niestety urazowy. Na szczęście nic nam się nie stało przez cały tydzień. Uważaj na siebie – przypomniał Adam.

– Jeżdżę ostrożnie, nie panikuj. Żal mi tego człowieka, który tak kończy swój urlop. To bardzo niefortunne – przeżywała Rebeka.

– To są koszty sportów ekstremalnych na dużych wysokościach. Każdy z nas jest tego świadomy. A jednak tłum narciarzy każdego roku przyjeżdża tu ponownie. – Adam brzmiał bardziej optymistycznie.

Po chwili oboje ruszyli w dół stoku, jakoś ostrożniej niż do tej pory, obawiając się, aby im czasem nie przytrafiło się coś złego. Przecież przed nimi jeszcze wspaniały wieczór pożegnalny, na kolację wybiorą się do restauracji, a po posiłku pójdą na drinki do tego wesołego baru z muzyką. Każdego wieczoru chodzili posłuchać muzyki.

Pół godziny później dochodzili do swojego budynku z nartami przerzuconymi przez ramię i kijkami w drugiej dłoni. Najpierw skierowali się do boksu, gdzie przechowywali sprzęt narciarski. Tu narty i buty miały szansę ociec i wyschnąć.

Tymczasem ich boks stał pusty. Najprawdopodobniej Jacques postanowił zabrać swój sprzęt od razu na górę. Przecież jutro rano będzie mało czasu na spakowanie manatków i włożenie ich do samochodu.

Jakież było ich zdziwienie, gdy odkryli, że ich lokum też jest puste. Widocznie Jacques wciąż zjeżdżał na nartach i jeszcze nie dotarł. Tymczasem Rebeka zdecydowała się pierwsza wziąć prysznic. Adam zdjął strój narciarski, a następnie przygotował herbatę. Kiedy Rebeka wróciła do kuchni, tym razem on wskoczył pod prysznic. Po pewnym czasie usłyszał pukanie i mimo szumu pryskającej wody zdawało mu się, że z pokoju dobiegają odgłosy rozmowy. Zaraz potem drzwi zamknęły się z wyraźnym trzaskiem. Wystraszył się, gdy usłyszał gwałtowne i niespodziewane walenie do łazienki i krzyk:

– Wychodź, Adam, wychodź!

Szybko się wytarł ręcznikiem i zarzucił na siebie szlafrok. Przed sobą ujrzał skuloną na kanapie i płaczącą Rebekę.

– Co się stało? Rebeko, wykrztuś z siebie, co się stało.

– Ze stacji ratowniczej przynieśli narty Jacques’a! To on został zabrany tym helikopterem do szpitala w Chamonix! Ledwo oddychał. – Z trudem mówiła przez łzy. – Miał wypadek na stoku, podobno przewrócił się po skoku i mocno uderzył głową w śnieg. Jest w bardzo ciężkim stanie, nie wiadomo, czy z tego wyjdzie… – Kiedy to mówiła, w jej oczach widać było przerażenie.

Adam próbował zebrać myśli, nie wiedział, czy to prawdziwa historia, czy jakiś piekielny wymysł jego wyobraźni. Słowa Rebeki docierały do jego głowy i sprawiały ból. Przecież jeszcze parę godzin temu szczęśliwi siedzieli w restauracji przy szlaku. Pamiętał, jak razem się śmiali i dowcipkowali. Jaką radość widział w oczach Jacques’a, kiedy wspominali o zjazdach, skakaniu, slalomie, prędkości. A teraz jeden z nich ma odejść z tego świata? Tak nagle, tak bez sensu, tak nieoczekiwanie, tak młodo. To jakiś absurd! Może to nie koniec, może on nadal będzie żył? Widział ciemność przed oczami i jego ciało zaczęło się trząść z powodu nerwowego napięcia. Zaciskał dłonie na głowie i chodził bez sensu po pokoju. Rebeka szlochała na kanapie. Adam bezwiednie i chyba odruchowo chciał ustawić leżące na podłodze narty Jacques’a i oprzeć je o ścianę. Schylił się, aby po nie sięgnąć i aż krzyknął z wrażenia:

– To niemożliwe! Jacques nie ustawiłby siły wypięcia wiązania na maksimum, on nie jest wariatem. Lubi szybką jazdę, ale nie na maksymalnym zacisku wiązań. – Spojrzał na drugą nartę i poczuł niemałe zdziwienie, gdyż ustawienia wiązań na niej były inne i prawdopodobnie odpowiadały temu, co wybrał Jacques.

– To niemożliwe! – zakrzyknął po raz drugi Adam. – Przecież ustawienia wiązań muszą być identyczne. Jacques zna się na tym doskonale.

Adam i Rebeka natychmiast włożyli kurtki i pobiegli do stacji ratowniczej. Adam wbiegł do recepcji i poinformował dyżurną, że mężczyzna zabrany helikopterem to ich przyjaciel i że chciałby porozmawiać z szefem grupy ratunkowej.

– Dobry wieczór, jestem Arnaud – przedstawił się rosły mężczyzna w czerwonym skafandrze.

– Chcemy wiedzieć, jak to było, co się stało – dopytywała się Rebeka. – Spędzaliśmy ten tydzień razem. To nasz dobry przyjaciel z Grenoble.

– Jakiś narciarz zauważył leżącego na śniegu chłopaka i poinformował nas o wypadku. Pojechaliśmy tam z kolegą skuterem śnieżnym i rozpoznaliśmy sprawę. Poszkodowany nadawał się do natychmiastowej operacji. Bardzo ciężko dyszał, jakby odniósł wewnętrzne obrażenia. Jego oczy patrzyły na nas błędnie, zdawał się tracić przytomność. Musieliśmy natychmiast wezwać helikopter, aby go zabrał do szpitala. Narty odnieśliśmy do państwa.

– Chcielibyśmy jak najszybciej go zobaczyć. Jak możemy się dostać do miasta? – spytała Rebeka.

– Jeśli poczekacie godzinę, to jeden z naszych ludzi będzie wracał po pracy do domu w okolicach Grenoble. On zna dobrze ten szpital. Zawiezie was na miejsce – zaproponował ratownik.

– A narty? Czy ktoś przy nich coś ruszał po upadku? – zainteresował się Adam.

– Skądże, narty wstawiliśmy do gondoli i zwieźliśmy na dół, a potem pan wie… – odpowiedział ratownik. – To typowy upadek narciarski, tym razem bardzo poważny, jakby nastąpił przy naprawdę dużej prędkości.

– Czy na pewno nikt przy nich nie manipulował? – powtórzył pytanie Adam, ponieważ to, że ustawienie siły wypięć obu nart różniło się od siebie, nie dawało mu spokoju.

– Absolutnie, my nic nie robiliśmy przy jego nartach.

– Czy moglibyśmy podjechać na miejsce wypadku, zanim jeszcze zajdzie słońce? – poprosił Adam, gdyż chciał zrozumieć, jak to się stało.

– Normalnie nie wyjeżdżamy w góry tuż przed zmrokiem. To zbyt niebezpieczne.

– Jesteśmy bardzo zżyci z naszym przyjacielem, bardzo nam zależy, proszę nas zrozumieć – nalegał Adam. Jednocześnie podsunął banknot dla zachęty. Arnaud błysnął okiem i odparł:

– Skoro tak wam zależy, powinniśmy się pośpieszyć.

Wskoczyli w trójkę na skuter śnieżny i ruszyli w górę stoku. Ratraki dookoła rozprowadzały i ubijały śnieg, aby wyrównać trasy na następny dzień. Widać było ich migające światełka, kiedy posuwały się nawet po najtrudniejszych ścieżkach.

Po chwili dotarli do bardziej stromego zbocza, zatrzymali się przy granicy z lasem i podeszli do miejsca, gdzie rzekomo znaleziono Jacques’a. Gdzieniegdzie wśród lasu widać było ciemne kępy suchych traw, które wystawały spod śniegu. W dolnej partii gór dawało się już odczuć zbliżającą się wiosnę. Jedynie na szlaku narciarskim śnieg zalegał równą warstwą.

– To tam, zaraz przed tym wzniesieniem – wskazał ratownik.

Chwilę później stali dokładnie w tym miejscu, w którym dwie godziny wcześniej leżał Jacques. Na śniegu widać było kilka plam krwi.

Adam od razu rozpoznał tę okolicę. Jeździł tędy wraz z przyjacielem każdego dnia. Obok głównej trasy była to właśnie ta ich górka, której nie mogli ominąć, tylko musieli wziąć rozpęd i wzbić się w powietrze. Po czym opadali na równy śnieg i pędzili dalej. Teraz wszystko wyglądało jakoś inaczej. Adam musiał się dobrze przyjrzeć, by się zorientować, na czym polega różnica.

Patrzył ze zdumieniem i nie wierzył własnym oczom. Ten równy śnieg, gdzie normalnie lądowali po skoku, był teraz przykryty kępami trawy, tej samej wystającej trawy, która przebijała się przez śnieg w lesie dwadzieścia metrów dalej. Jak to możliwe? – zastanawiał się, przecież tego nie było tu jeszcze dzisiaj w południe, kiedy zjeżdżali tędy jeden po drugim.

Adam opowiedział o swoich spostrzeżeniach ratownikowi. Ten jednak zignorował jego słowa.

– To typowy upadek narciarski. Młodzi ludzie przeceniają swoje siły i umiejętności. Nie są na tyle przewidujący, aby zrezygnować z brawurowej jazdy. Czasem muszą za to zapłacić bardzo wysoką cenę – podsumował.

Adam słuchał i jednocześnie nie słuchał wyjaśnień ratownika. Wiedział, że to jeden z najtragiczniejszych dni w jego życiu. Nie mógł w tym momencie w pełni racjonalnie myśleć. Wiedział jednak, że coś tu się nie zgadza. Te narty z różnym nastawieniem wiązań, teraz ta trawa, która leżała na śniegu niczym zerwana w lesie i narzucona na zjazd. Czy to mógł być zwykły przypadek, czy niefortunne zrządzenie losu, a może czyjeś zaplanowane działanie? Jakże tragiczne w skutkach dla ich młodego kolegi, a także dla nich. Zaczęło się ściemniać na dobre, wsiedli na skuter i wrócili do wioski.

Tam czekał na nich jeden z pracowników obsługujących kolejkę linową. Uprzedzony przez ratownika siedział w samochodzie, aż przyjaciele Jacques’a zjadą skuterem. Zaczynało się ściemniać, chciał się znaleźć na autostradzie przed zachodem słońca. Późnym wieczorem dotarli do szpitala.

Następnego dnia dostali informację od lekarza, że Jacques, utalentowany młody naukowiec z instytutu mikroelektroniki we Francji, wyśmienity narciarz hobbista zakończył swoje życie w wieku trzydziestu trzech lat. Umarł nad ranem na skutek krwotoku wewnętrznego.

Szok po tym przeżyciu doprowadzał Rebekę i Adama niemal do obłędu. Adam miał jednak silne przeczucie, że to nie była śmierć przypadkowa. Chciał poznać prawdę… Ale czy ją kiedykolwiek pozna? Czy jego przeczucia się potwierdzą? Czy czasem po prostu los płata figle?1

Często do godzin południowych San Francisco pogrążone jest we mgle rozciągającej się od zatoki. W połączeniu z szarością bardzo wczesnych godzin rannych powodowało to kiepską widoczność nawet na dobrze oświetlonych arteriach. Tego poranka szara i gęsta mgła spowiła niżej położone dzielnice aglomeracji. Musiała być chyba piąta lub szósta rano, bo ruch samochodowy był jeszcze względnie mały. Ulice świeciły pustkami. Jedynie sporadyczni przechodnie zakłócali spokój. Nawet bezdomni, którzy sypiali w kartonowych pudłach, nie robili hałasu.

Niewielka czarna ciężarówka z przyciemnionymi bocznymi szybami krążyła po okolicy już drugą godzinę. Wolno przemierzała miasto, jakby w poszukiwaniu bliżej nieokreślonego celu. Kierowca nosił szerokie, lekko przyciemniane okulary. Zupełnie zbędne, bo przecież pogarszały jedynie widoczność przy panującej mgle. Musiały więc raczej skrywać wzrok i rysy twarzy szofera przed przypadkowym przechodniem. Auto poruszało się z prędkością 20–30 kilometrów na godzinę, trzymając się blisko krawężnika. Kierowca czasem raptownie hamował i kierował wzrok na chodnik. Uważnie przyglądał się niektórym obiektom, gdy wydały mu się szczególnie interesujące. Czasem mrugał światłami i czekał. Zdarzało się, że użył klaksonu, aby zwrócić na siebie uwagę. Zupełnie przeciwnie do wrażenia, jakie sprawiał początkowo – była to po prostu czarna ciężarówka w mglisty i szary poranek, jadąca bardzo powoli. A jednak. Kierowca zachowywał się, jakby za czymś węszył. Jednocześnie był niezdecydowany i bardzo ostrożny.

Pojazd, miejscami obdrapany, nie miał w sobie nic szczególnego. Część poza kabiną kierowcy była całkowicie zasłonięta, pozbawiona jakichkolwiek szyb. Jedyne wejście do tylnej części znajdowało się z boku wozu. Drzwi sterowane elektrycznie z kokpitu rozsuwały się wzdłuż maski i nie trzeba było używać siły, aby elegancko wsiąść.

Kierowca jechał główną ulicą z nadzieją, że ujrzy wreszcie obiekt swoich poszukiwań. Cierpliwość. Wtem w bocznej uliczce zobaczył mężczyznę w średnim wieku ubranego w brudne, podarte łachy. Ów mężczyzna posuwał się obojętnie przed siebie bez celu i pośpiechu. Sprawiał wrażenie bardzo zaniedbanego i samotnego. Kierowca gwałtownie zahamował i cofnął się do uliczki, którą właśnie mijał. Skręcił w nią i powolutku, spokojnie zbliżał się do mężczyzny. Kiedy zrównał się z przechodniem, opuścił szybę i spytał:

– Witam pana. Jestem z organizacji charytatywnej, która rozdaje ubrania i dożywia. Mamy też noclegownię parę przecznic stąd. Interesuje to pana?

– A skąd wiesz, że mnie może w ogóle coś interesować? Odwal się pan i nie zawracaj mi głowy! Nie znam pana.

– Mimo to zachęcam do skorzystania z naszego wsparcia. – Kierowca machnął folderem, w którym umieszczono eleganckie zdjęcia posiłku, talerza ze smakowitym daniem, oraz budynku noclegowani dla bezdomnych. – Niech pan spojrzy, nie wszyscy wiedzą o naszej działalności. Nie jest pan w potrzebie? Mam sobie jechać?

– Zaraz, zaraz. Hej, hej, nie odjeżdżaj pan. Wielu się tu kręci takich świrów, którzy chcą mi wcisnąć jakiś kit, a potem dokopać dla sportu. Poznaję ten budynek, ale nie wiedziałem, że tam się mieści noclegownia.

– To proszę wsiąść, podwiozę pana i przedstawię wolontariuszom. Zapraszam do środka – zachęcał kierowca.

Przechodzień zrobił krok w stronę czarnego wozu, ale jeszcze się wahał. Widząc to, kierowca dodał lekko gazu i rzucił:

– No nic, chciałem pomóc, na takiej samej zasadzie jak wielu ubogim. Wszyscy dostają darmowy ciepły posiłek. Kiedy jadłeś ciepłe ziemniaki i pieczeń cielęcą? Wskakuj! Nie bądź frajerem.

Skutecznie rozwiał resztę wątpliwości przechodnia i przyciskiem uruchomił otwieranie drzwi. Biedak zadowolony, że wreszcie ktoś go zauważa i stara się bezinteresownie mu pomóc, przyśpieszył kroku i wskoczył na tylne siedzenie. Drzwi zamknęły się za nim z lekkim trzaskiem.

– Może tymczasem poczęstujesz się wodą lub kanapką? Zaraz będziemy na miejscu. I przedstawię cię podopiecznym z ośrodka pomocy społecznej – przemawiał ciepłym głosem kierowca.

Ciężarówka żwawiej ruszyła do przodu. Kierowca włączył pewien przycisk umieszczony zaraz przy guziku sterowania klimatyzacją. Między tylną częścią a szoferką znajdowała się szyba, tak jak w niektórych taksówkach. Pasażer musiał używać mikrofonu wbudowanego w sufit pojazdu, aby móc się porozumieć z kierowcą. Teraz już nieco szybciej jechali ulicami San Francisco. Zmierzali w stronę budynku, który widniał na zdjęciu w folderze. Ciężarówka jechała spokojnie, nie wzbudzając niczyich podejrzeń.

Wtem dało się słyszeć walenie w szybę tuż za głową kierowcy. Trzy silne uderzenia musiały mieć swój powód. Szyba okazała się na tyle mocna, że nawet nie pękła. Po łomocie nastąpiła cisza. Jakby pasażer spokojnie usiadł na swoim fotelu. Dlaczego nie użył mikrofonu? Czego tak nagle chciał w tym momencie? Jednak kierowca nie wydawał się zdziwiony przebiegiem spraw. Prowadził w sposób bardzo opanowany, bez zakłóceń, tak jakby spodziewał się wszystkiego, co następowało. Po chwili, gdy już z tyłu nie dochodziły żadne dźwięki, zdecydował się wyjechać na peryferie. Rozpędził się i zmierzał w stronę drogi ekspresowej. Przemieszczał się na południe wzdłuż linii wybrzeża. Zwolnił dopiero wtedy, gdy wyjechali poza tereny zabudowane. Tutaj znów zdawało się, że czegoś szuka. Jechał wolniej i ostrożniej. Jest! Udało się, znalazł tę dróżkę. Wyłączył światła i skręcił w nieutwardzoną alejkę, która prowadziła do niewielkiego lasku. Szarzało, widział zarysy terenu. Tu zwolnił, wykręcił i stanął na poboczu. Przekręcił głowę i zajrzał do tylnej części samochodu. Przywieziony mężczyzna leżał na środku bez ruchu.

Pora działać – pomyślał szofer i otworzył przyciskiem drzwi do tylnej części samochodu. Pasażer mimo dużej ilości świeżego powietrza, która nagle napłynęła do środka, nawet się nie poruszył. Kierowca zdjął okulary i założył maskę tlenową. Wyszedł z kabiny i przeszedł na tył. Zaryglował za sobą drzwi ciężarówki. Wreszcie się udało, od dwóch tygodni dopiero jeden dawca. Ale wreszcie jest, pomyślał beznamiętnie i chwycił za dłoń pasażera. Ta zwisała bezwładnie na jego ręce. Wyczuwalne tętno i żadnych powodów do niepokoju. Pasażer mocno zasnął pod wpływem środków usypiających rozpylonych w kabinie. Rozpylanie było uruchamiane przez regulator przy kierownicy pojazdu, obok sterowania klimatyzacją. Pasażer nie czuł żadnej różnicy, gdyż rozpylana substancja była bezwonna i dostawała się tą samą drogą co ogrzewanie lub chłodzenie z klimatyzacji. Teraz będzie spał mocno przez pięć czy sześć godzin.

Kierowca włączył zapalniczkę do papierosów, aby się rozgrzała do czerwoności, a następnie zacisnął metalową obręcz na lewym kciuku pasażera i włączył sprężarkę. W dłoń wstrzyknął środek znieczulający. Nie był ani lekarzem, ani pielęgniarzem. Przeczytał kiedyś w poradniku medycznym kilka akapitów o środkach znieczulających i o opatrywaniu ran. Teraz wprowadzał tę wiedzę w życie. Po chwili metalowa obręcz obejmująca kciuk się oszroniła. Palec zaczął miejscami sinieć z zimna, lecz cała dłoń pozostawała ciepła. Po paru minutach mężczyzna podjął decyzję. Chwycił za cęgi i wsadził kciuk między ich szczypce. Energicznie i zdecydowanie zacisnął je, a odcięty kciuk spadł na torebkę plastikową. Teraz nie było chwili do stracenia. Krew sikała z palca. Chwycił za rozgrzaną zapalniczkę i przycisnął ją do dłoni w miejscu odciętego palca. Zasyczało. Krew zaczęła jedynie się sączyć. Kierowca owinął w folię odcięty palec i schował do przenośnej turystycznej lodówki zasilanej z akumulatora samochodowego. We wnętrzu była temperatura bliska zeru. Ranę na dłoni pasażera opatrzył, aby zapobiec upływowi krwi i uniknąć infekcji. Gdy wszystko było już gotowe, chwycił pasażera za barki i wyciągnął z samochodu. Ten, mimo tak drastycznej i niespodziewanej amputacji, nie mrugnął nawet okiem. Sen i środek znieczulający działały skutecznie.

Kierowca zaczynał się denerwować. Na dworze było coraz jaśniej, słońce podnosiło się nad horyzontem. Teraz trzeba było kończyć zadanie. Przeniósł bezdomnego kawałek dalej od drogi i zostawił w lasku opartego o pień. Ofiara powinna sobie poradzić, gdy się obudzi. On sam nie ryzykował wiele. Bezdomny przecież nie był nigdzie zameldowany, nie pracował, a to dawało możliwość niczym nieograniczonych działań. Kierowca nie ociągał się, wskoczył z powrotem do samochodu i odjechał. Światła włączył dopiero na asfaltowej drodze parę kilometrów od zajścia. Teraz przed siebie, byle dalej od tego strasznego miejsca. Okaleczył nieznajomego mężczyznę! W ten niezwyczajny sposób zdobył zdrowy kciuk. Reszta się nie liczy. Pasażer już go nie obchodził. Za kciuk dostanie kasę i tylko to się w tej chwili liczyło.

Prowadził już około godziny, jadąc drogą na południe od San Francisco. Mimo zdenerwowania i chęci jak najszybszego dotarcia do celu starał się nie przekraczać dozwolonej prędkości i nie łamać żadnych przepisów. Nie mógł sobie pozwolić na przypadkową wpadkę przy ewentualnej kontroli policyjnej. Wszystko przebiegało zgodnie z planem. Skręcił z drogi ekspresowej i wjechał na średniej wielkości osiedle domów ze sporymi ogrodami, położone przy wzgórzu na samej granicy niewielkiego lasku. W oddali, trochę na uboczu, znajdowała się posesja, do której zmierzał. Dotarł do bramy, wcisnął przycisk pilota i drzwi same zaczęły się rozsuwać. Przejechał i dotarł do szopy przy budynku. Zatrzymał samochód. Sięgnął po przenośną lodówkę i wszedł do środka.

Skierował się od razu do piwnicy. Było to niewielkie pomieszczenie wypełnione przede wszystkim osprzętem hydraulicznym do rozprowadzenia ciepłej i zimnej wody po całym domu. Tu był także zainstalowany piec olejowy do ogrzewania zimą pomieszczeń oraz podtrzymywania ciepłoty wody do mycia. W kącie stała skrzynia na warzywa, które tu, w ciemności i niższej temperaturze, mogły przetrwać całe miesiące. Obok stał drugi zbiornik, o wiele większy, gdzie hydrofor pompował wodę ze studni, aby utrzymać stałe ciśnienie pomiędzy dwa i pół a pięć atmosfer. Za zbiornikiem z zimną wodą znajdowały się małe drewniane drzwiczki. Wyglądały jak zamknięcie skrytki na narzędzia z finezyjną korbką i zameczkiem. Kierowca otworzył je, odblokował kolejne drzwiczki i zgrabnym ruchem ciała przedostał się na ich drugą stronę. To było niewielkie przejście do sąsiedniego pomieszczenia. W nim zwisała z sufitu elegancka, dość nowoczesna lampa, która dawała silne światło, ściany były otynkowane, a przy niewielkim stoliku stała szeroka sofa. Całość sprawiała porządne wrażenie – ot, prawie normalny pokój, wprawdzie skromnie urządzony, ale na tyle, by mógł spełniać swoje podstawowe funkcje. Jedyne, co go odróżniało od normalności, to brak jakiegokolwiek okna – znajdował się wszak pod ziemią. W kącie obok szafy stała lodówka, w której górnym segmentem był zamrażalnik, prawie pusty. Kierowca szybko otworzył drzwiczki chłodziarki i umieścił tam zawartość przenośnej lodówki. Palec owinięty w folię miał tam trafić tak szybko, jak się da. I tak się stało. Na dzisiaj wykonał zadanie. Odetchnął z ulgą.

Bezdomny zaczął się wybudzać. Czuł potworny ból w lewej dłoni. Co się stało? Skąd ta drzemka? Jak się tu znalazł i gdzie w ogóle jest? Spojrzał na lewą dłoń. Cholera, cała we krwi. Co to za opatrunek na lewym kciuku? Potwornie boli. Ale nie odważył się rozwinąć i zajrzeć. Musi działać rozsądnie, aby nie zakazić rany, jakakolwiek by się okazała. Chciał dotrzeć do punktu pomocy medycznej. Zaczynał kojarzyć wydarzenia sprzed zaśnięcia. Ktoś go zaczepił w centrum miasta, a on wsiadł do jakiegoś dużego i ciemnego samochodu. Potem poczuł suchość w gardle. Dalej niczego nie pamiętał. Teraz jest nowa rzeczywistość. Musi wstać i poszukać jakichś ludzi. Może uda się zadzwonić na policję? A może dotrze do stacji benzynowej lub do jakiegoś sklepu? Nie znał okolicy, nigdy tu nie był. Zresztą mało podróżował, odkąd stał się bezdomny. Jeśli w ogóle się przemieszczał, to na własnych nogach.

Do kierowcy późnym rankiem zadzwonił Mago, oczekując sprawozdania.

– Cześć, jak się mają sprawy?

– Szefie, zadanie skończone. Udało się dzisiaj w nocy. Mam świeżą próbkę pierwszej jakości. Chłodzi się – mówił z ekscytacją i nadzieją na sowite wynagrodzenie.

– Doskonale, przekażesz towar jak zwykle. Najlepiej jeszcze dzisiaj. Wstaw go do skrytki bankowej w chłodziarce turystycznej. Zapłata po tygodniu, jak sprawdzimy towar. – I szybko się rozłączył, nie dając szansy na pogaduszki. Mago był zbyt doświadczony, aby wdawać się w dłuższe dyskusje. Wszystko mogło go zdradzić. Pragnął kontaktu jednostronnego i na razie udawało mu się to bez zastrzeżeń.

Bezdomny ruszył polną drogą. Zobaczył świeży odcisk opon. Dobrze widoczny, bo przecież o tej porze dnia gleba była jeszcze wilgotna, a na trawie osiadła obfita rosa. Widział koleiny utworzone przez wykręcanie pojazdu kilka metrów od miejsca, w którym leżał. Dalej ślady były równomierne, lecz oczywiście podwójne, gdyż samochód tam dojeżdżał i stamtąd zawracał. W miarę maszerowania czuł się coraz słabiej. Krew zaczęła silniej przeciekać spod bandaża. Wysiłek fizyczny powodował zaognienie się rany. Czuł obrzydzenie i wściekłość na tego, kto go tak okaleczył. Gdy skończyła się polna droga i zaczął się asfalt, widoczne stały się brudne ślady kół. Te jednak wskazywały, że samochód nie jechał z powrotem do San Francisco. Bezdomny pamiętał, że wsiadł do auta w samym centrum miasta. Tymczasem samochód tam nie wracał, tylko odtąd kierował się na południe. Niestety, dalsze śledzenie jego trasy stawało się niemożliwe, gdyż ślady były coraz mniej wyraźne. Na asfalcie błoto szybko odlepiało się od opon, które przy dużej prędkości same się oczyściły. Po półgodzinnym marszu dotarł do ulicznej budki telefonicznej przy jakimś rozjeździe. Wszedł do środka i chciał wykręcić darmowy numer do pomocy medycznej. Słuchawka była urwana. Czuł, że słabnie. Słaniał się z bólu i upływu krwi. Może ktoś się zatrzyma i mu pomoże? Nie miał już sił racjonalnie myśleć. Nic mu się w życiu nie udawało. Stracił pracę, dom i rodzinę. A teraz jeszcze tracił krew przez sączącą się ranę w lewej dłoni. Oparł głowę o szklaną ścianę budki telefonicznej i wyciągnął nogi przed siebie.3

Jacques krzątał się w kuchni, kiedy Maud otwierała drzwi wejściowe. Zdjęła palto, zrzuciła buty i poszła umyć twarz i ręce. Powędrowała potem do swojego pokoju. Przebrała się szybko w piżamę i rzuciła na łóżko. Było jej smutno. Sięgnęła po książkę, lecz nie mogła się skoncentrować. Odłożyła ją i zasnęła. Nie słyszała, jak Jacques później wśliznął się obok niej.

Rano odbyli uspokajającą rozmowę i Maud odzyskała humor. Jacques potrafił swoją przemową udowodnić, że ją docenia, pochwalić i sprawić, że znów czuła się świetnie. Umiał tak pokierować rozmową i użyć takich argumentów, że Maud jej przypuszczenia wydały się mało ważne. Wierzyła mu, bo bardzo tego chciała. Nie dopuszczała myśli, że kiedyś może go stracić. Chwilowo wszystko wróciło do normy.

Była sobota i postanowili, że ten weekend spędzą razem. To ostatni weekend przed ich krótkim rozstaniem. W poniedziałek Jacques miał lecieć do San Francisco na konferencję.

Dzień zaczęli od zakupów. Maud, jak przystało na typową kobietę, uwielbiała chodzić po sklepach, przymierzać ubrania, porównywać ceny, tkaniny i wzory. Wszystko po to, aby z tysiąca przejrzanych rzeczy, kupić tę jedną, najwspanialszą, w której czuła się niezwykle. Kiedy była już naprawdę zmęczona i głodna, poszli razem do restauracji z widokiem na ośnieżone szczyty Alp. Zajęli stolik przy oknie. Maud, miała ochotę porozmawiać dłużej o wczorajszym spotkaniu podczas lunchu. Jakby nie do końca czuła się uspokojona. Nie wiedziała, jak zacząć. Wreszcie spytała:

– Czy długo znasz Josephine?

– Poznałem ją całkiem niedawno. Wpadła kiedyś do nas na piętro, aby omówić z kolegą eksperyment, a natknęła się na mnie. Zaprowadziłem ją do niego. Potem widywaliśmy się sporadycznie. Nie przejmuj się, kochanie, to zwykła koleżanka.

– Tak po prostu chciałam wiedzieć. Dla mnie to ważne. Widzisz, ja cię bardzo kocham.

– Rozumiem cię, ja też cię kocham. Zamówmy coś do jedzenia, kelner się zbliża.

Kelner odebrał zamówienie i oddalił się do sąsiedniego stolika.

– Czy ona też leci do San Francisco?

– Nie, raczej nie. Zaczęła pracę ledwie pięć miesięcy temu. Potrzebuje więcej czasu, aby się wdrożyć w temat. Ale jest na tyle zdolna, że kiedyś na pewno poleci. Zostawmy już ten temat…

– Okej, idziemy dzisiaj wieczorem do kina? Czy raczej nie masz ochoty? – spytała Maud.

– Mam ochotę, oczywiście. Pójdźmy. Lecz chciałbym wcześniej wrócić do domu i przejrzeć rzeczy do spakowania przed wylotem.

– Wylatujesz w poniedziałek?

– Tak, o ósmej rano. Najpierw krótki lot z Lyonu do Paryża, a potem jedenaście godzin do San Francisco. Na miejscu będę wczesnym popołudniem. Zamierzam przespać się w samolocie. Tak duża zmiana strefy czasowej może mnie wykończyć. Będę na nogach o wiele dłużej niż zwykle. Teraz marzę, aby tam dotrzeć.

– Pomogę ci się spakować. Mam nadzieję, że masz jakąś białą koszulę z czystym kołnierzykiem.

– Kochanie, jak miło, zawsze mogę na ciebie liczyć – ucieszył się Jacques. – Chodźmy już.

Opuścili restaurację i wsiedli do autobusu. Resztę dnia spędzili tak, jak zaplanowali.

Nawet Jacques, który wierzył w to, co powiedział żonie w restauracji, nie mógł przypuszczać, że będzie zupełnie inaczej, niż się sam spodziewał.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: