Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Sprawa Dreyfusa i inne głośne procesy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 listopada 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sprawa Dreyfusa i inne głośne procesy - ebook

Zbiór kilkunastu historii opowiadających o kontrowersyjnych procesach, które poruszały opinię publiczną przez ostatnie 120 lat. Tytułowa sprawa Dreyfusa jest do dziś jedną z najgłośniejszych politycznych afer w historii Europy. Dwukrotnie skazany za domniemaną zdradę francuskich tajemnic wojskowych 35-letni kapitan Alfred Dreyfus, oficer pochodzenia żydowskiego, stał się ofiarą spisku wewnątrz armii. W jego obronie stanęło wielu uczonych i pisarzy, jednak na pełną rehabilitację musiał czekać ponad 10 lat. Jego losy i towarzyszący procesowi skandal zainspirowały Romana Polańskiego do nakręcenia w przyszłym roku filmu sensacyjnego. Sam reżyser jest zresztą bohaterem innego rozdziału tej książki. Pozostałe procesy, w tym Rity Gorgonowej, O.J. Simpsona, Zdzisława Marchwickiego, Katarzyny Waśniewskiej, Janiny Borowskiej czy Brunona Hauptmanna, domniemanego mordercy syna Lindbergha, pokazują, jak niedoskonały był i nadal jest wymiar sprawiedliwości, nie tylko w Polsce. Natomiast sprawa byłego szefa Kedywu, Augusta Emila Fieldorfa „Nila”, to przykład zbrodni dokonanej w majestacie prawa przez „morderców” w togach. Zbiór uzupełniają głośne przed laty procesy: Erika Jana Hanussena – żydowskiego jasnowidza Hitlera, Adolfa Eichmanna – głównego architekta Holocaustu, Ulrike Meinhof i terrorystów spod znaku Frakcji Czerwonej Armii oraz Janusza Treli, znanego szefa gangu Krakowiaka”. Niewątpliwą zaletą publikacji jest nie tylko szczegółowe przedstawienie samych procesów, ale i tragicznych wydarzeń, które do nich doprowadziły, oraz sylwetek samych oskarżonych.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7835-369-0
Rozmiar pliku: 4,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

------------------------------------------------------------------------

Ideowy spór o Francję. PROCES ALFREDA DREYFUSA. (1894, 1899)

W lipcu 2014 roku w Krakowie pojawił się niejaki pan Robert Benmussa, producent nowego filmu Romana Polańskiego – Sprawa Dreyfusa. „Postanowiliśmy namówić pana Benmussę, aby rozważył wariant realizacji tego filmu w Polsce” – oświadczyła dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, Agnieszka Odorowicz. Producent odwiedził podkrakowskie Alvernia Studios, gdzie wiosną 2015 roku powinny się rozpocząć zdjęcia. To, czy obraz będzie realizowany w Polsce, zależy w głównej mierze od tego, czy polski rząd udzieli Polańskiemu „gwarancji bezpieczeństwa”. „Potrzebujemy oficjalnego potwierdzenia, na piśmie, że status Romana Polańskiego w Polsce jest bezpieczny” – powiedział podczas konferencji prasowej Robert Benmussa. Producent pozwolił sobie nawet na żart, kiedy wyłączając dzwoniący telefon komórkowy, stwierdził: „Barack Obama dzwoni”.

Od 1977 roku słynny reżyser ścigany jest przez amerykański wymiar sprawiedliwości, oskarżony o to, że w willi Jacka Nicholsona podał trzynastoletniej Samancie Gailey (obecnie Geimer) narkotyk, po czym uwiódł ją, co w stanie Kalifornia klasyfikowane jest automatycznie jako gwałt. Nie czekając na zakończenie procesu, Polański wyjechał do Europy, uciekając przed wymiarem sprawiedliwości1.

Jeżeli wszystko ułoży się pomyślnie, za zdjęcia do Sprawy Dreyfusa będzie odpowiadał polski operator Paweł Edelman, znany między innymi z takich produkcji jak Pianista, Rzeź i Wenus w futrze. Muzykę skomponuje inny stały współpracownik reżysera, Francuz Alexandre Desplat. Scenariusz stworzył Robert Harris, autor powieści Oficer i szpieg, która we wrześniu 2014 roku ukazała się w polskim tłumaczeniu. Harris współpracował wcześniej z Polańskim przy filmie Autor widmo. Budżet filmu oscyluje w granicach trzydziestu pięciu milionów euro. Głównym bohaterem obrazu będzie pułkownik Georges Picquart, który odegrał w procesie Dreyfusa bardzo istotną rolę. „Roman Polański myślał o tym filmie od dawna. To nie tylko historyczna opowieść, można na nią spojrzeć również w szerszym kontekście, jako na uniwersalną przypowieść o niesprawiedliwości” – powiedział Benmussa, dodając, że współczesny widz będzie mógł znaleźć analogię między postacią Picquarta a osobą Edwarda Snowdena2.

Obecny również na konferencji pełnomocnik Romana Polańskiego, mecenas Jan Olszewski, przypomniał, że wcześniej zarówno Francja, której obywatelstwo ma reżyser, jak i Szwajcaria, gdzie mieści się jego dom, odmówiły amerykańskiemu wymiarowi sprawiedliwości wydania reżysera. „Mamy nadzieję, że pan Roman Polański, jako wybitna postać, która sławi imię naszego kraju na całym świecie, będzie zasługiwał na taką samą ochronę na terenie Polski – stwierdził Olszewski. – Pan Roman Polański jest obywatelem naszego państwa i cały czas jest człowiekiem, który myśli, mówi i czuje po polsku”.

Jak oficjalnie poinformowało Ministerstwo Sprawiedliwości: „Ekstradycja w relacjach pomiędzy Polską a USA odbywa się na podstawie Umowy między Rzecząpospolitą Polską a Stanami Zjednoczonymi Ameryki. Zgodnie z nią, żadna ze stron nie jest zobowiązana do wydania własnego obywatela. Ewentualną ekstradycję poprzedzają między innymi areszt poszukiwanego oraz postępowanie sądowe w jego sprawie”. „Nie ma aktualnie wiedzy na temat wniosku o ekstradycję Romana Polańskiego – stwierdziła rzeczniczka prasowa ministerstwa, Patrycja Loose. – Jeśli taki strona amerykańska złoży, to sprawą zajmą się odpowiednie organy, między innymi polski sąd, a dopiero później, na końcu, minister sprawiedliwości”. Ministerstwo przypomniało również, że władze USA wydały już w sprawie Romana Polańskiego międzynarodowy list gończy. Polskie biuro Interpolu nie wprowadziło jednak reżysera do bazy osób poszukiwanych w celu zatrzymania w Polsce, ponieważ – zgodnie z obowiązującym na terenie RP prawem – czyn popełniony przez ściganego w 1977 roku uległ przedawnieniu.

Drugi z pełnomocników Polańskiego, mecenas Jerzy Stachowicz, potwierdził, że reżyser jest „od jakiegoś czasu” obywatelem Krakowa: „Jest zameldowany w mieście, wynajął tu mieszkanie. Jego marzeniem jest przywieźć tutaj swoje dzieci, pokazać im swoje stare kąty, gdzie się wychował. W szczególności chciałby odwiedzić ze swoimi dziećmi obóz w Auschwitz, w którym zginęła ich babcia, Aptekę pod Orłem i kopalnię soli w Wieliczce”.

W swoim oświadczeniu Roman Polański podkreślił, że od dawna marzył o zrobieniu filmu o tym żydowskim oficerze: „Zależało mi, by nie był to dramat kostiumowy a historia szpiegowska – wyjaśnił reżyser, dodając: – Widzowie będą mogli dostrzec odniesienia do dzisiejszego świata, ogarniętego paranoją kontroli, wymykających się spod wszelkiej kontroli tajnych służb, świata, w którym mniejszości nadal padają ofiarami polowania na czarownice”.

Ponad sto lat temu, w okresie zwanym fin de siècle, sprawa Dreyfusa zatrzęsła całą Francją, stając się jaskrawym i uniwersalnym symbolem niesprawiedliwości w imię źle pojmowanej racji stanu. Wokół podejścia do niej krystalizowała się większość politycznych sporów, przebiegających na wielu różnych płaszczyznach. Najbardziej zażarty z nich dzielił prawicowe i monarchistyczne kręgi społeczeństwa od środowisk republikańskich, antymonarchistycznych i antyklerykalnych. Duże znaczenie miały też stosunkowo silne wówczas nad Sekwaną nastroje antysemickie.

„Sprawa Dreyfusa to wydarzenie, które zaważyło na wielu aspektach życia Francji i odzywało się echem przez wiele dziesięcioleci, zasilając spory i dyskusje niemal do dzisiejszych dni – napisała w «Gazecie Wyborczej» Ewa Bieńkowska. – Ściślej mówiąc, rok 1994 to stulecie początku tej sprawy, która ciągnęła się przez dwanaście lat, to przygasając, sprawiając wrażenie beznadziejnego impasu, gdzie sprawiedliwości nigdy nie stanie się zadość i człowiek niewinnie skazany zgnije w głębi kazamatów; to nabierając przyspieszenia godnego najbardziej szalonych powieści kryminalnych, trzymając Francję w stanie napięcia, dzieląc w poprzek rodziny, instytucje, organizacje społeczne, polityczne i wyznaniowe, wyzwalając w ludziach namiętności, o które wcześniej siebie nie podejrzewali”.

Afera miała poważne reperkusje dla życia politycznego i społecznego kraju, skutkujące zepchnięciem prawicy na margines, wprowadzeniem w 1905 roku rozdziału Kościoła od państwa oraz podporządkowaniem armii kontroli cywilnej. Błaha z pozoru sprawa przerodziła się w wielki polityczny kryzys, który na zawsze zmienił oblicze III Republiki.

* * *

Wszystko zaczęło się późnym latem 1894 roku. We Francji trwała w najlepsze la belle époque, czyli cudowny okres rozkwitu sztuki i nauki, emanujących swym blaskiem na całą Europę. Ludwik Pasteur ślęczący nad próbówkami, Juliusz Verne na dnie oceanu razem z kapitanem Nemo, krasomówcze oracje Wiktora Hugo z laseczką w ręku, cała impresjonistyczna cyganeria… Paryż kipiał gorączkową wesołością, wydając się ciągle Francuzom stolicą świata. Oświetlone skrzydła Czerwonego Wiatraka kręciły się wśród nocy Montmartre’u. Z każdym dniem dzielnica jaśniała większym blaskiem. Elysee, Chat Noir i Mirliton co wieczór zapełniały się do ostatniego miejsca sławnymi artystami, znanymi literatami i dziennikarzami, prawdziwymi damami i damami z półświatka, burżujami z nabitymi trzosami, aktorami, hulakami i malarzami. Na ulicach szeleściły jedwabie, rozchodził się zapach perfum. Kobiety poruszały się jak omdlałe, upojone, rzucając na prawo i lewo powłóczyste spojrzenia.

Komentowano kolejne etapy podboju powietrza – rekordy rodzimych i zagranicznych lotników. Gdzieś daleko, za morzami, generałowie francuscy trudzili się, aby ujarzmić obce kraje i uczynić z nich przynoszące bogactwo kolonie. Młody kapitalizm szalał, prześcigano się w inicjatywach finansowych i oszustwach. Składano hołdy nauce, która odnosiła ogromne sukcesy w przedłużaniu ludzkiego życia, zwalczaniu chorób i zmniejszaniu śmiertelności, poszerzaniu stref dobrobytu i zapewnianiu wygody codziennego bytowania.

Ale szalone lata dziewięćdziesiąte nie były tylko szczytem dokonań twórczych Auguste’a Renoira, Henriego de Toulouse-Lautreca, Claude’a Debussy’ego czy Gustave’a Eiffela. „Piękna epoka” swym niewątpliwym czarem maskowała również skutecznie smród fanatycznych nastrojów społecznych i rodzących się właśnie szalonych ideologii, które już wkrótce miały zatrząść światem. Była przedsmakiem piekła, nadchodzącego z szybkością Orient Expressu, chociaż wówczas nikt jeszcze tego nie dostrzegał. W cieniu słodkiej dekadencji artystycznej rodziła się mroczna dekadencja polityczna, coraz energiczniej rozpychając się łokciami.

* * *

Pożywkę dla tej niesamowitej, pogmatwanej i tragicznej zarazem historii stanowił obsesyjny wręcz antagonizm francusko-niemiecki, jaki zapanował nad Sekwaną po przegranej w latach 1870–1871 wojnie z Prusami, skutkującej utratą dwóch bogatych prowincji – Alzacji i Lotaryngii. Wywołana klęską podejrzliwość Francuzów wobec Niemców objawiała się między innymi zabobonnym lękiem przed penetracją ich sekretów militarnych przez agentów niemieckiego wywiadu. Uważano, że wróg wszelkimi sposobami próbuje rozłożyć Francję od środka, na przykład za pośrednictwem Żydów…

Zatrudniona w niemieckiej ambasadzie w Paryżu francuska sprzątaczka, Marie Bastian, znalazła w koszu na śmieci list, napisany przez kogoś podpisującego się pseudonimem „Łotr D.”. Zaadresowany był do majora Maximiliana von Schwartzkoppena, niemieckiego attaché wojskowego, i zawierał poufne informacje dotyczące nowego uzbrojenia francuskiej armii, w tym notatkę o hamulcu hydraulicznym do dział i najnowszy podręcznik nauki strzelania dla artylerii polowej. Jak to zwykle w tego typu placówkach bywa, madame Bastian pracowała dla francuskiego wywiadu. Znaleziony list przekazała oficerowi prowadzącemu, majorowi nazwiskiem Hubert-Joseph Henry. Tenże poinformował o znalezisku swego zwierzchnika, pułkownika Jeana Sandherra, a także ministra wojny, generała Auguste’a Merciera. Mercier z kolei dał o tym znać prezydentowi Jeanowi Casimirowi-Périerowi oraz premierowi Charles’owi Dupuyowi. Tym sposobem od samego początku sprawa zyskała wagę państwową.

Mając na uwadze właśnie militarny charakter znalezionych w liście informacji, francuskie władze wydały swoim służbom specjalnym rozkaz jak najszybszego ujęcia zdrajcy. Bez względu na koszty. Natychmiast podjęto intensywne czynności operacyjne, mające na celu wykrycie autora listu. Wkrótce krąg podejrzanych zawężono do kilku oficerów ze Sztabu Generalnego, którzy mieli dostęp do ujawnionych w liście tajemnic. Najcięższe podejrzenia padły na młodego oficera – Alfreda Dreyfusa…

Po pierwsze, był oficerem artylerii, a więc miał dostęp do informacji, które zdradził Niemcom tajemniczy „Łotr D.”. Po drugie, pochodził z zajętej przez Niemców Alzacji, gdzie często jeździł w celu – jak twierdził – odwiedzenia rodziny. Po trzecie, władał biegle kilkoma językami, w tym niemieckim. Po czwarte, był bardzo ambitny i pracowity, usilnie zabiegał o awanse, bojkotując typowe dla innych oficerów sztabu rozrywki: karty, wino i wieczorne Francuzów rozmowy o polityce. Co najważniejsze zaś był Żydem, a Żydzi – jak większość Francuzów wówczas sądziła – nigdy nie służą wiernie przybranej ojczyźnie, zaś zdradzenie jej przychodzi im równie łatwo, jak innym wychylenie szklanki wina.

Zamknięty w sobie, introwertyczny Alfred Dreyfus znakomicie nadawał się do roli kozła ofiarnego, czarnego bohatera szpiegowskiej afery. W zasadzie niczym się nie wyróżniał. Był postacią nijaką, człowiekiem bardzo ambitnym, lecz niespecjalnie inteligentnym. W dodatku jeszcze bardzo apodyktycznym i wyniosłym, krótko mówiąc: niesympatycznym.

Urodził się 9 października 1859 roku w alzackiej Miluzie, w zamożnej rodzinie żydowskiej. Jego ojciec, Raphaël, był znanym fabrykantem sukna, który to fakt niewątpliwie zaliczał tatę do kręgów burżuazji. Pradziadek Alfreda trudnił się jeszcze handlem obnośnym, dziadek posiadał prywatny wiejski bank, udzielający chłopom niewielkich pożyczek. Dopiero ojciec, dzięki kilku udanym transakcjom na rynku nieruchomości, zgromadził większy majątek, który umożliwił mu założenie fabryki tekstyliów – Raphaël Dreyfus et Compagnie.

Kiedy w rezultacie wojny francusko-pruskiej z 1871 roku Alzacja została przyłączona do Rzeszy Niemieckiej, Dreyfusowie zdecydowali, że są Francuzami i przenieśli się do Paryża. W 1882 roku Alfred rozpoczął naukę w prestiżowej szkole, École Polytechnique w Palaiseau pod Paryżem, a po jej ukończeniu zaczął robić karierę w armii. Mimo że był krótkowidzem i nie dysponował głosem odpowiednim do wydawania rozkazów, w 1882 roku uzyskał awans na porucznika, a trzy lata później na kapitana, zostając jednocześnie pierwszym w historii armii francuskiej Żydem, któremu udało się znaleźć zatrudnienie w Sztabie Generalnym. W 1884 roku poślubił Lucie, córkę bogatego jubilera. Zamieszkiwał wraz z nią i dwójką dzieci w eleganckim apartamencie w pobliżu placu Trocadéro, w najbardziej prestiżowej dzielnicy Paryża.

15 października 1894 roku Dreyfus otrzymał niespodziewane wezwanie do sztabu. Wczesnym rankiem miał się tam stawić w celu przeprowadzenia inspekcji. Na miejscu zastał majora Armanda du Paty de Clam, jak się wkrótce okazało, oficera prowadzącego śledztwo w sprawie zdrady. Major poprosił go o napisanie listu, dyktując dokładnie słowo w słowo tekst dokumentu znalezionego w koszu niemieckiej ambasady. Już na pierwszy rzut oka widać było, że oba listy napisane są bardzo podobnym charakterem pisma.

– Aresztuję pana pod zarzutem zdrady stanu – oznajmił Dreyfusowi de Clam.

Chcąc zapobiec grożącemu skandalowi, major wcisnął podejrzanemu do ręki rewolwer, proponując najbardziej honorowe w tej sytuacji wyjście, czyli samobójstwo. Tymczasem – ku jego wielkiemu zdziwieniu – Dreyfus odmówił, zapewniając, że jest całkowicie niewinny. Dokumenty poddano więc dokładnej analizie grafologicznej i tu nastąpiła niespodzianka. Badający pismo biegli podzielili się na dwa, a nawet trzy obozy. Jedni twierdzili, że oba listy bez wątpienia napisał ten sam człowiek, drudzy wykluczyli to z całą stanowczością. Jeszcze inni – nie byli pewni. Przeprowadzone w domu kapitana przeszukanie nie wniosło do sprawy nic nowego.

Tymczasem informacje o prowadzonym śledztwie dotarły do prasy. Kiedy okazało się, że podejrzanym o szpiegostwo jest młody oficer pochodzenia żydowskiego, gazety, na czele z „La Libre Parole” („Wolne Słowo”), zainicjowały szeroko zakrojoną antysemicką kampanię. Nie do pomyślenia było, aby zdrajcą mógł okazać się „prawdziwy francuski oficer, przywiązany wszystkimi fibrami do kraju i żyjący w poczuciu odziedziczonego po przodkach honoru”.

Francja była wyjątkowo wyczulona na kwestie honoru swej armii, wspomnienie klęski 1870 roku i utraty wschodnich prowincji piekło jeszcze ciągle jak świeża rana.

Major du Paty de Clam wiedział doskonale, iż dysponuje bardzo nikłym materiałem dowodowym, jednak w panującej atmosferze narodowej histerii jego przełożeni, za wszelką cenę łaknący szybkiego sukcesu, zdecydowali o postawieniu kapitana Dreyfusa przed obliczem Najwyższego Sądu Wojskowego, zarzucając mu sprzedawanie Niemcom militarnych tajemnic Francji.

* * *

19 grudnia 1894 roku w paryskim więzieniu wojskowym Cherche-Midi rozpoczął się prowadzony przy drzwiach zamkniętych proces. „Na korytarzu żołnierze gwardii sprawdzają skrupulatnie przepustki i rewidują każdego wchodzącego – donosił swym czytelnikom jeden ze sprawozdawców. – Woźny pojedynczo wpuszcza korespondentów na salę rozpraw, niedużą, na planie kwadratu, zastawioną ławeczkami i mnóstwem niskich drewnianych barierek. Na niewielkim podwyższeniu znajduje się nakryty zielonym suknem stół sędziowski. Na prawo niewielka trybunka dla obrońcy. Po lewej stół oskarżyciela i sekretarza trybunału. Między miejscami dla świadków a ławkami publiczności stoi szereg żołnierzy gwardii dzierżących karabiny z bagnetami. Jedynymi ozdobami ponurej sali jest wielki piec i ogromne płótno wiszące za stołem sędziowskim. Na czarnym tle wymalowano na nim Ukrzyżowanego”.

Siedmioosobowemu składowi sędziowskiemu przewodniczył pułkownik Emilien Maurel. Za zamkniętymi na głucho drzwiami zaczęły się dziać rzeczy dziwne. Jedynym „dowodem” zbrodni było rzekome podobieństwo charakterów pisma, podważane jednak przez niektórych ekspertów (na przykład przez Alfreda Goberta, eksperta Banku Francji), potwierdzone zaś przez specjalistów ze sztabu. Podczas rozprawy ci ostatni oświadczyli, że w sprawie istnieje tajemniczy „dowód ostateczny”, wykluczający wszelkie wątpliwości co do winy Dreyfusa, znajduje się on jednak w posiadaniu ministra wojny i ujawnienie go nie jest możliwe, gdyż groziłoby to natychmiastowym wybuchem konfliktu zbrojnego na skalę europejską. Resztę oskarżenia prokurator, major André Brisset, oparł na takich przesłankach jak fakt, że Dreyfus ma świetną pamięć i zna kilka języków obcych, w tym niemiecki, a są to – jak powszechnie wiadomo – walory bardzo przydatne w pracy szpiegowskiej. Oskarżyciel stwierdził również, że nie ma pojęcia, dlaczego kapitan Dreyfus miałby zdradzić, ale że zdradził, to rzecz pewna.

Co najdziwniejsze, w ówczesnej sytuacji międzynarodowej oraz przy rozpętanej przez prasę nagonce i naciskach „z góry” ten rodzaj szantażu okazał się nadzwyczaj skuteczny. Obrońca Dreyfusa, jeden z najlepszych francuskich adwokatów – mecenas Edgar Demange, który był przekonany o niewinności swego klienta, w ogóle nie został dopuszczony do głosu. Zeznający w sprawie jako świadek major Henry oświadczył, iż wie z całą pewnością, że kapitan Dreyfus jest zdrajcą. Od kogo to wiedział? Ano od pewnej szanowanej osobistości, której nazwiska nie mógł zdradzić.

Jednomyślny wyrok zapadł już po czterech dniach postępowania, 22 grudnia – dożywotnie zesłanie i degradacja. Zgodnie z wojskową procedurą karną oskarżony nie był obecny przy jego ogłaszaniu, zostały mu jednak dwadzieścia cztery godziny na apelację. „Na ulicy tłum rozchodzi się – opisywał sprawozdawca. – Ktoś krzyczy: «Śmierć zdrajcy!», ktoś zauważa: «Koniec sprawy». Nikt nie przeczuwa, że to dopiero początek”. Dreyfus złożył w terminie odwołanie, ale 31 grudnia zostało ono w całości odrzucone. Sąd Apelacyjny stwierdził, że proces odbył się zgodnie z prawem, a wymierzona kara jest jak najbardziej adekwatna do popełnionej zbrodni.

W sobotę 5 stycznia 1895 roku – rozmyślnie wybrano dzień szabasu3 – na dziedzińcu École Militaire (szkoła wojskowa), na Polach Marsowych, odbyła się degradacja kapitana, zainscenizowana jako pompatyczny spektakl. Poprzez taką demonstrację armia pragnęła zwiększyć swoją i tak już niemałą popularność, co zresztą się powiodło, gdyż opinia publiczna i prasa – pomijając sceptyczną mniejszość – nastawione były wyjątkowo wrogo przeciwko skazanemu. Georges Clemenceau, polityk radykalno-socjalistycznej lewicy i późniejszy minister spraw wewnętrznych oraz premier, w „La Justice” nazwał Dreyfusa „nieludzką duszą” i „zepsutym sercem”, wyrażając w ten sposób pogląd większości społeczeństwa.

W kolejnych odcinkach swych paryskich korespondencji Theodor Herzl opisał obszernie publiczną ceremonię degradacji:

„Zgromadziła w ten ponury, zimowy poranek mnóstwo ciekawskich w okolicach szkoły wojskowej, położonej za terenami wystawy z 1889 roku. Widać było wielu oficerów, często w towarzystwie dam. Na dziedziniec École Militaire wpuszczano tylko oficerów i nielicznych dziennikarzy. Na zewnątrz oczekiwały tłumy gapiów, którzy zwykle przyglądają się egzekucjom. Zmobilizowano wielu policjantów. Po godzinie dziewiątej ogromny plac zapełnił się oddziałami wojska, ustawionymi w czworobok – razem pięć tysięcy żołnierzy. Pośrodku zatrzymał się generał na koniu.

Kilka minut po dziewiątej przyprowadzono skazanego, w kapitańskim mundurze. Czterech ludzi przywiodło go przed oblicze generała, który powiedział: «Alfredzie Dreyfus, jest pan niegodny noszenia broni. W imieniu narodu francuskiego degraduję pana. Wykonać wyrok!». Kapitan uniósł prawą rękę i zawołał: «Przysięgam i oświadczam, że degraduje się niewinnego. Niech żyje Francja!». W tym samym momencie odezwały się werble, a oficer dragonów zerwał z munduru skazanego złote epolety i złamał jego szpadę. Podczas trwającej kilka minut procedury Dreyfus zachował spokój. Teraz musiał przemaszerować przed frontem żołnierzy. Czynił to jak człowiek, który czuje się niewinny. Gdy przechodził obok grupy oficerów, rozległy się okrzyki: «Judasz! Zdrajca!». «Wypraszam sobie te zniewagi!» – odkrzyknął.

Dwadzieścia minut po dziewiątej przemarsz zakończył się. Byłego oficera przekazano w kajdankach żandarmom – od tej pory traktowany był jak więzień cywilny. Tłumy zebrane pod bramami czekały jednak na pojawienie się przestępcy. Słychać było gniewne słowa: «Jeśli teraz wyjdzie, ludzie rozszarpią go na strzępy». Czekanie okazało się jednak daremne, świadkowie rozeszli się wreszcie, osobliwie podekscytowani. Niezwykła, nieugięta postawa zdegradowanego zrobiła na wielu spore wrażenie”.

* * *

Początkowo Dreyfus trafił do paryskiego więzienia La Santé, a następnie przeniesiono go do twierdzy na wyspie Île de Ré, niedaleko La Rochelle, gdzie miał jeszcze możliwość odbycia ostatniego widzenia z żoną. 17 stycznia, żegnany wyzwiskami tłumu, odpłynął stamtąd na cieszącą się jak najgorszą sławą Wyspę Diabelską koło Cayenne w Gujanie Francuskiej. To właśnie miejsce zesłania przygotowano specjalnie dla niego ze względu na morderczy klimat. Na co dzień służyło do izolacji trędowatych. Zamieszkał w chacie z kamienia, o powierzchni cztery na cztery metry. Drzwi zabezpieczała żelazna sztaba, świat oglądał przez maleńkie zakratowane okienko. Przez cały czas pilnowało go pięciu dozorców. Za dnia mógł poruszać się tylko w części wyspy pomiędzy przystanią a małą doliną, w której znajdowało się leprozorium. Jego korespondencja podlegała drobiazgowej cenzurze. Uwięziony na „końcu świata”, w koszmarnych warunkach, w kompletnej izolacji, bo strażnikom nie wolno było nawet z nim rozmawiać, podupadał na zdrowiu, tracąc jakąkolwiek nadzieję na sprawiedliwość. Poza najbliższą rodziną nikt nie próbował podważać jego winy. Po kilku miesiącach sprawa została prawie całkowicie zapomniana. Prawie…

Ofiara tak swoiście pojmowanego wymiaru „sprawiedliwości” już od kilkunastu miesięcy wegetowała na Wyspie Diabelskiej, kiedy we Francji rozpoczęła się kampania przeciwko niesłusznemu wyrokowi. Wśród prawników pojawiły się poważne zastrzeżenia co do legalności i wiarygodności przeprowadzonego procesu. Żydowski pisarz Bernard Lazare wydał w Brukseli broszurkę zatytułowaną Błąd wymiaru sprawiedliwości: prawda o sprawie Dreyfusa. O rehabilitację skazanego przez cały czas usilnie zabiegała jego rodzina, zwłaszcza brat, Mathieu Dreyfus, zamożny i wpływowy przedsiębiorca. Nawet w kręgach rządowych zaczęły się rodzić wątpliwości. Jako pierwsza ważna osobistość z tychże sfer głos zabrał minister sprawiedliwości, Ludovic Trarieux: „Wierzyłem początkowo, jak wszyscy, w winę kapitana Dreyfusa. Teraz jednak zastanawiam się, czy atmosfera, w której odbywał się proces, nie pozbawiła sędziów, nawet bez ich wiedzy, spokoju i obiektywizmu potrzebnego do prawidłowego przeprowadzenia wszystkich czynności. Z tego powodu uznałem za konieczne zwrócić się do moich kolegów z Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Jeden z nich powiedział mi, iż żałuje takiego obrotu sprawy. Stwierdził, że zrobił ze swej strony wszystko, by zapobiec nieprawidłowościom, lecz uważa, że proces został wszczęty na podstawie niewystarczających dowodów. Dodał ponadto, że minister wojny, generał Auguste Mercier przedstawił mu dokument sugerujący niedozwolone kontakty oficera z agentem obcego mocarstwa”.

W tym czasie na emeryturę odszedł wielce zasłużony w procesie skazania Dreyfusa szef wydziału informacyjnego Oddziału II Sztabu Generalnego, pułkownik Jean Sandherr. Jego miejsce zajął pułkownik Georges Picquart, Alzatczyk i katolik, podzielający w pewnej mierze antysemickie uprzedzenia, lecz oficer nadzwyczaj prawy, sumienny i inteligentny. Przy okazji śledztwa dotyczącego kolejnego przypadku szpiegostwa dokonał ponownego porównania charakterów pisma, dochodząc do wniosku, że autorem listu znalezionego w niemieckiej ambasadzie jest major Charles Marie Ferdinand Walsin Esterhazy, syn wywodzącego się z węgierskiego rodu arystokratycznego generała. Oficer z szacownego rodu, lecz o kompletnie spapranej skandalami reputacji. Sztab Generalny zatuszował jednak to odkrycie, Picquarta zaś przeniesiono do Czwartego Pułku Strzelców, stacjonującego w garnizonie w Susie, na pustyni, a na jego stanowisko został powołany Hubert-Joseph Henry, awansowany przy okazji do stopnia podpułkownika.

Pragnąc uratować sytuację, Henry dopuścił się fałszerstwa dokumentu. Do posiadanego listu włoskiego dyplomaty dopisał tym samym charakterem pisma fragment mówiący wprost o Dreyfusie. Swój wytwór zaprezentował zwierzchnikom jako nowe odkrycie, potwierdzające, tym razem w sposób absolutny, zdradę kapitana. Odtąd przez prawie trzy lata sfabrykowany materiał stanie się podstawą, na której dowództwo armii opierać będzie kategoryczną odmowę rewizji procesu.

Przed opuszczeniem Francji pułkownik Picquart poprosił o rozmowę z jednym ze swych przełożonych.

– Co to dla pana za różnica, że ten Żyd zostanie na Wyspie Diabelskiej? – zbył jego wątpliwości zwierzchnik.

– Może pan być pewny, że tego sekretu nie zabiorę ze sobą do grobu! – odpowiedział Picquart.

O swym odkryciu opowiedział przyjacielowi, adwokatowi Louisowi Leblois’owi. Ten z kolei zawiadomił liberalnego senatora z Alzacji, Auguste’a Scheurer-Kestnera, wiceprzewodniczącego senatu, który złożył w sprawie Dreyfusa interpelację. Pomimo nacisków społeczeństwa nowy minister wojny, Godefroy Cavaignac, usiłował jednak ponownie zrzucić winę na Dreyfusa. Występując przed Izbą Deputowanych, zacytował fragmenty dostarczonego mu przez Huberta Henry’ego listu włoskiego attaché wojskowego, Alessandro Panizzardiego, do Maxa von Schwartzkoppena, potwierdzające szpiegowską aktywność kapitana.

Mimo wyjścia na jaw dowodów świadczących niezbicie, że to nie Alfred Dreyfus był autorem przecieku tajnych informacji, lecz Ferdinand Esterhazy, dowody winy tego ostatniego zostały zatuszowane przez usiłującą ukryć własne błędy francuską generalicję. Wydawało się, że Dreyfus mimo wszystko dokona swego żywota okryty hańbą po wsze czasy, na Wyspie Diabelskiej w zielonym piekle Gujany…

* * *

Tymczasem zainteresowanie sprawą zataczało coraz szersze kręgi, coraz więcej ludzi coraz częściej opowiadało się po stronie ofiary. 13 stycznia 1898 roku Emil Zola napisał list otwarty do prezydenta Republiki, Félixa Faure’a, zamieszczony w dzienniku „L’Aurore” – której właścicielem był, notabene, Georges Clemenceau – zatytułowany J’accuse! (Oskarżam!). Tekst został wydrukowany na pierwszej stronie gazety i wywołał poruszenie zarówno we Francji, jak i poza jej granicami.

„Obowiązkiem moim jest mówić – pisał Zola – nie chcę być współwinny zbrodni. Widmo niewinnego człowieka pokutującego w strasznych męczarniach za niepopełnioną winę nie dawałoby mi spokoju po nocach. Po Pana, Panie Prezydencie, będę wołał, wykrzykując tę prawdę z całą siłą oburzenia, które odczuwam jako uczciwy człowiek. Przez mój dla Pana szacunek jestem przekonany, że prawdy tej Pan nie zna. Przed kim miałbym oskarżyć zbrodniczą zgraję rzeczywistych winowajców, jeśli nie przed Panem, pierwszym autorytetem w państwie? Kiedy się zakopuje prawdę pod ziemią, ona tam tężeje i nabiera takiej mocy eksplodującej, że wybuch jej wysadza wszystko w powietrze. Czas pokaże, czy nie przygotowano na przyszłość najgłośniejszej z katastrof”.

Zola oskarżył – po kolei i z nazwiska – dowódców armii o fałszerstwa oraz nieprawdziwe zeznania, a także o świadome chronienie zdrajcy i obciążanie niewinnego. Skrytykował również cały wojskowy system sprawiedliwości, posądzając rząd o antysemityzm, sam zaś proces Dreyfusa określił jako „zbrodnię zdrady stanu przeciwko ludzkości”. Pod listem podpisało się wielu francuskich intelektualistów. Żaden tekst, opublikowany do tej pory w obronie kapitana, nie brzmiał tak zuchwale. Mówiono raczej nie o świadomych fałszerstwach, lecz co najwyżej o sądowej pomyłce, nie chcąc wchodzić w konflikt z armią. Zola natomiast świadomie sprowokował oskarżenie go o zniesławienie, aby przez rozpętanie skandalu wymusić na władzach rewizję procesu Dreyfusa. I rzeczywiście, doczekał się, czego chciał, po niespełna miesiącu od zamieszczenia swego artykułu. Proces pisarza odbył się w atmosferze niesamowitego podniecenia, wśród okrzyków za i przeciw, bójek na sali sądowej oraz na ulicy. Codzienna prasa zamieszczała dokładne stenogramy z przebiegu obrad, adwokaci Zoli i świadkowie obrony próbowali przekształcić jego sprawę w początek rewizji procesu Dreyfusa. Zeznania naukowców wręcz ośmieszyły wydane przez wojskowych ekspertów opinie.

Zwycięstwo wydawało się już bliskie, kiedy zeznający w charakterze świadka oskarżenia jeden z generałów Sztabu Generalnego oświadczył pod przysięgą, że na własne oczy widział niezbity dowód winy Dreyfusa. Chodziło o dokument spreparowany przez Huberta Henry’ego. Oświadczenie to zamknęło usta świadkom obrony i ostatecznie przekonało Wysoki Sąd. Zola został skazany za oszczerstwo na rok więzienia i trzy tysiące franków grzywny4, a francuski parlament przegłosował następnego dnia deklarację o „wypowiedzianej wrogom wewnętrznym wojnie”. Jeden z występujących przeciwko ekspertom sztabu uczonych stracił pracę, jednego z obrońców pisarza pozbawiono prawa wykonywania zawodu adwokata, a pułkownik Georges Picquart na podstawie sfabrykowanych zarzutów wylądował w więzieniu. Był to wyraźny znak, że armia nie zamierza kompromitować się kasacjami własnych orzeczeń, zaś francuskie władze zaczęły się zachowywać tak, jak gdyby uznały za własne głoszone przez nacjonalistyczną prasę hasło: „Rewizja procesu Dreyfusa to koniec Francji!”.

Głosy żądające rewizji procesu stawały się jednak coraz głośniejsze. Za uwolnieniem Dreyfusa zaczęły opowiadać się coraz to nowe osoby. Do walki o jego uniewinnienie przyłączyli się między innymi: znany żydowski prawnik i dziennikarz Joseph Reinach, przyszły minister Georges Clemenceau, który zmienił całkowicie swe zapatrywanie co do winy kapitana, pisarze Octave Mirbeau, Marcel Proust i Anatole France, matematyk, fizyk, astronom i filozof Henri Poincaré czy wspomniany wcześniej senator Scheurer-Kestner.

Naprzeciw siebie stanęły dwa wrogie obozy. Jeden stanowili ci, którzy widzieli w Dreyfusie ofiarę pomyłki sądowej, a nawet ukartowanej z góry intrygi, drugi ci, dla których kapitan musiał być winny, aby armia, ta chwalebna emanacja Francji, mogła pozostać nieskalana. Francuzi marzyli przecież o odwecie na Niemcach, zaś francuskie siły zbrojne, przyszłe narzędzie tego odwetu, stały się przedmiotem powszechnej adoracji, „świętą arką” – jak mawiano. Myśl, że do tej arki zakradł się zdrajca, zdawała się świętokradztwem. No chyba żeby zdrajca był kimś obcym, niezwiązanym żadnymi głębokimi więzami z życiem Francji i jej armią. Dla tych ostatnich – zdawało się – przyszłość kraju zależała od tego, czy Dreyfus zgnije na galerach i nikt nie odważy się zakwestionować wyroków wojskowego trybunału. Można było odnieść wrażenie, że w pewnym momencie nie chodziło już o to, czy jest on winny, czy nie. Problem polegał na tym, która z frakcji zwycięży: popierająca armię czy jej wrogowie. Dziennik „La Croix” napisał nawet bez ogródek: „To walka między Francją katolicką a Francją żydowską, protestancką i wolnomyślicielską”.

Wreszcie, po kilku latach, w sprawie zaczęło się dziać coś konkretnego. Ferdinand Esterhazy stanął przed obliczem sądu pod zarzutem zdrady stanu. W styczniu 1898 roku, po procesie toczącym się według z góry ustalonego przez francuski kontrwywiad scenariusza, trybunał wojskowy uniewinnił go od wszystkich zarzutów. Po rozprawie powitał go zgromadzony przed sądem fanatyczny tłum wznoszący okrzyki: „Niech żyje Esterhazy!”, „Niech żyje armia!”, „Śmierć Żydom!”. W odpowiedzi na to dyrektor paryskiego Instytutu Pasteura zamieścił w prasie artykuł, w którym stwierdził, że „gdyby nauka posługiwała się metodami zastosowanymi przez ekspertów sztabu przy ustalaniu autentyczności materiałów dowodowych, nie uczyniłaby nigdy postępów”.

Dzielny Picquart nie dał również za wygraną, pisząc zza krat listy, w których przysięgał, iż uznany za „dowód absolutny” dokument jest zwykłym fałszerstwem i żąda sprawdzenia tego. Pod naciskiem opinii publicznej, a raczej jej sporej części, zwanej „dreyfusistami”, wyciągnięto z archiwum wspomniany list i poddano badaniom. Fałszerstwo było tak nieudolne, że aż kłuło w oczy.

Załamany pułkownik Henry przyznał się w końcu do jego dokonania, usprawiedliwiając swój czyn chęcią działania „dla dobra Francji”. Dzień po aresztowaniu znaleziono go martwego, z poderżniętym gardłem, w celi w twierdzy Mont Valérien. Oficjalny raport stwierdzał… samobójstwo, chociaż nie dokonano nawet sekcji zwłok. Po tym wydarzeniu niespodziewanie dla wszystkich głos zabrał publicznie Ferdinand Esterhazy. W udzielonym pewnej brytyjskiej gazecie wywiadzie przyznał się do napisania znalezionego w niemieckiej ambasadzie listu i wskazał swych mocodawców. Śmierć Henry’ego skomentował zaś w sposób następujący: „Postawiono nieszczęśnika w takiej sytuacji, że musiał popełnić samobójstwo, o ile rzeczywiście nie został zamordowany. Niemożliwe, aby od początku procesu nie rozpoznano fałszerstwa tego sławetnego dokumentu, za który Henry zapłacił życiem. Innymi słowy – wiedziałem, że pułkownika Henry’ego złożono na ołtarzu racji stanu i nie wątpiłem, że byłbym następny”.

------------------------------------------------------------------------

Przypisy

1 Szerzej o całej sprawie można przeczytać w rozdziale zatytułowanym Proces, którego nie było, w dalszej części niniejszej książki.

2 Edward Snowden – były pracownik Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA), który ujawnił na łamach prasy kilkaset tysięcy poufnych, tajnych i ściśle tajnych dokumentów National Security Agency (NSA). Wydarzenie to określono jako największy wyciek informacji w historii USA. Dzięki ujawnionym przez Snowdena dokumentom na światło dzienne wypłynęły między innymi informacje o PRISM – programie inwigilacji prowadzonym przez NSA, polegającym na monitorowaniu na szeroką skalę między innymi kont poczty elektronicznej, połączeń telefonicznych oraz wszelkich danych zawartych w serwisach społecznościowych. Poszukiwany przez amerykańskie władze, pod zarzutem ujawnienia tajemnic państwowych i szpiegostwa, na początku sierpnia 2013 roku Snowden otrzymał tymczasowy azyl w Rosji.

3 Szabat (szabas), hebr. szabbãth (odpoczywać) – dzień wypoczynku, trwający od zachodu słońca w piątek do zachodu słońca w sobotę. Na mocy prawa biblijnego zabronione jest wykonywanie w szabat pracy oraz podróżowanie i rozniecanie ognia. Szabat jest znakiem danym przez Boga dzieciom Izraela, że on stworzył świat w ciągu sześciu dni, a w siódmym odpoczywał.

4 W połowie lipca 1898 roku, aby uniknąć aresztowania, Zola wyjechał do Anglii. „Uciekł do Londynu i siedział tam przez rok jak w mysiej dziurze” – kpił z niego niemiecki socjalista Wilhelm Liebknecht. „Był to słynny w całej Europie powieściopisarz, ale uwielbiany tylko przez tych, co nie wierzą w nieśmiertelność duszy człowieka i oddani są całkiem życiu zmysłowemu – napisano o Zoli w «Gazecie Olsztyńskiej» . – Zola przyczynił się wielce do zepsucia obyczajów we Francyi . To też nasz pisarz polski, Henryk Sienkiewicz, napisał krytykę o dziełach Zoli tak trafną i dosadną, że ją powtórzyły wszystkie pisma europejskie”.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: