Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

I stał się cud - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
17 lutego 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

I stał się cud - ebook

Zola zawsze była trochę inna niż wszyscy. W połowie Tahitanka, z czarnymi długimi włosami i ciemnymi oczami, w połowie góralka. Obecnie prowadzi sklepik z pamiątkami w małej górskiej miejscowości i cieszy się urokiem otoczenia. Ale to nie wszystko… Obdarzona jest bowiem nadzwyczajnym darem przewidywania przyszłości… Pewnego dnia poznaje Spencera Jacksona. Stopniowo odkrywają, że łączy ich niezwykła więź. Podobne doświadczenia z przeszłości postawią ich na wspólnej drodze do pokonania kompleksów wynikających z odrzucenia. Czy stanie się cud?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7686-454-9
Rozmiar pliku: 866 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PODZIĘKOWANIA

Każdy, kto osiągnął sukces, powinien doceniać pomoc innych.

– A.N. Whitehead

Dziękuję wszystkim, którzy mi pomagali, wspierali mnie i wierzyli we mnie.

Pełne miłości podziękowania składam swemu mężowi i partnerowi, J.L.Steppowi, który niestrudzenie podróżuje ze mną pomagając mi w marketingu i promocji. Wyrazy wdzięczności kieruję również do mojej utalentowanej córki, Katherine Stepp, która prowadzi moją stronę internetową i jest moją asystentką w mediach społecznościowych.

Serdeczne podziękowania składam swojej cudownej wydawczyni, Audrey LaFehr. Wyrazy wdzięczności należą też całemu zespołowi Kensington Publishing, który wydaje moje książki najlepiej, jak to tylko możliwe, i robi wszystko, aby trafiły do rąk czytelników: zastępcy redaktora Martinowi Biro, agentce prasowej Jane Nutter, wydawcy technicznemu Pauli Reedy, redaktorce Brittany Dowdle, głównej odpowiedzialnej za okładki Kristine Mills, projektantce okładek Judy York, szefowi działu zaopatrzenia Guyowi Chapmanowi i wielu innym. Jesteście najlepsi.Rozdział pierwszy

Zabrzęczał dzwonek u drzwi. Zola podniosła wzrok i zerknęła na wchodzącą do sklepu parę. Nowi klienci ruszyli wzdłuż półek, nie przerywając rozmowy, więc wbrew swoim zwyczajom nie nawiązała z nimi kontaktu wzrokowego i nie przywitała się. Przyjdzie na to czas później.

Na razie ponownie skupiła uwagę na klientce, która stała przy ladzie. Tego dnia w Kąciku Natury panował spory ruch. W ciepły weekend pod koniec lutego do Gatlinburga zjechało nadspodziewanie dużo turystów – wszyscy pragnęli wreszcie wyjść na dwór po wielu mroźnych i śnieżnych tygodniach w Tennessee.

Starsza, pulchna kobieta stojąca przy ladzie uśmiechnęła się do Zoli.

– Jestem dosłownie wniebowzięta, że trafiłam tutaj na nową książkę Very Leeds. – Puknęła palcem w kolorową, ilustrowaną książeczkę dla dzieci, która leżała na stercie innych zakupów. – Czytałam, że Vera Leeds zaczęła pisać bajki o czarodziejkach. Mała Karen z pewnością będzie uszczęśliwiona, kiedy dostanie na urodziny tę książeczkę. Wszystkie moje wnuki uwielbiają Dziewczęta Fosterów Very Leeds, serial telewizyjny też lubią.

Zola zastanawiała się, czy nie powiedzieć starszej pani, że Vera Leeds, alias Vivian Jamison, mieszka w pobliskiej Wears Valley. Ale ograniczyła się jednak do stwierdzenia:

– Wnuczka na pewno ucieszy się z tej książeczki, pani Springer. No i ze skrzydełek czarodziejki, tiary oraz różdżki, które jej pani kupiła. – Zola chowała wszystkie wymienione przedmioty do specjalnego pudełka na prezenty, które potem owinęła arkuszem ozdobnego papieru. Kącik Natury oferował za darmo papier w trzech rodzajach do wyboru.

Pani Springer schowała kartę kredytową do portfelika w tureckie wzory.

– Bardzo pani dziękuję za pomoc w wyborze prezentów dla Karen. Urodziny to taki ważny dzień dla maluchów. – Spojrzała na Zolę z namysłem. – Ma pani dzieci, moja droga?

– Nie. Nie jestem jeszcze zamężna, pani Springer. Nie miałam czasu na życie osobiste; najpierw musiałam skończyć szkołę, nauczyć się prowadzić biznes i założyć własny sklep. – Zola zręcznie obwiązała zieloną wstążką pudełko owinięte papierem w motyle, dodała na wierzchu kokardę i przyczepiła na środku złotą naklejkę Kącika Natury.

Pani Springer podniosła palec do góry.

– Jestem przekonana, że po taką ładną dziewczynę jak pani już niedługo upomni się jakiś odpowiedni młody człowiek.

Zanim Zola zdążyła odpowiedzieć, w jej głowie odezwał się głos: Zostawiła włączone światła.

– Planuje pani jeszcze na dzisiaj dalsze zakupy, pani Springer? – zapytała po krótkiej pauzie.

Kobieta kiwnęła głową i obciągnęła różowy pulower na swej krągłej figurze.

– Tak. Dopiero przyjechaliśmy z Raymondem. Jest obok, w sklepie z artykułami drewnianymi. Zamierzamy spędzić cały dzień w Gatlinburgu i skorzystać ze słońca.

Zola położyła dłoń na jej ręce.

– Proszę mi obiecać, że zaniesie pani prezent do samochodu, zanim wybierze się pani na dalsze zakupy, pani Springer. Ostatnio mnóstwo osób zostawia zaparkowane samochody na światłach; chciałabym, żeby sprawdziła pani swój. W taki ruchliwy dzień jak dzisiaj trudno znaleźć w Gatlinburgu pomoc w razie problemów z autem.

Pani Springer wydęła usta i pochyliła się w jej stronę.

– To miło z pani strony, moja droga. Dziękuję za sugestię. Zauważyłam, że Raymond robi się ostatnio coraz bardziej zapominalski.

Wzięła od Zoli torbę z prezentem.

– Zresztą i tak nie miałabym ochoty dźwigać tej torby przez cały dzień. Książki są dość ciężkie.

Zola z ulgą patrzyła w ślad za wychodzącą klientką. Czasami wystarczyła lekka sugestia, szczególnie kiedy miała do czynienia z osobą tak otwartą jak pani Springer.

Westchnęła na widok dwóch klientek, które w tym momencie weszły do sklepu. Przydałaby się jej krótka przerwa w pracy – ale musiała zaczekać na lukę w napływie kupujących. Kto by pomyślał, że piątek okaże się tak ruchliwym dniem?

Zola powitała nowo przybyłe kobiety, które od razu ruszyły oglądać towar, kierując się w tę samą stronę co para, która pojawiła się przed nimi. Kobieta, blondynka w typie Marilyn Monroe i z podobnym biustem, zaborczym gestem trzymała pod rękę wysokiego, opalonego mężczyznę o brązowych włosach rozjaśnionych przez słońce.

– Witam w Kąciku Natury – zwróciła się do nich Zola z powitalnym uśmiechem. – Czy mogę w czymś pomóc?

– Może i tak. – Blondynka omiotła Zolę taksującym spojrzeniem nadąsanych, niebieskich oczu.

Zola spokojnie wytrzymała jej wzrok, nie przejmując się tą oceną. Kobieta poruszyła się niespokojnie i skierowała błyszczące oczy na mężczyznę.

– Zapytaj ją o te szale. – Wsparła się na nim. – Może ona wie, jak to się robi.

Mężczyzna zwrócił na Zolę spojrzenie głębokich, mądrych oczu – oczu myśliciela, artysty. Interesujący mężczyzna. Zola zwróciła uwagę na kontrast między jego elegancką, białą koszulą i modnymi mokasynami a znoszonymi dżinsami i długimi włosami związanymi z tyłu skórzanym rzemykiem. Przemknęło jej przez myśl, że temu człowiekowi brak pewności, kim właściwie jest.

Spojrzał jej w oczy i na krótką chwilę, zanim odwrócił wzrok, Zolę ogarnęło uczucie, jakby go znała, jakby już kiedyś się spotkali. Przeszył ją dreszcz.

Mężczyzna podniósł kupon wzorzystego, turkusowego jedwabiu i wskazał wzrokiem oprawione w ramki ryciny, pokazujące, w jaki sposób związać prostokąt materiału, by powstała suknia.

– Obejrzeliśmy te ilustracje i zastanawiamy się, jak to się robi, jeśli w ogóle da się to zrobić.

Blondynka musnęła palcem jedwabistą materię z kwiatowym wzorem.

– Śliczna tkanina.

– Tak. To pareo. – Zola uśmiechnęła się do niej. – W wielu kulturach wyspiarskich, na przykład na wyspach Południowego Pacyfiku, zarówno kobiety jak i mężczyźni noszą pareo. To bardzo przewiewny i wygodny strój.

Zola odzyskała pewność, znalazłszy się znowu na znajomym gruncie.

– Tradycyjne pareo mają dwa jardy długości na jard szerokości, tak jak ten – wyjaśniała, zdejmując fartuch firmowy Kącika Natury. – Tkanina jest ręcznie tkana lub ręcznie malowana w tradycyjne wzory, kwiatowe albo określane mianem tapa. – Wyjęła materiał z rąk kobiety i rozłożyła go. – Pareo można nosić jako sukienkę, spódnicę, turban lub szal. Można to zrobić na setki sposobów, pokażę pani najłatwiejszy.

Zola owinęła szalem plecy i przyciągnęła końce do przodu. Skrzyżowała materiał i zręcznie owinęła nim ciało powyżej piersi, tworząc tropikalną sukienkę do pół łydki.

– Rewelacyjne! – zawołała olśniona blondynka. – Ja też bym umiała to zrobić.

– Oczywiście, że tak – zapewniła Zola zachęcającym głosem. Kilkoma zwinnymi ruchami zdjęła z siebie materiał i zarzuciła klientce na plecy. – Pokażę pani.

W ciągu paru chwil pomogła kobiecie stworzyć suknię, tym razem z pasem jedwabiu przerzuconym przez ramię.

– Wyglądałabym jeszcze lepiej, gdybym nie miała pod spodem ubrania. – Blondynka z wyraźnym zachwytem przejrzała się w lustrze wiszącym na ścianie. Zerknęła przez ramię na towarzyszącego jej mężczyznę i uwodzicielsko zaczęła lustrować go spojrzeniem.

Zola odwróciła się i włożyła z powrotem firmowy fartuch. Odpowiedziała jeszcze na ostatnie pytanie, po czym przeprosiła i odeszła zająć się pozostałymi klientami.

Wkrótce potem mężczyzna położył na ladzie turkusowe pareo oraz drugie, w żywych, żółto-czerwonych barwach.

– Wezmę oba – oświadczył niskim, głębokim głosem.

Zola złożyła je, owinęła bibułką i wsunęła do ciemnozielonej firmowej torby Zakątka Natury. Podniosła wzrok na mężczyznę, który patrzył na nią cierpliwie. Ich oczy się spotkały i Zola zachmurzyła się, wsłuchując się w słowa, które rozległy się w jej duszy.

Bez zastanowienia nakryła ręką jego dłoń.

– Ona nie jest dla pana. Niech pan na nią uważa.

Mężczyzna szeroko otworzył oczy.

– Słucham?

Zola potrząsnęła głową i pochyliła się ku niemu.

– Proszę na nią uważać. Na tę kobietę, która jest z panem. To złodziejka. Ona nie jest dla pana. Obrabuje pana jeszcze dziś wieczorem po… – Głos Zoli zamarł, a na jej szyję wypłynął rumieniec.

Mężczyzna wyszarpnął rękę spod jej dłoni.

– Za kogo się pani, do diabła, uważa, żeby osądzać mnie, albo ją?! – zapytał z gniewnym błyskiem w oku. – Nie zna pani ani jej, ani mnie.

Zola bez drgnienia wytrzymała jego spojrzenie.

– Usłyszałam to ostrzeżenie. Czasami po prostu o czymś wiem. Proszę tylko to zapamiętać, o nic więcej nie proszę.

Zlustrował ją od stóp do głów gniewnym spojrzeniem. A potem na jego usta wypłynął okrutny uśmiech.

– A jak brzmi pani następna przepowiednia, panno sklepowa? Może to pani jest dla mnie stworzona, skoro ona nie? Do tego pani zmierza?

Zaskoczona Zola wstrzymała oddech i obronnym gestem skrzyżowała ręce na piersiach. Nie podobało jej się jego spojrzenie, prześlizgujące się po jej ciele.

Wciągnęła urywany oddech.

– Nic mi na ten temat nie wiadomo, proszę pana – odparła cicho, spokojnie spoglądając w jego chmurne oczy. – Wiem tylko tyle, ile panu powiedziałam. Jeśli jest pan mądry, zapamięta pan moje słowa.

Zmrużył oczy i odczytał jej imię wyszyte na górze fartucha.

– Za kogo pani się ma, Zolo? Za jakąś Cygankę przepowiadającą przyszłość? Nawet wygląda pani na cygankę: czarne włosy, ciemne oczy, egzotyczna uroda, imię też pasuje. To świadoma kreacja? A uwodzicielskie owijanie się szarfami stanowi część udawania?

Zola poczuła, że rumieniec zalewa jej twarz. Opanowała rodzący się gniew i spojrzała mu w oczy szczerze i uczciwie.

– Jestem w połowie Tahitanką, proszę pana. Swój wygląd i imię zawdzięczam urodzeniu, nikogo nie udaję. Dorastałam na Południowym Pacyfiku. Pareo jest dla mnie strojem równie naturalnym i wygodnym jak dżinsy dla pana. Pokazuję klientom, jak drapować i wiązać materiał, bo to należy do moich obowiązków jako właścicielki sklepu.

Blondynka podpłynęła do nich z gracją i wsunęła mężczyźnie rękę pod ramię.

– Coś się stało? – wodziła wzrokiem od jednego z nich do drugiego.

Mężczyzna spojrzał wyzywająco na Zolę.

– Nic się nie stało. – Zola uśmiechnęła się do kobiety. – Drobna różnica zdań w błahej sprawie.

Blondynka odpłynęła, skuszona przez kosz pełen naszyjników z muszli ustawiony na pobliskim stole, a Zola odezwała się ponownie półgłosem:

– Proszę zachować w pamięci to, co powiedziałam. – I przez ladę podała mężczyźnie firmową torbę Kącika Natury.

Złapał torbę, rzucił jej jeszcze jedno gniewne spojrzenie i odwrócił się do wyjścia. Blondynka wzięła go pod rękę i razem opuścili sklep.

No, dobrze, pomyślała Zola z rezygnacją i z przyjaznym uśmiechem zwróciła się w stronę kolejnej klientki.

W chwilę później nadarzyła jej się wreszcie szansa, by wymknąć się na zaplecze i zrobić sobie krótką przerwę. Wzięła butelkę wody smakowej i jabłko, wróciła do sklepu i usiadła na stołku za ladą, żeby odpocząć. To był długi dzień, a do zamknięcia sklepu pozostało jeszcze kilka godzin.

Dzwonek przy drzwiach Kącika Natury zabrzęczał znowu. Twarz Zoli rozciągnęła się w uśmiechu na widok znajomej sylwetki, która pojawiła się na progu.

– Maya Thomas! Co ty tutaj robisz? To twój wolny dzień.

– Taak, ale jak inaczej mogłabym się z tobą zobaczyć, jeśli nie przychodząc tutaj? – Wysoka i smukła Jamajka o brązowych oczach ruszyła w stronę Zoli. Jej krótko ostrzyżone szpakowate włosy okalały ciepłą w tonacji twarz o królewskich rysach.

Podeszła do Zoli, objęła rękami jej policzki i przyjrzała się przyjaciółce z zadowoleniem.

– Jak dobrze cię znowu zobaczyć, Zolakieran. Tym razem zabawiłaś na tych swoich dalekich wyspach zdecydowanie zbyt długo. Cudownie spojrzeć ci znowu w oczy. Jah wie o tym.

Zola uwielbiała te jamajskie wtręty, wplatane przez Mayę od czasu do czasu dla ubarwienia wypowiedzi.

– Bóg mi świadkiem, że ja również się cieszę, mogąc cię znowu zobaczyć, Mayu.

Starsza kobieta ucałowała Zolę w oba policzki, potem puściła ją i cofnęła się o krok.

– To kiedy zamierzasz przyjść i spotkać się z najlepszą przyjaciółką, co?

Zola oparła ręce na biodrach.

– Wróciłam dopiero wczoraj wieczorem, Mayu. Miałam przyjechać do ciebie o północy? Byłam zmęczona i musiałam się przespać. Lot z Południowego Pacyfiku w góry Tennessee trwa długo.

Maya wycelowała w nią palec.

– Tak jest. I właśnie dlatego musisz mi dzisiaj pozwolić popracować za ciebie. Skoro już tu jestem, idź do domu się przespać. – Przyjrzała się oczom Zoli. – Wyglądasz na zmęczoną. Viola chętnie zastąpiłaby cię dzisiaj w sklepie. Przez te wszystkie tygodnie brała twoje zmiany. Jeden dzień dłużej nie zrobiłby jej różnicy.

– Wiem. Viola jest bardzo dobra, zawsze można liczyć, że przyjdzie na zastępstwo.

Viola Bartlett, pulchna, pełna naturalnego ciepła kobieta, miała dorosłego syna i mnóstwo wolnego czasu, więc bardzo chętnie przychodziła do sklepu na kilka godzin, ilekroć Zola jej potrzebowała. Z przyjemnością zastępowała Zolę również podczas jej corocznych wyjazdów na wyspy Południowego Pacyfiku, gdy chciała spotkać się z rodziną, a także sprawdzić nowe produkty do sklepu.

Maya skrzyżowała ramiona, kąciki jej ust uniosły się w uśmiechu.

– Prawda jest taka, że nie mogłaś się doczekać, kiedy wrócisz do sklepu. Nawet nie zaprzeczaj.

Zola uśmiechnęła się do niej.

– Chyba masz rację. Tęskniłam.

– Czy to wszystko, co masz dzisiaj na obiad? – Maya wskazała wzrokiem jabłko leżące na ladzie.

– Byłam zajęta. – Zola wzruszyła ramionami.

– Więc skoczę do Garden Cafe i przyniosę coś do zjedzenia dla nas obu. Wrócimy do starych zwyczajów. – Ruszyła w stronę tylnego wyjścia. – Zostaw to jabłko na później. Na obiad będzie domowej roboty zapiekanka z kurczaka. Wiesz, że kucharz George’a ma smykałkę do tej potrawy.

– A twoje dziewczynki? – zapytała Zola. – Nie powinnaś wrócić do domu ze względu na Carole i Clarissę?

– Ach, te dziewuchy. – Lekceważąco machnęła ręką. – Wybrały się do sklepu w Pigeon Forge.

Zola oparła łokcie na ladzie.

– Pewnie jesteś szczęśliwa, że znowu masz Carole w domu. – Starsza córka Mayi ukończyła college i po świętach Bożego Narodzenia wróciła do domu.

– Hmm. Mało się widujemy, odkąd podjęła pracę w biurze rachunkowym Tannera Crossa. – Maya skrzywiła się. – A będzie jeszcze gorzej, bo zbliża się termin rozliczania podatków.

Zola wiedziała, że Maya, pomimo tych narzekań, cieszyła się, iż Carole znalazła pracę tutaj, w Gatlinburgu, i po dyplomie wróciła do domu. Mąż Mayi zmarł kilka lat temu, więc córki były jedyną rodziną, jaką miała w Stanach.

Po wyjściu Mayi Zola przejrzała wydrukowany harmonogram pracy na nadchodzący tydzień i długopisem wpisała swoje nazwisko co drugi dzień, jak zwykle. Od trzech lat, odkąd kupiła lokal i otworzyła Kącik Natury, pracowały z Mayą na przemian. Kolejną pracownicą na część etatu była Faith Rayburn, przyjaciółka rodziny Zoli. Faith była troskliwą, chociaż niezbyt dobrze zorganizowaną matką czworga dzieci i dorabiała sobie w sklepie Zoli przez kilka godzin, kiedy jej pociechy były w szkole. Nie najlepiej sobie radziła z księgowością i prowadzeniem rejestru towarów, ale klienci kochali ją za jej ciepło i urok rodowitej mieszkanki Smoky Mountains.

Dzwonek przy drzwiach zabrzęczał znowu i Zola musiała się zająć grupą nowych klientów. Zanim wróciła Maya, zdążyła obsłużyć sześć osób.

Podczas następnej przerwy w napływie klientów usiadły razem na stołkach przy ladzie i zjadły zapiekankę z kurczaka. Rozmawiały o nowych artykułach do sklepu, które Zola znalazła podczas swojej kupieckiej wyprawy, a Maya relacjonowała, co działo się w sklepie pod nieobecność właścicielki.

Zola opowiedziała też Mayi o mężczyźnie, który odwiedził wcześniej Kącik Natury.

– Szkoda, że nie był bardziej otwarty na to, co usłyszał.

Maya zmarszczyła czoło.

– To zwykły bootoo, skoro nie chciał wziąć pod uwagę tak pożytecznego ostrzeżenia.

Zola uśmiechnęła się szeroko. Wiedziała, że bootoo to po jamajsku osoba mało ważna lub tępa.

– Możliwe – odparła. – Ale zawsze mi przykro, kiedy ktoś się na mnie rozgniewa albo nie potrafi zrozumieć. Wydaje mi się wtedy, że mogłam się lepiej wyrazić.

Maya potrząsnęła głową.

– Nie odpowiadasz przed Panem za to, że Jego słowa nie zawsze podobają się ludziom. Do ciebie należy tylko przekazanie im przesłania, które zostało ci objawione.

– Też tak mi się wydaje. – Zola westchnęła i wyskrobała łyżką resztki dania. W Garden Cafe naprawdę robią najlepszą na świecie zapiekankę z kurczaka.

Maya przechyliła głowę na bok.

– Czy tam, na Mooréa, jest lepiej? Jak przyjmują twój dar?

Zola roześmiała się.

– Niekiedy nawet gorzej. Część tubylców ostentacyjnie obchodzi mnie szerokim łukiem albo robi miny, kiedy ich już minę.

– Wutless! – Maya wyrzuciła z siebie kolejne jamajskie określenie osoby nic nie wartej.

– Czasami znajduję pod drzwiami prezenty, składają mi ofiary. Kwiaty hibiskusa, muszle, owoce chlebowca czy mango. Raz dostałam nawet czarną perłę od jednego z poławiaczy. To był wyraz wdzięczności za objawienie, które pomogło uratować życie jego dziecka. – W zamyśleniu zbierała naczynia. – Miałam wtedy dopiero siedem lat. Mama zrobiła mi z tej perły naszyjnik. Nadal go mam. I noszę.

– Twoja mama zaakceptowała dar, jaki otrzymałaś od Boga, i wysoko go ceniła. – Maya wrzuciła naczynia i plastikowe łyżki do papierowej torby z kawiarni. – Była dobrą matką. Żałuję, że tak wcześnie ją straciłaś.

– Ja też. – Zola dotknęła perły wiszącej na szyi, wspominając matkę. – Powiedziała mi, że dar wieszczenia jest jak perła nadzwyczajnej wartości i tak też należy go cenić. Mówiła, że nie wolno go nadużywać, ani czerpać z niego korzyści, żeby nie skazić jego piękna i nie obrazić Boga.

Maya wykonała spirytystyczny gest, którego Zola nie znała.

– Niech będzie błogosławiona za to, że cię zachęcała.

Zola kiwnęła głową.

– Miałam też szczęście, że dziadkowie zaakceptowali mój dar. Gdyby było inaczej, mogło być mi bardzo ciężko, bo to oni wychowywali mnie po śmierci mamy. Jak ci już kiedyś mówiłam, mama zginęła w katastrofie awionetki, wracając z wizyty u swojej siostry w Nowej Zelandii. Miałam wtedy dwanaście lat. Od tego czasu Nana Etta stała się dla mnie bliska jak prawdziwa matka.

– Ach. Dobrze wiesz, że przepadam za matką Ettą. – Tak Maya nazywała zawsze babcię Zoli, Ettę Garnett Devon.

Maya wyniosła tacę oraz śmieci, nagromadzone za ladą. Kiedy wróciła, zajęły się omawianiem drobnych spraw życia codziennego – tym, co przyjaciółki uwielbiają robić.

Zola zerknęła na zegar ścienny. Dochodziła siódma, jeszcze tylko dwie godziny do zamknięcia.

– Idź już do domu, Mayu – powiedziała i serdecznie pogłaskała przyjaciółkę po ramieniu. – Jutro czeka cię osiem godzin w pracy. A twoje dziewczynki lada chwila wrócą. Ja posiedzę tu do końca i zamknę sklep.

W dwie godziny później, kiedy Zola po podliczeniu rejestru zamknęła sklep, szykując się do wyjścia, znowu pomyślała o tamtym mężczyźnie. Widziała niezwykle wyraźnie, że jeszcze tej nocy zostanie obrabowany przez śliczną blondynkę uwieszoną jego ramienia.

Zola zachmurzyła się. Zastanawiała się, czy mężczyzna będzie pamiętał jej ostrzeżenie i czy z niego skorzysta. Kobieta była wyjątkowo piękna, ale fizyczna uroda nie zawsze szła w parze z pięknem wewnętrznym.

Potrząsnęła głową.

– Niech się dzieje wola Twoja, Panie – powiedziała, gasząc światła przed wyjściem. – Niech się dzieje wola Twoja.Rozdział drugi

Przez cały wieczór Spencer nie mógł przestać myśleć o dziwnej Tahitance. Leena usiadła z nim do obiadu w turkusowym pareo, uwodzicielsko opinającym jej kuszące kształty. Sam jej widok w tym egzotycznym stroju nieustannie przypominał mu o epizodzie w sklepie z upominkami.

Teraz Leena ułożyła się na tapczanie w przestronnym salonie górskiej chaty Spencera i polakierowanymi na czerwono paznokciami wystukiwała rytm muzyki płynącej z odtwarzacza stereo. Spencer obserwował ją z kuchni, zmywając naczynia po obiedzie złożonym z grillowanych krewetek, ryżu cajun i sałaty.

– Jakie to słodkie, kiedy mężczyzna dla mnie gotuje. – Głos Leeny brzmiał zmysłowo i uwodzicielsko. – Muszę pomyśleć, jak ci się za to równie słodko zrewanżować. Dzisiaj byłeś dla mnie bardzo dobry.

Znaczenie jej słów nie było trudne do rozszyfrowania. Spencer zmarszczył brwi – po raz kolejny przypomniał sobie ostrzeżenie sklepikarki. I rumieniec, który zalał jej twarz i szyję kiedy napomknęła o jego intymnych stosunków z Leeną.

– Kochanie, przynieś mi, proszę, jeszcze jeden kieliszek tego pysznego rieslinga. Przyjemnie byłoby wypić go po obiedzie. – Leena pochwyciła wzrok Spencera i poklepała tapczan obok siebie. – Chodź, usiądź przy mnie. Będziemy rozmawiać i wpatrywać się w ten cudowny ogień.

Spencer nalał dwa kieliszki białego wina. Od dawna planował ten obiad z Leeną Evanston i był zły, że spotkanie w sklepie przyćmiło blask tego wieczoru. Leena była dekoratorką z Atlanty i kupowała jego odbitki dla swych partnerów biznesowych, jeżeli fotografie natury pasowały do ich projektów wystroju wnętrz. Ceniła prace Spencera i niejednokrotnie polecała go ważnym klientom. Spencer czuł się mile połechtany, gdy zasugerowała, że mogłaby przyjechać z wizytą, więc zaprosił ją na obiad do swej właśnie ukończonej chaty w górach. Już od pewnego czasu prowadzili ze sobą subtelny flirt i Spencer miał nadzieję, że w czasie tej wizyty ich stosunki przeniosą się na nowy poziom.

Podał Leenie kieliszek i usiadł obok niej na tapczanie. Była atrakcyjną kobietą. Każdy mężczyzna chętnie znalazłby się tego wieczora na jego miejscu. Sam fakt, że upierała się przy włożeniu nowego pareo, pod którym ewidentnie nie miała nic, stanowił pomyślą wróżbę na nadchodzący wieczór.

Z leniwym uśmiechem przesunęła palcem wzdłuż jego ramienia.

– Większość mężczyzn, którzy odnieśli taki sukces jak ty, Spencerze Jacksonie, to albo ludzie starzy, albo tacy, którzy odziedziczyli swój majątek po przodkach. To, do czego ty doszedłeś w wieku trzydziestu lat dzięki swoim fotogramom, naprawdę robi wrażenie. Zdobyłeś sobie reputację jednego z najlepszych w kraju fotografów przyrody, opublikowałeś pięć wielkich albumów, nad którymi moi klienci rozpływają się z zachwytu i masz własną galerię w górach.

Leena rozejrzała się po pokoju.

– Zbudowałeś na szczycie góry naprawdę wspaniały dom. – Uśmiechnęła się szeroko, prezentując idealnie białe ząbki. – Tylko że tutaj człowiek musi czuć się okropnie samotny. Mnie potrzeba do szczęścia ruchu, ulicznego zgiełku i natłoku wydarzeń… ale coś takiego mogłoby stanowić miłą odskocznię, gdybym czasem szukała ucieczki od wszystkiego.

Spencer skrzywił się. Zirytowało go, że Leena z takim lekceważeniem odnosiła się do jego nowego domu. Długo go planował i oszczędzał na jego budowę, a potem musiał odbyć wiele pieszych wędrówek i wypraw w nieznane, zanim znalazł idealne miejsce.

Kobieta przeciągnęła się zmysłowo.

– Jeśli twoja sława będzie nadal rosła, może kiedyś otworzysz galerię w Atlancie, Spencerze. Myślę, że miałaby powodzenie. Ja, oczywiście, pomogę ci ją rozreklamować. Znajdziemy ci wspaniały apartament albo nawet dom w centrum, może w Buckhead. – Przesuwała czerwonym paznokciem w górę jego ramienia. – Moglibyśmy widywać się znacznie częściej, gdybyś zamieszkał bliżej mnie.

Sens jej słów był oczywisty – nie wyobrażała sobie życia tutaj. Spencer wstał, trochę poirytowany, że tak beztrosko dezawuowała egzystencję, którą on kochał.

– Muszę na chwilę iść do łazienki, Leeno. A do mojego powrotu częstuj się winem.

Zachichotała i przesunęła ręką po jego udzie.

– Wydaje mi się, że to, czego szukasz, znajdziesz w szufladce nocnej szafki przy łóżku, kochanie.

Spencer zastanawiał się nad komentarzem Leeny, zmierzając do swej przestronnej sypialni. Skąd wiedziała, gdzie co trzymał? Domyśliła się, czy myszkowała w szufladach w jego sypialni?

Dreszcz przebiegł mu po kręgosłupie. I znowu wróciły do niego słowa spotkanej tego dnia sklepikarki. Wszedł do sypialni i zaczął systematycznie przeglądać zawartość szuflad i szafek.

Po powrocie podszedł swobodnym krokiem do Leeny, z uśmiechem na ustach pochylił się i pocałował ją, a potem wziął jej teczkę oraz torebkę i zaniósł je na drugi koniec pokoju, na boczny stół.

– Nie sądzę, żeby te rzeczy mogły nam przeszkadzać, kochanie. – Śledziła jego poczynania oczami pełnymi zdumienia.

Spencer zaczął przeglądać zawartość teczki i torebki.

W oczach Leeny zapłonął ogień.

– Czego szukasz, Spencerze?

Wyciągnął z jej torebki zwitek studolarowych banknotów, a z kosmetyczki dwa złote łańcuszki. W bocznej kieszonce teczki trafił na aksamitne pudełeczko, którego szukał.

Spencer podniósł do góry znaleziska.

– Brakuje ci pieniędzy, Leeno? A może cierpisz na kleptomanię?

Wzruszyła ramionami, niezbyt przejęta jego zarzutami.

– Pomyślałam, że mogę wziąć trochę twojej biżuterii do wyceny. Ludzie rzadko zdają sobie sprawę z wartości posiadanych przedmiotów.

Oburzony Spencer podniósł oczy do sufitu.

– Moje pieniądze również zamierzałaś oddać do wyceny?

Rzuciła mu wyniosłe spojrzenie.

– A dlaczego sądzisz, że to nie są moje pieniądze, Spencerze? Zawsze wożę ze sobą gotówkę. Wiele drobnych zakładów nadal nie przyjmuje kart kredytowych.

– Nieźle to wymyśliłaś. – Spencer rozwinął rulon setek. – I mogłoby ci się udać, gdyby nie to, że ja zawsze chowam w środku banknot dwudolarowy na szczęście. – Podniósł go do góry, żeby mogła zobaczyć. – Mało prawdopodobne, żebyś miała taki sam zwyczaj, Leeno.

Zerknęła na niego z wyraźnym niezadowoleniem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: