Stań się tym, kim jesteś. Droga chrześcijańskiej psychoduchowości - ebook
Stań się tym, kim jesteś. Droga chrześcijańskiej psychoduchowości - ebook
Ideą przewodnią tej książki jest odkrycie swojej wartości jako daru, który Bóg ofiarował człowiekowi przez stworzenie go. Aby tego dokonać, należy przy pomocy dostępnych nam środków wyleczyć rany życia, przezwyciężyć negatywne doświadczenia z dzieciństwa lub wieku dorosłego, pokonać te przeszkody, które nie pozwoliły nam na harmonijny rozwój własnej osobowości albo go ograniczyły. Trzeba je sobie uświadomić i odzyskać własne „ja” jako niezastąpioną wartość osoby, wzorując się na „Ja” Chrystusa, jakie możemy wyczytać z kart Pisma Świętego. Chrystus bowiem jest Uzdrowicielem w sensie absolutnym i to On pomaga nam rozeznawać.
Liczne cytaty biblijne potwierdzają i stymulują myśl formacyjną autora. To właśnie nazywa on psychoduchowością chrześcijańską, gdyż wszystko przeniknięte jest silnym elementem duchowym. Książka zachęca do zajrzenia w głąb siebie i pomoże odnaleźć swoją wyjątkowość.
Valerio Albisetti, psycholog i psychoterapeuta, jedna z najbardziej znaczących postaci współczesnej psychoanalizy. Profesor uniwersytecki, ceniony konsultant w zarządzaniu przedsiębiorstwami, uczestnik międzynarodowych konferencji, autor licznych książek z zakresu psychoduchowości – prawdziwych bestsellerów tłumaczonych na wiele języków.
Kategoria: | Psychologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7660-523-4 |
Rozmiar pliku: | 501 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zapomniałem o niej.
Często mi się zdarza zapominać… i usprawiedliwiam to usunięciem nowotworu w mózgu dwadzieścia lat temu. Już dwadzieścia. Ale w tym momencie wyraźnie ją sobie przypominam.
Młoda kobieta o ciemnej cerze i czarnych włosach. Spotyka mnie na toskańskiej plaży, wietrznej i zalanej słońcem i pyta: „Dlaczego nie napisze pan książki o chrześcijańskiej psychoterapii?”.
Myślę o Alfredzie, moim starym przyjacielu, chyba jednym z niewielu prawdziwych, jakich miałem na tej ziemi. Od lat zadaje mi pytanie: „Kiedy napiszesz coś na temat psychoduchowości, twojej wizji życia, której doświadczasz w ciągu już prawie trzydziestu lat pracy terapeutycznej?”.
Zawsze odpowiadałem, że wszystko już zostało napisane w różnych książkach, które wydałem.
Poza tym czekałem na znaki, nowe drogowskazy na szlaku mojej egzystencji… Te znaki dostrzegam właśnie teraz.
W ostatnich dniach grupa zaprzyjaźnionych czytelników poświęciła mi stronę internetową1. Inna grupa czytelników założyła stowarzyszenie „Amici di Valerio” (Przyjaciele Valeria), rygorystycznie przestrzegające zasady non profit, bez celów zarobkowych.
Poza tym pojawiła się propozycja założenia wspólnoty psychoduchowej, która wkrótce rozpocznie działalność.
Pocztą elektroniczną i za pośrednictwem witryny internetowej już napływają liczne zapisy do „Ekumenicznej Szkoły Psychoduchowości”.
Nadszedł więc czas, bym zaczął porządkować własną myśl analityczną i duchową. Zresztą przekroczyłem już połowę mojej ziemskiej egzystencji i jestem w jej ostatniej części.
Zacznę od książki, która ma mieć charakter wprowadzenia. Spróbuję nie przeciążać jej pojęciami metodologicznymi i doktrynalnymi, które omówię ewentualnie w innych książkach, ale których już teraz będę używał.
Oczywiście jedynym, wyłącznym, prawdziwym Uzdrowicielem, prawdziwym Psychoterapeutą jest Jezus Chrystus, od którego wszystko pochodzi.
Chrystus jest drogą, prawdą i życiem.
Zatem moja psychoduchowość, którą w tej książce nazwałem psychoterapią typu chrześcijańskiego, różni się od innych koncepcji psychologicznych lub duchowych, ponieważ posiada także wyraźny i silny wymiar religijny, gdyż wierzy, że prawdziwe uzdrowienie zawsze obejmuje nieuniknione spotkanie z Jezusem jako Synem Bożym2.
Z pewnością nie odejdę od mojego sposobu pisania, zwięzłego i głębokiego, komunikując w ten sposób owoc długiego doświadczenia osobistego i zawodowego.
Jest to zatem książka prosta i oparta na doświadczeniu. Praktyczna i pastoralna.
Muszę także dodać, choć powiedziałem to już we wszystkich innych moich książkach, że wraz z upływem czasu doszedłem do wniosku, iż ten, kto idzie za Ewangelią i Biblią, ogranicza do minimum stopień swojej osobistej neurozy.
Mogę osobiście poświadczyć, przytaczając tysiące przypadków uzdrowień, że pójście za Chrystusem, słuchanie Go, modlenie się do Niego, życie Nim, prowadzi do zdrowia zarówno psyche, jak i ciała.
Autentyczna i głęboka psychoduchowość jest przyczyną i skutkiem dokonanego uzdrowienia. Prowadzi ona naprawdę do stanu głębokiego pokoju wewnętrznego, pogody ducha, radości3.
Mówię zatem o „psychoterapii chrześcijańskiej”, ale mógłbym ją nazwać ekumeniczną – tak jak założoną przeze mnie Szkołę Psychoduchowości, która została zamierzona jako międzynarodowa, ale przede wszystkim ekumeniczna.
Myślę, że jest to droga, którą należy pójść na początku trzeciego tysiąclecia.
Skądinąd protestanci, podobnie jak Żydzi, choć w inny sposób, od dawna, dużo wcześniej niż my katolicy, przeżywali Boga jako miejsce, gdzie można uzdrowić psyche i ducha.
Tak więc nadszedł dla wszystkich czas, by przeżywać Chrystusa również w Jego wymiarze Uzdrowiciela.Jeszcze chwila
Spotykam coraz więcej osób, które są zatroskane o prawdziwy sens swojej egzystencji.
Całe moje życie zbudowałem na poszukiwaniu sensu, znaczenia i właśnie dlatego od dwudziestu lat piszę, a od ponad trzydziestu poznaję i badam dusze4.
„Czuję w głowie zamęt…”, „Gdybym tylko potrafił lepiej czytać w swoim wnętrzu…”, „Choć mam zadowalającą pracę, dziecko…, to gdzieś w głębi siebie czuję, że brakuje mi czegoś podstawowego”.
Takie właśnie wątpliwości niepokoją umysły moich współczesnych.
Poznać cel własnego życia.
Odkryć własne powołanie.
Zrozumieć głęboki sens własnego istnienia.
Niepohamowane pragnienie poznania prawdziwego sensu własnego życia, celu egzystencji, ogarnia wszystkich: tych, którzy odczuwają swoją pracę jako dalece niezgodną z własną istotą, tych, którzy z dużym nakładem sił walczyli o zdobycie wysokiej pozycji społecznej, ekonomicznej, a teraz czują, że jest ona bez znaczenia, obojętna, tych, którzy myślą, że przegrali wszystko.
Żyjemy w mrocznych, mętnych, chorych czasach.
Powierzchownych.
Zepsutych.
Stać się świadomymi znaczy zrozumieć głębokie znaczenie naszych czynów, naszych myśli.
Kiedy znasz naturę twoich pragnień, odkrywasz, że chcesz jakiejś większej realizacji, szukasz zjednoczenia z Bogiem.
Dzieje się tak, kiedy osobista wola zdaje się na wolę Boską…
I kiedy wszystko wydarza się dlatego, że otwarliśmy się na służbę, na słuchanie, na posłuszeństwo, na transcendencję, na Ducha Boga.
Na coś nieskończenie większego od nas.
Od naszych małych, osobistych indywidualności.
Ale kiedy w ten sposób wchodzimy w taką szeroko zakrojoną, uniwersalną wizję życia z wzniosłym celem, wówczas definitywnie porzucamy możliwość osądzania.
Nie oceniamy już wartości życia tylko na podstawie ludzkich sądów, pozorów, obrazów. Tego, co widzimy, tego, co mówimy, tego, czego dotykamy, tego, co posiadamy…
Wręcz przeciwnie.
Nie uważamy już, że ktoś bogaty, wykształcony ma większą wartość od osoby ubogiej i niewykształconej.
Nie uważamy już, że życie pełne bólu jest złe, a życie trudne jest przegrane5.
Każdy z nas – powtarzałem to zawsze, od pierwszej książki W poszukiwaniu szczęścia – jest jedyny i niepowtarzalny.
Zatem konieczny.
Niezbędny.
Nikt nie przyszedł na ten świat przez przypadek.
Przez pomyłkę.Zanim przejdziemy dalej
Moje słowa prawdopodobnie wzbudzają w tobie niepokój, bo być może czujesz, że straciłeś dużo czasu, że błędnie wybrałeś pracę, że pomyliłeś partnera, że źle ukierunkowałeś twoje życie, że się zagubiłeś, że się rozleniwiłeś, przestraszyłeś, zeskorupiałeś… Być może chciałbyś pracy dającej ci więcej satysfakcji, chciałbyś lepszego rozeznania, więcej pieniędzy, większego prestiżu społecznego.
Dobrze.
Wszystko to oznacza, że potrzebujesz zmiany.
Przemiany siebie.
Nie przejmuj się.
Nie myśl, że wypadłeś z twojej podróży życia.
Bo czujesz się zblokowany, powstrzymany, nieużyteczny, niezaspokojony…
Wszystko jest w porządku.
W ramach podróży, jaką mam na myśli6, są przewidziane różne przystanki, cierpienia, bóle, zdrady…
Oczywiście, kiedy uświadamiasz sobie, że natrafiasz na same przeszkody, że nic się nie układa, i to w sposób stały i ciągły, wtedy lepiej będzie zatrzymać się na chwilę i przyjrzeć się na nowo twojemu sposobowi myślenia.
Kiedy uświadamiasz sobie, że od lat spadają na ciebie same niepowodzenia i przyciągasz do siebie niewłaściwe osoby…, być może znaczy to, że powinieneś zmienić mentalność.
Wtedy musisz sporządzić sobie dekalog mentalny, który ja zaczerpnąłem i stale czerpię z moich bólów, z moich cierpień, z moich niepowodzeń, z moich błędów, z mojego doświadczenia życia, i który ofiaruję ci, drogi czytelniku/czytelniczko, z przyjemnością, mając nadzieję, że będzie dla ciebie pożyteczny jak dla mnie:
1. Wierzę, że jestem jedyny i niepowtarzalny, mam Boskie pochodzenie, choć cały świat stale mi powtarza, że nic lub niewiele znaczę.
2. Powinienem być prosty i nie zbaczać ze szlaku prowadzącego do mojego celu, bez względu na cenę, jaką będę musiał za to zapłacić. Choćby się to wydawało niemożliwe, bo na przykład ożeniłem się, mam dziecko, nie jestem już tak młody, nie mam wykształcenia, pieniędzy itp.
3. Powinienem uczciwie przyznać, co w moim życiu działa dobrze, a co nie działa. Muszę wejść w siebie i zmienić siebie.
4. Powinienem zacząć stawiać choćby małe kroki ku celowi, dla którego w moim odczuciu przyszedłem na świat.
5. Nie powinienem pozwolić, żeby miały na mnie wpływ osoby „negatywne”, będące obok mnie, nie powinienem ulegać wyrzutom sumienia lub poczuciu niższości, jakie niektórzy chcą we mnie wzbudzić.
6. Powinienem wystrzegać się obłudników, osób fałszywych, nieprawdziwych, nieautentycznych, kryjących się za maską porządnych ludzi.
7. Powinienem wystrzegać się tych, którzy zawsze opowiadają się po stronie rozumu. W istocie chcą zachować kontrolę nade mną.
8. Powinienem przebywać z osobami, które pomagają mi wzrastać.
9. Powinienem pamiętać, że zawsze mam możliwość wyboru.
10. Powinienem pamiętać, że jestem przybranym dzieckiem Boga.„Nie” zewnętrznym rolom, „tak” temu, co duchowe, wewnętrzne
Zawsze miałem taką wizję innych.
Od dziecka, kiedy pomagałem dziadkowi w pracach polowych i leżąc na świeżo skoszonej trawie, obserwowałem ogromne białe chmury, które majestatycznie przecinały błękit nieba.
Nie.
Ludzie nie byli tym samym, co rola, jaką pełnili w społeczeństwie.
Inżynier nie różnił się od adwokata, zamiatacz od intelektualisty… Drażniło mnie, kiedy koledzy z klasy, a zwłaszcza koleżanki, czuli się pociągani przez to, co jakaś osoba robiła.
Albo przez to, co posiadała.
Intrygował ich jakiś piosenkarz lub aktor, właściciel willi nad jeziorem, posiadacz jachtu…
Często pociąga nas to, co jakaś osoba robi, a nie to, czym jest.
Ja patrzę na osobowość.
Na to, kim jest głębokie ja drugiego.
To, co robi w życiu, może się zmienić… A nawet więcej – role, wykonywane prace powinny być jak ubrania, powinny być zmieniane w zależności od pory roku, zmieniającego się rozmiaru, humoru itd.
Natomiast nie powinno się nigdy porzucać celu własnego życia.
Jego osiągnięcia.
Aby tego dokonać, trzeba nauczyć się patrzeć na siebie z zewnątrz.
Takie było jedno z pierwszych kryteriów, które wskazałem w książce W poszukiwaniu szczęścia piętnaście lat temu.
I to działa.
Patrzenie na siebie z zewnątrz, jak bezstronny obserwator, pomaga oderwać się od siebie na zbawienną chwilę. Uświadamia nam, co czynimy i jak to wykonujemy, jak jesteśmy postrzegani przez innych, a przede wszystkim uzmysławia nam nasze najgłębsze odczuwanie.
Najbardziej wewnętrzne.
Odsłania nam, czy żyjemy z przyzwyczajenia, z nudy czy z entuzjazmu.
Z upływem lat uświadamiamy sobie, że czuć się żywym znaczy z zapałem, z pasją, z przekonaniem wprowadzać w czyn głębokie, osobiste wartości, na przykład szczerość, postępowanie zgodne z zasadami albo wierność.
Kiedy zachowujemy ścisły i ciągły związek z naszymi fundamentalnymi wartościami, zawsze jesteśmy na dobrej drodze.
Oczywiście często nie wiemy, czego chcemy.
Moje hasło na temat szczęścia brzmi następująco: „Jesteśmy szczęśliwi nie wtedy, gdy robimy, co chcemy, ale kiedy wiemy, co robimy”.
Uczą nas, że życie jest twarde i że trzeba walczyć, trzeba rywalizować i zwyciężać.
Kiedy wyznaję, że długie godziny spędzam na wpatrywaniu się w ciągłe, wieczne, cudowne przybijanie fal do brzegu, w złocisty zachód słońca albo błyszczenie listków na drzewach, pieszczonych przez pierwsze promienie jutrzenki, biorą mnie za osobę mało praktyczną, mało realistyczną.
A co wy na to, gdybym jednak powiedział, że jestem bardziej praktyczny i realistyczny niż to się wydaje?
Mam na myśli, że prawdziwą rzeczywistością nie jest ta, którą widzimy.
Być może nie jest to ta, której nas nauczyli.
Z lęku.
Może nie przyszliśmy na ziemię, aby dominować nad innymi, jak to nam ciągle wmawiają.
Ja widziałem i znam tych, którzy uważają się za praktycznych, konkretnych.
Tych, którzy mówią, że pracują.
Którzy uważają się za produktywnych.
Często wręcz pełnię funkcję konsultanta tych panów…
Cóż, powiem wam, że ludzie ci uważają, iż pracują, trudzą się, są użyteczni, wydajni… Tymczasem pozwalają, żeby życie przepływało im między palcami, choć sobie z tego nie zdają sprawy.
Często nie żyją.
Nie są w rzeczywistości.
I nie są także użyteczni.
Chyba że dla pewnej logiki rynku.
Czysto kapitalistycznej.
Gdybym tym ludziom powiedział, że prawdziwą rzeczywistością jest ta, której nie widać?
Ta, której nie da się dotknąć?
Że to, co duchowe, co niewidzialne, jest prawdziwym motorem wszechświata, dusz ludzi?
A nie to, co materialne?
Jak by zareagowali?
Nie powinniśmy już więcej myśleć o sobie i o wszechświecie w kategoriach przyczyny – skutku, bodźca – reakcji. Powinniśmy natomiast myśleć o nas i o innych, że przyszliśmy na ziemię dla egzystencji mającej jakiś cel, aby wypełnić pewną misję, zrealizować powołanie…