Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Stanisław Wyspiański: Studjum literackie - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Stanisław Wyspiański: Studjum literackie - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 231 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Stu­djum Li­te­rac­kie.

War­sza­wa

"Bi­blio­te­ka Sa­mo­kształ­ce­nia"

Nowy-Świat Nr. 37.

1903.

W lip­co­we po­łu­dnie, pod zło­tym bal­da­chi­mem słoń­ca, śród ka­dzi­dla­nej woni ziół, sie­dzia­łem w jed­nym z na­szych naj­pysz­niej­szych par­ków pol­skich, czy­ta­jąc sce­nę li­tew­ską z "Le­gio­nu" Sta­ni­sła­wa Wy­spiań­skie­go.

Do­zna­łem dziw­ne­go wstrzą­śnie­nia, owia­ła mnie po­ezja, kró­lew­skość, po­tę­ga; po­czu­łem w so­bie siłę do ja­kichś ty­ta­nich za­pa­sów; po­czu­łem się w epo­ce wiel­kiej po­ezji, ogrom­nych po­ry­wów, oto­czy­ła mnie wiel­kość…

– Gen­jusz, żywy gen­jusz! – szep­ną­łem, drżąc ze wzru­sze­nia.

I od­tąd po­czą­łem pil­nie stu­djo­wać dzie­ła Wy­spiań­skie­go. Stu­djo­wa­łem je rok. "Los, dola, wiecz­na krzyw­da czło­wie­ka" nie dały mi ani jed­ne­go z tych dzieł oglą­dać na sce­nie. Ale wy­obraź­nia jest sce­ną naj­do­sko­nal­szą. Ona wy­sta­wi­ła mi ko­lej­no wszyst­kie dzie­ła Wy­spiań­skie­go w swym ima­gi­na­cyj­nym te­atrze. Wi­dzia­łem je, mogę po­wie­dzieć, wi­dzia­łem! Ro­ze­gra­ły się przed oczy­ma du­szy mo­jej te dzie­ła bez ku­lis i ak­to­rów, bez sztucz­nych efek­tów i tech­ni­ki te­atral­nej, bez urze­czy­wist­nie­nia cza­so­we­go, prze­mi­ja­ją­ce­go, ale w urze­czy­wist­nie­niu wie­czy­stem, tak, jak po­win­ny dzia­łać na du­szę ludz­ką nie­za­leż­nie od wszel­kich mniej lub wię­cej do­sko­na­łych te­atrów.

Był to sze­reg wi­zji. Wi­zje te prze­nio­sły mnie w świat prze­pięk­ny, w świat nad­przy­ro­dzo­ny. Mózg ludz­ki wy­twa­rza bo­wiem rze­czy, któ­rych nie­ma w przy­ro­dzie; on się nad tę przy­ro­dę wzno­si, on two­rzy przy­ro­dę pięk­na.

Wi­zje te dały mi sze­reg nie­zwy­kłych unie­sień, więc dały mi szczę­ście. Za­uwa­ży­łem nie­ste­ty z bó­lem, że nie wszy­scy po­dzie­la­ją moje zda­nie. Ba­da­łem po­wo­dy, cze­mu wszy­scy zda­nia mego po­dzie­lać nie mogą; prze­ko­na­łem się, że przy­czy­ny ist­nie­ją i że są uspra­wie­dli­wio­ne. Za­pra­gną­łem tedy usu­nąć je. Nie zra­zi­ła mnie cała po­wódź ar­ty­ku­łów, spra­woz­dań i roz­praw o "Wy­spiań­skim. Znam du­sze na­szych czy­tel­ni­ków; wiem, jak do nich prze­ma­wiać. Po­sta­no­wi­łem prze­mó­wić do nich o "Wy­spiań­skim tak, jak du­sze te za­wsze zro­zu­mie­ją. Są­dzi­łem, że od­dam usłu­gę po­ezji i czy­tel­ni­kom. Wiem, że taka pra­ca ma bar­dzo prze­lot­ne zna­cze­nie; bę­dzie czy­ta­na, póki Wy­spiań­ski nie zo­sta­nie cał­ko­wi­cie zro­zu­mia­ny i od­czu­ty; a wte­dy pu­blicz­ność ją odło­ży i za­po­mni o niej. Bo już nie bę­dzie po­trzeb­na. Ale ta­kie jej za­da­nie i taki los z wła­snej mo­jej woli. Nie pra­gnę dla niej in­ne­go. Niech bę­dzie tak za­po­mnia­na, jak pra­ca Mau­ry­ce­go Moch­nac­kie­go, któ­ry War­sza­wie, drwią­cej z "Mar­ji" Mal­czew­skie­go, ar­cy­dzie­ło to na wie­ki wie­ków za­szcze­pił.

Po­sta­no­wi­łem pi­sać nie dla pu­blicz­no­ści ga­li­cyj­skiej, któ­ra dzie­ła Wy­spiań­skie­go oglą­da­ła na sce­nie, zna jego ję­zyk i ga­ler­ję jego po­sta­ci z te­atru i z ży­cia. Pi­szę dla tych, któ­rzy z ję­zy­kiem jego w ży­ciu się nie spo­ty­ka­ją, ani też nie spo­ty­ka­ją się w ży­ciu z ga­ler­ją jego po­sta­ci. Pi­szę dla tych, któ­rzy nie z wła­snej winy Wy­spiań­skie­go zro­zu­mieć nie mo­gli, któ­rzy nie mie­li cza­su i przy­go­to­wa­nia do zro­zu­mie­nia i od­czu­cia tych dzieł, któ­rych ima­gi­na­cja nie mo­gła się wy­do­być z plą­ta­wy rze­ko­mych neo­lo­gi­zmów, albo po­ła­pać się w la­bi­ryn­cie za­mar­łych a przez po­etę wskrze­szo­nych form ar­cha­istycz­nych. Chcę im tak­że po­ka­zać tę ga­ler­ję ży­wych po­sta­ci, któ­rą Wy­spiań­ski wpro­wa­dził do swe­go te­atru, aby ist­nia­ły w li­te­ra­tu­rze, a więc za­wsze.

Ta­kie ramy za­kre­ślam pra­cy mo­jej, a od czy­tel­ni­ka chciał­bym wy­pro­sić nie znaw­stwa, nie bez­względ­nej wia­ry, nie za­chwy­tów lub po­tę­pień, ale szczyp­ty do­brej woli i uświa­do­mie­nia, że sko­ro nie na­stą­pił ko­niec świa­ta w r. 1849 t… j… w roku śmier­ci Sło­wac­kie­go, ani w r. 1855 t… j… w roku śmier­ci Mic­kie­wi­cza, ani w r. 1859 t… j… w roku śmier­ci Kra­siń­skie­go, to nie mógł tak­że na­stą­pić ko­niec wiel­kiej po­ezji. Do­pó­ki bo­wiem bę­dzie ist­niał świat, bę­dzie mo­gła ist­nieć wiel­ka po­ezja. Skarb­ca twór­czo­ści na­szej hi­stor­ją nie za­mu­ro­wa­ła w 1859 roku. Bo­gac­two na­sze wzra­sta. Po­znaj­my je, uko­chaj­my i uczcij­my.

Tak zwa­ny mo­der­nizm przy­szedł do nas z za­cho­du i przy­szedł tak, jak ongi ro­man­tyzm. Przy­szedł obcy ko­smo­po­li­tycz­ny, zbłą­ka­ny, ode­rwa­ny od cza­su i prze­strze­ni. Szu­kał, błą­dził, szedł, wra­cał, nie zna­lazł jesz­cze swe­go czło­wie­ka. Du­sze ja­ło­we, nie ma­ją­ce we­wnątrz sie­bie nic, żad­nych ziarn, żad­nych plem­ni­ków, chwy­la­ły jego ce­chy czy­sto ze­wnętrz­ne i za po­mo­cą li­te­ra­tu­ry oraz ma­lar­stwa za­mie­nia­ły na chwi­lo­wy roz­głos, na es­te­tycz­ną awan­tu­rę, na po­płat­ne dzi­wac­two. Chwi­la ta była w War­sza­wie bar­dzo zna­mien­na i po­bu­dzi­ła mnie do nie­jed­ne­go szy­der­stwa. A szy­dzę za­wsze, gdy wi­dzę nie­szcze­rość, gdy wi­dzę ob­la­ną łza­mi ko­me­dję, tar­go­wi­sko przy­bra­ne w sza­ty ka­płań­stwa.

Ale stan taki trwał krót­ko. Za­ja­śnia­ło po­tęż­ne ma­lar­stwo kra­kow­skie, roz­sza­lał się z pędz­lem w ręku Me­hof­fer, Mal­czew­ski, Sta­ni­siaw­ski i inni. W li­te­ra­tu­rze po­ja­wia się sze­reg pi­sa­rzy, któ­rzy wy­bie­ga­ją da­le­ko po­nad po­wsze­dniość. Aż wresz­cie za­bie­ra głos Sta­ni­sław Wy­spiań­ski.

Co inni za­czę­li, za­zna­czy­li, za­mie­rzy­li, to on sku­pił, spo­tę­go­wał, zo­gni­sko­wał w so­bie. On mo­der­nizm w Pol­sce za­szcze­pio­ny wy­ho­do­wał, pol­skim uczy­nił. Mo­der­nizm był mu tyl­ko słoń­cem, przy któ­re­go twór­czym bla­sku do­był z gle­by du­cha pol­skie­go całe smu­gi zie­le­ni, barw­nych kwia­tów, no­wych drzew, no­wych lat, no­wych wio­sen.

Każ­da nowa epo­ka wpro­wa­dza do li­te­ra­tu­ry po­to­ki no­we­go słow­nic­twa i za­stę­py no­wych po­sta­ci. To jej naj­re­al­niej­szy do­ro­bek. Tak wzbo­ga­cił li­te­ra­tu­ry eu­ro­pej­skie ro­man­tyzm, re­alizm, na­tu­ra­lizm; tak wzbo­ga­ca je "nowa sztu­ka", czy­li: mo­der­nizm, czy­li; sztu­ka du­szy współ­cze­snej.

Co pe­wien czas bo­wiem ję­zyk li­te­rac­ki kost­nie­je. To, co było żywe za cza­sów ro­man­tycz­nych, sta­je się man­je­rą bez­dusz­ną w oczach po­ro­man­tycz­nych. Lu­dzie wi­dzą, my­ślą i czu­ją już w nowy spo­sób a po sta­re­mu jesz­cze wy­ra­ża­ję swe wi­dze­nia, my­śli, czu­cia. Po­wsta­je tedy z jed­nej stro­ny re­ak­cja prze­ciw sza­blo­no­wi, z dru­giej stro­ny, o ile ist­nie­ją, w kra­ju ta­len­ty, dą­że­nie do na­le­ży­te­go wy­ra­że­nia tego no­we­go spo­so­bu wi­dze­nia, czu­cia i my­śle­nia. Tak na­tu­ra­lizm skie­ro­wał gwa­ry do wiel­kiej rze­ki słow­nic­twa li­te­rac­kie­go, dał im pra­wo oby­wa­tel­stwa, wzbo­ga­cił mowę, za­lud­nił po­wie­ści i dra­ma­ty no­we­mi po­sta­cia­mi. Tak po­stę­pu­je u nas w chwi­li obec­nej mo­der­nizm.

I to jest owe­go mo­der­ni­zmu za­słu­ga kon­kret­na, spraw­dzal­na, po­wiedz­my: za­słu­ga ma­ter­jal­na. Na har­fę ję­zy­ka na­sze­go na­cią­ga nowe stru­ny; gra­jąc na tych stru­nach, ura­bia ich dźwięk, uszla­chet­nia je. Do ga­ler­ji sta­łych fi­gur wpro­wa­dza nowe – a więc – wpro­wa­dza nowe du­sze, nowe ser­ca, nowe umy­sły; za­tem wzbo­ga­ca na­sze ob­ser­wa­cje, po­głę­bia na­sze uczu­cia, wpro­wa­dza roz­ma­itość do na­szych my­śli.

To są za­słu­gi na­ma­cal­ne, za­słu­gi zna­cze­nia wy­so­ce kul­tu­ral­ne­go; one zo­sta­ną, choć­by na­wet mia­ła kie­dyś prze­brzmieć "nowa sztu­ka".

Z tego do­rob­ku będą ko­rzy­sta­ły ja­kieś przy­szłe, nie­prze­wi­dzia­ne dziś kie­run­ki w li­te­ra­tu­rze.

My, lu­dzie tu­tej­si, nie umie­my tego na­le­ży­cie oce­nić. War­sza­wa od­ci­na nas mu­rem od wsi, wieś od­ci­na się pło­tem swo­im od War­sza­wy. W War­sza­wie in­te­li­gen­cja od­ci­na się pro­giem swe­go sa­lo­nu od pro­stac­twa; pro­stac­two w War­sza­wie od­ci­na się ka­stą swo­ją od sa­lo­nu. Stud­nią ję­zy­ka na­sze­go jest słow­nik, po­wieść Sien­kie­wi­cza, gra­ma­ty­ka. Cze­go nie­ma w słow­ni­ku, w po­wie­ści Sien­kie­wi­cza, w gra­ma­ty­ce, to we­dług nas nie­ma pra­wa do bytu.

In­a­czej w Ga­li­cji. Tam… rok rocz­nie z naj­niż­szych, warstw lud­no­ści na­pły­wa arm­ja dzie­ci wiej­skich i miej­skich do szkó­łek, szkół, lu­do­wych, nor­mal­nych, męz­kich, żeń­skich, mie­sza­nych, niż­szych, śred­nich, wyż­szych, do gim­na­zjów, szkół re­al­nych, se­mi­nar­jów na­uczy­ciel­skich, du­chow­nych, do wszech­nic, po­li­tech­ni­ki. Na tych mły­nach cy­wi­li­za­cyj­nych prze­ra­bia się ten tłum no­wych dusz, no­wych serc, no­wych umy­słów i za­le­wa na­stęp­nie wsie, mia­sta, urzę­dy, re­dak­cje, in­sty­tu­cje ar­ty­stycz­ne, li­te­rac­kie, na­uko­we, prze­my­sło­we, han­dlo­we, spo­łecz­ne, wcho­dzi do sej­mu, par­la­men­tu. Mły­ny cy­wi­li­za­cyj­ne nie opłu­ka­ły z nich rudy ję­zy­ko­wej, nie zmie­ni­ły z grun­tu ich dusz, nie wy­na­tu­rzy­ły ich; po­zo­sta­ją w znacz­nej czę­ści sobą, mu­szą po­zo­stać, gdyż two­rzą ka­te­gor­ję "lu­dzi no­wych", ka­te­gor­ję co­raz licz­niej­szą, bio­rą­cą udział w ży­ciu i wy­bi­ja­ją­cą się co­raz bar­dziej na­przód a na­przód. Tem się też tło­ma­czy, że pu­blicz­ność war­szaw­ska bar­dzo czę­sto uwa­ża za "sztucz­ne" U Wy­spiań­skie­go to, co jest "na­tu­ral­ne", co jest wprost nie­zna­ną War­sza­wie "przy­ro­dą pol­ską". Pod tym wzglę­dem Gra­li­cja – nę­dzar­ka ży­wem ży­ciem swo­jem wy­prze­dza nas.

Za­tem "ży­wem ży­ciem" po­stę­pu­je krok w krok ga­li­cyj­ski mo­der­nizm, gdy War­sza­wa tru­pie­sze­je w "kon­wen­cjo­na­li­źr­nie". Nie łudź­my się. To tak jest. Im prę­dzej to so­bie uświa­do­mi­my, tem le­piej dla nas, gdyż tem sko­rzej ze­rwie­my z ru­ty­ną.

War­sza­wa nie­raz wprost nie ro­zu­mie Wy­spiań­skie­go, bo nie ro­zu­mie gwar ga­li­cyj­skich. Przy­to­czę cha­rak­te­ry­stycz­ny wiersz z" We­se­la":

Ani zbi­li pan w ko­ro­nie,że sto­imy gdzieś na szczer­bie, ani zbi­li szlach­ta w her­bie, ani zbi­li chłop przy pła­gu, czy tam kogo gdzie co boli, wół przy roli, świ­nia w gan­ku, –

hu­laj­że pa­nie ko­chan­ku!

Wy­ra­że­nie "zbi­li" a ra­czej "zby­li" zna­czy: nie po­my­śli, nie zwa­ży. "Ani zwa­ży pan w ko­ro­nie, ani szlach­cic her­bo­wy, ani chłop" – etc.

To pod wzglę­dem ję­zy­ko­wym. A pod wzglę­dem spo­łecz­nym War­sza­wa nie wy­obra­ża so­bie, że przed zwy­czaj­ną karcz­mą wiej­ską może sie­dzieć cór­ka aren­dar­ska, ma­jąc wło­sy w pół­ko­le "jak wło­scy w ob­ra­zach anie­li", i z roz­pło­nio­ne­mi po­licz­ka­mi roz­czy­ty­wać się w Przy­by­szew­skim.Na­ro­dził się nowy świat.

* * *

War­sza­wa jest na­wskroś ten­den­cyj­na. Ale czy ten­den­cje te pły­ną z ży­wych źró­deł? Ten­den­cje te są sza­now­ne­mi cie­nia­mi daw­no zmar­łych nie­bosz­czy­ków. Ist­nie­je cały ka­non ten­den­cji; na­wet po­rzą­dek i ich ko­lej­ność jest usta­lo­na.

Ist­nie­je wal­ka o ten­den­cję i re­ak­cja prze­ciw niej. Nie ro­zu­miem tej wal­ki. Nie ro­zu­miem ten­den­cji. Albo jest nią wszyst­ko, albo nic.

Albo ten­den­cja jest wolą au­to­ra, by prze­ko­nać czy­tel­ni­ka, na­tchnąć go, po­rwać – a wte­dy tan­den­cyj­nym bę­dzie każ­dy li­ryk, tło­ma­czą­cy nam, że jego Be­atry­cza jest naj­pięk­niej­szą ko­bie­tą na świe­cie; albo też w dzie­łach do­brych nie­ma wo­gó­le ten­den­cji, tyl­ko praw­dzi­we fak­ty i praw­dzi­we uczu­cia. Praw­da tego ro­dza­ju zu­peł­nie wy­star­cza; nie­raz jed­nak jest ona przy­kra dla kół wstecz­ni­czych, koła te chcia­ły­by ją ukryć a od­no­śne dzie­ła pięt­nu­ją mia­nem ten­den­cyj­nych. Za­uwa­żyć jed­nak trze­ba, że po­sia­da­my za­rów­no dzie­ła anty szla­chec­kie jak fi­losz­la­chec­kie, an­ty­kon­ser­wa­tyw­ne i fi­lo­kon­ser­wa­tyw­ne; ale są to po­pro­stu dzie­ła złe. "Tka­cze" Haupt­ma­na nie mają w so­bie szczyp­ty ten­den­cji, za­wie­ra­ją tyl­ko praw­dę, może dla nie­któ­rych lu­dzi nie­przy­jem­ną. Nie znam na­to­miast bar­dziej ka­pią­cych od ten­den­cji prac nad po­wie­ści zna­ne­go kon­ser­wa­ty­sty Teo­do­ra Je­ske-Cho­iń­skie­go'.

Z tego tedy sta­no­wi­ska rzecz roz­wa­ża­jąc mo­że­my po­wie­dzieć, że Wy­spiań­ski nie oglą­da się zu­peł­nie na ka­non na­szych, ten­den­cji.

Ma on w so­bie ja­kieś żywe źró­dło, z któ­re­go bije usta­wicz­nie myśl i uczu­cie, z któ­re­go bije to, co jed­ni na­zwą ten­den­cją a dru­dzy tyl­ko – praw­dą.

Ale by jako ar­ty­sta coś po­wie­dzieć, by jako czło­wiek od­dzia­łać na czło­wie­ka, by za­pa­no­wać nad po­ko­le­niem współ­cze­snem, trze­ba wzmóc swo­je środ­ki ar­ty­stycz­ne. "Ide­en hat je­der Esel" po­wia­da nie­miec­kie przy­sło­wie. Dla ludz­ko­ści tyl­ko ta idea przed­sta­wia war­tość, któ­ra się przy­oble­ka w kon­kret­ny czyn.

A li­te­ra­tu­ra – to czyn. Czyn ten może być nie­do­łęż­ny, choć idea szczyt­na. Oto wier­szo­wa­ny do­wód:

W zie­lo­nej al­ta­necz­ce

Siadł pa­nicz przy pa­nie­necz­ce,

Sple­ce­ni uści­skiem za­po­mnie­li o świe­cie.

Idea szczyt­na, ale tyl­ko skom­pro­mi­to­wa­na przez nie­do­łęż­ny wy­raz li­te­rac­ki.

Myśl kon­wen­cjo­nal­na. Mło­dość ma pra­wo za­po­mnieć w uści­sku mi­ło­snym o wszyst­kich nie­do­lach świa­ta. Spo­łecz­ność, któ­ra nie usza­nu­je uczu­cia in­dy­wi­du­al­ne­go i bę­dzie mu twar­dą ma­co­chą, do­cze­ka się prę­dzej czy po­źniej że to uczu­cie zbun­tu­je się prze­ciw­ko niej. Ono ma ta­kie same pra­wa do ży­cia, jak sama spo­łecz­ność. A gdy spo­łecz­ność je uczci, o! wte­dy ono przez wdzięcz­ność nie­raz za­prze się sie­bie i każe Kar­ta­gin­kom ob­ci­nać swe wło­sy, a pleść z nich liny okrę­to­we do wal­ki z Rzy­mem!

Nim po­mó­wię, jak to Wy­spiań­ski gro­ma­dził środ­ki ar­ty­stycz­ne i kształ­cił swo­ją wy­obraź­nię, chce jesz­cze dać ob­raz śro­do­wi­ska, z któ­re­go wy­szedł.

Chcę przed­sta­wić ko­leb­kę jego my­śli, jego uczuć, jego wzlo­tów.

Ko­leb­ką, tą jest Kra­ków.

* * *

War­sza­wa to mia­sto współ­cze­sne­go ży­cia, han­dlu, ucie­chy, sza­łu to­wa­rzy­skie­go, we­so­łe­go śmie­chu, barw­nych po­to­ków pu­blicz­no­ści, nę­dzy pod­miej­skiej, śpiew­ki hu­lasz­czej i hu­mo­ru an­dru­sa. War­sza­wa to zbio­ro­wi­sko mod­nych, tan­det­nych do­mów. War­sza­wa ma domy sta­re, ale ani jed­ne­go "sta­ro­żyt­ne­go". Tro­chę tej nie­daw­nej sta­ro­żyt­no­ści jest na Sta­rem Mie­ście. Ale mod­na War­sza­wa ucie­ka od jego za­po­wie­trzo­nych ulic. Więc War­sza­wa nie­ma żad­nych tra­dy­cji? Czy w nocy wspo­mnień nie bły­ska żad­na gwiaz­da? Czy róż­ne uli­ce nie opo­wia­da­ją tu ni­ko­mu swo­ich epo­pei? A oko­li­ce War­sza­wy? Tak, ale, – •

Ale, ale –

Ale – –

W tej chwi­li pi­sze­my o mo­der­ni­zmie. Już do­tar­li­śmy do za­po­wie­trzo­nych ulic Sta­re­go Mia­sta. Tak, mod­na War­sza­wa, de­cy­du­ją­ca o sztu­ce i po­ezji War­sza­wa, ucie­ka stąd. A Kra­ków?

Kra­ków to we­dle słów po­ety: "gród mar­twych lu­dzi a ży­wych ka­mie­ni". Gdy­by dziś lud­ność tak uszła z Kra­ko­wa, jak przed sześć­dzie­się­ciu laty z krym­skie­go Czu­fut-Kale, moż­na­by Kra­ków cały na­kryć jed­nym klo­szem i był­by to klej­not ar­che­olo­gicz­ny.

Ale kra­kow­skie "ka­mie­nie" żyją! Każ­da ka­mie­ni­ca bę­dzie no­ca­mi opo­wia­da­ła swe ta­jem­ni­ce róż­nym Kre­me­rom, każ­dy dzwon ma osob­ną hi­stor­ję, każ­da bra­ma swój styl. Kra­ków to wiel­ki sta­rzec, ze swo­im tro­nem Wa­we­lem, ze swo­ją córą Wi­słą, ze swo­im wid­no­krę­giem, na któ­rym się mgła­wią sine szkar­py po­szar­pa­nych Tatr.

Ol­brzy­mia ar­chi­tek­tu­ra, ol­brzy­mia de­ko­ra­cja, żywa przy­ro­da i – wiel­kie tra­dy­cje.

Tu kie­dyś niby udziel­ny ksią­że pa­no­wał Ma­tej­ko. Dano mu na­wet do ręki ber­ło. On snuł z sie­bie kró­lew­skość, mo­nar­szy aż do bar­ba­rzyń­stwa, ty­tan sa­mo­dziel­ny a w koń­cu de­spo­ta.

Całe ży­cie za­gar­nąć chciał dla sie­bie. Z tęcz sze­ścio­barw­nych po­czy­nił pę­tle, by mło­de du­chy po­wlec za sobą. I one szły, szły za nim nie­wol­ni­czo, tra­cąc ory­gi­nal­ność, tra­cąc du­szę.

Aż wresz­cie zbun­to­wa­ły się prze­ciw ty­ta­no­wi. "Wy­bie­gły z tych krzy­czą­cych prze­szło­ścią mu­rów na pola, na góry, na słoń­ce, na wio­snę. "Kłót­nia hu­cu­łów" była może pierw­szym ma­ni­fe­stem ich nie­za­leż­no­ści.

Ma­tej­ko po­zo­stał ty­ta­nem, po­zo­stał kró­lem, po­zo­stał uko­cha­niem na­ro­du. Ale obok nie­go za­czę­ły wy­ra­stać nowe bo­ha­ter­skie du­sze, nowe ży­cie jęło się pie­nić buj­nie, roz­grz­mia­ły nowe ha­sła. "Prze­szłość" zo­sta­ła od­ma­lo­wa­na, przy­szła ko­lej na "te­raź­niej­szość".

I po­wstał nowy okres, któ­ry nie­sły­cha­nie wie­le uczy­nił dla sztu­ki. Ale te wart­kie du­sze nie po­prze­sta­ły na te­raź­niej­szo­ści; za­czę­ły rwać się w "przy­szłość".

Na to wszyst­ko pa­trzył "Wy­spiań­ski, pa­trzył i kształ­cił się. Prze­szłość, te­raź­niej­szość i przy­szłość po­czę­ły się w nim zle­wać w jed­ną – wiecz­ność.

To dał Kra­ków jego fan­ta­zji.

A co dał jego mo­wie?

Kra­ków leży w szcze­gól­nem po­ło­że­niu pod wzglę­dem bo­gac­twa gwar. Na miej­scu pysz­na gwa­ra kra­kow­ska. Pod Tar­no­wem wspa­nia­ła gwa­ra ma­zur­ska, z któ­rej po­wsta­ła" Klą­twa". A tam nie­da­le­ko gwa­ra gór­nosz­ląz­ka, któ­ra po oczysz­cze­niu z na­le­cia­ło­ści, nie­miec­kich da cud­ny, sta­ro­żyt­ny ję­zyk epo­ki zło­te­go wie­ku. Czwar­tą dziel­ni­cą ję­zy­ko­wą jest – bi­bl­jo­te­ka ja­giel­loń­ska; tam za­mknię­ty ję­zyk wszyst­kich wie­ków, od­kąd było pi­sa­ne pol­skie sło­wo.

To dał Kra­ków Wy­spiań­skie­mu pod wzglę­dem ję­zy­ko­wym.

A co dał jesz­cze? Dał mu sce­nę!

Kie­dy w War­sza­wie nowa sztu­ka zy­sku­je mia­no" rui i po­rub­stwa", kie­dy no­wych au­to­rów pra­wie się nie wy­sta­wia, kie­dy ak­to­ro­wie otwar­cie się przy­zna­ją, że nie ro­zu­mie­ją., no­wej sztu­ki", na­to­miast pi­szą na nią pasz­kwi­le i te pasz­kwi­le wy­sta­wia­ją, jak to mia­ło miej­sce z sła­wet­nym pasz­kwi­lem Pa­liń­skie­go" W od­mę­cie'' – Kra­ków dał Wy­spiań­skie­mu sce­nę, dał ją, dał wpraw­dzie:

"dwa­dzie­ścia kro­ków wszerz i wzdłuż… " jak iro­ni­zu­je po­eta w "Wy­zwo­le­niu", ale to już rzecz jego, ja­kie­mi wi­zja­mi za­lud­ni te dwa­dzie­ścia kro­ków kwa­dra­to­wych.

Kra­ków dał sce­nę li­te­rac­kiej mło­dzie­ży, dał jej wy­po­wie­dzieć się, dał jej żyć.

Kie­dy kry­ty­ka war­szaw­ska zaj­mo­wa­ła się spę­dza­niem pło­du dra­ma­tycz­ne­go a pu­blicz­ność nie umia­ła wy­róść po­nad kry­ty­kę, w Kra­ko­wie kry­ty­ka na pu­blicz­ność wpły­wu nie mia­ła, tam pu­blicz­ność de­cy­do­wa­ła sama, ro­zum­nie, czy głu­pio, wszyst­ko jed­no, ale nie w imię ubocz­nych in­te­re­sów róż­nych" fa­mil­ji".

To dał Kra­ków Wy­spiań­skie­mu.

A co dał mu Wy­spiań­ski wza­mian?

Dał mu szcze­rze, w ca­ło­ści, bez oszli­fo­wań, bez ten­den­cyj­nych prze­to­pień, bez sztucz­nej sty­li­za­cji, dał mu swój – żywy gen­jusz – dał mu – żywe pło­dy tego swe­go gen­ju­szu.

Ale nim prze­mó­wił, nim prze­mó­wił jak grom w chmu­rach, zbie­rał pier­wej w so­bie za­pa­sy tych iskier elek­trycz­nych, kształ­cił swo­ją wy­obraź­nię, kształ­cił ją sło­wem i pędz­lem.

Oto sze­reg tych… nad­zwy­czaj­nych prób kształ­ce­nia swej ima­gi­na­cji.

Mamy skrom­ny, po­dłuż­ny ry­su­nek z pod­pi­sem "Fon­tan­na".

U wy­lo­tu stru­mie­nia wod­ne­go skłę­bio­na po­stać ko­bie­ca, naga, wod­na, sil­na a za­du­ma­na, bo czo­ło opar­ła na ręku. Nad nią wiel­ki wy­trysk wod­ny, za­lud­nio­ny prze­wa­la­ją­ce­mi się po­sta­cia­mi, któ­re, le­d­wie wzbi­ły się do szczy­tu, już bez­wład­nie ku zie­mi opa­da­ją.

Tak Wy­spiań­ski chciał przed­sta­wić DU­SZĘ WODY.

Inny ry­su­nek. Pod­pis: "Pło­mie­nie".

Kil­ka dre­wek na krzyż uło­żo­nych, z nich do­by­wa­ją się pło­mie­nie i za­mie­nia­ją na sze­reg po­sta­ci o oczach nie­bez­piecz­nie spo­koj­nych, czer­wo­nych, złych, jak­by sy­czą­cych, pa­trzą­cych do­ko­ła, co po­do­ła­ły­by znisz­czyć.

Tak Wy­spiań­ski chciał przed­sta­wić DU­SZĘ OGNIA.

Albo inny ry­su­nek. Pod­pis: "Sza­ta­ny".

Trzy de­mo­nicz­ne po­sta­ci, sie­dzą­ce jed­na nad dru­gą. Tak by je po­jął Mil­ton, tak Mi­chał Anioł. Są one bez­wło­se, na czo­łach le­d­wie wi­dzial­ne róż­ki. Spo­koj­ne, roz­my­śla­ją­ce. Tak, wszyst­kie roz­my­śla­ją, ja­kie zło wy­rzą­dzić świa­tu. Je­den sza­tan pod­parł pię­ścią twarz i my­śli. Dru­gi sza­tan pod­parł czo­ło ręką i my­śli, Trze­ci po­ło­żył wska­zu­ją­cy pa­lec na za­mknię­te oko i my­śli.

Tak Wy­spiań­ski chciał przed­sta­wić DU­SZĘ ZŁA.

Albo inny jesz­cze ry­su­nek.

Pod­pis: "Du­chy bo­ha­te­rów".
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: