Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Stanisławów jednak żyje - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 października 2010
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Stanisławów jednak żyje - ebook

Stanisławów, obecnie Iwano-Frankiwsk, niegdyś trzecie (po Lwowie i Krakowie) miasto Galicji, stolica Podkarpacia i Pokucia, dziś leży poza granicami Polski. Nie ma już Stanisławowa, ale wciąż są i żyją rozsiani po świecie stanisławowiacy. Niezwykle ciepło przyjęli oni wydane w 2008 roku Kresy Kresów. Stanisławów Tadeusza Olszańskiego (publicysty „Polityki", autora wielu książek oraz tłumacza literatury węgierskiej), niejednokrotnie dzieląc się z autorem własnymi wspomnieniami, uzupełniając zawarte w książce informacje i prosząc o ciąg dalszy.
Oto i on. W książce Stanisławów jednak żyje autor rozwinął niektóre wątki, przedstawił losy stanisławowskich bohaterów, takich jak prezydent Wacław Chowaniec, druh Romuald Rzędzian, doktorzy Jan Gutt i Stefan Hoszowski, Kazimierz Tatara, ale też opowiedział historie zwykłych ludzi, mieszkańców przedwojennego, wielokulturowego i etnicznie zróżnicowanego Stanisławowa. Opowieść wzbogacają unikatowe fotografie, w większości pochodzące z archiwów rodzinnych.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-244-0406-3
Rozmiar pliku: 9,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

NIE MA JUŻ STANISŁAWOWA,

SĄ STANISŁAWOWIACY!

„Nie ma już Stanisławowa. Jest Iwano-Frankiwsk. Z dziwną, sztuczną nawet dla Ukraińców, a dla nas Polaków obco brzmiącą nazwą, w żaden sposób nieprzylegającą do murów miasta, które kiedyś było Stanisławowem”. Tak zacząłem Kresy Kresów. Stanisławów, pierwszą książkę o moim rodzinnym mieście.

Powtórzę, nie ma już Stanisławowa, ale ciągle są i żyją stanisławowiacy! I to właśnie oni odezwali się po ukazaniu się tej książki niezwykle szeroką falą. To od nich otrzymałem wprost niezliczoną liczbę listów, maili, telefonów. Nie tylko z Polski, od Przemyśla po Szczecin, ale z całego świata. Z Australii, Belgii, Francji, Izraela, Kanady, Niemiec, Rosji, Szwajcarii, Stanów Zjednoczonych. Zewsząd, dokąd rzucił ich los. Okazało się, że nazwę miasta można wymazać z mapy, ale nie sposób z pamięci. Wywożone na Sybir przez Sowietów, rozstrzelane przez Niemców, mordowane przez bandy UPA, wreszcie wysiedlone w ramach akcji sztucznie nazwanej repatriacją miasto wciąż żyje w sercach tysięcy tych, którzy przetrwali wszystkie przeciwności losu. Także zgotowaną w czasie II wojny światowej zagładę, która zmieniła obraz ludności, pustosząc południowe Kresy, nasz, polski, tolerancyjny wobec wszystkich żyjących tam narodowości Stanisławów. Przestał on być Polską, ale przecież ma polską historię i tego faktu, przeszłości nic nie zmieni.

To dla nich, stanisławowiaków, spisałem swoje wspomnienia z wczesnej młodości, z polskiego i wojennego Stanisławowa. Bardzo osobiste. Iw odpowiedzi na ów niespodziewanie szeroki odzew przystąpiłem do napisania niejako dalszego ciągu Kresu Kresów, opierając się na relacjach świadków dotyczących częściowo lub wcale nieznanych mi zdarzeń oraz dzięki dotarciu do wskazanych źródeł. Bo na szczęście ani miasta, które dziś ma inną nazwę, ani przeszłości nie sposób przekreślić, usunąć. Z pamięci, a zwłaszcza serc. Więc Stanisławów jednak żyje.JAK STANISŁAWÓW

STAŁ SIĘ POLSKĄ

Dokładnie 25 maja 1919 roku. Po 146 latach austriackiego panowania oraz siedmiu miesiącach ukraińskiej władzy. Różne to były czasy dla Stanisławowa i całej Małopolski, wraz z Pokuciem nazwanej przez Austrię Galicją i Lodomerią. Nie tylko rozbudowy i rozkwitu, ale też upokorzeń i zniszczeń, zwłaszcza w latach I wojny światowej. Nade wszystko jednak czasy obcych rządów, które skutecznie zwaśniły zamieszkujące tam narody, braku wolności i własnego państwa.

Potoccy jednak nie podporządkowali się zaborcy od razu. Byli właścicielami Stanisławowa – grodu i całego klucza ziem. Habsburgowie w ramach wdzięczności za odsiecz wiedeńską i uratowanie ich tronu przed osmańskim naporem, w czym tak istotną rolę odegrała właśnie polska husaria, w tym chorągwie Potockich, stali się współtwórcami pierwszego rozbioru Polski iw 1772 roku zagarnęli ziemie Korony Polskiej. Nie odważyli się jednak naruszyć włości rodu Potockich. Katarzyna z Potockich Kossakowska, która rządziła wtedy Stanisławowem, była zbyt można i za bardzo znana w świecie europejskiej arystokracji, aby pozbawić ją własności. Więcej niż paradoksem, wręcz cudem było więc tolerowanie prywatnej twierdzy z własnym polskim garnizonem i artylerią w cesarstwie Habsburgów. Jedyną ich bronią w walce z Potockimi były zwiększane nieustannie podatki. Dopiero w 1801 roku, a więc po niemal trzydziestu latach, wskutek narastających zaległości podatkowych rząd austriacki wszedł wreszcie w posiadanie Stanisławowa i mianował pierwszego burmistrza.

W czasie wojen napoleońskich Stanisławów na bardzo krótko, bo zaledwie na dwa miesiące powrócił do Polski, to znaczy do Wielkiego Księstwa Warszawskiego. W 1809 roku, kiedy wojna przeniosła się na teren Galicji, jeden ze szwadronów ułańskich wojsk księcia Józefa Poniatowskiego przebiegłym manewrem zmusił austriacki garnizon Stanisławowa do poddania się. Nasi ułani wysłali parlamentariuszy z dwóch różnych stron. Austriacy przekonani o otoczeniu miasta opuścili twierdzę i ludność Stanisławowa entuzjastycznie powitała niewielki oddział ułanów. Było ich zaledwie dwudziestu sześciu, pod wodzą sierżanta Antoniego Szumlańskiego, co odnotowały pieczołowicie kroniki. A mimo to potrafili zdobyć miasto! Gdy Austriacy wrócili, z zemsty za ten wstyd wysadzili mury obronne, zniszczyli twierdzę. Zastosowali identyczny manewr jak po stłumieniu powstania Franciszka Rakoczego na początku XVIII wieku na Węgrzech, kiedy to wysadzili wszystkie fortyfikacje i zamki, opanowane przez jego wojska. Aby nie były ostoją powstań. Paradoksalnie wszakże Austriacy przyczynili się do rozwoju Stanisławowa. Już bowiem Katarzyna z Potockich Kossakowska zaczęła burzyć fragmenty umocnień, głównie po to, aby sprzedać uzyskane tym sposobem grunty, powiększać miasto i spłacać podatki. Dzięki Austriakom Stanisławów ostatecznie przestał być fortecą, więc miasto zaczęło się rozrastać, a ludności systematycznie przybywało, do ponad pięćdziesięciu tysięcy mieszkańców w przededniu wybuchu I wojny światowej. To wtedy, na przełomie XIX i XX wieku, Stanisławów awansował do miana liczącego się ośrodka handlu, przemysłu i kultury trzech nacji – Polaków, Rusinów i Żydów. Trzeciego po Lwowie i Krakowie miasta Galicji. O tym rozdziale w dziejach miasta, zwłaszcza o ogromnej roli burmistrza Ignacego Kamińskiego, który odbudował je po pożarze w 1868 roku, pisałem w swojej poprzedniej książce Kresy Kresów. Stanisławów.

W owym kwitnącym wtedy mieście, gdzieś w tym czasie, w rodzinie francuskich korzeniach, bodaj z czasów napoleońskich, ale już na wskroś polskiej, urodził się Antoni Deblessem. Człowiek wielkiej rozwagi, postać niemal zapomniana, mimo iż właśnie on odegrał olbrzymią rolę w odzyskaniu Stanisławowa dla wybijającej się na niepodległość Polski. Po studiach na Politechnice Lwowskiej w pierwszej dekadzie XX stulecia podjął pracę jako inżynier w stanisławowskiej gazowni i czynnie włączył się w niepodległościową działalność miejscowych patriotów.

To był czas dojrzewania świadomości narodowej i przygotowań do odzyskania państwa. W politycznej atmosferze Europy wyczuwano potrzebę zmian możliwość wojny. Polska społeczność pod trzema zaborami przygotowywała się do tego, mając za sobą doświadczenia przegranych powstań. Naprzód był Sokół, towarzystwo gimnastyczne, w zasadzie sportowe, ale przecież jednoczące swoich członków poprzez krzewienie narodowych uczuć, patriotyzmu. Potem już ściśle polityczny Związek Młodzieży Niepodległej „Zarzewie”. Wreszcie harcerstwo i Związek Strzelecki ze swoimi paramilitarnymi drużynami pod wodzą Józefa Piłsudskiego. Ale w Galicji nie tylko Polacy szukali w tym czasie dróg do wolności. Rusini i Żydzi również. Rusini mieli swój Sokił, swoje oświatowe organizacje Proświta i Besida, wreszcie drużyny Strzelców Siczowych. Żydzi organizację syjonistyczną i własny skauting zwany Menorą. Wszyscy – własne, legalne i nielegalne partie polityczne, a nawet ugrupowania paramilitarne.

W Stanisławowie, na wzór organizacji założonej we Lwowie, Sokół powstał już w 1886 roku i wysiłkiem polskiej społeczności wzniósł istniejący do dziś potężny gmach w centrum miasta, u zbiegu ulicy Gosławskiego z placem Mickiewicza. Z piękną wieżą, ogromną salą gimnastyczną, drugą równie wielką balową i pokojami klubowymi. W 1908 roku założono Zarzewie, które rozpoczęło organizowanie wojskowych drużyn ćwiczebnych. Jedną z wybijających się postaci w tym ruchu był Stanisław Sosabowski, przyszły świetny oficer Legionów Piłsudskiego, a potem generał, dowódca dywizji spadochronowej, jeden z naszych bohaterów II wojny światowej. Stanisławowiak z krwi i kości. Wśród kilkuset młodych ludzi w Zarzewiu był również Deblessem. Poznał Piłsudskiego, który przed wybuchem I wojny światowej kilkakrotnie przyjeżdżał do Stanisławowa. Ale oficjalnie tylko dwa razy, w 1908 i 1909 roku, kiedy w kasynie mieszczańskim wygłaszał płomienne przemówienia o konieczności przygotowania się do walki o niepodległość. Pozostałe przyjazdy, zwłaszcza gdy wizytował swoje przyszłe wojsko, były konspiracyjne, o czym zresztą będzie mowa w rozdziale poświęconym związkom Marszałka ze Stanisławowem.

Drużyna „Belwederska” – komendant drużyny inżynier Deblessem zdaje raport prezesowi, dyrektorowi Dziurzyńskiemu. Zdjęcie z roku 1913.

W Stanisławowie działały aż trzy drużyny strzeleckie, skupiające blisko 200 młodych ludzi. Jedną z nich, Belwederską, dowodził właśnie Deblessem. Kiedy w sierpniu 1914 roku zaczęła się wojna, część stanisławowskich strzelców dała początek Legionom Polskim.

Deblessem nie zdążył. Był porucznikiem rezerwy armii austriackiej i natychmiast został zmobilizowany. Trafił na jeden z głównych odcinków wojny z Rosją, do twierdzy Przemyśl, która poddała się dopiero po wielu miesiącach głodowego oblężenia. A stamtąd na blisko trzy lata do obozu jeńców w Carycynie. Poznał najgorsze strony wojny i dopiero we wrześniu 1918 roku, kiedy w Rosji już szalała rewolucja, a monarchia austro-węgierska chyliła się ku upadkowi, udało mu się jakimś cudem zdobyć cywilne papiery i uciec z pilnowanego już przez Armię Czerwoną obozu, w którym panował większy głód niż w oblężonym Przemyślu i codziennie chowano zmarłych. Wydostał się z Carycyna ostatnim statkiem na Wołdze, nim to miasto zostało otoczone przez carskie wojska generała Denikina. Okrężnymi drogami, koleją i głównie piechotą, kompletnie wyczerpany dotarł do Stanisławowa 1 listopada 1918 roku. W dniu upadku imperium Habsburgów i początku austriackiej rewolucji. Pierwsza, i to błyskawicznie, rozpadła się armia. Żołnierze, obojętnie, czy na tyłach, czy na froncie, rzucili broń i wrócili do domów. Oficerowie początkowo byli bezradni, a potem poszli w ich ślady. Panował coraz większy chaos.

Sztab POW Okręgu Stanisławowskiego. Siedzą od lewej: kpt. Dyńko, I adj. major Henisz, gł. komendant por. Deblessem, II adj. por. Bubnicki, zastępca komendanta por. Hofmokl, por. Kadów w zast. por. K. Łozińskiego. Stoją: kpt. Lis, podchor. Wł. Łoziński, por. Grodzicki, por. Seidler, por. Kopyto.

Do Stanisławowa docierają wieści o ogłoszeniu niepodległości Polski. Ale gdzie i jak brak wiadomości. Na ulicach Stanisławowa mnóstwo żołnierzy, włóczą się pojedynczo i całymi grupami. Na austriackich mundurach pojawiają się żółto-niebieskie, ukraińskie naszywki. Tu będzie Ukraina, a nie Polska. Deblessem jest zdumiony, na ulicach swego polskiego miasta wszędzie widzi ukraińskie flagi. Włącznie z najwyższym punktem, na wieży ratusza. Ostatni austriacki burmistrz Stanisławowa, Artur Nimhin, 2 listopada oddaje władzę Rusinowi Petrowi Czajkowskiemu, a ten natychmiast każe wywiesić flagę. Cała broń i amunicja oraz wszystkie koszary zostają oddane nowej, ukraińskiej władzy. Nie tyle dziwnym, ile przemyślanym przez Austriaków zbiegiem okoliczności w okolicach Stanisławowa zostały zgrupowane jednostki wojskowe, w których większość stanowili żołnierze miejscowego pochodzenia. Rusini, którzy coraz mocniej czują się Ukraińcami. We Lwowie było nieco inaczej. Wprawdzie i tam większość stacjonujących pułków była rusińska, ale w koszarach było też sporo Węgrów, a ci zachowali neutralność i sympatię wobec Polaków. W niektórych przypadkach nawet oddawali Polakom broń. Bardzo dokładnie opisał to węgierski oficer Jeno Szentivanyi w swojej wydanej w 1937 roku powieści Polskie Orlęta, niestety nieprzetłumaczonej na polski. Szentivanyi zresztą pozostał we Lwowie aż do końca walk. Doczekał zwycięstwa Polaków i dopiero wtedy wrócił do swego Budapesztu, aby napisać powieść o bohaterstwie polskich dzieciaków, swoistą lwowską wersję słynnych Chłopców z placu Broni Ferenca Molnara. Polacy we Lwowie dali się kompletnie zaskoczyć Ukraińcom, którzy 1 listopada przejęli władzę nad miastem. Lwów jednak był na wskroś polskim miastem, o ogromnej przewadze liczebnej ludności polskiej nad rusińską. Polacy błyskawicznie zorganizowali samoobronę, szybko odbili dworzec kolejowy, na którym stały transporty z bronią oraz amunicją.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: