Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Struktura istnienia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 września 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Struktura istnienia - ebook

Autor jest absolwentem nauk ścisłych. Prawa fizyki i precyzję struktur matematycznych odkrywa w świecie wartości, uczuć i emocji, jakie stają się udziałem człowieka.

Pisze krótkimi zdaniami. Precyzyjnie i bez zbytecznego gadulstwa.
Dąży prosto do celu, a celem jest jak zawsze rozwikłanie tajemnicy istnienia.

Czytając, co chwila natrafiamy na zdanie, które przyspiesza bicie naszego serca.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8083-311-1
Rozmiar pliku: 974 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wspomnienia anioła

(…) potem stworzył Bóg anioła

i dał mu na imię Ewa.

Rozdział pierwszy

Mój Ojciec zbudował Ogród. Miał być darem z okazji moich urodzin. Byłam jeszcze zbyt mała, by zrozumieć zamysły Ojca. Przytulona do matki, ssałam mleko i dziwiłam się, że są gwiazdy. Gdy byłam gotowa, dostrzegłam Ogród. Był żółty i niebieski jak moje pragnienia. W domu mojego Ojca jest miejsc wiele, ale mnie czekała rozłąka. Zobaczyłam błękitną kulę wiszącą w przestrzeni. Wirowała i jaśniała złotem pobliskiego słońca. Przeczuwałam, że spotkam tam swoich bliskich. Cieszyłam się spotkaniem i choć dusza bała się rozłąki z Ojcem, serce biło radośnie. Matka przytulała mnie do piersi i szeptała słowa pocieszenia. Odwlekałam chwilę rozstania, ale mój czas nadszedł. Jej postać malała. Nikła na tle nieba jak obłok w gorącym powiewie.

– Kiedy znów ją zobaczę? – zadałam pytanie, na które nie znałam odpowiedzi.

Opadałam łagodnie jak liście w moim nowym świecie. Płynęłam, kołysząc się rytmicznie jak wahadło. Błękitna kula, do której zmierzałam, zamieniła się w labirynt kolorowych ścieżek.

Starałam się dostrzec jak najwięcej szczegółów. Zapamiętać tajemnice Ogrodu, do którego podążałam. Nagle wszystko zawirowało i odleciało w nicość. Spoczęłam w aksamitnej ciemności. Spałam głębokim snem. Takim, który po przebudzeniu zamienia się w świeżość poranka lub dotyk matczynej ręki. Kształt mojego ciała był już od dawna zapisany w Księdze Życia. Karmiona szeptem dotyków i przychylnością gwiazd, stawałam się nim bezwolnie i bezwiednie.

Jestem. Dziwiłam się swojej nowej naturze, tak różnej od tego, co znałam. Ojciec rozmawiał ze mną poprzez mleczne obłoki. Pokazywał drogę powrotu, której nie mogę zapomnieć.

To tam, gdzie gwiazdy świecą najjaśniej, a mgławica mleczna ma kształt bijącego serca. Tam jest mój Dom i moje pragnienia.

Jestem. Stawałam się na nowo, a niebo błogosławiło moim narodzinom. Moje ziemskie serce biło radośnie. Ktoś na mnie czekał i wymawiał moje imię. To moi ziemscy rodzice, nachyleni nad kołyską, dziękowali Bogu, że ich wysłuchał.Rozdział drugi

Urodziłam się przed wojną. Na Ziemi każdy rodzi się przed jakąś wojną. Zresztą to bez znaczenia. Gdy w końcu wybuchła, roznosiłam bandaże i pocieszałam umierających.

Ludzie wokół byli przerażeni. Mój świat ogrodów, wąskich uliczek, wypełnionych gwarem i zapachem pieczywa, rozsypywał się jak popiół na wietrze. Domy targane konwulsjami rozpadały się w bezładną masę. Inne stały jeszcze, trawione ogniem. Na ulicach leżały martwe meble i talerze bez kropli mleka. Kikuty domów z burymi warkoczami dymów sięgały nieba w niemej modlitwie. Czarne gawrony obsiadły ulice jak wysłannicy otchłani.

Najmniej w oczy rzucały się porozrzucane ciała. W ostatnim geście rąk, zgięciu tułowia. Z zastygłą ostatecznością w oczach. Nie były przerażające. Były sterylnie odczłowieczonym rekwizytem teatralnym. Układaliśmy je równo przy świeżo wykopanej mogile. Nikt nie miał czasu na żal, który niczemu tutaj nie służył. Pocieszałam rodziców i ukradkiem łykałam gorzkie łzy zwątpienia.

Młode życia gasły jak płomień świec targany wichurą.

Uśmiech, nadzieja i miłość przegrywały z okrucieństwem i pogardą. Ludzie ginęli, żeby wyprosić miłość. Ginęli, żeby żyć wiecznie. Ginęli z uśmiechem na twarzach. Tacy młodzi. Tacy piękni i niewinni, dopiero urodzeni.

Młodzi chłopcy i dziewczęta walczyli z wrogiem. Mój najukochańszy brat był zbyt młody, żeby się bać. Biegł, nie schylając głowy. Przynieśli go z resztką życia. Z przestrzelonej szyi sączyła się strużka krwi. Trzymał mnie kurczowo za rękę, a ja nie mogłam mu pomóc. Nie mógł mówić i miał takie zdziwione oczy. Umarł na moich kolanach.

– Boże, jak mogłeś do tego dopuścić?! – powtarzałam.

Powtarzałam, ale niebo zasnute dymem drwiło z mojego bólu. Ciało brata pochowaliśmy w ogródku sąsiadów. Podtrzymywałam wątłe ramiona rodziców, gdy jego koledzy rzucali grudki ziemi. Uderzały głucho i nieruchomiały przytulone do nieheblowanych desek.

Wojna trwała jeszcze jakiś czas. Gdy zginęli wszyscy zdolni do noszenia broni, nastał pokój. Niebo odkryło oblicze, a w serca wstąpiła nadzieja. Strach wyprowadził się i straszył tylko przydrożne wróble. Nastała pierwsza wiosna i w ogródku sąsiadów zakwitł bez. Ludzie wychodzili z domów rano i wracali na obiad. Plotkowali. Myli okna i wieszali firanki. Przewidywali nadejście wczesnego i pogodnego lata. Dzieci bawiły się szmacianymi lalkami ocalałymi z zagłady. Życie jak rzeka nawadniało pustynię, a z każdego skrawka ziemi niczyjej słuchać było śmiech. Czas nienawiści nie zdołał zniszczyć wszystkiego. Oddychałam pełną piersią.

Zabraliśmy się do odbudowy. Starsi z przyzwyczajenia, a młodzi z nadzieją. Byłam młoda. Świat wokół piękniał. Białe obłoki płynęły po niebieskim oceanie pchane niewidzialną ręką. Ciepłe noce, nasycone księżycem, śpiewały słowikami. Nie liczyliśmy dni. Nasze młode serca oddzielały ciemność od światła. Budowaliśmy świat, który zapewne pochłonie następna wojna. Dobry Bóg pokrywał ruiny mchem i kwitnącym mleczem. Popioły naszych bliskich, zmieszane z ziemią, nadawały barwę kwitnącym makom i malwom. Tuliłam je do piersi, łykając łzy. Ogródek moich sąsiadów pokrył się zielenią. Kwitnący bez dotknął powstańczej mogiły. Sypał płatkami, jakby odmawiał różaniec. Płakałam i śmiałam się jednocześnie. Każdy poranek był pierwszy. Niebo było niebieskie, a słońce zawsze na swoim miejscu. Deszcz nie miał zapłakanej twarzy, a okrągłym kropelkom nie brakowało wesołości. Mojego brata pochowałam w najpiękniejszym zakątku serca. Wokół pękały pąki i pachniał bez, a mnie tak bardzo chciało się żyć.Rozdział trzeci

Pracownia krawiecka w moim rodzinnym domu znów tętniła życiem. Wysłużone nożyce dzwoniły altem. Wtapiały się w turkot szczupłych w talii maszyn do szycia. Tata stał za zbyt dużą ladą. Mama siedziała przy oknie, pochylona nad materiałem. Czajnik znów gwizdał urocze kawałki.

Mama dała mi wyprawkę, a ja dostałam się na studia. Wyjechałam do dalekiego miasta z naręczem otrzymanych darów. Były jak smolne drewienka. Rozpalały grube polana i choć same ginęły, obudzone świerszcze śpiewały im kominkowe serenady. Płomyki, świerszcze i skrzypiące schody. Świat mojego dzieciństwa. Patrzyłam często na północny widnokrąg. Słyszałam utyskiwanie mamy i potakiwanie ojca. Zabawę czapek w chowanego z wielkim narożnym lustrem i tajemniczy zapach starej szafy. Przez wszystkie dni obraz rodzinnego domu nie opuszczał moich myśli. Wracałam tu tak często, jak tylko mogłam. Tu najjaśniej świeciły gwiazdy, a niebo było najbliżej ziemi.

W obcym mieście, do którego trafiłam, życie goiło wojenne rany. Było nas tam więcej. Złotowłosych, rumianych i niebieskookich. Widziałyśmy się pierwszy raz, a pokochałyśmy od razu. Byłam szczęśliwa, że mogłam z nimi dzielić moje ziemskie życie. Po wykładach nosiłyśmy cegły. Brałam delikatnie czerwone części martwych domów i dawałam im nowe życie. Domy rosły jak na drożdżach, a w oknach zapalało się światło. Kobiety wieszały firanki. Zapach pieczonego ciasta i gotowanych obiadów wzbudzał w sercach dawno oczekiwaną nadzieję. Dzieci ubierały choinki, a kolorowe światełka mówiły, że już wkrótce nastanie czas Bożego Narodzenia i rozdawania prezentów. Rano biegłam na zajęcia. Schody z piaskowca były pofalowane jak piasek rzeźbiony wiatrem. Ile dziewcząt takich jak ja biegło tędy z nadzieją w sercu? Ile cierpliwości miał kamienny bruk muskany naszymi stopami? Dni jak lustra odbijały światło mijanych dni. Przeglądałam się w każdym z narastającym zdziwieniem i postanowiłam zostać lekarzem dzieci.

Właśnie kwitły kasztany. Biegłam na zajęcia, dotykając włosami białych płatków. Wpadałam do sali zajęć z innym dziewczętami. Siadałyśmy w równych rzędach. Nasze twarzyczki, uśmiechnięte jak cherubiny w bocznej nawie kościółka, wpatrzone w wykładowcę, połykały każde słowo. Mundurki i studenckie bereciki. Przedziwne wojsko ruszające światu na ratunek. Odczytałam w sercu powołanie. Dar moich rodziców. Zapisany dziwnym pismem, które rozumie się, gdy wybije godzina.

– Jestem labiryntem z ukrytymi skarbami – mówię szeptem sama do siebie.

Moje ciało rozkwitało żywione ziemskim powietrzem, a mnie wydawało się, że znam odpowiedź na każde pytanie. Przeskakiwałam stopnie schodów z lekkością stepowych antylop. Dotykałam klamki i wbiegałam do auli pełnej niebieskookich aniołów. Wiedziałam już, co będę robić na tej błękitnej planecie. Ktoś postanowił za mnie, a ja byłam tylko grzeczną małą dziewczynką.

– Będę chronić życie na przekór wszystkim wojnom tego świata – powtarzałam z oczami zaszklonymi łzami.

Pukałam w łono ziemi, próbując obudzić zielone słoniki wiszące na martwych piersiach dzieci. Koraliki w zbutwiałym ubranku. Pozbawione uśmiechu twarze małych bojowników w za dużych butach i wojskowych kurtkach sięgających ziemi. Boże, nie pozwól mi zapomnieć.

Siedziałam w pierwszym rzędzie, słuchając wykładu. Wysokie ściany auli dawały poczucie bezpieczeństwa, a przez okna zaglądała wiosna i kładła na drewnianych parapetach białe płatki.

Zajęcia praktyczne mamy w pobliskiej klinice. Opiekujemy się dziećmi, którym wojna zabrała wszystko. Wbiegamy do ich małych salek jak stado rozćwierkanych wróbli. Na widok rozbrykanych adeptek sztuki medycznej maluchy zapominają na chwilę o swoich nieszczęściach. Wyciągają rączki. Ich płacz cichnie, bo nadchodzą radość i pocieszenie.

Szczęście jest tak mało wymagające. Urośnie nawet na piasku. Wystarczy tylko szeroko otworzyć okna. To słowa mojej mamy. Wracam do domu późno. Śnią mi się roześmiane buzie. Rano znów biegnę na zajęcia, płosząc białe płatki kasztanowca.Rozdział czwarty

I wtedy to się stało. Dzień, który narodził się tamtego ranka, nie był zwykłym dniem. Słońce słało tajemnicze uśmiechy, a z cieni rzucanych na ścianę tworzyło nieodgadnione labirynty. Wybiegłam na zajęcia wcześniej niż zwykle, dziwiąc się lekkości nóg. Dostrzegłam go od razu. Wiedziałam, że to on.

Nie miałam czasu na zdziwienie, bo zdążałam na spotkanie umówione jeszcze przed moim urodzeniem.

Opierał się o zabytkowe drzwi z wytartą mosiężną klamką, na schodach pofalowanych jak jego włosy. Obok grupa studentów śmiała się, idąc na zajęcia. Mijałam roześmiane twarze, spojrzenia i cienie, nie widząc świata. Stał ze wzrokiem utkwionym w dal. Niczego nie podejrzewał. Rozglądał się nieśmiało. Przeszłam tak blisko, że kartka poruszona przeciągiem spadła na podłogę. Podniósł ją niezręcznie, nie szukając przyczyny nagłego powiewu.

Znieruchomiał bezradnie z białą kartką papieru w dłoni, nie wiedząc, co począć. Odwróciłam się, a nasze spojrzenia spotkały się w pół drogi. Trwało to tyle co jedno uderzenie zegara na wieży. Zegar zamarł w bezruchu i zanim jego serce obwieściło poranek, spuściłam wzrok, żeby nie spłoszyć ofiary. Strzała zwolniona z uwięzi pobiegła do celu śladem mojego wzroku. Stał, nie czując trafienia.

– Trafiony, zatopiony – obwieszczam światu. Kołczan pusty, a moje ostrze tkwi w piersi ofiary. Oddałam wszystko, co mam, za przyszłość, której nie mogę odgadnąć.

Pierwszy raz nie potrafię skupić się na słowach wykładowcy. Dusza opuściła ciało i buja w białych obłokach. Przyjaciółka Danusia trąca mnie w ramię, a ja widzę białą, niezapisaną kartkę i jego zamglony wzrok. Po zajęciach idę z nadzieją, że go spotkam. Nie ma nikogo, tylko zwykły tłum młodych twarzy rozpływających się w pobliskich uliczkach. Idę wolno, rozglądając się czujnie. Przecież musi gdzieś być. Nie mógł tak po prostu odejść.

– Nie czekał na ciebie. Za dużo sobie wyobrażałaś. Trafiłaś samą siebie. – Jakaś część mojego „ja” przedrzeźnia rzeczywistość.

Wracam do domu. Świat wiruje i śmieje się z mojego zwariowania. Muszę się czymś zająć. Odkurzam i robię porządki na półeczce ze skarbami. Przestawiam drobiazgi, jakbym porządkowała życie. Nawet małe przytulanki przyglądają mi się podejrzliwie. Może czują, że ktoś próbuje zająć ich miejsce? Przytulam się do poduszki z radosnym postanowieniem wcześniejszego wstania.

Mijam go codziennie w drodze na zajęcia. Dziewczęta się za nim oglądają, a on zdaje się tego nie dostrzegać.

Gdy spotyka mój wzrok, odpowiada uśmiechem i przyspiesza kroku. Wiem, że mu się podobam. Układam plany. Potem je zmieniam. Danusia patrzy na mnie spod przymrużonych powiek i zdaje się rozumieć, co się ze mną dzieje. Gdy go przypadkiem mijamy, zatrzymuje się i wciąga go w rozmowę. Patrzy na mnie przekornie i flirtuje w najlepsze. Stoję obok zmieszana i próbuję znaleźć słowa. Słowa wirują jak spadające płatki i trudno z nich ułożyć jakieś sensowne zdanie. Patrzę bezradnie i potakuję, a oni co chwila wybuchają śmiechem. Nie mogę oderwać od niego wzroku. Jest tak zajęty rozmową, że zapewne nawet mnie nie dostrzega. Nagle odchodzi. Odwraca się i patrzy tylko na mnie.

– On już jest twój. Wpadł jak śliwka w kompot – mówi Danusia i bierze mnie pod rękę. – Taki chłoptaś – dodaje.

Postanawiam wziąć się w garść. Jak zawsze wszystko jest na mojej głowie. Wieczorem siedzimy w naszym małym pokoiku. Zapalamy świeczki za naszych bliskich. Robimy to w każdy pierwszy piątek miesiąca. Staram się myśleć o tych, co odeszli, ale widzę tylko jego twarz. Nie widziałam go prawie tydzień. Myślę o nim w wolnych chwilach. Myślę, myślę i myślę, a czas biegnie i biegnie. Mam wrażenie, że czekałam na niego całą wieczność. Mieszkał w moich snach i dziecięcych marzeniach. Był tym, do którego tęskniłam przez wieczność. Jest na wyciągnięcie ręki jak świeże bułeczki w sklepie naprzeciwko. Stoi na mojej drodze i nie sposób go ominąć.

– Tak. To on – powtarzam w duchu trzy słowa. Mam pewność. Mówią o tym gwiazdy i wiatr muskający policzki.

Gdy go mijam, głęboko wciągam powietrze. Przyznaję potem przed sobą z lekkim zawstydzeniem, że lubię jego zapach.

Ma ładny uśmiech. Taki z dołkami na policzkach. Włosy kruczoczarne, ułożone w fale. Domyślam się, że jest dobrym człowiekiem. Nasze oczy prowadzą nas na nieumówione spotkania. Przez chwilę patrzą zdziwione, a moje serce bije wtedy jak oszalałe.

Dowiedziałam się o nim wielu rzeczy. Przyjechał z daleka. Ma liczne rodzeństwo. Z mojego miasta do miejsca, gdzie się urodził, trzeba jechać cały dzień. Jest tam pełno lasów i łąk, a w sadach pachnie jabłkami i miodem.

Chłopiec z rajskiego ogrodu. Mój chłopiec.Rozdział piąty

Świat walących się ścian, wąskich uliczek i pustych okien, barykad, nad którymi latały anioły śmierci pod nadzorem wyszkolonych kapłanów nienawiści. Umierające oczy i ciała rozsypujące się pod byle tchnieniem. On nic o tym nie wie.

Czy kiedykolwiek będę mogła mu o tym powiedzieć?

W umierającym mieście był z nami stary kapłan. Błogosławił idącym na śmierć. Staliśmy w kolejce, czekając na dotyk jego rąk. Wierzyliśmy, że wygramy, bo przecież sam Bóg był z nami. Kapłan błogosławił nam w imię Boga, ale On miał inne plany. Posyłał nas wprost pod gąsienice stalowych potworów. Czaszki pękały jak łupiny zeszłorocznych orzechów. Świst śmierci przeszywał powietrze. Potem cisza i czyjś szept proszący o zmiłowanie.

Stary kapłan błogosławił. Nie życzył zwycięstwa, o które prosiły nasze ciała. Błogosławił naszym duszom w ostatniej drodze. Moje serce stało się twarde i harde.

Po śmierci brata wykrzyczałam mu to w twarz. Trzymał mnie długo chłodną dłonią, aż bezsilna osunęłam się na ziemię u jego stóp.

– Nie wygrywa ten, kto zadaje ostatni cios. Wygrywa ten, kto zdoła się od niego powstrzymać – powiedział spokojnie.

Mówił jeszcze coś, ale zapamiętałam tylko to. Mogłam żyć dalej, nie kalecząc siebie i innych.

Postanowiłam, że zamieszkamy na prowincji. Z dala od wielkich spraw i ludzkich oczu. Chcę patrzeć na błękit, po którym latają tylko ptaki. Chcę patrzeć na białe obłoki i gwiaździste niebo. Mówię, że postanowiłam, ale to będzie jego decyzja. Choć na razie jeszcze niczego się nie domyśla.

Spotykam go w drodze na zajęcia. Patrzy na mnie przez chwilę i mija bez słowa, a jego oczy biegną moim śladem.

Nie mogę dłużej patrzeć jak się męczy. Ten jego brak śmiałości na dłuższą metę jest nie do wytrzymania.

Wszystko starannie przygotowałam. Otoczyłam go. Zagrodziłam każdą drogę ucieczki. To dla jego dobra.

Po zajęciach, gdy stał w grupie, nie spodziewając się niczego, podeszłam i upuściłam haftowaną chustkę. Było tam wielu chłopców, ale miałam pewność, że podniesie ją właśnie on. Podniósł niezdarnie, nie spodziewając się podstępu. Trzymane książki rozsypały się na kamiennej podłodze.

„Jak królik złapany w potrzask” – pomyślałam z czułością.

Staliśmy wpatrzeni w siebie z białą chusteczką pośrodku, a niebo nad nami sypało kasztanami na szczęście.

Teraz, gdy jesteśmy razem, przyznał się, że wychodził z domu wcześniej. Znał na pamięć mój rozkład zajęć. Ponieważ kręciło się wokół mnie wielu chłopców, jego nieśmiałość brała górę. Słucham i oddycham z ulgą.

Dobrze, że litościwy Pan Bóg stworzył kobietę.

Trzymamy się za ręce i wędrujemy parkowymi alejkami. Lubię słuchać. Pozwala to skupić myśli na tym, co ważne. Z jego słów buduję go na nowo i próbuję porównać z pierwowzorem noszonym w sercu.

Przytulam się do jego dłoni. Ma na sobie wełniany sweter zrobiony przez swoją mamę. Wciągam głęboko powietrze. Ten zapach mówi mi o nim więcej niż słowa. Dzięki mojemu chłopcu wiele dobrze znanych rzeczy widzę po raz pierwszy. Dziwne uczucie.Rozdział szósty

Moje włosy są utkane z zachodów słońca i babiego lata.

On tak uważa. Wpatruje się w moje niebieskie oczy, jakby odkrywał niezbadane światy. Opowiada o gwiazdach i odległych galaktykach. Wodzę wzrokiem za jego dłonią i próbuję zapamiętać te romantyczne nazwy odległych gwiazdozbiorów. Warkocz Bereniki, Orion lub Mały Wóz sięgający dyszlem samego bieguna. Wieczór jest chłodny, więc przytulam się do jego piersi i słucham. Jestem dziewczyną, która spadła mu z nieba. To znów jego opinia. Staram się nie brać poważnie tego, co mówi, ale wieczorem patrzę w lustro i przyznaję mu rację.

Kładę się późno i nie mogę się doczekać następnego dnia. Spotykamy się po zajęciach tak często, jak jest to tylko możliwe. Jego koszula pachnie świeżością. Rozpięta pod szyją dotyka włosów z nieskromną zalotnością. Jestem o niego zazdrosna. To normalne, gdy się kogoś kocha. Mój kochany studiuje nauki techniczne. Będzie inżynierem. To dobrze. Zbuduje nam wspaniały dom, który przetrwa wszelkie zawieruchy. Koszule, równo ułożone, będą cierpliwie czekać na swoją kolej w przepastnych szufladach.

Pościel suszona na powietrzu zawróci nam w głowie zapachem wiatru i obłoków. Będziemy ciągnąć ją za rogi i układać w równe wałeczki. Życie napełni się drobiazgami, ale on będzie najważniejszy.

Dostałam od niego bukiecik stokrotek. To moje pierwsze kwiaty od chłopca, którego kocham. Jest piękny. Noszę go co dziennie na zajęcia i próbuję odgadnąć, co mnie jeszcze czeka. Świat nie może składać się z samych kwiatów.

Mój skromny pokoik jest pełen bukiecików od kochanego. Zajęły wszystkie wolne wazoniki i ozdobne szklaneczki. Gdy kończę zajęcia, on już czeka z kwiatami w kolorze moich oczu. Pachną rosą i słońcem. Sprzedaje je starsza kobieta, którą mijam rano w drodze na zajęcia. Wieczorem spotykamy ją ponownie, gdy idzie z pustym koszykiem w niewiadomym kierunku. Jej słoneczny towar sprzedaje się jak świeże bułeczki. Mój świat tworzą bukieciki pachnące miłością. To jest bardzo przyjemne, ale powinien pomyśleć o innych wydatkach, które nas niebawem czekają. Cierpliwie czekam, co postanowi. Miałam wrażenie, że miał to już na końcu języka. Przecież nie mogę go wyręczać w takich sprawach. Musi stanąć na wysokości zadania.

To dlatego, że jest nieśmiały. Nie podejrzewa jeszcze, że zostanie władcą. W końcu jestem tylko słabą kobietą. Myślę o wszystkim. O budowie domu, dziecięcych ubrankach i jasnych podłogach pachnących żywicą. Serce podpowiada mi nowe cuda. Uśmiecham się i zgadzam na wszystko. W końcu się oświadczył. Oczywiście zgodziłam się być jego żoną.

Moja współlokatorka Danusia patrzy na mnie z uśmiechem zazdrości. Wiem, że cieszy się moim szczęściem. Postanowiłam, że będzie druhną na moim ślubie. Była taka wzruszona. Płakałyśmy i wspominałyśmy naszych bliskich przez cały wieczór. Nasi chłopcy i dziewczęta. Byli i tak nagle przestali być. Nasze serca nad miarę obciążone ich uśmiechami, dotykiem dłoni, zmrużeniem powiek i maskotkami noszonymi na piersiach wypłakują łzy. Powoli odchodzę od nich do innego świata. Uwięzieni w czasie jak owady w bursztynie, stają się już tylko wspomnieniem. Czas płynie dla mnie. Tyle rzeczy do zrobienia i przemyślenia. Zaproszenia, wypieki i suknia ślubna. Obrączki wybraliśmy razem. Ważne, żeby były wykonane porządnie, bo muszą przecież starczyć na całe życie. Postanowiliśmy, że nasz ślub będzie skromny. Rodzice, rodzeństwo i kilkoro przyjaciół.

Dni wloką się jak pociąg towarowy, by po chwili pędzić z szybkością ekspresu. Nareszcie zrywam ostatnią kartkę z kalendarza. Jutro nasz ślub. Moje serce zwariowało. Wylewa łzy jak górski wodospad. Cieszy się moim szczęściem, a za chwilę opłakuje ukochanego brata. Tak bardzo mi go brak. Wpadał do domu z bronią.

– Jeszcze tydzień i po wojnie – mówiły jego roześmiane oczy. Tydzień przygody. Nie mogłam go powstrzymać.

Granaty kładł na stole. Połykał jedzenie i biegł cieniem murów. Moje szczęście splata się z nieszczęściem jak warkocz.

Nareszcie po wszystkim. Jesteśmy razem. Gdy staliśmy w świetle świec przed Panem, trzymał mnie mocno, a ja płakałam.

Przyrzekliśmy sobie wierność i miłość, na teraz i zawsze.

Biała suknia dotykała gwiazd i prosiła o szczęście dla naszych serc. Świece topiły złote łzy odbite w srebrnych lustrach. Bukiecik pachniał szczęściem, a nasi rodzice w chybotliwych cieniach poruszonych witraży cieszyli się naszą radością.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: