Świat finansjery - ebook
Świat finansjery - ebook
Była to propozycja nie do odrzucenia... Kto by nie chciał zarządzać Królewską Mennicą w Ankh-Morpork i sąsiadującym z nią bankiem? To posada na całe życie. Ale były oszust, Most von Lipwig, odkrywa, że niekoniecznie znaczy to: na długo.
Główny kasjer jest prawie na pewno wampirem. W piwnicy kryje się coś bezimiennego (a i sama piwnica jest raczej bezimienna). Okazuje się też, że Królewska Mennica przynosi straty. Trzystuletni mag zaczepia jego dziewczynę, a jemu samemu grozi ujawnienie mrocznej przeszłości, choć Gildia Skrytobójców może załatwić go wcześniej. Prawdę mówiąc, bardzo wielu ludzi chciałoby widzieć go martwym. Aha... I codziennie musi wyprowadzać prezesa na spacer. Gdzie nie spojrzy, pojawiają się nowi wrogowie.
Czy znajdzie swoje miejsce w tym nowym ŚWIECIE FINASJERY?
Kategoria: | Fantastyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7648-887-5 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Studenci historii metod obliczeniowych rozpoznają w Chluperze dalekie echo Ekonomicznego Komputera Phillipsa, zbudowanego w 1949 r. przez Billa Phillipsa, ekonomistę z wykształceniem inżynierskim, który stworzył imponujący hydrauliczny model ekonomii państwa. O ile nam wiadomo, żadne Igory nie były w to zaangażowane. Jedną z wczesnych maszyn można oglądać w londyńskim Muzeum Nauki, a kilkanaście innych stoi na wystawach na całym świecie, gdzie może na nie trafić ktoś zainteresowany.
I w końcu, jak zawsze, autor wdzięczny jest Fundacji Brytyjskiego Dziedzictwa Dowcipów – za ich wysiłki i troskę o to, by stare dobre dowcipy nigdy nie umierały…Obietnica złota – Ludzie z Szop – Cena pensa oraz użyteczność wdów – Wszystko kosztuje – Ochrona i jej znaczenie – Fascynacja transakcjami – Syn wielu ojców – Zarzut niegodności w sytuacji płonącej bielizny – Panoptikum świata i ślepota pana Benta
– Komentarz na temat sklepienia
– Chyba spodziewałem się czegoś… większego – wyznał Moist, zaglądając przez stalowe pręty do niedużego pokoiku, gdzie spoczywało złoto. Metal w otwartych workach i skrzyniach lśnił słabo w blasku pochodni.
– To prawie dziesięć ton złota – odparł z wyrzutem Bent. – Nie musi być wielkie.
– Przecież wszystkie te sztabki i worki razem nie są wiele większe od tych biurek!
– Złoto jest bardzo ciężkie, panie Lipwig. To szlachetny metal, czysty i bez domieszek. – Lewa powieka Benta zadrgała. – To metal, który nigdy nie wypadł z łask.
– Naprawdę? – zapytał Moist i sprawdził, czy drzwi nadal są otwarte.
– Jest również podstawą bardzo solidnego systemu finansowego – ciągnął Bent, a światło odbijało się od sztabek i rozjaśniało jego twarz. – To jest Wartość! To Cena! Bez zakotwiczenia w złocie nastąpiłby chaos!
– Dlaczego?
– Kto by ustalał wartość dolara?
– Ale przecież nasze dolary nie są z czystego złota, prawda?
– Ach, no tak. Są złotego koloru, panie Lipwig. Mają mniej złota niż morska woda; są złotawe. Osłabiliśmy własną walutę, panie Lipwig. To nikczemność! Nie istnieje gorsza zbrodnia!
Oko zadrgało mu znowu.
– Eee… morderstwo? – podpowiedział Moist. Tak, drzwi wciąż były otwarte.
Pan Bent machnął ręką.
– Morderstwo zdarza się tylko raz, a kiedy podważy się zaufanie do złota, zapanuje chaos. Ale to była konieczność. Te potworne monety są rzeczywiście tylko złocone, lecz stanowią materialny symbol prawdziwego złota w skarbcu. W swej nędzy uznają jednak prymat kruszcu i naszą niezależność od manipulacji rządu! My sami mamy tu więcej złota niż jakikolwiek inny bank w mieście, a tylko ja posiadam klucz do tych drzwi! No, prezes też go ma, oczywiście – dodał, całkiem jakby przypomniał sobie coś irytującego i nieprzyjemnego.
– Gdzieś czytałem, że moneta reprezentuje zobowiązanie wydania złota o wartości dolara – podpowiedział Moist.
Pan Bent złożył dłonie w piramidkę i skierował wzrok ku górze, jakby się modlił.
– W teorii tak – przyznał po chwili. – Ale wolałbym powiedzieć, że to niepisane porozumienie, iż wykonamy zobowiązanie wymiany monety na złoto wartości dolara, pod warunkiem jednak, że nikt nas o to nie poprosi.
– Czyli… tak naprawdę to żadna obietnica?
– Ależ jest nią, drogi panie. W kręgach finansowych. Chodzi w niej, rozumie pan, o zaufanie.
– To znaczy: ufajcie nam, mamy wielką i drogą siedzibę?
– Żartuje pan, panie Lipwig, ale może jest w tym ziarno prawdy. – Bent westchnął. – Widzę, że musi się pan jeszcze wiele nauczyć. Przynajmniej ma pan mnie i mogę wszystko panu pokazać. A teraz, jak przypuszczam, chciałby pan zobaczyć mennicę. Jest w tej chwili dwadzieścia siedem minut i trzydzieści sześć sekund po pierwszej, więc pewnie skończyli już przerwę śniadaniową.
* * *
Ciąg dalszy w wersji pełnej