Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Syn - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
18 marca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Syn - ebook

“Nazwali ją Wodną Claire”. 
Kiedy morze wyrzuciło ją na brzeg, nikt nie wiedział, że pochodzi ze społeczności, w której nie istnieją kolory i uczucia. Że w wieku lat trzynastu stała się Naczyniem. Że jako czternastolatka nosiła Produkt. Że ukradziono go z jej ciała. Claire urodziła syna, ale nigdy nie dowiedziała się, co się z nim stało. Jak ma na imie? Czy w ogóle wciąż żyje? 
Miała o nim zapomnieć, ale okazało się to niemożliwe. Teraz nie cofnie się przed niczym, by odnaleźć dziecko, nawet jeśli będzie to wymagało niewyobrażalnej ofiary.
"Syn" raz jeszcze przenosi czytelników do mrożącego krew w żyłach świata wielokrotnie nagradzanej powieści "Dawca", a także "Skrawków błękitu" i "Posłańca". W długo wyczekiwanym finale niesamowitej serii książek Lois Lowry ukazuje ostateczne starcie dobra ze złem.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-64297-62-5
Rozmiar pliku: 956 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Dziewczyna wzdrygnęła się, gdy na górną część twarzy nałożyli jej pozbawioną oczu skórzaną maskę i oślepili. Uznała, że to groteskowe i niepotrzebne, ale nie protestowała. Tak nakazywała procedura. Wiedziała o tym. Jedna z naczyń opisała jej to podczas posiłku miesiąc temu.

– Maska? – spytała wówczas zdumiona, niemal chichocząc, gdy to sobie wyobraziła. – A po co mi maska?

– No, tak naprawdę to nie maska – sprostowała siedząca po lewej młoda kobieta i nabrała kolejną porcję chrupiącej sałatki. – Tak naprawdę to przepaska na oczy – wyszeptała. Nie powinny rozmawiać ze sobą na ten temat.

– Przepaska? – spytała zdumiona, po czym zaśmiała się przepraszająco. – Jak widzisz, nie potrafię normalnie rozmawiać, ciągle tylko powtarzam twoje słowa. Ale po co ta przepaska?

– Nie chcą, żebyś widziała produkt, kiedy z ciebie wychodzi. Kiedy go rodzisz. – Kobieta wskazała swój wydęty brzuch.

– Ty już produkowałaś, prawda? – spytała.

Tamta przytaknęła.

– Dwa razy.

– Jak to jest?

Już wypowiadając te słowa, wiedziała, że to niemądre pytanie. Miały przecież wykłady, oglądały diagramy, udzielono im instrukcji. Ale z drugiej strony nic z tych rzeczy nie może się równać z relacją kogoś, kto przeszedł cały proces. A skoro i tak już złamały zakaz rozmów, czemuż by nie spytać.

– Za drugim razem łatwiej. Nie bolało aż tak bardzo. – Kiedy nie odpowiedziała, kobieta spojrzała na nią pytająco. – Nikt ci nie mówił, że to boli?

– Mówili o „dyskomforcie”.

Druga dziewczyna parsknęła sarkastycznie.

– No dobra, dyskomfort, skoro tak chcą to nazywać. Za drugim razem dyskomfort jest mniejszy. I nie trwa aż tak długo.

– Naczynia? Naczynia! – Z głośnika rozległ się surowy głos matrony. – Proszę, kontrolujcie swoje rozmowy. Znacie zasady!

Dziewczyna i jej towarzyszka posłusznie umilkły, pojmując, że słyszano je przez mikrofony wbudowane w ściany jadalni. Kilka innych dziewcząt zachichotało. Pewnie też czuły się winne. Miały tak niewiele tematów do rozmów. Łączył je tylko proces – ich praca i misja. Ale po surowym ostrzeżeniu szybko zajęły się czymś innym.

Zjadła kolejną łyżkę zupy. Posiłki w dormitorium rodzicielek były zawsze obfite i pyszne, bardzo pilnowano właściwego odżywiania naczyń. Oczywiście dorastała w społeczności, więc nigdy nie brakowało jej jedzenia, co dzień dostarczanego do domostwa jej rodziny.

Kiedy jednak w wieku lat dwunastu przydzielono ją do rodzicielek, całe jej życie się zmieniło. Odbywało się to stopniowo. Zajęcia szkolne – matematyka, fizyka, prawo – dla jej grupy stały się mniej wymagające. Rzadziej poddawano ją testom, wymagano mniej lektur. Nauczyciele nie zwracali na nią uwagi.

Program lekcji poszerzono o zajęcia z odżywiania i zdrowia, więcej czasu poświęcano też ćwiczeniom na świeżym powietrzu. Dietę uzupełniano specjalnymi witaminami. Przebadano jej ciało, poddano testom i przygotowano na czas, który spędzi tutaj. Po upływie ponad roku uznano, że jest gotowa. Wówczas polecono jej opuścić rodzinne domostwo i przenieść się do dormitorium rodzicielek.

Przenosiny z jednego miejsca w drugie w społeczności okazały się bardzo łatwe. Nie miała żadnego własnego dobytku – ubrania dystrybuowano i czyszczono w centralnym magazynie strojów, podręczniki zamawiała szkoła (w następnym roku posłużą komuś innemu). Rower, na którym jeździła do szkoły przez ostatnich parę lat, zabrano do remontu; potem trafi do innego, młodszego dziecka.

Ostatni wieczór w rodzinnym domostwie uczczono szczególnym posiłkiem. Jej brat, starszy o sześć lat, przeniósł się już na szkolenie w Departamencie Prawa i Sprawiedliwości, widywali go tylko na publicznych zgromadzeniach; stał się kimś obcym, toteż w ostatniej kolacji uczestniczyli tylko we trójkę: ona i komórka rodzicielska, która ją wychowała. Trochę wspominali; przywoływali zabawne wydarzenia z jej wczesnego dzieciństwa (jak wtedy, kiedy wrzuciła buty w krzaki i wróciła ze świetlicy na bosaka). Śmiali się, a ona podziękowała im za lata wychowania.

– Czy wstydziliście się, kiedy przydzielono mnie do rodzicielek? – spytała.

Ona sama w skrytości ducha liczyła na coś bardziej prestiżowego. Po przydziale brata, gdy miała zaledwie sześć lat, wszyscy byli bardzo dumni. Do prawa i sprawiedliwości trafiali wyjątkowo inteligentni uczniowie. Ale ona do nich nie należała.

– Nie – odparł ojciec. – Ufamy ocenie członków komisji. Wiedzą, gdzie sprawdzisz się najlepiej.

– A rodzicielstwo to bardzo ważna funkcja – dodała matka. – Bez rodzicielek by nas tu nie było!

Potem życzyli jej powodzenia w przyszłości. Ich życie także miało się zmienić: przestawali być rodzicami, teraz przeniosą się w miejsce, gdzie mieszkają bezdzietni dorośli.

Następnego dnia poszła sama do dormitorium połączonego z oddziałem rodzicielek i wprowadziła się do przydzielonego jej pokoiku. Z okna widziała szkołę, do której chodziła, i strefę rekreacyjną. W dali połyskiwała rzeka, wyznaczająca granicę społeczności.

W końcu, kilkanaście tygodni później, gdy już się zadomowiła i znalazła sobie kilka przyjaciółek, wezwano ją na inseminację.

Denerwowała się, bo nie wiedziała, czego oczekiwać, ale po zakończeniu procedury poczuła ulgę: odbyła się szybko i bezboleśnie.

– To wszystko? – spytała zaskoczona, na znak technika wstając zza stołu.

– Wszystko. Wróć za tydzień. Wówczas przebadamy cię i dostaniesz certyfikat.

Zaśmiała się nerwowo. Wolałaby, żeby w teczce z instrukcjami, którą dostała po przydziale, dokładniej wszystko wyjaśniono.

– Co oznacza certyfikat? – spytała.

Technik zbierający sprzęt inseminacyjny wyraźnie się śpieszył. Pewnie w kolejce czekały też inne.

– Kiedy będą pewni, że zarodek się zagnieździł – wyjaśnił niecierpliwie – dostaniesz certyfikat naczynia. Coś jeszcze? – spytał, obracając się do wyjścia. – Nie? W takim razie możesz odejść.

Zdawało się, że działo się to tak niedawno, a teraz, dziewięć miesięcy później, leżała z przepaską na oczach. Dyskomfort pojawił się kilka godzin wcześniej, z przerwami; teraz przerwy zniknęły. Posłuszna poleceniu oddychała głęboko. Nie było łatwo: niczego nie widziała, skóra pod maską nagrzała się nieprzyjemnie.

Spróbowała się odprężyć. Wdech, wydech, nie zważaj na dyskom… Nie, pomyślała. To ból. Prawdziwy ból. Zbierając wszystkie siły, jęknęła cicho, wygięła plecy i pozwoliła pochłonąć się ciemności.

Na imię miała Klara. Właśnie skończyła czternaście lat.2

Zebrali się wokół niej. Kiedy pomiędzy falami powracającego bólu zdołała skupić myśli, słyszała ich. Rozmawiali z napięciem. Coś było nie tak.

Raz po raz dotykali jej narzędziami, metalowymi, zimnymi. Na rękę wsunięto mankiet, nadmuchano, ktoś przyłożył do zgięcia łokcia metalowy dysk. Potem inne narzędzie dotknęło napiętego, dygoczącego brzucha; zachłysnęła się, gdy zalała ją kolejna fala konwulsyjnego bólu. Ręce przywiązano jej po bokach do łóżka, nie mogła się ruszyć.

Czy tak właśnie powinno być? Próbowała spytać, ale głos miała zbyt słaby – bełkotliwy, przerażony – i nikt jej nie słyszał.

– Pomóżcie mi – pisnęła.

Zdawało się jednak, że to nie na niej skupiają uwagę. Martwili się produktem. Ich ręce i narzędzia dotykały wydętego brzucha. Od początku pierwszego skurczu, a potem rytmicznego, narastającego bólu i zapięcia maski minęło wiele godzin.

– Uśpijcie ją. Będziemy musieli sami to załatwić. – Władczy głos, wyraźnie kierujący innymi. – Szybko. – Dźwięczała w nim nagląca nuta.

– Oddychaj głęboko – polecili, wsuwając coś gumiastego pod maskę, przyciskając do ust i nosa.

Posłuchała. Nie miała wyboru. Inaczej by się udusiła. Wciągnęła w płuca coś o nieprzyjemnie słodkim zapachu i ból natychmiast ustał. Jej myśli ustały, jej ja odpłynęło. Ostatnią rzeczą, jaką poczuła, była bezbolesna świadomość czegoś wbijającego się w jej brzuch. Rozcinającego ją.

Gdy się ocknęła, poczuła nowy, inny ból, nie przeszywający, rozdzierający jak wcześniej, lecz głęboki, nieustający. Czuła się wolna i zauważyła, że przytrzymujące ręce pasy zniknęły. Nadal leżała na łóżku, okryta ciepłym kocem. Z brzękiem podniesiono metalowe poręcze chroniące ją z obu stron. W pomieszczeniu nie było nikogo, ani śladu opiekunów, techników, sprzętu, tylko sama Klara. Odwróciła się ostrożnie, omiatając wzrokiem pusty pokój, a potem spróbowała unieść głowę. Ostry ból sprawił, że natychmiast się poddała. Nie mogła spojrzeć na własne ciało, ale ostrożnie przesunęła ręce i położyła na wcześ­niej napiętym, wydętym brzuchu. Teraz był płaski, zabandażowany i bardzo bolesny. Najwyraźniej wycięto z niej produkt.

I brakowało jej go. Ogarnęło ją rozpaczliwe poczucie straty.

– Odebrano ci certyfikat.

Minęły trzy tygodnie. Przez pierwszy dochodziła do siebie w oddziale położniczym. Dbano o nią, otoczono troską i opieką – może nawet nieco rozpieszczano, ale we wszystkim wyczuwała niezręczność. Towarzyszyły jej inne młode kobiety, także dochodzące do siebie, mogły zatem toczyć przyjemne rozmowy, żartować, że znów są szczupłe. Ich ciała każdego ranka masowano starannie, a personel doglądał delikatnych ćwiczeń. Jednak Klara wolniej niż pozostałe odzyskiwała siły, została jej bowiem rana, a im nie.

Po pierwszym tygodniu przeniesiono je w miejsce przejściowe, gdzie zabawiały się rozmowami i grami, by po kolejnych dwóch powrócić do dużej, znajomej grupy naczyń. Kiedy znalazły się w dormitorium, powitały stare przyjaciółki – wiele z nich mocno tęgich, bo ich brzuchy tymczasem zdążyły urosnąć – i zajęły dawne miejsca w grupie. Wszystkie wyglądały podobnie w bezkształtnych kaftanowatych sukienkach, identycznie ostrzyżone, odróżniały się tylko charakterem. Nadia była dowcipna, ze wszystkiego żartowała, Miriam – niezwykle poważna i nieśmiała, Zuzanna – sprawna i zorganizowana.

Klarę zdziwiło, że po wykonaniu zadania naczynia praktycznie o nim nie rozmawiały.

– Jak poszło? – pytał ktoś, w odpowiedzi otrzymując nonszalanckie wzruszenie ramion i krótkie: „W porządku, całkiem łatwo” albo cierpkie: „Nie tak źle” z miną wskazującą, że nie było przyjemnie.

– Dobrze cię znów widzieć.

– Dzięki. Co się działo podczas mojej nie­obecności?

– To samo, zjawiły się dwa nowe naczynia. A Nancy odeszła.

– Dokąd trafiła?

– Na farmę.

– To dobrze. Tak chciała.

Zwykłe, nieistotne rozmowy. Nancy niedawno dostarczyła trzeci produkt. Po trzecim naczynia otrzymywały nowe przydziały. Farma. Fabryka odzieży. Dostawa żywności.

Klara pamiętała, że Nancy miała nadzieję trafić na farmę: lubiła przebywać na świeżym powietrzu, a jej bliską przyjaciółkę przydzielono tam kilka miesięcy wcześniej; liczyła, że spędzi następną część roboczego życia w towarzystwie kogoś, kogo lubiła. Klara cieszyła się, że jej się udało.

O swojej przyszłości natomiast myślała z obawą. Choć wspomnienie miała bardzo mgliste, wiedziała, że z jej produkcją coś poszło nie tak. Nikt inny nie wyszedł stamtąd z raną. Próbowała nieśmiało wypytać pozostałe, te, które produkowały więcej niż raz. Ale jej pytania najwyraźniej tylko je zdumiewały i oszałamiały.

– Czy brzuch wciąż cię boli? – wyszeptała Klara do Miriam, która wraz z nią przebywała w oddziale.

– Boli? Nie – odrzekła Miriam.

Siedziały obok siebie podczas śniadania.

– Mnie tak, w miejscu blizny. Kiedy ją nacis­kam – wyjaśniła Klara, delikatnie muskając palcami to miejsce.

– Blizny? – Miriam skrzywiła się. – Ja nie mam blizny.

Odwróciła się i dołączyła do innej rozmowy.

Klara znów spróbowała, ostrożnie wypytując kilka innych naczyń. Ale żadna z nich nie miała blizny. Żadna nie miała rany. Po jakimś czasie jej ból także osłabł i usilnie próbowała zignorować niespokojną świadomość, że coś poszło bardzo źle.

A potem ją wezwano.

– Klaro – przemówił w południe głos z głośnika; naczynia jadły akurat posiłek. – Proszę, abyś po obiedzie natychmiast zgłosiła się do biura.

Podenerwowana Klara rozejrzała się szybko. Po drugiej stronie stołu siedziała Elissa, wyjątkowa przyjaciółka. Przydzielono je w tym samym roku, kiedy obie były dwunastolatkami, toteż znała Elissę przez całą szkołę. Ale Elissa była tu nowa: nie została poddana inseminacji tak szybko jak Klara. Osiągnęła dopiero wczesny etap swej pierwszej produkcji.

– O co chodzi? – spytała Elissa, gdy usłyszały polecenie.

– Nie wiem.

– Zrobiłaś coś złego?

Klara zmarszczyła brwi.

– Nie wydaje mi się. Może zapomniałam poskładać pranie.

– Nie wezwaliby cię chyba z tego powodu, prawda?

– Wątpię. To taki drobiazg.

– No cóż. – Elissa zaczęła zbierać puste talerze. – Wkrótce się dowiesz. To pewnie nic wielkiego. Do zobaczenia później.

Zostawiła Klarę siedzącą przy stole.

Ale to nie było nic wielkiego. Klara stała naprzeciw nich wstrząśnięta, słuchając, jak komisja informuje ją o swej decyzji. Odebrano jej certyfikat.

– Zbierz swoje rzeczy – polecili. – Dziś po południu zostaniesz przeniesiona.

– Dlaczego? – spytała. – Czy to dlatego, że… no, wiem, że coś poszło nie tak, ale…

Byli mili, pełni współczucia.

– To nie twoja wina.

– Ale co? – spytała. Wiedziała, że nie powinna naciskać, lecz nie mogła się powstrzymać. – Gdybyście tylko wyjaśnili…

Przewodniczący komisji wzruszył ramionami.

– Takie rzeczy się zdarzają. Problem fizyczny. Powinien zostać wykryty wcześniej, nie należało poddać cię inseminacji. Kto był twoim pierwszym badającym?

– Nie pamiętam jej imienia.

– Dowiemy się. Miejmy nadzieję, że to jej pierwszy błąd, żebyśmy mogli jej dać jeszcze jedną szansę.

A potem ją odprawili, jednak w drzwiach zawróciła, bo nie mogła odejść bez spytania.

– Mój produkt?

Przewodniczący spojrzał na nią wyniośle, lecz po chwili ustąpił. Odwrócił się do siedzącej obok przy stole członkini komisji i skinieniem głowy wskazał leżące przed nią papiery, polecając, by sprawdziła informację.

– Jaki miał numer? – spytała kobieta, a przewodniczący nie odpowiedział. – No dobrze – orzekła – sprawdzę po imieniu. Ty jesteś Klara?

Jakby nie wiedzieli. Wezwali ją tu przecież. Jednak skinęła głową.

Kobieta przesunęła palcem po kartce.

– Tak. No, jesteś, Klara, produkt numer trzydzieści sześć. O tak, widzę wzmiankę o trudnościach.

Uniosła wzrok. Klara na to wspomnienie dotknęła brzucha.

Kobieta odłożyła kartkę na stosik papierów i postukała krawędzią o stół, żeby je wyrównać.

– Chłopiec jest zdrowy – rzekła.

Przewodniczący komisji przygwoździł ją spojrzeniem.

– Produkt – poprawiła się szybko. – Produkt jest zdrowy, problemy medyczne na niego nie wpłynęły. Ty też będziesz zdrowa, Klaro – dodała życzliwie.

– Dokąd mam odejść? – spytała Klara.

Nagle ogarnęło ją przerażenie. Nie powiedzieli jeszcze, czy dostała nowy przydział, jedynie że odebrano jej certyfikat, zatem nie będzie dłużej rodzicielką. To miało sens. Jej ciało nie wykonało sprawnie swego zadania. Ale co, jeśli…? Co, jeśli ludzi bez certyfikatów po prostu zwalniano? Tak jak tych, którym się nie powiodło?

Odpowiedź jednak uspokoiła ją.

– Do wylęgarni ryb – wyjaśnił przewodniczący komisji. – Tam cię przenosimy. Potrzebują pomocy, brak im robotników. Rano rozpoczniesz szkolenie, będziesz musiała sporo nadrobić. Na szczęście masz sprawny umysł.

Odprawił ją machnięciem ręki i Klara wróciła do dormitorium, by pozbierać swój skromny dobytek. Była godzina odpoczynku, inne naczynia drzemały w ciasnych pokoikach za zamkniętymi drzwiami.

Chłopiec, pomyślała, pakując nieliczne rzeczy osobiste. To był chłopiec. Urodziłam chłopczyka, miałam syna. I znów ogarnęło ją przemożne poczucie straty.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: