Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Szansa na życie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
18 grudnia 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Szansa na życie - ebook

Ile jest w stanie zrobić matka, by ochronić własne dziecko?

Jedynym marzeniem ośmioletniej Sophie Donohue jest być jak inne dziewczynki. Jej matka Janine z ociąganiem zgadza się, by córka razem z zastępem zuchów pojechała na dwudniowy biwak. Dziewczynka z wyjazdu nie wraca.

Wbrew swym pragnieniom Sophie nie jest jednak zwykłą ośmiolatką. Cierpi na rzadką chorobę, a Janine, podejmując ostatnią próbę uratowania jej życia, wpisała córkę na eksperymentalną terapię, pomimo ostrych sprzeciwów swoich rodziców i byłego męża. Bez leku Sophie długo nie przetrwa; matczyna intuicja podpowiada Janine, że jej córka żyje, ale czasu jest niewiele.

Głęboko w lasach Wirginii toczy się inny dramat. Sophie znajduje schronienie w chacie Zoe, która walczy o uratowanie własnej córki, skazanej za morderstwo. Dręczona wyrzutami sumienia, że nie poświęcała Marti czasu, kiedy ta była mała, bo bez reszty zajmowała się własną karierą aktorską, teraz przygotowała plan ucieczki córki z więzienia, któremu poważnie zagraża pojawienie się Sophie. Obie matki, Zoe i Janine, z wielką determinacją dążą do uratowania swych córek, ale może się to udać tylko jednej z nich. 

Trzymający w najwyższym napięciu dramat rodzinny. Znakomita powieść dla miłośników historii, w których fabularne zakręty i zwroty są częste jak na stromej górskiej ścieżce.

„Publishers Weekly”

Świetnie zarysowane postaci bohaterów i niespodziewanie zmieniająca się akcja sprawiają, że powieść ta  na długo zapada w pamięć.

„Booklist” 

Chamberlain zgłębia jeden z naszych największych lęków – przed utratą dziecka – a to wszystko w formie wciągającej i tajemniczej historii.

„The Associated Press” 

Niezwykle mocny i intrygujący dramat.

„Romantic Times”

Diane Chamberlain jest wielokrotnie nagradzaną autorką licznych powieści, przetłumaczonych na kilkanaście języków i plasujących się na najwyższych miejscach list bestsellerów. Obecnie mieszka w Karolinie Północnej.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7961-583-4
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Tam, dokąd się wybiera, nie będzie muzyki.

Zoe stała w salonie ze sklepionym łukowo sufitem, białymi dywanami i ścianą ze szkła, za którą rozciągał się widok na Pacyfik, i jak zahipnotyzowana wpatrywała się w ogromny głośnik w rogu pokoju. Pogodziła się z faktem, że utraci plażę i zapach morza, mogła żyć bez prasy i telewizji (z ochotą odpocznie od rojących się w niej młodych talentów). Ale bez muzyki? To nagle wydało się warunkiem nie do przyjęcia. Jej wzrok powędrował do fotografii Marti na wieku fortepianu. Na zdjęciu Marti ma dwadzieścia lat, są z Maksem na plaży. Stoją blisko, ale się nie dotykają, nie wyczuwa się żadnej więzi pomiędzy ojcem a córką, jakby każde sfotografowano osobno, a potem kadry zmontowano. Ten dystans niepokoił Zoe. Czy gdyby jej zrobiono zdjęcie z Marti, wrażenie oddalenia byłoby takie samo? Obawiała się, że tak, ale miała czas, by to zmienić.

Na zdjęciu Marti na swój chłopięcy sposób wygląda pięknie. Patrząc na krótkie jasne włosy, drobną postać z małymi piersiami i nieomylnie kobiece ogromne niebieskie oczy o długich ciemnych rzęsach, Zoe wiedziała, że podjęła słuszną decyzję. Muzyka nie stanowiła dla Marti żadnej konkurencji. Wszystko we wszechświecie blakło w porównaniu z pragnieniem Zoe, by uratować córkę.

Odwróciła się od sprzętu stereo i spiralnymi schodami ruszyła na piętro, znowu spokojna i zdecydowana. W gruncie rzeczy wyjazd na zawsze był bardzo prosty. Z góry wszystko zaplanowała i teraz nie musiała nawet pakować walizki. Bo co mogłaby do niej włożyć, żeby wystarczyło jej do końca życia? Poza tym niewykluczone, że ktoś zauważyłby brak walizki; wprawdzie to mało prawdopodobne, cały jeden pokój był nimi wypełniony, ale nie chciała niepotrzebnie ryzykować.

Weszła do sypialni Maksa. Przez czterdzieści lat małżeństwa spali razem, ale każde miało też własne pokoje, przeznaczone na czas spędzony w samotności, na czas odnowy i odświeżenia, na lekturę w spokoju, na telefony późnym wieczorem, kiedy drugie pracowało. Wiedziała, że w pokoju męża znajdzie dokładnie to, czego szukała.

Kiedy otworzyła garderobę, zaskoczył ją korzenny aromat. Zapach płynu do golenia wciąż unosił się w powietrzu, choć od śmierci Maksa minęły cztery miesiące. Od tamtego smutnego listopadowego dnia nie dotykała wiszących rzędami ubrań i teraz przed jej oczyma nabierały zamazanego, surrealistycznego wyglądu. Jak to jest, że zapach potrafi w jednej chwili wywołać taki ból? Przecierając oczy wierzchem dłoni, wyciągnęła z kąta drabinkę i przystawiła do regału, żeby dostać się do górnej półki.

Namacawszy miękkie ścianki kasety ze sztucerem, chwyciła ją i zdjęła. Ostrożnie postawiła kasetę na wyłożonej dywanem podłodze garderoby, po czym wróciła na drabinkę. Poszukała na półce pudełka z nabojami, beretty i kilku leżących luzem magazynków. Nigdy przedtem nie miała broni w ręku, nigdy nie aprobowała decyzji Maksa, by taki arsenał przechowywać w domu. To pewnie była jedyna sprawa, w której się nie zgadzali.

„Śmierć Maksa Garsona oznacza koniec jednego z najdłuższych i wedle wszelkich oznak najszczęśliwszych małżeństw w Hollywood”, napisano w „People”.

Generalnie rzecz biorąc, była to trafna ocena. Zoe cieszyła się teraz, że Max postawił na swoim w kwestii broni. Powiedziała przyjaciołom o sztucerze i pistolecie, a także o miejscu ich przechowywania. Powtórzą to policji, a ta stwierdzi, że broń zginęła. Idealnie.

Policja bez wątpienia zwróci się też do Bonity, terapeutki specjalizującej się w terapii żałoby, do której chodziła Zoe. Zoe nie musiała wykorzystywać aktorskich umiejętności, by udawać symptomy depresji.

– Myślisz o samobójstwie? – zapytała ją niedawno Bonita, kiedy Zoe była w szczególnie płaczliwym nastroju.

– Tak – odparła Zoe szczerze.

– Masz plan?

Początkowo to pytanie wstrząsnęło Zoe. Skąd Bonita wie? Ale zaraz pojęła, że terapeutce chodzi o to, czy rozważa odebranie sobie życia. Tylko o to, o nic więcej.

– Nie – odparła, doskonale zdając sobie sprawę, że gdyby potwierdziła, Bonita zamknęłaby ją w ośrodku, a wtedy brukowce miałyby używanie. Zoe z całą pewnością miała plan, tylko nie taki, o jaki pytała terapeutka.

Zaniosła sztucer i pistolet do salonu, po drodze dostrzegając swoje odbicie w lustrze nad toaletką. Widok ją przeraził, wyglądała dziwacznie. Długie blond włosy spadały na kasetę ze sztucerem, grzywka stykała się z rzęsami, a światło w pokoju sprawiło, że skórę miała chorobliwie bladą i zapadnięte oczy. Była postawną kobietą. Wysoka, zawsze odznaczała się pełnymi kształtami, które w czasach, gdy grywała w filmach z Jamesem Bondem, określano jako „bujne”, ale teraz po prostu była potężna. Amazonka. Starzejąca się bogini seksu. Zżymała się, natrafiając na te słowa w prasie, ale nagle zrozumiała, że są prawdziwe. Kogo próbuje oszukać, wciąż nosząc fryzurę, którą nosiła jako dwudziestolatka, i nakładając na włosy tony farby, żeby ukryć siwiznę? Oderwała wzrok od lustra i ruszyła w stronę schodów. W przyszłości nie będzie dwustudolarowych wizyt w salonach piękności – i ta myśl była w jakiś sposób wyzwalająca.

Z kuchni weszła do garażu i położyła broń na tylnym siedzeniu srebrnego mercedesa. Wróciła do jadalni i usiadła przy stole, skupiając się na ostatnim i najtrudniejszym zadaniu w domu, który od wielu lat kochała.

Wzięła w dłoń pióro marki Pelikan, które Marti podarowała jej kilka lat temu na Boże Narodzenie, w dniu, gdy świat wciąż wydawał się dobry, a przyszłość obiecująca, i przystawiła do kartki kremowego papieru.

Nie widzę innego wyjścia niż odebranie sobie życia dzisiaj, w wigilię moich sześćdziesiątych urodzin, napisała. Odchyliła się i przekrzywiła głowę: to było pismo starej kobiety. Dłoń jej drżała.

Życie przestało mieć dla mnie jakąkolwiek wartość. Ukochany mąż umarł, córkę niesłusznie i okrutnie wtrącono do więzienia za zamordowanie Tary Ashton, brukowce z uporem odnotowują każdą nową zmarszczkę na mojej twarzy, tracę głos. Chociaż moje umiejętności aktorskie osiągnęły szczyt, nikt ich nie docenia. Role, które niegdyś powierzono by mnie, dostają o wiele młodsze aktorki.

Zoe spojrzała przez okno na ocean. W ostatnim zdaniu brzmiała gorycz zmieszana z małostkowością. Mogłaby je pominąć, ale musiałaby zacząć od nowa. A co na tym etapie obchodzą ją opinie innych? Śmiechem skwitowała zranione ego, podrażniony narcyzm, który w ostatnich latach przyczyniał jej udręk i najwyraźniej zamierzał być przy niej w drodze do fałszywego grobu.

Po co mam żyć? Zamierzam zadać sobie śmierć w miejscu, gdzie nikt mnie nie znajdzie. Nie chcę, by ktoś mnie oglądał. Marti, kochanie, tak bardzo mi przykro. Przepraszam z całego serca, że nie zdołałam Ci pomóc. Próbowałam każdej możliwej drogi, by udowodnić Twoją niewinność, ale system nas zawiódł.

Tym razem łzy wezbrały szybko, jedna spadła na kartkę. Zoe wierzchem dłoni wytarła ją ze słowa niewinność.

Istotnie, zawiodła córkę, i to w nazbyt wielu sprawach, nad jej potrzeby przedkładając własną karierę. Od początku przekazała opiekę nad Marti nianiom, potem wysłała ją do szkoły z internatem, żeby ktoś inny radził sobie z jej humorami i wyskokami.

Podejrzenie nigdy nie padłoby na Ciebie, gdybyś nie była moją córką. Córką Zoe. Kocham Cię, najdroższa.

Gardło się jej ścisnęło i długo patrzyła na ocean. Wreszcie wróciła do listu.

Bądź silna. Całuję Cię, Mama.

Przesunęła papier na środek stołu i wstała, wycierając wilgotne dłonie w spodnie khaki. Chwiejnie poszła do garażu, drżąc na całym ciele pod brzemieniem kłamstw zawartych w liście i z obawy przed czekającą ją podróżą.Rozdział 1

W domku dla gości było duszno, cztery niewielkie pokoje zalewały promienie słoneczne. O wpół do trzeciej Janine wyłączyła klimatyzację i otworzyła wszystkie okna. Chociaż w domu momentalnie zrobiło się cieplej, powietrze było suche, rzecz niezwykła w czerwcu w północnej Wirginii, a słaby wiatr niósł aromat magnolii i lawendy.

Janine usiadła na sofie, gołe stopy opierając na poduchach, i patrzyła na ogrody Ayr Creek. Za piętnaście minut wyjdę, powiedziała sobie. Przyjadę przed czasem, ale nie jestem w stanie dłużej czekać.

Z tego okna roztaczał się cudowny widok na ogród. Pasy czerwieni i fioletu, żółci i różu ciągnęły się przez ponad dwa akry górzystego terenu, by w końcu zniknąć w głębokich lasach za domkiem i dworem. Dziewiętnastowieczny dwór z żółtymi ścianami i czarnymi okiennicami o tej porze roku był ledwo widoczny, zasłaniały go drzewa, dzięki czemu Janine mogła sobie wyobrażać, że jest panią swojego życia i nie mieszka w posiadłości rodziców. Co nie znaczy, że rodzice byli właścicielami Ayr Creek, w gruncie rzeczy pełnili tu funkcję niewiele wykraczającą poza administrowanie. Dom należał do Fundacji Ayr Creek, zarządzanej przez potomków pierwszego właściciela, Angusa Campbella, która przekazała hrabstwu dość pieniędzy, by wystarczyło na pielęgnację ogrodów i udostępnianie zwiedzającym kilku pomieszczeń w weekendy. Dzięki cichemu porozumieniu matka Janine, Donna Campbell Snyder, miała prawo mieszkać w posiadłości do końca życia, chociaż poza tym nie dostała ani centa z rodzinnej fortuny. Janine zawsze myślała, że to jest powodem rozgoryczenia matki.

Mimo to Donna i Frank Snyderowie uwielbiali Ayr Creek. Emerytowani nauczyciele historii, cieszyli się z zajęcia polegającego na nadzorowaniu domu i ogrodów. Z chęcią też zgodzili się, by Janine i jej córka Sophie zamieszkały w „domku gościnnym”, za który nie musiały płacić czynszu. „Domek gościnny” był eufemizmem ukrywającym prawdziwą historię budyneczku: w przeszłości mieszkali w nim niewolnicy.

W siatce na oknie było niewielkie rozdarcie; jeśli Janine przysunęła do niego jedno oko, widziała w otworze idealnie błękitny kwiat hortensji, a kiedy pochyliła się w lewo, mogła zobaczyć róże, które Lucas posadził koło studni życzeń. Powinnam wstać i naprawić siatkę, zamiast się tak bawić, pomyślała, ale tylko usiadła wygodniej.

Ten niepokój, to wrażenie duchoty i klaustrofobii towarzyszyło jej przez cały weekend i Janine wiedziała, że sama jest sobie winna. Nie odetchnęła swobodnie od piątkowego wieczoru, kiedy córka ze swoim zastępem skautek pojechała na biwak. Rozbawiona Sophie chichotała z przyjaciółkami i dla reszty świata wyglądała na zdrową jak rydz ośmiolatkę – może poza bladą cerą i delikatnymi, cienkimi kończynami. Janine machała za odjeżdżającym vanem do chwili, gdy przez przyciemnioną szybę przestała dostrzegać rude włosy Sophie. Uśmiechnęła się do dwóch innych matek, które także odprowadziły córki na parking przy Meadowlark Gardens, i szybko wsiadła do samochodu z nadzieją, że na jej twarzy nie widać troski. W ciągu ostatnich pięciu lat nie było dnia, żeby się nie martwiła.

Zamierzała ten samotny weekend wykorzystać na gruntowne porządki, ale na razie niewiele zrobiła. Sobotę spędziła z matką, pomagając jej szukać w Internecie tapet do jednej z sypialń, które wzornictwem odpowiadałyby epoce, i słuchając narzekań na głównego ogrodnika Lucasa. Wiedziała jednak, że obie z matką myśli mają zaprzątnięte Sophie. Postąpiła słusznie? W gruncie rzeczy sama uważała, że osiem lat to za mało, żeby spędzać weekend na obozie skautowskim, oddalonym o prawie dwie godziny drogi, mimo to pozwoliła córce jechać. Matka była na nią z tego powodu wściekła. W biurze mieszczącym się w dwudziestowiecznej dobudówce Janine usiłowała skupiać uwagę na ekranie monitora.

– Jest gorąco i wypije za dużo wody – mówiła matka, stojąc jej nad głową. – Zapomni wziąć leki. Zje coś, czego nie powinna. Wiesz, jakie są dzieci.

– Nic jej nie będzie, mamo – odparła Janine przez zaciśnięte zęby, chociaż podzielała te obawy. Jeśli Sophie wróci z biwaku bardziej chora, niż była przed wyjazdem, rodzice nigdy nie przestaną jej tego wyrzucać. Zresztą nie tylko oni, Joe także. Wczoraj zadzwonił, żeby zapytać, czy może się zobaczyć z Sophie dzisiaj wieczorem, bo tak jak Janine bardzo kochał córkę. On też sprzeciwiał się wyjazdowi dziewczynki. Kolejna z wielu rzeczy, z których powodu złościł się na Janine. Jego gniew był zbyt silny, żeby mogła go ignorować, wiedziała zresztą, że powodem jest troska nie tylko o Sophie, ale też o nią. Nawet w najbardziej nieprzyjemnych chwilach separacji i rozwodu zdawała sobie sprawę, że Joe wciąż ją kocha.

O drugiej czterdzieści pięć Janine wyszła z domu i wsiadła do samochodu. Pojechała długim żwirowanym podjazdem, obsadzonym z obu stron bukszpanem tak starym jak sam dwór. Mijając go, spojrzała w okna. Nie wątpiła, że rodzice niespokojnie czekają, aż przywiezie wnuczkę do domu. Miała nadzieję, że uda jej się spędzić jakiś czas sam na sam z Sophie, zanim będzie musiała się nią podzielić z Joem i dziadkami.

Parking przy Meadowlark Gardens, oddalonym od Ayr Creek o niecały kilometr, był zatłoczony. Kiedy Janine skręciła z Beulah Road, wystrojony orszak ślubny wysypał się z jednego z ceglanych budynków, pewnie przygotowując się do zdjęć. W altanie nad stawem trwał inny ślub. Piękny dzień na wesele, pomyślała, jadąc ku południowo-wschodniemu rogowi parkingu, gdzie miała odebrać córkę, i zaraz jej uwaga znowu się na niej skupiła. Mogła myśleć tylko o tym, by przytulić Sophie. Mocniej nacisnęła na pedał gazu, pędząc przez parking szybciej, niż powinna.

Chociaż zjawiła się wcześnie, nie była pierwsza. Inna matka stała oparta o samochód i czytała książkę. Janine kilka razy ją spotkała, wiedziała, że na imię ma Suzanne. Ładna, trochę starsza niż większość matek dzieci w wieku Sophie, z sięgającymi za uszy włosami w kolorze, o którym trudno było stwierdzić, czy to jasny blond, czy siwizna. Janine z uśmiechem podeszła do niej.

– Pogodę miały świetną, prawda? – powiedziała Suzanne, przysłaniając oczy przed słońcem.

– Rzeczywiście. – Janine także oparła się o samochód. – Cieszę się, że nie było zbyt duszno.

Suzanne przez otwarte okno wrzuciła książkę do samochodu.

– Och, to na pewno by im nie przeszkadzało – odparła, machając dłonią. – Dzieci nie zwracają na takie rzeczy uwagi.

Ale Sophie zwraca, pomyślała Janine, choć zachowała to dla siebie. Nadaremnie próbowała przypomnieć sobie, jak wygląda córka Suzanne. Prawdę mówiąc, nie znała dziewczynek z zastępu. Sophie rzadko mogła brać udział w zajęciach i Janine nie miała okazji dobrze się przyjrzeć skautkom i ich matkom. Spojrzała na Suzanne.

– Czy twoja córka... Przepraszam, nie pamiętam, jak ma na imię.

– Emily.

– Czy Emily była wcześniej na biwaku?

– Tak, choć nie jechały tak daleko. Dla Sophie to pierwszy raz, prawda?

– Pierwszy. – Wzruszyło ją, że Suzanne zna imię jej córki. Ale z drugiej strony, pewnie matki często o niej rozmawiały.

– Świetnie, że mogła pojechać. Chyba lepiej się czuje, co?

– O wiele lepiej – przyznała Janine. Stan Sophie poprawił się tak bardzo, że aż ją to przerażało.

– Słyszałam, że jest poddawana jakiejś eksperymentalnej terapii.

– Tak – potwierdziła Janine. Po chwili wahania dodała: – To eksperyment medycyny alternatywnej, Sophie bierze w nim udział dopiero od kilku miesięcy, ale poprawa jest niezwykła. Modlę się, żeby okazała się trwała. – Bała się myśleć o tej odmianie, a co dopiero mówić o niej głośno. Najbardziej przerażało ją, że może okazać się chwilowa. Od początku udziału w eksperymencie Sophie nie tylko nie spędziła ani jednego dnia w szpitalu, ale wreszcie nauczyła się jeździć na rowerze, jadła niemal wszystko, na co miała ochotę, i nawet chodziła do szkoły w ostatnim tygodniu zajęć. Przez większość tego roku, tak samo jak w zeszłym, uczyła się w domu albo w szpitalu. Najlepiej o poprawie jej stanu świadczył fakt, że nie musiała spędzać wieczorów przypięta do urządzenia dializującego. Od dwóch tygodni wymagała dializy tylko dwa razy w tygodniu, co umożliwiło jej robienie rzeczy, które dotąd były dla niej niedostępne, na przykład spędzenie nocy poza domem.

Niezwykła poprawa Sophie wyglądała na cud, ale doktor Schaefer, naukowiec prowadzący eksperyment, ostrzegł Janine, że przed jej córką jeszcze długa droga. Co najmniej przez rok dwa razy w tygodniu będzie przyjmowała dożylnie herbalinę (taką nazwę nadał swemu ziołowemu lekarstwu, by młodym pacjentom wydało się sympatyczniejsze). Pomimo pozytywnych zmian nefrolog, u którego Sophie leczyła się przez ostatnie trzy lata, z pogardą odnosił się do eksperymentu, podobnie zresztą jak wszyscy specjaliści, z którymi rozmawiała Janine. Prosili, by zapisała córkę na inne, bardziej konwencjonalne próby kolejnego nowego leku, ale Sophie brała udział w kilku takich testach i Janine wiedziała, że nie zniesie cierpień córki, wywołanych skutkami ubocznymi. Z herbaliną Sophie tylko się poprawiało. Nie miała wysypki, skurczów, nie była otumaniona.

Pozytywne skutki to tylko chwilowe stłumienie objawów, przekonywali nefrolog i jego koledzy, ale choroba nadal się rozwija. Twierdzili, że Schaefer oferuje fałszywą nadzieję ludziom w sytuacji beznadziejnej, choć powstrzymali się od nazwania szarlatanem tego drobnego, żylastego lekarza o cichym głosie. Janine bez trudu potrafiła spojrzeć na sprawę z ich perspektywy. W końcu medycyna od dziesięcioleci próbowała znaleźć lek na tę odmianę choroby nerek, na którą cierpiała Sophie, a tu pojawia się jakiś przedstawiciel medycyny alternatywnej ze swoją mieszanką kory drzew i ziół, przekonany, że zdoła dokonać tego, czego inni nie byli w stanie: uleczyć nieuleczalne. Nefrolog twierdził, że terapia Schaefera to nic więcej jak plaster, i Janine straszliwie się bała, że to może być prawda. Odzyskiwała córkę, nie zniosłaby, gdyby znowu ją utraciła.

– Gdzie inni rodzice? – Janine powiodła wzrokiem po parkingu. Dochodziła trzecia.

– Och, myślę, że poza nami nikogo nie będzie. Ja mam odwieźć dwie dziewczynki, pozostałe zabiorą Gloria i Alison. Ciebie nie brałyśmy pod uwagę w tych ustaleniach, bo uznałyśmy, że sama będziesz chciała przyjechać po Sophie.

– Miałyście rację – powiedziała Janine. – Nie mogę się jej doczekać. Jestem strasznie ciekawa, jak sobie dała radę.

– Wyglądała na bardzo podnieconą, kiedy w piątek wsiadała do vana.

– To prawda. – Janine cieszyła się, że włożyła okulary przeciwsłoneczne, bo nagle pod powiekami zapiekły ją łzy. Moja dziewczynka. Tak rzadko widywała niezmąconą radość na buzi córki, najczęściej ściągniętej bólem i strachem, który nie powinien być udziałem żadnego dziecka.

– Śliczna z niej dziewczynka – powiedziała Suzanne. – Skąd ma te rude włosy?

– Przypuszczam, że to kombinacja genów moich i jej ojca. – Janine przygładziła swoje jasnoblond włosy. Joe miał ciemne włosy i niebieskie oczy, które po nim odziedziczyła Sophie.

– Problemem są nerki, tak? – dociekała Suzanne.

– Tak. – Janine nie miała nic przeciwko pytaniom, pod warunkiem że nie zadawano ich w obecności córki, jakby dziewczynka, nie dość że bardzo, bardzo chora, to jeszcze była głucha i ślepa.

– Czy transplantacja mogłaby pomóc?

– Dostała nerkę ode mnie, ale organizm odrzucił przeszczep. – Janine uśmiechnęła się ze smutkiem. – Joe także zaoferował swoją nerkę, tylko że nie było między nimi zgodności, a zresztą wtedy stan tak się pogorszył, że przeszczep nic by nie pomógł.

– Och, tak mi przykro – powiedziała Suzanne serdecznie. – Chociaż Sophie sprawia wrażenie, że dobrze sobie z tym radzi. Byłam zaskoczona, kiedy ją poznałam, bo jest taka drobna. Myślałam, że ma sześć lat, ale potem się okazało, że mówi jak ośmiolatka, w dodatku dysponująca słownictwem dziesięciolatki. To było niezwykłe.

Janine się uśmiechnęła.

– Dzieci z niewydolnością nerek zwykle bywają małe.

– Musiałaś wiele z nią przejść. I pomyśleć, jak się martwię, kiedy Emily ma katar. Naprawdę cię podziwiam.

Janine wcale nie czuła się godna podziwu. Radziła sobie w jedyny sposób dostępny zdesperowanej matce: szukała rozwiązań, robiła, co w jej mocy, by czas, który Sophie spędzi na tej ziemi, był tak szczęśliwy i beztroski, jak to możliwe... i płakała nocami, gdy nikt jej nie widział.

– Emily mi mówiła, że pilotujesz helikoptery – znów zagadnęła Suzanne.

– Och – westchnęła Janine zaskoczona. – To było dawno, zanim Sophie zachorowała. – Nauczyła się latać w wojsku, a po zwolnieniu pracowała jako pilot w przedsiębiorstwie lotniczym. Czy Sophie opowiada ludziom, że jej mama nadal lata? Może się wstydzi, że Janine zrezygnowała z awanturniczej kariery pilota, żeby stać się matką na pełnym etacie. Ale z chorym dzieckiem innego wyjścia po prostu nie widziała.

– Emily na dnie duszy żywi nadzieję, że kiedy dziewczynki z zastępu podrosną, udzielisz im kilku lekcji latania.

Janine sama o tym myślała w tych rzadkich, optymistycznych chwilach, kiedy potrafiła wyobrazić sobie, że Sophie staje się nastolatką.

– Niewykluczone. Byłoby świetnie. – Znowu spojrzała na wjazd na parking.

– Musisz się martwić o Sophie, kiedy nie ma jej przy tobie – powiedziała nagle Suzanne.

Janine wiedziała, że niepokój maluje się wyraźnie na jej twarzy, może też widać go w sposobie, w jaki splata i rozplata dłonie.

– Wiesz, to dla mnie nowa sytuacja. Sophie nigdy nie opuszczała domu beze mnie albo taty. – Nigdy też nie była tak daleko od szpitala, dlatego Joe oznajmił, że biwak nie wchodzi w grę. Ale Sophie błagała. Tak rzadko o coś prosiła, tak niewiele Janine mogła dla niej zrobić. Zgodziła się po uzyskaniu pozwolenia doktora Schaefera, który nawet zadzwonił do Joego z zapewnieniami, że Sophie nic się nie stanie, o ile będzie pilnowała ilości przyjmowanych płynów oraz wróci na dializę w niedzielę wieczorem i na kroplówkę z herbaliną w poniedziałek rano. Joe tracił panowanie nad sobą zbyt często i zbyt łatwo, nie wysłuchał doktora do końca, tylko po prostu odłożył słuchawkę.

Podobnie jak nefrolodzy leczący Sophie, Joe uważał eksperyment Schaefera za oszustwo i protestował przeciwko robieniu z córki królika doświadczalnego. Chociaż Janine i Joe rozwiedli się, kiedy Sophie miała pięć lat, zwykle zgadzali się co do sposobów leczenia córki. Ten eksperyment stał się między nimi kością niezgody i zburzył kruchy związek Janine z rodzicami. Oni też nie chcieli, by wnuczka poddała się tej niekonwencjonalnej terapii. Janine z reguły nie potrafiła znieść dezaprobaty Joego i rodziców, w każdym razie nie w ostatnich latach. Ale Sophie była śmiertelnie chora, nawet dializa zawodziła, i lekarze dawali dziewczynce kilka miesięcy życia. Niewiele było do stracenia.

– Moim zdaniem, nie powinnaś się martwić – powiedziała Suzanne. – Gloria jest troskliwą i odpowiedzialną instruktorką.

– Ale zastanawiam się nad Alison – odparła Janine. Z dwóch instruktorek Alison była młodsza, zaledwie dwudziestopięcioletnia, co więcej, nie miała własnych dzieci. Od dwóch lat zajmowała się ochotniczo zastępem Sophii i dziewczynki ją uwielbiały. Odznaczała się poczuciem humoru i duchem przygody, który małe skautki kochały, a którego rodzice się obawiali, ponieważ z jego powodu Alison popełniła kilka błędów w ocenie sytuacji. Drobnych, nieniosących ryzyka, ale też, z drugiej strony, nigdy nie miała pod opieką dziecka tak kruchego i wymagającego uwagi jak Sophie.

– Och, Alison jest super. Ile znasz młodych kobiet, które same nie mają dzieci, a mimo to ochotniczo z nimi pracują? Dziewczynki ją kochają. Jest dla nich dobrym przykładem do naśladowania.

Janine odebrała słowa Suzanne jako naganę i pożałowała, że bez namysłu wyraziła na głos swoje zastrzeżenia.

Już miała przeprosić, kiedy zobaczyła białego vana, wjeżdżającego na parking.

– To one? – zapytała.

– Na to wygląda.

Janine pomachała zbliżającemu się vanowi. Odsuwając się od samochodu Suzanne, żałowała, że nie widzi twarzy za przyciemnionymi szybami. Cierpliwości, pomyślała. Gdyby rzuciła się na samochód albo, Boże broń, zaczęła płakać na widok córki, tylko wprawiłaby ją w zakłopotanie.

Van zahamował koło auta Suzanne i wysiadła Gloria. Witając je machnięciem dłoni, otworzyła boczne drzwi. Ze środka wysypało się pięć brudnych, zmęczonych skautek. Suzanne zrobiła krok do przodu, by przytulić swoją córkę Emily. Janine nie odrywała wzroku od drzwi, czekając na wyjście szóstej dziewczynki. Podeszła do vana, zajrzała do mrocznego wnętrza, ale panował w nim bezruch.

– Janine, dlaczego wciąż tu jesteś? – zapytała Grace.

– Czekam na Sophie – odparła zdezorientowana Janine. – Nie ma jej z wami?

– Alison jeszcze nie dojechała?

Janine zmarszczyła czoło. Alison? Gloria pozwoliła Sophie jechać z Alison?

– Nie. – Dołożyła starań, by jej głos zabrzmiał spokojnie. – Jestem tu od za dziesięć trzecia. Nie przyjechały.

– To dziwne. – Gloria wyjmowała z samochodu plecaki dziewczynek. – Sophie i Holly chciały jechać z Alison, miały nad nami dobre dziesięć minut przewagi.

Suzanne musiała dostrzec wyraz paniki na twarzy Janine.

– Może Alison odwiozła Sophie prosto do domu?

– Wiedziała, że powinna najpierw tu przyjechać – powiedziała Gloria.

– Ale może Sophie albo Holly namówiła ją, żeby odwiozła je do domu – odparła Suzanne.

– Wiedziała, że Janine będzie tutaj czekała na Sophie – powtórzyła Grace.

Janine wodziła wzrokiem od jednej do drugiej, jakby oglądała mecz ping-ponga.

– Zadzwonię do domu – oznajmiła, ruszając do swojego samochodu. – Sprawdzę, czy przypadkiem ich tam nie ma.

Dłonie jej drżały, kiedy otwierała drzwi i brała komórkę. Wykręciła numer dworu, odebrała jej matka.

– Jestem w Meadowlark Gardens i czekam na Sophie. Chciałam się tylko dowiedzieć, czy instruktorka nie odwiozła jej prosto do domu.

– Nie widziałam jej. Może jest w domku?

– To niewykluczone. – Chociaż gdyby Sophie nie zastała tam Janine, pewnie poszłaby do dworu. – Mogłabyś sprawdzić? Bardzo proszę.

W tle rozległy się hałasy.

– Frank? – zawołała matka, odsuwając się od słuchawki. Janine wyobraziła sobie ojca siedzącego w skórzanym fotelu w bibliotece. To było jego ulubione miejsce, tam czytał i pracował na laptopie. – Sprawdź, czy w domku jest Sophie. Może ją tam podwieziono.

– Dziękuję, mamo – powiedziała Janine, gdy matka wróciła do telefonu.

– Dlaczego mieliby ją przywieźć do domu, skoro umówili się z tobą w Meadowlark Gardens?

Janine poczuła napięcie. Zaczyna się, pomyślała.

– Chyba zaszło nieporozumienie – odparła.

– Cóż, jeśli potrafią spaprać tak prostą sprawę, lepiej nie myśleć, co robią poza tym.

– Mamo, proszę.

– Ona ma dopiero osiem lat i jest wymagającą troski dziewczynką – przypomniała matka. – Nie wysłałabym ciebie na biwak, kiedy miałaś osiem lat, a ty byłaś zdrowa jak koń.

To prawda, rodzice nigdy nie wysyłali jej na obozy. Musiała sama organizować sobie przygody.

– Moim zdaniem, to dla Sophie niezwykłe doświadczenie – oznajmiła, choć w ostatnich tygodniach nieustannie kłóciła się o to z Joem i rodzicami i dobrze wiedziała, że cokolwiek teraz powie, i tak trafi w próżnię.

W tle usłyszała głos ojca, ale nie rozumiała słów.

– Nie ma jej – powiedziała matka do telefonu.

– W porządku. Zadzwoń na moją komórkę, gdyby się tam pokazała, dobrze?

– O ile jest spóźniona?

– To właściwie nie jest spóźnienie, mamo, sprawdzam tylko, na wypadek gdyby zawieźli ją prosto do domu. Muszę kończyć. – Rozłączyła się i wróciła do Glorii i Suzanne. Zmęczona Emily opierała się o matkę i Janine poczuła ukłucie zazdrości na widok prostej, nieskomplikowanej serdecznej więzi, która je łączyła. Chciała, żeby Sophie była z nią teraz, natychmiast.

Gloria i Suzanne patrzyły w kierunku wjazdu na parking. Janine podążyła za ich wzrokiem, ale o tej porze, późnym popołudniem, mało samochodów skręcało na parking.

– Jakiego koloru samochód ma Alison? – zapytała.

– To niebieska honda – odparła Gloria. – Sophie nie wróciła do domu?

Janine pokręciła głową.

– Pewnie zatrzymały się, żeby pójść do toalety – zasugerowała Suzanne.

– My musiałyśmy zatrzymywać się trzy razy – jęknęła Emily. – Tiffany siusiała dwa razy.

– Ciii – uciszyła ją matka.

Janine odwróciła się, szukając na przeciwległym krańcu parkingu niebieskiej hondy. Może Alison pomyliła róg południowo-wschodni z północno-wschodnim, chociaż zastęp z tego miejsca odjeżdżał. Zresztą teraz na pewno byłoby widać białego vana.

– Jestem pewna, że zaraz tu będą. – Gloria położyła jej dłoń na ramieniu. – Przypuszczalnie utknęły w korku.

– Gdyby był korek, wy też byście w nim utknęły – zauważyła Janine. – Czy Alison ma ze sobą komórkę? – Jej głos brzmiał zaskakująco spokojnie pomimo wściekłości na Glorię, że ta pozwoliła jechać Sophie z młodą opiekunką.

– Tak, ma. – Wyglądało na to, że ta myśl sprawiła jej ulgę. – Mam jej numer w vanie, poczekaj. – Poszła szybko do samochodu, przystając tylko na moment, by porozmawiać z córką.

– Sophie nic nie jest – powiedziała z przekonaniem Suzanne.

Janine usiłowała kiwnąć głową, ale kark miała sztywny jak z drewna.

– Sophie bardzo się podobało na biwaku, pani Donohue – odezwała się Emily, jakimś sposobem odbierając od matki sygnał, że Janine rozpaczliwie potrzebuje zapewnienia, że wszystko jest w porządku.

– A co robiłyście? – Janine próbowała się uśmiechnąć do dziewczynki, choć równocześnie zerkała na Glorię.

– Jeździłyśmy konno – odparła Emily. – To mi się najbardziej podobało.

– Naprawdę? Sophie też jeździła?

– Tak. – Emily opowiadała o innych zajęciach, ale Janine oczyma wyobraźni ciągle widziała córkę, która po raz pierwszy w życiu siedziała na koniu.

Gloria odsunęła telefon od ucha i ruszyła ku nim.

– Dodzwoniłaś się? – zapytała Janine.

– Nie odpowiada. Pewnie wyłączyła komórkę.

Cudownie, pomyślała Janine.

Dziewczynki zaczynały marudzić. Znużone opierały się o samochód i błagały, żeby już jechać. Policzki miały zaróżowione od słońca, ramiona pokryte bąblami po użądleniach komarów.

– Cierpliwości – upomniała je Gloria. – Kiedy Alison się zjawi, natychmiast zawieziemy was do domu.

Gloria i Suzanne spokojnie rozmawiały, ale do Janine nie docierał sens ich słów. Dłoń, w której ściskała komórkę, zaczynała się pocić, otoczenie wydawało się jak ze snu. Mgliście uświadamiała sobie ruch samochodowy i obecność zmęczonych skautek, które teraz rozłożyły się na trawniku pomiędzy parkingiem a Beulah Road. Raz po raz spoglądała na zegarek, na którym wskazówka minutowa dotarła już do wpół do czwartej, rozpaczliwie szukając powodów spóźnienia Alison. Może Sophie zrobiło się niedobrze i musiały się zatrzymać. A może po prostu trafiły na korek, który Gloria jakimś sposobem ominęła. Niewykluczone też, że Alison postanowiła zabrać je na nową, nieplanowaną przygodę. Janine miała ochotę zapytać, o czym myślała Gloria, wsadzając Sophie do samochodu Alison. Czy przekazała Alison trzystronicową instrukcję, w której Janine spisała specjalne potrzeby Sophie? Nagle zadała sobie pytanie, czy Joe jednak nie miał racji, nie zgadzając się na ten biwak. Może to rzeczywiście było głupie. Dzięki terapii doktora Schaefera Sophie wygląda teraz dobrze. Instruktorki mogły zapomnieć, jak poważna jest jej choroba.

Gloria kilkakrotnie dzwoniła na komórkę Alison, ale bez skutku. O czwartej Janine nie była w stanie dłużej tego znieść.

– Jaki jest numer domowego telefonu Alison? – zwróciła się do Glorii. Jej głos zabrzmiał ostro, choć poczuła, że mięknie, kiedy zobaczyła niepokój na twarzy Glorii.

Gloria znała numer na pamięć. Janine zadzwoniła ze swojej komórki.

– Halo? – W słuchawce rozległ się kobiecy głos.

Janine mocniej ścisnęła telefon.

– Alison?

– Nie, mówi Charlotte. Alison nie ma w domu.

– Jest pani jej... współlokatorką?

– Tak.

– Czekam na Alison w Meadowlark Gardens. Wiezie moją córkę i jeszcze jedną dziewczynkę z Wirginii Zachodniej. Dzwoniła do pani?

– Nie – odparła Charlotte. – Sama zaczynam się zastanawiać, gdzie jest. Powinna być w domu godzinę temu. Wieczorem idziemy do Polyester.

Janine nie miała pojęcia, co to jest Polyester, i nic jej to nie obchodziło.

– Jeśli się odezwie, proszę natychmiast zadzwonić na ten numer. – Janine podyktowała numer swojego telefonu.

– Może pani do niej zadzwonić – powiedziała Charlotte. – Podam pani numer jej komórki.

– Dzwoniłyśmy do niej, ale nie odbiera. Pewnie jest poza zasięgiem.

– Wątpię. Mamy tego samego operatora. Nigdy nie jesteśmy poza zasięgiem.

– W takim razie musiała wyłączyć telefon.

Charlotte się roześmiała.

– Alison nigdy nie wyłącza komórki. Boi się, że przegapi ważny telefon.

Janine pożegnała się. Kilka samochodów czekało na wyjazd z parkingu, ale żaden nie wjeżdżał.

Z jakiegoś powodu Alison jednak wyłączyła telefon.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: