Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Szczęśliwi mimo wszystko - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Szczęśliwi mimo wszystko - ebook

Bądźcie dumni, że istniejecie.
Pamiętajcie, że jesteście jedyni i niepowtarzalni.
Nie zatapiajcie się w marzeniach, lecz realizujcie plany.
Nie odkładajcie niczego na później.
Nie zrzucajcie odpowiedzialności na innych.
Nie obwiniajcie nikogo za swoje problemy.
Nigdy nie lękajcie się żyć.
Bądźcie szczęśliwi!

Valerio Albisetti, propagując od dwudziestu pięciu lat psychoterapię stawiającą w centrum osobę, niestrudzenie pokazuje, jak trzeba żyć, by zostawić po sobie trwały, dobry ślad swojego przejścia przez ziemię. Ujmuje syntetycznie najważniejsze wątki swojego życiowego projektu – ogłaszania wszystkim prawdziwego sensu ludzkiej egzystencji.  By każdy wiedział:

• Jaka jest najważniejsza prawda o człowieku, która daje prawdziwą dojrzałość i wolność.
• Jak odważyć się być sobą.
• Jak nie uciekać od problemów teraźniejszości i jak przeżywać dany nam czas.
• Jak znaleźć wymarzoną miłość.
• Jak dobrze realizować macierzyństwo lub ojcostwo.
• Jak przeżyć szczęśliwe życie.

Kategoria: Psychologia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7660-524-1
Rozmiar pliku: 483 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przed­mo­wa

Rok 2010 po Chry­stu­sie na­bie­ra sym­bo­licz­ne­go zna­cze­nia dla mo­je­go świa­dec­twa ży­cia, dla mo­je­go pi­sa­nia.

Do­kład­nie dwa­dzie­ścia pięć lat temu moja myśl za­czę­ła być pu­blicz­ną.

Uka­za­ła się moja pierw­sza książ­ka.

Mó­wi­ła o do­świad­cze­niu mło­de­go psy­cho­lo­ga cho­re­go na no­wo­twór, ma­ją­ce­go przed sobą groź­bę bli­skiej śmier­ci.

Po­zna­nie z bli­ska śmier­ci, for­ma­cja psy­cho­ana­li­tycz­na, a jesz­cze bar­dziej po­wo­ła­nie, pe­wien pro­jekt dany przez Boga, ta­jem­ni­czy pro­ces, gdzie wszyst­ko nie­ustan­nie łą­czy się i roz­pa­da, gdzie zle­wa­ją się prze­szłość i przy­szłość, myśl i dzia­ła­nie, zdro­wie i cho­ro­ba, przy­jem­ność i cier­pie­nie, ży­cie i śmierć – wszyst­ko to do­pro­wa­dzi­ło mnie z cza­sem do roz­po­czę­cia pew­nej psy­cho­te­ra­pii, któ­ra sta­wia w cen­trum oso­bę, psy­cho­te­ra­pii per­so­na­li­stycz­nej, psy­cho­du­cho­wej wi­zji ludz­kiej eg­zy­sten­cji.

Psy­cho­du­cho­wość chrze­ści­jań­ska.

Do­kład­nie dwa­dzie­ścia lat temu za­pro­po­no­wa­łem re­dak­tor wy­daw­ni­czej pierw­szą książ­kę z dzie­dzi­ny psy­cho­du­cho­wo­ści – książ­kę, któ­ra za­po­cząt­ko­wa­ła póź­niej uda­ną se­rię pod na­zwą „Psy­cho­lo­gia i Oso­bo­wość”.

Było to swe­go ro­dza­ju wy­zwa­nie.

Dla obu stron. Dla mnie, któ­ry to pro­po­no­wa­łem, i dla Wy­daw­cy, któ­ry wów­czas, w 1990 roku, zgo­dził się na se­rię sta­wia­ją­cą so­bie za cel po­go­dze­nie – po raz pierw­szy we Wło­szech – psy­cho­lo­gii i chrze­ści­jań­stwa, a na­wet psy­cho­ana­li­zy i chrze­ści­jań­stwa, i przed­sta­wie­nie tego sze­ro­kiej pu­blicz­no­ści w for­mie pro­stej, in­ten­syw­nej, głę­bo­kiej.

Już we wpro­wa­dze­niu do pierw­szej książ­ki Per es­se­re fe­li­ci¹ na­kre­śli­łem nowy spo­sób ro­zu­mie­nia psy­cho­ana­li­zy. Przy­najm­niej tej, któ­rą prak­ty­ko­wa­łem na mo­ich pa­cjen­tach.

O wy­bo­rze ty­tu­łu wło­skie­go wy­da­nia zde­cy­do­wa­ła ów­cze­sna dy­rek­tor­ka, sio­stra Ida Spi­nuc­ci, by zła­go­dzić wstrząs i za­ra­zem wska­zać kie­ru­nek, w ja­kim mia­ła póź­niej po­dą­żyć cała se­ria.

Se­ria cie­szą­ca się wie­lo­ma suk­ce­sa­mi.

Se­ria, któ­ra mi to­wa­rzy­szy­ła, ale też mnie zmie­nia­ła, na­wra­ca­ła, prze­mie­nia­ła.

Dzi­siaj uświa­da­miam so­bie, że gdy­bym miał za­cząć nową se­rię, dał­bym jej ty­tuł „Du­cho­wość i Psy­cho­lo­gia”, a nie na od­wrót.

W cią­gu mi­nio­nych dwu­dzie­stu lat dzia­łal­no­ści w cha­rak­te­rze au­to­ra i kie­row­ni­ka se­rii za­wsze by­łem wier­ny i lo­jal­ny wo­bec Wy­daw­cy, nie pi­sa­łem gdzie in­dziej ani nie współ­pra­co­wa­łem z ni­kim in­nym.

Z dru­giej stro­ny, za­wsze mo­głem na­pi­sać na­wet wię­cej niż dwie książ­ki rocz­nie. Były to jak­by umó­wio­ne spo­tka­nia, na któ­rych mu­sia­łem się sta­wić, by dać świa­dec­two mo­jej dro­dze wzra­sta­nia i na­bie­ra­nia świa­do­mo­ści.

Dzię­ki temu czy­tel­nik może na pod­sta­wie wszyst­kich tych mo­ich ksią­żek prze­śle­dzić całą moją ży­cio­wą sagę.

Wiem, że se­ria była i jest punk­tem od­nie­sie­nia dla wie­lu za­kon­ni­ków, ka­pła­nów i świec­kich, a tak­że dla osób szu­ka­ją­cych wia­ry­god­nych i au­ten­tycz­nych wzor­ców.

Świa­dectw.

Wszyst­ko, co znaj­dzie­cie w mo­ich książ­kach, zo­sta­ło prze­ze mnie prze­ży­te oso­bi­ście.

Cza­sa­mi za wy­so­ką cenę.

Na­le­żę do po­ko­le­nia, któ­re za­wsze wie­rzy­ło bar­dziej prze­ży­tym świa­dec­twom niż czy­sto for­mal­nym na­ukom.

Bo­ha­te­ro­wie tego po­ko­le­nia byli ta­ki­mi, dla­te­go że za war­to­ści, w któ­re wie­rzy­li, pła­ci­li wła­sną skó­rą.

Dane mi było tak­że stwo­rzyć nowy spo­sób pi­sa­nia.

Zda­nia krót­kie, ale peł­ne sen­su. Nie­ty­po­we sto­so­wa­nie in­ter­punk­cji. Bar­dzo lu­bię aka­pi­ty z tyl­ko jed­nym sło­wem, bez orze­cze­nia i bez pod­mio­tu, aby pod­kre­ślić ja­kąś ideę. Za­wsze uwa­ża­łem, że je­stem bar­dziej po­etą niż ese­istą.

Wy­daw­ca po­sta­no­wił uświet­nić tę dwu­dzie­stą rocz­ni­cę pi­sa­nia, wy­da­jąc moją pierw­szą książ­kę cie­szą­cą się du­żym po­wo­dze­niem, Per es­se­re fe­li­ci, któ­ra mia­ła pięt­na­ście wzno­wień w sa­mych Wło­szech i zo­sta­ła prze­tłu­ma­czo­na na wie­le in­nych ję­zy­ków i roz­po­wszech­nio­na na ca­łym świe­cie.

Dzię­ku­ję Wy­daw­cy rów­nież za to, że przy oka­zji tego nad­zwy­czaj­ne­go wy­da­nia po­pro­sił mnie o uak­tu­al­nie­nie i przede wszyst­kim do­łą­cze­nie ewo­lu­cji mo­jej my­śli aż do dnia dzi­siej­sze­go.

Już w pierw­szym wy­da­niu zna­la­zło się bo­wiem wie­le fi­la­rów mo­jej wi­zji ży­cia: świa­do­mość, że mu­si­my umrzeć, i chęć po­sia­da­nia tej wie­dzy, zmniej­sze­nie oso­bi­stej neu­ro­zy do mi­ni­mum, świa­do­mość psy­cho­du­cho­wa, ży­cie jako po­dróż, trans­cen­den­cja, re­la­cja z dru­gim, mi­łość, Bóg. Otóż to nowe wy­da­nie, po­pra­wio­ne i uzu­peł­nio­ne, może być słusz­nie uzna­ne za mój te­sta­ment du­cho­wy.

W tym miej­scu mo­jej ziem­skiej eg­zy­sten­cji je­stem bo­wiem jesz­cze bar­dziej prze­ko­na­ny, że za­da­niem każ­dej isto­ty ludz­kiej jest po­zo­sta­wie­nie ja­kie­goś śla­du swo­je­go przej­ścia przez zie­mię. Jed­ni zo­sta­wia­ją dzie­ci, inni pie­nią­dze, a jesz­cze inni prze­sła­nia, idee.

Być no­si­cie­la­mi prze­sła­nia.

No­si­cie­la­mi sen­su.

Przez całą eg­zy­sten­cję sta­ra­łem się zro­zu­mieć ta­jem­ni­cę czło­wie­czeń­stwa i ście­ra­łem się z ta­jem­ni­cą śmier­ci.

Śmier­ci nie jako cze­goś, co koń­czy, ale jako sta­łe­go wy­mia­ru ży­cia, otwar­te­go na trans­cen­den­cję, otwar­te­go na coś in­ne­go, co ma przyjść.

Osta­tecz­nej prze­mia­ny.

Moja per­so­na­li­stycz­na psy­cho­te­ra­pia od­wo­łu­ją­ca się do psy­cho­du­cho­wo­ści chrze­ści­jań­skiej sta­ra się żyć rze­cza­mi tego świa­ta z od­wa­gą, z chę­cią ich prze­zwy­cię­że­nia, zo­sta­wie­nia za sobą lub ra­czej w środ­ku, a więc za­sy­mi­lo­wa­nia ich, by dać więk­szą moc po­zna­niu sie­bie; pa­trze­nia za­wsze, nie­ustan­nie i bez lęku w głąb sa­me­go sie­bie, by zna­leźć sens wła­snej eg­zy­sten­cji, by – jed­nym sło­wem – stać się oso­ba­mi świa­do­my­mi, au­to­ra­mi wła­sne­go ży­cia.

Głę­bo­kie zro­zu­mie­nie wła­sne­go wnę­trza pro­wa­dzi do praw­dzi­wej isto­ty ca­łe­go czło­wie­czeń­stwa, gdzie bez­u­ży­tecz­ne, obo­jęt­ne oka­zu­ją się zna­ki ze­wnętrz­ne, ta­kie jak: pie­nią­dze, seks, suk­ces, wła­dza, je­śli nie są prze­ży­wa­ne jako pe­wien ro­dzaj szy­fru.

Lęk, roz­pacz, prze­moc, de­pre­sja, ma­nie, ob­se­sje – wszyst­ko to dzię­ki psy­cho­du­cho­wo­ści zo­sta­je zro­zu­mia­ne, prze­pi­sa­ne we­dług no­we­go kodu, gdzie tra­cą siłę, moc i roz­pusz­cza­ją się w ży­ciu, w du­szy.

Wraz z po­zna­niem sie­bie, pra­gnie­niem zro­zu­mie­nia ludz­kiej kon­dy­cji, nada­nia sen­su eg­zy­sten­cji, na­da­je się sens sa­mot­no­ści.

Dla mnie sa­mot­ność jest samą isto­tą ży­cia, jego struk­tu­ral­nym wa­run­kiem.

Czło­wiek jest za­wsze sam. Na­wet kie­dy stoi w środ­ku tłu­mu, na­wet, je­śli jest ko­cha­ny, je­śli ma dzie­ci. Kie­dy przy­cho­dzi śmierć, złu­dze­nia, role, ocze­ki­wa­nia, pra­gnie­nia, ja­kie to­wa­rzy­szy­ły nam przez całą eg­zy­sten­cję, zni­ka­ją, cał­ko­wi­cie tra­cą swo­ją war­tość.

Śmierć wska­zu­je, ob­ja­wia pe­wien za­sad­ni­czy aspekt ży­cia: sa­mot­ność.

Sa­mot­ność jest wpi­sa­na w samo ży­cie.

Je­śli cier­pi­my z po­wo­du sa­mot­no­ści, to dla­te­go, że nie zna­my sie­bie sa­mych, nie zro­zu­mie­li­śmy struk­tu­ry ży­cia, nie za­ak­cep­to­wa­li­śmy do głę­bi na­szej kon­dy­cji istot ludz­kich.

Na ogół ten, kto cier­pi na sa­mot­ność, cier­pi z po­wo­du bra­ku cze­goś, cze­go nie szu­kał w so­bie.

Wie­lu pra­gnie ja­kie­goś to­wa­rzy­sza, aby otrzy­mać zro­zu­mie­nie, któ­re­go nie są so­bie w sta­nie dać sami; chcą być w cen­trum uwa­gi dru­gie­go, po­nie­waż nie ak­cep­tu­ją sie­bie; dzier­żyć wła­dzę, po­nie­waż są za­sad­ni­czo bez­sil­ni; być po­śród lu­dzi, aby mieć po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa, bo boją się żyć.

Sa­mot­ność, o ja­kiej mó­wię, nie­ko­niecz­nie jest sa­mot­no­ścią fi­zycz­ną, ale jest prze­ko­na­niem, że wszyst­ko i wszy­scy od­naj­du­ją zna­cze­nie w sen­sie, jaki na­da­je się in­ter­pre­ta­cji wła­snej eg­zy­sten­cji.

Śmierć każ­de­go z nas jest naj­bar­dziej oso­bi­stym wy­da­rze­niem, ja­kie ist­nie­je. Choć­by mia­ła na­stą­pić po­środ­ku tłu­mu, jest czymś in­tym­nym.

Za­wsze je­ste­śmy sami przez całe ży­cie, ale nie chce­my tego wie­dzieć i za­peł­nia­my na­szą sa­mot­ność rze­cza­mi, oso­ba­mi, sy­tu­acja­mi, ilu­zo­rycz­ny­mi po­zo­ra­mi ży­cia.

Po­zna­nie sie­bie jest rów­no­znacz­ne z po­zna­niem świa­ta.

Każ­dy psy­cho­ana­li­tyk wie, że waż­niej­sze jest zdo­by­wa­nie gór, któ­re są w nas, niż gór zbu­do­wa­nych ze skał. Mó­wiąc in­a­czej: kie­dy je­ste­śmy na za­awan­so­wa­nym stop­niu na­szej po­dró­ży we­wnętrz­nej, znacz­nie ła­twiej­sze sta­je się sta­wia­nie czo­ła trud­nym sy­tu­acjom ze­wnętrz­nym.

Moja psy­cho­du­cho­wość jest po­szu­ki­wa­niem.

Za­wsze, jesz­cze jako dziec­ko, za­da­wa­łem so­bie py­ta­nia: kim je­stem? skąd przy­by­wam? czym się sta­nę? Już wte­dy po­sta­no­wi­łem, że nie po­zwo­lę, by ży­cie prze­szło mi nad gło­wą, a ja na­wet nie spró­bo­wał­bym go uchwy­cić i zro­zu­mieć jego sen­su.

Tyl­ko dzię­ki temu spo­tka­łem ta­jem­ni­cę.

Psy­cho­du­cho­wość jest pra­gnie­niem nada­nia sen­su wła­snej ta­jem­ni­czo­ści.

Jest nie­ustan­nym py­ta­niem się, choć wie­my, że nig­dy nie doj­dzie­my do wy­czer­pu­ją­cej, osta­tecz­nej od­po­wie­dzi.

Za­wsze mó­wi­łem, że rze­czy­wi­stość jest nie­skoń­cze­nie in­ten­syw­na i roz­le­gła.

Ży­wot­ność każ­de­go z nas po­le­ga na na­wią­za­niu re­la­cji z tym, co nie ma koń­ca.

By­cie ży­wym ozna­cza rów­nież po­sia­da­nie od­wa­gi, głę­bo­kie­go po­zna­nia sie­bie, aby móc się za­pu­ścić w nie­zna­ne dro­gi, być świa­do­mym włą­cze­nia się w nie­skoń­czo­ny ruch, za­cho­wu­jąc jed­nak za­wsze pra­gnie­nie po­zna­nia, nada­nia sen­su.

Aby móc da­lej być wę­drow­ca­mi du­cha, po­trze­ba wiel­kie­go po­wo­ła­nia, wiel­kie­go sza­leń­stwa. Nie moż­na nig­dy za­trzy­my­wać się na rze­czach, ale prze­kra­cza­jąc je, trze­ba wcho­dzić w ich głąb, aby na­stęp­nie na­uczyć się z nich wy­cho­dzić.

Aby zro­zu­mieć dru­gie­go, po­trze­ba wiel­kie­go współ­czu­cia, w któ­rym dru­gi może zo­ba­czyć swo­je od­bi­cie.

Ta­kie od­bi­cie jest uni­wer­sa­li­za­cją nas sa­mych.

Pi­szę to wszyst­ko raz jesz­cze, aby na­kre­ślić wła­ści­wą i ko­niecz­ną dro­gę du­cho­wą, a ra­czej psy­cho­du­cho­wą.

Sen­sow­ną.

Po­nie­waż dzi­siaj, w trze­cim ty­siąc­le­ciu, nie moż­na nie uwzględ­niać psy­cho­lo­gicz­nej stro­ny jed­nost­ki, co dla mnie jest bar­dzo bli­skie du­cho­wo­ści, zdol­no­ści prze­kra­cza­nia sie­bie, wyj­ścia poza isto­tę ludz­ką.

W cza­sach, gdy chrze­ści­jań­stwo we­szło w fazę schył­ku, po­my­śla­łem, że spo­sób pi­sa­nia pro­sty, ale głę­bo­ki, ja­sny, pe­łen sza­cun­ku dla ta­jem­ni­cy, w sty­lu, któ­ry nie jest ko­ściel­ny ani tym bar­dziej księ­żow­ski, może tra­fić do lu­dzi, któ­rzy za­czę­li rze­czy­wi­ste po­szu­ki­wa­nie, któ­rzy we­szli na au­ten­tycz­ną dro­gę roz­wo­ju du­szy.

Je­stem prze­ko­na­ny, że ży­je­my dziś w cza­sach, w któ­rych po­szu­ki­wa­nie nie ist­nie­je lub jest po­wierz­chow­ne, bar­dziej ze­wnętrz­ne niż we­wnętrz­ne.

Jest to naj­czę­ściej po­szu­ki­wa­nie pew­nej wi­zji, ujaw­nia­ją­ce po­waż­ne za­gu­bie­nie zna­cze­nia tego czło­wie­czeń­stwa, za­gu­bie­nie na­dziei.

W mo­ich dzia­ła­niach, jesz­cze jako mło­dy chło­pak, za­wsze sta­ra­łem się prze­bu­dzić du­szę za po­mo­cą ma­gii sło­wa pi­sa­ne­go i ob­ra­zu.

Nig­dy nie chcia­łem wcho­dzić w krąg osób za­ro­zu­mia­łych, lu­bią­cych bar­dziej swo­ją rolę niż samo po­szu­ki­wa­nie, lu­bią­cych ra­czej zwy­cza­jo­wy kon­for­mizm niż po­dą­ża­nie pew­ną dro­gą, w któ­rej po­ja­wia­ją się za­gro­że­nia, ale tak­że praw­dzi­we ra­do­ści, za­do­wo­le­nia, głę­bo­ki po­kój we­wnętrz­ny.

Za­wsze uczy­łem, by pa­trzeć do­kład­nie, pa­trzeć na wszyst­ko, do sa­me­go koń­ca.

Nig­dy nie po­zwo­lić, aby rze­czy i oso­by prze­cho­dzi­ły nam po­nad gło­wa­mi.

Ale trze­ba nimi żyć.

Przy­po­mi­na­łem i wie­rzy­łem, że za każ­dą tra­ge­dią za­wsze kry­je się ja­kiś sens i na­dzie­ja.

Nasz Bóg nig­dy nie od­dzie­lił się od lu­dzi.

Miesz­ka w ich ser­cach.

Mam na­dzie­ję, że to moje pi­sa­nie po­mo­że sta­wiać wła­ści­we py­ta­nia, aby po­dą­żać na­przód w po­dró­ży ży­cia.

Wszyst­ko ma sens.

Nic nie jest stra­tą cza­su, żad­ne spo­tka­nie nie jest bez­u­ży­tecz­ne; tak czy in­a­czej, pe­łen uro­ku jest świat, w któ­rym ży­je­my, gdzie Bóg mówi do nas przez wszyst­ko.

Chcę po­słu­gi­wać się ję­zy­kiem peł­nym mocy i ludz­kie­go zro­zu­mie­nia dla tych, któ­rzy za­mie­rza­ją wy­ru­szyć w po­dróż lub już są w dro­dze.Wpro­wa­dze­nie

Czło­wiek, któ­ry chce w peł­ni prze­ży­wać swą ziem­ską eg­zy­sten­cję, po­wi­nien dy­stan­so­wać się, to zna­czy po­wo­li od­ry­wać się od po­wierz­chow­ne­go ob­ra­zu sa­me­go sie­bie. Ten pro­ces sta­je się stop­nio­wo co­raz bar­dziej wy­ra­zi­sty, do­ko­nu­je się w każ­dej chwi­li dnia.

Przede wszyst­kim za­da­niem każ­de­go po­win­no być szu­ka­nie wła­snej isto­ty, wła­snej je­dy­no­ści przez de­ma­sko­wa­nie i zmniej­sza­nie do mi­ni­mum swo­jej oso­bi­stej neu­ro­zy, uwa­run­ko­wań wy­ni­ka­ją­cych z ro­dzi­ny, z któ­rej się po­cho­dzi, gru­py i spo­łecz­no­ści, w ja­kich się żyje, i wy­kra­cza­nie po­nad to, co po­zor­ne, po­nad ze­wnętrz­ny, po­wierz­chow­ny ob­raz, tak bar­dzo ce­le­bro­wa­ny w dzi­siej­szym spo­łe­czeń­stwie póź­ne­go ka­pi­ta­li­zmu.

Kie­dy my­ślę przez chwi­lę o mo­jej eg­zy­sten­cji, uświa­da­miam so­bie, że za­wsze więk­szą wagę przy­pi­sy­wa­łem isto­cie rze­czy niż for­mie.

Isto­cie.

Już od mło­do­ści nig­dy nie sze­dłem za su­ge­stia­mi ów­cze­snych moż­nych tego świa­ta, wy­czu­wa­jąc, że ich ce­lem nie jest wca­le czy­nie­nie pod­le­głych so­bie lu­dzi świa­do­my­mi.

Dziś za­mia­ry moż­nych nie są już tak ja­sne ani wy­raź­ne jak daw­niej, ale sub­tel­nie prze­my­ca się je w ko­mu­ni­ka­tach, któ­re co­dzien­nie są nam ob­se­syj­nie prze­ka­zy­wa­ne za po­mo­cą środ­ków ma­so­wej ko­mu­ni­ka­cji, sa­mych w so­bie neu­tral­nych, a więc trud­niej pod­le­ga­ją­cych za­kwe­stio­no­wa­niu.

Obec­nie po­wierz­chow­ność, pa­nu­ją­ca już we wszyst­kich dzie­dzi­nach, sta­je na prze­szko­dzie oso­bi­stej świa­do­mo­ści.

Sama psy­cho­ana­li­za i psy­cho­te­ra­pie, tak jak się je ro­zu­mie, oka­za­ły się i wciąż się oka­zu­ją nie­wy­star­cza­ją­ce, nie­od­po­wied­nie, nie­zdol­ne, by do­pro­wa­dzić do praw­dzi­wej świa­do­mo­ści oso­bi­stej.

Sta­ły się na­rzę­dzia­mi ogra­ni­cza­ją­cy­mi, ba­nal­ny­mi, pseu­do­nau­ko­wy­mi, słu­żą po­wierz­chow­no­ści, na­da­ją się co naj­wy­żej do zre­du­ko­wa­nia ja­kie­goś symp­to­mu, któ­ry wciąż jesz­cze sta­wia opór kon­for­mi­zmo­wi kul­tu­ro­we­mu, spo­łecz­ne­mu, po­li­tycz­ne­mu.

Dzi­siej­szy brak świa­do­mo­ści pro­wa­dzi do uma­so­wie­nia su­mień, a zwłasz­cza do po­rzu­ce­nia wia­ry w je­dy­ność i nie­po­wta­rzal­ność każ­dej isto­ty ludz­kiej.

Dla­te­go współ­cze­sny czło­wiek nie czu­je już, że nosi war­tość w so­bie, ale do­strze­ga ją je­dy­nie w ta­kiej mie­rze, w ja­kiej przyj­mu­je do­mi­nu­ją­cą ide­olo­gię, opar­tą na bra­ku świa­do­mo­ści, na tym, co ze­wnętrz­ne, na po­wierz­chow­no­ści ludz­kiej eg­zy­sten­cji.

Ja­kie dzie­dzi­ny mo­gły w tym kon­tek­ście za­cząć kró­lo­wać? Eko­no­mia, tech­ni­ka, z pew­no­ścią nie psy­cho­du­cho­wość.

Dzi­siej­szy świat jest cał­ko­wi­cie eko­no­micz­ny – w ję­zy­ku, w spo­so­bie by­cia, w my­śle­niu.

A za spra­wą glo­ba­li­za­cji roz­po­wszech­ni­ło się to na wszyst­kich sze­ro­ko­ściach geo­gra­ficz­nych.

Miesz­kań­cy tego świa­ta są w rze­czy­wi­sto­ści tyl­ko ele­men­ta­mi eko­no­micz­ny­mi, zwłasz­cza kon­su­men­ta­mi, kon­su­men­ta­mi rze­czy, dóbr, usług do­star­cza­nych przez lu­dzi bo­ga­tych, wpły­wo­wych.

Z jed­nej stro­ny moż­ni są od­po­wie­dzial­ni za ży­cie w gło­dzie po­nad po­ło­wy świa­ta, a z dru­giej pil­nu­ją, by bo­ga­ta część glo­bu sta­le oscy­lo­wa­ła mię­dzy fa­za­mi wzro­stu i re­ce­sji, tak aby nig­dy nie po­zwo­lić na wzbo­ga­ce­nie się zbyt wie­lu osób.

Na­rzu­ca­na nam co­dzien­nie wal­ka o prze­trwa­nie eko­no­micz­ne po­chła­nia wszyst­kie ener­gie ży­cio­we, od­bie­ra moż­li­wość doj­ścia do oso­bi­stej świa­do­mo­ści, utrud­nia wszel­ką dro­gę wzro­stu o cha­rak­te­rze psy­cho­du­cho­wym.

Nie tyl­ko to.

Świa­do­mi na po­zio­mie psy­cho­du­cho­wym sta­je­my się nie w spo­sób ła­twy ani też nie za po­mo­cą po­wierz­chow­no­ści lub eko­no­micz­nej wi­zji ży­cia, ale po­przez cier­pie­nie, sa­mot­ność i ci­szę.

Dla­te­go uwa­żam, że by­cie świa­do­mym – tak jak ja to ro­zu­miem – jest dla nie­licz­nych.

Mogą ist­nieć oso­by, któ­re wcho­dzą na dro­gę świa­do­mo­ści dzię­ki Bo­że­mu da­ro­wi, na mocy po­wo­ła­nia, ale tak­że one mu­szą na­stęp­nie przejść przez sta­ny cier­pie­nia, w po­szu­ki­wa­niu chwil sa­mot­no­ści i ci­szy.

W rze­czy­wi­sto­ści wszyst­kie isto­ty ludz­kie cier­pią, są sa­mot­ne. Pro­ble­mem jest to, że więk­szość z nich nie chce za­ak­cep­to­wać tej oczy­wi­sto­ści, ne­gu­je ją, od­rzu­ca.

Ze stra­chu.

Dla­te­go moż­ni pod­sy­ca­ją strach w ma­sach. Stan lęku nig­dy nie wy­zwa­la, nie po­zwa­la wzra­stać, nie czy­ni świa­do­mym, a przede wszyst­kim nie­ustan­nie wtrą­ca w stan pod­dań­stwa, skła­nia do szu­ka­nia obro­ny gdzieś poza sobą, do tego, by nie zaj­mo­wać sta­no­wi­ska, nie ujaw­niać, ukry­wać się, nie da­wać świa­dec­twa, nie czuć się kimś je­dy­nym w swo­im ro­dza­ju, ale by bier­nie pod­po­rząd­ko­wy­wać się lo­gi­ce moż­nych.

Tyl­ko ten, kto po­ko­na lęk, może stać się wol­ny.I. Sens ży­cia

Zde­cy­do­wać się żyć

Bar­dzo czę­sto bo­imy się po­dej­mo­wać dzia­ła­nia, oba­wia­my się in­nych, lę­ka­my się da­wać świa­dec­two, ist­nieć.

Tym­cza­sem po­win­ni­śmy się wsty­dzić tego, że do tej pory wsty­dzi­li­śmy się na­sze­go ży­cia!

Nie ma na zie­mi czło­wie­ka, któ­ry nie był­by w sta­nie być, żyć, po­nie­waż jest to już za­pi­sa­ne w pla­nie jego oso­by, w jego na­ro­dzi­nach, tkwi w sa­mej isto­cie jego na­tu­ry.

Nie trze­ba od­być stu­diów albo być wy­bit­nie uzdol­nio­nym, aby na­uczyć się żyć. Nie trze­ba też mieć zdro­we­go lub nie­usz­ko­dzo­ne­go cia­ła, aby umieć żyć. Być ży­wym zna­czy two­rzyć pro­jek­ty, mieć wznio­słe cele i sta­rać się je re­ali­zo­wać wła­sny­mi si­ła­mi, po­mi­mo na­szych ogra­ni­czeń.

Po­zna­łem lu­dzi pięk­nych, zdro­wych, bo­ga­tych, in­te­li­gent­nych, a jed­nak pu­stych, zmę­czo­nych ży­ciem.

Dla­cze­go?

Po­nie­waż nie byli zdol­ni być, ist­nieć.

Je­ste­śmy no­si­cie­la­mi sen­su, wę­drow­ca­mi du­cha, któ­rzy przy­szli na tę zie­mię, aby wy­peł­nić za­da­nie, zre­ali­zo­wać pro­jekt po­wie­rzo­ny im przez Boga.

Je­śli uwa­ża­my, że nie mamy żad­ne­go za­da­nia, to dzie­je się tak dla­te­go, że nie po­tra­fi­my go do­strzec, nie chce­my go po­znać.

Ale za­pew­niam was: wszy­scy je mamy!

Wy­star­czy go po­szu­kać.

Po co po­sia­dać pięk­ne cia­ło, je­śli nie po­tra­fi­my wska­zać mu ja­kie­goś wznio­słe­go, głę­bo­kie­go celu?

Po­zna­łem oso­by z cia­łem na­zna­czo­nym ka­lec­twem, ale szczę­śli­we i za­do­wo­lo­ne. Jak to wy­ja­śni­cie?

Je­śli nie mamy psy­cho­du­cho­wej świa­do­mo­ści sie­bie, nie ży­je­my na­praw­dę.

Utrzy­mu­je­my się przy ży­ciu.

Świa­do­mość psy­cho­du­cho­wa wy­kra­cza po­nad cia­ło, bo­gac­two, wła­dzę, ja­kie po­sia­da­my.

A jed­nak więk­szość współ­cze­snych lu­dzi w dal­szym cią­gu bie­ga za sek­sem, pie­niędz­mi, wła­dzą, nie wie­dząc, że kie­dy te cele osią­gną, zda­dzą so­bie spra­wę z tego, że zmar­no­wa­li czas i ży­cie.

Każ­dy z nas, bez żad­ne­go wy­jąt­ku, bę­dzie mu­siał roz­li­czyć się przed sa­mym sobą, kie­dy bę­dzie sam i bę­dzie mu­siał dać so­bie od­po­wie­dzi. W prze­ciw­nym ra­zie gro­żą mu roz­pacz, ne­ga­cja rze­czy­wi­sto­ści, neu­ro­za i śmierć du­szy.

Bez sen­su psy­cho­du­cho­we­go ist­nie­je ni­cość.

Je­ste­śmy na zie­mi tyl­ko po to. By nada­wać sens.

So­bie sa­mym i in­nym.

Ileż razy spo­tka­nie z oso­bą na­zna­czo­ną ka­lec­twem po­mo­gło mi nadać więk­szy sens mo­jej fi­zycz­no­ści, mo­je­mu cia­łu.

Je­śli mamy cho­re cia­ło, nada­my mu sens, je­śli bę­dzie­my mieć je zdro­we, nada­my mu sens i wszyst­ko wów­czas bę­dzie mia­ło sens.

Wie­lu jest lu­dzi, któ­rzy uwa­ża­ją, że żyją, po­nie­waż mają dom, pra­cę, dzie­ci, żonę lub męża, pie­nią­dze, wła­dzę.

Ale to wszyst­ko jest ni­czym, je­śli nie wzro­śli w psy­cho­du­cho­wo­ści.

Za­pew­niam was, że ży­cie, rów­nież to naj­prost­sze, jest po­strze­ga­ne w spo­sób znie­kształ­co­ny, je­śli czło­wiek nie jest w po­ko­ju z sa­mym sobą, je­śli nie zmniej­szył swo­jej neu­ro­zy, je­śli nie ogra­ni­czył nar­cy­stycz­nych i wszech­moc­nych żą­dań swo­je­go ja.

Ale co zro­bić, aby być sobą?

Pierw­szą i naj­waż­niej­szą spra­wą, bez któ­rej nie ist­nie­je kon­tekst struk­tu­ral­ny, w ja­kim mo­gli­by­śmy po­wie­dzieć, że praw­dzi­wie ży­je­my, jest świa­do­mość ko­niecz­no­ści śmier­ci.

Isto­ta ludz­ka jest zwie­rzę­ciem, któ­re wie, że musi umrzeć.

Kul­tu­ra, tech­ni­ka ist­nie­ją, po­nie­waż czło­wiek wie, że musi umrzeć.

Neu­ro­za ist­nie­je, po­nie­waż czło­wiek wie, że musi umrzeć.

Nie przy­pad­kiem isto­ta ludz­ka jest zwie­rzę­ciem, któ­re może zde­cy­do­wać o za­da­niu so­bie śmier­ci.

Szczę­ście i nie­szczę­ście są ce­cha­mi wy­łącz­nie czło­wie­ka.

Sza­leń­stwo jest tyl­ko ludz­kie.

A jed­nak ta świa­do­mość ko­niecz­no­ści śmier­ci jest od­su­wa­na w na­szych su­mie­niach.

Choć w nie­świa­do­mo­ści ona po­zo­sta­je.

Kto nie bie­rze pod uwa­gę wła­snej śmier­tel­no­ści, ten nie może dojść do po­go­dy du­cha, ra­do­ści we­wnętrz­nej.

Szyfr za­my­ka­ją­cy ta­jem­ni­cę czło­wie­czeń­stwa za­wie­ra się w tym jed­nym: wie­dzieć, że mu­si­my umrzeć.

Nie mó­wię tu oczy­wi­ście o śmier­ci jako zja­wi­sku sa­mym w so­bie. Jest ono zwy­kłym sta­nem elek­tro-fi­zjo­lo­gicz­nym, che­micz­nym.

To mnie nie in­te­re­su­je.

Rów­nież zwie­rzę­ta umie­ra­ją, ale od sa­mych na­ro­dzin, przez całą swą eg­zy­sten­cję nie wie­dzą, że mu­szą umrzeć.

My­ślę, że nikt nie lubi umie­rać.

Nikt nie chce umie­rać.

Isto­ta ludz­ka boi się umie­ra­nia.

Ale ży­cie nie roz­gry­wa się mię­dzy za­da­niem so­bie śmier­ci a po­wstrzy­ma­niem się od tego, mię­dzy za­ak­cep­to­wa­niem śmier­ci a bra­kiem jej ak­cep­ta­cji. Roz­gry­wa się na zu­peł­nie in­nym po­zio­mie, kie­dy za­czy­na­my nada­wać rze­czom zna­cze­nie.

To, że za­dam so­bie śmierć lub – prze­ciw­nie – po­wiem, że nie czu­ję lęku przed umie­ra­niem, wca­le nie roz­wią­zu­je pro­ble­mu.

Nie śmierć sama w so­bie po­zwa­la nam wię­cej zro­zu­mieć, ale do­pie­ro wie­dza o niej, chęć lub brak chę­ci po­sia­da­nia tej wie­dzy, two­rzą całą na­szą du­cho­wość.

W tym miej­scu ro­dzi się czło­wie­czeń­stwo, jego czyn­ność my­śle­nia.

Zdol­ność nada­wa­nia zna­cze­nia, zdol­ność ro­zu­mie­nia wy­pły­wa wła­śnie z tego.

W dniu, w któ­rym wszyst­ko to się skoń­czy, znik­nie tak­że czło­wiek, ja­kie­go zna­my.

Ze świa­do­mo­ści nie­uchron­no­ści śmier­ci oraz z chę­ci lub bra­ku chę­ci po­sia­da­nia wie­dzy o niej ro­dzi się wol­ność oso­by.

Wol­ność ży­cia w spo­sób psy­cho­du­cho­wy.

Wol­ność umie­ra­nia.

Wol­ność po­zo­sta­nia w sta­nie tej wie­dzy oraz chę­ci i bra­ku chę­ci jej po­sia­da­nia, wol­ność nie­wcho­dze­nia w ten stan, po­nie­waż nie chce się go znać.

Kto w nie­go nie wcho­dzi, ten jest oso­bą, któ­ra w rze­czy­wi­sto­ści nig­dy nie żyła psy­cho­du­cho­wo.

Nig­dy się nie na­ro­dzi­ła.

Kto z nie­go wy­cho­dzi – umie­ra.

Neu­ro­za ro­dzi się wów­czas, gdy nie chce­my za­an­ga­żo­wać się w wy­bór mię­dzy chę­cią a bra­kiem chę­ci po­zna­nia, że mu­si­my umrzeć.

W każ­dym ra­zie wie­dza o tym, że mu­si­my umrzeć, sta­no­wi – chce­my czy nie – na­tu­ral­ny wa­ru­nek czło­wie­czeń­stwa.

Ci, któ­rzy w to nie wcho­dzą, nie żyją, choć są prze­ko­na­ni o czymś prze­ciw­nym.

Pa­ra­dok­sal­nie zresz­tą ten, kto od­rzu­ca lub ne­gu­je ist­nie­nie tego na­tu­ral­ne­go wa­run­ku śmier­tel­no­ści, od­no­si suk­ces ziem­ski, wy­ra­ża­ją­cy się w pie­nią­dzach, wła­dzy, sek­sie, dzie­ciach prze­ży­wa­nych jako moż­li­wość nie­śmier­tel­no­ści.

Ale co­kol­wiek zro­bią oni w ta­kiej swo­jej eg­zy­sten­cji – we­dług mnie, w mo­jej wi­zji my­ślo­wej – nie bę­dzie mia­ło żad­ne­go zna­cze­nia dla ży­cia psy­cho­du­cho­we­go, po­nie­waż oni an­ga­żu­ją się wła­śnie w to chce­nie lub nie­chce­nie po­sia­da­nia wie­dzy o tym, że mu­szą umrzeć, choć prze­cież to wie­dzą.

Zna­cze­nie, sens rze­czy i lu­dzi są ni­czym, je­śli nie wkra­cza­ją na te­ren tego eg­zy­sten­cjal­ne­go wy­bo­ru, a na­wet – w moim my­śle­niu – po­zo­sta­ją na naj­wyż­szym sta­dium neu­ro­zy. Moż­na po­sia­dać wszyst­kie rze­czy tego świa­ta, ale po­zo­sta­wać sta­le poza praw­dzi­wym zna­cze­niem, poza praw­dzi­wym ży­ciem – tym psy­cho­du­cho­wym.

Ci, któ­rzy nie opie­ra­ją ży­cia na tym eg­zy­sten­cjal­nym wy­bo­rze, nig­dy nie włą­czą się w to ży­wot­ne, au­ten­tycz­ne krą­że­nie ludz­kiej eg­zy­sten­cji.

Wszyst­ko, co po­my­ślą i po­wie­dzą, bę­dzie w isto­cie śmier­tel­ne i de­struk­cyj­ne z per­spek­ty­wy naj­głęb­sze­go zna­cze­nia ży­cia.

Ich lo­gi­ka musi być z ko­niecz­no­ści lo­gi­ką po­sia­da­nia.

Pa­ra­dok­sal­nie, nie ist­nia­ła­by neu­ro­za, gdy­by nie było we­wnętrz­nej wol­no­ści wy­bo­ru mię­dzy chce­niem a nie­chce­niem wie­dzieć, że mu­si­my umrzeć.

Ta wol­ność po­zwa­la oso­bie wejść na dro­gę wzra­sta­nia psy­cho­du­cho­we­go w stro­nę świa­do­mo­ści sie­bie.

W związ­ku z tym mu­szę po­wie­dzieć, że w mo­jej wi­zji wszyst­kie isto­ty ludz­kie są neu­ro­tycz­ne, jed­ne bar­dziej, inne mniej.

Nie jest dane lu­dziom do­świad­czyć do­sko­na­łej rów­no­wa­gi psy­chicz­nej i du­cho­wej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: