Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Szkoła latania - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Lipiec 2015
Ebook
17,84 zł
Audiobook
23,86 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Szkoła latania - ebook

Życie osiemnastoletniej Kaśki zmienia się o 180 stopni, gdy pewnego dnia zdaje sobie sprawę, że musi schudnąć. Kiedy po wielu perturbacjach trafia w ręce ekscentrycznej specjalistki od odchudzania, zaczyna się nowy, znacznie lżejszy i szczęśliwszy rozdział w jej życiu. Kaśka diametralnie odmienia swój stosunek do szkolnych prześladowczyń, staje się asertywna, otwiera się na nowe znajomości, a przede wszystkim po raz pierwszy w życiu poznaje smak miłości.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7835-441-3
Rozmiar pliku: 420 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Nigdy nie myślałam, że będę błogosławiła coś, czym przez większość dotychczasowego życia najnormalniej w świecie gardziłam. Nie chciałam na to patrzeć, dotykanie ograniczałam do minimum, a mówienie o tym wyeliminowałam ze swojego życia niemal całkowicie. Kto by przypuszczał, że dzięki znienawidzonym „obwisłościom”, nadprogramowym kilogramom i cellulitowi, w niczym nieprzypominającemu apetycznej skórki pomarańczy, zaznam tego, czego jako szczupła dziewczyna, bez konieczności pójścia na drastyczną i kompleksową terapię odchudzającą, nigdy bym nie doświadczyła.

Jeszcze nie tak dawno byłam nastolatką z olbrzymimi kompleksami, z olbrzymią nadwagą i olbrzymim apetytem na niemal wszystko, co mogło być zjedzone. Ciągle przeżuwałam, przegryzałam i popijałam… Byłam po prostu uzależniona od jedzenia! Gdy osiągnęłam swoje dno, miałam wrażenie, że zostałam napompowana jakąś galaretą, z lubością falującą w moim nadmiernie rozciągniętym ciele. Nie czułam się sobą, tylko kimś całkiem obcym. Wtedy chciałam po prostu zniknąć, rozpaść się na tysiąc drobnych kawałków, które bezpowrotnie rozpierzchłyby się w otchłani codziennego życia. Marzyłam, by coś przerwało moje podłe istnienie, wysysając powietrze z płuc i krew z żył.

Czy można się z czegoś takiego cieszyć? Czy można dziękować niebiosom za obelgi i wyzwiska, które słyszy się pod swoim adresem, gdy objętościowo wyróżnia się z otoczenia? Czy można traktować zakwalifikowanie do grona otyłych jako coś najlepszego, co się w życiu przytrafiło? Choć wydaje się to nieprawdopodobne, to można. A ja jestem osobą, która właśnie za to jest wdzięczna losowi.

1. Dno

Nazywam się Katarzyna Laska, choć laska ze mnie żadna i od kiedy jestem świadoma swego wyglądu, nazwisko to traktuję bardziej jako ironię losu. Jak można się nazywać Laska i wyglądać jak pączek, wielki, przerośnięty pączek, na dodatek oblany podwójną warstwą lukru? Katarzyna Pączek… Tak, w zasadzie to chyba „Pączek” bardziej pasowałoby do mnie niż „Laska”, ale cóż… Jestem Laska, Katarzyna Laska. Swe klasyczne imię zawdzięczam matce, która marzyła, bym była tak piękna i bogata, jak jej ulubione aktorki: Catherine Deneuve i Katharine Hepburn. O, ironio! Gdzie mi do nich!

To było dokładnie 19 października 2013 roku. Mój ojciec, jak każdej jesieni, wyprawiał huczne urodziny, spraszając do domu, odziedziczonego po swoich rodzicach, wszystkich ulubionych krewnych. Zjechały się wobec tego ciotki i wujowie, kuzynki i kuzynowie – łącznie trzydzieści cztery osoby. Byli niezwykle głośni i rubaszni, i mieli jedno wspólne zainteresowanie – jedzenie. Z zapałem rozprawiali o tym, co znajdowało się pod ich widelcem, licytując się między sobą wiedzą na tematy masarskie, piekarnicze czy cukiernicze. Drobiazgowo opisywali, co ciekawego udało im się zjeść ostatnimi czasy oraz rozpływali się w zachwytach nad daniami, które dopiero planowali skonsumować. Prześcigali się w barwnych opowieściach o tym, gdzie skosztowali najlepiej przyrządzoną golonkę i w której to restauracji zachwycili się grillowanym turbotem. Pokazywali sobie zdjęcia najprzeróżniejszych specjałów i na ich podstawie dokonywali werdyktów, bawiąc się, całkiem bezpodstawnie, w wytrawnych krytyków kulinarnych.

Jedzenie – temat przewodni podczas trzydaniowego śniadania, czterodaniowego obiadu i skromnej, bo dwudaniowej, kolacji. Prawili nad tym godzinami, mlaskając i nierzadko bekając, tłukąc sztućcami i stukając szklankami oraz kieliszkami. Nie przejmowali się, że byli otyli – wszyscy, bez wyjątku – że z krzeseł, na których siedzieli, wylewały się im fałdy tłuszczu, że mieli po kilka podbródków, a rozmiar 3XL to dla niektórych stanowczo za mało. Najważniejsze było wielkie żarcie.

Dopóki ten temat królował, czułam się bezpiecznie. Nie musiałam się odzywać, bo wystarczyło, że od czasu do czasu kiwnęłam głową, okazując pozorne zainteresowanie, by wszystkich usatysfakcjonować. Najgorsze były jednak chwile, kiedy najgłośniejsza oratorka rodzinnych zjazdów, siostra mojego ojca, Matylda, zaczynała prezentować swoje tezy dotyczące wyższości otyłości nad byciem, jak to ona mówiła, „wyblakłym cieniem zdrowo wyglądającego osobnika rasy ludzkiej”. Co zrozumiałe, należała do grona zagorzałych miłośniczek rubensowskich kształtów, a na dodatek najbardziej ukochała sobie moje wybujałe fałdy. Budząc zazdrość i poniekąd nienawiść innych kuzynek, musiałam prezentować „swoje wdzięki”, a ciotka wzdychała i wyjękiwała ochy i achy nad moją figurą, która według niej powinna służyć za wzorzec dla innych.

– Należałoby cię, moja droga Katarzyno, zgłosić do konkursu miss – powiedziała po wypiciu kilku lampek ukochanego chianti, wprawiając mnie w osłupienie. „Ja? Na miss? Jaką miss?”. – Te wszystkie chude, zabiedzone, niedożywione szczapy… – Parsknęła z obrzydzeniem. – …zrozumiałyby, czym jest prawdziwe piękno. Buzię to ty masz wybitnie urokliwą. Te policzki… A usta? Tylko spójrzcie – jakby jej ktoś tego boluksu wstrzyknął.

– Botoksu, ciociu Matyldo – wtrąciła jedna z kuzynek, natychmiast żałując swojej śmiałości.

Ciotka obrzuciła ją karcącym spojrzeniem.

– Bo-to-ksu, oczywiście – podkreśliła, powracając do swojego pretensjonalnego tonu. – Tylko że w naszej rodzinie żadne cholerstwo nie jest potrzebne, żeby posiadać piękne usta, bo my po prostu je mamy! – wiwatowała i uniosła wypełnioną po brzegi lampkę, dając tym samym sygnał do wypicia kolejnego toastu.

Miałam nadzieję, że rubinowy trunek zadziała na moją korzyść i ciotka przeniesie swoją uwagę na kolejną osobę, że zajmie się analizą wyglądu jakiejś innej nadziei rodu Laska, ale… pomyliłam się.

– No, no, no! Ty mi nigdzie, Katarzyno, nie uciekaj – przywołała mnie, kiedy próbowałam oddalić się do kuchni. – Nic nie rozumiesz! – westchnęła. – Ty powinnaś cały wieczór tu stać i być podziwiana, bo nikt… – Walnęła pięścią w stół, sprawiając, że wszyscy umilkli i z przerażeniem na nią spojrzeli. – …nikt się z tobą nie może równać, nikt!

Zapadła cisza, przerwana nieopatrznie przez wujka Ryszarda, który, najciszej jak potrafił, kichnął. Ciotka Matylda łypnęła na niego i, cmoknąwszy, rzekła:

– Oby to było na zdrowie, Ryszardzie! – Po czym głośno odchrząkując, dodała: – Kichanie zazwyczaj oznacza pusty żołądek. Zjedz coś, na miłość boską!

Ryszard, nie zwlekając ani sekundy, rzucił się na najbliższy półmisek i zapełnił swój porcelanowy talerz solidną porcją okraszonej majonezem sałatki warzywnej.

Po chwili sztućce innych gości zaczęły odgrywać swoiste serenady, a rozmowy stały się słyszalne. Milczenie niepisanej głowy rodu dodawało skrzydeł nawet najbardziej płochliwym uczestnikom familijnego zjazdu, którzy najpierw szeptem, a potem całkiem donośnie debatowali z innymi biesiadnikami.

– Nieśmiała jest trochę… – rozbrzmiał ponownie głos ciotki.

Wzdrygnęłam się i podniosłam wzrok, błagając jednocześnie w myślach, aby zainteresowanie moją osobą jak najszybciej się skończyło.

– Ale to akurat bez problemu da się zmienić. Gorzej z tymi oczami… jakieś takie mocno błękitne, jakby nie nasze… To pewnie po nich – rzuciła z niechęcią, mając najwyraźniej na myśli rodzinę mojej matki. – Reszta jednakże doskonale pasuje na miss.

– Nie wydaje mi się – odezwał się mój ojciec, wprawiając wszystkich w zdziwienie, bo zabieranie głosu nie było jego domeną.

– Nonsens, Robercie! Co ty możesz wiedzieć o prawdziwych kobietach? Nigdy gustu nie miałeś i na prawdziwą nie trafiłeś. Ja znam się na rzeczy, jak nikt z naszej rodziny, i mówię, że Katarzyna jest idealna. Trochę trzeba by ją podszlifować, manier nauczyć, bo przecież wzorców na co dzień to ona nie ma skąd brać, i wystarczy. Powtarzam ci, Robercie, materiał z niej wyśmienity.

W odpowiedzi na wywody ciotki Matyldy ojciec głęboko westchnął i pokręcił głową z dezaprobatą.

– A się przekonasz, Robercie, się przekonasz! Jeszcze się nigdy nie pomyliłam! – Wychyliła kolejną pękatą lampkę. – No, wstań i okręć się, żeby wszyscy mogli się przekonać, jakiego mam nosa do talentów.

Szczerze nienawidziłam tych prezentacji! Poniżały mnie i obnażały tak bardzo, że czułam się po nich jak przeznaczone na ubój zwierzę na targu dla rzeźników.

Jedyną osobą, która pod każdym względem wyróżniała się spośród urodzinowych gości, była moja matka. Chudziutka kobieta, o zapadniętych policzkach i niemal przezroczystej cerze, nigdy nie znalazła uznania wśród krewniaków ojca, przede wszystkim dlatego, że ciotka Matylda zawsze uważała ją za anorektyczkę, a ojciec za pomoc domową i służącą w jednej osobie. Nikt nie traktował jej z należnym szacunkiem, nie pytał o zdanie, można by rzec, że w pewnym sensie nawet nie zauważał. Tolerowali ją tylko dlatego, że usługiwała im wyjątkowo szybko i sprawnie, nie powodując najmniejszych przestojów w przechodzeniu od jednego posiłku do drugiego. Najdziwniejsze było to, że matce takie traktowanie zupełnie nie przeszkadzało i godziła się na obsługiwanie chmary obżartuchów, bez mrugnięcia okiem, bez słowa skargi.

Po kolacji, którą wcisnęła we mnie apodyktyczna ciotka, myślałam, że pęknę. Z przejedzenia bolał mnie brzuch, a od ciągłej paplaniny pulsowało mi w skroniach.

– Skosztuj specjału od ciotki Wioletty – zażądała, kiedy moja matka wparowała z nowym półmiskiem.

Z przerażeniem zerknęłam na furę żeberek, ociekających tłuszczem, roztaczających w salonie piwną woń.

– Nie chcę! – odparłam.

– Nonsens! – rzekła stanowczo. – Podaj talerz!

– Naprawdę nie mam już miejsca!

– No, już, już!

Zachowywała się tak, jakby w ogóle nie słyszała moich słów. Wcale nie miałam zamiaru wykonać jej polecenia, ale widząc zniesmaczoną minę ojca, podałam swój talerz.

– Wiedziałam, że się nie oprzesz – skwitowała z satysfakcją. – Dwa żeberka dla dzieciny… – mruczała pod nosem. – Dwa żeberka… To troszkę za mało, trzy, tak, trzy żeberka. Proszę.

Podała mi talerz, a ja poczułam, jak robi mi się niedobrze. Zakrywając sobie usta, poderwałam się od stołu, wzbudzając tym niemałe zaskoczenie, a nawet oburzenie.

– Katarzyno! – syknął ojciec.

– Jak ty ją wychowujesz, Robercie! – usłyszałam na odchodnym kąśliwą uwagę ciotki Matyldy.

Nie zważając na pełne dezaprobaty komentarze, wbiegłam do toalety i zamknęłam się od wewnątrz, będąc przekonaną, że za chwilę usłyszę szarpanie za klamkę. Oczywiście nie pomyliłam się, bo szukające sensacji kuzynki przyczłapały za mną w nader szybkim tempie.

– Puściła pawia? – usłyszałam za drzwiami.

– Jeszcze nie…

– A ja chyba coś słyszałam.

– O! Chyba teraz puszcza!

– Ciociu Matyldo! – krzyknęła lizusowska Zuzanna, która jakoś nigdy nie mogła się wkraść w łaski ciotki. – Ona puszcza pawia!

– Chodźcie do stołu! – zaordynowała Matylda z salonu. – Jak jej przejdzie, to sama do nas wróci – dodała, a moje wścibskie kuzynki posłusznie podreptały z powrotem.

Kiedy po kilkunastu minutach opuściłam pomieszczenie będące świadkiem mojego upokorzenia, za drzwiami nie było już żądnych krwi krewnych. Stała tam jedynie moja matka.

– Wszystko dobrze? – zapytała. – Chodź, zaparzę ci mięty.

W kuchni przetrwałam następną godzinę, dochodząc do siebie. Nikt jakoś się o mnie nie upominał, co zresztą wyjątkowo było mi na rękę. Przyglądałam się bez słowa temu, jak moja matka zwinnie krzątała się w małym pomieszczeniu, przygotowując kolejne potrawy dla wiecznie nienasyconej rodziny. Była taka szczupła, taka niepozorna, a sił miała za dwóch dobrze zbudowanych mężczyzn. Zazdrościłam jej takiej sprężystej sylwetki. Może i miała patykowate nogi, ale ileż bym dała, żeby takie właśnie mieć. Ciało pozbawione galaretowatej masy było moim marzeniem. U mnie z każdej strony zwisały tłuszczowe falbanki, które nieustannie poruszały się, wzbudzając we mnie obrzydzenie.

– Nienawidzę swojego ciała – powiedziałam w pewnej chwili do matki. – Nie chce mi się żyć, mamo. Chciałabym przestać istnieć!

– Co ty mówisz?

– Widzisz mnie? Widzisz, jak wyglądam? – jęknęłam, zanosząc się płaczem. – Jestem potworną górą tłuszczu, którą ktoś dla żartu umieścił w ciele dziewczyny o imieniu Katarzyna.

– Jesteś… moją córką – odparła, obdarzając mnie jakimś takim matczynym spojrzeniem, którego dotąd nie doświadczałam albo może nie zauważałam. – Moją wymarzoną, wyśnioną córką.

– Przestań, mamo! Nie pocieszaj mnie! Jestem obleśnie gruba! Ja to wiem! I… i nic tego nie zmieni! Nienawidzę siebie za to! Życie w takiej podłej postaci jest chyba gorsze od niebytu…

– Kasieńko… Skarbie…

– Mamo, dlaczego mi na to pozwoliłaś…? – zawyłam.

Podeszła do mnie, podając mi chusteczki do nosa o kojącym, miętowym zapachu. Pogładziła mnie po policzku i pociągnęła za brodę. Nasze spojrzenia się spotkały. W tej krótkiej chwili zobaczyłam w jej oczach i troskę, i zrozumienie, i coś, co zdawało się wyglądać jak prośba o przebaczenie.

– Przepraszam – wyszeptała. – Nie… nie chciałam.

Objęła moją szyję. Poczułam, jak cała dygocze.

– Chodź! – rzekła, zachęcająco wystawiając rękę.

Znalazłyśmy się w siłowni, którą dwa lata temu skompletował mój ojciec na fali prozdrowotnego zrywu. Nigdy jednak nie miał serca do sportu, więc i tym razem zbyt długo z niej nie korzystał.

– Zważ się! – rozkazała.

– Mamy wagę?

– Od lat.

– Nie wiedziałam.

Spojrzałam na szklane ustrojstwo i poczułam strach przemieszany ze wstydem. „Ile ja mogę ważyć?” – przemknęło mi przez myśl, ale żadna odpowiedź nie przychodziła mi do głowy.

– No już! – ponagliła matka.

Gdy stanęłam na tym bezdusznym urządzeniu, musiałam się nieco wychylić, żeby zobaczyć wynik, który się ukazał.

– Ile?! – stęknęłam i poczułam, jak nogi się pode mną załamują.

Padłam jak długa.

* * *

Kiedy się ocknęłam, matka wlepiała we mnie zaszklone oczy i drżącym głosem szeptała moje imię. Obok niej stał ojciec i reszta rodziny, przyglądając mi się niczym chmara żądnych sensacji reporterów.

Nagle, przy drzwiach wejściowych nastał rwetes. Ktoś wszedł i wszyscy zwrócili się w jego stronę.

– Jest pogotowie! – pisnęła jedna z kuzynek.

– No, nareszcie! – syknęła Matylda. – Długo pan kazał na siebie czekać! Do roboty, doktorze! Tam. – Wskazała w moim kierunku. – Tam jest poszkodowana. Tylko proszę się postarać, jak nigdy dotąd – rzuciła w tym swoim apodyktycznym stylu. – Straciła przytomność i porządnie walnęła głową o podłogę.

Po chwili zobaczyłam skupioną twarz starszego mężczyzny, który lekko marszcząc brwi, patrzył na mnie badawczo.

– Czy coś panią boli?

Zaprzeczyłam.

– Zbadam panią – oznajmił oficjalnie.

– I co pan myśli? – zapytała natarczywie ciotka, gdy doktor ledwo dotknął mojej szyi. – Co z nią, na miłość boską, co z nią?

– Proszę dać mi pracować.

– Chyba panu nie przeszkadzam?

– Przeszkadza mi pani. Bardzo proszę opuścić pomieszczenie!

– Ale… – Ciotka aż się zapowietrzyła. – Ta dziecina jest niepełnoletnia!

– Proszę, aby zostali tylko najbliżsi.

– Przecież tu są tylko najbliżsi!

– Tylko opiekunowie – dodał nad wyraz zdecydowanie, prostując się.

– Też mi coś! – Ciotka prychnęła i okazując dezaprobatę, opuściła miejsce mojego kolejnego upokorzenia.

Kiedy zostaliśmy we czwórkę i nastała cisza, doktor zbadał mnie bardzo dokładnie, postępując zapewne według jakiegoś standardu, nakazującego unoszenie i opuszczanie rąk, wodzenie palcem przed oczyma czy uderzanie młoteczkiem w kolano.

– Wygląda na zwykłe omdlenie. Być może z przejedzenia. Ale nie można tego bagatelizować. Sugeruję zrobienie dokładnych badań i prześwietlenie głowy. Jest pani bardzo blada i ma zbyt wysokie ciśnienie. A do tego… Hmmm… – Doktor zwrócił się do mojej matki: – Córka powinna stracić trochę kilogramów, bo problemy zdrowotne, choćby omdlenia, mogą się nasilić. Serce wydaje się osłabione. Otyłość w tym wieku może się źle skończyć.

Ryknęłam płaczem.

– Przykro mi, ale etyka zawodowa nakazuje mi szczerość w trosce o dobro pacjenta.

– Tak… – szepnęła matka, klepiąc mnie po ramieniu. – Bardzo panu dziękujemy, doktorze.

Nie patrzyłam, jak autor gorzkich słów wychodził z pomieszczenia, ale słyszałam, jak ciotka Matylda ciskała w niego pytaniami, nie dając mu w spokoju opuścić naszego domu.

Matka zaprowadziła mnie do sypialni, obwieściwszy wszystkim, że powinnam odpocząć.

– Muszę do nich wracać – stwierdziła ze smutkiem w głosie.

– Wiem – odpowiedziałam.

– Ale znajdziemy rozwiązanie, zobaczysz! – Uśmiechnęła się. – Teraz, Kasieńko, połóż się spać. Jutro pogadamy – dodała i domykając drzwi, zniknęła w szarościach korytarza.

Resztę wieczoru spędziłam w pokoju, wypłakując złość, żal i wściekłość na to, jak wyglądałam. Kiedy zabrakło mi już łez, zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę to nie moja matka ponosiła za to winę, tylko ja sama. To przecież ja pochłaniałam kilogramy słodyczy, makaronów i chleba. Z wyjątkiem rodzinnych uczt, w czasie których ciotka Matylda każdemu wciskała jedzenie, nikt we mnie niczego nie wpychał. Nie byłam jakąś tam gęsią, którą tuczono na siłę. Sama tego chciałam, sama to robiłam.

– Ty durna dziewucho! – jęknęłam do siebie.

Tępo wpatrując się w nocną szafkę, rozmyślałam nad tym, do jakiego stanu się doprowadziłam, od kiedy to się zaczęło dziać i z jakiego powodu. Nie wymyśliłam niczego odkrywczego. Fakt, w mojej rodzinie od zawsze dużo się jadło, szczególnie w czasie zjazdów rodzinnych, które słynęły z uginających się stołów, ale przecież te zjazdy nie trwały cały rok… Ja natomiast przez cały rok jadłam, i to zdecydowanie za dużo.

– Muszę z tym skończyć, do jasnej cholery! – krzyknęłam w pewnym momencie, poderwawszy się z łóżka. – Nie może być ze mną aż tak źle! Nie może!

Zaczęłam się rozbierać. Najpierw nieśmiało, ociągając się przy każdym ruchu, potem coraz energiczniej. Gdy zostały mi tylko rajstopy, zerwałam je z siebie z takim impetem, że stały się dwiema podziurawionymi pończochami. Niemal nagusieńka podreptałam do garderoby i uchylając jej drzwi, stanęłam oko w oko z wielkim kryształowym lustrem, które zamontowano tu specjalnie z myślą o mnie, czyli o dziewczynie, która powinna kochać podziwianie swoich wdzięków o każdej porze dnia i nocy. Ja jednak raczej nie wpatrywałam się we własne odbicie, a już na pewno nie w odbicie prawie całkowicie pozbawione ubrania. Gdy w końcu podjęłam więc decyzję o konfrontacji z bezlitosną prawdą, nie byłam w stanie wydusić z siebie ani słowa, bo twór, który małpował moje ruchy, rodził we mnie przerażenie i odrazę. Mój dziwnie zawieszony stan trwał dobrą chwilę. Kiedy się ocknęłam, klepnęłam się po policzkach tak mocno, że aż syknęłam z bólu. Głośno westchnęłam i zaczęłam recytować:

– Jesteś gruba na własne życzenie i na własne życzenie od dziś zaczniesz chudnąć, Katarzyno!

Gdy wypowiedziałam te słowa, zrobiło mi się tak dziwnie lekko. Odniosłam nawet wrażenie, że zrzuciłam olbrzymi balast, który do tej pory ograniczał mnie w niewyobrażalny sposób. Położyłam się do łóżka i czując coś, co można nazwać względnym spokojem, próbowałam zasnąć. Nie było to jednak takie proste. Goście bowiem, pomimo zamieszania, które wywołałam, bez skrupułów wrócili do imprezowania, okraszając je gromkimi śmiechami, nieudacznymi śpiewami i jakimiś przytupami, które w oczach rozhulanej rodzinki zapewne uchodziło za pokaz taneczny najwyższych lotów.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: