Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Sztuka i literatura w XVIII i XIX wieku. Część 2: Epoka rozwoju ducha i ideały ludzkości - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sztuka i literatura w XVIII i XIX wieku. Część 2: Epoka rozwoju ducha i ideały ludzkości - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 643 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSPÓŁ­CZE­ŚNI KLAS­SY­KÓW. JEAN PAUL. HUM­BOLD­TO­WIE.

Li­ry­cy: Seu­me, Mat­thi­son, Tied­ge, He­bel. – Ele­gie Höl­der­li­na i Ily­pe­ry­on, – Kot­ze­bue. Lich­ten­berg. Hip­pel. – Hu­mor Jean-Pau­la i prze­ciw­staw­ność ide­ali­zmu i pań­stew­ko­ści. Raj wie­ku dzie­cię­ce­go, Ty­tan i Lata pod ce­pem ( Fle­gel-jah­re); Szko­ła przy­go­to­waw­cza do Es­te­ty­ki. Pi­sma po­li­tycz­ne i re­li­gij­ne. – For­ster. – Jan Mu­ül­ler ( hi­sto­ryk). – F. A. Wolf. – Wil­helm i Ale­xan­der Hum­bold­to­wie.

Jak z po­cząt­ku wzbi­jał się Go­ethe, i zpo­śród bo­jow­ni­ków okre­su Bu­rzy i Za­pę­dów i po­nad przed­sta­wi­cie­li daw­niej­szych pra­wi­deł sma­ku, tak zno­wu póź­niej, po­spo­łu z Schil­le­rem, wy­róż­niał się po­śród dwóch grup to­wa­rzy­szów sztu­ki: jed­ną z nich sta­no­wi­li mę­żo­wie idą­cy to­rem przez klas­sy­ków wy­tknię­tym; dru­gą – lu­dzie trzy­ma­ją­cy się kie­run­ku wręcz prze­ciw­ne­go wy­gó­ro­wa­ne­mu ide­ali­zmo­wi, któ­ry nie­ty­le zmie­rzał do uszla­chet­nie­nia rze­czy­wi­sto­ści ży­cia, ile ra­czej sta­wiał przed nią wzo­ry cel jej wska­zu­ją­ce. Ci ostat­ni przed­sta­wia­li w li­te­ra­tu­rze ba­wią­cej, a nie­wie­le war­tej, po­śled­ni na­strój epo­ki wraz z jej ułom­no­ścia­mi; hu­mo­ry­ści znów wy­zy­ski­wa­li samą tę sprzecz­ność, zaś mę­żo­wie na­uki opra­co­wy­wa­li swe przed­mio­ty w du­chu i w sma­ku, któ­ry ży­wi­li w so­bie wiel­cy po­eci. Je­śli do­da­my do tego, że jed­no­cze­śnie roz­wi­jał się ro­man­tyzm, mieć bę­dzie­my wy­obra­że­nie o zdu­mie­wa­ją­cem bo­gac­twie. Mia­ło to swe ujem­ne stro­ny, że na­ród nie­miec­ki wła­ści­wie za­warł się w ob­rę­bie li­te­rac­kie­go tyl­ko ist­nie­nia; przy­znać ato­li po­trze­ba, że mia­ło to wła­śnie jak­naj­więk­sze zna­cze­nie dla po­stę­po­we­go roz­wo­ju sa­me­goż ży­cia. W pierw­szym rzę­dzie sto­ją li­ry­cy; Seu­me, któ­ry mię­dzy sprze­da­ny­mi Hes­sa­mi wal­czyć mu­siał w Ame­ry­ce, a po­tem od­był wy­ciecz­kę do Sy­ra­ku­zy, sto­ic­kim spo­so­bem my­śle­nia przy­po­mi­na­ją­cy Klin­ge­ra i Kan­ta, a za­pa­łem dla wol­no­ści – Schil­le­ra i Fich­te­go, po­waż­ny aż do ocię­ża­ło­ści; obok Nie­go od­zna­cza­ją­cy się sen­ty­men­tal­ną ele­gan­cyą Mat­thi­son, któ­ry z ener­gicz­niej­szym Sa­lis'em po­spo­łu wpro­wa­dził zno­wu ma­lo­wa­nie kra­jo­bra­zu; da­lej pe­łen ko­bie­co­ści Tied­ge ze Zwier­cia­dłem ko­biet, któ­ry w swo­jej Ura­nii, z ele­gij­ną tę­sk­no­tą do lep­sze­go po­za­ziem­skie­go świa­ta, ujął w rymy idee prak­tycz­ne­go ro­zu­mu: Boga, cno­tę i nie­śmier­tel­ność; da­lej jesz­cze Ko­se­gar­ten i Bag­ge­sen na Pół­no­cy, na­ce­cho­wa­ni wy­mu­szo­nym po­lo­tem, do­świad­cza­ją­cy swych sił w roz­ma­itych for­mach, zdo­by­wa­ją­cy się tu i owdzie na dziel­niej­sze swej twór­czo­ści pło­dy; na po­łu­dniu zno­wu śpie­wak przy­ro­dy He­bel, ze swe­mi uro­cze­mi idyl­la­mi w na­rze­czu al­le­man­skiem, i na­iw­ne­mi, peł­ne­mi głę­bo­kie­go zna­cze­nia opo­wie­ścia­mi w Szka­tuł­ce nad­reń­skie­go przy­ja­cie­la domu, ist­ny od­ro­dzo­ny Cau­dius. Wszyst­kich ich prze­ści­ga mło­dzień­czy ge­niusz Hol­der­li­na; prze­dział mię­dzy ide­ałem, któ­ry no­sił w du­szy i w po­etycz­ne przy­oble­kał kształ­ty, a szorst­ką, po­spo­li­tą rze­czy­wi­sto­ścią, wy­rwał mu z pier­si wspa­nia­łe 'ele­gie, ale też zgo­to­wał mu zgu­bę: czy­sta mi­łość, któ­rą za­pło­nął do pew­nej szla­chet­nej ko­bie­ty, swo­jej Dio­ty­my, bru­tal­ne ob­cho­dze­nie się z nią męża, a na­stęp­nie jej śmierć, roz­stro­iły wraż­li­we stru­ny jego du­szy – aż do po­mie­sza­nia zmy­słów. (*)

Pieśń Hol­der­li­na o lo­sie czło­wie­ka rów­na się pie­śni Park w Ifi­ge­nii, świa­dec­two da­jąc wła­snym sło­wom po­ety: że świę­ta me­lo­dya do­by­wa się z ser­ca wów­czas, gdy ono cier­pi i pół­noc zgry­zot prze­cho­dzi, i że po­dob­nie jak śpiew sło­wi­ka raj­sko w ciem­no­ści nocy roz­brzmie­wa, tak też do­pie­ro wśród głę­bo­kie­go cier­pie­nia ży­cio­wa pieśń świa­ta nam dźwię­czy. Inne po­ezye pi­sa­ne są w du­chu Schil­le­ra. Tak np. gdy po­eta wy­sła­wia wiel­ką mi­strzy­nię, po­trze­bę, któ­ra pod­nie­ca lu­dzi do roz­wi­nię­cia swych sił i z cza­su two­rzy szko­łę wiecz­no­ści.

Tyl­ko w ża­rze sło­necz­nym zło­ty kłos doj­rze­wa,

Tyl­ko krew męż­nych wol­ność w dumę przy­odzie­wa

Ko­niecz­ność świę­tym gro­mem, z nie­zbła­ga­ną siłą,

I dniu jed­nym speł­nia to, co wie­kom trud­ne było;

I choć, sro­żąc się, na­wet raj zbu­rzyć nam może -

Niech drżą świa­ty: nie zgi­nie co wiel­kie i boże!

Nad to w jego odach czu­łość na wra­że­nia przy­ro­dy spla­ta się cza­row­nie z uczu­ciem ser­decz­nem. Zda­je się, jak­by Hol- – (*) W tem miej­scu ze str. 395 ory­gi­na­łu opusz­czo­no 24 wier­sze po­eyi Höl­der­li­na – rzecz bla­da a trud­na do prze­ło­że­nia.

der­lin za każ­dym ra­zem po­raz pierw­szy na świat spo­glą­dał i ogar­nia­ny był zdu­mie­niem nad wiel­ko­ścią cu­dów, – jak­by myśl, że prze­cie coś ist­nie­je, jakg­dy­by wspa­nia­łość wszech­świa­ta, zma­ga­ła go i odu­rza­ła. W po­dob­nym też du­chu na­pi­sa­ny jest ury­wek tra­ge­dyi Em­pe­do­kles. Po­eta – fi­lo­zof, któ­ry wszę­dzie całą du­szą ogar­nąć pra­gnie ca­łość, aby módz jak Bóg Syć i ko­chać, a prze­cież, wszę­dzie zmu­szo­ny jest po­prze­stać na ob­ja­wach uka­zu­ją­cych się tyl­ko obok sie­bie i na­stę­pu­ją­cych po so­bie, usi­łu­je, po­dob­nie jak Faust, wy­swo­bo­dzić się z gra­nic skoń­czo­no­ści i rzu­ca się w pło­ną­cą Etnę. Ro­mans Hy­pe­ry­on jest, tak jak Wer­ther, wy­la­niem du­szy w li­stach. Hy­pe­ry­on wal­czy w nie­szczę­śli­wej woj­nie o wy­swo­bo­dze­nie Hel­le­nów; za­da­niem jest tu prze­ciw­sta­wie­nie smut­nej te­raź­niej­szo­ści i wspa­nia­łe­go świa­ta sta­ro­żyt­ne­go i en­tu­zy­astycz­ne zwia­sto­wa­nie na­uki o jed­no­ści bytu, któ­rą Höl­der­li­na przy­ja­cie­le mło­do­ści, Schel­ling i He­gel, póź­niej fi­lo­zo­ficz­nie wy­ło­ży­li. "Sta­no­wić jed­ność ze wszyst­kiem, to ży­cie bó­stwa, to nie­bo czło­wie­ka. Jed­no sta­no­wić ze wszyst­kiem, co żyje; w bło­go­sła­wio­nym za­po­mnie­niu o so­bie po­wró­cić znów na łono po­wszech­nej przy­ro­dy! Jed­no sta­no­wić ze wszyst­kiem, co żyje! Temi sło­wa­mi cno­ta od­rzu­ca pan­cerz gnie­wu, duch czło­wie­ka skła­da ber­ło i wszyst­kie my­śli pierz­cha­ją wo­bec ob­ra­zu wiecz­nie jed­ne­go świa­ta; spi­żo­wy los wy­rze­ka się pa­no­wa­nia, ze związ­ku istot zni­ka śmierć i wiecz­na mło­dość uszczę­śli­wia i upięk­sza świat; dys­so­nan­se jego są jak­by sprzecz­ką ko­chan­ków. Po­jed­na­nie tkwi już w sa­mej sprzecz­ce, i wszyst­ko co roz­dzie­lo­nem jest, znów się z sobą łą­czy. Wy­bie­ga­ją z ser­ca i wra­ca­ją doń żyły krew roz­no­szą­ce i je­dy­ne, wiecz­ne, ża­rzą­ce ży­cie jest wszę­dzie. Z dzie­cię­cej har­mo­nii wy­szły nie­gdyś ludy, – i har­mo­nia du­chów sta­nie się po­cząt­kiem no­wej hi­sto­ryi świa­ta. Od szczę­ścia ro­ślin­ne­go po­czę­li lu­dzie i wzra­sta­li, do­pó­ki nie doj­rze­li; od­tąd fer­men­to­wa­li bez prze­rwy; aż oto te­raz ludz­kość w cha­otycz­nym znaj­du­je się sta­nie, tak, że wszy­scy ci, co jesz­cze czu­ją i wi­dzą, za­wro­tu gło­wy do­sta­ją. Ale pięk­ność pierz­cha z ży­cia lu­dzi w sfe­rę du­cha; ide­ałem sta­je się to, co było na­tu­rą; i gdy drze­wo od spodu uschło i spruch­nia­ło, wierz­cho­łek czer­stwo wzbi­ja się jesz­cze w górę i zie­le­ni się w bla­sku sło­necz­nym, jak nie­gdyś sam pień za dni mło­do­ści. Jde­ałem jest to, co było na­tu­rą. Po nim, po tym ide­ale, po­tem od­mło­dzo­nem bó­stwie, roz­po­zna­ją się nie­licz­ni wy­bra­ni i jed­ność sta­no­wią, gdyż ide­ał jest je­den w nich wszyst­kich, i od nich-to, od nich, roz­po­czy­na się nowa epo­ka w ży­ciu świa­ta. "

Naj­bliż­sze ato­li oto­cze­nie po­etów sta­no­wi­ła pu­blicz­ność szu­ka­ją­ca roz­ryw­ki i pra­gną­ca wi­dzieć w sztu­ce swój wła­sny wi­ze­ru­nek, bez wzglę­du na to, że jesz­cze Schil­ler za­py­ty­wał:

Lecz zwa­żaj tyl­ko, mój bra­cie, co jesz­cze może wiel­kie­go

Spo­tkać tę nę­dzo­tę, co przez nią stać się? – Oni-to knu­ją

In­try­gi, dają na fan­ty i łyż­ki srebr­ne ścią­ga­ją, "

Go­to­wi na­wet na prę­gierz, lub na coś wię­cej, się wa­żyć.

Otóż zja­wił się Schmidt von Wer­neu­chen, któ­ry naj­po­spo­lit­szą, po­ezyę do­mo­we­go go­spo­dar­stwa w rymy uj­mo­wał, uboż­szy niż Voss, bar­dziej bez­ce­lo­wy niż Mat­thi­son, z któ­ry­mi A. W. Schle­gel ka­zał mu pieśń współ­za­wod­ni­czą, za­nu­cić.

Schröder, któ­ry Sha­ke­spe­are'a na nie­miec­ką wpro­wa­dził sce­nę, If­fland, gry­wa­ją­cy cha­rak­te­ry Go­ethe­go i Schil­le­ra, jako pi­sa­rze jęli się… ro­dza­ju sztuk wzru­sza­ją­co – ro­dzin­nych, upra­wia­ne­go już w An­glii i Fran­cyi, ro­dza­ju miesz­czań­sko – sen­ty­men­tal­ne­go, w któ­rym prze­cież tkwi­ło ją­dro zdro­wej mo­ral­no­ści. O wie­le lek­ko­myśl­niej­szym i chwiej­niej­szym w mo­ral­no­ści był Kot­ze­bue; wbrew su­ro­wo­ści Kan­ta unie­win­niał on sła­bo­ści na­tur ła­two się uwieśdź da­ją­cych; pa­trzał po­błaż­li­wie na ciem­ne punk­ta w dzie­jach żon, któ­re znów przez mę­żów do ła­ski przy­wra­ca­ne by­wa­ją, boć i sami mę­żo­wie nie są lep­si. We­wnętrz­ną po­ezyę za­stę­po­wał ze­wnętrz­ną te­atral­ną ro­bo­tą, ale ce­lo­wał w tem zręcz­no­ścią ist­ne­go wir­tu­oza, za­wsze pe­łen wy­na­laz­czo­ści i by­strych na ży­cie po­glą­dów; znał swo­ją pu­blicz­ność, po­cią­gał ją i umiał nią owład­nąć, czy­to wy­śmie­wał miesz­kań­ców ma­łych mia­ste­czek lub ro­man­ty­ków, czy­też, sam się wspi­na­jąc na ko­tur­nach tra­ge­dyi ro­man­tycz­nej, współ­za­wod­ni­czył w utwo­rach ry­cer­skich z Babo'nem i Tör­ring'iem, a po­tem zno­wu po­wsze­dnie od­zwier­cie­dlał ży­cie – z rów­ną obo­jęt­no­ścią, re­li­gię czy wol­no­myśl­ność, wznio­słe fra­ze­sy i gmin­ne żar­ty wy­zy­sku­jąc dla chwi­lo­wej ucie­chy. Klas­sy­cy nie­miec­cy nie­bar­dzo żywo zaj­mo­wa­li; wy­ma­ga­li oni dla sie­bie w słu­cha­czach pew­ne­go wznie­sie­nia się wy­si­le­nia: otóż Kot­ze­bue, po­spo­łu z au­to­ra­mi po­dob­nież mu uspo­so­bie­nia – ale on naj­zręcz­niej – do­star­cza­li tłu­mo­wi ła­twiej a lek­ko­myśl­nej roz­ryw­ki. Sam po­zba­wio­ny wszel­kiej ide­al­no­ści ob­ra­żał Kot­ze­bue uczu­cia ide­al­ne pa­try­otycz­nej mło­dzie­ży, i padł też pod szty­le­tem jed­ne­go z ma­rzy­cie­li. Jak utwo­rom sce­nicz­nym Schröde­ra i If­flan­da od­po­wia­da­ły po­wie­ści ro­dzin­ne Her­me­sa, tak dzie­ła dra­ma­tycz­ne Kot­ze­bu­ego w opo­wia­da­niach La­fon­ta­ine'a znaj­do­wa­ły od­po­wied­nie dla sie­bie to­wa­rzy­stwo. Głęb­szym był Lo­renz Stark, En­ge­la; wię­cej po­wa­bu po­sia­da­ły po­wiast­ki Mu­sau­sa, jak­kol­wiek ten ostat­ni jesz­cze, wzo­rem Wie­lan­da, trak­to­wał przed­miot z pew­ną iro­nią.

Mniej jako po­eta, bar­dziej jako zna­ko­mi­ty uczo­ny i czło­wiek dow­cip­ny, zwra­ca na sie­bie uwa­gę po­śród ru­chu i prze­ci­wieństw epo­ki, ge­tyn­geń­ski pro­fes­sor Lich­ten­berg, hi­po­kon­drycz – ny hu­mo­ry­sta, wiel­ki w drob­nych rze­czach; "w każ­dym jego żar­cie tkwi ukry­te za­gad­nie­nie, " wy­ra­ził się był o nim Go­ethe, z któ­re­go traf­nych uwag nie­jed­ną już przy­to­czy­li­śmy. Prze­ciw­nie znów Thüm­mel był pe­łen jo­wial­ne­go hu­mo­ru; w swej Po­dró­ży do po­łu­dnio­wych pro­win­cyj Fran­cyi roz­wi­ja on sze­reg ko­micz­nych ob­ra­zów z lu­dzi i rze­czy, tu­dzież uwag ro­zu­mo­wych, na lma­łem za­zwy­czaj po­prze­sta­ją­cych. Śro­dek mię­dzy tymi oby­dwo­ma zaj­mu­je Hip­pel w Kró­lew­cu; w jego Dro­gach ży­cia ( Le­ben­släu­fe) i Wy­pra­wach na wsze stro­ny ( Kreuz-und Quer-Züge), głów­nym wąt­kiem jest ży­cio­rys; z wia­rą w swo­bod­niej­szą, i lep­szą, przy­szłość ludz­ko­ści, od­bi­ja on we wklę­słem zwier­cie­dle sa­ty­ry prze­wrot­no­ści współ­cze­sne­go mu świa­ta; on też pierw­szy idee Kan­ta z uczel­ni w koła ukształ­co­ne­go to­wa­rzy­stwa wpro­wa­dził.

Tak tedy i Jean Paul Fry­de­ryk Rich­ter zna­lazł dla sie­bie grunt przy­go­to­wa­ny ( 1763 – 1825). W po­dob­nie gnę­bią­cych sto­sun­kach jak on, nie wzra­stał jesz­cze ża­den wiel­ki po­eta. Twar­da szko­ła nie­do­stat­ku wy­cho­wa­ła go przed in­ny­mi na po­etę ubo­gich i opusz­czo­nych. Obo­wiąz­ków ka­pła­na po­ezyi, po­cie­sza­ją­ce­go, ko­ją­ce­go bóle, nikt wier­niej od nie­go nie speł­niał; nikt z więk­szą mi­ło­ścią nie wy­ka­zy­wał, że war­tość ży­cia nie leży na­zew­nątrz, lecz we­wnątrz nas, w po­ję­ciu, w ja­kiem przed­mio­ty i sto­sun­ki przyj­mu­je­my; nikt głę­biej nie od­czuł i nie od­ma­lo­wał szczę­ścia, ja­kie każ­de ser­ce czy­ste i ocho­cze na­wet w rze­czy naj­drob­niej­szej, w naj­więk­szej po­wsze­dnio­ści zna­leźć może. Wy­zwo­le­nie się uczu­cia, obu­dze­nie się w ludz­ko­ści od­wa­gi do tego, aby się go nie wsty­dzić, lecz się niem na­pa­wać, po­pchnę­ły były do prze­le­wa­ją­cej się przez brze­gi uczu­cio­wo­ści. Jean Paul za­warł się w jej ob­rę­bie jak Klop­stock; ato­li wspól­ną ich za­słu­gę sta­no­wi to, że wła­sne ser­ce i ser­ce ludu zwra­ca­li ku przed­mio­tom świę­tym i pod­nio­słym; że Bóg i do­bro czło­wie­ka, cno­ta i wol­ność były tre­ścią, któ­rą uczu­cie wy­peł­nia­li, uszla­chet­nia­jąc je i uświę­ca­jąc. Ci­sną­ca się do oka łza nic po­win­na nas w tym ra­zie w błąd wpro­wa­dzać, naj­mniej zaś u Jean-Paul'a, któ­ry Sen­ty­men­tal­ność żar­tem prze­ry­wa, boć prze­cież śmia­nie się zpo­za łez leży w na­tu­rze hu­mo­ru. Po­eta za­mło­du wy­ra­biał so­bie ocet sa­ty­ry, za­nim otwo­rzył świa­tu swe ser­ce mi­ło­ści peł­ne; póź­niej szły już z sobą ręka w rękę: roz­kła­da­ją­cy dow­cip, któ­ry z prze­wrot­no­ści i prze­ci­wieństw bytu wy­wią­zy­wał ucie­chę ko­mi­zmu, i ma­rzy­ciel­ski za­pał uczu­cia, wzbi­ja­ją­cy się na wy­ży­nę nie­skoń­czo­no­ści i ogar­nia­ją­cy wszyst­ko, co wznio­słe. Ide­al­ne unie­sie­nie uczu­cia i hu­ma­ni­tar­ne wy­kształ­ce­nie jed­no­stek, w peł­nem prze­ci­wień­stwa ze­sta­wie­niu z miesz­czań­sko­ścią, z cia­snym wid­no­krę­giem pań­ste­wek i zbu­twia­łym ła­dem pu­blicz­nym w ów­cze­snych Niem­czech, two­rzą zwy­kłe tło u Jean-Paul'a. W ze­sta­wie­niu tych sprze­ci – wieństw wy­trwał on do koń­ca; gdy tym­cza­sem Go­ethe i Schi­ler, przy­mknąw­szy do Hel­la­dy, kształ­to­wa­li so­bie ide­ał pięk­ne­go czło­wie­czeń­stwa. W "Kräh­win­kel" i "Flach­sen­fin­gen" ośmie­szał ów­cze­sne sto­sun­ki, wsze­la­ko zwra­cał też uwa­gę na to, co w lu­dziach rdzeń ich du­szy sta­no­wi, oraz na bło­go­sła­wień­stwo le­żą­ce na­wet w naj­drob­niej­szych rze­czach, przez co jed­no­cze­śnie i ser­ca po­ru­szał. Oto co sam pi­sze: "Za­wsze zna­łem trzy tyl­ko dro­gi do sta­nia się szczę­śli­wym. Pierw­szą z nich, wio­dą­cą w górę, jest: prze­drzeć się tak da­le­ko przez ob­ło­ki ży­cia, aż cały świat ze­wnętrz­ny, z jego wil­cze­mi do­ła­mi, kost­ni­ca­mi i pio­ru­no­chro­na­mi, uj­rzy­my zda­la pod no­ga­mi, niby zdrob­nia­ły dzie­cin­ny ogró­dek. Dru­ga dro­ga jest ta: spaść pro­sto w ów ogró­dek i tak się wy­god­nie w ja­kiej bróz­dzie usa­do­wić, aby, wyj­rzaw­szy ze swe­go cie­płe­go gniaz­da, niby gniaz­da skow­ron­ka, nie wi­dzieć już rów­nież ani wil­czych do­łów, ani kost­nic i żer­dzi, tyl­ko same kło­sy, z któ­rych każ­dy dla sie­dzą­ce­go w gnieź­dzie pta­ka jest drze­wem, pa­ra­so­lem od desz­czu i słoń­ca. Trze­cia na­ko­niec dro­ga, któ­rą za naj­trud­niej­szą a naj­ro­zum­niej­szą uwa­żam, za­le­ży na od­mie­nia­niu ko­lej­nem dwóch po­przed­nich. " Na tej zaś od­mia­nie, od­by­wa­ją­cej się u nie­go tak chy­żo, że obie prze­ciw­no­ści spły­wa­ją się z sobą, po­le­ga wła­śnie hu­mor, ko­ja­rze­nie rze­czy wznio­słych i ma­łych, rzeź­wią­ca siła tego, co roz­śmie­sza, i tego, co wzru­sza. Na skrzy­dłach na­tchnie­nia po­eta wzbi­ja się wy­so­ko po­nad chmu­ry zie­mi i jak ptak raj­ski za­pa­da w sen pod­czas lotu i na wy­so­ko­ści prze­sy­pia wstrzą­śnie­nia i bu­rze da­le­ko w dole pod nim bę­dą­cej zie­mi, po­grą­żo­ny w bło­giem, roz­kosz­nem ma­rze­niu o swej ide­al­nej oj­czyź­nie. Ale oto na­gle uka­zu­je się po­śród nas, czy­niąc z po­ezyi swej szkło po­więk­sza­ją­ce; kro­pla wody zmie­nia się wte­dy w mo­rze ro­ją­ce się ży­ciem, pleśń w las pal­mo­wy, pia­sek w po­ły­sku­ją­ce sto­sy klej­no­tów. Na­raz od­wra­ca szkło, i sta­je się ono źwier­cia­dłem wklę­słem, rzu­ca­ją­cem na ścia­nę roz­we­se­la­ją­ce cie­nie głupstw, mrzo­nek, przy­war i ułom­no­ści moż­nych i ma­lucz­kich tego świa­ta. Jed­nak­że pio­no­wy chód czło­wie­ka, trzy­ma­ją­cy śro­dek mię­dzy wzlo­tem w prze­strzeń ete­ru a sie­dze­niem w ukry­tem gnieź­dzie; ja­sne, zdro­we oko, któ­re w sa­mej rze­czy­wi­sto­ści do­strze­ga to, co w niej jest naj­istot­niej­szem i wie­ku­istem, a w czy­nach bo­ha­te­rów i lo­sach lu­dów wi­dzi rdzeń na­tu­ry czło­wie­ka i rzą­dy Opatrz­no­ści; ta środ­ko­wość ży­cia, ta jed­no­dź­więcz­ność świa­ta we­wnętrz­ne­go z ze­wnętrz­nym, przed­sta­wie­nie idei w pro­stych a wiel­kich ry­sach i kształ­tach, pla­stycz­na for­my skoń­czo­ność, jaką Schil­ler i Go­ethe na an­ty­kach zdo­by­li: wszyst­ko to po­zo­sta­ło ob­cem po­ecie. Kwia­ty bytu wy­da­wa­ły mu się jak­by ska­mie­nia­ło­ścia­mi kli­ma­tu nie­ist­nie­ją­ce­go na zie­mi; jego po­ezya jest tę­sk­no­tą du­cha do nie­bie­skiej oj­czy­zny, od­zwier­cie­dla­ją­cej się jesz­cze naj­czę­ściej w nie­win­nej du­szy dziec­ka. Ta tę­sk­no­ta do świa­ta po­za­ziem­skie­go na­da­je mu chwy­ta­ją­cy za ser­ce po­wab wdzięcz­nej me­lan­cho­lii, na­da­je mu re­li­gij­ne na­masz­cze­nie; ato­li sta­łe for­my rze­czy­wi­sto­ści za­nad­to się już u nie­go roz­pły­wa­ją w ete­rycz­ną po­wiew­ność. Jak­kol­wiek w idyl­li Na­uczy­cie­la wiej­skie­go, od­zwier­cie­dla­jąc sie­bie i swe ży­cie, nie unik­nął iro­nii, prze­cież oży­wia­ła go przy­tem apo­stol­ska ener­gia w na­wo­ły­wa­niu lu­dzi do praw­dy, do­bra i pięk­na, i nie­jed­ne­mu Jean-Paul oca­lił du­szę lub stał się dlań, jak dla mnie sa­me­go, prze­wod­ni­kiem mło­do­ści, strze­gą­cym go od ska­że­nia się gmin­no­ścią, od nik­czem­no­ści kłam­stwa.

Jean-Paul'owi zby­wa na sztu­ce pla­stycz­nej; jest to na­tu­ra mu­zy­kal­na. Bu­do­wie jego dzieł brak­nie ja­sno­ści i sy­me­tryi w pro­por­cy­ach; głów­ny za­rys bywa ubo­gim, a mimo to po­wi­kła­nym; prze­bieg ak­cyi wle­cze się le­ni­wo, lub gubi w co­raz-to no­wych przy­staw­kach i wy­sko­kach; wą­tek po­wie­ścio­wy bywa za­zwy­czaj drew­nia­nem rusz­to­wa­niem, któ­re po­eta wzno­si la­da­ja­ko, nie­wie­le się trosz­cząc o trwa­łość i mia­rę, by na­stęp­nie dla ozdo­by po­za­wie­szać na niem pro­mie­nią­ce bar­wa­mi i upa­ja­ją­ce wo­nią wień­ce kwia­to­we swych my­śli i uczuć. Cha­rak­te­ry jego po­wra­ca­ją wie­lo­krot­nie pod róż­ne­mi na­zwa­mi w róż­nych jego dzie­łach, jak sta­le po­wta­rza­ją­ce się fi­gu­ry w ko­me­dy­ach: obok… kwie­ci­stej du­szy ko­bie­cej, przed­sta­wia się nam, to wol­no­myśl­na, to znów za­prząt­nio­na do­mem, po­stać nie­wie­ścia; obok czło­wie­ka ci­che­go, po­prze­sta­ją­ce­go na ma­łem – czło­wiek wyż­szy, wy­rze­ka­ją­cy się świa­ta, aby się zwró­cić ku rze­czom bo­skim, któ­ry jed­nak­że nie­mniej za­nie­dbu­je dla nich pra­co­wać, dzia­łać, jak i isto­ta ob­da­rzo­na ta­len­tem ko­micz­nym, któ­ra, śmie­jąc się ze świa­ta, z szy­der­stwem przez ży­cie prze­cho­dzi: tam­ten jest przed­sta­wi­cie­lem wznio­słych my­śli i uczuć au­to­ra, ten – jego sa­ty­rycz­ne­go upodo­ba­nia i prze­ni­kli­wo­ści. Po nim na­stę­pu­je nie­oszli­fo­wa­ny dro­gi ka­mień, w po­sta­ci ma­ją­ce­go się wy­cho­wy­wać mło­dzień­ca, i kil­ku dys­tyn­go­wa­nych sa­mo­lu­bów, peł­nych chło­du i zło­śli­wo­ści. Mu­zy­kal­nej po­ezyi Jean-Paul'a brak­nie przy­tem ze­wnętrz­nej for­my, mu­zy­kal­ne­go pier­wiast­ku wier­sza i rymu; na­to­miast przy­wykł on wy­ra­żać wszyst­ko w ob­ra­zach lub uzu­peł­niać rze­czy po­rów­na­nia­mi; jego śmia­łość w uży­wa­niu wy­ra­żeń prze­no­śnych bywa czę­sto szczę­śli­wym uwień­czo­na skut­kiem, na­to­miast jego al­lu­zye nie­rzad­ko po­zo­sta­ją nie­zro­zu­mia­łe­mi, przed­sta­wie­nie zaś rze­czy za­gad­ko­wem lub nie­smacz­nem. Z po­wo­du, że Rich­ter po­my­sły swe ze sta róż­no­rod­nych ka­wał­ków w mo­zai­kę ukła­da, ko­ja­rząc bar­dzo czę­sto po­ję­cia naj­od­le­glej­sze z wy­szu­ka­nym dow­ci­pem i prze­ry­wa­jąc so­bie no­we­mi kon­cep­ta­mi – styl jego sta­je się pstrym i za­wi­łym: pi­sarz ten nie umiał sza­fo­wać swem bo­gac­twem, i za­rzu­ca­ły mu to już Ke­nie. Bo­gac­two prze­cież tem nie­mniej ist­nie­je, i mimo dzi­wactw nie moż­na nie­uznać rze­czy prze­pysz­nych.

Naj­le­piej było po­ecie w Raju lat dzie­cin­nych; sen wspo­mnień bu­dzą­ce­go się ży­cia sil­nie się go jesz­cze trzy­mał, naj­wcze­niej­sze dni mło­do­ści były dlań naj­pięk­niej­sze­mi, wszyst­ko, co po nich na­sta­ło, sta­no­wi­ło tyl­ko od­dźwięk owych, tak ci­chych, ale tak czy­stych, to­nów pierw­sze­go uczu­cia w ży­ciu. Dzie­cin­ne­mu wie­ko­wi jed­nost­ki od­po­wia­da idyl­licz­ny stan ludz­ko­ści, a Jean-Paul jest jed­nym z naj­więk­szych idyl­li­stów. Ci­che ży­cie na­tur dzie­cię­co-har­mo­nij­nych, z jego tak nie­sta­łe­mi a jed­nak tak nie­wy­czer­pa­ne­mi po­wa­ba­mi, ma­lo­wał Rich­ter w spo­sób nie­po­rów­na­ny; jego Na­uczy­cie­ląt­ko Wuz, jego Qu­in­tus Fi­xle­in, obok tylu in­nych wi­ze­run­ków w więk­szych już dzie­łach, mają, war­tość nie­prze­mi­ja­ją­cą. Da­lej ma­lu­je tak­że pierw­sze ide­al­ne unie­sie­nia du­szy mło­dzień­czej w mi­ło­ści, przy­jaź­ni, re­li­gii, pa­try­oty­zmie i swo­bod­nem my­śle­niu, wez­bra­nie za­kwi­ta­ją­ce­go uczu­cia i za­pał dla wiel­kich czy­nów; sta­wia­jąc zaś wo­bec prze­czu­wa­ją­cej i ma­rzą­cej du­szy świat z jego ogra­ni­cze­nia­mi, ułu­da­mi i pod­stę­pa­mi, wy­zy­sku­je prze­ci­wień­stwa wy­ni­ka­ją­ce z ze­sta­wie­nia wy­gó­ro­wa­ne­go ide­ali­zmu i re­ali­zmu po­wsze­dnie­go. Ze star­cia tego wy­wią­zu­je się hu­mor, któ­ry przy czy­sto­ści ser­ca i pro­sto­cie nie za­rze­ka się też kre­ślić nie­za­rad­no­ści, chi­me­rycz­no­ści i nie­zdar­no­ści lat pierw­szej mło­do­ści, obok pro­sto­ty sta­wia na­iw­ność; ale wte­dy gdy ją wy­śmie­wa­my, wzru­sza nas jed­no­cze­śnie i upo­ka­rza szla­chet­ność nie­zep­su­tej na­tu­ry, wię­cej war­tej niż wszyst­kie mi­ster­no­ści cy­wi­li­za­cyi. Do­pro­wa­dzić tę szla­chet­ność do har­mo­nij­ne­go wy­kształ­ce­nia i do za­pa­no­wa­nia nad sto­sun­ka­mi świa­ta: oto za­da­nie, ja­kie po­eta so­bie sta­wia.

Speł­ni­ło się to już w jego Nie­wi­dzial­nej Loży i w He­spe­ru­sie, i li­ry­ka ser­ca, w po­łą­cze­niu z try­ska­ją­cym dow­ci­pem, pod­nio­słe za­pa­try­wa­nie się na świat, obok drob­nost­ko­we­go ma­lo­wa­nia, mimo bra­ku for­my, za­chwy­ca­ły, oso­bli­wie ko­bie­ty. Opu­ściw­szy ro­dzin­ne stro­ny w Gó­rach Jo­dło­wych, gdzie po­rzu­cił był sta­no­wi­sko na­uczy­cie­la, przy­był do We­ima­ru i Ber­li­na, i gdy się zna­lazł w oto­cze­niu dusz pięk­nych i ener­gicz­nych, gdy po­wi­tał wiel­kich współ­to­wa­rzy­szów w po­ezyi i roz­sze­rzył swój po­gląd na rze­czy­wi­stość, sam pi­sał do jed­ne­go ze swych przy­ja­ciół, że los ro­zum­nie, ma­jąc jego Ty­ta­na na wi­do­ku, prze­pro­wa­dził go przez wszyst­kie te pró­by ognio­we. Toż Char­lot­ta Kalb "Ty­ta­ni­da, " chcia­ła się roz­wieśdź dla nie­go; po­dob­nież inne do nie­go wzdy­cha­ły: on ato­li, za­miast ko­biet ge­nial­nych, jął szu­kać dla sie­bie ra­czej roz­sąd­nej, ser­decz­nej żony, i taką też zna­lazł. Z nią po­wró­cił w stro­ny ro­dzin­ne, do ży­cia ci­che­go w mier­nym do­stat­ku.

Ty­tan, ze wzglę­du na ideę swo­ją, jest naj­po­tęż­niej­szym ze wszyst­kich ro­man­sów; ubo­le­wać tyl­ko trze­ba, że wy­ko­na­nie tego utwo­ru, z po­wo­du wspo­mnia­nych po­wy­żej ułom­no­ści po­ety, już dziś pod nie­jed­nym wzglę­dem nie od­po­wia­da wy­ma­ga­niom sma­ku. Wy­sta­wia­jąc tra­gicz­ny ko­niec na­tur ty­ta­nicz­nych lub dusz w jed­no­stron­nym zbłą­ka­nych kie­run­ku, oraz szczę­śli­wość i har­mo­nij­ne wy­kształ­to­wa­nie się głów­nej po­sta­ci, któ­rej szla­chet­ny kru­szec oczysz­cza się przez zbo­cze­nia i nad­mier­no­ści, dzie­ło to wska­zać się sta­ra, że tyl­ko czy­ny na­da­ją, ży­ciu ener­gię, tyl­ko mia­ra "za­pew­nia mu sta­tecz­ność i po­wab; gdy tym­cza­sem mar­nie­ją ci wszy­scy, "któ­rzy mlecz­nej dro­gi nie­rze­tel­no­ści i tę­czy fan­ta­zyi użyć­by chcie­li za ka­błą­czek dla swej ręki, nie­bę­dąc nig­dy w moż­no­ści na­cią­gnię­cia go stru­ną. " Jak­kol­wiek sam po­eta cier­piał, i to bar­dzo, na łą­cze­nie w jed­no cho­ro­bli­wo­ści i ge­nial­no­ści, w utwo­rze tym prze­cież je­dy­nie zu­peł­ne try­um­fu­je zdro­wie; w bla­sku wy­gó­ro­wa­ne­go ży­cia fan­ta­zyj­ne­go wy­sta­wio­ne są tu za­ra­zem z prze­ra­ża­ją­cą siłą jego nie­bez­pie­czeń­stwa i cier­pie­nia, gdy tym­cza­sem praw­dzi­wy ide­alizm nie za­rze­ka się en­tu­zy­astycz­ne­go snu mło­do­ści, lecz go wy­peł­nia i przez to samo rze­czy­wi­stość uzac­nia. A jed­nak Al­ba­no na tro­nie we Flach­sen­fin­gen, nie je­st­że zno­wu hu­mo­ry­stycz­nym wi­ze­run­kiem sprzecz­no­ści w ów­cze­snych Niem­czech, wiel­kich w du­chu, a ma­łych w świe­cie? Mię­dzy Ty­ta­na­mi zwra­ca na sie­bie uwa­gę przedew­szyst­kiem Ro­qu­airol, po­stać bę­dą­ca nie­ja­ko za­po­wie­dzią ro­man­tyn­nu i baj­ro­ni­zmu cza­sów póź­niej­szych, mło­dzie­niec ge­nial­ny, ale swa­wol­ny " i nie­su­mien­ny, przed­wcze­śnie doj­rza­ły i przed cza­sem prze­sy­co­ny ży­ciem; wszyst­kich już bo­wiem skosz­to­wał roz­ko­szy, przy­jaźń i mi­łość prze­szedł wprzód w po­ezyi niż w ży­ciu; rze­czy­wi­stość nie bar­dzo przy­pa­da mu do sma­ku: szu­ka więc żą­dła grze­chu i po­draż­nie­nia stę­chli­zny, aby przez nie, a na­stęp­nie przez żal i skru­chę, po­bu­dzić znów w so­bie stę­pio­ne uczu­cie. Nie­ma dlań żad­nej no­wej ucie­chy, żad­nej no­wej praw­dy, a żad­na ze sta­rych nie utrzy­ma­ła się w nie­ty­kal­no­ści i świe­żo­ści swo­jej: stał się on niby drze­wem wy­drą­żo­nem, zwę­glo­nem przez ogień fan­ta­zyi. Zu­chwa­ły, a za­ra­zem z wia­ry odar­ty, sta­wia się on poza pra­wem mo­ral­no­ści, aby so­bie z ży­cia es­te­tycz­ną uczy­nić igrasz­kę, i koń­czy wresz­cie istot­nem sa­mo­bój­stwem tra­ge­dyę swych dzie­jów, z któ­rej sam daje wi­do­wi­sko. Ten cha­rak­ter, bę­dą­cy wy­ni­kiem jed­no­stron­ne­go ukształ­ce­nia li­te­rac­kie­go, któ­re ze­rwa­ło z rze­czy­wi­sto­ścią, ce­la­mi i wy­ma­ga­nia­mi ży­cia pu­blicz­ne­go, jest na­kre­ślo­ny tak nie­po­spo­li­cie, głę­bo­ko i świet­nie, że je­den tyl­ko Jeau-Paul mógł mu dać prze­ciw­wa­gę przedew­szyst­kiem w swym hu­mo­ry­stycz­nym Schop­pe'm. W tym ostat­nim zdo­łał on od­wzo­ro­wać ta­lent ko­micz­ny z jego nie­ubła­ga­ną cy­nicz­ną su­ro­wo­ścią, z jego ory­gi­nal­ną swo­bo­dą du­cha i za­mi­ło­wa­niem wol­no­ści, zaś ośmie­sza­nie i wy­szy­dza­nie świa­ta, peł­ne praw­dzi­wie de­mo­nicz­nej siły, oprzeć na pod­sta­wie czu­łe­go, mi­łu­ją­ce­go ludz­kość ser­ca; z tem wszyst­kiem i Schop­pe gi­nie tra­gicz­nie i koń­czy wy­ni­kli­wie na po­mie­sza­niu zmy­słów, po­nie­waż i on rów­nież wszyst­ko w igrasz­ce swe­go dow­ci­pu roz­przę­ga, da­jąc się unieść sza­lo­ne­mu prą­do­wi swych kon­cep­tów, aż w koń­cu sam pod odu­rza­ją­cym ich wpły­wem do­zna­je za­wro­tu gło­wy i w prze­paść się sta­cza. Ale i bio­rą­cy rze­czy na chłod­no, wszyst­ko ob­li­cza­ją­cy ro­zum Ga­spa­ra, wi­dzi speł­za­ją­ce na ni­czem swe pla­ny; lu­dzie bo­wiem i losy ludz­kie nie da­dzą się po­cią­gać nit­ka­mi jak ma­ry­onet­ki, lecz we­dług wła­snej woli i od­po­wied­nio do roz­rzą­dze­nia bo­że­go dro­gę swą od­by­wa­ją. Zpo­mię­dzy po­sta­ci nie­wie­ścich sta­ją na­prze­ciw sie­bie Lia­na i Lin­da. Pierw­sza – to wą­tła, bia­ła li­lia, wcie­lo­na tę­sk­no­ta do nie­ba; usy­cha ona, wy­rze­kł­szy się szczę­ścia ziem­skie­go i w swych roz­pły­wa­ją­cych się uczu­ciach sama top­nie­je. Dru­ga – to dzie­wi­ca wol­no­myśl­na, śmia­ła, pięk­na, peł­na wrzą­cej na­mięt­no­ści, któ­ra, za­miast re­li­gij­ne­go pod­nie­sie­nia, w bi­ją­cem szla­chet­nie ser­cu ma za­rów­no od­wa­gę do fi­lo­zo­fii jak i po­ry­wy fan­ta­zyi. Wy­ma­wia ona te wspa­nia­łe sło­wa: Nie wiem wca­le czem są czy­ny wiel­kie; znam tyl­ko wiel­kie ży­cie, na­rze­czy bo­wiem po­dob­ne do wiel­kich czy­nów zdo­być się może każ­dy grzesz­nik. Mimo to prze­cież wiel­kie jej ży­cie zo­sta­je zła­ma­nem, nie bez jej winy, po­nie­waż w swem ro­zu­mie­niu wol­no­ści prze­kro­czy­ła ona gra­ni­ce za­kre­ślo­ne ko­bie­cie, ob­sta­jąc za sa­mo­dziel­no­ścią w mi­ło­ści i uwa­ża­jąc oby­cza­jo­wą for­mę mał­żeń­stwa za ujmę dla swój szla­chet­nej na­tu­ry, któ­ra i bez ze­wnętrz­ne­go wę­zła w ca­ło­ści i na­zaw­sze uko­cha­ne­mu od­dać się zdo­ła. Po­eta wy­po­sa­żył ją tak świet­nie, że gdy pada ofia­rą wy­stęp­ne­go oszu­stwa Ro­qu­airol'a, wy­da­je się to czy­tel­ni­ko­wi, któ­ry całe nie­bo z nią i z Al­ba­nem prze­le­ciał, przy­krym, ra­żą­cym dys­so­nan­sem; spra­wie­dli­wy za­miar po­ety nie jest do­sta­tecz­nie upo­wo­do­wa­nym. Ido­ina, dla swej har­mo­nij­nej", rów­nie po­god­nej jak ser­decz­nej, na­tu­ry, zo­sta­je żoną Al­ba­na, któ­ry po­przed­nio, prze­cho­dząc przez prze­ci­wień­stwa mięk­ko­ści i ener­gii, ko­chał naj­pierw Lia­nę, póź­niej Lin­de,; – ro­zu­mie się, że po­dob­nie jak Na­ta­lia w Wil­hel­mie Me­istrze, nie do­cho­dzi ona do tej zu­peł­no­ści pla­stycz­nej, z jaką się dwie po­przed­nie po­sta­cie ko­bie­ce za­ry­so­wu­ją i utrwa­la­ją w pa­mię­ci. Al­ba­no ato­li w wal­ce ze świa­tem za­cho­wał nie­ska­żo­ne ser­ce i moc swo­ja, oczy­ścił w zwy­cięz­twie nad na­mięt­no­ścią; prze­szedł­szy przez za­chwy­ty i bo­le­ści, do­stę­pu­je tro­nu, roz­trop­nie go­dzi się z rze­czy­wi­sto­ścią, za­cho­wu­jąc jed­no­cze­śnie en­tu­zy­azm, któ­ry go wzno­si po­nad wszel­ką, po­spo­li­tość: "ża­den bo­wiem ide­ał nie­po­wi­nien być za­nie­cha­nym; in­a­czej za­ga­śnie świę­ty ogień ży­cia i Bóg umrze bez zmar­twych­pow­sta­nia. " Przy­po­mi­na­ni so­bie pew­ne wy­ra­że­nie Lu­dol­fa Wien­ber­ga: ubo­le­wał on nad tem, że Jean Paul Rich­ter i Wol­fgang Go­ethe nie byli brać­mi mlecz­ny­mi; w ta­kim bo­wiem ra­zie Wol­fgang prze­jął­by coś z bło­gie­go sta­nu du­szy Paul'a, Paul zno­wu we­ssał­by w sie­bie nie­co czy­ste­go ro­zu­mu ar­ty­stycz­ne­go Wol­fgan­ga, i wte­dy-to mie­li­by Niem­cy Ty­ta­na mi­strzow­skie­go i Me­istra ty­ta­nicz­ne­go.

Jean Paul, sto­sow­nie do swej dwo­istej na­tu­ry, dwo­isty też punkt naj­wyż­sze­go wznie­sie­nia się za­zna­czył w swej twór­czo­ści, wy­da­jąc obok Ty­ta­na Lata pod ce­pem ( Fle­gel­jah­re); są one we­sel­sze, idyl­licz­niej­sze; wła­sna oso­bi­stość po­ety roz­dzie­la się tu względ­nie do dwóch stron swej na­tu­ry, re­fle­syj­nej" i hu­mo­ry­stycz­nej – mię­dzy bra­ci Wal­ta i Vul­ta, wspól­nie zaś ich na sie­bie od­dzia­ły­wa­nie w naj­po­ciesz­niej­szy przed­sta­wio­ne jest spo­sób. Fle­gel­jah­re są tyl­ko ułam­ko­wym utwo­rem, a nie­za­mą­co­na roz­kosz, jaką na­pa­wać się po­zwa­la­ją, ztąd może wła­śnie po­cho­dzi, że kom­po­zy­cya tyl­ko w za­sad­ni­czych na­kre­ślo­ną zo­sta­ła li­niach; jed­nak­że ten ury­wek z ca­ło­ści tak do­sko­na­łe o niej sa­mej daje po­ję­cie, jak Ilia­da o woj­nie tro­jań­skiej. Już sam na­głó­wek pierw­sze­go roz­dzia­łu jest hu­mo­ry­stycz­nym: Wi­niar­nia ( We­in­haus) zna­czy tu nie­ty­le dom, w któ­rym się wino ( Wein) pije, ile ra­czej dom, któ­ry pła­czem ( We­inen) ma być po­zy­ska­ny; zaś sied­miu wy­dzie­dzi­czo­nych krew­nych po­bocz­nych Ka­bel'a Bóg wie co nie do­ka­zu­ją byle tyl­ko dom się im do­stał, lecz ile­kroć zbie­rze się im na łzy, – a w łzach dom ten ma przy­pły­nąć, – za­wsze sta­je im przed ob­li­czem du­szy w po­sta­ci tak uśmiech­nię­te­go ob­ra­zu, że na­wet na­czel­ny pa­stor na­próż­no po­etycz­ną mową roz­czu­lić się usi­łu­je, aż wresz­cie bied­ny ka­zno­dzie­ja po­wia­da: Zda­je mi się, że pła­czę, – i łzy swo­je każe za­cią­gnąć do pro­to­kó­łu. Uni­wer­sal­nym spad­ko­bier­cą jest Walt, czło­wiek szla­chet­ny, po­etycz­ny, pe­łen ma­rzy­ciel­skie­go ide­ali­zmu i nie­za­rad­no­ści mło­de­go wie­ku, za­rów­no szcze­ry i ser­decz­ny, jak nie­do­świad­czo­ny. I on rów­nież ma­ją­tek otrzy­mać ma do­pie­ro po od­by­ciu róż­nych prób u krew­nych po­bocz­nych; pie­nią­dze jed­nak w więk­szej czę­ści wy­mkną się jemu i do ich rąk wpły­ną, on ato­li sta­nie się wresz­cie czło­wie­kiem skoń­czo­nym, naj­lep­szym dla sie­bie sa­me­go skar­bem.

Rów­nież i póź­niej jesz­cze Jean-Paul roz­we­se­lał swo­ją pu­blicz­ność naj­roz­ma­it­sze­mi lek­kie­mi żar­to­bli­we­mi po­ezy­ami, a jed­no­cze­śnie, po­dob­nie jak Go­ethe i Schil­ler, wy­kła­dał swe idee na dro­dze na­uko­wej. Pi­sał o wy­cho­wa­niu, o nie­śmier­tel­no­ści, o sztu­ce, i mia­no­wi­cie w swój Szko­le przy­go­to­waw­czej do Es­te­ty­ki ( Vor­schu­le der Aesthe­tik) po­dał wie­le sza­cow­nych wy­ja­śnień we wzglę­dzie ko­mi­zmu i hu­mo­ry­sty­ki, któ­re we­szły raz na za­wsze w skład na­uki o pięk­nie. Przy­tem do­ty­kał po­li­tycz­nej dąż­no­ści na­ro­du; sło­wo jego po­cie­sza­ło i do­da­wa­ło otu­chy w nie­do­li, aby na­ród nie stra­cił wia­ry w sa­me­go sie­bie i prze­był dzień po­ku­ty, w któ­rym po­wszech­ność ran po­win­na była skło­nić go do po­sta­no­wie­nia po­wszech­ne­go po­dźwi­gnię­cia się; sło­wo jego było wo­ła­niem bu­dzi­cie­la, gdy za­świ­ta­ła zo­rza oswo­bo­dze­nia; unie­sio­ne ra­do­ścią zwy­cięz­twa, na­po­mi­na­ło ono prze­cież, że wol­ność i pra­wo, po­win­ny być po zwy­cięz­twie wła­śnie za­pew­nio­ne­mi; gdy zaś cen­zu­ra nie chcia­ła ze­zwo­lić na od­dru­ko­wa­nie de­dy­ka­cyi jego Szko­ły Przy­go­to­waw­czej księ­ciu Emi­lo­wi Go­taj­skie­mu, ten ostat­ni w na­pi­sa­nej" przez sie­bie ksią­żecz­ce o wol­no­ści jął wal­czyć po­spo­łu z po­etą prze­ciw mor­do­wa­niu my­śli i ka­le­cze­niu ich, a w obro­nie świa­tła i praw­dy. Jak Spar­ta­nie zwy­cię­ży­li przez Tyr­te­usza, tak wie­rzył i on, że przez sztu­kę i umie­jęt­ność za­dzierz­gnąć się da wę­zeł jed­no­ści, któ­ry mię­dzy Niem­ca­mi co­raz sil­niej i sil­niej w po­ko­jo­wem współ­za­wod­nic­twie za­cie­śniać się po­wi­nien. Sam on rze­tel­nie przy­ło­żył się do przy­go­to­wa­nia umy­słów ku wpro­wa­dze­niu w czyn tej my­śli.

Przej­ście do mę­żów na­uki da nam Je­rzy For­ster, któ­ry, od­byw­szy z Co­okiem po­dróż mor­ską w oko­ło świa­ta, opi­sał ją po­tem ze swym oj­cem; w pra­cy tej sprzę­gła się już była po­wa­ga ba­da­cza ze sztu­ką upla­stycz­nia­nia rze­czy, zaś w ob­ra­zie Ota­ha­iti ujaw­nił się po­nęt­ny re­alizm zdro­we­go sta­nu na­tu­ry, o ja­kim ma­rzył Ro­us­se­au. Na­stęp­nie For­ster do męz­kiej do­szedł­szy już doj­rza­ło­ści, pi­sał Wi­do­ki niż­sze­go Renu; w książ­ce tej na­tu­ra i sztu­ka po­spla­ta­ły się z uwa­ga­mi nad po­ło­że­niem po­li­tycz­nem i Lich­ten­berg nie­ba­wem też uznał ją za jed­no z naj­zna­ko­mit­szych dzieł w ję­zy­ku nie­miec­kim. Jak ucie­szył go po­czą­tek Re­wo­lu­cyi fran­cuz­kiej, jak ato­li strasz­nem roz­cza­ro­wa­niem i tra­gicz­nym koń­cem przy­pła­cił swą po­mył­kę codo za­sto­so­wa­nia re­pu­bli­kań­skiej for­my rzą­du w oj­czyź­nie: o tem już wspo­mnia­łem; mu­szę tu jesz­cze do­dać, że li­sty For­ste­ra rów­nież wy­bit­ne w li­te­ra­tu­rze nie­miec­kiej zaj­mu­ją­ce miej­sce, ujaw­nia­ją i w tej tak­że do­bie jego ży­cia tęż­sa­mą szla­chet­ność du­szy, jaką miał za cza­sów ma­rzy­ciel­skiej mło­do­ści, za pra­co­wi­te­go po­by­tu w Wil­nie ( *) i za szczę­śli­wych dni w Mo­gun­cji. Bu­du­ją­cy to, za­iste, wi­dok,

____________

( *) Je­rzy For­ster po­cho­dzi z Po­mo­rza pol­skie­go: oj­ciec jego uro­dził się w Tcze­wie, on sam na wsi pod Gdań­skiem. Kra­szew­ski do­my­śla się, że na – jak wszyst­ko umie on ob­ró­cić na ko­rzyść we­wnętrz­ne­go roz­wo­ju czło­wie­czeń­stwa i wy­kształ­ce­nie sa­me­go sie­bie!

Spo­koj­niej, bar­dziej wzo­rem lu­dzi uczo­nych, pra­co­wał Schlözer, jako pu­bli­cy­sta, nad spro­wa­dze­niem re­for­my w ży­ciu pu­blicz­nem. "Co on na to po­wie?"– zwy­kła była za­py­ty­wać się, Ma­rya Te­re­sa, gdy coś przed­się­bra­ła. Split­ter prze­niósł spo­sób my­śle­nia Les­sin­ga w za­kres hi­sto­ryi, a na­stęp­nie Ko­ścio­ła. Jan Mül­ler ze swą Hi­sto­rya Szwaj­ca­ryi był prze­cież tyl­ko Klop­stoc­kiem w tej sfe­rze; jego wi­ze­run­ki cha­rak­te­rów i ob­ra­zy bi­tew im­po­nu­ją jak w Schil­le­rze, zby­wa im jed­nak na pod­sta­wie kry­tycz­nych po­szu­ki­wań źró­dło­wych; styl zaś jego zbyt już pre­ten­sy­onal­nie i sztucz­nie stroi się w rdzę sta­ro­żyt­no­ści. Jego czter­dzie­ści ksiąg Po­wszech­nej Hi­sto­ryi świa­ta współ­za­wod­ni­czą pod wzglę­dem ge­nial­no­ści po­glą­dów i świet­no­ści ob­ra­zów z Ide­ami Her­de­ra. Temu wiel­ce uta­len­to­wa­ne­mu mę­żo­wi zby­wa­ło a sta­tecz­no­ści cha­rak­te­ru, i ztąd­to am­bi­cya jego prze­rzu­ca­ła go usta­wicz­nie od jed­ne­go obo­zu do dru­gie­go i ta­kie­mu Gent­zo­wi na­strę­czy­ła spo­sob­ność do wznie­sie­nia się po­nad sa­me­go sie­bie i cierp­kie­go zgro­mie­nia Mül­le­ra za to, że sta­nął po stro­nie Na­po­le­ona i cu­dzo­ziem­skie­go pa­no­wa­nia: "Żeś pan przez tchórz­li­wą ule­głość wzglę­dem zwy­cięż­cy, przez po­kąt­ne z nim kno­wa­nia i dwu­ję­zycz­ne oświad­cze­nia, mógł się wy­przeć swej sła­wy, swych przy­ja­ciół, spra­wy Nie­miec, na­tom był przy­go­to­wa­ny; ale, że­byś się miał pu­blicz­nie ich za­rzec – wia­ro­łom­stwa po­su­nię­te­go do tego stop­nia nie przy­pusz­cza­łem w to­bie. Cały skład isto­ty pań­skiej jest szcze­gól­niej­szą po­mył­ką przy­ro­dy, któ­ra gło­wę nie­zwy­kłej siły sprzę­gła z jed­ną z dusz naj­bez­wład­niej­szych. " Mül­ler zo­stał mi­ni­strem usta­no­wio­ne­go przez Na­po­le­ona Kró­le­stwa West­fal­skie­go, i ser­ce mu pę­ka­ło od zgry­zot z po­wo­du chy­bio­ne­go sta­no­wi­ska pod roz­rzut­ni­kiem Hie­ro­ni­mem. Wów­czas-to mógł mu przyjść na myśl Gentz, któ­ry nie­gdyś pi­sał był do nie­go: "Jest coś bez­względ­ne­go, coś wiecz­nie spo­czy­wa­ją­ce­go i uspa­ka­ja­ją­ce­go w du­szy czło­wie­ka; w sprze­ci­wień­stwie z ru­chem po­stę­po­wym, fa­li­stym, cha­rak­te­ry­zu­ją­cym, za­iste, po­ję­cie – leży do jed­nej ro­dzi­ny ze sław­nym wy­daw­cą Gdań­skim. Do Pol­ski za­wi­tał For­ster w zi­mie w r. 1784/5. Był naj­pierw w Grod­nie, pod­czas sej­mu, po­tem uda! się do Wil­na, do­kąd go spro­wa­dził był Ksią­żę Pry­mas na ka­te­drę nauk przy­ro­dzo­nych; skut­kiem nie­rząd­no­ści pu­blicz­nej jed­nak F. wy­kła­dów roz­wi­nąć nie mógł. Prze­bie­do­waw­szy do Sierp­nia 1787. po­wró­cił do Nie­miec. Są jego li­sty z Wil­na, z któ­rych­by może do ów­cze­sne­go ży­cia nie­jed­no wy­brać się dało. Pierw­szą o nim wia­do­mość hi­sto­rycz­ną po­da­ły w r. 1858: Teka Wi­leń­ska (N 5, W li­ście Kra­szew­skie­go z Ży­to­mie­rza i Bibl. Warsz. T. III. (z te­goż roku). Sztu­ka i Li­te­ra­tu­ra.

ży­cia, mógł­byś owo coś na­zwać śmier­cią; ale ta śmierć jest ży­ciem ży­cia, i bez niej samo ży­cie by­ło­by mę­czar­nią bez gra­nic. " Na polu ba­dań Sta­ro­żyt­no­ści był Fry­de­ryk Au­gust Wolf god­nym to­wa­rzy­szem nie­miec­kich mo­ca­rzy po­ezyi; czło­wiek to ge­nial­ny, przy we­so­łym spo­ko­ju bę­dą­cy za­wsze w cał­ko­wi­tem po­sia­da­niu swej wie­dzy i siły, przy wy­so­kiej przy­tom­no­ści du­cha go­tów się za­wsze zdo­być na pa­lą­cy dow­cip i jak­naj­grun­tow­niej­sze po­szu­ki­wa­nia; mistrz w kry­ty­ce nie­tyl­ko po­je­dyn­czych ustę­pów, lecz cał­ko­wi­tych dzieł sta­ro­żyt­nych pi­sa­rzów, któ­re zwykł był brać z ich naj­rdzen­niej­szej stro­ny. Sław­nym się on stał w dzie­jach li­te­ra­tu­ry i nowe wy­tknął tory swem poj­mo­wa­niem Ho­me­ra; na Ilia­dę za­pa­try­wał się, nie jak na dzie­ło ob­my­ślo­ne, wy­ko­na­ne z po­wzię­tym z góry pla­nem, lub jak na utwór jed­ne­go czło­wie­ka, lecz jak na kształ­to­wa­ny stop­nio­wo płód du­cha grec­kie­go, odźwie­cie­dle­nie się ży­cia w du­szy lu­do­wej, wy­ra­żo­ne przez pie­śnia­rzy, któ­rych naj­roz­ma­it­sze utwo­ry, prze­ka­zy­wa­ne z po­ko­le­nia w po­ko­le­nie, po­tem do­pie­ro w jed­ną ca­łość zo­sta­ły upo­rząd­ko­wa­ne. Po­gląd ten dał klucz do zro­zu­mie­nia epo­pei na­ro­do­wej i w ogól­no­ści mło­dzień­cze­go wie­ku na­ro­dów. Wolf ob­jął fi­lo­lo­gię jako ca­łość, jako po­zna­nie sta­ro­żyt­nej ludz­ko­ści, tak codo jej utwo­rów li­te­ra­tu­ry i rzeź­by, jako też codo jej urzą­dzeń pań­stwo­wych, oby­cza­jów, idei re­li­gij­nych i fi­lo­zo­ficz­nych. Tak do­brze kie­ru­nek ści­śle ję­zy­ko­wy, przy­ję­ty przez Got­fry­da Her­man­na, jak i kie­ru­nek przed­mio­to­wy do wy­świe­ce­nia rze­czy i sto­sun­ków wio­dą­cy, któ­rym Böckh po­szedł da­lej – obaj mę­żo­wie nie­po­spo­li­tej za­słu­gi – rów­no­wa­żąc się, mia­ły w nim swe­go zwo­len­ni­ka; od­ro­dzo­ny hel­le­nizm był rów­nież i dla nie­go ide­ałem wy­kształ­ce­nia. Po­świę­ca­jąc Go­ethe­mu swe Mu­zeum Sia­ro­żyt­nic­twa, wy­znał Wolf, że po­eci nie­miec­cy przy­czy­ni­li się do zro­zu­mie­nia Grec­czy­zny i wzy­wał "naj­god­niej­sze­go po­śród szla­chet­nych" że­by­po­ma­gał obro­nić pal­la­dium sztuk sta­ro­żyt­nych, i tym spo­so­bem Nem­com do­zwo­lił zna­jo­mość ich jako nie­spo­ży­tą spu­ści­znę za­cho­wać. Zwra­cał uwa­gę na po­wi­no­wac­two du­cha nie­miec­kie­go i hel­leń­skie­go;., My Niem­cy naj­chęt­niej zpo­śród no­wo­żyt­nych na­stra­ja­my się do me­lo­dyi grec­kie­go śpie­wu i dyk­cyi; my naj­mniej co­fa­my się przed nie­zwy­kło­ścia­mi, któ­re­mi owi bo­ha­te­ro­wie in­nym przy­stęp utrud­nia­ją; my jed­ni za­rze­ka­my się co­raz bar­dziej chę­ci upięk­sza­nia pro­stej ich dzieł god­no­ści, kar­ce­nia ich sław­nych nie­przy­zwo­ito­ści. Tak więc Nie­miec, nie­po­gar­dza­jąc skrzęt­no­ścią, choć­by tyl­ko uczo­ne­go zbie­ra­cza, nie­lek­ce­wa­żąc, choć­by tyl­ko pro­ste­go zwo­len­ni­ka ogól­ne­go wy­kształ­ce­nia, wszę­dzie sta­je się głęb­szym ba­da­czem i kom­men­ta­to­rem wiel­ko­ści i pięk­na, pły­ną­cych ze Sta­ro­żyt­no­ści; ko­rzy­sta zaś z tych skar­bów na to, aby po­śród prze­mian nie­sta­łych lo­sów spo­łecz­nych za­pład­niać nie­mi du­cha swe­go na­ro­du, któ­re­go wy­bra­ne jed­nost­ki, za­pra­wio­ne na dzie­łach ro­dzi­mych, nie są by­najm­niej nie­przy­go­to­wa­ne­mi do przy­ję­cia wyż­sze­go świę­ce­nia. "

Z Wol­fem i Schil­le­rem jak­naj­ści­ślej za­przy­jaź­nio­ny, Wil­helm v. Hum­boldt zło­żył w swych Pró­bach Es­te­tycz­nych wy­ni­ki swe­go z nimi ob­co­wa­nia, ja­ko­też roz­my­ślań nad po­ezyą i nad ukształ­to­wa­niem się du­cha na­szej epo­ki, osią­gnię­tem przez po­zna­nie Sta­ro­żyt­no­ści. Schil­ler to jesz­cze pi­sał do nie­go, że po­wi­nien szu­kać swe­go in­dy­wi­du­al­ne­go udo­sko­na­le­nia, na dro­dze, nie pro­duk­cyi, ale są­dze­nia i uży­wa­nia; miał on przedew­szyst­kiem na wzglę­dzie wy­kształ­ce­nie sa­mo­dziel­ne, i zda­wa­ło mu się, że to, co sta­no­wi­ło naj­wy­bit­niej­szą stro­nę dzia­łal­no­ści da­ne­go czło­wie­ka, pły­nie za­wsze bez­po­śred­nio z jego in­dy­wi­du­al­no­ści; chciał on był, opusz­cza­jąc to ży­cie, zo­sta­wić jak moż­na naj­mniej rze­czy, z któ­re­mi­by przez uczu­cie lub po­zna­nie bliż­szej nie za­brał zna­jo­mo­ści. Na­tu­ra zmy­sło­wa, lu­bu­ją­ca się w roz­ko­szy, i chłod­ny spo­strze­gaw­czy umysł, rów­no­wa­żą się w nim; szczę­śli­wa jego dola nie­tyl­ko po­sta­wi­ła go ze­wnętrz­nie w zu­peł­nej nie­za­wi­sło­ści, lecz tak­że po­wio­dła go na We­imar­ski dwór Muz, po­tem jako po­sła do Rzy­mu, i na­resz­cie do mi­ni­ste­ry­um pru­skie­go; na szczę­ście to prze­cież Hum­boldt za­słu­żył so­bie sa­mo­dziel­nym cha­rak­te­rem i gor­li­wo­ścią w peł­nie­niu obo­wiąz­ków, ja­ko­też w pra­cach ba­daw­czych, któ­rym zno­wu cały wie­czór swe­go ży­cia po­świę­cił. W jed­nem z pism swej mło­do­ści usi­ło­wał teo­re­tycz­nie dzia­łal­ność pań­stwa w moż­li­wie cia­snych za­mknąć gra­ni­cach, sta­ra­nie o do­bro­byt, mo­ral­ność ro­dzi­ny, oświa­tę, po­zo­sta­wić in­dy­wi­du­al­nej wol­no­ści; za­po­mi­nał, że je­dy­nie dzię­ki pań­stwu i z mocy jego spo­łe­czych urzą­dzeń po­wyż­szych da­rów ży­cia uży­wa­my. Sta­tecz­nym już bę­dąc mę­żem, do­ma­gał się dla Prus kon­sty­tu­cyi sta­no­wej i wy­stą­pił z rzą­du, gdy wy­da­ne zo­sta­ły "ha­nieb­ne" Karls­badz­kie po­sta­no­wie­nia, wy­sto­so­wa­ne prze­ciw dą­że­niom do wol­no­ści. Przy li­be­ra­li­zmie my­śli­cie­la, zby­wa­ło mu na ener­gii sta­ty­sty, wro­dzo­nej dziel­no­ści czło­wie­ka czy­nu, i wię­cej też zdzia­łał dla oj­czy­zny przez za­ło­że­nie uni­wer­sy­te­tu ber­liń­skie­go, niż przez swój udział na kon­gre­sie wie­deń­skim. W dzie­dzi­nie umie­jęt­no­ści stał się nie­śmier­tel­nym przez ugrun­to­wa­nie fi­lo­zo­fii ję­zy­ka. Nowe po­szu­ki­wa­nia nad sta­ro­żyt­no­ścią in­dyj­ską znę­ci­ły go ku so­bie, i od osno­wy my­śli zwró­cił się, do ko­niecz­nych form sa­me­go ję­zy­ka; ich pra­wa, ich nie­roz­dziel­ność ze świa­do­mym sie­bie du­chem, ich wy­twa­rza­nie się, nie dro­gą wy­na­laz­ku lub z wro­dzo­nych po­pę­dów, lecz z nie­świa­do­me­go roz­wi­ja­nia się ro­zu­mu; po­tę­ga ca­ło­ści pa­nu­ją­ca nad szcze­gó­ła­mi: wszyst­ko to jemu naj­pier­wej sta­nę­ło z całą ści­sło­ścią przed oczy­ma du­szy, i w naj­doj­rzal­szej swój pra­cy, we Wstę­pie do­dzie – la o ję­zy­ku Ka­awi, wy­ło­żył je, z wła­sne­go wy­snu­wa­jąc umy­słu, i łą­cząc głę­bo­kość z go­rą­co­ścią i ja­sno­ścią. W pierw­szym roz­dzia­le ni­niej­sze­go dzie­ła mego przy­swo­iłem so­bie jego zdo­by­cze i da­lej na ich pod­sta­wie bu­do­wa­łem. W li­stach swych do pew­nej przy­ja­ciół­ki, w so­ne­tach, Hum­boldt, star­cem już bę­dąc, otwo­rzył też swe ser­ce, któ­re za­zwy­czaj ota­czał na­zew­nątrz żą­dła­mi od­strę­cza­ją­cej iro­nii. For­ma po­etycz­na jest tu nie­zdar­ną, re­fle­xya prze­ma­ga, jak zresz­tą i w daw­niej­szych jego po­ezy­ach; głów­na zaś myśl tkwi w tych sło­wach:

Wiel­kość czło­wie­ka nosi du­cha mia­rę;

Wol­ność – dusz wznio­słych naj­pięk­niej­szym kwia­tem.

Wła­sna jego dzia­łal­ność świe­ci­ła spo­koj­nym bla­skiem jak gwiaz­da, i sam też ocho­czo wzno­sił on wzrok ku gwiaz­dom, któ­re we­dług od­wiecz­nych praw, po dro­gach swych krą­żąc, na­su­wa­ją nam na myśl po­ję­cie trwa­ło­ści; gdy, prze­ciw­nie, nie­sta­łe, tłum­nie się ci­sną­ce ob­ło­ki, są jak­by ob­ra­zem zmien­no­ści rze­czy ziem­skich, chwiej­no­ści, któ­rą my z nie­zmien­no­ścią po­łą­czyć po­win­ni­śmy.

Jak Wil­helm v. Hum­boldt przy­my­ka do Schil­le­ra, tak brat jego Ale­xan­der – do Go­ethe­go, łą­cząc w so­bie es­te­tycz­ne po­czu­cie pięk­na z em­pi­rycz­nym za­pa­łem do po­zna­nia szcze­gó­łów i fi­lo­zo­ficz­nym po­glą­dem na ca­łość przy­ro­dy. I w nim rów­nież głów­na i naj­sku­tecz­niej­sza siła po­le­ga na wie­lo­stron­nem i har­mo­nij­nem roz­wi­nię­ciu przy­mio­tów umy­słu: i tak przez dłu­gi czas zaj­mu­je on środ­ko­we sta­no­wi­sko po­śród ba­da­czy, przy­swa­ja­jąc so­bie owo­ce ich prac i wza­jem wła­sne­mi dzie­ląc się z nimi zdo­by­cza­mi, pod­nie­ca­jąc wszę­dzie do ba­dań i po­myśl­nie na ich po­stęp od­dzia­ły­wa­jąc; na dwo­rach ksią­żę­cych za­cho­wu­je swą wol­no­myśl­ność i przy­chyl­ność po­tęż­nych wy­zy­sku­je na usłu­gi ludz­ko­ści i umie­jęt­no­ści. Prie­stley w An­glii, La­vo­isier we Fran­cyi, Be­rze­lius w Szwe­cyi – wy­su­nę­li byli che­mię na wi­dow­nię; roz­biór wody, po­wie­trza, po­wiódł do roz­po­zna­nia pro­ces­sów pa­le­nia i od­dy­cha­nia. Ga­lva­ni i Vol­la na­ukę o elek­trycz­no­ści na nowe wpro­wa­dzi­li dro­gi, Wer­ner i Le­opold v. Buch ba­da­li pro­ces­sy kształ­to­wa­nia się zie­mi, pierw­szy uwzględ­nia­jąc głów­nie po­tę­gę wody, dru­gi – ognia; Cu­vier przy­wra­cał łącz­ność mię­dzy two­ra­mi ży­ją­ce-mi a za­gi­nio­ne­mi i wy­ka­zy­wał zwią­zek ich form z geo­lo­gicz­ne­mi okre­sa­mi. Ale­xan­der v. Hum­boldl jeź­dził do pod­zwrot­ni­ko­wej Ame­ry­ki, aby ją, jak dru­gi Ko­lumb, od­kryć dla na­uki. Róż­ne ga­łę­zie ba­dań na­uko­wych zo­sta­ły wresz­cie po­łą­czo­ne z sobą w jego mi­strzow­skich opi­sach przy­ro­dy, w któ­rych wła­sno­ści grun­tu, kli­ma­tu – roz­wa­żał w związ­ku z ro­ślin­no­ścią i zwie­rzo­sta­nem, "usi­łu­jąc wszę­dzie za­pa­no­wać ideą nad przed­mio­tem roz­po­zna­wa­nym, ująć jed­ność po­śród roz­ma­ito­ści i po­chwy­cić du­cha na­tu­ry, le­żą­ce­go pod po­kry­wą zja­wisk. " Pod póź­ny wie­czór swe­go ży­cia ze­brał w Ko­smo­sie w jed­ną sum­mę owo­ce swych ba­dań i wia­do­mo­ści swój epo­ki uło­żył w je­den ob­raz przy­ro­dy, po­czy­na­jąc od naj­od­le­glej­szych mgła­wic i gwiazd po­dwój­nych, aż do or­ga­nicz­nych istot na zie­mi i do czło­wie­ka, i w tem dzie­le jego by­stre­mu i ści­słe­mu ro­zu­mo­wi to­wa­rzy­szy du­sza roz­ko­szu­ją­ca się pięk­nem i dy­ty­ram­bicz­ny po­lot ję­zy­ka. Dzie­ło to za­pew­ne bar­dziej zbo­ga­ci­ło li­te­ra­tu­rę na­ro­do­wą niż umie­jęt­no­ści; wiel­kiej jest ato­li wagi ze wzglę­du na wy­kład wszech­pra­wi­dło­wo­ści rzą­dzą­cej świa­tem zmy­sło­wym, któ­ra co­raz bar­dziej sta­je się zdo­by­czą sa­mo­wie­dzy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: