Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ta głupia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Maj 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ta głupia - ebook

W domu Maryśka jest wykorzystywana do każdej pracy. Rodzice piją a starszy brat nawet nie kiwnie palcem, żeby jej pomóc. Musi się uczyć i dodatkowo opiekować młodszą siostrą. Każdego dnia wódka pojawia się na stole. Wieczorami odwiedza ich ciocia Róża, która dotrzymuje rodzicom kroku.

W domu obok mieszka Irenka, koleżanka Marysi, dzięki której dziewczyna poznaje świat literatury. Irena pochodzi z bogatej rodziny. Choć bardzo się lubią, różnią się od siebie i każdą czeka inny los.

Z drugiej strony domu mieszka sąsiadka pani Werka, wraz ze swym niepełnosprawnym synem Waldusiem. Pani Werka toczy wojnę z matką Maryśki a jednocześnie sama przeżywa swoje problemy.

Maryśka zakochuje się do chłopaka z klasy i dzięki niemu jej życie zaczyna się zmieniać.

W pewnym momencie rodzice wpadną na pomysł otwarcia baru. Wtedy dopiero wszystko ulegnie zmianie i dojdzie do nieoczekiwanej sytuacji, dzięki której dziewczyna odnajdzie swoją babcię i dowie się o problemach, jakie ją poróżniły z matką.



Czy Marysi uda się przetrwać, nawet wtedy kiedy przyjdzie jej odejść z domu? Czy jej matka już nigdy się nie zmieni? Jaki los ją czeka i czy ktoś pokocha kiedyś głupią dziewczynę ze wsi?

Paczkowski Andrzej

W roku 2011 debiutowałem nowelą „Bo moje siostry”, historią człowieka, któremu alkohol zniszczył życie. Następnie, w odstępie paru miesięcy pojawiłem się w trzech projektach za sprawą których moje opowiadania znalazły się w wydanych antologiach (e-booki): „Słodko-gorzko” – (Oczy szeroko zamknięte), Rok 2012 (Sekret), „Halloween – Wioska przeklętych” (Zbłąkana dusza).

W tym roku wydałem pierwszą książkę papierową pt. „Melancholii”, historię młodego chłopaka, który boi się śmierci i postanawia znaleźć sposób na życie wieczne.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7859-316-4
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dedykuję Oldze Bychkowej.

Za oknem panowała nieprzenikniona ciemność. Wybiła godzina siedemnasta. Grudzień. Na naszej wsi ludzie siedzieli w uśpionych domach, zamknięci na niezliczone zamki i tłoczyli się w jedynym ogrzewanym pokoju, jak śledzie w puszcze niewiadomego pochodzenia. Okna zaparowane. W środku smród i zaduch. Odór żyjących w zamknięciu niemytych ciał i klimat polskiej dżungli domowej ze swym charakterystycznym zapachem. Wietrzyć się nie wietrzyło, ponieważ za oknami panowała zima. Wietrzyło się wyłącznie latem. Myć też się nie myło a jedynie na szybko podmywało gdzieniegdzie, bo ciepła woda nie leciała, bojler nie działał i nie znalazł się nikt, kto by go naprawił. Należało też oszczędzać. Zawsze tak było, z każdą rzeczą w domu: jeżeli coś nagle przestało działać, to po prostu nie działało i już. Koniec. Kropka. I gdyby jakaś zabłąkana owieczka pojawiła się tej nocy przed takim domem, zapukała i poprosiła o wejście, po zamknięciu drzwi najpierw zakręciłoby jej się w głowie, a następnie zwaliłoby ją na kolana.

Było niezłą sztuką nauczyć się w takim domu żyć!

Miastowi by nie potrafili. Pewnie nawet by nie rozumieli. Ale my, wieśniacy? Dla nas to było normalne.

W takie mroźne zimy ludzie całymi rodzinami, przy szybko zapadającym zmierzchu, potrafili dniami nie wychodzić ze swych nor. Chleba nakupiło się i zamroziło pod dostatkiem. Kiedy jeden się skończy, rozmrozi się drugi. Zamrażalki stały pełne jedzenia, więc nikt nie musiał niepotrzebnie opuszczać domu.

Całe wagony papierosów leżały poukładane na szafie, a piwnica zawalona była nie tylko starymi i niepotrzebnymi gratami, ale również bimbrem własnej roboty. Jak wieś długa, nie było rodziny, która nie wyrabiałaby własnego alkoholu.

Zazwyczaj spało się do południa w zasiniałych pościelach. Na brud nikt nie zwracał większej uwagi. Oczywiście, czasem robiło się pranie, ale zimą mało kiedy do tego dochodziło. Stara frania jeszcze działała, na nową może i znalazłyby się pieniądze, ale przeznaczało się je na coś innego.

Nazywam się Marysia. Mam siedemnaście lat i jestem alkoholiczką. Nie, oczywiście żartuję. Nie jestem alkoholiczką. Nie znoszę alkoholu. Chociaż powiedzieć: nie znoszę, to też nie jest tak całkiem prawdą, bo czasem lubię sobie pofolgować. Jak każdy. Ale z umiarem.

Mieszkam na jednej ze wsi, skąd tylko rzut kamieniem dzielił nas od czeskiej granicy. Sąsiadka to posiada nawet pół pola w Polsce, a pół w Czechach i oczywiście, jeżeli chodziło o podatki, to trzeba było płacić w obu krajach.

Wszystko zaczęło się psuć, gdy rodzice podjęli decyzję o otwarciu baru. Ale zanim do tego doszło, przybliżę trochę nasze życie.

Dom, w którym mieszkaliśmy wybudował pradziadek, który już nie żył i od czasu jego śmierci nikt nie utrzymywał go w dobrym stanie. O dom należy dbać, pielęgnować go, zalepiać rany czasu, okładać plastrem niczym ranę na ciele, jak tylko pojawi się mała ranka czy pęknięcie. Dom, w którym żyją ludzie, żyje razem z nimi. Ale jeżeli przestajesz o niego dbać, mała ranka przekształca się w większą i pozostaje tylko kwestią czasu, kiedy zacznie ropieć i stanie się z niego wrak. Czyli dokładnie ta sama sytuacja co z człowiekiem.

Nasz dom popadał w ruinę.

Ojciec pracował na kopalni już przeszło trzydzieści lat. Był to człowiek pochudły o zapadniętych policzkach i przesłoniętych mgłą, przekrwionych oczach, z niewielką ilością pozostałych na głowie włosów. Skóra twarzy posiniała, stała się szara jak u człowieka stojącego jedną nogą w grobie.

Matka ostatni raz pracowała przeszło dwadzieścia lat temu. Kiedy na świat przyszedł mój pierwszy brat zakończyła „karierę” w domu starców, osiadając w domu. I od tamtego czasu zaczęła już tylko tyć. Kobiety nie mają lekko w życiu. Jeżeli nie jesteś tym typem, który z dnia na dzień po porodzie wróci do swojej szczupłej sylwetki, sytuacja stopniowo się pogarsza. No, chyba że pokochasz siebie i swoje dodatkowe kilogramy.

Dom, w którym przyszło nam dorastać, oprócz parteru posiadał niewielkie piętro. Od kiedy pamiętam, nie używaliśmy wolnych przestrzeni na górze, ponieważ znajdowały się tam tysiące niepotrzebnych i zakurzonych starych gratów. Można tam było znaleźć dosłownie wszystko, gdyż zarówno matka, jak i ojciec byli typowymi, charakterystycznymi zbieraczami. Wszystko mogło się przydać.

– Tylko mi tego nie wyrzucaj! To się jeszcze może przydać!

Po odłożeniu danej rzeczy na strych, zapominało się o niej i już nigdy jej nie używało. Ale w sercu rodziców przynajmniej zapanowywał spokój, bo nie wyrzucili, bo kiedyś wykorzysta się to do czegoś, bo po co dawać komuś, przecież nam nikt nic nie da...

Rzeczy zaś rdzewiały, porastały coraz grubszym kurzem, w ich wnętrzach zadomawiały się pająki a z czasem nawet gołębie. Potem zapominało się, co tak naprawdę tam leży. Był to swego rodzaju cmentarz zapomnienia. Ludzie lubią żyć bez podejmowania decyzji, bo czasem okazuje się zbyt wielkim wysiłkiem. Dlatego usuwa się coś w kąt, myśląc, że potem, że jutro, że następnym razem.

I tak, będąc dziećmi, często zagłębialiśmy się w knieje dziwnego cmentarzyska rzeczy zapomnianych, gdzie można było znaleźć naprawdę ciekawe rzeczy, jak stare książki, szmaciane lalki, ubrania, koła od roweru, szklanki, talerze, pożółkłe pornograficzne czasopisma...

W zamieszkałej części domu nie mieliśmy żadnej książki. Matka nigdy nie czytała, ale przed gośćmi starała się wyglądać na oczytaną, co jej się oczywiście nie udawało. Dla ojca książki służyły jedynie do rozpałki ognia w piecu, dla nas... No cóż, kiedy byliśmy dziećmi, okropnie nudne lektury szkolne (i nieodpowiedni nauczyciele) po prostu tak nam zniechęciły czytanie, że stroniliśmy od książek jak od igły podczas szczepienia. Więc, gdy leżały na strychu i osiadały rok po roku kurzem, czuliśmy, że tam jest ich właściwe miejsce.

Patrząc w przeszłość, uważam, że największy problem w naszym czytelnictwie był spowodowany szkołą. Bo zmuszać dziecko, które dopiero co nauczyło się czytać, do brnięcia przez nudne i nieciekawe książki, było złym krokiem. Gdyby chodziło o mnie, zdecydowanie wymieniłabym niemalże wszystkie lektury, poza „Tym obcym” Jurgielewiczowej, na coś znacznie lżejszego, krótszego i ciekawszego. Coś, co młodych ludzi przyciągnie do czytania, nie zaś zniechęci.

Gdy pewnego dnia odwiedziłam po raz pierwszy Irkę, koleżankę ze szkoły z którą siedziałam w ławce, przeżyłam szok. W jednym z pokoi stały ciężkie, masywne regały a na nich równo poustawiane książki. Tysiące książek! Oczarował mnie ten widok, którego z początku nie potrafiłam zrozumieć ani nadziwić się.

– Po co macie tyle książek? – zagaiłam głupkowato.

– Rodzice czytają – padła odpowiedź.

– Ale... tyle tego chyba nie przeczytali?

Nie rozumiałam, jak ktoś może czytać książki, a tym bardziej tyle książek. Przecież tego nie da się przeczytać przez całe życie, choć to wydawało mi się wtedy niezmiernie długie, może nawet niekończące się.

– Niektóre, to ojciec czytał po dwa lub trzy razy – odpowiedziała z pewnością siebie Irka. W jej głosie brzmiała nieskrywana duma.

– Twoi rodzice też czytają? – zagadnęła po chwili, kiedy obchodziłam pokój i delikatnie dotykałam grzbietów wystających pozycji książkowych.

– Nie. U nas w domu się nie czyta. Nawet nie mamy książek.

– Nie macie książek? – Irka zrobiła wielkie oczy. – Jak to?

– Po prostu nie mamy. To znaczy, są jakieś na strychu, ale te się nie liczą.

– Wiesz co? To dziwne.

Zgadzałam się z nią. Było to dziwne, ale przecież ja również w wieku dziesięciu lat nie lubiłam czytać, więc troszkę był dla mnie niezrozumiały cały ten zachwyt nad książkami. Przecież w domu można trzymać o wiele ciekawsze rzeczy, ale... ale jednak, gdy tak patrzyłam na regały i półki powyginane od nałożonego na nie ciężaru, musiałam stwierdzić, że była w tym wszystkim jednak jakaś ukryta siła.

Irena wiedziała, że nie przepadam za czytaniem książek. W szkole miałam problemy, nigdy nie znałam odpowiedzi na pytania, traktujące na temat danej lektury. Próbowałam czytać ale... po prostu nie rozumiałam. Może wtedy nie chciałam nauczyć się rozumieć, ponieważ miłości do literatury nie wyniosłam z domu a w szkole też jej nie uczyli?

Jakiś czas później Irena wpadła na pewien pomysł.

– Pokażę ci coś. Ale będzie to nasza tajemnica.

Obiecałam, że nikomu nie pisnę nawet słowa. Irena wprowadziła mnie do swojego pokoju, zamknęła drzwi a potem sięgnęła pod łóżko. Po chwili wyciągnęła spod niego grubą książkę w miękkiej oprawie.

– Popatrz – wręczyła mi książkę.

Popatrzyłam, ale nic nie rozumiałam. Była to zupełnie nic mi nie mówiąca książka.

– Przeczytaj kto to napisał?! – ponagliła mnie Irena.

Spojrzałam na nazwisko autorki i przeczytałam jak to było napisane.

– J a c k i e C o l l i n s? – przeliterowałam bezmyślnie litery, jak były napisane.

– Nie Jackie, tylko Dżeki i nie Collins, ale Kolins.

Popatrzyłam na Irenę, jakby spadła z księżyca.

– Boże, ty niczego nie rozumiesz?

Pokręciłam głową. Zrobiło mi się wstyd. O co jej chodziło?

– To autorka angielskiego pochodzenia! Siostra Alexis z Dynastii!

Oczywiście wiedziałam kim jest Alexis, Dynastię oglądali wszyscy, ja również. Nie wiedziałam, że ona ma siostrę, która pisze. Zresztą, skąd to miałam wiedzieć? Byłam tępa jak strzała, jak mówił wiele razy brat. Ale przecież nie interesowałam się czytaniem.

Irenie skończyła się cierpliwość.

– Ty nic nie rozumiesz! To książka dla dorosłych, że tak powiem, kapujesz? Ameryka naszych czasów, alkohol, seks, zbrodnie...

Poczułam, jak się czerwienię.

– I ty to czytasz? A twoja matka?

– Mama to czyta, ja sobie pożyczyłam, ale ona nic nie wie. Nie podobałoby jej się to. Ale ja muszę wiedzieć, co ona i jej przyjaciółki czytają. Rozumiesz? To czytają wszystkie kobiety, zachwycają się, gadają o tym.

– Ale...

– Pożyczę ci jedną i przeczytasz. Ale musisz uważać, żeby cię matka lub ktoś nie nakrył z tą książką. Gdyby się moja mama dowiedziała, zabiłaby mnie. Uważa, że jestem na to za młoda.

Irena zagłębiła rękę znowu pod łóżko i wyciągnęła kolejną książkę. Żony Hollywoodu. Gruba i ciężka. Od razu wiedziałam, że nie przeczytam. Nienawidziłam grubych książek.

– Schowaj do plecaka. I czytaj, gdy nikt nie będzie cię widział. A potem zobaczysz.

– Co zobaczę? – zmarszczyłam brwi.

– Zobaczysz, co zobaczysz – odpowiedziała głupio.

Pomyślałam, że Irena była trochę walnięta, zresztą nie dziwiłam się teraz, że choć bogata, to jednak nie miała w szkole wiele przyjaciółek a jedynie ja się z nią kolegowałam. Ale zabrałam książkę ze sobą do domu.

Plecak rzuciłam w sieni i pobiegłam do prac domowych, ponieważ u nas w domu panowało zupełnie inne życie, niż w domu u Ireny. Tu nie było wiele czasu, w każdym razie dla mnie, na naukę czy czytanie książek.

Czekało mnie ugotowanie obiadu, ponieważ matka często bywała pijana i nic nie robiła. Potem musiałam zrobić w zimnym domu ogień w głównym piecu w piwnicy, wynieść popiół, który zalegał stosami przed piecem i... i tak do wieczora, każdego dnia to samo.

Lekcje odrabiałam przy świecy w dochodzących mnie krzykach pijanych rodziców. Kiedy już skończyłam zadania, nagle pomyślałam o książce. Wyciągnęłam ją ostrożnie z plecaka i otworzyłam pierwszą stronę. A potem zaczęłam czytać. I w ten sposób zostałam pochłonięta przez świat literatury raz na zawsze.

Pamiętam wypieki na twarzy. Wszystkie rozgrywające się w książce sceny miłosne dosłownie stawały mi przed oczami. Te niezliczone wyzwiska, wulgaryzmy, świat alkoholu i narkotyków, ludzi niezwykle bogatych... Zanim się spostrzegłam, świeca wypaliła się do końca, z pokoju rodziców dochodziło chrapanie a za oknem wstawał świt. Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że byłam tak pochłonięta czytaniem, że nie potrafiłam oderwać się od lektury.

W szkole spotkałam Irenę. Wystarczyło jej jedno spojrzenie na mnie, a już zrozumiała o co chodzi.

– I co, mówiłam?

– Mówiłaś! – wyszeptałam. – Oby tylko mama tego nie znalazła!

– Nie martw się. Nawet jeśli znajdzie, to i tak nie zrozumie. Co innego z moją matką. Ta się zna na rzeczy.

Po szkole gnałam do domu, jakby sam diabeł deptał mi po piętach. Musiałam dowiedzieć się co będzie dalej! Zabrałam książkę ze sobą do piwnicy i kiedy rozpaliłam już ogień, usiadłam skulona pod ścianą, zagłębiając się w ten fascynujący świat.

– Marysia! – piętro wyżej otworzyły się drzwi i snop światła ukazał się na schodach. – Wcięło cię, czy jak? Co ty tam robisz tak długo?

– Już idę! – odkrzyknęłam i chowając książkę pod ubraniem pospiesznie wyszłam na górę.

– Co ty taka czerwona jesteś? – mama przyjrzała mi się uważnie.

– Od pieca – odparłam i przeszłam do swojego pokoju, gdzie ukryłam książkę.

W głębi duszy cała się trzęsłam. A więc mama zauważyła we mnie jakąś zmianę. Czyli dowie się wszystkiego. A potem... No właśnie, co potem? Przecież to tylko książka! Ale za to jaka książka!

– Gdzie jesteś? Marysia? – wyczuwałam zniecierpliwienie w głosie matki, dochodzącym z kuchni.

– Idę!

Pospiesznie opuściłam pokój.

Tak właśnie zaczęła się moja przygoda z książkami.

Kiedy wyszło na jaw, że czytam, rodzina śmiała się do rozpuku.

– Ty i książki czytasz? Nie rozśmieszaj mnie! – ryknął śmiechem tata.

Brat również nie mógł się pohamować od komentarza:

– Ta głupia czyta książki? Chyba od tyłu!

Dla brata, starszego o trzy lata, zawsze byłam tą głupią. I dla całej rodziny później też, bo jak się okazało, wszyscy przejęli pałeczkę i wkrótce określenie „ta głupia” w stosunku do mnie stało się w rodzinie powszechnie używane. Bo nikt normalny nie czytuje książek.

Zaczęły się pierwsze problemy. Kiedy tylko znajdowałam trochę czasu na czytanie w domu, nie podobało się to nikomu. Od razu wołano mnie do jakiejś pracy. To musiałam pomagać ojcu w garażu, to znów mamie w kuchni, to znów brat czegoś chciał lub musiałam opiekować się mniejszą siostrą.

Wiele razy w ciągu dnia słyszałam słowa matki:

– Ty tyle nie czytaj bo zwariujesz! Franek też tak czytał (to nasz sąsiad) i nic dobrego z tego nie wynikło. Zwariował i do dzisiaj siedzi w wariatkowie.

– Ona przecież i tak normalna nie jest! – wykrzykiwał brat.

– Odczep się! – krzyknęłam.

– Nie jesteś normalna! – powtarzał.

– Gnojek!

– Przestańcie się drzeć! – ryknęła mama.

Rodzice nie potrafili zrozumieć mojego zamiłowania do czytania. Nieustannie mnie krytykowali, wyśmiewali i potępiali. Doszło do tego, że ojciec kategorycznie zakazywał mi czytać!

– Ja ci zakazuję! – wykrzykiwał pijany.

– Ona nic nie robi przez cały dzień, tylko czyta! – narzekała matka. – Ty ją, Heniek, przywołaj do porządku!

Mama lubiła się wyręczać ojcem, choć i tak wiedziała, że niczego i nigdy nic nie wskóra, jeśli chodzi o nas. Starał się nami komenderować, nakazywać nam postępować według niego, niestety nie skutkowało to. A mama triumfowała. Ponieważ wtedy mogła mu wytknąć jego niedoskonałości!

– Ty jednak jesteś do niczego! Nawet dzieci cię nie słuchają! Wszystkim muszę zajmować się sama! Co z ciebie za chłop!

I zabierała się za nas. Podnosiła rękę i waliła gdzie popadło. Matka nie miała czasami dla nas litości. Dzieci należy bić, uważała!

– Trzeba was bić na kwaśne jabłko, bo inaczej nic z was nie wyrośnie!

A najwięcej dostawało się mnie.

– Gdzie jest Marysia? – wołała mama.

– Ta głupia znowu czyta książkę! – zdradzał mnie brat.

– Ja jej te książki ze łba powybijam! Marysia! Natychmiast masz przyjść do kuchni! Bo jak tam przyjdę to z tobą porządek raz dwa zrobię!

Czasem wykrzykiwałam:

– Zaraz!

A wtedy nie trwało więcej niż parę sekund, gdy głośne dudnienie wskazywało na zbliżającą się matkę. Następowało szamotanie, potem wyrywanie książki z ręki i „przywoływanie do porządku”, czyli bicie. Z płaczem musiałam podążać za matką do kuchni i robić co nakazała.

W tym czasie brat siedział i nic nie robił. Zawsze tak samo.

– Dlaczego Piotrek nic nie robi? – buntowałam się.

– Bo nie robi! Jest chłopakiem, więc w kuchni nie ma czego szukać!

A ja byłam dziewczyną i roboty miałam pełne ręce. Musiałam szybko się nauczyć prać, sprzątać, myć, robić zakupy i gotować. To należało do moich obowiązków. A Piotrek leżał i jadł.

W szkole wszyscy wyśmiewali się z moich popękanych rąk, z urobionych dłoni, sinych, twardych, pokaleczonych. Miałam ręce jak stara baba w wieku nie więcej niż naście lat.

Myślałam, że to normalne, że każdego dnia u nas na stole pojawia się butelka. Ale kiedy opowiedziałam o tym Irenie, ta zdziwiła się, mówiąc, że jej rodzice w ogóle nie piją, a nawet że nie lubią alkoholu, choć barek stoi pełny. Czego znowu zrozumieć nie mogłam ja.

Uczniem byłam słabym. Nie dlatego, żebym się nie chciała uczyć, ale dlatego że nie miałam możliwości. W domu zawsze było tyle obowiązków
i nieustannie jakaś praca czekała na dokończenie...

Rodzina Ireny mieszkała, dokładnie mówiąc, za płotem. Do naszej wsi przeprowadzili się niedawno. Matka mówiła, obserwując z okna, że to „wielcy państwo” przyjechali, miastowi, co to sobie na wsi pomieszkać chcą, bo takie mają widzimisię. Mówiąc o nich za każdym razem wykrzywiała twarz
w pogardliwym uśmiechu. Według niej byli to zwykli frajerzy, dorobkiewicze, którzy nie mieli pojęcia o tym, jak się mieszka na wsi.

– Długo tu nie pomieszkają! – przepowiadała. – Wilka zawsze ciągnie do lasu.

Jednak jej przepowiednie jakoś się nie sprawdzały. Rodzice Ireny wyremontowali cały dom, coś tam dobudowali, powiększyli garaż (jeździli dwoma autami!), z czasem na placu pojawiła się altanka, wielki grill, trawa jakoś bardziej porosła, dookoła płotu posadzono choinki, gdzieniegdzie pojawiły się nowe drzewka owocowe, róże pod oknami domu, a na końcu dostawiono jeszcze jedno piętro! To wszystko w ciągu roku!

– Skąd oni na to biorą pieniądze? Pewnie jakieś czarne interesy prowadzą!

Mama każdego dnia przesiadywała w oknie kuchni, skąd doskonale mogła obserwować poczynania sąsiadów.

– Rodzice Ireny są lekarzami – powiedziałam.

– Ty się nie odzywaj bez pytania, smarkulo! – warknęła.

– Matole jeden! – dodawał brat, obgryzający wędzone kości, bo ten zawsze musiał wtrącić swoje trzy grosze.

Potem Piotrek rzucił mnie kością, na co uderzyłam w krzyk i podnosząc ją, rzuciłam nią w niego.

– Mamo, ta głupia rzuca we mnie kościami! – dokładnie tak się wydarł.

– Marycha! – wrzasnęła mama. – Do kurwy nędzy, zostaw tego synka
w spokoju!

– Ja nic nie robię! – tupnęłam nogą.

– A kto we mnie rzucił kościami? – widziałam, jak Piotrek się uśmiecha pod nosem. Wiedział, że zawsze będzie na wygranej pozycji.

– Sam zacząłeś!

– Skończcie już, bo was ukatrupię! – mama zaczęła być naprawdę zła.

Po jakichś dziesięciu minutach wyglądania powróciła do tematu.

– Lekarzami, powiadasz? To już wiem skąd tyle pieniędzy natrzepali. Na ludzkim nieszczęściu się dorabiają. Ot i tyle! – klasnęła w dłonie.

– Czemu na nieszczęściu? – zapytałam. – Pomagają ludziom.

– E, Marycha, co ty tam wiesz. Ty głupia jesteś – mama pokiwała głową.

A ja byłam pewna, że naprawdę pomagają ludziom.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: