Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Tajemnica Adriana - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Lipiec 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tajemnica Adriana - ebook

Tylko grubas zrozumie grubasa. Ktoś, kto nigdy nie miał problemów z nadwagą nie powinien wypowiadać się w tej kwestii. Nigdy nie zrozumie, co przeżywa i czuje osoba, która musi nosić nadmiar zbędnych kilogramów. Może jedynie teoretyzować, nie mając zielonego pojęcia o praktyce, którą znamy tylko my sami — ludzie otyli. Chcąc wyglądać atrakcyjnie, często chwytamy się przysłowiowej brzytwy. Stosujemy głodówki zalecane przez czasopisma albo płacimy duże pieniądze za specyfiki, które rzekomo mają nas w cudowny sposób odchudzić. W rezultacie pogarszamy naszą i tak ciężką sytuację. Waga wkrótce powraca, nierzadko z dużym nadmiarem, a wystarczy jedynie dobrze wszystko przemyśleć. Zacząć trzeba od głowy. Właśnie tu, w naszych głowach, winniś-my szukać odpowiedzi, dlaczego chcemy się zmienić, zmienić „na lżejsze”. Jeśli nie pomożemy sobie sami, nikt nam nie pomoże. Silna wola, upór i wiara — te trzy cechy stanowią klucz do naszego sukcesu. Mam nadzieję, że tak jak ja i Państwo otworzycie nim drzwi do lepszego życia.
Życzę powodzenia!
Adrian Lukoszek
Podczas reportażu o Adrianie Lukoszku cała ekipa była pod wrażeniem osobowości bohatera. Rzadko się zdarza, taka umiejętność szczerego mówienia o najtrudniejszych problemach i najskrytszych emocjach. Otwartość docenili telewidzowie i obdarzyli Adriana zaufaniem szukając u niego pomocy w rozwiązywaniu swoich problemów. Teraz taką szansę będą mieli czytelnicy tej książki.
Joanna Frydrych,
autorka reportażu pt. „Tajemnica Adriana”
Kategoria: Kuchnia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7859-531-1
Rozmiar pliku: 7,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Do Czytelnika

Tylko grubas zrozumie grubasa. Ktoś, kto nigdy nie miał problemów z nadwagą nie powinien wypowiadać się w tej kwestii. Nigdy nie zrozumie, co przeżywa i czuje osoba, która musi nosić nadmiar zbędnych kilogramów. Może jedynie teoretyzować, nie mając zielonego pojęcia o praktyce, którą znamy tylko my sami — ludzie otyli. Chcąc wyglądać atrakcyjnie, często chwytamy się przysłowiowej brzytwy. Stosujemy głodówki zalecane przez czasopisma albo płacimy duże pieniądze za specyfiki, które rzekomo mają nas w cudowny sposób odchudzić. W rezultacie pogarszamy naszą i tak ciężką sytuację. Waga wkrótce powraca, nierzadko z dużym nadmiarem, a wystarczy jedynie dobrze wszystko przemyśleć. Zacząć trzeba od głowy. Właśnie tu, w naszych głowach, winniś-my szukać odpowiedzi, dlaczego chcemy się zmienić, zmienić „na lżejsze”. Jeśli nie pomożemy sobie sami, nikt nam nie pomoże. Silna wola, upór i wiara — te trzy cechy stanowią klucz do naszego sukcesu. Mam nadzieję, że tak jak ja i Państwo otworzycie nim drzwi do lepszego życia.

Życzę powodzenia!
Adrian LukoszekTyłem, bo jadłem

Nigdy nie byłem szczupły. Jak sięgam pamięcią wstecz, zawsze miałem problemy z nadwagą — raz było jej więcej, a raz trochę mniej. Pojawiłem się na świecie jako owoc miłości moich rodziców i ich pierwsze dziecko, przed moją siostrą Barbarą i bratem Rafałem. Adrianek stał się oczkiem w głowie mamusi i tatusia. Tata, jak każdy dobry ojciec, opiekował się swoim synkiem najlepiej jak potrafił. To samo, lecz chyba z większą przesadą, robiła moja mama.

„Dlaczego on tak długo śpi?” — zadawała sobie pytanie mama, patrząc na smacznie śpiącego spokojnego Adrianka. „Dlaczego on nie domaga się jedzenia? Przecież zazwyczaj takie maleństwa drą się, prosząc o papu.” Po latach mama przyznała, że robiła źle: „Budziłam cię, żeby dać ci jeść. Spałeś i spałeś. Nie dawało mi to spokoju.” Nie mam do mamy pretensji, bo sam mam dwójkę dzieci i wiem, jak to jest. Z drugiej strony, gdyby nie mama, może dziś nie pisałbym tego poradnika…

Jak widać jadłem, i to sporo, już od kołyski. Moje dzieciństwo wspominam jako wspaniałe do czasu, gdy moje nogi przekroczyły próg przedszkola. Pamiętam to bardzo dobrze. Większa ode mnie była wyłącznie pani przedszkolanka! Na samym początku jakoś to było. Wygrywałem konkursy typu „kto wszystko zje na obiadek, ten dostanie nagrodę.” Pani przedszkolanka nie mogła się mnie nachwalić, jak to pięknie wszystko zjadam. W dodatku bez marudzenia! Takie i tylko takie konkursy udawało mi się wygrywać, bo byłem gruby. Zaczęły się docinki. Mirek był Zorro, Wojtek zaś Jankiem z „Czterech pancernych”, a ja byłem grubasem lub co najwyżej Niemcem, czyli kimś, kogo grupa pancerniaków brała do niewoli, a następnie likwidowała. Nie cierpiałem przedszkola do tego stopnia, że byłem do niego wnoszony — mama chwytała mnie za ręce, pani przedszkolanka za nogi. Mama płakała. Widziałem to. Było jej mnie żal.

W końcu na jakiś czas uwolniono mnie od niedobrych kolegów i wylądowałem u babci. Czułem się szczęśliwy, będąc pod jej opieką w czasie nieobecności mamy i taty. Tak było aż skończyłemczyłem 7 lat i musiałem pójść do szkoły. O dziwo nie wspominam źle ośmiu lat edukacji w podstawówce. Co prawda nie należałem do grupy chłopaków dominujących w klasie, ale, co było dla mnie najważniejsze, nie byłem już Niemcem. Koledzy wołali na mnie Adaś. Adaś nawet lubił chodzić do szkoły i wszystko układałoby się pomyślnie, gdyby nie jeden przedmiot. Wtedy wychowanie fizyczne mogło dla mnie w ogóle nie istnieć. Nadmiar ciała przeszkadzał mi niezmiernie, a pompki, przewroty, mostki i kozły to ćwiczenia, które śniły mi się po nocach. Nie było łatwo.

Przełom w moim „ciężkim” życiu nastąpił w szóstej klasie, kiedy to odkryłem, że odziedziczyłem po mamie ładny głos. Tata podczas pobytu w Korei kupił mi gitarę. Zacząłem udzielać się muzycznie, co dodawało mi wiary w siebie. Podnosił mnie na duchu także fakt, że koledzy doceniali mój talent. Nareszcie ktoś mnie zauważył! Pomyślicie Państwo, że to był koniec koszmaru. Niezupełnie, bo znalazł się nowy problem. Nie mogłem znaleźć ubrań w moim rozmiarze. Były to pamiętne lata osiemdziesiąte, czyli czasy, kiedy w sklepach półki świeciły pustkami. Można było liczyć tylko na paczuszki z ciuchami zza zachodniej granicy, ale i tam widocznie wtedy nie szyto dużych ubrań, zwłaszcza spodni. Na ratunek pośpieszył mój dziadek, który mieszkał naprzeciw jednostki wojskowej. To właśnie tam udało mu się „załatwić” dla mnie spodnie moro. Byłem szczęśliwy, bo były duże i dobrze pasowały.

Waga troszkę spadła, gdy chodziłem do ósmej klasy. Podrosłem nieco, a tym samym schudłem i już na komersie pojawiłem się w garniturze. To był szczęśliwy okres w moim życiu! Miałem coraz więcej kolegów, a i koleżanek mi nie brakowało.

Kochanego ciała...

Wkraczając w dorosłe życie, nadal cieszyłem się zdrową sylwetką. Przyszedł czas na odbycie zasadniczej służby wojskowej. Osiemnaście miesięcy regularnego jedzenia plus musztra zrobiły swoje. W wojsku śpiewałem i grałem na gitarze w estradowym zespole wojskowym AKSELBANTY. Uczestniczyłem w warsztatach muzycznych prowadzonych przez fachowców. Można powiedzieć, że kończąc służbę zarówno głos, jak i mięśnie miałem dobrze wytrenowane.

Gdy wróciłem do domu z dyplomem, od razu zacząłem szukać pracy. Zatrudniono mnie w Ośrodku Rehabilitacyjnym znajdującym się w Reptach Śląskich. Pracowałem jako dostawca artykułów żywnościowych. Tam też poznałem młodą, dobrze gotującą kuchareczkę, z którą się później zaręczyłem.

To były wspaniałe dni pełne miłości i dobrego jedzenia. Powolutku zacząłem się zaokrąglać.

Byłbym zapomniał! Piwo! Ten napój smakował mi najbardziej ze wszystkich możliwych. Co gorsza, smakował najbardziej w połączeniu z dobrym i wcale nie chudym jedzeniem. Takie nawyki skutkowały uwydatnianiem się mojego brzuszka, ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Nie przeszkadzało także kobiecie, z którą spędzałem większość czasu. „Ukochanego ciała nigdy nie za wiele” — mówiła. Wtedy nikt nie przypuszczał, że pewnego dnia będzie go aż tak wiele.

Po dwóch latach beztroskiego, wspaniałego życia wzięliśmy ślub. Od tego czasu byliśmy już razem dzień w dzień — od dobre-go śniadania po sytą i smaczną kolację. Starszy syn, Patryk, pojawił się na świecie dwa i pół roku po naszym ślubie. Nie oszczędzaliśmy na zdrowych, ekologicznych „papinkach”, które zjadał malutki Patryczek. Osobiście znałem smak każdej zupki, przecieranych jarzynek, delikatnego mięska. Przecież grzechem byłoby wyrzucić to, co synuś zostawił. Mleko dla niemowląt też nie było najgorsze w smaku. Tatuś dożywiał się przy synku.

Już wtedy musiałem zmienić swoją garderobę na większą, ale takie rozmiary jeszcze można było dostać w sklepach. Czułem się szczęśliwym ojcem. Dziś mogę powiedzieć, że szczęście trwało do czasu, kiedy spostrzegłem, że jestem olbrzymem.

Żyć, aby jeść

Wszystko ponownie zaczęło się sześć lat temu, kiedy urodził się mój młodszy syn, Kamil. Pracowałem wówczas w firmie produkującej podzespoły do fiata. Miałem siedzącą robotę, tak zwaną taśmową, czyli nudne i żmudne osiem godzin. Do pracy, którą wykonywałem na prasie potrzebne były mi tylko dwie ręce i prawa noga oraz sokoli wzrok. Reszta ciała spoczywała wygodnie na krześle, nie czyniąc przy tym żadnych ruchów, co sprzyjało wolnemu gromadzeniu się tłuszczu w moim organizmie. W warsztacie mieliśmy malutki piecyk, na którym w czasie przerwy piekliśmy kiełbasę.

Gdy wracałem do domu, czekał na mnie cieplutki obiadek, zazwyczaj składający się z dwóch dań, a do tego słodziutki kompocik. Później jakaś kawa, ciastko, w końcu kiełbaski (najlepiej z grilla) i do tego, rzecz oczywista, piwko. Gdyby kończyło się na jednym, nie byłoby tak źle…

Nie wspomniałem jeszcze o najgorszym, czyli niewinnym podjadaniu między posiłkami — a to paluszki, a to chipsy albo coś słodkiego. Zmęczony całodzienną konsumpcją człowiek kładł się spać. Można było żyć. Teraz już wiem, że w taki sposób można żyć tylko do czasu.

Krótko po przyjściu na świat Kamila w zakładzie, w którym pracowałem nastąpił kryzys. Zaczęły się zwolnienia. Bałem się, że i mnie spotka los kolegów. Długo nie musiałem czekać. Co prawda nie dostałem do ręki wypowiedzenia, ale propozycję przejścia na urlop wychowawczy. Nie miałem wyjścia. W sumie było to lepsze od zwolnienia. Po siedemnastu latach pracy taki cios! Tak, był to dla mnie mocny cios. Nie mogłem się pozbierać.

Właśnie wtedy zaczął się intensywny przyrost mojej wagi. Żona chodziła do pracy, a ja opiekowałem się synkiem. Kamil jadł, to i tatuś jadł. Synuś spał, spał i ojciec. Tak przez pięć dni w tygodniu. Pięć dni, bo w dwa pozostałe grałem na uroczystościach weselnych, gdzie, jak Państwo doskonale wiedzą, jedzonka nie brakuje. Żyłem z dnia na dzień, nie przejmując się jeszcze wtedy swoim wyglądem. Jak już wcześniej napisałem — do czasu. Do czasu, gdy w sklepach z ubraniami zabrakło dla mnie rozmiarów, a serce zaczęło dawać znać o czymś niedobrym. „Nadciśnienie tętnicze pierwszego stopnia” — usłyszałem na wizycie u lekarza. Zbytnio mnie to nie przestraszyło i dalej nie odmawiałem sobie przyjemności, jaką jest dobre jedzenie.

Fot. Adrian Lukoszek

Jednak powoli życie stawało się udręką. Moje ciało, a zwłaszcza jego nadmiar, ciążyło mi jak kula u nogi. Dwustudwudziestokilogramowa kula, której nie można było w żaden sposób się pozbyć. Zostałem więźniem własnego ciała. Świat w moich oczach stawał się nieciekawy i bez sensu. Moje nogi powoli odmawiały posłuszeństwa, a każdy ruch produkował krople potu na całym ciele. Z dnia na dzień coraz bardziej nienawidziłem siebie, ale nie potrafiłem niczego z tym zrobić. Byłem całkowicie bezradny.

Fot. Adrian Lukoszek

Po słownej interwencji żony udawało mi się schudnąć parę kilogramów, ale w krótkim czasie wracały w podwojonej ilości. Unikałem patrzenia w lustro, które mijałem, wychodząc z sypialni. Byłem zmuszony szyć ubrania na miarę. Wstydziłem się swojego ciała. Sto osiemdziesiąt centymetrów w pasie. Panie ściągały ze mnie miarę dwoma metrami krawieckimi. Olbrzymia ilość materiału na olbrzymiego osobnika. Cena też była duża. Czułem się jak jedno wielkie nieporozumienie. Nikt się chyba ze mnie nie śmiał. Ludzie patrząc na mnie, raczej współczuli. Nie wiem, która z tych możliwości jest gorsza. To było moje piekło. Zacząłem coraz częściej sięgać po alkohol, który mnie rzekomo uspokajał. Waga mojego ciała, które musiało być ważone na specjalnej wadze, stale wzrastała. Garnitury szyte jeszcze nie tak dawno, zaczynały pękać w szwach. Mogłem wtedy liczyć tylko na swoją siostrę, która widząc moją bezradność, przywoziła mi olbrzymie ubrania z Zachodu. Zamawiała je w jednym ze sklepów internetowych. Tragedia, którą zgotowałem sobie na własne życzenie, a w zasadzie na życzenie mojego żołądka, który wściekle domagał się jedzenia, wciąż trwała. Żyłem, aby jeść. Za nic miałem sygnały wysyłane przez znajomych, abym wziął się w garść i zmienił swoje przyzwyczajenia żywieniowe. Nie przejmowałem się nawet wysokim nadciśnieniem, przy którym bardzo możliwe jest wystąpienie zawału lub wylewu.

Fot. Adrian Lukoszek

Myślałem wtedy, że Bóg mnie po prostu opuścił. Moja wiara, praktykującego katolika, była bardzo krucha. Czułem ogromny wstyd, dlatego ograniczałem kontakty z bliskimi i znajomymi. Każde wyjście z domu kojarzyło mi się ze wspinaczką na Mont Everest. Najbardziej lubiłem spacerki moim peugeotem 406. To był chyba jedyny samochód osobowy, do którego jeszcze się mieściłem. Nawet w celu przebycia najkrótszej trasy wsiadałem, a raczej wsuwałem się za kierownicę, i w tenże leniwy, ale wygodny dla mnie sposób przemierzałem dwieście metrów, choć zdarzały się także długie przejażdżki. Często zastanawiałem się, kto ewentualnie podrzuciłby mnie do miasta, gdyby mój kochany samochodzik zepsuł się gdzieś na odludziu. Myślę, że w grę wchodziłyby wyłącznie samochody ciężarowe. Jednym słowem było mi w tym czasie bardzo ciężko. Moja psychika nie wytrzymywała. Bywały dni, że gdzieś w ukryciu popłynęły mi łzy żalu. Czułem wściekłość na siebie i cały świat. Aż tu nagle słowa mojego syna spadły na mnie jak grom z jasnego nieba: „Tato, chciałbym, żebyś był chudszy, jak inni tatusiowie moich kolegów z przedszkola.” To zdanie, wypowiedziane przez mojego młodszego syna, zwaliło mnie z nóg. Stałem bez słowa. Byłem całkowicie sparaliżowany. Nie umiałem nic odpowiedzieć. W jednej chwili jakaś zapora w mojej głowie runęła. Coś się odblokowało i chwyciło mnie za serce. Usiadłem w dużym fotelu i zacząłem rozmyślać. Stop! Koniec z tym! Koniec z użalaniem się nad sobą! Koniec z piciem, z opychaniem się! Czas zacząć nowe życie! Nagle dotarło do mnie, że przez cały czas byłem żałosnym samolubem, który myśli wyłącznie o zaspakajaniu swoich potrzeb. Przecież rodzina może się za mnie wstydzi. Mam prawie czterdzieści lat — chyba warto resztę życia przeżyć jak człowiek. Wiedziałem, że nie będzie łatwo. Zdawałem sobie sprawę, że zgubić dwadzieścia kilogramów to nie lada wyczyn, a co dopiero pozbyć się co najmniej stu dwudziestu! To graniczyło z cudem, ale postanowiłem wziąć się za siebie. Moją decyzję zawdzięczam jednej, małej osobie. Swoimi, jakże bezpośrednimi, słowami Kamil dokonał czegoś do tej pory niemożliwego, a wspaniałego — zmiany we mnie.

Czas na zmiany

Teraz albo nigdy? Na to pytanie odpowiedziałem sobie niemalże natychmiast. Pierwsze kroki skierowałem do Boga, prosząc Go o siłę i wiarę. Czułem potrzebę przeproszenia Go za wszystko, za moje, bo przecież wykreowane przeze mnie samego, nieciekawe życie. Ciekawego życia nie miała też ze mną moja rodzina, dlatego dla nich postanowiłem zmienić się całkowicie. Kłamałbym, pisząc że było łatwo, zwłaszcza w pierwszej fazie mojej odmiany. Byłem głodny, nerwowy, wybuchowy, a jednocześnie uparty. Cały czas brzmiały mi w uszach słowa Kamila. Uzbrojony w silną wolę, pchany jakąś siłą zacząłem tworzyć zdrową dietę, którą w szczegółach opiszę Państwu w dalszej części książki. Na dobry początek wyeliminowałem całkowicie ze swego życia alkohol i, co ciekawe, nie ciągnęło mnie do niego. Wszelkie tłuszcze zredukowałem praktycznie do zera. Takie „przyjemności” jak słodycze, fast foody, chipsy i białe pieczywo na zawsze wymazałem z bazy danych, która mieściła się w mojej głowie. Na moim stole zaczęły królować surówki oraz mięsa drobiowe pozbawione tłuszczu. Zacząłem coraz częściej wychodzić z domu na prawdziwe spacerki. Na rower na razie nie wsiadałem, bo który by wytrzymał moją wagę. Odwiedzałem markety, gdzie wpadałem w szał kupowania owoców, szczególnie ananasów i grejpfrutów. Jak się później okazało to one pomagały mi tracić wagę. Wszystko, naprawdę wszystko, co miało przejść przez mój układ pokarmowy, wrzucałem na wagę żywnościową. Kolejną czynnością było obliczanie kaloryczności danego produktu. Dopiero po starannym wykonaniu tych dwóch czynności przystępowałem do tworzenia niskokalorycznych, lecz przyjemnych dla oka i nosa dań kulinarnych. Starałem się, aby nie były one monotonne, a kolorowe, smaczne i, co najważniejsze, bogate w witaminy. Zacząłem dostarczać organizmowi więcej płynów, ale teraz były to płyny pozbawione CO2 oraz alkoholu. Soki owocowe bez dodatku cukru mieszane pół na pół z niegazowaną wodą mineralną doskonale dawały sobie radę z moim pragnieniem. Wcale nie potrzebowałem piwa, po które wcześniej nieustannie sięgałem. W przygotowaniu moich posiłków byłem konsekwentny i samodzielny. Nie dopuszczałem do ich tworzenia nawet swojej żony, bojąc się, że wykwalifikowana kucharka doda do smaku troszeczkę cukru. Może było to chore myślenie, ale, przyznacie Państwo, jakże pozytywny skutek odniosło. Kolejną przeszkodą do przeskoczenia były wesela, na których gram co weekend. Jestem wokalistą zespołu muzycznego Mirage Band. Jak się okazało i z tym dałem sobie radę. Pamiętam jak na jednej z imprez w trakcie obiadu źle sformułowałem zdanie i wypaliłem do kelnerki, która podawała mi tłuste mięso: „Przepraszam, ale ja nie jadam byle czego.” Teraz wydaje się to śmieszne, ale zdarzyło się to w lokalu mającym swoje dobre i znane tradycje kulinarne. Możecie sobie Państwo wyobrazić reakcję tej pani. Oczywiście szybko skorygowałem gafę i grzecznie przeprosiłem, tłumacząc swoje położenie. Ważnym krokiem było przyzwyczajenie całej rodziny oraz znajomych do moich nowych potrzeb. To bardzo istotne dla osoby chcącej doprowadzić swoją wagę do normalności. Gdy miałem się pojawić na przyjęciu rodzinnym, obojętne gdzie to było: u rodziców, siostry, brata lub cioci, wszyscy wiedzieli, co jem, a czego nie. Rodzina patrzyła wręcz z podziwem na moją silną chęć do bycia innym. Bez żadnych grymasów przygotowywała osobne posiłki przeznaczone specjalnie dla mnie. Chcąc uzyskać szybki i skuteczny efekt diety, musimy zaangażować w to nie tylko siebie, ale także swoje najbliższe otoczenie. Usilnie wierzyłem w swój sukces, nie poddawałem się absolutnie żadnym pokusom kulinarnym i twardo z uporem pokonywałem każdy kolejny dzień opieczętowany wyrzeczeniami i postanowieniami. Na minimalny, lecz jakże cieszący mnie, efekt mojej ciężkiej pracy nie trzeba było długo czekać. Już po niespełna czterech tygodniach poczułem, że nic, co robię, nie idzie na marne. Uskrzydlony rewelacyjnym samopoczuciem zacząłem wyjmować z szafy ubrania, w których chodziłem osiem czy dziesięć lat wcześniej. Tak! Cały czas miałem te ubrania, choć nie jeden raz żona miała zamiar je wyrzucić. Chyba tylko ja jeden na tym świecie wierzyłem, że mi się uda. Zresztą niewiara mojej żony była usprawiedliwiona, bo przecież niejednokrotnie obiecywałem, że schudnę. Obiecywałem, obiecywałem i na tym się kończyło. To jednak już przeszłość i lepiej o niej zapomnieć. Wyjmowałem i przymierzałem moje ubranie z dalekiej przeszłości, z czasów, kiedy moja waga była o wiele, wiele mniejsza. Niestety, na razie musiałem się cieszyć, że wchodzę w ciuchy sprzed pół roku, ale — jak już pisałem — cieszył mnie i ten minimalny efekt. Co dzień zwracałem się do Siły Wyższej, której obecność doskonale wyczuwałem w czasie realizowania mojego „projektu.” Prosiłem Boga o siłę i wiarę, abym nie przegrał sam ze sobą. Postawiłem na baczność swoje sumienie, które miało za zadanie nie dopuszczać nawet myśli o jakiejś małej odskoczni od wyznaczonego planu. Mozolnie piąłem się do góry po szczeblach drabiny, którą sobie stworzyłem. Drabiny bardzo wysokiej, której końca ciągle nie było widać.

Fot. Kosma

Fot. Adrian Lukoszek

Będę z Państwem szczery, więc muszę napisać, że jak każdy człowiek miewałem gorsze dni, a zwłaszcza noce. Noce! Właśnie wtedy dopadał mnie ściskający żołądek, straszliwy głód. Droga była prosta: DO LODÓWKI! Tam zawsze znajdowałem ukojenie dla moich burczących jelit. Teraz na tej drodze stał wyraźny znak zakazu. Właśnie podjadanie między posiłkami, a zwłaszcza podjadanie nocą, to kolejne przyczyny szybkiego wzrostu wagi ciała. Tego złego przyzwyczajenia pozbyłem się raz na zawsze. Musiałem jak najszybciej zmienić złe przyzwyczajenia i nawyki żywnościowe. Jadłem mniejsze porcje, ale częściej. Jedząc w większości pokarmy dobrze wystudzone, zmuszałem organizm do większej pracy, a tym samym gubienia jakiejś części niepotrzebnych kalorii. Trzymałem się kurczowo swoich nowych zasad i brnąłem przed siebie.

Fot. Kosma

Pierwsze widoczne efekty

Na widoczne efekty, namacalne, czekałem jedenaście tygodni. Wtedy zdobyłem się na odwagę, aby po długim czasie wejść na wagę w sklepie żelaznym, na której na co dzień na pewno nie ważono ludzi. Moja radość nie miała granic, gdy na elektronicznym wyświetlaczu pierwszą cyfrą jaka się pojawiła była jedynka. Sto dziewięćdziesiąt osiem kilogramów to wynik, który zobaczyłem na ekranie wagi. Sto dziewięćdziesiąt osiem kilogramów! A nie dwieście dwadzieścia! W takiej chwili człowiekowi rosną skrzydła, tryska energią, chce mu się żyć. Nie spocząłem na laurach. Ta sytuacja zmotywowała mnie jeszcze bardziej. Już wtedy wiedziałem, że nic i nikt nie przeszkodzi mi dotrzeć do upragnionego celu, jakim było znaczne zredukowanie wagi mojego ciała. „Rower!” — ta myśl przebiegła przez moją głowę. Kupiłem solidny, sportowy rower, na którym na pewno z większym skutkiem gubiłem zbędne kilogramy. To wspaniałe uczucie — pewność siebie. Uczucie, o którym dawno zapomniałem. Teraz wszystko dostało podwójnego pędu. Zacząłem kontrolować wagę co dziesięć dni i co dziesięć dni miałem powody do zadowolenia. Odpowiednia dieta, wyrzeczenia i ruch robiły swoje. Moje ubrania stawały się luźniejsze. Moje ruchy były mniej ociężałe. Czułem, że zaczynam żyć na nowo. Oprócz widocznych efektów były też zmiany niewidoczne gołym okiem. Chodzi o mój umysł. Zacząłem inaczej funkcjonować. Nareszcie mogłem myśleć kategoriami osoby, która odnosi zwycięstwo nad sobą. Choć do pełnego zadowolenia było jeszcze daleko, jak dziecko cieszyłem się z każdego ubywającego kilograma.

A jednak kryzys

Po upływie dwudziestu czterech tygodni stosowania mojej diety nastąpił mały kryzys. Pamiętam jak dziś przyjęcie urodzinowe mojego starszego syna, Patryka. Żona jak zwykle przygotowała dla gości przeróżne smakowite specjały. Stół suto zastawiony potrawami, nad którymi unosiła się kusząca woń. Obok stały szklanki, w których na takich spotkaniach zawsze przygotowywałem drinki. Chwila słabości? Patrzyłem na to wszystko i myślałem, co tracę. Może by w czasie takich uroczystości troszkę sobie pofolgować? Przecież chyba przez ten jeden raz nic się nie stanie? Trochę pie-czeni, jeden, góra dwa drinki nie powinny zagrozić temu, nad czym tak ciężko pracuję. Przecież w końcu należy mi się jakaś nagroda…Takie myśli zatruwały mój umysł. Spojrzałem na Iwonę, moją żonę, później skierowałem wzrok na dzieci. NIE! — odezwał się we mnie mój upór. To dla nich nawet w takich dniach nie będę wracał do poprzedniego życia. W końcu nie samym chlebem człowiek żyje. Była to jedyna chwila zachwiania w czasie całej mojej wspinaczki do sukcesu. To zdarzenie jeszcze mocniej podbudowało moje „ja.” Od tego czasu byłem jeszcze silniejszy.

Udało się!

Pokonałem sam siebie! Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie! Niespełna roczna trudna wspinaczka dobiegła końca. Osiągnąłem to, co zaplanowałem przed Świętami Wielkanocnymi. Już pod choinkę Kamil dostaje szczupłego tatę, żona „nowego” męża, a i Patryk nie będzie musiał wstydzić się za wygląd ojca. Dokonałem czegoś niezwykłego, ale jak widać możliwego. Pozbyłem się stu dwudziestu zbędnych kilogramów w bardzo krótkim czasie! To były cudowne i lekkie święta Bożego Narodzenia. Rozpoczęło się nowe, lżejsze życie. Lżejsze nie tylko pod względem mojej wagi. Znikło wiele moich problemów. Mogę teraz bez przeszkód wiązać sznurowadła, kupić ubranie w ludzkim rozmiarze, bez problemu mieszczę się nawet w najmniejszym samochodzie. Nogi, które musiały dźwigać wielki ciężar, poczuły w końcu ulgę i przestały puchnąć. Ulgę odczuła też moja zmęczona psychika. Mogłem w końcu inaczej myśleć, myśleć pozytywnie. Trudno opisać, jak lekko jest wtedy człowiekowi na duszy i ciele. Okazało się, że jednak otyłość była przyczyną mojej choroby. Również moje gruczoły potowe zapomniały do czego służą — przestałem się nadmiernie pocić. To nie ten sam człowiek! „Iwona ma chyba innego faceta” — mówiły osoby, które nie widziały mnie przez kilka ostatnich miesięcy. Koledzy moich dzieci też nie dowierzali. Całej mojej rodzinie zrobiło się lżej.Ja już się nie wstydzę pokazać ludziom, wręcz przeciwnie — jestem z siebie dumny. Znajomi, których spotykam na ulicy pod-chodzą do mnie ze słowami podziwu. Ostatnio często słyszę: „Jak ty to zrobiłeś?”, choć bywały i takie: „Jego chyba coś zżera.” Tak! Rzeczywiście! Zżera mnie moja radość i duma. Jednym słowem — udało się. Nie głodziłem się przecież, nie wykonywałem jakiś ekstremalnych ćwiczeń fizycznych. Nie musiałem korzystać z usług chirurga ani dietetyka, a efekt jest niezwykły i co najważniejsze — bez uszczerbku na zdrowiu. Chciałem postawić kropkę nad „i” i poddałem się kompleksowym, wnikliwym badaniom lekarskim. Wyniki są rewelacyjne! Gratulacje lekarzy przypieczętowały mój zdrowy tryb życia. Dziś dziękuję Bogu za odwagę, wytrwałość i siłę, żonie i dzieciom za wspieranie mnie w ciężkich chwilach. Szczególnie jestem wdzięczny Kamilowi, bo to przecież w sumie jego zasługa.

Im też było ciężko

Wypowiedź mojej żony Iwony:

„To nie był ten mężczyzna, za którego wychodziłam za mąż. Adrian stawał się coraz większy i większy, a ja nie umiałam do niego dotrzeć. Moje słowa traktował jak powietrze. Nie pomagały groźby ani prośby. Próbowałam wytłumaczyć temu upartemu człowiekowi, że grozi mu zawał albo wylew. Bałam się tego. Pracuję w ośrodku rehabilitacyjnym i nie raz widziałam, ile trzeba siły i rąk, aby opiekować się osobą na przykład po wylewie. W takim wypadku osoba szczupła jest ciężka, a Adrian ani do szczupłych, ani do lekkich przecież nie należał. Żyliśmy razem, ale jakby osobno. Powoli traciłam bliskiego mi człowieka. Jakby tego było mało, mąż zaczął coraz częściej zaglądać do kieliszka, a właściwie do kufla. Piwo stało się napojem, bez którego nie umiał żyć. Częste kłótnie o wszystko i o nic powoli doprowadzały mnie do szału. Pił, bo z tym mu było lżej, a przecież alkohol rysuje złudny obraz szczęścia.

Widziałam, że powoli traci kontrolę nad swoim ciałem i duszą. Jak każda żona chciałam mieć męża czułego, opiekuńczego i choć trochę przystojnego. Chciałam razem z nim gdzieś iść czy wyjechać, ale nie było o tym mowy. Dom i dzieci były na mojej głowie. W naszym domu mężczyzną byłam ja. Ja chodziłam na zakupy, ja na zebrania, ja do urzędów, ja z dziećmi do lekarza i tych «ja» można by mnożyć w nieskończoność. Było ich naprawdę dużo. Wiem, że było mu wstyd za siebie. Widział swoje niedołęstwo, ale — niestety — nic z tym nie robił. Gdy patrzę na wszystko z perspektywy czasu, widzę, że mogłam wtedy liczyć tylko na siebie. Niekiedy miałam już dość. Chwile załamania dopadały mnie zazwyczaj w nocy, gdy leżałam obok niego w łóżku. Leżałam, bo nie dało się zasnąć. Przeraźliwe chrapanie było nie do wytrzymania. Często przenosiłam swoją pościel do pokoju obok, ale i to nie pomagało. Jednym słowem czułam się tak, jakbym nie miała męża. Z jednej strony było mi go żal, a z drugiej strony chciałam go udusić. Przyszła chwila, gdy moje nerwy nie wytrzymały. Kazałam mu usiąść i powiedziałam: «Będziemy razem do czasu, kiedy Kamil ukończy osiem lat.» Tak właśnie powiedziałam, widząc, że po dobroci nic do tego człowieka nie dociera. «Przesadzasz» — brzmiała jego odpowiedź i dalej żył swoim życiem. Nocne wędrówki do lodówki doprowadzały mnie do szału. Nie umiałam zrozumieć, jak jemu chce się wstać tylko po to, żeby coś zjeść. To było chore. Tak. Teraz widzę, że to była choroba. W dodatku niełatwa do uleczenia. Każdy kolejny dzień był podobny do poprzedniego. Po cichu liczyłam na jakieś zmiany, że w końcu zrozumie… Niestety, bez skutku. Dzieci też chciały mieć ojca. Adrian kochał dzieci, ale one potrzebowały czegoś więcej. Chciały z tatą pograć w piłkę, pojechać na wycieczkę rowerową czy po prostu gdzieś razem wyjść. Patryk nie raz przychodził do mnie wieczorem i mówił: «Mamo, tata mógłby się zmienić… Mógłby trochę schudnąć, bo już koledzy zaczynają się śmiać, że kiedyś będę wyglądał jak tatuś.»Starszy syn był jakby nieodłączną częścią Adriana. Wykonywał za ojca rzeczy, których mąż już nie potrafił samodzielnie zrobić. Były to różne czynności od wchodzenia po drabinie po proste zadania zwłaszcza związane z chodzeniem. Jednym słowem Patryk nie miał lekkiego życia z ojcem. Młodszy syn, Kamil, także widział, że jego tata jest inny, niż reszta tatusiów. Kiedyś wygrzebał zdjęcia z naszego ślubu i nie wierzył, że mężczyzna stojący obok mnie to jego tata. «Mamo, dlaczego tata jest teraz taki gruby? Na tym zdjęciu podoba mi się bardziej» — powiedział wtedy. Widziałam w jego oczach szok, a jednocześnie żal, że tata ze zdjęcia jest inny, niż teraz. Wiedziałam, że dzieci reagują bardzo emocjonalnie, ale proszę mi wierzyć taką reakcję obserwowałam pierwszy raz w życiu. Coś w tym chłopcu się kotłowało, coś nie dawało mu spokoju. Cały czas chodził zamyślony. Jak potrafiłam, tłumaczyłam synkowi skąd ta różnica, ale Kamil gdzieś w środku rysował sobie portret szczupłego taty. Starszy syn, chyba podobnie jak ja, nie wierzył, że ojciec może się zmienić. W najśmielszych marzeniach nie przypuszczałam, że może się to nastąpić tak szybko. Pomyliłam się i to grubo. Najsłabszy, najmniejszy w rodzinie, podobnie jak mitologiczny Dawid, Kamil pokonał Goliata słowami: «Tato, chcę cię mieć chudszego, jak inni tatusiowie kolegów z przedszkola». Pamiętam jak dziś — Adrian zaniemówił. Wyraźnie widziałam, jak chwyciło go to za serce. Nic nie odpowiedział. Oczy zrobiły mu się szkliste. Chciał zostać sam. Następnego dnia usłyszałam: «Iwona! Koniec z żarciem! Koniec z piciem.» Te słowa spłynęły po mnie jak woda. Nie raz już je słyszałam. A on jak powiedział, tak zrobił. Już po miesiącu zauważyłam u niego zmiany, może nie tyle w wyglądzie zewnętrznym, co w samym zachowaniu. Adrian przestał pić! Na lodówce wisiała kartka z produktami, a właściwie z zawartością kalorii w produktach, które teraz spożywał. Uparty, ale już w drugą, dobrą stronę. Gotował sobie sam, ściśle trzymając się napisanej przez siebie diety. Byłam ciekawa, jak długo wytrzyma. Bałam się, że któregoś dnia wrócę z pracy do domu i czar pryśnie. Nie prysł. Słowa Kamila dokonały cudu. Adrian gubił kilogramy i było to powoli widoczne. Stawał się bardziej ruchliwy i zaczynał tryskać energią. Podziwiałam go. Zresztą nie tylko ja. Mąż powracał do normalnego życia, a z nim i my.

Teraz mam jakby innego męża. Lepszego.”

Problemy osób piszących

Ludzie piszą do mnie i proszą o pomoc. Są i tacy, którzy pytają z niedowierzaniem: „Czy to możliwe? Jak pan to zrobił?” Tym pierwszym odpisuję niemal natychmiast, a niedowierzanie tych drugich doskonale rozumiem. Pytania od osób potrzebujących porad są różne. Ludzie bardziej niż cudownej diety potrzebują wsparcia drugiej osoby. To naprawdę przykre, jeśli w domu nie ma nikogo, na kim można by się oprzeć, porozmawiać o swoich problemach. Człowiek to bardzo dziwna istota. Gdy jesteśmy grubi i ociężali większość ludzi odwraca się do nas plecami. Gdy ich mijamy, wolą nas nie widzieć. Niekiedy śmieją się z nas i pogardliwie pokazują palcami. To znów litują się i zadają nam w ten sposób jeszcze większy ból. Najgorzej, gdy dzieje się to we własnym domu. Ciosy prosto w serce zadawane przez najbliższe osoby są bardzo bolesne. Tak! Dostaję i takie listy. Mąż wytyka żonie, że nie jest już atrakcyjna, bo gruba; żona szyderczo śmieje się z męża, bo przecież wychodziła za przystojniaka, a teraz co?! Teraz dobrze byłoby go wymienić na nowszy model. Najbardziej wstrząsające są listy od młodych osób pozostawionych bez wsparcia ze strony rodziców. Nagła zmiana w zachowaniu ludzi przychodzi, kiedy uda nam się zrzucić parę kilogramów. Wtedy wszystko odwraca się o sto osiemdziesiąt stopni. Chcą z nami obcować, uśmiechają się jakoś inaczej i już nie mijają nas obojętnie na ulicy. Ciekawe zjawisko, bo przecież to, co w mamy w środku, pozostaje nadal takie samo. My musimy odnaleźć się i popracować nad sobą.. Moja rodzina mnie wspierała. Wiem jednak, że chcąc się zmienić, musi-my dojrzeć do tego sami. Nie litować się nad sobą, tylko wściekle walczyć ze swoim ciałem. Przecież ciało nie może nami rządzić! Pisząc ten poradnik, wiem i wierzę, że dacie Państwo radę przebrnąć przez tą ciężką, pełną wyrzeczeń drogę.

Pytania

Staram się odpowiadać wyczerpująco na pytania osób proszących o pomoc. Chciałbym Państwu przedstawić kilka pytań, które najczęściej się pojawiają. Oto one:

1. Jakie konkretnie warzywa i owoce wdrożył Pan do diety?

2. Ile posiłków dziennie Pan przyjmował i ile one ważyły?

3. Czy aktualnie ma Pan jakieś problemy zdrowotne?

4. Co z Pana skórą? Czy po stracie tylu kilogramów jej nadmiar pozostaje?

5. Czy rodzina wspierała Pana podczas stosowania diety?

6. Jak Pan walczył z pokusami kulinarnymi?

7. Czy teraz stosuje Pan tę samą dietę, dzięki której Pan schudł? Rozumiem, że efektu jo-jo nie ma. Już pozwala Pan sobie na „polskiego schabowego”?

8. Czy stosował Pan kiedykolwiek jakieś diety odchudzające?

9. Czy muzyka w jakiś sposób pomogła Panu? Czy praca dawała ukojenie, odrywała myśli od jedzenia?

10. Czy konsultował Pan z lekarzem przejście na dietę, jej przebieg i okres po niej?

Odpowiedzi

1. Wdrażałem wszelkie możliwe warzywa, a w szczególności koloru zielonego, czyli: sałatę, ogórki, kapustę, fasolę szparagową, cukinię. Jadłem buraczki, kalafiora, marchewkę gotowaną i surową, selera. W mojej diecie nie mogło zabraknąć pomidorów, które mają mało kalorii, a dużo potasu. Potas to doskonała „pożywka” dla naszego serduszka, o które w czasie diety trzeba dbać. Dlaczego zielenina? Dlatego, że jest niskokaloryczna, zdrowa i doskonale pomaga spalać tłuszcz. Warzywa najlepiej spożywać surowe. Jeśli chodzi o owoce, jadłem prawie wszystkie dostępne, ale pod kontrolą, ponieważ niektóre mają dużo cukru. Często spożywałem ananasy oraz czerwone grejpfruty. Te dwa owoce w dużej mierze przyczyniły się do mojego sukcesu. Obydwa doskonale wspomagają odchudzanie.

2. Lepiej jeść częściej, ale w małych ilościach. Trzeba dobrze i w miarę długo wszystko przeżuwać. Nie połykać dużych kęsów. Przeżuwając dokładnie pokarm, ułatwiamy pracę naszemu układowi pokarmowemu. Jednocześnie jakby oszukujemy nasz mózg, do którego wiadomość o tym, że coś zjemy dochodzi troszkę później. Przeżuwając pokarm dobrze i długo zwalczamy uczucie głodu, a jednocześnie przyzwyczajamy organizm do spożywania mniejszych posiłków i nie rozpychamy naszych żołądków.

3. Jeśli chodzi o zdrowie, to nigdy w ciągu całego mojego życia lepiej się nie czułem. Na pewno nie pozwoliłbym sobie na przekazywanie do wiadomości publicznej informacji o moim sukcesie wiedząc, że to, co robiłem było niezdrowe. Wyniki moich szczegółowych badań lekarskich są bardzo dobre. Potwierdzają to lekarze, gratulując mi wspaniałego efektu.

4. Właśnie! Skóra! Myślę, że pomogły jej surówki oraz ocet jabłkowy, który pity systematycznie wspaniale ujędrnia skórę.

5. Wsparcie rodziny jest najważniejsze. W czasie tej trudnej dla mnie drogi moja rodzina była jak ktoś, kto pomaga wyjść człowiekowi z głębokiego dołu, podając mu rękę.

6. Walka z pokusami kulinarnymi to naprawdę ciężkie starcie, zwłaszcza podczas pierwszych trzech tygodni. Gdy dobrze wyćwiczymy nasz upór i silną wolę, to poradzimy sobie z głodem.

7. Dieta na całe życie. Tu trzeba sobie powiedzieć albo — albo! Albo jemy i męczymy się przez resztę życia, albo jemy mniej i jesteśmy szczęśliwi. Schabowy odpada :-)

8. Czy stosowałem diety? Jedną. Tak zwaną kapuścianą. Efekt jo-jo murowany. Osobiście nie polecam.

9. Kocham muzykę. Uwielbiam śpiewać i ponoć robię to bar-dzo dobrze. Muzyka zawsze mi pomagała, a szczególnie w trudnych sytuacjach. Śpiewając na różnych imprezach, zapominałem choć na chwilę, że jestem tak strasznie ciężki.

10. Może był to błąd, ale nie chodziłem do lekarzy. Bałem się panicznie ich reakcji. Bałem się też wyników badań, które na pewno by mi zlecili. Lekarze to też ludzie. Jedni umieją podejść do człowieka z sercem, inni wykonują swoją pracę, zapominając przy tym o ludzkich uczuciach, a to przykre. Odważyłem się na wizytę u lekarza, gdy byłem lżejszy o przeszło 120 kilogramów i, o dziwo, nie usłyszałem nawet jednego złego zdania typu: „Czy pan oszalał?” Wręcz przeciwnie! Usłyszałem: „Jest pan fenomenem!”Żyć dla innych...

Dieta Adriana

Muszę im pomóc…” — ta myśl przeszywała moją głowę w czasie, kiedy moja 220-kilogramowa waga zaczęła spadać. Już wtedy przyrzekłem sobie, że podam rękę tym, którzy cierpią tak samo jak ja.

„To twoja misja” — zabrzmiały słowa Joanny Frydrych, autorki reportażu „Tajemnica Adriana”. Rozpocząłem realizować to, co powiedziała. W dotarciu do osób cierpiących na taki problem jak ja ciągle pomagały mi telewizja, prasa oraz radio. Otrzymywałem coraz więcej listów mailowych. Moje skrzynki pocztowe pękały w szwach. Nie mogę się teraz wycofać, choć troszkę mnie to przerosło. Budzony głosem sumienia, nocą wstawałem z łóżka i odpisywałem na proszące o pomoc listy. Często zastanawiałem się nad tym, czy robię dobrze, czy w ogóle mogę to robić. Przecież nie jestem lekarzem, nigdy nie chciałem też zostać dietetykiem. Na dodatek moja rodzina znów mnie nie miała dla siebie. Byłem pochłonięty sytuacją, która działa się wokół mnie. Ciągłe wyjazdy, wywiady i reportaże zbliżały mnie do obcych ludzi, oddalając od najbliższych. Dzieciom próbowałem tłumaczyć, co robi ich ojciec. Często wymykałem się z domu, by w ciszy pobliskich pól myśleć o tym wszystkim. Co dalej? Jaką drogę wybrać? Nie było mi łatwo. Zostałem z tym wszystkim sam. Czułem się, jakbym był w wirówce, do której wpadłem tuż po zrzuceniu moich kilogramów. Telewizje, gazety, radio, wyjazdy, życie na walizkach. Wszystko stało się tak nagle. Ludzie zaczęli plotkować: „To jest ojciec?!”, „Sława uderzyła mu do głowy!”, „Gwiazda!”. Zacząłem się zastanawiać, co stało się z moją rodziną, co jej zrobiłem. Przecież nie zrobiłem tego dla sławy czy kariery. Dziękowałem Bogu, że nie sięgnąłem, jak kiedyś, po alkohol, który „załatwiał” takie problemy. Wtedy, gdy wszystko wydawało się bezsensowne, rozdzwaniał się telefon: „Panie Adrianie, dzięki panu schudłam 20 kilogramów”, „Dziękuję, że pan jest…”, „Szanuję pana, ma pan wielkie serce…”. Takie słowa osób, które niedawno ze łzami w oczach prosiły mnie o jakąś radę, dodawały mi sił i motywowały do rzeźbienia tego, co rozpocząłem. A ludzi takich było coraz więcej. Zrozumiałem, że swoją osobą, a w zasadzie moim osiągnięciem, zachęcam ludzi do walki ze swoimi słabościami. Mądrzejszy o własne doświadczenia postanowiłem osobiście pojechać do tych, którzy chcą się ze mną spotkać i porozmawiać o tym, co bardzo w życiu przeszkadza, o nie pozwalającym normalnie żyć nadmiarze ciała. Wiedząc już wtedy, że dieta to nie wszystko, wsiadłem do samochodu i ruszyłem w drogę. Większości osób, do których docieram jest potrzebne wsparcie duchowe od osoby, która wie, co znaczy dźwigać ciężki balast swego ciała. Tak! Dieta to nie wszystko. Ludzie potrzebują zapalnika, iskierki, która podpali ładunek niszczący mur zrezygnowania i niewiary we własne siły. Moją iskierką był mój młodszy syn Kamil, który słowami „Tato, chciałbym, żebyś był chudszy, jak inni tatusiowie moich kolegów z przedszkola” zmienił całe moje życie, które nie było wcale kolorowe. Goszcząc u ludzi z problemami nadwagi oraz otyłości, nie raz widziałem łzy młodej osoby, do której matka mówiła: „Ty gruba świnio” lub żony, którą mąż już przestał traktować jak swoją kobietę. Załamanie męża, który w oczach żony, przestał być atrakcyjnym...

Pozdrawiam,

Adrian

PS. W następnej książce, która ukaże się już niebawem, przedstawię wyniki mojej pracy z ludźmi. Pokażę Państwu metamorfozy tych, którzy skorzystali z mojego doświadczenia. Znajdziecie w niej historie osób, które poradziły sobie ze zbędnymi kilogramami – przeczytacie o ich ciężkiej pracy i zwycięstwie.
Czy przyczyną tuszy jest choroba duszy? Tak! O tym też będzie w następnej książce. No i to, co najważniejsze - dieta oraz jak się podnieść po kolejnym upadku - wszystko przeplatane moimi refleksjami po spotkaniach z ludźmi...

Fot. Arian LukoszekO Autorze

Adrian Lukoszek urodził się 21.09.1970 w Zbrosławicach. Od czternastego roku życia jego życiową pasją jest muzyka. Pisze komponuje śpiewa.Ma nadzieję, że jego życiowa walka z otyłością przełoży się na szczęścia innych ludzi z nadwagą. Obecnie mieszka w Tarnowskich Górach.

Podczas reportażu o Adrianie Lukoszku cała ekipa była pod wrażeniem osobowości bohatera. Rzadko się zdarza, taka umiejętność szczerego mówienia o najtrudniejszych problemach i najskrytszych emocjach. Otwartość docenili telewidzowie i obdarzyli Adriana zaufaniem szukając u niego pomocy w rozwiązywaniu swoich problemów. Teraz taką szansę będą mieli czytelnicy tej książki.

Joanna Frydrych,

autorka reportażu pt. „Tajemnica Adriana”
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: