Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Tajemnica manuskryptu Q - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Luty 2014
Ebook
7,69 zł
Audiobook
34,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tajemnica manuskryptu Q - ebook

Sprytny fortel przyjaciela Anny i Piotra Balickich, inspektora Alexa Scotta z Policji Tajlandzkiej sprawia, ze Anna i Piotr Baliccy wygrywają urlop w egzotycznej miejscowości Krabi (Tajlandia). Krótko przed otrzymaniem zawiadomienia o wygraniu urlopu odwiedza ich w ich domu nieznana im kobieta, Bernadetta Filipowicz. Kobieta ta wręcza im zaproszenie od swojego pracodawcy, potomka polskiego szlachcica powiązanego z Tajlandzka Rodzina Królewską, Patricka Kurasy. Bernadetta Filipowicz podczas tej wizyty prosi ich by zechcieli zając się sprawą  jej brata, niewinnie osadzonego w polskim wiezieniu za zamordowanie swojej siostry. Wszystko to sprawia że Baliccy wylatują do Krabi. Już parę godzin po przybyciu do hotelu Sheraton w Krabi, dowiadują się od inspektora Scotta, a następnie od Patricka Kurasy, że ich niby darmowy urlop stać się ma ciężką i mozolną praca. Podjecie się zaproponowanej im pracy miało jedynie na celu odnalezienie zaginionej wiele lat temu w Polsce córki Patricka Kurasy, Num. Już parę godzin później dokonane zostaje w hotelowym ogrodzie Sheraton morderstwo na kobiecie która przywiozła im zaproszenie. W tym samym czasie w Polsce dokonane zostały dwie zbrodnie: na emerytowanym pracowniku sądu Bolesławie Szczęsnym w Gliwicach oraz na Panidzie Muray, w zakładzie pracy w Krakowie. W obu przypadkach ofiarami stali się znajomi Anny i Piotra Balickich. W wyniku mozolnego dochodzenia wychodzi na jaw, ze zaginiecie córki Patricka Kurasy oraz trzy morderstwa, maja ścisły związek ze znalezieniem w podziemiach domu Patricka Kurasy manuskryptu o nazwie „Q”. W prowadzonym przez Balickich dochodzeniu, dwa razy udaje się Piotrowi ujść z życiem. Przy współudziale Tajlandzkiej i Polskiej Policji końcowym rezultatem  jest udowodnienie winy bezwzględnemu mordercy którego dosięga ręka sprawiedliwości.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7859-299-0
Rozmiar pliku: 874 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Bogusław Filipowicz otrzymując więzienną przepustkę tryskał radością. Dzień 15 listopada 2011 roku mógł zapisać do najszczęśliwszych dni w swoim życiu. Czterdzieści osiem godzin wolności, jakie miał przed sobą, postanowił spędzić w gronie swojej najbliższej rodziny. Wychodząc z więziennej bramy obejrzał się za siebie jakby nie wierzył w to co go spotkało. Jeszcze dziewięć miesięcy i raz na zawsze zapomnę o tej wspanialej rezydencji, gdzie spędziłem ostatnie czternaście lat, pomyślał. Niepewnie wyszedł na ulice patrząc z ciekawością na uliczny ruch jaki w godzinach południowych był zwykłą, normalna codziennością.

– Jeszcze trochę cierpliwości i będę wolny – pomyślał, siadając na ławce na której miał czekać na brata. Patrząc na górujący nad skwerem pomnik Mickiewicza, zwrócił uwagę na jadące z dużą szybkością białe Audi, które, wymuszając pierwszeństwo, zatrzymało się na wprost niego.

– Pan Filipowicz? – spytał ochrypłym głosem szpakowaty mężczyzna, któremu oczy zakrywały duże, słoneczne okulary.

– Tak, to ja.

– Pana brat prosił, bym odebrał pana i zawiózł do Złotego Rogu, gdzie w nowym domu pana brata czeka już cała rodzina. Jestem Seweryn, bliski przyjaciel pana brata, który prosił również, bym przekazał, że będzie miał dla pana czas dopiero za parę godzin.

– Z tego co słyszę to on nadal jest bardzo zajęty. Nie raz mu mówiłem, że w przyszłości ciężko będzie mu znaleźć czas by umrzeć.

Siedzący za kierownica, mężczyzna zaśmiał się ochrypłym głosem. Rzucając na tylne siedzenie swoja torbę Bogusław Filipowicz wsiadł do samochodu.

– Co słychać u brata? – spytał, by nawiązać rozmowę.

– Powiem panu tylko tyle, że przygotował on dla pana sporą i bardzo milą niespodziankę.

– Co on wymyślił? Z tego, co pamiętam zawsze lubił zabłysnąć czymś oryginalnym.

Spojrzał na twarz kierowcy, na której zobaczył dziwny, wyrafinowany uśmieszek.

– Można zapalić? – spytał Bogusław w momencie jak zobaczył parędziesiąt metrów przed nimi uniesioną w górę rękę policjanta.

– Cholera jasna, chyba dwie stówki nie moje, co za francowaty dzień – burknął pod nosem.

– Jakbyś nie jechał jak wariat, to by cię nie zatrzymali – pomyślał Bogusław Filipowicz. Zatrzymując się na poboczu drogi Boguś wysiadł i, opierając się o samochód, zapalił papierosa. Droga, na której stali była szeroka, porośnięta starymi, wysokimi drzewami.

– ...nie chciałem, panie sierżancie, jechać tak szybko. Ale wie pan, jak to jest, cala rodzina czeka na człowieka, który właśnie przyleciał z Australii.

– Oto pana prawo jazdy i mandat. Radziłbym panu na zawsze zapamiętać dzisiejszą datę 15 listopada i nie mieć tak ciężkiej nogi, bo pana wujek może więcej nie zobaczyć skaczącego kangura – powiedział policjant odchodząc.

– Wsiadaj pan, palić możesz pan w środku, a zapomniałem powiedzieć, że w tyle na podłodze jest butelka wódki. Jak chce się pan napić, to i kieliszek tam będzie.

– Dobra myśl, ciekawe jak będzie ona smakować po tylu latach – pomyślał odwracając się. Trzymając butelkę spojrzał na etykietkę, przypominając sobie stare, dobre czasy, gdzie picie wódki było dla niego zwykła codziennością.

– Zapal pan porządnego papierosa, a nie pal pan tego siana – zaproponował kierowca zdejmując słoneczne okulary. Wyciągnął ze schowka paczkę Pall Mali i podsunął mu pod rękę.

– Silna ta wódka – powiedział Bogus zaciągając się dymem. Pomimo wysiłku powieki stawały mu się coraz cięższe aż zamknął je wypuszczając z palców palącego się papierosa.

– To był chyba twój ostatni papieros – powiedział ochrypłym głosem kierowca widząc opadniętą na bok głowę Bogusława Filipowicza.

***

Leżące na stoliku zdjęcia przedstawiały poszczególne miejsca posesji Anny i Piotra Balickich od chwili jej kupna aż po dzień dzisiejszy. Piotr Balicki siedząc na werandzie swojego domu w Bunbury wpatrywał się w zdjęcia nie mogąc uwierzyć w olbrzymie zmiany jakie zaszły na przestrzeni tych dziesięciu lat od kiedy stal się właścicielem „Panderozy” jak nazywała ich posiadłość Anna.

– Zdjęcia nie kłamią, mój drogi mężu. Patrząc na nie, widać jak szybko mija nasze życie i jak przybywa nam lat.

W drzwiach prowadzących z kuchni na werandę stała Anna trzymając kubek parującej kawy.

– To prawda, ale przyznasz, że ta nasza ostatnia inwestycja jaka było położenie asfaltu od bramy gwiazdowej po werandę było doskonałym posunięciem.

– Oczywiście, przyznaje ci tu w stu procentach rację, ponieważ ten asfalt oszczędzi mi moich rąk w utrzymaniu porządku wokół domu.

– Porządku – zdziwił się Piotr.

– A tak, w porządku. Skończył się kurz, który z każdym, nawet najmniejszym podmuchem wiatru wdzierał się do domu.

– No tak, ale nie tylko tobie, Anno, ten asfalt ułatwi życie – oznajmił Piotr.

– A komu jeszcze, na pewno tobie.

– Nie, listonoszowi. Powiedział mi dzisiaj, że za położenie tego asfaltu należy się nam od niego porządna butelka dobrego koniaku, a w nagrodę od urzędu miasta co najmniej tygodniowy, darmowy urlop.

– I co? – spytała Anna.

– Myślę, że z tym urlopem to trafił w dziesiątkę mówiąc te słowa, a potwierdza to ten list, który mi wręczył, przeczytaj. – Podając Annie kopertę spytał.

– Czy wierzysz, kochana żono, w przypadkowe szczęście?

– Oczywiście, co za pytanie, Piotrze? Mogę na poczekaniu, bez zastanowienia wymienić ci ich kilka, które dotyczą ciebie.

– No to wymień, słucham.

– Twoim największym życiowym szczęściem jestem ja. Czy zaprzeczysz temu?

Piotr uśmiechnął się, zbierając ze stołu zdjęcia.

– Pytałem poważnie, Anno. Czy to, co jest w tym liście też zaliczysz do życiowego szczęścia. Przeczytaj ten list.

Zanosząc zdjęcia do pokoju wrócił na werandę z kubkiem kawy.

– Oczywiście, z czystym sumieniem mogę powiedzieć i to bez żartów, że masz Piotrze w swoim życiu wyjątkowe szczęście.

– A ja uważam zupełnie inaczej, Anno, ale może jestem już tym wszystkim zmęczony i dlatego tak myślę – dodał po chwili.

– Chcesz mi powiedzieć, że nie mając szczęścia ktoś może wygrać tygodniowy urlop w drogim hotelu w najbardziej atrakcyjnym mieście Tajlandii?

– No właśnie, Aniu, co o tym myślisz?

– Nawet się nie zastanawiaj, tylko dzwoń i potwierdź, że jedziemy nawet jeszcze dzisiaj.

– A który dzisiaj jest? – spytał Piotr. Anna spojrzała dziwnie na męża.

– Dziś mamy 14 listopada. Myślę, że już jutro całkiem śmiało możemy lecieć, szczęśliwcu. Idę się pakować.

***

Listopadowy dzień wstawał w Krakowie pochmurny i szary. Docent Mirosław Szczęsny leżąc w łóżku dotknął czoła stwierdzając, że pomimo regularnego zażywania lekarstw przez ostatnie dwa dni to gorączka go nie opuściła. Pulsujący, ostry ból głowy, jaki towarzyszył mu od wczorajszego rana świdrował mu podstawę czaszki stając się momentami nie do wytrzymania. Biorąc z nocnej szafki tabletkę Polopiryny zwrócił uwagę na raport, jaki wczorajszego wieczoru stworzył resztkami sil. Jeżeli istotnie udało się Panidze wyeliminować z receptury ten paskudny składnik szczepionki i zastąpić go innym, to wpadnie mi spora premia, pomyślał popijając tabletkę wodą. Przewracając się na bok spojrzał w okno, gdzie stróżki deszczu wolno spływały po szybie. Trzeba się jakoś doprowadzić do stanu używalności, pomyślał wstając ociężale z łóżka. Pomimo złego samopoczucia, nie przestawał myśleć o wieczornym spotkaniu z Panidą. Miała to być ich pierwsza, prawdziwa randka, pomimo, że widywali się ze sobą każdego dnia, pracując w tym samym laboratorium Zakładów Farmaceutycznych Pliva. Cholera jasna, dlaczego właśnie teraz złapała mnie ta przeklęta grypa, pomyślał. Spojrzał na zegarek, dochodziła siódma. Może gorący prysznic mi pomoże, pomyślał idąc do łazienki. Pomimo, że w łazience było ciepło, goląc się dostał dreszczy. Jak każdego ranka po wyjściu z łazienki włączył wodę na kawę i wypił szklankę soku pomarańczowego, gasząc pragnienie, jakie męczyło go od wczesnych godzin nocnych. Czując się o wiele lepiej zauważył, że wstąpił w niego jakiś pozytywny nastrój. Widział oczami wyobraźni długo oczekiwany wieczór, na którym mu tak bardzo zależało. Zapinając guziki koszuli, usłyszał w sąsiednim pokoju sygnał swojej komórki.

– Tak, słucham ciebie, marudo.

Przełączając komórkę na głośno mówiącą, postawił kołnierz koszuli, szukając wzrokiem krawatu.

– Mam dla ciebie, Mirku, wspaniałą nowinę.

– Jeżeli pali się Pliva lub zapadła się pod ziemię, to byłaby dla mnie dzisiaj najwspanialsza nowina – powiedział bez żadnego entuzjazmu.

– Stary, widzę, że wstałeś lewą nogą, ale pomogę ci się rozweselić. Wyobraź sobie, że sam Anatol Wieczorek ze swoim partnerem przyjął nasze wezwanie. Mamy dzisiejszego wieczoru rozegrać z nimi trzy, słyszysz, trzy robry. I co ty na to?

– Jestem do waszej dyspozycji każdego innego wieczoru, ale nie dzisiaj. Jestem dzisiejszego wieczoru wyjątkowo zajęty.

– Jak to zajęty? Chcesz mi powiedzieć, że to długo oczekiwane spotkanie z Wieczorkiem muszę odwołać? Chyba jesteś niepoważny.

Ignacy Witkiewicz, długoletni przyjaciel Mirosława Szczęsnego, miał głos na pograniczu całkowitego załamania.

– Nie masz innego wyjścia, Ignaś. Jeżeli chcesz bym był dalej twoim partnerem, to musisz odwołać to spotkanie lub też możesz na dzisiejszy wieczór znaleźć sobie innego partnera.

– Co się u licha dzieje, obraziłeś się na mnie, coś cię gryzie.

– Ignaś, czy ty żyjesz tylko po to by grać w brydża? Czy nie zastanowiłeś się nad tym, że ktoś mógł się zakochać i ma pierwszą cichą, spokojną randkę.

Przeciągły gwizd jaki usłyszał w słuchawce był wynikiem zdziwienia.

– I co ciebie tak dziwi, marudo? – ostro zareagował Mirek.

– To zmienia postać rzeczy, mój drogi. W takim razie wpadnę do ciebie jutro po pracy.

– Zdzwonimy się, Ignaś, muszę pędzić na autobus. Do jutra.

Wkładając na siebie skórzaną kurtkę spojrzał w lustro poprawiając lekko skrzywiony krawat.

Listopadowy poranek był chłodniejszy niż przypuszczał. Podciągnął najwyżej jak tylko mógł zamek kurtki i ruszył raźnym krokiem w kierunku przystanku autobusowego, mieszczącego się tuż za rogiem ulicy. Będzie dzisiaj ponury dzień, pomyślał, widząc nadciągające coraz ciemniejsze chmury. Odwrócił się. Nie widząc Panidy, spojrzał powtórnie na zegarek, wyraźnie zwalniając kroku. No to moja królowa dzisiaj zaspała, pomyślał. Niewiele o niej wiedział, pomimo, że wspólnie pracowali od siedmiu lat w zespole profesora Szczepańskiego. Nie raz chciał jej spytać jak znalazła się w Polsce, będąc Azjatką, ale zawsze odkładał ten temat na późniejszy czas. Docent Panida Peterson miała wiele wad, które wielokrotnie doprowadzały cały ich zespól do szewskiej pasji. Pomimo tego, była wyjątkowo cenionym pracownikiem naukowym, a z jej zdaniem liczył się nawet sam profesor Szczepański. Jej osobliwa dobroć i skryte, kobiece ciepło, które każdego dnia emitowała, odkrył dopiero parę miesięcy temu. Nie potrafił tego zrozumieć, ale wielokrotnie przyznawał się sam przed sobą, że jej osoba korzystnie wpływała na niego. I tak to się zaczęło, pomyślał ponownie oglądając się za siebie. Myśląc o Panidzie przypomniał sobie wczorajsze, dziwne, a zarazem nieoczekiwane jej postanowienie tuż przed końcem pracy. Pamiętał każde słowo z tego jej oświadczenia, że ma zamiar poświecić wieczór na jakieś ostateczne badanie, które może okazać się kończącym w opracowaniu szczepionki S-12S. Oj, ta szczepionka, szepnął do siebie przypominając sobie, że czeka go i to od samego rana długa i nudna rozmowa z kapitanem Damianem Kurskim z Polskiej Marynarki Wojennej, który współpracował z nimi nad opracowaniem tej szczepionki. Wsiadając do autobusu dostrzegł, jak każdego dnia, młodą kobietę która od paru miesięcy jeździła tym samym co on autobusem. Była tak jak Panida, Azjatka o czarnych włosach i drobnej budowie ciała. Patrząc na nią dostrzegł jej szczupłe, ładne dłonie o długich, wypielęgnowanych palcach. Widywał ją rzadko w Instytucie, a wysiadała zawsze przystanek wcześniej niż on. Przyglądając się jej ukradkiem, zauważył u niej bardzo zmęczoną twarz i mocno podkrążone oczy.

– Proszę usiąść – zwrócił się do nieznajomej przeganiając z siedzenia jakiegoś młokosa.

– Dziękuję, chętnie dzisiaj skorzystam z pańskiej uprzejmości, nie najlepiej się czuję.

– To widać po pani twarzy. Miałem przyjemność widzieć panią parę razy w stołówce instytutu. W którym zespole pani pracuje?

– Mówi coś panu zespół profesora Korzeniowskiego?

– Oczywiście, moja koleżanka z zespołu, Panida Peterson, pracowała tam przed przeniesieniem się do nas. Ja pracuję w zespole profesora Szczepańskiego.

– Znam Panidę, jest moją serdeczną koleżanką, a na dodatek obecnie mieszkam u niej.

Słowa tej kobiety dla Mirosława Szczęsnego zabrzmiały sztucznie. Ciekawe, że nigdy w autobusie nie zamieniły ze sobą słowa, pomyślał wpatrując się w nieznajomą. Pomimo, że jej słowa wzbudziły w nim ostrożność, podobała mu się. Widząc, że zbliża się przystanek, na którym wysiadała postanowił zakończyć miło ich rozmowę.

– Może spotkamy się kiedyś na stołówce. Życzę pani miłego dnia.

– Dziękuję, panie...

Zrobiła krótką przerwę oczekując, by się jej przedstawił.

– Mirosław Szczęsny, przepraszam, że nie przedstawiłem się wcześniej.

– Nic nie szkodzi, panie Mirosławie, jestem Num Marpi, a teraz muszę już wysiąść. Milej pracy, proszę pozdrowić Panidę – krzyknęła schodząc ze stopnia autobusu.

– Nie miałbym nic przeciwko temu, by umówić się z nią na randkę – usłyszał za sobą słowa kolegi. – Ładna bestia. Przy takiej naprawdę można stracić głowę.

– Co o niej myślisz? – spytał Mirosław Szczęsny.

– Musze przyznać, że dawno nie widziałem tak ładnej dziewczyny. Istne cudo.

– Dobrze, że tego, co mówisz, Piotrze, nie słyszy twoja żona – uśmiechnął się znacząco Mirek.

Wychodząc z autobusu zaczął padać deszcz. Może do wieczora puści mnie ta przeklęta gorączka, pomyślał czując jak policzki palą go żywym ogniem.

***

Odzyskując przytomność Bogusław Filipowicz wolno uniósł powieki wodząc oczami wokoło. Przez mały otwór, tuż pod sufitem wpadało do środka dzienne światło rozpraszając panującą ciemność. Gdzie ja jestem, pomyślał. Starał się wrócić myślami do czasu kiedy wyszedł z zakładu karnego, lecz głowę miał ciężką, nadmuchaną i bolącą.

– Chodź, Aza, pójdziemy zobaczyć, czy ten nasz ptaszek się obudził – usłyszał zza ściany czyjś głos. Światło, jakie wtargnęło do pomieszczenia przez otwarte drzwi spowodowało ostry ból oczu. Przymrużył powieki obserwując wchodząca postać, która zaraz zamknęła za sobą drzwi.

– Masz tu coś do zjedzenia i herbatę – odezwał się ktoś o barytonowym, spokojnym głosie.

– Gdzie ja jestem, kim ty jesteś? – wydobył z siebie słowa, które grzęzły mu w suchym gardle.

– Za dużo pytasz, ciesz się, że dzięki mnie jeszcze żyjesz.

W panującym mroku widział jedynie zarysy szczupłego mężczyzny.

– Zjedz i połóż się jeszcze, później pogadamy.

– Jak długo tu jestem? – spytał czując, że wplątał się w poważne kłopoty.

– Drugi dzień, ale to nie ma dla ciebie najmniejszego znaczenia. Długo tu jeszcze, bratku, pobędziesz – usłyszał to jak kolejny złowieszczy wyrok. Ryszard Bereja, wychodząc z piwnicy, kluczem zamknął zamek w drzwiach, dodatkowo zabezpieczając je ryglem. Dom, w którym mieszkał od półtora roku, zaprojektowany był przez Jakuba Filipowicza, architekta, którego projekty miały duże wzięcie nie tylko w Polsce, ale w całej Europie. Był on jakby wizytówką Złotego Rogu, gdzie odpowiednia doza fantazji oraz dobry smak wkomponowane zostało w leśny krajobraz. W podniesionych, szerokich drzwiach garażu, do którego było wejście z przedpokoju stało zaparkowane białe Audi, do którego zmierzał wolno, szczupły, średniego wzrostu mężczyzna ciągnąc za sobą walizkę na kolkach. Dopasowany do jego sylwetki czarny garnitur oraz rażąca białością koszula firmy Bartoni nadawała mu wygląd człowieka interesu. Dochodząc do samochodu, nagle stanął. Zdejmując z oczu oprawione w rogową oprawkę słoneczne okulary zawołał charczącym głosem.

– Rysiek!

W drzwiach natychmiast ukazał się Ryszard Bereja, właściciel domu o wątłej budowie ciała, lat około pięćdziesięciu, obok którego pojawiła się morda dorodnego, niemieckiego owczarka.

– Wolałeś mnie?

– Tak, zapomniałem ci powiedzieć, Rysiu, że może być do mnie telefon z Bangkoku. Nie rozmawiaj za dużo z tym człowiekiem. Powiedz mu, że dzisiaj wyleciałem do Bangkoku i może się mnie spodziewać w każdej chwili.

– Dobrze, myślę, że się z nim dogadam.

– Jestem przekonany, że tak będzie, twój angielski wcale nie jest taki zły jak myślisz.

– Kiedy wrócisz? Z tego, co widziałem, w lodowce żarcia mamy na cały tydzień. Jeżeli byś zabawił gdzieś dłużej, to będę zmuszony zostawić naszego ptaszka bez dozoru i pojechać do jakiegoś sklepu.

– O to się nie martw. Wracam za kilka dni. Pilnuj interesu, a będzie wszystko ok. – Wsiadając do samochodu odwinął z papierka miętusa i włożył do ust. – To mam wszystko – stwierdził, wsadzając do kieszeni paszport i bilet lotniczy. Spojrzał na zegarek. Dochodziła 11.00. Najważniejsze to zrobić jak najszybciej porządek z tym Balickim, pomyślał zdając sobie sprawę z zagrożenia, jakie ten człowiek mógł wnieść do sprawy, przebywając w rezydencji Patricka Kurasa. A ta jego zona? Chwilę myśląc, uznał, że z nią szybko sobie poradzi. Sama ta myśl podbudowała go. Wyjeżdżając z garażu spojrzał we wsteczne lusterko, widząc jak właściciel domu Ryszard Bereja zamyka za nim drzwi garażu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: