Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tajemnice dworu sułtana. Mihrimah. Córka odaliski. Księga 3 - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
26 października 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Tajemnice dworu sułtana. Mihrimah. Córka odaliski. Księga 3 - ebook

Silni mężczyźni władają światem. Mądre kobiety władają silnymi mężczyznami.
Książka, która zainspirowała twórców serialu Wspaniałe stulecie.

Mihrimah, córka Sulejmana i pięknej Hürrem, ma świadomość, że jej uroda, spryt, a przede wszystkim miłość ojca dają jej wpływy, o jakich inni mogą tylko marzyć. Wie o tym także Hürrem i nie cofnie się przed niczym, by używając córki, zapewnić bezpieczeństwo sobie i swoim dzieciom. Mihrimah jednak bardziej od dworskich intryg interesuje nowo odkryty świat za oceanem. A także pewien bardzo przystojny, choć śmiertelnie niebezpieczny marynarz.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-3754-0
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Marzec 1522

Dzień dawno połączył się z nocą. Stolicę Imperium Osmańskiego okryła gwiaździsta kołdra. Było tak zimno, że oddech zamarzał, a gwiazdy drżały, jakby za chwilę miały spaść z nieba. Przez cały dzień rozbrzmiewały bębny, a heroldowie głosili w imperium radosną wiadomość.

Wszyscy wyszli z domów, aby uczcić szczęście padyszacha i jego nowej haseki. Gdy nastał zmrok, ulice opustoszały. Nikt nie miał odwagi stawić czoła zimnu. I tak radość dynastii Osmanów zamieniła się w szept.

Trzy osłonięte od stóp do głów kobiety wciąż były na ulicy. Drżały, ale nie z powodu nocnego chłodu.

W ruinach murów, gdzie się ukryły, rozpaliły ognisko. Zbliżyły się do siebie głowami i położyły je sobie na ramionach, obracały się wokół płomienia. Ich ruchy przywodziły na myśl taniec księżyca, a wpatrzone w ogień twarze były pozbawione uśmiechu. Ich cienie, padające na zniszczoną, wilgotną ścianę naprzeciwko, wyglądały jak cienie olbrzymów. Jedna z kobiet zaczęła mruczeć słowa sekretnej modlitwy.

Jej głos stawał się coraz głośniejszy, aż zmienił się w krzyk.

– Przybądź! – wrzasnęła.

– Minonko, pani dżinnów! – zagrzmiała druga.

– Dżinnie czerni, czerwieni i purpury! – krzyknęła trzecia.

– Przynieś nam wieści od małej dziewczynki! – rozbrzmiał głos wszystkich trzech.

– Przeżyje?

– Czy będzie szczęśliwa?

– Czy będzie kochana? Czy zrodzi potomstwo? Ile? Ile?

– Powiedz nam! Powiedz nam, pani dżinnów!

Przerażający taniec wokół ogniska stał się szybszy. I jeszcze szybszy, i jeszcze. Uderzały piętami o zimną ziemię. I nagle wszystkie trzy, wyrzucając jednocześnie ramiona w górę, wykrzyknęły: „Minonkooo!”.

W tej samej chwili zsunęły z głów kaptury, ukazując trzy brzydkie, brudne i zdradzieckie twarze. Podczas gdy dwie kobiety przykucnęły przed ogniskiem, trzecia stanęła nieruchomo z podniesionymi rękoma i rozwartymi palcami, jakby wczepionymi w nocny chłód. Kręcąc głową w obie strony, mruczała coś niezrozumiale. Przez oświetlające je ognisko jej oczy na zielonkawej twarzy wyglądały jak dwa żarzące się węgle.

– Powiedz – błagała. – Ukaż nam przyszłość!

Pozostałe kobiety zaczęły nucić jakąś pieśń płaczliwym głosem.

Stojąca wyciągnęła ręce w ciemność, jakby miała zamiar kogoś złapać.

– Zdrada – jęknęła. – Tam! – Teraz dźwięk, jaki z siebie wydawała, nie przypominał już ludzkiego głosu. Był jak syk węża.

W miejscu, które wskazała, daleko przed nimi stał pełen szczęścia pałac sułtana Sulejmana.

Przykucnięte kobiety uniosły się, obejmując kolana towarzyszki.

– Powiedz, Minonko! Zdradź nam przyszłość!

Niespodziewanie noc i mróz rozdarł krzyk, który wydobyła z siebie stojąca kobieta.

– Tysiące skorpionów, tysiące pluskiew. Biada nam, biada!

Jej okryte czarną szatą ciało opadło na ziemię.

Pozostałe kobiety zamarły.

– Nie żyje? – zapytała pierwsza.

– Zaatakował ją dżinn? – odezwała się druga.

Pośród rozciągniętego na ziemi czarnego materiału widać było pokrytą czyrakami, paskudną twarz. Czarownica najpierw delikatnie się uśmiechnęła, a następnie wybuchła dzikim śmiechem. Miała lodowate spojrzenie. Zrobiła coś zupełnie nieoczekiwanego – zaczęła zawodzić wężowym głosem.

– Krew, później też krew. Zdrada. I znowu krew!

Głos zamieniający się w wycie zawisł w przeraźliwym zimnie.

Czarna chmura zasłoniła księżyc.Pałac Alkazar Hiszpania, Sewilla 1528

Dzwonienie ostro zakończonych ostróg przy jego wysokich ciżmach mieszało się z chrzęstem szabli, którą miał przytwierdzoną do pasa opinającego go od prawego ramienia do talii. Przy każdym kroku wielki bikorn¹ ozdobiony pawimi piórami drżał, a czerwona peleryna spływająca z lewego ramienia powiewała za nim.

Kobiety stojące w grupkach w długim korytarzu pałacu Alkazar wzrokiem pełnym ciekawości śledziły kroczącą dumnie postać. W jednej chwili temat ich plotek przeniósł się z namiętnych nocy cesarza na mężczyznę, którego nie widziały zbyt często, jednak bezsprzecznie twierdziły, że był przystojny.

Żółto-białe barwy z emblematem kluczy, które nosił na piersiach, zdradzały, że przybył z Rzymu. Jego ukryta pod peleryną lewa ręka opierała się na okrągłej rękojeści szabli. Przybysz nie był zatem duchownym.

– To nawet lepiej – chichotała kobieta, odziana w suknię tak opiętą, że jej piersi sprawiały wrażenie, jakby zaraz miały wyskoczyć. – Przynajmniej możemy mieć nadzieję, że zaciągniemy go do łóżka. Zobaczymy, której się to uda.

Pozostałe kobiety roześmiały się, zakrywając usta jedwabnymi chusteczkami.

Jedna z kobiet, poruszając wielkim wachlarzem, wyszła naprzód, żeby pokazać się nieznajomemu.

– To jasne, z którą z nas spędzi dzisiejszą noc. Możecie być pewne, że go wam nie zostawię.

– Jeśli po królowej coś dla ciebie zostanie. – Kobieta stojąca obok roześmiała się.

Gdy spomiędzy kolumn wysunął się marszałek, przybysz doszedł już do dwuskrzydłowych drzwi. Kiedy dwóch służących powoli je uchyliło, marszałek wyszeptał:

– Tylko nie zapomnij o pozdrowieniu.

Przez otwarte drzwi, wraz z gorącym powietrzem, wydobyły się na zewnątrz kobiece i męskie głosy. Ustawieni po dwóch stronach wartownicy w jednej chwili zadęli w długie, mosiężne trąbki. Pomieszczenie wypełniło się ich dźwiękiem. Gdy umilkły, marszałek przebiegł przez próg, wyciągnął do przodu prawą nogę, skłonił się głęboko i krzyknął damskim głosem:

– Król Hiszpanii i Niemiec, Holandii i Belgii, Sycylii i Neapolu, arcyksiążę Austrii, święty spadkobierca i strażnik Wielkiego Rzymu, cesarz Karol I²…

Ponownie rozległ się dźwięk trąbek.

Przybysz westchnął, ale ustawieni po dwóch stronach, przepełnieni ciekawością zgromadzeni nie mogli tego usłyszeć.

– Co z niego za cesarz? To raczej tchórz umykający z pola walki – mruknął, kierując się w stronę Karola siedzącego po drugiej stronie sali na tronie ustawionym na podwyższeniu.

Trąbki znów ucichły. Tym razem marszałek wykrzyknął:

– Wasza Ekscelencjo! Poseł Jego Świątobliwości Klemensa VII, Florentczyk, Giuliano Ottaviano de Medici³!

Poseł energicznie kroczył przez tunel z trąbek, który utworzył się nad jego głową. Nie omieszkał przy tym zlustrować otoczenia. Z wysokich drzewców, ustawionych przy sięgających niemal sufitu wysokich oknach, zwisały kolorowe chorągwie i proporce. Większość z nich to były flagi imperium, które Karol sam ustanowił, przedstawiające dwugłowego czarnego orła na żółtym tle. Na proporcach przeważała purpura – barwa symbolizująca potęgę Rzymu.

Ze swojego tronu, ustawionego na podwyższeniu, pod zwisającym z sufitu olbrzymim żyrandolem Karol chytrym wzrokiem obserwował posła. Siedział w koronie imperium, którą trzy lata wcześniej papież zmuszony był włożyć mu na głowę, żeby ratować Rzym⁴.

„Parszywy bękart, ulubieniec losu”, pomyślał de Medici ze złością. Nie było na tym świecie człowieka, który miałby tak wielkie szczęście. Przedstawiciele rodu jego szalonej matki⁵ w ciągu jednego roku jeden po drugim umarli, zostawiając mu trony Hiszpanii, Holandii, Belgii i nie wiadomo, czego jeszcze. Dokonał tego, co nie udało się nawet Attyli. Z hordami germańskimi najechawszy Rzym i uwięziwszy papieża Klemensa VII, złupił święte miasto. Klemens został zmuszony ogłosić go cesarzem. Gdyby zapytać o to de Mediciego, odpowiedziałby: „Każdy w świecie chrześcijańskim bardziej zasługuje, żeby zasiadać na świętym tronie Karola Wielkiego⁶, niż Karol V”. Tak bardzo nienawidził mężczyzny, który mierzył go zuchwałym spojrzeniem.

Skierował wzrok na dwóch mężczyzn z czarnymi brodami, odzianych w czarne sutanny, z czarnymi mitrami na głowie, którzy zajmowali miejsce przy tronie. Spojrzenie obydwu podobnych do siebie mężczyzn o orlich nosach było jeszcze bardziej złowieszcze niż ich władcy. Tron królowej Izabeli⁷ był mniejszy i znajdował się po lewej stronie tronu męża, ale o stopień niżej. W oczach kobiety bardziej niż ciekawość malowało się upodobanie. Przez chwilę de Medici zastanawiał się, jak królowa może udźwignąć tak ogromne piersi. Próbował stłumić fantazje związane z biustem Izabeli. Skłonił się lekko, z gracją zdejmując futrzaną czapkę.

Karol wziął z pobliskiego stolika wielką kiść winogron i przystawił ją do ust. Zatrzymał się, zanim ją ugryzł.

– Co takiego przynosisz mi od Jego Świątobliwości, pośle?

De Medici wyprostował się na dźwięk wyniosłego głosu Karola. Pewnym wzrokiem spojrzał na cesarza obgryzającego grono, z którego owoce upadały na podłogę.

– Nic – odparł poważnie. – Nie przyszedłem z czymś, lecz po coś.

W sali rozległy się okrzyki niedowierzania.

– Co powiedział? – pytali stojący dalej, próbując dowiedzieć się, co się stało.

Było jasne, że Karol również się zdziwił. Unosząc rękę, w której trzymał winogrona, uciszył zgromadzonych, a przez to spadło na niego kilka owoców. To, co pozostało, rzucił z powrotem na stolik. Nie spodziewał się ani takiej odpowiedzi, ani tak śmiałego spojrzenia. We wzroku posła było coś dziwnego. Jakby mężczyzna próbował coś powiedzieć. „Co?! – ryknął w duchu. – Co tak patrzysz? Co to ma znaczyć? Co znowu knuje ten przeklęty starzec?”.

Jeszcze przez chwilę patrzył na posła pytającym, podstępnym wzrokiem. Nagle rozszyfrował spojrzenie mężczyzny. „To, co chce powiedzieć, jest poufne. Powinienem był pomyśleć o tym wcześniej. Wszędzie wokół pełno jest osmańskich szpiegów”.

Podniósł się.

– Chodź – odezwał się do de Mediciego.

Karol wykonał ruch ręką nakazujący, żeby ci, którzy wraz z nim zerwali się ze swoich miejsc, usiedli. Gniewnie zszedł po czterech stopniach.

– Porozmawiajmy w ogrodzie – syknął do posła. – Mam nadzieję, że masz słuszny powód, żeby psuć mój dobry nastrój.

*

Przez jakiś czas w milczeniu spacerowali po ogrodzie skąpanym w czerwonym słońcu Sewilli, w którym unosił się niewiarygodny zapach róż. Ciszę przerwał Karol.

– Jakie są najświeższe wieści od twoich szpiegów?

– Jakich szpiegów? – zapytał de Medici, żeby wzbudzić gniew mężczyzny. „To spędzi ci sen z powiek”, pomyślał. – Jego Świątobliwość wszędzie ma oczy i uszy. O których mówicie?

Karol postanowił zignorować aluzję posła. Mężczyzna miał rację. Papież wszędzie miał swoich szpiegów. Nie zdziwiłby się nawet, gdyby jeden z nich wyszedł spod jego łóżka. Niektórzy z nich nosili czarne sutanny, inni odziani byli w szaty wysokich dostojników Kościoła, któremu się zaprzedali. Były też prostytutki. Świątobliwe kurwy! Upijały winem żołnierzy i zaciągając ich do łóżka, próbowały ciągnąć ich za język. Bez wątpienia nie robiły tego, żeby zapewnić sobie miejsce w raju. Wolały za rzymskie złoto urządzić sobie niebo na ziemi.

– Oczywiście ci w Konstantynopolu, señor. Tylko nie mówcie mi, że Jego Świątobliwość nie obserwuje Sulejmana dniem i nocą.

– Nawet jeśli tak powiem, nikt w to nie uwierzy. Poza tym kłamstwo jest grzechem. Boję się grzechu.

– To dobrze. W takim razie powiedz, co robi Sulejman.

– Umila sobie czas w towarzystwie dwóch piękności, które skradły jego serce, Wasza Wysokość.

– Zatem popełniliście grzech. Myślicie, że uwierzę w to łgarstwo?

– To nie łgarstwo. Sulejman jest zajęty dwiema kobietami niezwykłej urody.

– Słyszeliśmy, że rozum odebrała mu jakaś ruska dziewka, ale to było już dawno. Teraz pojawiła się jeszcze jedna?

– To prawda, że ruska dziewka zawładnęła rozumem sułtana. Wiecie zapewne, że Wenecjanie nazywają ją Rusłana. Sulejman nadał jej imię Hürrem. Wciąż ją ubóstwia.

– Cóż to za uwielbienie? – mruknął kpiąco Karol. – Oprócz ukochanej kobiety wziął sobie następną. Tę drugą też ubóstwia? Teraz ma dwie boginie?

De Medici spojrzał na niego lekceważąco.

– Mylicie się. Drugą pięknością jest córka sułtana. Dziewczynka, którą urodziła Rusłana. Ci, którzy ją widzieli, twierdzą, że jest równie piękna jak jej matka. Ma na imię… Trochę trudno to wymówić… – Zamilkł, próbując sobie przypomnieć. – Mmm… Mih… Ach… Tak! Mih…ri…mah… Podobno oznacza to słońce i księżyc. Jednak nie byliście całkiem w błędzie, ponieważ padyszach ubóstwia również swoją córkę. Poseł wenecki Giritti na własne oczy widział, jak sułtan bawił się z nią w pałacowym ogrodzie. To nie do pomyślenia. Ten Giritti znalazł sposób, by bardzo zbliżyć się do wielkiego wezyra Sulejmana – Ibrahima. Wielki wezyr powiedział mu: „Nasz pan ma dwie dusze. Jedna to ta ruska kobieta, a druga – jej córka”.

– I wy w to wierzycie, tak? – Karol uśmiechnął się kpiąco. – Syn Osmanów się nie bawi. Nie spędza zbyt wiele czasu z jedną kobietą. Szczególnie wtedy, gdy jego harem pełen jest największych piękności świata. Sulejman was zwodzi.

– Jego Świątobliwości nie można zwieść.

– Zapewne Sulejman w sekrecie przygotowuje armię. Podczas gdy my będziemy przekonani, że używa sobie w haremie, pewnej nocy poczujemy nagle jego szablę na gardle.

– Jego Świątobliwość bardziej interesuje się nie tym, co on robi, ale tym, czego my nie powinniśmy czynić.

– Gadanie! – Karol obrzucił go piorunującym wzrokiem. – Co my takiego robimy? Nic!

De Medici przystanął. Sprawdził, czy w pobliżu znajduje się ktoś, kto mógłby ich usłyszeć. Nachylił się do swojego rozmówcy.

– Przybyłem, żeby właśnie o tym z wami porozmawiać – wyszeptał. – Jego Świątobliwość ma pomysł bardziej śmiercionośny niż wielka armia.

– Co to takiego?

Ich spojrzenia się spotkały. Karol nie mógł jednak znieść złowieszczego cienia w oczach papieskiego posła.

– Chce jednocześnie odebrać Sulejmanowi jego dwie dusze – syknął.

Karol patrzył osłupiały.

– To wszystko – mówił dalej, czując satysfakcję z reakcji, jaką wywołały jego słowa. – Jednak żeby mieć pewność, że plan się powiedzie, Jego Świątobliwość potrzebuje waszej pomocy.

Karol poruszył się z radością. „Potrzebuje mnie – pomyślał. – Jestem mieczem Rzymu”.

– Jakiej pomocy?

– Jego Świątobliwość chce czegoś, co jest w waszym posiadaniu.

– Czego?

De Medici wprowadził cesarza w cień drzewa o grubym pniu.

– Człowieka, który wyrwie serce Sulejmanowi, gasząc jego słońce.

Tej nocy de Medici nie mógł spać. Rozważał rozmowę, którą odbył z Karolem. Chyba nie potrafił przekazać mu tego, co chciał. Sam też nie był pewien, na ile jest o tym przekonany. Miał stworzyć człowieka. Kogoś, kto nie istniał i po wszystkim znów przestanie istnieć. Kogoś, kto miał zmienić się w bezlitosną broń. To wszystko, co wiedział.

Pewnego wieczoru papież rozpoczął ten temat. W głębokich ciemnościach wpatrywał się w drżące światła barek odbijające się w wodach Tybru.

– Co o tym myślisz? – zapytał Klemens na zakończenie.

– Zadziwiające i śmiałe – odparł.

– Tak – odpowiedział papież. – Nie będą się tego spodziewać. W żadnym wypadku nie będą się tego spodziewać.

Giuliano de Medici przez chwilę wpatrywał się w twarz papieża. Nawet twarze zmumifikowanych ciał papieży w kryptach bazyliki wyrażały więcej – strach, cierpienie, smutek, że muszą rozstać się z tym światem. Niepokój odczuwany na początku drogi w nieznane i może też panikę, gdy zrozumieli, że nadszedł dzień, w którym muszą się rozliczyć ze swoich skrywanych grzechów. Tymczasem na twarzy Klemensa nie drgnął ani jeden mięsień. Przywódca świata chrześcijańskiego stał naprzeciw niego niczym pomnik rzymskiego senatora, z oczami przymkniętymi, jakby pod wpływem przepełniającego go natchnienia.

– A szansa na powodzenie? Jaka jest waszym zdaniem szansa na powodzenie, panie?

Mężczyzna nie czuł nawet potrzeby obdarzenia go spojrzeniem.

– To zależy od ciebie, kuzynie.

– Jak to możliwe? Jeden mężczyzna?

– Czasem jeden człowiek potrafi dokonać więcej niż potężne wojsko, Giuliano.

Pokiwał głową na znak, że zgadza się ze słowami papieża, który jak on należał do rodu de Medici.

– Jednak musi to być człowiek dobrze wybrany, właściwie uformowany – powiedział Klemens. – Jeśli dokonamy niewłaściwego wyboru, nie uda nam się.

– Serbski Sztylet jest w drodze – mruknął de Medici.

Tak brzmiało zaszyfrowane imię mordercy, który miał się dostać do pałacu Sulejmana i odebrać mu życie.

– Tylko nie mów mi, Giuliano, że wierzysz, iż Sztylet osiągnie cel. Potrzebuję żmii. Właśnie jej chcę.

Papież ponownie przymknął oczy.

De Medici, zrozumiawszy, że nadszedł czas, żeby się oddalić, skłonił się przed duchownym. Dokładnie w chwili, gdy miał się odwrócić i zejść z balkonu, poczuł, że ktoś chwycił go za nadgarstek. Klemens wyglądał teraz jak skóra i kości. Była to jego ręka, która zamieniła się w szpony szkieletu. Mężczyzna zacisnął palce na jego nadgarstku z niespodziewaną siłą jak na jego wiek.

– Cisza – wyszeptał papież. – Głucha cisza. Bądź głęboki jak bezdenna studnia i cichy, mój synu.

Giuliano pokiwał głową.

– Nie dawaj mu wskazówki.

Ponownie pokiwał głową.

– Daj do zrozumienia temu tępemu cesarzowi, że jest najmądrzejszy. Niech myśli, że wszystko wie. Niech sądzi, że go potrzebujemy.

– Oczywiście, Ojcze Święty.

– Nie zostaw żadnego śladu.

Trupie palce wciąż zaciskały się na jego nadgarstku. De Medici zamrugał, starając się odpowiedzieć: „Tak jest”.

– Niech wiedzą o tym tylko ci, którzy muszą.

– Ten, kto dowie się więcej, niż powinien, nie może pozostać przy życiu.

– Rozumiem.

– Nie tylko ten, kto się dowie, lecz nawet ten, kto będzie coś podejrzewał.

Nastała chwila ciszy. Papież czekał na jego reakcję.

– Tak się stanie, Ojcze Święty.

– Nawet ty, Giuliano, jeśli poczujesz, że możesz być zagrożeniem.

De Medici zadrżał.

– Nawet ja – wyszeptał.

– Jesteś gotów się poświęcić, synu?

Był to oczywisty wyrok śmierci.

– Jestem gotów, panie.

Szkielet rozluźnił uścisk.

– Aż do otrzymania ostatniego rozkazu nie może wiedzieć, do czego został powołany.

– Nie dowie się.

– Jednak gdy tylko usłyszy święty rozkaz, stanie się zwinny i zabójczy jak kobra.

– W takim razie niech od teraz nazywa się Kobra.

Pokiwał głową.

– Kobra.

– Zatem ruszaj, Giuliano. Wyciągnij Kobrę z gniazda.

De Medici wzdrygnął się na wspomnienie papieskiego rozkazu. Właśnie po to przybył do Karola – żeby wyciągnąć Kobrę z gniazda.

Jednak wcześniej musiał poradzić sobie z cudnie pachnącym cieniem, który w środku nocy wślizgnął się do jego komnaty. Ciemności spowijające pomieszczenie nie pozwoliły mu dostrzec twarzy cienia.

– Ciii… – odezwała się kobieta.

De Medici nie mógł zobaczyć twarzy niespodziewanego gościa, ale dotknąwszy pełnych piersi, domyślił się, do kogo należało gorące, nagie ciało, które znalazło się w jego łożu. Kobieta weszła na niego, ocierając się rozpalonym jak ogień nagim ciałem.

– Ciii… – powtórzyła.

Giuliano de Medici nie odezwał się.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: