Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tajemnice Nowego Orleanu - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
Październik 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
28,99

Tajemnice Nowego Orleanu - ebook

Nikki pracuje w agencji turystycznej, która specjalizuje się w wycieczkach po niezwykłych i tajemniczych miejscach Nowego Orleanu. Nie wierzy w duchy, o których opowiada turystom, a wróżby i czary to dla niej wielkie oszustwo. Jednak to właśnie jej przydarzy się coś, co przeczy zdrowemu rozsądkowi... Oto pewnej nocy przy jej łóżku staje Andy, przyjaciółka z biura, rozpaczliwie błagając o pomoc. Następnego dnia Nikki dowiaduje się, że Andy nie mogła jej wtedy odwiedzić, bo dokładnie w tej samej minucie została zamordowana. Jedyną osobą, która wierzy w jej opowieść, jest detektyw Brent Blackhawk...

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-238-9722-4
Rozmiar pliku: 677 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Dziecko obudziło się, lecz nie wiedziało dlaczego. Słyszało dobiegające z salonu głosy, których ton od razu wydał mu się dziwny, lecz one nie mogły go obudzić, były po prostu zbyt ciche.

Chłopiec leżał, zastanawiając się, co się właściwie stało.

A potem poczuł to coś.

Nie wiedział, czym „to” było. Na pewno nie wywoływało w nim lęku. Przeciwnie, wydało mu się miłe jak ciepły koc i przyjemne jak muśnięcie dużym miękkim piórem. Spowijało go życzliwością, przyjaźnią, troskliwością. A nawet mocą.

Widział w swoim pokoju jakby delikatną mgłę i naraz przypomniał sobie różne baśnie i opowieści, jakie usłyszał od rodziców. Pomyślał o Wielkim Duchu, o którym wiedział od taty. Wydało mu się, że słyszy dobiegające z wielkiej dali smutne zawodzenie. To banshee, irlandzki upiór, o którym opowiadała mu mama.

Wcale się nie bał, ponieważ czuł, że nie ma czego.

Cokolwiek to było – mgiełka czy też jakiś widmowy kształt – dotykało go z czułością, zapewniając o swojej miłości. Pocałowało go w czoło. Zrozumiał, co chciało mu przekazać. Wszystko będzie dobrze. To wcale nie było coś, tylko ktoś, odgadł nagle. Ktoś, kto go kochał, kto pragnął, by chłopiec poczuł tę miłość. Ktoś, kto był...

Kolejny pocałunek w czoło i kolejna fala potężnej wszechogarniającej miłości.

...już w innym świecie i powiedział o tym chłopcu, chociaż wcale nie słowami.

Kiedy cicho otworzyły się drzwi jego sypialni, nie poruszył się i nie otworzył oczu. Usłyszał szept dziadka:

– Śpi. Nie ma potrzeby go budzić.

Miał ogromną ochotę wstać, podejść do niego, przytulić się i powiedzieć, że cokolwiek się stało, wszystko będzie dobrze. On to wie. Coś jednak kazało mu nadal udawać sen. Dobiegł go ściszony głos wujka:

– To dzielny dzieciak. Da sobie radę.

– Ma dopiero pięć lat – odparł dziadek. – Będzie taki samotny...

– Nie będzie, rodzina jest duża, może liczyć na każdego z nas.

Ich głosy były zmienione, pełne smutku i powagi. Chłopiec słuchał, niemal nie śmiejąc oddychać, by nikt się nie zorientował, że on nie śpi i już zaczyna przeczuwać, jaka tragedia wstrząsnęła dorosłymi. Gdyby się odezwał lub poruszył, przestałby odczuwać ten cudownie kojący dotyk, który otulał go miłością.

Wreszcie głosy umilkły i drzwi sypialni zamknęły się.

Rano dziadek, opanowany jak zwykle, postawił chłopca przed sobą, by mu wytłumaczyć pewne rzeczy. Istnieje Wielki Duch, Bóg, Stwórca wszystkiego. Każdy, kto żyje na ziemi, w pewnym momencie odchodzi do niego. Nieważne, jak szybko odchodzi, ważne, jak żył. Tylko to się liczy. Oprócz naszego świata jest też inny świat. Tam właśnie udali się rodzice chłopca. Nie będzie więc mógł ich zobaczyć, przynajmniej nie w najbliższym czasie. Jest im tam dobrze. Ten, kto ich stworzył – wszystko jedno, jak chcemy Go nazywać – nie opuści ich nigdy i będzie o nich dbał.

Dziadek był bardzo mądrym człowiekiem, jednak chłopiec przeczuwał z rosnącym zdziwieniem, że on rozumie więcej. Dziadek tylko wierzył, chłopiec zaś wiedział. Dlatego w oczach pierwszego widniał smutek, a drugiego – głęboki spokój.

Wsunął małą dłoń w dużą, silną dłoń dziadka, drugą zaś dotknął jego pooranej zmarszczkami brązowej twarzy.

– Wszystko będzie dobrze – powiedział po prostu z niewzruszoną pewnością, że jego rodzice nie tylko nadal żyją w jego sercu, ale również troszczą się o niego z tamtego, innego świata.

– Kochany chłopcze – szepnął dziadek, przytulając go mocno do siebie.

Tak, rodzicom na pewno jest dobrze i już nic złego im się nigdy nie stanie, pomyślał chłopiec. Ale on nie spotka ich przez długi czas.

Tata już nie podrzuci go do góry, nie zagra z nim w piłkę, nie nauczy, jak rozmawiać z Wielkim Duchem.

Mama już nigdy się nie zaśmieje, nie otuli go kołdrą, nie opowie na dobranoc kolejnej dziwnej legendy pochodzącej z dalekiej zielonej wyspy.

Rodzice nie będą go już otaczać głęboką, bezwarunkową miłością...

Nie, to akurat nieprawda.

Prawdziwa miłość trwa wiecznie. Miał pięć lat, a mimo to wiedział takie rzeczy, ponieważ owa czuła obecność w środku nocy wlała mu w serce wiele mądrości. I właśnie ona stała mu się pociechą i pomagała znieść bolesne poczucie straty.

Jednak istniały na świecie również inne odwieczne siły.

Oprócz miłości – nienawiść.

Obok wdzięczności – pragnienie zemsty.

Chłopiec przeczuwał to wszystko, a jeszcze wyraźniej przeczuwał, że otrzymał dar. Wyjątkowy dar.

Jednak nie tylko tak piękne doświadczenia jak to właśnie przeżyte były mu pisane. I już niedługo miał się o tym przekonać.ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Sześć – powiedziała Nikki DuMonde. – Prosiłyśmy o sześć. – Wskazała tacę, na której stało pięć filiżanek kawy au lait.

Wraz z Andreą Ciello stały przy ladzie w swoim ulubionym lokalu „Madame D'Orso”. Obsługiwała je jakaś młoda dziewczyna, która wyglądała na odrobinę rozkojarzoną, może po prostu była przemęczona. W końcu dopiero minęła pora lunchu, pewnie przez kawiarnię przewinęło się sporo osób. Nikki rozejrzała się. Prawie wszystkie stoliki na tarasie były zajęte, we wnętrzu siedział tylko jeden gość. Opierał się ramieniem o ścianę, głowę miał zwieszoną. Na moment podniósł wzrok i wtedy ujrzała przystojną twarz, inteligentne spojrzenie, wysokie, pięknie rzeźbione kości policzkowe. Jednak mężczyzna był zarośnięty i potargany, a ubranie miał tak wygniecione, jakby w nim spał.

– Sześć kaw i sześć pączków – dodała Andy i uśmiechnęła się szeroko, gdy na tacę trafiło sześć ciastek, cieszących się zasłużoną sławą w całym Nowym Orleanie. Spojrzała na Nikki, mrużąc piękne, ciemne oczy. – Dzisiaj ja stawiam. Zgoda?

– Nie wygłupiaj się.

– Nie wygłupiam się, chcę ci w ten sposób podziękować. Odkąd mnie przyjęłaś, moje życie zmieniło się nie do poznania. Wszyscy jesteście dla mnie tacy mili. Zwłaszcza ty.

Andy pracowała jako przewodniczka w firmie Tajemnice Nowego Orleanu od czterech tygodni.

– Daj spokój. Musimy tworzyć zgrany zespół, ponieważ zawsze pracujemy parami lub trójkami, a teraz ty stanowisz jego część. I całkiem dobrze sobie radzisz.

– No, nie wiem... – Andy przerzuciła długie ciemne włosy przez jedno ramię. – Znam wszystkie historie i kiedy je opowiadam, czasem przebiegają mnie ciarki, aż mam ochotę się odwrócić i sprawdzić, czy naprawdę nikt za mną nie stoi, rozumiesz. Ale ty to co innego. Sprawiasz wrażenie, jakbyś naprawdę widziała duchy, o których mówisz!

Nikki wzruszyła ramionami.

– Może to naturalna cecha rodowitych nowoorleańczyków. Chodziłam do szkoły z połową kapłanek wudu i chiromantów, którzy dzisiaj mają lokaliki w Dzielnicy Francuskiej, oferując przepowiednie, amulety, magiczne wywary i co tylko chcesz. Tutaj człowiek rozwija w sobie pewną... wrażliwość na miejsca, w których coś się wydarzyło... – Zmarszczyła brwi, szukając właściwych słów.

– Nawiedzone? – podsunęła Andy.

– Nie, to nie to. Widzisz, w miejscu, gdzie stało się coś przejmującego, coś ważnego, pozostaje specyficzna aura. Weź na przykład Opactwo Westminsterskie w Londynie. Wchodzisz tam i...

– ...czujesz się jak na cmentarzu – dopowiedziała Andy, niezaliczająca się do grona wielbicieli takich zabytków.

Nikki roześmiała się.

– Tak, ale akurat nie o to mi chodziło. Chcę powiedzieć, że w pewnych miejscach coś się unosi, coś jakby pamięć dawnych wydarzeń, ludzkich emocji, pamięć czyjegoś życia, czyjejś śmierci...

Andy pokiwała głową.

– Ty rzeczywiście widzisz duchy.

– Nie. To nie ma nic wspólnego z widzeniem.

– No to wyczuwasz je.

Nikki wydawała się coraz bardziej zakłopotana.

– Nie. Mówię ci, to tylko świadomość, że to miejsce ma swoją historię. Że... tam coś zostało. Każdemu czasem się zdarza poczuć coś podobnego.

Andy zastanawiała się przez chwilę.

– Hm, właściwie jest parę takich zakątków na cmentarzach, które... sama nie wiem. Jest tam jakoś... inaczej. I ta stara katedra wydaje się dość... niesamowita.

– No widzisz. – Nikki chciała wziąć tacę, lecz ponieważ Andy ją uprzedziła, obróciła się, by wrócić do stolika, i naraz omal nie krzyknęła z przestrachu.

Siedzący pod ścianą oberwaniec podniósł się nie wiadomo kiedy i stał tuż przed nią. Poruszał ustami, jakby chciał coś powiedzieć i wyciągał do niej ręce. Cofnęła się odruchowo, ale on i tak zdołał musnąć dłońmi jej ramiona. Zlękła się, że mu słabo i zaraz się na nią przewróci. Włóczęga jednak nie upadł. Nadal próbował coś powiedzieć, lecz miał z tym wyraźne trudności.

Pewnie chce pieniędzy, pomyślała. W miejsce odrazy pojawiło się współczucie i Nikki szybko sięgnęła do portmonetki.

– Proszę. – Wcisnęła mu banknot do ręki. – Niech pan sobie kupi coś do jedzenia. Nie alkohol, nie narkotyki, tylko jedzenie.

Jeszcze raz poczuła lekki dotyk na plecach, gdy go mijała, lecz oddaliła się szybko w stronę stolika, gdzie czekali pozostali. Zanim tam dotarły, Andy zdążyła powiedzieć:

– Bardzo ładnie postąpiłaś.

– Ten biedak i tak pewnie się za to upije albo da sobie w żyłę.

– Nie wyglądał mi na ćpuna.

– No, dobrze, nie ćpun, tylko zwykły menel.

– Gdyby nie łut szczęścia, dzisiaj wyglądałabym tak samo jak on...

Nikki zerknęła na nią ciekawie i cicho westchnęła. Andy nie ukrywała przed nią, że miała kiedyś poważny problem z narkotykami, lecz od paru lat nie brała. Praktycznie nie tykała też alkoholu, sięgając po kieliszek tylko wtedy, gdy zdarzała się jakaś naprawdę specjalna okazja. Ponieważ właśnie doszły do stolika, rozmowa się urwała. Nie mogły dyskutować o takich sprawach przy Patricii, Nathanie, Mitchu i Julianie.

Pracowali w sześcioro dla firmy oferującej zwiedzanie Nowego Orleanu z wykwalifikowanym przewodnikiem. Konkurencja w mieście była ogromna, lecz radzili sobie całkiem nieźle. Maximilian Dubois, który założył firmę, najpierw zatrudnił Nikki. Spodobały mu się jej artykuły zamieszczane w jednej z lokalnych gazet. Uznał, że owa DuMonde ma prawdziwy talent do opowiadania historii.

On sam wspaniale nadawałby się na przewodnika oprowadzającego po nawiedzanych przez duchy miejscach, ponieważ jego wygląd przywodził na myśl wampira. Max miał kruczoczarne włosy, był bardzo wysoki i chudy. Nie lubił się jednak przemęczać. Wystarczyło mu pieniędzy na rozkręcenie interesu i zatrudnienie paru osób, które będą na niego pracowały. Nikki została jego prawą ręką, odpowiadała za nabór nowych przewodników i wdrażanie ich do obowiązków. Najpierw przyjęła do pracy Juliana, swego najlepszego przyjaciela, niezrównanego gawędziarza, a po nim zjawili się następni. Max aprobował wybory Nikki, wtrącał się rzadko, gdyż skoro firma prosperowała dobrze, mógł zajmować się tym, co kochał najbardziej – podróżowaniem. Aktualnie pojechał obejrzeć Wielki Kanion Kolorado.

– Trochę wam to zajęło – zauważyła Patricia Broussard, podobnie jak Andy ciemnowłosa i ciemnooka, o psotnym uśmiechu.

– Bo Nikki podrywała takiego jednego – zażartowała Andy.

– Naprawdę? Opowiedzcie!

– Dałam żebrakowi dolara, to wszystko.

– Dałaś mu dwadzieścia dolarów – skorygowała Andy.

Nikki podchwyciła zaskoczone spojrzenie Juliana.

– Wyglądał na takiego, który naprawdę ich potrzebował – wyjaśniła.

– Przede wszystkim był całkiem, całkiem, trzeba by go tylko ogolić, uczesać i porządnie ubrać – dodała Andy z niewinną miną.

– Kochana, to ty musisz chyba dorabiać na boku, skoro stać cię na takie hojne datki – zauważył Mitch, blondyn z Pittsburga, jedyny Jankes w ich towarzystwie. – Facet musiał być naprawdę przystojny!

– Zejdźcie ze mnie, dobrze?

– Nie, dlaczego, bardzo ciekawy temat – zaoponował Nathan, który mieszkał z Patricią. – W kółko tylko pracujesz i pracujesz, czas, byś pomyślała o prywatnym życiu.

– A faceci nie wiedzą, że jesteś do wzięcia, bo mają was za parę. – Patricia wskazała Nikki i Juliana.

– Co za pomysł! – jęknął Julian.

Przyjaciółka łypnęła na niego.

– Dzięki – skwitowała.

– O rany, przecież wiesz, dlaczego tak zareagowałem.

– Wiem – zapewniła go i spojrzała na Patricię. – Widzisz, my dwoje znamy się za długo i za dobrze. Za nic już nie moglibyśmy zostać parą, staliśmy się raczej jak brat i siostra. A teraz, skoro wyjaśniliśmy sobie sprawy prywatne, przejdźmy do kwestii związanych z pracą.

– Robota nie zając, nie ucieknie. – Nathan z szerokim uśmiechem pochylił się ku niej nad stolikiem. – Trzeba ci wreszcie kogoś znaleźć, Nikki.

– Dziękuję, obejdzie się. Nikogo nie potrzebuję.

– Jej ostatnia wyprawa w krainę Amora nie zakończyła się pomyślnie – rzekł Julian z rozdzierającym westchnieniem. – A przecież ostrzegałem, żeby nie umawiała się z tym palantem.

– Nawet nie wiedziałem, że ona w ogóle się z kimś widuje – zdumiał się Mitch.

– Bo się nie widuje. Już od roku – zdradził niezawodny przyjaciel.

– To można tyle wytrzymać?

Nikki jęknęła.

– Przestańcie! A Greg wcale nie był palantem. Po prostu chciał jechać do Hollywood po pieniądze i sławę.

– A ty miałaś jechać z nim i w tak zwanym międzyczasie go utrzymywać – dopowiedział z dezaprobatą Julian. – Dupek!

– Cóż, niestety w tym jednym punkcie dochodziło między nami do istotnych kontrowersji. Owszem, lubię Kalifornię, ale nie chciałabym tam mieszkać na stałe. I nie nazywaj go tak brzydko, z łaski swojej.

– Fakt, nie był skończonym dupkiem – wtrąciła Patricia. – Miał też kilka zalet. Był naprawdę przystojny i całkiem romantyczny.

– Romantyczny? – zainteresował się Mitch.

– No wiesz, przynosił kwiatki, otwierał przed kobietą drzwi, takie tam...

– Tak, ale między nimi od początku nie było tego czegoś – zawyrokował Nathan. – A jak nie ma, to nic nie pomoże.

– Ale czy trzeba zawsze czekać, aż to coś się pojawi? – zaoponował Mitch. – Gdybym tak robił, spędzałbym samotnie jeszcze więcej nocy niż teraz. Wcale się nie dziwię, że po roku ascezy Nikki jest taka spięta.

– Nie jestem spięta – rzekła przez zaciśnięte zęby.

– Ty, lepiej to odszczekaj, bo inaczej każe Maksowi cię wylać – ostrzegła go przyjaźnie Patricia.

– Hau, hau! – powiedział natychmiast Mitch.

– Czy możecie wreszcie przestać? – poprosiła Nikki. – Naprawdę muszę omówić z wami parę rzeczy.

Julian obrócił się do Andy.

– Czy rzeczywiście ten włóczęga byłby całkiem do rzeczy, gdyby go doprowadzić do porządku?

– Owszem. Nie wyglądał mi zresztą na prawdziwego włóczęgę, tylko na kogoś, kto ma przejściowe kłopoty.

– Dosyć zabawy, kochani – zadeklarowała stanowczo Nikki. – Nie mam ochoty spotykać się z obdartusem, choćby i przystojnym, nie brakuje mi Grega, a jak będę chciała umówić się z kimś, to poradzę sobie bez waszej pomocy. Nie jestem spięta, nie czuję się ascetką i nic mi nie brakuje.

– Nie? Słuchajcie, może ona w takim razie nocami pracuje w klubie jako striptizerka? – podsunął Mitch, lecz szybko uniósł ręce w geście poddania się, gdy ujrzał wymowne spojrzenie zielononiebieskich oczu Nikki. – W porządku, już będę grzeczny, obiecuję.

Wyjęła notes.

– Mam wam przekazać coś od Maksa. Mitch, możesz dodawać nowe historie, ale muszą pochodzić z wiarygodnego źródła. Julian, jeśli znowu jakaś turystka postawi cię w dwuznacznej sytuacji, powiedz, że jesteś żonaty. Najlepiej napomknij o tym na samym początku, podczas przedstawiania się grupie. Dobrze?

– A jeśli w tej grupie zauważę kogoś, kto mi się spodoba i kogo chętnie bym poderwał? – zaprotestował. – W dodatku jak się rozniesie, że jestem żonaty, to już żadna babka się ze mną nie umówi. Skończę podobnie jak ty.

– Zdaje się, że mieliśmy więcej o mnie nie rozmawiać.

– A jednak jest spięta – rzucił Julian, patrząc na Nathana. – Może chodźmy po tego faceta, któremu odpaliła tyle kasy za sam wygląd.

– Zejdźcie ze mnie!

– My tylko próbujemy ci pomóc – bronił się Nathan.

– Nie potrzebuję niczyjej pomocy – warknęła. – Czemu dla odmiany nie zajmiecie się Andy?

Cała czwórka jak na komendę obróciła się ku najnowszej osobie w ich grupie. Andy roześmiała się.

– Za mało o mnie wiedzą, nie jestem aż tak wdzięcznym celem.

– W dodatku ona chętnie gada o facetach, bo to flirciara. – Nathan tylko machnął ręką.

– O? – zdziwiła się Andy.

– To nie wiedziałaś? – spytał Mitch.

Zachichotała.

– Dobrze, niech wam będzie. Uwielbiam flirtować.

– W takim razie jestem do usług – zaoferował się Julian. – Flirtuj ze mną, kiedy tylko najdzie cię ochota.

– A gdybyś wolała prawdziwego Jankesa... – Mitch sugestywnie zawiesił głos.

Andy smutno potrząsnęła głową.

– Mama zawsze powtarzała, że praca to praca, a zabawa to zabawa i żeby nigdy nie mieszać tych dwóch rzeczy.

– Nie musimy się bawić, możemy sypiać ze sobą na poważnie – odparł Mitch.

– Hej, poznęcajcie się teraz nad Nikki, dobrze? – zażądała Andy.

– Nie wiem, czy to kogoś interesuje, ale jutro wieczorem świętujemy – rzuciła w powietrze Nikki.

– Jak to? Wycieczki są odwołane? – zdumiał się Julian.

– Nie. I nie przerywaj, to szybciej się dowiesz. W zeszłym miesiącu wypracowaliśmy największy jak dotąd zysk. Max jest zadowolony, zaprasza nas na swój koszt do pubu Pata O'Briena, po ostatniej turze. Stawia wszystkim i kolację, i drinki.

– Bomba! – Mitch klasnął w dłonie.

W tym momencie zjawiła się właścicielka, jak zwykle przez chwilę krążąc pomiędzy stolikami, zamieniając parę słów z gośćmi i dolewając im świeżej kawy z dzbanka. Przewodnicy cieszyli się specjalnymi względami Madame D'Orso, gdyż ich wycieczki zaczynały się zawsze sprzed jej lokalu, co przysparzało jej klienteli.

– Chyba jest mniej ludzi niż zazwyczaj o tej porze? – zagadnęła Nikki.

– Tak, ale nie narzekam, bo podczas lunchu mieliśmy prawdziwy najazd. Zbliżają się wybory, więc wszędzie aż czarno od polityków, działaczy, obrońców tego, obrońców owego i naprawiaczy świata wszelkiej maści. – Wymownie machnęła ręką.

– A widziała pani tego włóczęgę? Podobno całkiem do rzeczy – wtrącił Mitch. – Myśli pani, że Nikki mogłaby się z nim umówić?

– Jakiego włóczęgę? – zdziwiła się Madame D'Orso.

– Nie zauważyła go pani? – spytała Andy. – Był tu niedawno. Naprawdę interesujący, chociaż zaniedbany.

– W tym tłumie, jaki się tu dziś przewalił, nie zauważyłabym nawet samego prezydenta. – Oddaliła się z uśmiechem.

Mitch westchnął.

– No i dalej nie wiemy, jak on wyglądał i czy warto byłoby w niego nieco zainwestować.

– Jeszcze jedno słowo na ten temat, a jutro Max nie postawi ci kolacji – ostrzegła Nikki.

– Milczę jak grób!

Wstała, gdyż przed lokalem zebrała się już spora grupka turystów.

– Julian, pora zaczynać. Następną grupę bierze Andy z naszym elokwentnym Jankesem. Patricia i Nathan ruszają z trzecią.

Dwadzieścia minut później stała na legendarnej Bourbon Street przed barem, w którym ongiś mieściła się kuźnia i które to miejsce miał nawiedzać duch pirata Jeana Lafitte'a. Pirat był wyjątkowo malowniczą postacią, w pewnym momencie okazał się zagorzałym patriotą, a historia jego życia obfitowała w wiele niespodzianek i dotąd niewyjaśnionych zagadek. Nikki lubiła o nim opowiadać i zawsze odnosiła wrażenie, że duchowi Jeana Lafitte'a też sprawia to przyjemność. Wyraźnie wyczuwała w powietrzu coś szelmowskiego, nawet trochę niecnego, lecz zarazem dziwnie sympatycznego.

Tak, Nowy Orlean nie cierpiał na brak duchów – unosiły się między neonami obiecującymi „gorące dziewczyny” a sklepikami, gdzie oferowano talizmany wudu, między ulicznymi muzykami a stoiskami pełnymi lokalnych przysmaków.

Nikki dobrze się z nimi czuła.

Tom Garfield desperacko starał się zachować świadomość. Przychodziło mu to z wielkim trudem, ale był mężczyzną, i musiał walczyć do końca.

Dziewczyna. Czy zdołał do niej dotrzeć? Nie bardzo mógł sobie przypomnieć. Mimo wysiłków jego umysł wciąż zasnuwała mgła, Tom pogrążał się w niej, gubił.

Chyba miał szansę.

Tak, ale nie udało mu się nic powiedzieć.

A potem...

Potem było za późno. Śledzono go.

Cóż, stoczył zaciekłą walkę. I zrobił wszystko, co w jego mocy. Może coś do nich dotrze. Tak bardzo próbował jej to powiedzieć...

Poczuł szarpnięcie i wiedział, co to oznacza. Ktoś właśnie się nim „zajmował”. Ale to już go nie obchodziło. Jego myśli rwały się coraz bardziej, majaki wypierały rzeczywistość. Widział...

Widział dziewczynę. Nie, kobietę. Piękną jak księżniczka z bajki. Długie jasne włosy, oczy zielone i niebieskie jednocześnie... Delikatna jasna twarz jak z porcelany. Prawdziwe współczucie w jej wzroku.

Pieniądze... Dała mu pieniądze. Znacznie więcej, niż daje się żebrakowi.

Ale on nie był żebrakiem. Kiedyś...

Przypłynął do niego inny obraz. Może to był sen. On sam, w garniturze. Nie, w smokingu. Czysty, ogolony. Idzie przez pokój. Jest kobieta...

Znów poczuł szarpnięcie, obrazy znikły. To jej dobroć tak go poruszyła. Bardziej niż uroda.

Poczuł ukłucie igły. To oznaczało sny, kolejne sny...

Nie miał już nic przeciw snom. Umierał.

I nagle poczuł żal, lecz tylko z powodu jednej rzeczy. Nikt nie pozna prawdy.

Chyba że ona zrozumie, co otrzymała, co jej przekazał w tym samym momencie, gdy jej dotknął...

To już koniec. Czyżby przegrał? Nie, to niemożliwe. Nie mógł umrzeć zupełnie na darmo. Boże wielki, spraw, żeby jego wysiłki nie poszły na marne. Ona musi zrozumieć...

Mgła. Mgła, coraz więcej mgły, wreszcie...

Śmierć.ROZDZIAŁ DRUGI

Kiedy zwiedzanie dobiegło końca i przewodnicy odpowiedzieli już wyczerpująco na wszystkie pytania turystów, Julian wrócił do domu, zaś Nikki poczekała na Andy i razem udały się do centrum. Max w dowód uznania nie tylko zaprosił swoich pracowników do pubu, ale też dał Nikki premię, co należało natychmiast wykorzystać, udając się na zakupy. Miała upatrzony sklepik, a w nim pewną rzecz, o której od dawna marzyła. Przyjaciółka powiedziała, że chętnie potowarzyszy Nikki, o ile ta nie ma nic przeciwko temu.

Po drodze wstąpiły do domu, w którym mieszkała Andy, by upewnić się, jak się czuje jej wiekowa sąsiadka i czy nic nie potrzebuje. Pani Montobello była Włoszką, która prawie sześćdziesiąt lat wcześniej przypłynęła do Ameryki za narzeczonym. Jej mąż już nie żył, dzieci również, wnuki zaś mieszkały daleko, bo aż w Nowym Jorku. Andy zaopiekowała się nią, a staruszka w zamian raczyła ją barwnymi opowieściami o wydarzeniach sprzed ponad pół wieku.

Tego dnia naszło ją na wspominanie dawnych chiromantów, kapłanek wudu, jasnowidzów, specjalistów od stawiania tarota. O współczesnych, oferujących swe usługi turystom, miała jak najgorsze zdanie.

– Banda oszustów – powtarzała, gwałtownie potrząsając siwą głową. – Dawniej wudu uprawiali czarni niewolnicy, którzy dzięki temu mieli coś własnego i w dodatku mogli odegrać się na swoich panach, a teraz co? Udawanie dla pieniędzy! Ale kiedyś naprawdę były tu kobiety obdarzone specjalną mocą. Na przykład słynna Marie Laveau...

– Przykro mi, lecz „specjalna moc” Marie Laveau polegała głównie na podsłuchiwaniu i zbieraniu informacji o innych – odparła Nikki.

– Drogie dziecko, chyba mi nie powiesz, że należysz do niedowiarków? Przecież jesteś znakomitą przewodniczką po nawiedzonych miejscach, wiem to od Andrei. Przy tobie ludzie czują obecność duchów. To dlatego, że ty je widzisz, prawda?

Nikki potrząsnęła głową.

– Nie, ja po prostu znam doskonale te historie, wczuwam się w atmosferę miejsc, gdzie coś się wydarzyło. Jednak jestem osobą twardo stąpającą po ziemi. Pracuję jako przewodniczka, opowiadam o intrygujących wydarzeniach i ludziach, przy okazji próbując zarobić jak najwięcej pieniędzy dla firmy. I nie wierzę w żadne wróżby z kart i z dłoni ani w żadne szczególne umiejętności, chyba że psychologiczne, które umożliwiają błyskawiczne rozszyfrowanie klienta.

– Niech pani jej nie słucha, pani Montobello – wtrąciła Andy. – Kiedy pracuję z nią w parze i słucham jej opowieści, dostaję gęsiej skórki. Ona mówi, jakby wiedziała coś, o czym inni nie mają zielonego pojęcia.

– Czyli nie widzisz ich, ale rozmawiasz z nimi? – Włoszka przyglądała się Nikki z zadziwiającą powagą.

– Nie.

– Rozumiem. Ty do nich nie mówisz, ale one mówią do ciebie.

– Boże broń! Dostałabym ataku serca, gdyby coś podobnego mi się przydarzyło. – Nagle uśmiechnęła się przekornie. – Widać one dobrze o tym wiedzą, bo siedzą cicho.

– Może któregoś dnia się odezwą – mruknęła pani Montobello. – Tak samo jak my muszą najpierw mieć coś do powiedzenia. Jednak z całą pewnością wierzysz w nie, ja to czuję.

Nikki przebiegł zimny dreszcz. Tak, wierzyła w duchy, chociaż nie, nie w duchy jako takie, ale w pewien rodzaj wspomnień i emocji, które pozostawały po konkretnych ludziach w konkretnych miejscach. Nie zamierzała jednak o tym rozpowiadać.

– W moim wieku więcej się dostrzega, może dlatego, że jest się coraz bliżej przekroczenia ostatecznej granicy – dodała staruszka.

Wciąż przyglądała się uważnie Nikki, która z niewiadomego powodu nie była w stanie odwrócić wzroku.

A jednak faktycznie coś w takich miejscach widzę, pomyślała nagle. Coś jakby mgiełkę, widmowy kształt, ślad czyjejś obecności... Odgaduję ich emocje. Wiem, kiedy coś straciły, kiedy czegoś szukają, kiedy się smucą. Są łagodne, nie chcą nikogo skrzywdzić. Tak naprawdę są tylko przeczuciem, czymś, co dotyka mojej wyobraźni, a może mojego serca.

Otrząsnęła się i zaczęła rozmawiać o czymś innym. Wypiły u pani Montobello herbatę, a potem zaczęły zbierać się do wyjścia. Wiekowa Włoszka jeszcze raz popatrzyła przenikliwie na Nikki.

– Idźcie na zakupy i bawcie się dobrze. Ale trzymajcie się z dala od tych wszystkich oszustów. Pamiętaj!

W drodze do sklepu Andy zatrzymała się nagle przy jednym z niezliczonych lokalików, w których przyjmowali chiromanci.

– Zabawne, naszła mnie ochota, żeby ktoś poczytał mi z dłoni. Pani Montobello zabroniła nam chodzić w podobne miejsca, ale aż mnie korci. Hm, jestem jak dziecko, marzę o tym, co zakazane. To co? Wchodzimy?

– Daj spokój, wiesz, że oni wcale nie czytają z ręki, tylko plotą, co chcą i wyciągają pieniądze od naiwnych.

– No dobra, to niech mi ktoś postawi tarota.

Nikki zawahała się.

– Jeśli rzeczywiście bardzo ci zależy, to po zakupach mogę zaprowadzić cię w jedno miejsce. To sprawdzona i zaufana osoba.

– Naprawdę?

– Tak. I nie przyznamy się pani Montobello.

Nikki ogromnie lubiła niewielki butik, gdzie upatrzyła sobie uroczy gorsecik, ponieważ każdy model był szyty ręcznie i niepowtarzalny. Niestety nie mogła się dłużej porozglądać i nacieszyć oczu pięknymi rzeczami, gdyż Andy cały czas ją poganiała. Kupiły więc gorset i powędrowały na Conte Street.

Napis głosił, że przyjmuje tam Hrabina Moodoo Hooodoo Voodoo. Nazwa była pretensjonalna aż do bólu, toteż Andy bez słowa przewróciła oczami. Nikki jednak dobrze znała właścicielkę niewielkiego sklepiku i lubiła ją. Kapłanka wudu – a według niektórych zwykła wróżka – nie była ani Kreolką, ani Metyską, ani Mulatką, ani... Właściwie nie dało jej się zaklasyfikować, ponieważ jej przodkowie należeli do wszystkich ras, co nie zdarzało się często nawet w Nowym Orleanie. Nikt nie znał jej prawdziwego imienia, gdyż nigdy go nie używała. Nazywano ją po prostu Hrabiną.

Już dawno zdradziła Nikki, że sprzedawane przez nią eliksiry miłosne to jedynie mieszanki ziół z dodatkiem witamin, a wróżenie z ręki polega na mówieniu ludziom tego, co chcieliby usłyszeć.

Weszły do sklepiku, Nikki poprosiła o eliksir z dużą zawartością witaminy E, po czym przedstawiła Andreę.

– Czy mogłaby pani postawić mojej przyjaciółce tarota?

Potężnie zbudowana kobieta obrzuciła czarnowłosą dziewczynę dość obojętnym spojrzeniem. Miała zdumiewające oczy, tak wielobarwnie cętkowane, że właściwie nie sposób było ustalić ich koloru. Najczęściej wydawały się orzechowe, lecz czasami zdawały się prawie niebieskie, kiedy indziej szare, były też momenty, gdy stawały się ciemne i nieodgadnione. Nikki ostatecznie doszła do wniosku, że przypominają mieniący się żakard.

– Chodźcie.

Hrabina poprowadziła je na tył sklepiku, gdzie zasłona ze szklanych paciorków odgradzała kąt, w którym paliło się słodko pachnące kadzidełko. Usiadła przy stoliku i wskazała Andy miejsce naprzeciwko. Między nimi znajdowała się piękna kryształowa kula. Nikki wiedziała od Hrabiny, że to tylko dla efektu.

Wróżka wzięła talię kart i kazała je Andy przełożyć, po czym potasowała je i zaczęła rozkładać. Ledwo odkryła pierwszą, zawahała się. Andy z ciekawością dotknęła następnej, lecz Hrabina szybko zgarnęła wszystkie z powrotem.

– Dzisiaj karty nie chcą mówić.

Nikki spojrzała na nią ze zdziwieniem. Przyprowadzała do niej ludzi, gdyż wiedziała, że zawsze usłyszą coś, co im pomoże lub podniesie ich na duchu. „Czeka cię bardzo ważna decyzja, nie podejmuj jej pochopnie, daj sobie czas do namysłu i rozważ wszystko starannie”. „Spotkała cię przykrość ze strony pewnej osoby. Postaraj się jej przebaczyć, dzięki temu odzyskasz spokój serca”. „Widzę przed tobą jasną przyszłość. Idź śmiało do przodu”.

– To może poczyta mi pani z ręki? – zaproponowała Andy i wyciągnęła dłoń.

Hrabina pochyliła głowę, zesztywniała, ujęła smukłą dłoń i wpatrywała się w nią długo. Andy wesoło mrugnęła do przyjaciółki, pokazując, że docenia aktorski talent wróżki, Nikki nie odniosła jednak wrażenia, by tamta cokolwiek udawała. Wreszcie Hrabina z westchnieniem puściła rękę Andy i z ogromną powagą spojrzała dziewczynie w oczy.

– Musisz być ostrożna. Bardzo ostrożna.

– Czemu?

– Po powrocie do domu, zawsze zamykaj za sobą drzwi. Na wszystkie zamki. Nie rozmawiaj z obcymi. I...

– I co? – naciskała Andy, gdy tamta milczała.

– Jest jeszcze coś... – wymruczała wróżka z ociąganiem.

– Ach, pewnie zobaczyła pani moją ciemną przeszłość? – rzuciła lekkim tonem Andy. – Tak, miałam kłopoty. Ćpałam. Ale to już historia.

– Zawsze zamykaj drzwi. I trzymaj się z dala od nieciekawych typów, słyszysz?

– Tak, proszę pani. Dziękuję za radę. Czy coś jeszcze? Zakocham się?

Hrabina wpatrywała się w Andy swoimi niesamowitymi oczami, już nie patrzyła na jej rękę.

– Każdy z nas prędzej czy później się zakocha – stwierdziła. – No, dobrze, dosyć tego. Sio, już was tu nie ma. I nie zapomnij zamykać drzwi!

Praktycznie wygoniła je ze sklepiku.

– Ale ja jeszcze pani nie zapłaciłam! – protestowała Andy.

– Nie jesteś mi nic winna. A teraz zmykaj. Życie jest piękne, spiesz się!

Drzwi zamknęły się za nimi z cichym brzękiem dzwoneczków.

Andy wybuchnęła śmiechem.

– Faktycznie ty i pani Montobello macie rację. To tylko nabieranie klientów. Mówiła do mnie jak matka, a nie jak wróżka. Zamykaj drzwi, gdy jesteś sama w domu, nie rozmawiaj z nieznajomymi, nie zadawaj się z łobuzami. Ale przynajmniej dobrze się bawiłam. Dzięki, że mnie do niej przyprowadziłaś.

Nikki w milczeniu skinęła głową. Nie podzielała rozbawienia przyjaciółki, czuła się dziwnie nieswojo.

– Wiesz, ciekawa rzecz – ciągnęła Andy. – Dałabym głowę, że ona wiedziała o moim ćpaniu. – Nagle zaniepokoiła się. – Słuchaj, czy gdyby Max dowiedział się o tym, wywaliłby mnie z roboty?

– Nie. Zresztą, kto wie, jaką przeszłość ma za sobą Max? – zażartowała, lecz potem spoważniała. – Andy, Hrabina dała ci dobrą radę. Wyrwałaś się z nałogu, musisz strzec się ludzi, którzy będą próbowali znowu cię w to wciągnąć.

– Czasem trudno się ustrzec. Niektórzy z nich są bardzo uparci i wytrwali, dobrze znają twoje słabości... Paliłaś kiedyś?

– Masz na myśli papierosy czy trawę?

Andy zaśmiała się.

– Zwykłe papierosy.

– Tak, zaczęłam w szkole średniej, po paru latach rzuciłam.

– I jak ci poszło to rzucanie? Byłaś uzależniona?

– No pewnie! Żułam gumę jak szalona, chodziłam do hipnotyzera, wyprawiałam cuda.

– Podobno najtrudniej rzucić właśnie palenie. Możesz kilka lat nie palić, a potem nagle na widok kogoś z papierosem aż cię skręca, żeby znów się zaciągnąć. Niestety na jednym papierosie się nie skończy, choćbyś się nie wiem jak zarzekała. Znów zaczniesz palić na całego. Z innymi nałogami jest tak samo. Czasem marzę, żeby odlecieć jeszcze jeden jedyny raz, ale wiem, że mi nie wolno.

– I nie złamiesz się? – zatroskała się Nikki.

– Nie. Za dużo widziałam. Przypominam sobie, jak skończyli inni i to przywołuje mnie do porządku. Natychmiast. Pomaga mi też bardzo, że mam fajną pracę, miłych znajomych. Za dużo do stracenia, rozumiesz.

Nikki uśmiechnęła się.

– Miło mi to słyszeć. Och, zobacz! – powiedziała nagle, ściszając głos. – To znowu ten człowiek, którego widziałyśmy u „Madame D'Orso”.

Andy spojrzała na drugą stronę ulicy, gdzie przy wejściu do popularnego baru rzekomo nawiedzanego przez ducha jednego z legendarnych jazzmanów jak zwykle stała grupka turystów.

– Nie widzę go.

– Jest tuż przy tych ludziach, pewnie wyszedł z baru. Nie wydał tych pieniędzy na jedzenie, tylko poszedł się upić – rzekła z rozczarowaniem Nikki.

Włóczęga stał lekko pochylony do przodu, patrząc wprost na nią i znów poruszając wargami, jakby koniecznie chciał jej coś powiedzieć. Andy wciąż rozglądała się bezradnie, nie zauważając go. Turyści ruszyli dalej, śmiejąc się i rozmawiając głośno, przesłaniając na moment włóczęgę, a gdy przeszli, już go nie było. Z baru dobiegło przejmująco smutne solo trąbki, zaś Nikki nagle zadrżała z zimna.

Kolejny dzień.

Kolejny trup.

Jakiś ćpun leżący pod wiaduktem autostrady, prawie zupełnie schowany pod stosem starych gazet i innego śmiecia. Przy nim walała się zużyta strzykawka. Detektyw Owen Massey i jego partner przybyli obejrzeć denata, wezwani przez patrol, który zabezpieczył teren wokół zwłok. Zjawili się też eksperci od medycyny sądowej i stwierdzili, że zgon nastąpił ledwie kilka godzin wcześniej z powodu przedawkowania heroiny.

Po powrocie na posterunek Massey przystąpił do wypełniania formularza, w połowie ze znużeniem zerknął na zegarek. No, już niedługo pójdzie do domu. Całe szczęście, bo ten dzień dał mu trochę w kość. Ledwo wrócił do pisania, do biurka podszedł jego partner.

– Słuchaj, mamy tożsamość denata, system dopasował odciski palców. Tom Garfield. Agent FBI.

– Co?!

– Federalne Biuro Śledcze – powtórzył Marc Joulette. – Gość od trzech miesięcy rozpracowywał po cichu jakąś sprawę.

Massey jęknął. No, to koniec. Powrót do domu i odpoczynek odsuwały się w jakąś bliżej nieokreśloną przyszłość.

– Zawiadomiliśmy federalnych, przyślą nam tu kogoś – dodał Joulette.

Massey jęknął jeszcze głośniej i w akcie kompletnej rozpaczy walnął głową o biurko. Partner nie zwrócił na to uwagi, gdyż obok nich właśnie przeciągała spora grupa policjantów, głośno rozprawiających na tematy polityczne. Massey uniósł głowę, pomasował czoło i łypnął na nich ponuro.

– Co jest, do cholery?

– Jest jakiś kolejny wiec przed wyborami na senatora, trzeba zapewnić ochronę.

– Politycy – prychnął ze wzgardą Massey. – Luizjana ma chyba najbardziej nieuczciwych ze wszystkich.

– Hej, no nie przesadzaj – zaprotestował Joulette. – Niektórzy naprawdę starają się zrobić coś dobrego.

– Tylko że każdy ma inną wizję, jak to coś dobrego miałoby wyglądać i kończy się kompletnym bałaganem – mruknął ponuro poirytowany Massey.

Podszedł do nich Robinson z patrolu miejskiego.

– Chłopaki, może to was zainteresuje. Jakieś pół godziny temu facet wyrwał babce torebkę, za późno narobiła rabanu, nie zdołałem go dopaść. Ale mam coś. – Położył na stoliku portret pamięciowy mężczyzny. Zobaczyli twarz Toma Garfielda, nieżyjącego agenta FBI. Massey zmarszczył brwi.

– Co to niby ma być?

– Ta kobieta nie widziała twarzy gościa, który wyrwał jej torebkę, ale tuż przedtem zauważyła jakiegoś podejrzanie wyglądającego typa. Opisała go dokładnie, a ponieważ przedtem byłem tu rysownikiem, zrobiłem portret. Wypisz – wymaluj ten wasz federalny.

– Robinson, to niemożliwe. Tamten nie żyje od dobrych kilku godzin.

– Ona przysięga na wszystko, że go dopiero co widziała.

– Czyli co? Martwy agent lata po mieście i wyrywa kobietom torebki? – zakpił Joulette.

– Raczej po mieście lata jego sobowtór – rzekł cierpliwie Robinson. – Nie wiem, czy to ma jakieś znaczenie, ale pomyślałem, że na wszelki wypadek wam powiem.

– Pokazałeś to staremu? – spytał Massey, a gdy tamten skinął głową, spytał jeszcze: – Możesz mi to zostawić?

– Nie. Miałem dla ciebie kopię, ale stary ją wziął. Zrobię nową i podrzucę ci.

Kiedy odszedł, detektyw westchnął ciężko. Zapowiadała się długa noc.

Brent Blackhawk starał się obudzić, ponieważ wiedział, jaki sen się zbliża i co on zapowiada. Niestety, nie udało mu się. Otoczyła go gęsta mgła, potem wyłonił się z niej dziadek. I znów był ten dzień, kiedy stali na polu bitwy, gdzie w 1876 sprzymierzeni wojownicy z różnych plemion zmietli w proch i pył żołnierzy generała Custera. Widział ich.

Był dzieckiem i był przerażony. Czuł w nosie i ustach kwaśny zapach prochu. Słyszał wystrzały, dzikie okrzyki, jęki konających. Widział mundury kawalerzystów, widział nacierających Indian, widział krew, widział śmierć.

Nie poprawiał przewodnika, chociaż tamten się mylił, wskazując różne miejsca, podając nieprawidłowe liczby. Brent miał przed oczyma prawdziwy przebieg bitwy, ale milczał, bo kto by mu uwierzył? Potem okazało się, że dziadek wie o jego zdolnościach.

– Czy mam je dlatego, że jestem w części Indianinem? – spytał chłopiec.

– Nie wiem. Twoja mama pochodziła z Irlandii, wyspy, o której powiadają, że jest przesiąknięta magią. W jej rodzinie zdarzali się jasnowidze. Może masz to po niej. W każdym razie otrzymałeś specjalny dar i nie otrzymałeś go na darmo. On ma czemuś służyć. Czemuś dobremu.

Akurat to ostatnie jak dotąd się nie sprawdziło. To jest, owszem, dzięki swoim szczególnym umiejętnościom Brent mógł czasem pomóc innym ludziom, ale dla niego samego oznaczało to najczęściej koszmary.

– Znów nadszedł czas – powiedział we śnie dziadek.

– Wiem. Wyczułem to.

Dziadek skinął głową. Brenta znowu otoczyła mgła i wyczuł dotknięcie miłości, dla której nie był przeszkodą ani upływ czasu, ani przestrzeń, ani nawet ciemny próg śmierci – a potem się obudził.

Przez okno wpadały promienie słońca. Westchnął. Cóż, będzie dalej robił to, co miał do zrobienia. Adam sam go znajdzie, jeśli zajdzie potrzeba.

Nikki obudziła się wczesnym rankiem dziwnie zmęczona. Bardzo źle spała, przez całą noc dręczyły ją koszmary. Nie mogła sobie przypomnieć żadnych szczegółów, lecz pozostało jej poczucie zagrożenia, jakby te sny stanowiły jakieś ostrzeżenie.

Próbowała otrząsnąć się z tego wrażenia. Słońce zaglądało do jej sypialni, był kolejny piękny dzień. Wstała, odsunęła zasłony. To pewnie przez tę rozmowę z panią Montobello i wizytę u Hrabiny. Normalnie Nikki nie odczuwała podobnych sensacji, chociaż codziennie opowiadała o duchach. To jednak było co innego. Lubiła nowoorelańskie duchy, a raczej to, co duchami nazywano. Lubiła to „coś”, unoszące się w powietrzu w pobliżu pewnych miejsc. Nadawało miastu niepowtarzalną atmosferę.

Poszła do łazienki, ochlapała twarz zimną wodą, by do końca oprzytomnieć i nagle nie miała odwagi się wyprostować i spojrzeć w lustro. A jeśli oprócz swojego odbicia ujrzy jeszcze coś? Czyjąś twarz?

Ale przecież musiała w końcu się poruszyć, nie mogła spędzić całego dnia zgięta nad umywalką! Zerknęła w lustro i poczuła się jak idiotka, ponieważ oczywiście zobaczyła tylko samą siebie. Nieco uspokojona, wyszykowała się szybko i wyszła z domu.

A jednak przeczucie zagrożenia nie opuściło jej, otaczało ją jak szara, zimna i wilgotna mgła.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: