Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Tajemniczy rybak. Le Pilote du Danube - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
14 sierpnia 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tajemniczy rybak. Le Pilote du Danube - ebook

Jules Verne: Tajemniczy rybak. Le Pilote du Danube. Powieść w dwóch wersjach językowych: polskiej i francuskiej. Version bilingue: polonaise et française. Fragment: „Oto od kilku miesięcy trapiło te wybrzeża nieustanne rozbójnictwo. Trudno zliczyć napadane folwarki, złupione zamki, okradzione wille, a nawet morderstwa spełnione na mieszkańcach, stawiających opór niepochwytnym złoczyńcom. Sądząc z wielu poszlak, ten szereg zbrodni nie mógł być dziełem pojedynczych zbrodniarzy. Należało przypuszczać istnienie bandy dobrze zorganizowanej i zapewne licznej, oceniając z dokonanych przez nią czynów. Lecz co było dziwne, że banda ta działała tylko w najbliższem sąsiedztwie Dunaju, w odległości dwóch kilometrów od rzeki złoczyńcy nie dawali już znaku życia. Ale same wybrzeża w granicach państwa austrjackiego, węgierskiego, serbskiego czy rumuńskiego, były pustoszone przez bandytów, których nie udawało się nigdy pochwycić na uczynku. Po dokonaniu zbrodni znikali oni aż do nowego napadu, który zdarzał się nieraz o setki kilometrów od poprzedniego. W przerwach między jednem a drugiem przepadały wszelkie ślady zbrodniarzy, jakby się rozpłynęli w powietrzu; ulatniali się razem z łupem, niekiedy bardzo obfitym i ciężkim. / Depuis plusieurs mois, en effet, les rives du Danube étaient désolées par un perpétuel brigandage. On ne comptait plus les fermes dévalisées, les châteaux pillés, les villas cambriolées, les meurtres même, plusieurs personnes ayant payé de leur vie la résistance qu’elles tentaient d’opposer à d’insaisissables malfaiteurs. De toute évidence, une telle série de crimes n’avait pu être accomplie par quelques individus isolés. On avait certainement affaire à une bande bien organisée, et sans doute fort nombreuse, à en juger par ses exploits. Circonstance singulière, cette bande n’opérait que dans le voisinage immédiat du Danube. Au delà de deux kilomètres de part et d’autre du fleuve, jamais un seul crime n’avait pu lui être légitimement attribué. Toutefois, le théâtre de ses opérations ne paraissait ainsi limité que dans le sens de la largeur, et les rives autrichiennes, hongroises, serbes ou roumaines étaient pareillement mises à sac par ces bandits, qu’on ne parvenait nulle part à prendre sur le fait. Leur coup accompli, ils disparaissaient jusqu’au prochain crime, commis parfois à des centaines de kilomètres du précédent. Dans l’intervalle, on ne trouvait d’eux aucune trace. Ils semblaient s’être volatilisés, ainsi que les objets matériels, parfois très encombrants, qui représentaient leur butin.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7950-310-0
Rozmiar pliku: 945 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Tajemniczy rybak

I. Konkurs w Sigmaringen.

W sobotę, piątego sierpnia 1876 r. liczne i hałaśliwe zgromadzenie odbywało się w Sigmaringen, w gospodzie pod znakiem «Spotkanie Rybaków». Śpiewy, okrzyki, brzęk szklanek, oklaski, nawoływania, tworzyły ogłuszającą wrzawę, przerywaną tylko przez donośne toasty «Hoch», któremi objawia się radość niemiecka, w chwilach najsilniejszego natężenia.

Okna gospody stojącej na samym krańcu ślicznego miasteczka Sigmaringen, wychodziły na Dunaj, którego źródła znajdują się niedaleko. Zebrali się w niej członkowie «Związku rybaków na Dunaju», stowarzyszenia międzynarodowego, do którego należeli ludzie wszystkich narodowości, zamieszkujących pobrzeża tej rzeki.

Żadne zebranie w Niemczech nie może się obejść bez pijatyki, więc i w rybackiej gospodzie popijano obficie doskonałe piwo monachijskie i wyborne wino węgierskie, popijano je pełnemi kuflami i szklankami. W wielkiej sali aż ciemno było od dymu tytuniowego, buchającego z niezliczonych fajek, ale zebrani towarzysze, choć twarzy swych nie mogli dojrzeć w kłębach dymu, słyszeli jednak swe głosy, hałaśliwe i donośne.

Zwolennicy łowienia ryb na wędkę z samego charakteru swego zajęcia są spokojni i milczący – ale na zebraniu, gdy odłożą rybackie przybory, przedzierzgają się chyba w najhałaśliwszych ludzi na świecie. Opowiadania ich o dokonanych połowach dorównywają słynnym opowieściom myśliwskim.

Kończyło się właśnie śniadanie, do którego zasiadło stu przeszło biesiadników, rozmiłowanych w wiosłowaniu, wędce i podrywce. Wybiła trzecia, gdy powstali od stołu. Niektórzy, o słabszej głowie, chód mieli nieco chwiejny, lecz ogół trzymał się krzepko na nogach.

Wielkim rozgłosem i sławą cieszyły się te konkursy rybackie, odbywające się parę razy do roku. Od granic księstwa Badeńskiego aż do Bulgarji i Bessarabji – wówczas jeszcze tureckich prowincji – napływali ochotnicy, ze wszystkich krajów, położonych nad żółtemi wodami Dunaju, które wyobraźnia poetów przemianowała na «błękitne».

«Związek rybaków na Dunaju» istniał już od lat pięciu; stowarzyszenie to, doskonale prowadzone przez przewodniczącego im Węgra Miklesko, rozkwitało bujnie. Wzrastające zasoby dawały możność wyznaczania wysokich nagród na konkursach, a na sztandarze rybackim błyszczały liczne medale, zdobyte w zapasach z innemi Towarzystwami. Komitet, biegły w prawach o rybołówstwie, umiał bronić swoich członków w zatargach z rządami i prywatnymi mieszkańcami. Konkurs, o którym mowa, był już drugim w ciągu 1876 roku.

O piątej rano uczestnicy wyszli z miasta na lewy brzeg Dunaju, w dół rzeki. Wszyscy ubrani w mundury stowarzyszenia: krótką bluzę, pozostawiającą zupełną swobodę ruchów, spodnie wpuszczone w buty z grubej skóry i na grubych podeszwach, i białe czapki z szerokiemi daszkami. Rozumie się, że wszyscy mieli w porządku potrzebne przyrządy: trzciny, drążki, wędziska, wędki, opakowane w pokrowcach irchowych, zapasy ołowiu, sznurki, włosie i stuczne muchy. Co do samego połowu, pozostawiano zupełną swobodę rybakom, każdy mógł się urządzać według swojej woli.

Punkt o godzinie szóstej rano dziewięćdziesięciu siedmiu uczestników konkursu stanęło na stanowiskach, z wędkami w ręku, gotowych do zarzucenia przynęty. Na znak dany trąbką, dziewięćdziesiąt siedm wędek jednym ruchem wyprężyło się nad wodą.

Na konkursie ustanowiono kilka nagród: dwie pierwsze, po sto guldenów każda, przeznaczone były dla tego, który złowi największą ilość sztuk i dla tego, który ułowi sztukę najwspanialszą.

Na pięć minut przed jedenastą, odgłos trąbki obwieścił koniec konkursu. Rybołówcy złożyli plon swoich trudów pod sąd ciała sędziowskiego, złożonego z czterech członków stowarzyszenia z Miklesko jako prezydującym. Nikt nie powątpiewał o bezstronności tego «jury», ale należało uzbroić się w wielką cierpliwość, zanim się ujawni wynik żmudnej pracy.

Przyznanie nagród, bądź za wagę złożonych ryb, bądź za piękność pojedynczych okazów, miało pozostać w tajemnicy, aż do chwili wręczenia nagród, po skończonym bankiecie, który zgromadził wszystkich współzawodników przy wspólnej, braterskiej uczcie.

Nadeszła wreszcie chwila uroczysta. Rybacy, nie mówiąc już o ciekawych widzach, przybyłych z Sigmaringen –czekali przed estradą, na której zasiadał prezydujący, na czele «jury». Nie brakowało ławek i taburetów, więc siedzieli wszyscy obecni; nie brakowało też stołów, zaś na stołach kufli z piwem i butelek z winem, ani szklanic i kieliszków.

Prezydujący wstał.

– Baczność! Baczność! – rozległo się naokoło.

Miklesko na początek wychylił kufel piwa i przemówił po niemiecku:

– Kochani towarzysze! Nie spodziewajcie się odemnie krasomówczej przemowy, bo nie po to zebraliśmy się tutaj. Będę mówił do was, jak do braci, o sprawach naszego stowarzyszenia.

Wstęp ten przyjęto z zapałem, różnojęzycznemi okrzykami, a że prezydujący wzniósł kufel do góry, zebranie odpowiedziało mu godnie, wychylając do dna swoje kufle.

Miklesko w dalszym ciągu przemowy wysławiał zalety ludzi, uprawiających sport rybołówczy. Chwalił cierpliwość, pomysłowość, zimną krew, wytrwałość, jakich potrzeba w tym zawodzie, który stawiał wyżej od myśliwskich czynów.

– Czy można nawet porównać polowanie z łowieniem ryb na wędkę? – wołał z zapałem.

– Nie! Nie! Nie można! – odpowiedzieli mu z niemniejszym zapałem słuchacze.

I cóż to za sztuka zabić kuropatwę, lub zająca, którego się ma przed sobą ł którego pies wytropił! Zwierzynę, wytropioną przez psa, myśliwy widzi, może do niej celować, może marnować dowoli śrut, którego tyle przepada bez korzyści. Ryba zaś, to zupełnie co innego! Nikt jej nie może dojrzeć…, Ryba kryje się w głębiach wodnych. Jakiejże potrzeba zręczności, ile wysiłku umysłowego, jakiej zwinności, ażeby ją przynęcić, wziąć na haczyk i wydobyć z wody uczepioną na końcu wędki, miotającą się i oddającą tem miotaniem hołd zręczności rybaka!…

Grzmot oklasków odpowiedział mówcy. Widocznie wyraził on dobrze uczucia wszystkich obecnych. Popił znowu piwa i nabrawszy tchu, zmierzał ku zakończeniu.

– Mogę tylko winszować obecnym tu i sobie rozwoju naszego stowarzyszenia, które się cieszy zasłużoną sławą w całej środkowej Europie. Mogę śmiało twierdzić, że samo należenie do niego jest już niezaprzeczonym zaszczytem!

Miklesko, wyprostowany jak struna, stanął między sekretarzem a skarbnikiem; każdy z nich ujął w prawą rękę kieliszek szampana, a lewą położył na sercu.

– Piję na cześć «Związku rybaków na Dunaju!» – zawołał gromko prezydujący, tocząc wzrokiem po zebranych.

Wszyscy powstali z miejsc, każdy z kieliszkiem w ręku. Niektórzy, chcąc lepiej widzieć, powchodzili na ławki i stoły, a wszyscy z zapałem wychylili toast, wzniesiony przez prezydującego, w kilku językach.

Na tem zakończył się drugi punkt programu; pozostał jeszcze punkt trzeci: rozdanie przyznanych nagród.

Wszyscy oczekiwali ze wzruszeniem, ponieważ wynik pracy sędziów trzymano dotąd w tajemnicy. Teraz nadeszła chwila wyjaśnienia.

Prezydent zaczął odczytywać listę nagród. Stosownie do przepisów «Związku rybaków», na początek miano ogłosić nagrody mniejszej wartości. Wywoływani kolejno drugorzędni laureaci podchodzili do estrady. Prezydujący witał każdego braterskiem uściśnieniem i wręczał dyplom wraz z pieniężną nagrodą.

Połów składał się z ryb pospolitych w wodach Dunaju: z kiełbi, płotek, szczupaków, okoni, linów i innych. Pośród nagrodzonych byli Wołosi, Węgrzy, Badeńczycy, Wirtemberczycy.

Drugą nagrodę przyznano za złowienie siedmdziesięciu siedmiu sztuk Niemcowi Weberowi, którego powitano gorącemi oklaskami, jako znanego już zwycięzcę na wielu poprzednich konkursach: przewidywano też ogólnie, że uzyska on i teraz nawet pierwszą nagrodę.

Ale nie! W jego sieci znalazło się tylko siedmdziesiąt siedm sztuk, gdy drugi współzawodnik, może nie zręczniejszy lecz szczęśliwszy, przyniósł sztuk dziewięćdziesiąt dziewięć.

Tym szczęśliwcem był Węgier Ilia Brusz. Gdy ogłoszono to nazwisko, publiczność zadziwiona nie przyjęła go oklaskami. Nikt go nie znał, bo Ilia Brusz wstąpił świeżo do «Związku rybaków».

Ponieważ nagrodzony nie stawił się osobiście po odbiór stu guldenów, Miklesko, nie tracąc czasu, zabrał się do odczytywania listy zwycięzców, których połów miał największą wagę. Byli wśród nich i Rumuni i Słowianie i Austryjacy. Nazwisko zdobywcy drugiej nagrody powitano także oklaskami; był to znany wszystkim członek Związku, Iwetozar. Ten chlubił się wspaniałą rybą ważącą cztery i pół funta, która niezawodnie wymknęłaby się łowcy, mającemu mniej zimnej krwi i zręczności.

Pozostała już tylko do przyznania pierwsza nagroda tej samej kategorji; serca wszystkich zabiły żywiej, w oczekiwaniu nazwiska nagrodzonego.

Ale jakież było zadziwienie, więcej nawet – osłupienie ogólne – gdy prezydujący oznajmił głosem, którego drżenia nie mógł pohamować:

– Pierwszą nagrodę za wagę, przysądzoną szczupakowi, ważącemu siedmnaście funtów, otrzymuje Węgier – Ilia Brusz.

Nastała cisza. Ręce przygotowane do oklasków – znieruchomiały, usta gotowe do okrzyków na cześć zwycięzcy– zamilkły. Wszyscy siedzieli bez ruchu, zaciekawieni w najwyższym stopniu.

Czy wreszcie ukaże się ten Ilia Brusz? Czy przyjdzie odebrać z rąk prezydującego swoje dyplomy i dwieście guldenów?

Nagły szmer przebiegł po zgromadzeniu.

Jeden bowiem z obecnych, stojący dotąd na uboczu, posunął się ku estradzie.

Był to zwycięzca – Ilia Brusz.

Sądząc z jego twarzy, starannie wygolonej a uwieńczonej gęstą czupryną, czarną jak smoła, Ilia Brusz miał co najwyżej lat trzydzieści. Wzrostu więcej niż średniego, szeroki w ramionach, mocny w nogach, wydawał się bardzo silny, można było nawet dziwić się, że człowiek takiej siły znajduje przyjemność w zajęciu tak spokojnem jak łowienie ryb na wędkę i że on w niem zdobył tak wielką wprawę, której dał teraz niezaprzeczone dowody.

Jeszcze dziwniejszem zdawało się to, gdyż miał on widocznie jakąś wadę wzroku. Wielkie, ciemne okulary zasłaniały mu oczy, których barwy nie można było odróżnić pod szkłami. A jednak dobry wzrok jest jednym z najważniejszych warunków powodzenia w rybołówstwie, gdzie trzeba śledzić najlżejsze drgania wędki i zwalczać rozliczne wybiegi rybiego narodu.

Ale czy kto się dziwił, czy nie, każdy musiał uchylić czoła przed zwycięzcą; nikt nie mógł wątpić o bezstronności sędziów. Ilia Brusz był niezaprzeczenie zwycięzcą, i to podwójnym zwycięzcą, co się jeszcze nigdy dotąd nie trafiło.

Nareszcie zebrani rozpogodzili się i zabrzmiały oklaski na cześć tryumfatora, w chwili, gdy mu prezydujący wręczał dyplom i pieniądze.

Lecz Ilia Brusz, zamiast zejść z estrady, powiedział coś do prezydującego, a potem zwrócił się do publiczności z przemową.

– Panowie i koledzy! – zaczął, – Chciałbym powiedzieć wam parę słów, na co otrzymałem łaskawe pozwolenie pana prezydującego…

Zapanowała taka cisza w hałaśliwej dotąd sali, że możnaby usłyszeć przelatującą muchę. Ilia Brusz po krótkiej przerwie zaczął znowu mówić.

– Pragnę na wstępie podziękować wam za waszą sympatję i oklaski, oraz zapewnić, że powodzenie nie wbiło mnie w pychę, bo więcej zawdzięczam je szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, niż własnej zasłudze. Powodzenie nasunęło mi myśl, którą chcę poddać wam do osądzenia. Ponieważ obecnie wszystkie sporty ustanawiają rekordy, dlaczego my – rybacy – mielibyśmy pozostać w tyle za innymi!

Umilkł a wśród zebranych odezwały się głosy:

– Zapewne!

– Czemu nie?

– Ma słuszność!

Ilia Brusz zabrał głos znowu.

– Mój tytuł, członka «Związku rybaków na Dunaju», nakłada na mnie pewne granice, w których muszę zamknąć moją działalność. Postanowiłem zatem przepłynąć całą długość naszej sławnej rzeki, od jej źródeł aż do morza Czarnego, żywiąc się w czasie tej podróży, na przestrzeni trzech tysięcy kilometrów, wyłącznie z owoców mojego połowu. Mam nadzieję, że szczęście, które mi dotąd sprzyjało, dopisze mi w tej wyprawie, którą zamierzam rozpocząć dziesiątego sierpnia, t. j. w przyszły czwartek, naznaczając panom miejsce spotkania u samych źródeł Dunaju.

Łatwiej sobie wyobrazić niż opisać zapał, jaki wywołało to niespodziewane oznajmienie. Przez pięć minut wrzała istna burza oklasków i okrzyków. Ale prezydujący przerwał ten huragan, powstając z miejsca, z kieliszkiem szampana w ręku.

– Za zdrowie i powodzenie naszego kolegi, Ilii Brusza! – wykrzyknął ze wzruszeniem.

– Niech żyje! – odpowiedział mu huczny okrzyk zebranych, którzy jednym tchem wychylili swe kielichy.

Po tym toaście nastąpiły jeszcze inne i wśród ogólnego rozweselenia zakończył się w sobotę piątego sierpnia 1876 r. słynny konkurs «Związku rybaków na Dunaju», odbyty w ślicznem miasteczku Sigmaringen.

II. U źródeł Dunaju.

Czy o rozgłos szło Ilii Bruszowi, kiedy oznajmiał związkowym kolegom zamiar przepłynięcia Dunaju w całej długości, z wędką w ręku! Jeżeli tak, to mógł sobie powinszować powodzenia.

Wszystkie dzienniki, wychodzące w miastach położonych nad Dunajem, zajęły się tym projektem i dawały obszerne i szczegółowe sprawozdania, pochlebiając zwycięzcy i zwracając uwagę ogółu na jego osobę.

Popołudniu ósmego sierpnia, na dwa dni przed dniem oznaczonym na rozpoczęcie niezwykłej podróży, kilkudziesięciu gości zebrało się w wielkiej sali gospody w Sigmaringen, ale pomimo zbliżającego się dnia uroczystego, nie o bohaterze projektowanej wyprawy rozmawiali ci goście. Ważniejsze jeszcze wypadki stanowiły przedmiot rozmowy mieszkańców Dunajowych wybrzeży.

Bo oto od kilku miesięcy trapiło te wybrzeża nieustanne rozbójnictwo. Trudno zliczyć napadane folwarki, złupione zamki, okradzione wille, a nawet morderstwa spełnione na mieszkańcach, stawiających opór niepochwytnym złoczyńcom.

Sądząc z wielu poszlak, ten szereg zbrodni nie mógł być dziełem pojedynczych zbrodniarzy. Należało przypuszczać istnienie bandy dobrze zorganizowanej i zapewne licznej, oceniając z dokonanych przez nią czynów.

Lecz co było dziwne, że banda ta działała tylko w najbliższem sąsiedztwie Dunaju, w odległości dwóch kilometrów od rzeki złoczyńcy nie dawali już znaku życia. Ale same wybrzeża w granicach państwa austrjackiego, węgierskiego, serbskiego czy rumuńskiego, były pustoszone przez bandytów, których nie udawało się nigdy pochwycić na uczynku.

Po dokonaniu zbrodni znikali oni aż do nowego napadu, który zdarzał się nieraz o setki kilometrów od poprzedniego. W przerwach między jednem a drugiem przepadały wszelkie ślady zbrodniarzy, jakby się rozpłynęli w powietrzu; ulatniali się razem z łupem, niekiedy bardzo obfitym i ciężkim.

Rządy państw niepokojonych przez te napady zaczęły wreszcie oburzać się ciągłem niepowodzeniem swoich władz policyjnych.

Przeprowadzono nawet w tej sprawie korespondencję dyplomatyczną, a dzienniki doniosły, że państwa zainteresowane utworzyły międzynarodowy oddział policji, rozstawiony na wybrzeżach Dunaju, pod dowództwem jednego naczelnika.

Wybór tego wodza przedstawiał niemałą trudność, ale w końcu zgodzono się na Karola Dragosza, ajenta policji węgierskiej, dobrze znanego w tych okolicach.

Karol Dragosz był rzeczywiście człowiekiem wybitnych zdolności i zasługiwał na to wyróżnienie. Człowiek czterdziestopięcioletni, wzrostu średniego, szczupły, miał więcej siły moralnej niż fizycznej. Posiadał przytem wytrzymałość, konieczną do znoszenia trudów powołania, i dość męstwa, by stawić czoło niebezpieczeństwu. Urzędownie mieszkał w Budapeszcie, lecz najczęściej przebywał w podróży, zajęty śledzeniem jakiej subtelnej sprawy. Znał doskonale wszystkie języki i narzecza południowego wschodu Europy, co mu ułatwiało stosunki z mieszkańcami. Publiczność z zadowoleniem przyjęła wieść o mianowaniu Dragosza przywódcą wyprawy i w sali pod «Spotkaniem rybaków» rozbrzmiewały jednomyślnie jego pochwały.

– Nie można było uczynić lepszego wyboru! – dowodził Ivetozar, gdy zapalono lampy w sali. – Znam Dragosza, To dzielny człowiek!

– I zręczny – dodał Miklesko.

– Ale będzie miał do czynienia z silnym przeciwnikiem – wyrzekł Weber, kiwając z powątpiewaniem głową. Zobaczymy go zresztą przy robocie.

– Zobaczymy! – powtórzył Ivetozar. –On już z pewnością zaczął robotę; możesz pan być tego pewny.

– Cztery dni temu otrzymał nominację – mówił Miklesko. – Niezawodnie już od trzech dni zabrał się do roboty.

– Ale od czego zacznie? – zagadnął jakiś Rumun.

– Trudno to zgadnąć – odparł żartobliwie jeden z gości. – Może skierował się do Białogrodu, może został w Budapeszcie… a może przyjechał tu, do Sigmaringen, i siedzi z nami w tej sali?…

Przypuszczenie to obudziło ogólną wesołość.

– W tej sali! – powtórzył Rumun. – A pocoby tu przyjeżdżał?

– Poco? – odezwał się Serb, Michał Michaiłowicz. – Choćby po to, żeby pojutrze być obecnym przy wyjeździe Ilii Brusza… Jeżeli tylko – bo i to możliwe! – Ilia Brusz i Karol Dragosz nie są jedną i tą samą osobą!…

Słuchacze zdumieni wpatrywali się w mówiącego.

– Nie! Jeden tylko Michał Michaiłowicz miewa podobne pomysły!

– A może – dodał on zamyślając się – może… Karl Dragosz ma inne podejrzenia…

– Jakie?

– Przypuśćmy, że ten zamiar przepłynięcia całego Dunaju, z wędką w ręku, wyda mu się podejrzanym?…

– Dlaczego?

– No! Bo byłaby to niezła sposobność dla łotra, ukryć się w skórze rybaka i to tak znakomitego rybaka… najbezpieczniejszy sposób zachowania «incognito»… Możnaby bez przeszkody dopuścić się mnóstwa zbrodni, pod warunkiem, ażeby między jedną a drugą dla niepoznaki łowić ryby…

– Tak, ale na to trzeba być rybakiem – odezwał się prezydujący. – A rybołówstwo, to zajęcie uczciwych ludzi!

Uwagę tę przyjęto z zapałem. Michał Michaiłowicz skorzystał z chwili i wznosząc w górę szklankę zawołał:

– Zdrowie prezydującego!

– Niech żyje! – zawtórowali chórem obecni.

Siedzący przy bocznym stoliku, samotny gość, który przysłuchiwał się uważnie rozmowie, przyłączył swój głos do tego chóru i również wypił zdrowie prezydującego.

Miklesko ujęty jego uprzejmością, gestem zaprosił go do swego stołu, z czego gość ów nie omieszkał skorzystać i zaraz przysiadł się do prezesa.

– Czy mam zaszczyt mówić z kolegą – rybakiem? – zagadnął go Miklesko.

– Z miłośnikiem rybołówstwa tylko – odrzekł skromnie nieznajomy.

– Szkoda! Panie…

– Jeger – podpowiedział nieznajomy.

– Szkoda, panie Jeger, – dodał prezydujący – bo z tego wnoszę, że nie będziemy mieli nigdy zaszczytu zaliczyć pana do naszego stowarzyszenia.

– Kto wie? – odrzekł Jeger – może i ja kiedyś zdecyduję się wziąć do ręki wędkę, a wtedy, znając odpowiednie warunki, zaciągnę się niezawodnie do pańskich szeregów…

– Łatwo to spełnić i teraz, bo warunki są tak proste, że każdy może im zadość uczynić – zawołał Miklesko, ucieszony nadzieją zdobycia nowego członka. – Trzeba tylko opłacić skromną składkę roczną, lubić rybołówstwo i zapisać swoje nazwisko i adres na liście stowarzyszonych. A że już znam pańskie nazwisko, więc gdy otrzymam adres…

– Wiedeń, ulica Lipska 43 – powiedział nieznajomy.

– Więc za cenę dziesięciu guldenów rocznie możesz pan zostać członkiem «Związku rybaków».

Obaj roześmieli się, a nieznajomy dodał:

– Żadnych więcej formalności? Ja zaś sądziłem, że w tym «Związku» wszyscy muszą znać się osobiście…

– Bynajmniej! – objaśnił Miklesko. – Jedni mieszkają tu, w Sigmaringen, inni na wybrzeżu morza Czarnego… Nie ułatwia to znajomości!

– Prawda!

– Naprzykład nasz najświeższy laureat Ilia Brusz. Nikt go nie zna.

– Czy być może?

– Napewno! – potwierdził Miklesko. – Od dwóch tygodni zaledwie został członkiem naszego «Związku». Dla nas wszystkich jego występ by? prawdziwą niespodzianką…

– Jakiejże on jest narodowości?

– Węgier.

– A z której mianowicie strony kraju?

– Z Szalki.

– Gdzież to jest ta Szalka?

– To mieścina na prawym brzegu Ipoty, rzeki, która wpada do Dunaju, o kilka mil powyżej Budapesztu.

– Więc pan z nim sąsiadujesz, panie prezesie! – roześmiał się Jeger.

– A raczej będę sąsiadował za jakie dwa lub trzy miesiące – odrzekł równie żartobliwym tonem Miklesko. – Bo tyle czasu zabierze mu zamierzona podróż…

– Jeżeli ją odbędzie! – odezwał się drwiąco Serb, Michał Michaiłowicz, wtrącając się bez ceremonji do rozmowy.

Inni członkowie rybackiego związku także zbliżyli się do prezydującego i nowego znajomego, pana Jegera.

– Co to ma znaczyć? –oburzył się Miklesko. – Masz bardzo bujną wyobraźnię, Michale Michaiłowiczu!

– Prosty żart, nic więcej, panie prezesie – odrzekł zagadnięty. – Ale jeżeli Ilia Brusz, według waszego zdania, nie jest ani złoczyńcą, ani ajentem policyjnym, jakiż mamy dowód, że nie zadrwił sobie poprostu z nas? Że nas nie wyprowadził w pole?

Miklesko oburzył się na dobre.

– Jesteś skłonny do złośliwych podejrzeń, Michale Michaiłowiczu! – odrzekł. – Ilia Brusz zrobił na mnie wrażenie dzielnego i uczciwego człowieka. Jest przytem członkiem «Związku rybaków na Dunaju». To także coś znaczy!

– Brawo! – wykrzyknęli obecni.

Michał Michaiłowicz, niezmieszany wcale uwagą prezesa, z wielką przytomnością umysłu pochwycił sposobność do nowego tematu.

– W takim razie – zawołał, podnosząc szklankę wina – wypijmy zdrowie Ilii Brusza!

– Niech żyje Ilia Brusz! – krzyknęli chórem wszyscy, a z nimi i pan Jeger, który swoją szklankę wychylił sumiennie do ostatniej kropli.

Uwaga Michała Michaiłowicza nie była jednak zupełnie bezpodstawna. Bo Ilia Brusz, oznajmiwszy z wielkim rozgłosem plan swojej podróży, nie pokazał się wcale. Nikt o nim nie miał wiadomości. Nie byłoż to dziwne, że trzymał się tak na uboczu i czy nie można było posądzać, że nadużył łatwowierności swych kolegów? Ale niepewność niedługo już będzie trwała. Za trzydzieści sześć godzin wszystko się wyjaśni.

Ci, których zaciekawiał zamiar Ilii, mieli się udać kilka mil w górę rzeki, za Sigmaringen. Zastaną tam niezawodnie Ilię, jeżeli to jest człowiek poważny i uczciwy, za jakiego uważał go prezes Miklesko.

Ale pozostawała jeszcze jedna trudność. Gdzie właściwie wytrysku ją źródła Dunaju? Czy na mapach oznaczono je dokładnie? A może dążący na spotkanie w jednem miejscu, zminą się z Ilią, który zacznie podróż od innego punktu?

Nie podlega wątpliwości, że Dunaj – zwany w starożytności Ister – ma źródło w wielkiem księstwie Badeńskiem. Geografowie oznaczają położenie źródła pod szóstym stopniem dziesięciu minutami długości wschodniej i pod czterdziestym siódmym stopniem czterdziestu ośmiu minutami szerokości. Ale to określenie obliczone jest co do minut, lecz nie co do sekund, co może stanowić znacznąróżnicę. A tu chodziło o to, by zarzucićwędkę w tem właśnie miejscu, gdzie pierwsza kropla wód Dunaju wytryska z ziemi, dążąc do morza Czarnego.

Według podania, które długi czas uchodziło za pewnik geograficzny, źródło Dunaju ma wytryskać w książęcym ogrodzie Fürstenbergów. Kolebką jego jest marmurowy basen, z którego liczni turyści czerpią kubkami wodę. Może więc tam, przy basenie pełnym zawsze wody, pojawi się Ilia Brusz, rankiem dziesiątego sierpnia?

Ale prawdziwe źródło wielkiej rzeki nie tam właściwie leży. Wiadomo już teraz, że Dunaj powstaje z połączenia dwóch strumyków, zwanych «Breg i Brigach», które spływając z wyniosłości ośmiuset siedmdziesięciu pięciu metrów, płyną przez bory Czarnego Lasu. Wody ich łączą się w Donaueschingen, o kilka mil powyżej Sigmaringen i odtąd już przybierają nazwę Dunaju.

Jeżeliby któremu z tych dwóch strumieni należało przyznać pierwszeństwo, to chyba Bregowi, który jest dłuższy o trzydzieści siedm kilometrów, niż Brigach, a wytryska w Bryzgowji.

Lecz ciekawi widzowie nie wątpili, że Ilia Brusz za punkt początkowy swej wyprawy obierze Donaueschingen i tam też zgromadzili się członkowie Związku, z prezesem swym, Miklesko.

Wczesnym rankiem, dziesiątego sierpnia, rozstawili się na straży na wybrzeżu Bregu, w miejscu gdzie się łączą oba strumienie. Ale mijały godziny, a oczekiwany bohater nie ukazywał się.

– Nie pojawi się wcale – mówili jedni.

– To jakiś oszust – dodawali inni.

– A my wszyscy wyszliśmy na łatwowiernych głupców! – szydził nieubłagany Michał Michaiłowicz.

Jeden tylko Miklesko bronił wytrwale Ilii Brusza.

– Nie! – powtarzał z uporem. – Nie uwierzę nigdy, ażeby członek «Związku rybaków na Dunaju» mógł oszukać i wprowadzić W błąd swoich kolegów! Niezawodnie coś opóźniło wyjazd Ilii Brusza. Bądźmy cierpliwi! Zobaczymy go niezadługo…

Miklesko miał słuszność okazując tak niezachwianą ufność. Bo przed samą dziesiątą rozległ się krzyk w gromadce stojącej w tem miejscu, gdzie Brigach łączy się z Bregiem.

– Płynie! Płynie! – wołano stamtąd.

O dwieście kroków, na zakręcie Bregu ukazała się łódź, popychana wiosłem umieszczonem z tyłu, płynąca blizko brzegu, po za granicami prądu. Jeden tylko człowiek, stojący na tyle łodzi, kierował ją wiosłem.

Był to ten sam człowiek, który przed kilku dniami wystąpił na konkursie Związku, jako zdobywca obu pierwszych nagród, Węgier Ilia Brusz.

Kiedy łódź wypłynęła na połączone już wody dwóch strumieni, zatrzymała się, a wioślarz zarzuciwszy kotwicę, przymocował ją na wybrzeżu. Z łodzi wysiadł Ilia Brusz, którego wnet otoczyli ciekawi. Nie spodziewał się on zapewne zastać tak licznego zgromadzenia, bo wydawał się trochę zmieszany.

Prezes Miklesko przyszedł go witać i podał mu rękę, Ilia Brusz uścisnął ją z uszanowaniem, zdjąwszy z głowy czapkę z futra foki.

– Witaj nam Ilio Brusz! – przemówił Miklesko z wielką godnością – cieszę się, że widzę zwycięzcę z naszego konkursu!

Zwycięzca skłonił się, a Miklesko mówił dalej:

– Spotykając się tu, u źródła naszej międzynarodowej rzeki, wyprowadzamy stąd wniosek, że zamierzasz urzeczywistnić swój zamiar i przepłynąć z wędką w ręku całą długość Dunaju aż do samego ujścia.

– Istotnie, panie prezesie, taki jest mój plan – odrzekł Ilia Brusz.

– I dziś właśnie rozpoczynasz swą podróż?

– Dziś, panie prezesie.

– A w jaki sposób zamierzasz płynąć?

– Poddając się prądowi.

– W tej łodzi?

– Tak, w tej łodzi.

– Bez zatrzymywania się?

– Przeciwnie! Będę się zatrzymywał na noc.

– Ale wiesz chyba, że masz przebyć trzy tysiące kilometrów?

– Płynąc dziesięć mil dziennie, powinienem przebyć tę przestrzeń w ciągu dwóch miesięcy.

– A zatem, szczęśliwej podróży, Ilio!

– Dziękuję z głębi serca, panie prezesie!

Żeglarz skłonił się raz jeszcze zgromadzonym i wsiadł do łodzi, a tłumy ciekawych tłoczyły się na sam brzeg, ażeby widzieć jak odpłynie.

Ilia wziął wędkę, założył przynętę, położył ją na ławeczce, wciągnął do łodzi kotwicę, silnem uderzeniem odepchnął łódź od brzegu, a potem, usiadłszy w tyle łodzi, zapuścił wędkę.

Po chwili wyciągnął ją z wody. Piękny okoń trzepotał się na końcu wędki. Było to pomyślną wróżbą dla podróży, a gdy Ilia zakręcił łódź i ruszył, zebrani na brzegu żegnali odpływającego laureata pełnemi zapału okrzykami.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: