Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Taniec wdowca - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
1 lutego 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Taniec wdowca - ebook

Istnieje wiele sposobów na wykoszenie konkurencji w branży muzycznej

Tresowi Navarre’a zostało zaledwie kilka dni oficjalnej praktyki potrzebnej do uzyskania licencji prywatnego detektywa. Obserwowanie kobiety podejrzewanej o kradzież kasety demo powinno być pan dulce z masłem. Ale wystarcza chwila dekoncentracji, żeby ktoś na jego oczach zastrzelił skrzypaczkę Julie Kearnes. Tres powinien się wycofać i zostawić śledztwo policji, ale wycofywanie jakoś nigdy nie należało do jego mocnych stron.

Zaginione demo i morderstwo Julie to tylko dwa z wielu problemów dręczących Mirandę Daniels, rachityczną piosenkarkę o gigantycznym talencie. Rywalizuje o nią dwóch ważniaków z branży muzycznej; obaj chcieliby pokierować jej karierą. Jeden słynie z wyrządzania krzywdy ludziom, którzy mu podpadną. Drugi przepadł właśnie bez wieści. Kiedy Tres zaczyna się przyglądać brudnym zagraniom wokół Mirandy, uświadamia sobie, że wdepnął w mrowisko chciwości, zdrady i mordu – kto wie, czy sam nie jest następny w kolejce.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65534-39-2
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Podziękowania

Salud y muchas gracias wielu osobom, które pomogły mi w napisaniu tej książki: Dorothy Sherman, prezesowi GrayZone Investigations; Glenowi Batesowi i Billowi Chavezowi z ITS Investigative Agency; Wileyowi Alexandrowi z „San Antonio Express-News”; Jamesowi Morganowi z Bluebonnet Palace; sierżantowi Tony’emu Kobrynowi z biura szeryfa hrabstwa Bexar; Danowi Appersonowi z biura lekarza sądowego hrabstwa Alameda; Steve’owi Hansonowi, głównemu oficerowi śledczemu z biura lekarza sądowego hrabstwa Bexar; oficerowi śledczemu Jimowi Caruso z wydziału zabójstw policji w San Antonio; doktor Jeanne Reesman, szefowej katedry anglistyki Uniwersytetu Teksańskiego w San Antonio; Alexandrze Walsh z Amerykańskiego Stowarzyszenia Przemysłu Fonograficznego (Recording Industry Association of America); Katrine Hughes z Międzynarodowej Federacji Przemysłu Fonograficznego (International Federation of Phonographic Industries). Chciałbym również wyrazić nieustającą wdzięczność Ginie Maccoby i Kate Miciak; Jimowi Glusingowi i Patty Jepson za ich opowieści z południowego Teksasu; Marii Lunie za cierpliwą pomoc w Español; całej paczce z Presidio Hill School; Medina Mud Band; Lyn Belisle; a nade wszystko Becky i Harleyowi Riordanom.1

– Czy mógłby pan łaskawie uciszyć swojego dzieciaka?

Gość stojący przed moją ławką w parku wyglądał jak żywcem wycięty z okładki albumu Fleetwood Mac, tak gdzieś z 1967 roku. Sylwetką przypominał Lindseya Buckinghama, postać z gabinetu krzywych luster – był nienaturalnie wysoki i pękaty nie tam, gdzie trzeba. Miał afro, brodę oraz luźne czarne wdzianko mistrza wschodnich sztuk walki, które niewątpliwie czyniły go pełnoprawnym członkiem subkultury modsów.

Na domiar złego zasłaniał mi niebieskiego mercury’ego cougara rocznik 1968 zaparkowanego siedemdziesiąt metrów dalej, po drugiej stronie parku San Pedro.

– No słucham. – Lindsey otarł czoło. Chwilę wcześniej przerwał prowadzone nieopodal zajęcia z tai-chi i sprawiał wrażenie zdyszanego, zupełnie jakby trochę przesadził z intensywnością wymachów i wykopów.

Popatrzyłem na zegarek. Jeżeli panienka siedząca w cougarze rzeczywiście była z kimś umówiona, ten ktoś powinien się już pojawić.

Spojrzałem na mistrza tai-chi.

– Jakiego dzieciaka?

Trzy metry na lewo ode mnie Jem wykonał kolejne wahnięcie na huśtawce, zasypując uczniów Lindseya Buckinghama gradem kul. Ile sił w płucach naśladował warkot samolotu, a tych sił miał naprawdę sporo jak na czterolatka. Wycelował palce u nóg jak lufy karabinów i rozpoczął ostrzał.

Niewykluczone, że faktycznie utrudniało to uczniom Lindseya koncentrację. Jedna z nich, niska, jajowata kobieta w różowym dresie, próbowała właśnie przykucnąć do figury pełzającego węża. W pewnej chwili klapnęła na zadek, zupełnie jakby została postrzelona.

Lindsey Buckingham potarł się po karku i spiorunował mnie wzrokiem.

– Dzieciaka na huśtawce, głąbie.

Wzruszyłem ramionami.

– To jest plac zabaw. Dzieciak się bawi.

– Jest siódma trzydzieści rano. My tu ćwiczymy.

Spojrzałem na uczniów Lindseya. Różowa jajowata kobieta podnosiła się właśnie z ziemi. Obok niej drobna Latynoska rozcinała nerwowo dłońmi powietrze, zaciskając mocno powieki, jakby obawiała się tego, w co może trafić. Dwaj pozostali uczniowie, Anglosasi w średnim wieku, z brzuszkami i kucykami, brnęli na miarę swoich możliwości przez zestaw ćwiczeń, ze zmarszczonymi czołami, oblewając się obficie potem. Nic nie wskazywało na to, aby któremukolwiek udało się osiągnąć wewnętrzny spokój.

– Powinien im pan zwrócić uwagę, żeby trzymali stopy pod kątem czterdziestu pięciu stopni – zauważyłem. – Przy równoległym ułożeniu nie da się utrzymać stabilnej pozycji.

Lindsey otworzył usta. Gdzieś w głębi jego gardła rozległo się ciche kaszlnięcie.

– Przepraszam. Nie miałem pojęcia, że rozmawiam z mistrzem.

– Tres Navarre – przedstawiłem się. – Zazwyczaj noszę koszulkę z napisem „Mistrz”, ale akurat poszła do pralni.

Wychyliłem się za niego, spoglądając na cougara. Kobieta siedząca za kierownicą nie drgnęła ani o centymetr. Na parkingu San Antonio College nie było nikogo innego.

Słońce zaczynało się dopiero wznosić nad białą kopułę uczelnianego planetarium, ale chłód nocy zdążył się już ulotnić. Wyglądało na to, że czeka nas kolejny dzień z trzydziestostopniowym upałem. Z baru z tacos na Ellsworth zaczynały dolatywać aromaty chorizo i kawy.

Na huśtawce Jem zniżył lot do kolejnego ataku.

– Iiiiiioooooouuuuu! – zawołał. Zaraz potem zaterkotały karabiny maszynowe.

Lindsey Buckingham posłał mi zagniewane spojrzenie. Ani myślał się odsunąć.

– Zasłania mi pan widok na parking – zauważyłem.

– Och, najmocniej przepraszam.

Czekałem.

– Nie przesunie się pan?

– A nie uspokoi pan dzieciaka?

Ech, te poranki. Nie dość że mamy październik w Teksasie i człowiek wciąż czeka na nadejście pierwszego zimnego frontu, nie dość że szefowa wysyła go z jej czteroletnim synkiem na obserwację, to musi jeszcze znosić wiszącego mu nad głową Lindseya Buckinghama.

– Proszę posłuchać – powiedziałem. – Widzi pan ten plecak? Mam tam sanyo TLS 900. Obiektyw pozwala uzyskać ostrość do dwustu metrów. Niestety wśród jego funkcji nie ma prześwietlania idiotów. Jeżeli odsunie się pan na bok, lada chwila będę miał możliwość wykonania kilku efektownych ujęć panny Kearnes spotykającej się z osobą, z którą nie powinna się spotykać. Mój klient sporo mi za te zdjęcia zapłaci. Jeżeli się pan nie odsunie, wykonam co najwyżej kilka efektownych ujęć pańskiego krocza. Tak oto przedstawia się w skrócie sytuacja.

Lindsey otarł z brody kilka kropelek potu. Spojrzał w stronę plecaka. Spojrzał na mnie.

– No i chuj.

Jem wzbijał się coraz wyżej i pokrzykiwał coraz głośniej. Chudziutkie nóżki zacisnął w klepsydrę. Zatrzymując się w najwyższym punkcie, osiągał stan nieważkości. Jedwabiste czarne włosy unosiły się niczym kolce jeżowca, oczy miał szeroko otwarte, a jego buzię rozjaśniał uśmiech, który ledwo się tam mieścił. Zaraz potem twarzyczkę Jema ogarniał wyraz niecnej determinacji. Nurkował z powrotem w kierunku uczniów tai-chi, terkocząc karabinami maszynowymi. Luftwaffe w krótkich spodenkach.

– A nie moglibyście się przenieść gdzieś indziej? – zasugerowałem. – Tam nad strumykiem jest chyba miejsce w sam raz do ćwiczeń.

Lindsey zrobił oburzoną minę.

– „Tego, co mocno zakorzenione, nie sposób wyrwać”.

Wszystko mogłoby się jeszcze skończyć pokojowo, gdyby nie zacytował Lao Tzu. Drażni mnie, kiedy ktoś to robi. Z westchnieniem podniosłem się z ławki.

Lindsey musiał mieć ponad metr osiemdziesiąt wzrostu. Kiedy się wyprostowałem, moje oczy znalazły się na wysokości jego jabłka Adama. Z jego ust wydobywał się aromat indiańskiego koca.

– Sprawdzimy zatem, kto ma sprawniejsze ręce – oświadczyłem. – Potrafisz walczyć rękami?

Prychnął.

– Żarty sobie stroisz?

– Pójdę stąd, jeżeli mnie powalisz na ziemię. Jeśli ja powalę ciebie, ty sobie pójdziesz. Gotowy?

Nie wyglądał na specjalnie zdenerwowanego. Uśmiechnąłem się do niego. Potem go pchnąłem.

Na pewno wiecie, w jaki sposób popychają się faceci – uderzają w klatkę piersiową, zupełnie jak osiłki w szkołach próbujące zastraszać innych uczniów. Idiotyzm. W tai-chi pchnięcie nosi nazwę liu – „wykorzenienie”. Trzeba przykucnąć, chwycić przeciwnika poniżej klatki piersiowej i wykonać ruch, jakby wyrywało się drzewo z ziemi. Proste.

Kiedy Lindsey Buckingham znalazł się w powietrzu, wydał dźwięk przypominający ostry ton saksofonu tenorowego. Poleciał z pół metra w górę i dwa metry do tyłu. Rymsnął na tyłek przed swoimi uczniami.

Na huśtawce Jem zaprzestał ostrzału z karabinów maszynowych i zaczął chichotać. Faceci z kucykami przerwali ćwiczenia i wlepili we mnie wzrok.

– O rany – wykrztusiła kobieta w różowym dresie.

– Nauczcie się przewrotek – poradziłem im. – W przeciwnym razie upadki będą bolesne.

Lindsey zbierał się powoli z ziemi. We włosach miał trawę. Widać było jego bieliznę. Stał pochylony, dzięki czemu nasze twarze znalazły się na jednej wysokości.

– Do diaska – mruknął.

Jego twarz zrobiła się purpurowa. Zacisnął dłonie w pięści, zaczął je unosić i opuszczać, jakby nie mógł się zdecydować, czy mnie uderzyć.

– Powinieneś teraz powiedzieć: „Zhańbiłeś moją szkołę” – podpowiedziałem. – A potem wezwać resztę chłopaków z nunczako.

Pomysł musiał się spodobać Jemowi. Wyhamował huśtawkę na tyle, żeby z niej zeskoczyć, po czym podbiegł i całym ciężarem uwiesił się na mojej lewej ręce. Uśmiechem dał mi znak, że jest gotów do walki.

Uczniowie Lindseya wyglądali na zakłopotanych, co skłoniło mnie do podejrzeń, że zapomnieli, jak się walczy nunczako.

Cokolwiek Lindsey zamierzał powiedzieć, przerwały mu dwa ostre trzaski, które dobiegły zza moich pleców. Ich dźwięk odbił się delikatnym echem od budynków San Antonio College.

Wszyscy zaczęli się rozglądać, mrużąc oczy.

Kiedy mój wzrok padł w końcu na niebieskiego cougara rocznik 1968, którego miałem obserwować, zauważyłem smużkę dymu wypływającą przez okno po stronie kierowcy.

Wokół samochodu było pusto. Kobieta nadal siedziała nieruchomo z głową opartą o zagłówek, zupełnie jakby drzemała. Ogarnęło mnie przeczucie, że szybko się nie obudzi. Ogarnęło mnie przeczucie, że klient nie zapłaci mi sporej sumki za fotografie.

– Jezusie – powiedział Lindsey Buckingham.

Żaden z jego uczniów nie zdążył się chyba zorientować, co się stało. Brzuchacze popatrywali po sobie zdezorientowani. Jajowata kobieta w różowym dresie podeszła lekko wystraszona i zapytała, czy udzielam lekcji tai-chi.

Uśmiechnięty Jem nadal wisiał na mojej ręce; on również nie zdawał sobie z niczego sprawy. Spojrzał na swój kolorowy zegarek i wykonał kilka obliczeń z szybkością nieosiągalną dla wielu dorosłych.

– Dziesięć godzin, Tres – stwierdził uszczęśliwiony. – Dziesięć godzin, dziesięć godzin, dziesięć godzin.

Jem pilnował dla mnie czasu – odliczał godziny, które zostały do momentu, kiedy przestanę być praktykantem u jego matki i zdobędę prawo do własnej licencji prywatnego detektywa. Obiecałem mu, że kiedy wybije godzina zero, urządzimy sobie imprezę.

Przeniosłem wzrok na niebieskiego cougara, gdzie wąska smużka dymu nadal wydobywała się przez okno tuż obok głowy panny Kearnes.

– Chyba musimy wrócić do trzynastu, brachu. Dzisiejszy poranek raczej nie będzie się liczył.

Jem roześmiał się w taki sposób, jakby było mu wszystko jedno.2

– Czy ty naprawdę nie potrafisz inaczej? – zapytał mnie komisarz Schaeffer. Zaraz potem zwrócił się do Julie Kearnes: – Czy on naprawdę nie potrafi inaczej?

Julie Kearnes nie skomentowała jego pytania. Spoczywała wygodnie w fotelu kierowcy cougara, z prawą dłonią na podniszczonym futerale na skrzypce zajmującym siedzenie pasażera, a lewą ściskającą leżący na kolanach, jeszcze gorący od wystrzału pistolet typu Ladysmith kalibru .22 z perłową rękojeścią.

Od tej strony Julie prezentowała się zupełnie dobrze. Siwiejące blond włosy upięła z tyłu klamrą w kształcie motyla. Koronkowa letnia sukienka na ramiączkach podkreślała srebrne kolczyki i opaloną piegowatą skórę, tylko lekko obwisłą pod brodą i na przedramionach. Jak na kobietę po pięćdziesiątce wyglądała znakomicie. Otwór wlotowy po kuli wyglądał niepozornie – jak czarna moneta przyklejona do skroni.

Twarz miała zwróconą w drugą stronę, ale malował się na niej chyba ten sam uprzejmy, zasmucony wyraz, z jakim spojrzała na mnie poprzedniego ranka, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy – lekki uśmiech, przyjazny, choć niepewny, otoczony napięciem wyrażającym się w zmarszczkach wokół oczu.

„Przykro mi – powiedziała wtedy. – Obawiam się, że… musiała zajść jakaś pomyłka”.

Ray Lozano, lekarz sądowy, przez kilka sekund przyglądał się oknu po stronie kierowcy, po czym zaczął rozmawiać po hiszpańsku z technikiem zabezpieczającym dowody. Ray kazał mu zrobić wszystkie potrzebne fotografie przed przeniesieniem ciała, ponieważ druga strona twarzy kobiety trzymała się w jednym kawałku wyłącznie dzięki temu, że podtrzymywał ją zagłówek.

– A nie raczylibyście tak mówić po angielsku? – zapytał Schaeffer z przekąsem.

Ray Lozano i technik go zignorowali.

Nikt nie wyłączył magnetofonu kasetowego Julie Kearnes, z którego wydobywały się dźwięki muzyki country. Skrzypce, bas, pełne unisono. Zrywna muzyka jak na morderstwo.

Była dopiero ósma trzydzieści, a na parkingu zaczęła się już gromadzić spora widownia. Przecznicę dalej ustawił się wóz transmisyjny KENS-TV. Kilkudziesięciu studentów w klapkach, szortach i T-shirtach stało na trawniku za żółtą taśmą. Nie sprawiali wrażenia zainteresowanych punktualnym stawieniem się na poranne zajęcia. Sklepik 7-Eleven po drugiej stronie San Pedro sprzedawał ogromne ilości coli policjantom i widzom.

– Do cholery, śledziłeś jakąś skrzypaczkę? – Schaeffer nalał sobie z termosu herbaty ziołowej marki Red Zinger. Upał, trzydzieści stopni, a on pije gorącą herbatę. – Jak to możliwe, Navarre, że nie potrafisz nawet śledzić człowieka w taki sposób, żeby nie zginął?

Uniosłem do góry obie dłonie.

Schaeffer spojrzał na Julie Kearnes.

– Trzymaj się z daleka od tego gościa, złotko. Widzisz, do czego może doprowadzić jego towarzystwo?

To typowe zachowanie Schaeffera. Twierdzi, że człowiek albo gada z trupami, albo musi zalewać robaka. Mówi, że ma już wymyśloną gadkę, którą wygłosi do moich zwłok, gdyby przyszło co do czego. To jego sposób na wyrażenie ojcowskich uczuć, jakie do mnie żywi.

Spojrzałem na drugą stronę parkingu, aby sprawdzić, co się dzieje z Jemem. Chłopak siedział w moim pomarańczowym volkswagenie kabriolecie, pokazując jakiemuś policjantowi magiczną sztuczkę z trzema metalowymi obręczami. Policjant wyglądał na zdezorientowanego.

– Co to za dzieciak?

– Jem Manos.

– Manos jak w Agencja Erainii Manos?

– „Twoja grecka detektyw – full service”.

Schaeffer zrobił skwaszoną minę i pokiwał głową, jakby imię Erainii wszystko wyjaśniało.

– Smoczyca nie słyszała o przedszkolach?

– Nie ma do nich przekonania – wyjaśniłem. – Chłopak mógłby czymś się zarazić.

Schaeffer pokręcił głową.

– Chcę się upewnić, że wszystko dobrze zrozumiałem. Twoja klientka jest piosenkarką country. Przygotowuje taśmę demo dla wytwórni, taśma ginie. Agent podejrzewa niezadowolonego członka zespołu, który zostałby pominięty w kontrakcie. Agent wpada na genialny pomysł, żeby wynająć ciebie i odzyskać taśmę. Zgadza się?

– Piosenkarką jest Miranda Daniels – odpowiedziałem. – Pisali o niej w „Texas Monthly”. Mogę panu załatwić autograf.

Schaeffer zdołał jakimś cudem ukryć ekscytację.

– Wyjaśnij mi tylko, jak to się stało, że mamy martwą skrzypaczkę na parkingu San Antonio College o siódmej trzydzieści w poniedziałek rano.

– Agent Mirandy Daniels wskazał Kearnes jako osobę, która najprawdopodobniej wykradła taśmę. Miała dostęp do studia. Dość mocno różniły się z Daniels w sprawie planów dalszej kariery. Agencja uznała, że Kearnes mogła ukraść taśmę za namową kogoś innego; kogoś, kto mógłby zyskać na tym, że Miranda Daniels nie zrobi większej kariery i pozostanie lokalną piosenkarką. Według moich ustaleń było inaczej. Kearnes nie miała taśmy. Przez cały poprzedni tydzień nikomu o niej nie wspomniała.

– To nie wyjaśnia, skąd się wzięły zwłoki.

– Sam wiesz, jak to jest. Wczoraj udało mi się wreszcie spotkać z Kearnes. Powiedziałem jej wprost, o co jest podejrzewana. Zaprzeczyła, ale wydawała się czymś mocno podenerwowana. Kiedy dziś rano wybiegła ze swojego mieszkania, uznałem, że być może niesłusznie uwierzyłem w jej niewinność. Może po prostu zamąciłem i sprowokowałem ją do umówienia się z osobą, która skłoniła ją do wykradzenia taśmy.

Ray Lozano zdjął futerał na skrzypce z fotela pasażera i usiadł obok Julie. Pęsetą zaczął zbierać próbki włosów denatki.

– Zamąciłeś… – powtórzył Schaeffer. – Niezła, kurwa, metoda.

Podszedł do nas jeden z ochroniarzy kampusu. Był to zwalisty chłop, może nawet były bokser. Od razu dało się zauważyć, że nigdy wcześniej nie miał do czynienia z morderstwem. Zbliżał się do Julie Kearnes w taki sposób, w jaki robi to większość ludzi, którzy po raz pierwszy widzą zwłoki – jak osoba cierpiąca na lęk wysokości przysuwająca się do balustrady balkonu. Skinął głową na Schaeffera, po czym zerknął na Julie.

– Pytają, ile to jeszcze potrwa – powiedział przepraszającym tonem, zupełnie jakby owi „oni” nie mieli żadnego powodu, żeby o to zapytać. – Popełniła samobójstwo na miejscu parkingowym kwestora.

– Jakie znów samobójstwo? – zapytał Schaeffer.

Wielkolud zmarszczył brwi. Spojrzał niepewnie na pistolet spoczywający wciąż w dłoni Julie, po czym na otwór w jej głowie.

Schaeffer westchnął i popatrzył na mnie.

– Została zastrzelona z dużej odległości – wyjaśniłem. – Kiedy ktoś sam pakuje sobie kulkę, rana rozszczepia się na podobieństwo gwiazdy. Zresztą w tym wypadku układ otworów wlotowego i wylotowego wskazuje, że kula nadleciała z góry. Prawdopodobnie była też innego kalibru. Strzelec znajdował się gdzieś tam. – Wskazałem na dach jednego z budynków kampusu, na którym z rzędu dużych, metalowych klimatyzatorów unosiła się para wodna. – Dwudziestkędwójkę zabrała ze sobą dla obrony. Spust nacisnęła w wyniku przedśmiertnego skurczu. Kula utkwiła prawdopodobnie gdzieś w desce rozdzielczej.

Schaeffer wysłuchał mojego wyjaśnienia, po czym pomachał dłonią w geście „coś koło tego”.

– Zajmij się lepiej czymś pożytecznym – rozkazał ochroniarzowi z kampusu. – Powiedz kwestorowi, żeby zaparkował na ulicy.

Wielkolud oddalił się znacznie szybszym krokiem, niż przyszedł.

Śledczy zajmujący się analizą miejsc zbrodni odciągnął Schaeffera na bok. Zaczęli rozmawiać. Śledczy pokazał Schaefferowi jakiś dokument i wizytówki z portfela denatki. Schaeffer wziął do ręki jedną z nich i się skrzywił.

Wrócił do mnie milczący. Popijał red zingera. Spoglądające znad termosu oczy miały tę samą czerwonawobrązową barwę co herbata i były równie mokre.

Podał mi wizytówkę.

– Twój szef?

Na szarym tle widniały rdzawoczerwone słowa: „LES SAINT-PIERRE, ŁOWCA TALENTÓW”. Pod spodem, na środku, mniejszym drukiem napisano: „MILO CHAVEZ, WSPÓLNIK”. Zatrzymałem wzrok na słowach „Milo Chavez”. Nie budziły miłych wspomnień.

– Mój szef.

– Rozumiem, że nie natknąłeś się na żadne wskazówki, komu mogło zależeć na zabiciu tej pani? Tylko mi nie mów, że ta pieprzona taśma demo była aż taka dobra.

– Nie – przyznałem. – Nie była.

– Wciąż zajmujesz się szukaniem dłużników, zleceniami składanymi przez zazdrosnych chłopaków i tym podobnymi sprawami, którymi zajmują się detektywi z krwi i kości, kiedy nie niańczą akurat trzylatków?

Próbowałem zrobić urażoną minę.

– Jem jest dojrzałym czteroipółlatkiem.

– Ho, ho. Dlaczego miałaby się tu z kimś spotkać? Po co przejechała sto dwadzieścia kilometrów z Austin do San Antonio i zaparkowała przed college’em?

– Nie wiem.

Schaeffer próbował coś wyczytać z mojej twarzy.

– Chciałbyś mi jeszcze coś powiedzieć?

– Niekoniecznie. Najpierw muszę porozmawiać z klientem.

– Może powinienem ci umożliwić wykonanie tego telefonu z celi w areszcie?

– To zależy od pana.

Schaeffer wygrzebał z kieszeni spodni czerwoną chusteczkę wielkości sporego miasta i wysiąkał nos. Nie śpieszyło mu się. Nikt nie wyciera nosa równie często i równie starannie jak Schaeffer. Podejrzewam, że w ten sposób medytuje.

– Nie mam pojęcia, jak Erainia wplątała cię w tę sprawę, Navarre, ale powinieneś jej w rewanżu wpakować kulkę.

– Tak się składa, że jestem znajomym wspólnika tego agenta, Mila Chaveza. Wyświadczałem Chavezowi przysługę.

Ray Lozano omawiał z sanitariuszami sposób przeniesienia zwłok. Gromadka studentów za taśmą policyjną cały czas się powiększała. Dwóch kolejnych mundurowych opierało się o bok mojego volkswagena, patrząc, jak Jem łączy i rozdziela swoje magiczne obręcze. Przygrywały im kowbojskie skrzypki, których dźwięki wydobywały się z magnetofonu kasetowego panny Kearnes.

Schaeffer w końcu schował chusteczkę i spojrzał na Julie, która nadal ściskała kurczowo w dłoni dwudziestkędwójkę, jakby się bała, że pistolet spadnie jej z kolan.

– Ładna mi przysługa – mruknął.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: