Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Teatr wskrzeszonych - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 kwietnia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Teatr wskrzeszonych - ebook

Prokurator okręgowy Michał Gabryjelski przejmuje śledztwo w sprawie seryjnego mordercy, który pozostawia na cmentarzach ciała młodych kobiet, ubranych w suknie ślubne. Czując, że dochodzenie wymyka mu się z rąk, za namową znajomego, decyduje się na powołanie biegłego psychologa, profilera Wiktora Franka. Liczy, że znajomość ludzkiej psychiki, którą posiada mężczyzna i jego wyjątkowa empatia pomogą trafić na ślad mordercy.

Książka z pozoru ma być thrillerem psychologicznym,  kryminałem,  prozą sensacyjno- psychologiczną. Jakkolwiek ją nazwiemy  nie zmieni tego, że to gorzka opowieść o ludzkiej kondycji, która potrafi się zapętlić w swoich własnych emocjach do obłędu, który wielokroć okazuje się zbrodniczy. To konstatacja, że to duchowe demony kierują ludzkim życiem, demony, które zrodził nasz umysł, jako wynik naszych postępków.

Powieść  trzyma w napięciu, jak na thriller przystało, a dodatkową jej zaletą jest to, że to gotowy scenariusz na film fabularny.

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7674-369-1
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Podczas tworzenia powieści zawsze towarzyszyła mi muzyka. Była inspiracją dla mnie, nakręcała emocje moich bohaterów. Wiele z utworów zawarłam w tekście. Oto playlista:

Sonata Księżycowa – Beethoven

Lacrimosa (Requiem) – Mozart

Original Beast – Grace Jones

Meltdown – Stromae ft. Lorde, Pusha T, Q-Tip & Haim

Tytus Andronikus – Soundtrack

Only Girl – Rihanna

Too Close – Alex Clare

Burn My Shadow – U.N.C.L.E.

Opium – Dead Can Dance

Keep The Streets Empty For Me – Fever Ray

Immigrant Song – Led Zeppelin

Psycho – MuseOD AUTORKI

Teatr Wskrzeszonych to powieść w całości powstała z mojej wyobraźni. Jest ukłonem w stronę dziedzin nauki, którymi się interesuję i które od jakiegoś czasu staram się zgłębiać.

Biorąc pod uwagę, że nie posiadam żadnych zawodowych powiązań z medycyną sądową, psychologią, prawem ani kryminalistyką, zwróciłam się z prośbą do ekspertów, by pomogli mi zrozumieć i zgłębić tajniki potrzebnej mi wiedzy.

Dziękuję im, że zgodzili się podzielić ze mną wieloletnim doświadczeniem zawodowym.

Moimi konsultantami byli:

Karol Czuba

Prokurator Andrzej

Dr Witold Gotowiecki – patomorfolog, biegły sądowy ze Świdnicy

Sławomir Sobczyk

Lek. med. Michał Knapik – specjalista neonatologii, pediatra

Lek. med. Marcin Paciorek

Dariusz Piotrowicz – psycholog sądowy

Podinspektor Jacek Józiak – wydział kryminalny Komendy Miejskiej Policji w Jeleniej Górze

Informatyk Janusz Sidor

Grzegorz Koczubaj – dziennikarz „Nowin Jeleniogórskich”

Chciałam również podziękować Kaśce Malewskiej, Oli Romaniec, Agnieszce Gwieździe, Marcinowi Godlewskiemu i Grażynie Korzeniowskiej, moim przyjaciołom oraz pierwszym recenzentom – za wyrozumiałość i cierpliwość.PROLOG

Zamknął oczy. Niczym ślepiec, który kształt własnej twarzy może poznać jedynie po dotyku, zaczął palcami wyznaczać kontury, które w wyobraźni przetwarzał, wypełniał i nadawał im ostateczną formę. Głębokie bruzdy na czole. Oczodoły zamieszkane przez dwie piłeczki imitujące oczy. Powieki podkrążone i obrzmiałe. Zapadnięte policzki. Beznamiętna kreska ust. Spierzchnięte wargi.

To ja, którego już nie ma. Zamieszkuję ciało z pozoru mi znane. Zmęczonej duszy powłoką jestem, co w udręczeniu skamle i o litość błaga nocą czarną. Sen, co umysł, wycieńczony pustynną gorączką, sprowadza, już od dawna nie jest dla mnie oazą, w której schronić się mogę przed mirażami. Jawa zaś jest koszmarem rzeczywistości. Gdzie zatem członki swoje skonane złożyć mam, by odpocząć; by dać im wytchnienie przed resztą drogi dalekiej, której końca nie widzę jeszcze?

Nałożył kolejną warstwę kremu do golenia i zaczął pomaleńku prowadzić brzytwę po skórze. Włoski przyklejały się do palców i ostrza. Co jakiś czas musiał je spłukiwać pod bieżącą wodą. Irytująca czynność. Ręce mu drżały, powinien lepiej się przygotować. Zaskoczył sam siebie.

To było jak zapowiadane od dawna spotkanie ze starym znajomym po długim okresie niewidzenia. Piętnaście lat. Kawał czasu.

Twarz w lustrze miała więcej zmarszczek, znamiona przeszłości wyryły swoje piętno, wcześniej świetnie kamuflowane przez brodę. Mężczyźnie nie do końca spodobało się to, co zobaczył. Potrzebował jednak tego starego/nowego wizerunku, ponieważ miał mu przypominać, kim kiedyś był; sprawić, że nastąpi zagięcie czasoprzestrzeni i zmiana teraźniejszości. Sięgał do korzeni, które zdecydował się odkopać, tak jak odkopuje się stary grób, by zobaczyć, czy dręczące w koszmarach sennych ciało nadal spoczywa w mogile.

Teraz oblizać brzytwę powinieneś i naznaczyć język tatuażem bólu. Bo na nowo do życia mnie powołujesz. Wyciągasz obraz, co pajęczyną gęstą zarósł, z czeluści wspomnień. Wspomnienia mogą pokaleczyć, jeśli ich zawczasu nie ubezwłasnowolnisz. Wiesz to dobrze. Są jak skorpiony. Potrafią w stanie hibernacji lata całe trwać, by zbudzić się nagle i zadać śmiertelne ukłucie – skazić nerwy jadem, zatruć organizm trucizną wciąż powracających wizji. Nie kusi cię, by twarz ostrzem pociąć, poszarpać paznokciami rany, zedrzeć skórę do krwi? Zabić w sobie tego, co mimo, iż z grobu się wygrzebał, nigdy żywym na nowo się nie stał? O, przyjacielu mój, jam jest chwilą cierpienia, godziną konania, koszmarem, co spowił duszę twoją całunem gniewu. Jestem cieniem ukrywającym się w promieniach słońca. Czekałem i doczekałem się, aż zatęsknisz za mną i powrócisz na łono nocy. Oto jestem. Pojawiłem się. I trwać będę przy tobie. Tak, mój przyjacielu.

Pakt ze śmiercią, który zawarliśmy lata temu, czas odnowić.

Ostrze brzytwy przecięło język. Tkanki jęknęły z bólu. Czerwone plamy niczym mrówki rozpełzły się we wszystkich kierunkach ceramicznego wnętrza umywalki. Mężczyzna oparł się rękoma o ścianę. Przybliżył twarz do zimnej tafli. Oparł spocone czoło. Oddychał ciężko. Poczuł ulgę w gorączce, która wydawała się trawić jego mózg. Bardzo powoli wysunął język z ust i zaczął lizać szkło, pozostawiając krwawą smugę. Miał łzy w oczach. W następnej sekundzie z krzykiem się odchylił i uderzył z impetem głową w lustro. Pękło. Odłamki dotkliwie go zraniły. Patrzył na zmultiplikowane odbicie: na setki pozbawionych życia oczu, zalanych krwią, gapiących się na niego z satysfakcją oraz wykrzywione w grymasie fałszywego uśmiechu usta.

– Oto odnowiony pakt ze śmiercią – powiedział cicho.

W dłoni, która wcześniej raniła go do krwi, wciąż ściskał narzędzie tortury. Żarówka kołysała się rytmicznie, pozostawiając zakrwawioną twarz mężczyzny w częściowym mroku. Niczym upiorne wahadło zmuszała zniewolone przez siebie szkaradne cienie do rozpaczliwego pląsu na granicy jawy i snu. Diabolicznemu baletowi towarzyszył bezgłośny krzyk wydobywający się z ust osaczonej ofiary.1

– Możesz już sobie iść… – Głos mężczyzny był spokojnie rzeczowy.

– Jak to? – zapytała zdezorientowana.

– Normalnie. Wstać. Ubrać się i zobaczyć, czy cię nie ma za drzwiami.

– Jak to?

– Jestem pewien, że już jesteś na korytarzu, tylko twoje ciało jeszcze o tym nie wie. Było miło. Byłaś ekstra… no, jesteś ekstra. I tyle.

– Ale…

– Czy mam użyć bardziej dobitnych słów w stylu „spierdalaj, mała”?

Spojrzała zaskoczonym wzrokiem na leżącego obok faceta, który jeszcze chwilę temu doprowadził ją do obłędnego orgazmu. Wciąż miała wrażenie, że w niej był. Czuła na ciele zapach słodkiego potu połączonego z wonią wody toaletowej. Zbliżała się szósta nad ranem. Właśnie świtało. Miała nadzieję na śniadanie do łóżka albo chociaż buziak na dzień dobry. Usiadła, naciągając na siebie pościel. Niezręczna nagość drażniła. Przyglądał się jej z ciekawością.

– Jak to mam sobie iść? Kim ja jestem niby?

– Nie, no, mała… Bez histerii mi tu proszę. Pozbieraj swoje ciuszki, zostaw numer telefonu i po prostu wyjdź. Spędziliśmy razem noc, co nie znaczy, że spędzimy razem całe życie. Powiedziałbym nawet, iż jest to kompletnie wykluczone. – Uśmiechnął się zadowolony ze swojego cynicznego tekstu.

– Dupek…

– Nie pierwszy i nie ostatni w twoim życiu, przypuszczam. A tak w ogóle, to Michał. Miło mi. – Podparł głowę ręką.

Fuknęła. Owinęła się prześcieradłem. Zwlekła z łóżka. Powoli zaczęła kompletować garderobę porozrzucaną po sypialni. Z głośników cichutko majaczyła Sonata Księżycowa, romantyczne dźwięki, które jeszcze kilka chwil temu podkręcały atmosferę perwersji i erotyki, teraz drażniły ją bardzo. „Spierdalaj, mała”, co za…

– Pospiesz się. Chcę jeszcze pospać. – Widział, jak bardzo jest poirytowana sytuacją. Bawiło go to.

Ubrała się szybko. Nie minęły trzy minuty, a usłyszał trzaśnięcie drzwiami. No… grzeczna dziewczynka. A ty jesteś skończonym kutasem, powiedział sam do siebie, zapalając papierosa. Nie przestawał się uśmiechać. Czuł się zrelaksowany po gorącym seksie z panienką, której imienia nawet nie pamiętał. Czy w ogóle mówiła mu, jak się nazywa? Wzruszył ramionami. Czy to ważne? Była. Zrobiła swoje. Poszła. Przeciągnął się na łóżku, wyprężając nagie, muskularne ciało.

– Czas na poobiednią drzemkę… – Niedopałek papierosa wylądował w popielniczce.

Mężczyzna leżał na wznak, z zamkniętymi powiekami. Ręce założył pod głowę. Chwilę wcześniej jednym naciśnięciem guziczka od pilota zmienił muzykę. Teraz z głośników sączył się fragment Requiem Mozarta. Lacrimosa miała ukołysać jego myśli i uspokoić puls. Czekał na sen. „Dzień ów łzami zlan gorzkimi, w którym na sąd z prochu ziemi grzeszny człowiek wstanie żyw – nucił. – Bądź mu Boże miłościwy. Dobry Panie Jezu, daj duszom zmarłym wieczny raj. Duszom zmarłym wieczny raj…”. Ale sen nie przychodził. Znowu. Powinien wpisać sobie w CV – chroniczna bezsenność.

Minuta za minutą. Kwadrans za kwadransem. Czas płynął wolno, rozbudzany przez promienie wschodzącego słońca. Jego ciało, członki, każdy mięsień też powoli zaczęło wychodzić z letargu. Niespecjalnie miał na to ochotę. Najchętniej przeleżałby w pościeli cały dzień, wchłaniając w siebie dźwięki muzyki, która odcinała go od świata zewnętrznego. To było jak medytacja. Wejście w stan nirwany. Spokój.

Sygnał budzika, niemal jak wycie syreny, zawrócił jego myśli o sto osiemdziesiąt stopni.

Siódma. Podniósł się z łóżka. Podszedł do okna. Otworzył drzwi na taras. Poranne powietrze zalotnie owinęło się wokół jego nagiego ciała. Uśmiechnął się. Zapalił papierosa. „Daj duszom zmarłym wieczny raj”, zanucił cicho, wpatrzony w przestrzeń. Zamyślił się. Tu na peryferiach miasta mógł poczuć pierwotne zespolenie z naturą. Niczym nieskrępowana nić porozumienia. Wolność, której, mieszkając w centrum, nie był w stanie zaznać. Nakazy i zakazy, a w międzyczasie przymykanie oka na wszystko, co niedozwolone. Gardził ludźmi, którzy tak łatwo ulegają wpływom i podporządkowują się garstce debili na prezesowskich stołkach. Odetchnął pełną piersią, powietrzem nasyconym unoszącym się po burzy ozonem. Czas wydawał się płynąć wolniej, ulegając magii leniwego poranka.

Nie, nie był ideałem… Broń Boże, daleko mu było do mężczyzny idealnego. Choć jeśli miałby brać pod uwagę zainteresowanie kobiet jego osobą, to mieściło się ono w przedziale dużo powyżej średniej. Cóż… Wiedział, jak owinąć sobie laskę wokół palca, żeby szybko i bez większego problemu zaczęła grać według zasad nakreślonych przez niego. Dobry bajer nie jest zły, powtarzał z uśmiechem. „Nie moja wina, że wyglądam jak młody bóg”. Natura obdarzyła go wzrostem i budową ciała, którą śmiało mógłby konkurować z greckim Erosem. Do tego śniada karnacja, ciemne włosy przystrzyżone na krótko i typowy trzydniowy zarost. Kolor oczu dopełniał całości. Niektórzy uważali, że nosi kolorowe szkła kontaktowe; że niemożliwością jest, aby ktoś miał tak ciemne, prawie czarne tęczówki. Śmiał się z tego. Lubił to swoje „szatańskie” spojrzenie.

Korzystał z przyjemności, jakie daje przepełnione androgenami centrum aglomeracji, wyciskał je jak cytrynę, do granic możliwości. Żyć na maksa i wykorzystywać życie na maksa. Jest zbyt krótkie, żeby zastanawiać się nad tym, co wypada, a co nie. Nie myślał o konsekwencjach. Jeśli lalka pierwszego wieczoru po poznaniu od razu pcha ci się do łóżka, nie do końca wiedząc, jak masz na imię, to sorry wielkie, ale żal nie skorzystać z okazji. Nie on pierwszy i nie ostatni kusi się na niezobowiązujące dymanko.

„Jeśli tak wyglądałby raj, to nie mam się czego obawiać po śmierci”…

Dźwięk telefonu wyciągnął go z zamyślenia. Co znowu, pomyślał, sięgając po leżący na fotelu aparat.

– Halo? Co tam koleżko? – Ustawił na głośnomówiący.

– Hehehe… Same interesujące rzeczy… Właśnie przyjechałem na zdarzenie… i chyba mam coś ciekawego dla ciebie, panie kolego prokuratorze Gabryjelski. – Usłyszał dobrze mu znany niski męski głos.

– Mam dziś wolne… I za sobą ciężką noc… – Michał zamknął drzwi na taras i zaczął się rozglądać w poszukiwaniu koszuli. – Rozumiem, że to coś niecierpiącego zwłoki?

– Powinieneś się wreszcie ustatkować, stary… No właśnie o zwłoki się rozchodzi.

– Kamil, jakiś ty, kurwa, dowcipny z samego rana.

– Uczę się od mistrzów… – roześmiał się mężczyzna.

– Dobra, co masz?

– Mam chyba twoją „pannę młodą”.

– Tak?

– Facet ubrał ofiarę w suknię i wybrał dość kiepskie miejsce na noc poślubną… Wiem, że prokuratura okręgowa zajmuje się tą sprawą.

– Tak, przejęliśmy ją po drugim morderstwie. Ale nie spodziewałem się, że w ciągu niespełna tygodnia pojawią się kolejne zwłoki. Chyba trafił nam się seryjny bigamista. – Prokurator usiadł na łóżku, tym razem starając się zlokalizować spodnie. – Możesz wysłać po mnie radiowóz?

– Jasne. Już wysyłam.2

„Kobieta. Lat około dwudziestu, biała. Średnia budowa ciała. Włosy długie, ciemne. Wstępne oględziny zwłok wskazują na…”.

Prokurator stał z puszką energetyku w ręce i przyglądał się zwłokom „panny młodej”, spoczywającym na czarnej marmurowej płycie grobu. W powietrzu, przesiąkniętym wilgocią i słodkim zapachem gnijących liści, unosił się trupi odór połączony z innym, którego nie był w stanie określić. Skrzywił się. Z odrazą przyglądał się sinoszarawemu odcieniowi skóry, licznym przebarwieniom oraz delikatnej warstwie wody i tłuszczu pokrywającej ciało. Nabrzmiałą twarz kobiety, jej lekko rozchylone powieki, sine wargi przesłaniały resztki makijażu. Strąki mokrych, ciemnych włosów zaczesanych w dwa warkocze opadały na kościste ramiona i piersi ukryte pod gorsetem sukni w kolorze brudnego écru. Falbany i tiule, przesiąknięte ciemnobrązowymi wydzielinami z ciała, zdawały się wsysać kruche członki oraz nieudolnie próbowały ukryć liczne pęcherze pokrywające skórę. Niektóre popękały, sączyła się z nich woda wymieszana z pleśnią. Delikatne, maleńkie dłonie ściskały ślubny bukiet z białych lilii. Wszystko to sprawiało upiorne wrażenie niedokończonego dzieła, które przybrało żałosną, nieludzką formę.

Poranne słońce zakryły chmury. Zbierało się na deszcz. Miejsce zdarzenia chronił baldachim z koron drzew, który uniemożliwiał przedostawanie się światła do niższych partii. Między grobami panował nieprzyjemny półmrok. Technicy zdecydowali się na użycie oświetlenia silnych lamp halogenowych, co potęgowało wrażenie odrealnionego obrazu rodem z wiktoriańskich opowieści. Ostre kontury cieni, rzucanych przez konary i marmurowe krzyże, kojarzyły się ze scenografią spektaklu grozy.

– To mój sprawca. Nie mam co do tego wątpliwości. Ta oprawa… Sukienka, makijaż… Mam jakiegoś pierdolonego psychopatę i seryjnego mordercę. Zaraz mi się zlecą dziennikarze i zacznie się syf. Czy policja coś znalazła? Jakieś ślady?

– Sprawca pozostawił ją na cmentarzu przed burzą, więc jeśli zachowały się jakiekolwiek ślady, to mogły zostać zniszczone przez pierwsze krople deszczu. Poszerzyliśmy miejsce znalezienia o kilka kwater. Technicy sprawdzają każdą możliwą dziurę. Przesłuchaliśmy już grabarza, który odkrył ciało. Nie widział nikogo podejrzanego – prokurator z rejonu streszczał przebieg zdarzeń.

– Monitoring?

– To stara część cmentrza; najbardziej zapuszczona. Nie ma szans – odparł Kamil, rozkładając bezradnie ręce.

– Koleś, niosący trupa w sukni ślubnej, musiał się chyba rzucać w oczy…

– Operacyjni już ruszyli w teren. Liczę, że ktoś coś zauważył. Facet nie może być duchem…

– Jest bardzo ostrożny. To kolejne zwłoki, a ja nie mam nic. Kompletnie, kurwa, nic, prócz kilku „gnijących panien młodych” i jakiegoś jebanego fana Walking Dead, którego kręcą przedślubne igraszki z trupem. Ciekawi mnie, czy on się zabawia z tymi zwłokami…

– Słucham?

– Uważam, że sprawca cierpi na jakąś parafilię. Może jest nekrofilem.

– Podczas sekcji nie da się tego sprawdzić?

– Gdyby nie używał gumki, sprawa byłaby prosta, ale w tym przypadku nie ma takiej możliwości. Asekuruje się. Żadnych resztek spermy, kurwa nic… Poza tym koleś myje bardzo dokładnie zwłoki – wtrącił medyk sądowy.

– Sprawca nie może być idealny w tym, co robi. Psychopaci bywają…

– Nie jestem psychologiem, nie znam się na tym. – Michał uśmiechnął się krzywo.

– Może powinieneś powołać biegłego psychologa, psychiatrę? Pamiętam, że jeden z prokuratorów u nas w rejonie korzystał z profilera.

– Nie zastanawiałem się nad tym. To chyba nie jest zbyt często praktykowane, no chyba że w Stanach.

– Jak będę miał gotowy protokół z oględzin, prześlę ci wszystko, bo rozumiem, że przejmujesz ode mnie sprawę?

– Tak. Sposób działania wskazuje na jednego sprawcę we wszystkich trzech przypadkach. Mojego sprawcę. – Michał założył ręce na piersi. – Zarządzam sekcję jeszcze dziś. Nie możemy czekać. Za trzy, cztery godziny?

– Dajcie mi cztery, OK? Chciałbym zdążyć zapoznać się z protokołami oględzin i sekcji zwłok poprzednich ofiar. – Anatomopatolog podniósł się znad ciała, zdejmując lateksowe rękawiczki. – Liczę, że uda nam się znaleźć coś, czego nie odkryto wcześniej.

– Świetnie. – Gabryjelski kiwnął głową, po czym spojrzał jeszcze raz na zwłoki, które właśnie przekładano z „miejsca spoczynku” do białego worka.

– W nie takiej białej pościeli chciałaś położyć się do snu, co? – mruknął cicho. – Muszę pozbierać i usystematyzować informacje, które posiadam – dodał na głos. – Trzeba przyłożyć się do tej sprawy. Powinniśmy stworzyć grupę śledczą i wymieniać się informacjami. Za chwilę będziemy mieć kolejne zwłoki, dobrze o tym wiem…

Agregaty prądotwórcze przestały już działać i teren ogrodzony policyjną taśmą otuliła cisza nekropolii. Technicy pracowali wciąż na miejscu znalezienia zwłok, walcząc o każdy ślad, który nie został zniszczony przez deszcz. Karawan odjechał.

* * *

Kolejne bezimienne ciało – tak cię potraktowali. Kolejna sprawa, kolejne akta, kolejny numer w archiwum. Ofiara. NN. Zwłoki wrzucone do białego worka (jak śmieci?). Odebrali ci godność, którą przywrócić pragnąłem. Patrzą na ciebie – dzieło moich rąk. Stworzoną od podstaw idealną istotę, co dorównać w swej wyjątkowości aniołom może. Skrzydlatych strażników obowiązkiem winno być chronić ciało twe delikatne przed sprofanowaniem przez głupców, co nie rozumieją, nie dostrzegają znaków, metafor, oczywistego przekazu. Zastanawiają się. Miast użyć intuicji czystej i pierwotnej, patrzeć ponad to, co oczywiste, drążą w umysłach, które skażone wiedzą, są niczym labirynt bez okien i drzwi, poszukując odpowiedzi. Gubią się, kluczą, wpadają w pułapki, idąc utartym szlakiem. Chętnie podpowiedziałbym, wskazując trop, by pobiegły za nim jak myśliwskie, bezrozumne psy. Mogę też zabawić się i zmylić ślady, by wywieść w pole naukę, na jakiej się opierają. Mogę zburzyć podwaliny struktur dla nich pewnych. Mogę wszystko! Zadbałem o nastrój, dobór miejsca, oświetlenie, klakierów. Czyż nie jestem niczym autor widmo, reżyser, scenarzysta w teatrze marionetek? Od sceny dzieli mnie tylko taśma, kawałek wysokogatunkowego politetylenu z fleksograficznym, nieścieralnym nadrukiem. Tak blisko. Tak blisko niego…

Mężczyzna zaciskał spocone dłonie na policyjnej taśmie. Oddychał ciężko. Czuł, jak kropelki potu spływają mu po karku, drażniąc skórę. Był podekscytowany. Wtopiony w tłum stał się jednym z wielu: obserwatorem. Po raz kolejny jego wyznanie miłości spotkało się z tak ogromnym zainteresowaniem. Dla Niej zrobiłby wszystko. Przekroczyłby wszelkie granice, by Ją uszczęśliwić. Jeśli jego atencja miałaby zyskać publiczny rozgłos, byłoby to tylko dowodem na prawdziwość i wielkość uczuć.

Niepokoił go jedynie osobnik w czarnym płaszczu. Zwracali się do niego „panie prokuratorze”. Było w nim coś dzikiego, co sprawiało, że mężczyzna instyntownie przyjmował pozycje obronną. Zagryzł wargi. Gdyby ktokolwiek miał podważać szczerość jego uwielbienia wobec Niej, to zapewne byłaby nim ta właśnie osoba… I to zimne, nieprzeniknione spojrzenie wyzbyte uczuć wyższych i empatii. O tak, na tego człowieka należy uważać… On nie zrozumie.

Kiedy prokurator, unosząc policyjną taśmę, minął „obserwatora” o kilka kroków, ten cofnął się, naciągając kaptur na twarz. Nie, nie czas, żeby się poznać. Jeszcze nie czas.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: