Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tej nocy umrzesz - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
23 września 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Tej nocy umrzesz - ebook

Student Marcus Nielsen zostaje znaleziony martwy w swoim mieszkaniu. Wszystko wskazuje na samobójstwo. Matka Marcusa jest jednak przekonana, że syn został zamordowany. Błaga policję, by nie zamykali sprawy.

W trakcie śledztwa odkryty zostaje trop prowadzący do bazy wojskowej Korsö niedaleko Sandhamn. Wkrótce ginie kolejny człowiek, który również ma związki z Korsö. Najlepsza przyjaciółka Thomasa, Nora Linde, która dopiero co odeszła od męża, usiłuje dowiedzieć się więcej o bazie wojskowej, w której od kilkudziesięciu lat działają komandosi z piechoty morskiej. Czy w przeszłości kryje się coś, co nie ma prawa wyjść na światło dzienne? 

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8015-120-8
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Plusk skojarzył mu się z dziećmi bawiącymi się w wannie. A gdyby przymknął oczy, mógłby sobie wyobrazić plażę, po której beztrosko biegają maluchy.

Potem plusnęło po raz ostatni i woda przelała się nad krawędzią wiadra na mokrą podłogę.

Wymachujące ramiona znieruchomiały. Nogi wciąż drgały jak srebrne rybki przemykające w tę i z powrotem bez sensu i celu. Gwałtowne, chaotyczne ruchy.

Później i one ustały. Powolne kapanie z kranu było jedynym dźwiękiem zakłócającym ciszę w wyłożonym białymi kafelkami pomieszczeniu.

Będzie pamiętał ten dźwięk przez resztę życia.

Powietrze było nasycone intensywnym zapachem mydła. Woń sosnowego igliwia wdzierała mu się w nozdrza, przyprawiała go o mdłości. Ale wziął się w garść. Strach przyćmiewał wszystko.

Coś ciepłego ściekało mu po nodze. Zrozumiał, że się zsikał.

To nie miało znaczenia. I tak na wszystko było za późno.

Z kranu wciąż kapało.Niedziela, 16 września 2007

(pierwszy tydzień)

1

W głosie dziewczyny brzmiało przerażenie.

– Musicie przyjechać, teraz, natychmiast.

– Możesz najpierw powiedzieć, jak się nazywasz?

Profesjonalny głos w telefonie alarmowym był klinicznie neutralny, lecz nie nieprzyjazny. Cyfry na monitorze zegara pokazywały, że jest dokładnie dziesiąta zero trzy rano.

– To okropne… chodzi o Marcusa.

– Możesz spróbować wyjaśnić, co się stało? – spytała operatorka. – Spróbuj wziąć się w garść i opowiedz.

– Jestem u niego w domu.

– Musisz mi podać adres.

– On nie oddycha. Tylko tam wisi. – Płacz przeszedł w szloch. – Nie mogę go zdjąć.

– Pod jakim adresem jesteś? – powtórzyła operatorka.

W tle słychać było stłumione głosy jej kolegów odbierających inne zgłoszenia. Do tej pory panował względny spokój: był niedzielny poranek, a wypadkami z sobotniego wieczoru zajęli się już dawno temu. Operatorka rozpoczęła zmianę o szóstej rano i zdążyła wypić trzy filiżanki kawy.

– Gdzie jesteś? – powtórzyła do mikrofonu.

Teraz młoda osoba po drugiej stronie trochę się uspokoiła.

– W Nacce, Värmdövägen 10B. – Dziewczyna niemal wyskomlała te słowa. – Na osiedlu studenckim. Mieliśmy się razem uczyć.

– Jak się nazywasz?

– Amanda.

– Amanda jak?

– Amanda Grenfors.

Słowa były niewyraźne, niepewne, jakby do dziewczyny wciąż nie docierało, co widzi.

– Spróbuj mi powiedzieć, co się stało, Amando – ponagliła ją operatorka.

Podczas rozmowy sporządzała notatki. Adres był o rzut kamieniem od komisariatu policji w Nacce, patrol powinien być na miejscu w ciągu kilku minut.

– Marcus wisi pod sufitem na linie – powiedziała dziewczyna. – Ma kompletnie siną twarz.

Głos jej się załamał.

Operatorka czekała. Minęło kilka sekund. Szept.

– Myślę, że nie żyje.

Gdy wóz policyjny dotarł na miejsce, brama kamienicy była otwarta. Dom zbudowano w latach czterdziestych. Duża liczba rowerów przed wejściem świadczyła o tym, że były tu mieszkania studenckie – że to jeden z tych domów, które niedawno doprowadzono do porządku, by zaspokoić pilne potrzeby licznych uczelni stolicy.

Dwoje policjantów weszło po schodach i ruszyło długim korytarzem z kilkanaściorgiem drzwi po obu stronach. Minęli kuchnię ze stertą brudnych naczyń wypełniających zlew. Na drzwiach szafki wisiała odręcznie napisana karteczka: Sprzątaj po sobie. Twoja matka tu nie mieszka!

W kuchni nie było nikogo, ale w kącie leżał niedbale zawiązany worek ze śmieciami. Sądząc po zapachu, od dobrych kilku dni nikt się nim nie zainteresował.

Na samym końcu korytarza zobaczyli szeroko otwarte drzwi. Obok nich plecami oparta o ścianę siedziała skulona młoda kobieta o bladej twarzy. Miała na sobie dżinsy, czarne tenisówki i gruby ciemnoczerwony sweter, który na jej szczupłym ciele sprawiał wrażenie za dużego. Policjantka podeszła do niej.

– To ty jesteś Amanda?

– Mhm…

Dziewczyna uniosła twarz mokrą od łez. Policjantka przykucnęła i lekko dotknęła jej ramienia.

– Co z tobą?

– On wisi tam w środku. – Dziewczyna wykonała gest drżącą ręką. – Na haku od żyrandola.

Policjanci spojrzeli w stronę, w którą wskazywała. Słońce nagle wyszło zza chmur i w świetle sączącym się z okna wirowały pyłki kurzu. Tworzyły świetlistą aureolę wokół ciała zwisającego spod sufitu. Zwieszona głowa i kąt, pod jakim przekrzywiony był kark wiszącego, potwierdzały to, co podejrzewali.

Marcus Nielsen był martwy.

2

Biegł po ciemnym, nierównym lodzie – przy Sandhamn – i powierzchnia załamała się pod jego stopami. Pochłonęła go woda i czuł, jakby palce jego rąk i nóg miały odpaść z zimna. Lodowata morska woda wycisnęła mu z płuc powietrze, a krew pozbawiła tlenu.

Zaraz utopi się w tej głębokiej szczelinie. Nikt nie przybędzie mu na ratunek, bo nikt nie wie, że on jest na tym lodzie.

Płakał.

Nie chciał umierać, nie w ten sposób: samotnie i bez pożegnania.

Lodowata woda wysysała z niego resztki sił; żałował wszystkiego, czego nie zdążył powiedzieć ani zrobić.

Ale skąd miałby wiedzieć, że jego dni są policzone?

W miarę jak zanikało czucie, pojmował, że serce bije mu coraz wolniej, że osuwa się w nieświadomość. Zaraz w żyłach rozleje się zwodnicze ciepło, a on się podda i wtedy wszystko będzie skończone.

Nie chciał umierać w ten sposób, nie teraz, nie bez Pernilli u swojego boku.

Skostniał tak, że musiał puścić krawędź lodu. Osunął się z powrotem w zimną wodę, jego ciało zaczęło drętwieć. Nie mógł dłużej walczyć.

Rozległ się dzwonek, przenikliwy i natarczywy, wściekły sygnał domagający się jego uwagi.

Otworzył oczy i zrozumiał, że leży we własnym łóżku. Obok niego Pernilla oddychała głęboko przez sen.

Wyciągnął rękę, odszukał telefon na stoliku nocnym. Zacisnął palce na metalowej obudowie, ale zaraz rozluźnił chwyt i komórka spadła na podłogę.

Umilkła na kilka sekund, a po chwili zaczęła znów dzwonić, tym razem jeszcze głośniej i bez przerwy. Pernilla poruszyła się obok niego.

– To twój telefon – wymruczała.

Jej głos sprawił, że wreszcie powrócił do rzeczywistości.

Przerzucił nogi przez krawędź łóżka, jednak gdy miał się podźwignąć i postawić lewą stopę na podłodze, prawie stracił równowagę. Wciąż się nie przyzwyczaił. Pochylił się i chwycił komórkę.

Przyciskając telefon do ucha, zauważył, że policzek ma wilgotny od łez.

Odebrał ochryple:

– Tu Thomas.

3

W drodze do samochodu Margit Grankvist podsumowywała skąpe informacje, które przez telefon przekazał jej szef.

Jadła śniadanie z Bertilem, gdy zadzwonił telefon. Obie dziewczynki wciąż spały. Bertil ledwie podniósł nos znad gazety; od razu pojął, że musiała jechać.

Zdążył się przyzwyczaić. Uśmiechnęła się słabo, gdy przed oczyma pojawił jej się obraz męża – nie najmłodszego już i lekko łysiejącego. Uczył angielskiego i szwedzkiego w wyższych klasach podstawówki. Wiedziała, że niektóre z jej przyjaciółek nie uważają go za najbardziej ekscytującego z mężczyzn. Byli jednak ze sobą ponad dwadzieścia lat i mieli dwie wspaniałe córki, które zapewne niedługo wyprowadzą się z domu. Anna miała na wiosnę zdawać maturę, Linda zaczęła chodzić do gimnazjum.

Margit otworzyła drzwi samochodu i usiadła za kierownicą. Było chłodne przedpołudnie. Wyczuwało się wyraźnie, że nadchodzi jesień. Panującą od kilku tygodni letnią pogodę wkrótce zastąpią zimne wichry, niebo zakryją chmury. Wieczory są wyraźnie ciemniejsze. Teraz dni będą się stawać coraz krótsze, aż pozostanie tylko sześć godzin bladego dziennego światła.

Nim w końcu nastąpi przesilenie.

Margit coraz gorzej znosiła długie szwedzkie zimy. W ostatnim czasie zaczęła marzyć o małym mieszkanku na południu Hiszpanii, o jakimś miejscu w słońcu dla niej i dla Bertila, kiedy dziewczynki wyfruną z gniazda.

Telefon zapiszczał. Zobaczyła, że przyszedł SMS z nowymi informacjami o martwym chłopcu. Co prawda miał dwadzieścia dwa lata, ale myślała o nim, jakby był chłopcem. Jej Anna miała osiemnaście.

Nazywał się Marcus Nielsen, studiował psychologię na uniwersytecie w Sztokholmie. Mieszkał sam w studenckiej kawalerce i tam znaleziono go jakąś godzinę temu.

Przekręciła kluczyk w stacyjce i wycofała samochód z podjazdu pod garażem. O tej porze nie było ruchu i pewnie w niecałe dwadzieścia minut dotrze do Värmdövägen.

Zaparkowała pod bramą, wysiadła. Na schodach kiwnęła głową umundurowanemu policjantowi. Minęła kilkoro studentów w szlafrokach, którzy wyglądali na korytarz zza drzwi swoich mieszkań. Jeszcze zanim przekroczyła próg pokoju, usłyszała znajomy głos technika kryminalistyki Staffana Nilssona.

Zwłoki wciąż zwisały z haka pod sufitem. Wiedziała, że wkrótce zostaną ostrożnie zdjęte i przewiezione do zakładu medycyny sądowej w Solnie.

– Dzień dobry – powiedział Nilsson, kiwając Margit głową.

Przeszła w głąb pokoju i rozglądała się, naciągając lateksowe rękawiczki, które jej podał.

Pokój był zaskakująco duży jak na studenckie mieszkanie, jakieś dwadzieścia metrów kwadratowych, oceniła. Wyglądał całkiem porządnie, choć kosz na śmieci wypełniały kartony po fast foodach i wydawało się, że od dawna nikt nie używał tu odkurzacza.

– Kiedy się uczyłem, studenci nie mieszkali w takich luksusach – odezwał się Nilsson za jej plecami. – Wtedy człowiek cieszył się z pokoju tak małego, że ledwie mógł się w nim obrócić.

Starannie posłane łóżko stało dokładnie na lewo od wejścia, pod oknem znajdowało się biurko z wsuniętym krzesłem obrotowym. Pod jedną ścianą Marcus Nielsen postawił biały regał z Ikei tego typu, o którym wspominano w Księdze rekordów Guinnessa, że jest najlepiej sprzedającym się towarem na świecie. Drzwi naprzeciw łóżka prowadziły do ciasnej łazienki z prysznicem. Na podłodze leżało kilka rolek papieru toaletowego.

– Tam masz jego pożegnanie.

Nilsson wskazał na kartkę leżącą na poduszce.

– List pożegnalny?

Kiwnął głową i odczytał na głos:

– Wybaczcie mi, ale wszystko jest takie trudne. Marcus.

Margit pochyliła się i uważnie przyjrzała się kartce.

– To wydruk z komputera.

– Tak.

– I niepodpisany.

– Zgadza się.

– A gdzie jest komputer? – Spojrzała na biurko zawalone papierami i otwartymi książkami. – Zabraliście go już?

– Nie. Nie widziałem żadnego.

– W takim razie na czym to napisał?

Nilsson wzruszył ramionami.

– Dobre pytanie.

Margit podeszła do biurka, zajrzała do szuflad. Potem otworzyła szafę i jej oczom ukazała się wielka sterta ubrań niechlujnie wciśniętych do środka. Czyste wymieszane z brudnymi. Na podłodze pod łóżkiem dostrzegła plecak. Zajrzała do niego, ale był pusty.

– Tu w każdym razie nie ma żadnego komputera.

Odwróciła się do Nilssona.

– Znasz kogoś z jego pokolenia, kto radziłby sobie bez komputera?

– Wygląda na to, że drukarki też nie miał.

Nilsson miał rację. W pokoju nie było drukarki ani papieru do niej.

– Jeśli od dawna planował samobójstwo, to może wydrukował list pożegnalny gdzie indziej, na przykład na uniwersytecie – stwierdził technik.

– Możliwe.

Margit znów podeszła do wiszącego ciała. Pomieszczenie było nieco wyższe od standardowych, więc jej twarz znalazła się na wysokości pasa Marcusa Nielsena.

Miał na sobie szarą bluzę z kapturem i wytarte dżinsy. Plama na materiale wskazywała, że w chwili zgonu jego jelita się opróżniły. Uderzył w nią smród, gdy obeszła ciało; instynktownie cofnęła się i odwróciła. Potem odeszła kilka kroków, by przyjrzeć się wszystkiemu z pewnej odległości.

Twarz Marcusa Nielsena zastygła w dzikim grymasie: na wpół przymknięte oczy, trochę śliny na wargach. Miał rozchylone usta i Margit zastanawiała się, czy próbował krzyczeć, gdy zaciskała się pętla.

Czy pożałował swojego czynu w tej samej chwili, gdy stracił oparcie pod stopami? A może to tylko bezwiedny skurcz mięśni, działanie autonomicznego układu nerwowego?

Włosy chłopaka były nienaturalnie czarne, podkreślała to jego trupio blada twarz.

– Włosy wyglądają mi na farbowane – stwierdziła Margit.

– Mnie też – skinął głową Nilsson. – Ale potwierdzi to obdukcja.

– Jak myślisz, od jak dawna nie żyje?

Nilsson podrapał się po nosie.

– Co najmniej pięć, sześć godzin. Zaczęło się stężenie pośmiertne.

Margit uważnie przyjrzała się pętli pod różnymi kątami. Sznur głęboko wbił się w szyję, na skórze widniały ciemnoczerwone i sine przebarwienia. Drugi koniec liny solidnie przywiązano do haka od żyrandola.

– Jak się powiesił? – spytała i zaraz sama odpowiedziała na to pytanie: – Musiał wejść na biurko, założyć sobie pętlę na szyję i skoczyć.

Zmierzyła wzrokiem ciało. Marcus Nielsen był dość szczupły i niezbyt wysoki. Mimo to zwłoki musiały ważyć jakieś siedemdziesiąt kilo.

– Że też wytrzymał ciężar – mruknęła pod nosem.

– Masz na myśli hak?

– Mhm.

Nilsson wyprostował plecy i przyjrzał się hakowi.

– Dom budowano porządnie. To nie fuszerka, taka jak w wielu mieszkaniach z lat siedemdziesiątych.

– Chcesz powiedzieć, że gdyby mieszkał w jednym z tamtych, toby przeżył?

Podeszła do regału i wzięła do rąk stojącą na wysokości oczu fotografię w ramkach: Nielsen z jakimś kilkunastoletnim chłopcem i parą w średnim wieku. Zapewne z młodszym bratem i rodzicami. Białe litery w dolnym rogu informowały, że zdjęcie zrobiono dziesiątego lipca dwa tysiące szóstego roku, a więc ubiegłego lata.

Wyglądało to jak fotografia z urlopu. Siedzieli w jakiejś tawernie, w tle widniały białe domki o jasnoniebieskich drzwiach. Pewnie pojechali na którąś z greckich wysp, pomyślała Margit. Przyjemna rodzinna podróż. Nie mieli pojęcia, co ich czeka.

Zmarły był uderzająco podobny do matki, miał takie same wąskie oczy i prosty nos. Ona była szatynką, być może on też, zanim zdecydował się ufarbować włosy. Miał twarz szczerą, otwartą i inteligentną. Na pewno nie wyglądał jak ktoś przytłoczony wielkim smutkiem, który czternaście miesięcy później doprowadzi go do samobójstwa.

Jego brat wdał się w ojca: obaj byli blondynami z lekką nadwagą. Tata obejmował ramiona pulchnego młodszego syna i uśmiechał się szeroko do obiektywu. Pewnie zdjęcie zrobił im kelner.

– Sympatycznie wyglądał – zauważyła Margit.

– Tak jak większość, przynajmniej dopóki nie umrą.

Odpowiedź nie była sarkastyczna, stanowiła jedynie suche stwierdzenie faktu.

Policyjny humor, pomyślała Margit. Sposób, by się zdystansować od tragedii.

Zamyślona odstawiła zdjęcie na półkę. Wiedziała, że ojciec chłopaka pracuje w gminie, a matka jest pielęgniarką. Młodszy brat wciąż z nimi mieszkał i chodził do trzeciej klasy gimnazjum.

Tak samo jak jej Anna.

Być może była to ostatnia fotografia, jaką zrobiono całej rodzinie. Więcej nie będzie. Trzeba szybko powiadomić rodziców… Margit nie paliła się do tego.

Nilsson wyjął coś ze swojej dużej czarnej torby i zniknął w łazience.

– Są jakieś ślady, które świadczyłyby o tym, że to nie samobójstwo? – powiedziała do jego pleców.

Nie odwracając się, pokręcił głową.

– Nie na tym etapie. Oczywiście zabezpieczymy odciski palców i inne ślady biologiczne, o ile jakieś są.

– Gdzie jest dziewczyna, która go znalazła?

– Siedzi w kuchni z Torunn. Była w strasznym szoku, kiedy się zjawiliśmy.

– Nic dziwnego. W tych okolicznościach…

Margit zerknęła po raz ostatni na książki stojące na regale. Wiele z nich miało angielskie tytuły nawiązujące do różnych dziedzin psychologii. Na biurku leżały kolejne, pewnie lektury na zajęcia.

– Studiował psychologię na uniwersytecie w Sztokholmie – stwierdziła Margit. – Zastanawiam się, czy sam miał problemy psychiczne.

Nilsson pokazał się w drzwiach.

– Chcesz powiedzieć: takie, przez które człowiek odbiera sobie życie.

4

Nora Linde spoglądała ze zmęczeniem na bałagan w pokoju syna. Odkąd jej separacja z Henrikiem stała się faktem, Adam coraz częściej uciekał do komputera. Na podłodze rósł stos ubrań, a on siedział jak przyklejony do monitora i wisiał na czacie albo grał. Zupełnie jakby wolał wirtualny świat od rzeczywistości. Nie odzywał się, gdy do niego mówiła, nie chciał nawet jeść kolacji przy stole, żeby nie tracić cennego czasu.

Usiłowała wytyczyć jakieś granice, ale nie było to proste, bo ona i Henrik mieli na ten temat różne poglądy. Co z tego, że upierała się przy ograniczonej liczbie godzin dziennie, skoro Henrik pozwalał grać chłopcom tyle, ile chcieli, gdy mieszkali u niego. O ile trudno im się było dogadać we wspólnym życiu, o tyle teraz sytuacja wyglądała niemal beznadziejnie.

Pół roku wcześniej dowiedziała się o niewierności Henrika i zaledwie kilka tygodni później z profesjonalną skutecznością – bądź co bądź była prawniczką – złożyła w sądzie wszystkie dokumenty związane z rozwodem. Ponieważ mieli dzieci poniżej szesnastego roku życia, przed rozwiązaniem małżeństwa musieli odczekać przepisowe sześć miesięcy – okres na zastanowienie.

Nora nie potrzebowała czasu na zastanowienie. Miała całkowitą pewność, że nie chce być dłużej żoną Henrika. Ledwie potrafili zamienić dwa słowa bez kłótni i zwlekała, jak mogła najdłużej, za każdym razem, gdy musiała do niego zadzwonić. Czasem jednak nie dało się tego uniknąć. Wychowywanie siedmio- i dwunastolatka nieustannie wymagało omówienia jakichś spraw.

Za każdym razem, gdy Nora wybierała numer Henrika, miała nadzieję, że włączy się automatyczna sekretarka.

Najgorzej było, gdy odbierała Marie, nowa kobieta Henrika. Latem zamieszkała z nim i szybko zadomowiła się w szeregowcu w Saltsjöbaden, w którym Nora spędziła z Henrikiem tak wiele lat. Marie miała dźwięczny, trochę przenikliwy głos i mówiła szybko, jakby była zdyszana, jakby świat nieustannie ją zdumiewał. „MarieafGrénier” – wyrzucała z siebie na jednym oddechu.

Za każdym razem Nora myślała z goryczą, że teraz była teściowa powinna być zadowolona. Jej wspaniały syn, radiolog, wreszcie znalazł kobietę, która potrafi zachować się na salonach. Co prawda wywodziła się z drobnej szlachty, ale rodzina była wpisana do księgi szwedzkich rodów szlacheckich i Marie wychowywała się w dworku.

Dokładnie kogoś takiego od lat życzyła sobie Monica Linde, matka Henrika. Nie Nory, która ukończyła prawo, ale była pierwszą osobą w swojej rodzinie mającą wyższe wykształcenie.

Niedługo Simon będzie miał urodziny. Bez względu na to, co sądzi o Henriku, będzie je musiała obchodzić razem z nim. Na myśl o przyjęciu urodzinowym przewracało jej się w brzuchu.

Trąciła stopą stertę brudnych ubrań na podłodze. Wiedziała, że Adam ogląda telewizję w dużym pokoju.

– Adam! – krzyknęła w tamtą stronę. – Chodź i tu posprzątaj!

Minęło kilka sekund i nic. Zawołała jeszcze raz, ostrzej.

– Adam!

Dźwięk zbliżających się kroków świadczył o tym, że ton podziałał. Zjawił się jej nadąsany syn.

– Musisz ciągle zrzędzić?

Poczuła narastającą irytację, choć była to ostatnia rzecz, jakiej chciała.

– Zrzędzę dlatego, że mnie do tego zmuszasz. Gdybyś trochę bardziej uważał, nie musiałabym tego robić.

– Tata tak nie zrzędzi.

Norę zabolały te słowa. Adam z niezawodną precyzją rzucił uwagę, która trafiła w czuły punkt.

– Teraz jesteś u mnie, nie u taty.

Natychmiast pożałowała tych słów, ale nie potrafiła się powstrzymać.

– Poza tym tata ma pomoc domową, a nas na to nie stać.

Jedyną odpowiedzią było pogardliwe spojrzenie.

Przecież chcę, żeby się dobrze u mnie czuli, pomyślała Nora. Dlaczego zawsze kończy się tak, że na nich narzekam?

Jakby na potwierdzenie swoich ponurych myśli dostrzegła swoje odbicie w lustrze na ścianie.

Zawsze była szczupła, teraz wydawała się wręcz wychudzona. Gdyby cukrzyca nie zmuszała jej do regularnych posiłków, zapominałaby o jedzeniu; w ciągu ostatnich sześciu miesięcy zupełnie straciła apetyt. Sięgające do ramion rudoblond włosy należałoby przyciąć. Oczy miała podkrążone.

Wiedziała, że nie śpi tyle, ile powinna, ale nie miała pojęcia, jak mogłaby to zmienić. W teczce czekał stos dokumentów z banku i przed poniedziałkiem musiała je przejrzeć. Znów posiedzi do późna…

– Pomogę ci – zaproponowała, usiłując załagodzić sytuację, i pochyliła się, by podnieść parę brudnych slipów leżących pod łóżkiem.

– Mhm.

Nawet na nią nie spojrzał.

– Adam, daj spokój. Wiem, że to nie jest łatwe, ale musimy spróbować.

– Mhm – mruknął znowu.

Położyła mu dłoń na ramieniu.

– Proszę cię… – zebrała się w sobie. – Może w przyszły weekend pojechalibyśmy do Sandhamn? Jeśli chcesz, możesz zabrać jakiegoś kolegę. Tata wybiera się na konferencję, więc będziecie u mnie przez dwa weekendy z rzędu.

Na szczupłej twarzy syna pojawił się słaby uśmiech.

Obaj chłopcy uwielbiali wyjeżdżać na wyspę zwłaszcza teraz, gdy przeprowadzili się do willi Brandów, chyba najpiękniejszego domu w Sandhamn, który Nora kilka lat temu odziedziczyła po swojej sąsiadce Signe Brand.

Latem wspólnymi siłami odnowili trochę dom i wytapetowali sypialnię. Nawet Simon nauczył się równo rozprowadzać klej do tapet. Tak się skupiał na tym, co robił, że niemal dostawał zeza.

Przeprowadzili się nie tylko na Sandhamn. Nora wynajmowała teraz jasne trzypokojowe mieszkanie w centrum Saltsjöbaden. Chłopcy dzielili większą sypialnię, ona miała mniejszą. Kuchnia była przestronna i słoneczna, podobnie jak duży pokój i małe pomieszczenie przy kuchni, do którego udało jej się wcisnąć biurko, dzięki czemu zyskała własny kącik do pracy. Mieszkanie dzielił jakiś kwadrans drogi od ich dawnego domu.

Głos Adama wyrwał ją z zamyślenia.

– Mogę zabrać Willego?

William Åkerman był najlepszym przyjacielem Adama, odkąd poszli do czwartej klasy. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy, gdy Adam próbował się przyzwyczaić do mieszkania na przemian u ojca i u matki, chłopcy stali się sobie jeszcze bliżsi.

Położyła mu rękę na ramieniu i przytuliła go. W dzieciństwie miał niemal białe włosy; teraz przybrały kolor piasku. Nie były tak ciemne jak u Henrika, ale poza tym syn wydawał się kopią ojca.

– Oczywiście, że może z nami jechać.

– Dziękuję, mamo.

Ton Adama złagodniał i Nora poczuła, jakby kamień spadł jej z serca.

Pomyślała o Thomasie, swoim przyjacielu z dzieciństwa i ojcu chrzestnym Simona. Miał letni domek na Harö, dziesięć minut łódką od Sandhamn. Czy powinna do niego zadzwonić i powiedzieć, że w przyszły weekend wybierają się na wyspę?

5

Zbliżając się do kuchni, Margit usłyszała stłumiony szloch i czyjś uspokajający głos. Weszła do środka i zobaczyła płaczącą młodą kobietę, która siedziała przy okrągłym stole. Obok niej usiadła około trzydziestopięcioletnia policjantka, którą Margit już kiedyś widziała. Torunn.

– To jest Amanda – oznajmiła Torunn i wstała, robiąc Margit miejsce.

– Jak się czujesz? – spytała Margit, siadając.

– Kiepsko – wyszeptała Amanda.

– Rozumiem, że to dla ciebie trudne, ale czy mogłabyś mi opowiedzieć, jak znalazłaś swojego przyjaciela?

– Umówiliśmy się, że dziś się spotkamy. Mamy zadanie na jutro i mieliśmy je zrobić dziś przed południem.

Miała wielkie oczy i ciemne rzęsy sklejone łzami.

– Jesteście przyjaciółmi z roku?

– Tak. Studiujemy razem psychologię. – Twarz dziewczyny ściągnął grymas. – To znaczy studiowaliśmy.

Margit poklepała ją po ramieniu.

– Pamiętasz, czy drzwi były otwarte, kiedy tu przyszłaś?

– Chyba były zamknięte.

– Od środka? Masz klucz?

Amanda pokręciła głową.

– Nie były zamknięte na klucz. Najpierw zapukałam, ale kiedy Marcus nie otwierał, nacisnęłam klamkę i weszłam.

Przerwała na wspomnienie tego, co zobaczyła jakieś pół godziny wcześniej. Wargi jej zadrżały i przycisnęła do nich pięść, żeby znów nie wybuchnąć płaczem.

Margit czekała, nie chciała dziewczyny ponaglać.

– I on tam po prostu wisiał – powiedziała w końcu Amanda. – Pod sufitem. I patrzył na mnie, chociaż nie żył. Przez cały czas na mnie patrzył.

Ukryła twarz w dłoniach.

– Czy kiedy tutaj szłaś, widziałaś kogoś na korytarzu?

– Nie, wszyscy spali. Jest przecież dość wcześnie.

Margit położyła dłoń na ręce Amandy.

– Jesteś pewna, że na nikogo nie zwróciłaś uwagi?

Z korytarza dobiegły głosy zbliżających się ludzi. Margit zakładała, że to personel medyczny, który przyjechał po ciało. Nilsson pewnie skończył swoją robotę.

– Nikogo nie pamiętam – powtórzyła Amanda.

– Ty i Marcus byliście bliskimi przyjaciółmi?

– Tak. – Amanda sięgnęła po stojącą na stole szklankę z wodą i upiła kilka łyków. – To znaczy razem się uczyliśmy. Robiliśmy tak w ostatnich semestrach. Równocześnie zaczęliśmy studia na uniwersytecie. Ale nie byliśmy ze sobą ani nic takiego.

– Czym się ostatnio zajmowaliście?

– Chodziliśmy na kurs „Grupy i procesy grupowe” i zaczęliśmy przygotowywać referaty.

– Wiesz, czy Marcus miał komputer?

Na twarzy dziewczyny dało się dostrzec zdezorientowanie, jakby nie do końca zrozumiała pytanie.

– Oczywiście, że miał.

– Nie możemy go znaleźć.

Minęło kilka sekund. Amanda wydawała się zastanawiać.

– Sprawdzaliście w jego plecaku? Albo w łóżku? Kiedy pisał, najczęściej leżał w łóżku.

– Nie siadał przy biurku?

– Nie, tam miał inne rzeczy.

– Wiesz, czy miał w pokoju drukarkę?

– Nie, nie wydaje mi się. W każdym razie żadnej nie widziałam.

– Jesteś tego pewna?

Amanda pokiwała głową.

– To gdzie robił wydruki? – spytała Margit.

Twarz młodej kobiety powoli odzyskiwała kolory. Amanda wydawała się bardziej opanowana, ale wciąż nerwowo obciągała rękawy sweterka. Były już tak rozciągnięte, że sięgały jej do połowy dłoni.

– Na uniwersytecie jest drukarka, z której można korzystać. Większość ludzi tak robi, ja też.

I nic dziwnego, pomyślała Margit. Samobójstwa często bywają zaplanowane wcześniej. Jeśli Marcus Nielsen nie miał własnej drukarki, zadbał pewnie, by gdzie indziej wydrukować list pożegnalny. Mógł przygotowywać swoje samobójstwo tygodniami, może nawet miesiącami.

Jedyną rzeczą, która nie zgadzała się do końca, było to, że poprosił Amandę, by przyszła dziś rano. Ale może chciał, żeby ktoś go szybko znalazł?

– Kiedy się umówiliście na dzisiejsze spotkanie?

– W piątek w bibliotece, kiedy nie zdążyliśmy skończyć zadania.

Margit wyprostowała plecy. Krzesło było twarde i niewygodne; na pewno nie kosztowało wiele. Ale przecież studenckie mieszkania nie słynęły z drogiego wyposażenia.

– Czy Marcus w ostatnim czasie zachowywał się jakoś inaczej? Był zdenerwowany albo przygnębiony?

Amanda pokręciła głową.

– Nie, był taki jak zawsze. To dlatego nie potrafię pojąć…

Głos jej się załamał. Znów popłynęły łzy.

Margit czekała, aż dziewczyna się uspokoi. Gdy skończą rozmowę, trzeba ją będzie odesłać do domu wozem policyjnym.

– Wspominał kiedyś o popełnieniu samobójstwa? – spytała po chwili.

– Nie, absolutnie nie. – Amanda powiedziała to szybko i z naciskiem w głosie.

– Jesteś tego całkowicie pewna?

– Tak.

– I byliście tak bliskimi przyjaciółmi, że zauważyłabyś, gdyby coś go dręczyło?

Amanda tak mocno pokiwała głową, że ciemne włosy opadły jej na czoło i zasłoniły twarz.

– Tak, rozmawialiśmy o wielu sprawach.

Margit pochyliła się nad stołem.

– Muszę cię o to zapytać, chociaż wyda ci się to trudne. Czy przychodzi ci do głowy jakiś powód, dla którego mógłby chcieć umrzeć?

– Nie, mówiłam przecież – stwierdziła dobitnie Amanda i popatrzyła Margit prosto w oczy. – Marcus nie był przygnębiony. Nigdy nie lubił rzucać się w oczy, ale to nie ma nic do rzeczy.

Samobójcy nie zawsze opowiadają o swoich planach, pomyślała Margit. Statystyki mówiły jednak same za siebie. Przyjaciele i rodzina zazwyczaj uparcie twierdzili, że nie było żadnych oznak zapowiadających nieszczęście – to niemal reguła.

Nagły ruch sprawił, że odwróciła głowę. Do kuchni wszedł właśnie wysoki mężczyzna.

Jego jasne włosy gdzieniegdzie przetykane siwizną były zmierzwione, jakby przed chwilą przeczesał je palcami. Oczy zdawały się nieco opuchnięte. Plecy miał lekko zgarbione. Wyglądał na wyrwanego z ciężkiego snu.

Bardziej wyczuła, niż zauważyła, że Thomas lekko utyka. Przypomniała sobie, jak bliski był śmierci na lodzie ubiegłej zimy niedaleko Sandhamn.

– Thomas.

Pamiętnik: 24 października 1976

Jutro już pora. Mam się stawić na wyspie Rindö, niedaleko Vaxholm, gdzie mieści się Akademia Piechoty Morskiej.

Tata obiecał, że mnie zawiezie, mam się stawić na służbę już o ósmej rano. Musimy wyjechać o szóstej, żeby zdążyć.

O miejsce ubiegało się niemal tysiąc osób, czterysta przyjęto w ramach dodatkowego poboru. Zaakceptowano tylko pięć procent. Z tego zwykle szkolenie kończy około dwóch trzecich.

Tata jest dumny, nie próbuje tego ukrywać. Był w wojsku kucharzem. Wydawał się nawet trochę zazdrosny, gdy mu powiedziałem, gdzie się ubiegam o przyjęcie.

Mama się zaniepokoiła, gdy przyszła wiadomość, że zostałem przyjęty.

– Naprawdę chcesz robić takie rzeczy?

Wyszczerzyłem tylko zęby. Już widziałem siebie w zielonym berecie ze złotym trójzębem.

Znak komandosów piechoty morskiej.

Gdy miałem dziesięć lat, pojechaliśmy całą rodziną do Sztokholmu. Poszliśmy na zamek królewski, a przy Skeppsbron stało kilka wojskowych łodzi.

Odchodziliśmy stamtąd, gdy przymaszerowali żołnierze. Wszyscy mieli zielone berety, szli w szeregu, miarowym krokiem. Wszyscy wyglądali tak samo: surowi, z poważnym wyrazem twarzy. Jeden z nich, mijając nas, mrugnął do mnie. Jakbym był jednym z nich.

Gapiłem się z otwartymi ustami.

– Kto to był? – spytałem.

– Piechota morska – odparł tata. – Elitarna jednostka.

– Piechota morska – powtórzyłem i wsunąłem dłoń w jego rękę. – Kiedy urosnę, zostanę jednym z nich.Niedziela

(drugi tydzień)

17

Gdy Thomas otworzył oczy, elektroniczny budzik wskazywał siedemnaście po szóstej. Zasnął koło północy i nie zaszkodziłoby, gdyby pospał jeszcze godzinę, ale i tak czuł się wypoczęty.

Obok niego spała Pernilla. Leżała na boku, jedna ręka spoczywała na brzuchu, jakby podświadomie chroniła dziecko.

Thomas przyglądał jej się z mieszanką szczęścia i niepokoju. To był cud, że znów była w ciąży. Poprzednim razem potrzebowali długiego procesu, z terapią hormonalną i sztucznym zapłodnieniem. Gdy Emily niespodziewanie zmarła w wieku trzech miesięcy, utrata była niemal nie do zniesienia.

Nie istniało żadne racjonalne wytłumaczenie, że udało im się bez żadnej pomocy spłodzić dziecko. Ale Thomas czuł głęboką wdzięczność, że tak się właśnie stało.

Na komodzie pod oknem stało oprawione w ramki zdjęcie Emily. Leżała naga na różowym ręczniku, świeżo wykąpana. Uśmiechała się – to był jeden z jej pierwszych uśmiechów. Zrobili jej to zdjęcie na kilka dni przed jej śmiercią i przez długi czas Thomas nie potrafił się zmusić, by na nie spojrzeć, a już tym bardziej postawić je w jakimś widocznym miejscu. Kilka tygodni temu Pernilla po prostu je tu postawiła i ku swemu zdumieniu stwierdził, że lubi je tu mieć.

Teraz często spoglądał na córkę tuż przed zaśnięciem i po raz pierwszy od jej śmierci pamiętał tę radość, jaką czuli, gdy z nimi była.

Oby tylko teraz wszystko poszło dobrze.

Poronienie załamałoby ich oboje; gdyby tak się miało stać, to byłoby lepiej, gdyby Pernilla nie zaszła ponownie w ciążę. Był tego pewny.

Przerzucił nogi nad brzegiem łóżka i jak zwykle zachwiał się, wstając. Przyzwyczajenie się do tego dziwnego uczucia, gdy opierał śródstopie na podłodze, wymagało czasu i pewnie nigdy do końca nie przywyknie do tego, że jego ciało jest trwale okaleczone.

W szlafroku i boso przeszedł do kuchni i włączył ekspres do kawy. Gdy czarny napój był już gotowy, napełnił filiżankę i usiadł przy stole. Jego myśli natychmiast skupiły się na samobójstwie Marcusa Nielsena.

Spotkanie na komisariacie miało się zacząć o wpół do dziesiątej i jednym z jego priorytetów było dowiedzieć się więcej o ludziach, z którymi Marcus kontaktował się przed śmiercią. Może Cronwall albo Kaufman będą im w stanie odpowiedzieć na niektóre pytania.

Było dopiero wpół do dziewiątej. Na dworze było pięknie. Nora postanowiła, że posiedzi przez chwilę w słońcu, z filiżanką kawy, nim przyjdzie pora, by zrobić chłopcom śniadanie.

Gdy wyszła na schody, zobaczyła, że Olle Granlund siedzi przy pomostach. Pomachał jej na powitanie, a ona zrobiła to samo.

– I jak ci się mieszka w tym wielkim domu?! – zawołał.

Nora podeszła do niego i usiadła na starej drewnianej ławie z wyrzuconego na brzeg drewna. Jak daleko Nora sięgała pamięcią, ława zawsze tu stała.

– Zaczynamy się zadomawiać, ale wciąż czuć w nim obecność cioci Signe – odparła. – Za każdym razem, gdy bije zegar z Mory, wydaje mi się, że za chwilę ją zobaczę, jak wychodzi z kuchni.

Olle Granlund pochylił głowę.

– Signe kochała ten dom. To miejsce dużo dla niej znaczyło. Miło, że nie zrobiłaś dużo przeróbek i zachowujesz je w dawnej formie.

Nora obróciła w palcach filiżankę.

– Byłoby dziwnie, gdybym po prostu wyniosła wszystkie meble Signe. Wciąż czuję, że to jej dom, choć może to głupio brzmi.

– Wcale tak nie uważam. Rozumiem, że za nią tęsknisz.

– I to bardzo. Naprawdę ją lubiłam.

– Nie ty jedna.

Posłał jej takie szelmowskie spojrzenie, że Nora natychmiast pojęła, co miał na myśli.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – spytała i szturchnęła go lekko łokciem. – Nigdy mi o tym nie mówiłeś.

Olle Granlund zmrużył oczy w słońcu i odparł:

– Była przecież o dziesięć lat starsza, ale muszę przyznać, że strasznie wpadła mi w oko, kiedy miałem dwadzieścia lat.

Nora oparła plecy o szopę, przy której stała ławka.

– A to coś nowego! Teraz musisz mi opowiedzieć więcej.

Olle Granlund miał zadowoloną minę, jakby znów był młodym zalotnikiem.

– Spróbowałem uderzyć do niej w noc świętojańską, kiedy dali mi przepustkę z wojska. To musiało być latem tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego ósmego. Przyjechałem z Korsö w pięknym, zielonym mundurze i próbowałem zrobić na niej jak najlepsze wrażenie.

– Udało ci się?

– Nic z tego nie wyszło. – Wyszczerzył zęby. – Spróbowałem zaprosić ją na kawę, ale z miejsca mnie zbyła. „A co niby taki młody przystojniak jak ty miałby do roboty z taką starą babą?”, powiedziała. Nie potrafiłem jej namówić.

– Cała Signe, że tak powiem.

– Tak. Mówiłem przecież, że była bardzo stanowcza. Musiałem stamtąd uciekać z podkulonym ogonem. Ale zawsze się dobrze dogadywaliśmy, ona i ja.

Przed oczami Nory pojawił się obraz Signe. Bystre spojrzenie, stanowcza mina, która szybko łagodniała, gdy przybiegali do niej Adam i Simon, żeby wyprosić jakieś smakołyki.

– Wiesz może, dlaczego nigdy nie wyszła za mąż? Zawsze się zastanawiałam, ale nigdy nie ośmieliłam się zapytać.

Szorstkie ręce Ollego Granlunda zacisnęły się na puszce snusu. Otworzył ją wprawnym ruchem.

– Mówiło się, że zakochała się w kimś, kto ją porzucił bez słowa wyjaśnienia.

– Co za smutny los.

– Tak, ale to tylko stare plotki i nie ręczę, czy są prawdziwe. Ponoć wydarzyło się to kilka lat po drugiej wojnie światowej, wtedy byłem jeszcze młodym chłopakiem.

– A potem mieszkała sama w tym wielkim domu. – Nora spojrzała na willę Brandów. – Przez wszystkie te lata.

– A teraz ty tu mieszkasz. – Olle Granlund wsunął puszkę snusu z powrotem do kieszeni. – Najwyższa pora, żeby zjawiła się nowa rodzina i wzięła ten dom w posiadanie. Taki wielki dom nie powinien stać pusty. Dobrze, że wprowadziłaś się tu z chłopcami.

Nora spojrzała na zegarek i wstała.

– À propos chłopców, już pora, żebym dała im śniadanie.

– Jeśli będziesz potrzebować jakiejś pomocy, wystarczy tylko powiedzieć. Wiesz, gdzie mnie znaleźć.

– Wielkie dzięki. – Nora uśmiechnęła się do niego ciepło. – Na pewno przyjdę szybciej, niż myślisz.

18

– Co w tej chwili wiemy o tych dwóch zgonach?

Dziadek jak zwykle usiadł u szczytu stołu. Było wpół do dziesiątej i zebrała się cała grupa.

Kalle Lidwall wyglądał rześko, za to Erik Blom sprawiał wrażenie zaspanego. Zaczesał do tyłu włosy z odrobiną żelu i popijał kawę z dużego papierowego kubka z 7-Eleven.

– Siedziało się wczoraj do późna? – spytała Karin Ek, siedząca naprzeciwko Erika.

– Można by tak powiedzieć.

– Pewnie masz nową dziewczynę, co? – rzuciła z rozbawioną miną. – To by było do ciebie podobne.

Nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Dziadek wtrącił:

– Do rzeczy. Zaczniecie?

Patrzył pytająco na Margit i Thomasa.

Thomas zdążył już powiesić na ścianie zdjęcia Fredella i Nielsena i teraz na nie wskazał.

– Chodzi o dwie osoby, które nie mają ze sobą żadnych oczywistych związków. W ciągu tygodnia po ich pierwszym i jedynym spotkaniu obaj nie żyją. Pierwszy z nich to student psychologii, który wychował się w Täby, drugi był rencistą, dawnym nauczycielem gimnastyki, zamieszkałym na południe od Sztokholmu. Wszystko wskazuje na to, że pierwszy zgon nastąpił wskutek samobójstwa, możliwe, że drugi również, ale w tej chwili nie da się tego ocenić. Nie ma żadnych wyraźnych znaków świadczących o tym, że popełniono przestępstwo, ale sytuacja jest dość dziwna.

Dziadek odchrząknął.

– Możesz powiedzieć coś więcej o śmierci Fredella? – spytał.

– Jutro mają przeprowadzić sekcję – powiedziała Margit. – Wtedy powinniśmy się dowiedzieć, czy został zamordowany, czy może utopił się z własnej woli. Był ciężko chory, a jego żona się zaklina, że nie miał żadnych wrogów.

– Gdybyśmy założyli, że Marcus Nielsen nie popełnił samobójstwa, to co miałby do powiedzenia na jego temat lekarz sądowy? – spytał Dziadek. – Na przykład, czy możemy być pewni, że na pewno zginął tam?

Thomas przejrzał jakieś papiery i odparł:

– Wiadomo, że zmarł wskutek powieszenia, doszło do punktowego krwawienia w oczach, które by nie nastąpiło, gdyby był martwy, zanim nałożono mu pętlę na szyję.

– Poza tym na nogach były plamy opadowe, a więc gdyby powieszenie zostało zaaranżowane, by zatuszować fakt, że zamordowano go gdzie indziej, plamy opadowe powinny wyglądać inaczej – wtrąciła Margit.

– Tak, tak – przerwał jej Dziadek. – Wiem, jak pojawiają się plamy opadowe. Ale czy znaleźliśmy coś konkretnego, co by świadczyło o tym, że sam nie odebrał sobie życia?

– No cóż – odezwał się Thomas – list pożegnalny nie był podpisany i nie udało nam się znaleźć jego komputera. Rodzice potwierdzili, że miał go ze sobą na dzień przed śmiercią. To, że laptopa nigdzie nie ma, chyba najbardziej rzuca się w oczy.

– Czyli nie mamy żadnych jednoznacznych dowodów. – Dziadek odchylił się na krześle i wciągnął powietrze. – A co z resztą? Wrogowie? Długi? Problemy z przeszłości?

– Mogę się temu przyjrzeć – zaproponował natychmiast Erik. – Karin może mi pomóc poszukać informacji.

Spojrzał na nią pytająco, a ona w odpowiedzi życzliwie kiwnęła głową. Ich asystentka miała słabość do Erika Bloma, nie było co do tego żadnych wątpliwości.

– Dobrze – odezwała się Margit. – Zobaczcie, co uda wam się znaleźć, może Fredella i Nielsena łączyło coś, o czym jeszcze nie wiemy. Thomas i ja zajmiemy się ludźmi, których Marcus Nielsen spotkał w ostatnim okresie przed śmiercią. Pojedziemy dzisiaj do nich.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: