Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Teofrast polski. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Teofrast polski. Tom 1 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 314 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Tom I.

PE­TERS­BURG.

NA­KŁA­DEM B. M. WOLF­FA.

1851.

Po­zwo­lo­no dru­ko­wać pod wa­run­kiem zło­że­nia w Ko­mi­te­cie Cen­zu­ry pra­wem prze­pi­sa­nej licz­by exem­pla­rzy. Pe­ters­burg, d. 25 Paź­dzier­ni­ka 1849 roku.

Cen­zor J. Sreż­niew­ski.

Czcion­ka­mi K. Kraya.

PRZED­MO­WA.

Do Le­ona Try­pol­skie­go, do­bre­go mo­je­go przy­ja­cie­la.

Za­dzi­wi lo Cie­bie może, ie nie bę­dąc, jak to mó­wią, afi­lio­wa­nym do na­szej li­te­ra­lu­ry, znaj­dziesz Two­je na­zwi­sko na cze­le two­ru li­te­rac­kie­go. Ale prze­sta­niesz sic dzi­wić, jak przy­po­mnisz so­bie te związ­ki przy­jaź­ni i zgod­no­ści, w głów­nych przy­najm­niej za­sa­dach, któ­re nas za­wsze łą­czy­ły. Że­by­śmy mie­li wio­ski do roz­da­nia, bez wąt­pie­nia mię­dzy nami moż­niej­szy po­trzeb­ne­mu by z nich się udzie­lił. Ale nie­ste­ty, wszyst­kie za­so­by ma­te­ry­al­ne zni­kły bez po­wro­tu, zo­sta­ło tyl­ko to, co naj­nie-for­tun­niej­sze ko­le­je od­jąi nam nie mogą – uczu­cia ser­ca i ja­kieś przy­mio­ty umy­słu.

Za­pew­ne, że i ta ostat­nia na­sza spu­ści­zna może byi naw za­prze­czo­ną; bo je­że­li zwy­kle je­ste­śmy wiel­ce

.

sa­mo­rzut­ni my­ślach i mo­wie, z dru­giej stro­ny do­ga­nia­my się do­wo­dow, ile razy ktoś się przy­zna­je do po­sia­da­nia cze­go­kol­wiek, choć­by tyl­ko wła­sno­ści poło-io­nej w kra­inach bez­cie­le­snych. Ja­kie więc ulrzy­ma-niy się przy tych przy­mio­tach o któ­rych wspo­mnia­łem, kie­dy ża­den s nas po­pi­sać się nie moie, ani że otrzy­mał prem­tum Mon­lyona na do­bro­czyn­ność, ani ie ma sto­pień aka­de­mic­ki, ani na­wet wzią­to­ścią u wspó­to­by­wa-le­lów, ta­kie­go ro­dza­ju, kto­rą wszyst­kie cno­ty i za­słu­gi ich ulu­bień­ca roz­sze­rza mi­kro­sko­pic­snem szkłem stron-noki, przy­najm­niej do­pó­ki inny szczę­śliw­szy nie wy­ru­gu­je go z ich mi­ło­ści.

Cn do mnie, nig­dy nie lu­bi­łem cho­dzić po bi­tym go­ściń­cu, a lem mniej zbie­rać kre­ski dla opi­nij, któ­re z prze­ko­na­nia po­ślu­bi­łem.

Zresz­tą te li­te­ral­ne do­wo­dy, tak sza­now­ne w pra­wo­daw­stwie cy­wil­nem, i kar­nem: bo in foro exter­no kla­dą ko­niec ic­szel­kim roz­ter­kom, by­najm­niej sią nie dają roz­cią­gać do tych sta­no­wisk, gdzie in­nej ju­ryz­dyk­cyi nie­ma oprócz su­mie­nia, oświe­co­ne­go chrze­ściań­ską po­chod­nią, I przy­ro­dzo­ne­go roz­sąd­ku, opar­te­go na ja­kiej­kol­wiek na­uce. Moż­na być po­czci­wym czło­wie­kiem w ob­li­czu pra­wa, i my sami za Ia­kie­go by­śmy go uzna­li, pia­stu­jąc urząd są­dow­ni­czy: bo sę­dzia nie jesl twór­cą ale uy­ko­nij­Ka­czrm pra­wa, co nie prze­szka­dza, że ten po­czci­wy­czło­wiek może być bar­dzo grzesz­nym w ob­li­czu su­mie­nia.

Mie wiem, mój dro­gi Le­onie, czy je­steś człon­kiem ja­kie­go To­wa­rzy­stwa uczo­ne­go, czy na­wet od­by­łeś czte­ry kur­są nauk, ani sły­sza­łem byś jaki kom­pro­mu osą­dził, nie czy­ta­łem o To­bie wzmian­ki ie Bi­blio­te­ce War­szaw­skiej, ani w Athe­na­eum, ani w Ty­go­dni­ku Pe­lers­burg-nkim, a jed­nak nad­to dłu­go z Tobą ob­co­wa­łem, bym nie miał wie­dzieć żeś świa­tły i uczo­ny.

Po­wo­do­wa­ny oso­bliw­szym sza­cun­kiem dla Cie­bie, po­świę­cam To­bie to moje pi­sem­ko, ozdo­bio­ne może nie­co zu­chwa­łą fir­mą: Teo­j­ra­sta pol­skie­go; wszak­że nie umia­łem mu do­brać wła­ściw­szej, wy­sta­wu­jąe rysy cha­rak­te­rów ludz­kich. I nie bez slusz­no­ści, ofia­ru­ję wzo­ry z na­tu­ry wzię­te czło­wie­ko­wi, któ­ry, ży­jąc wy­łącz­nie w świe­cie uczu­cio­wym, zdo­ła oce­nić ba­da­nia mo­ral­ne ty­pów, na ja­kie mniej-tcię­cej ludz­kość się po­dzie­la. Bo nie osza­co­wa­tu­szy na­le­ży­cie cha­rak­te­rów, z któ­re­mi się czę­sto spo­ty­ka­my w spo­łecz­no­ści, ty­cie uczu­cio­we co krok musi do­pro­wa­dzać do do­tkli­wych za­wie­dzeń. Nie­ste­ty… przy naj­zim­niejsz'ej roz­wa­dze, kloż tego nie do­świad­czył? a cóż do­pie­ro kie­dy skłon­ność do po­kła­da­nia to każ­dym uf­no­ści, owa sła­bość dusz szla­chet­nych, nie jest przez nie kie­ro­wa­ną!

Pi­smo ni­niej­sze, jak wszyst­kie moje pi­sma, ma jed­ną za­le­tę, a tą jest naj­skru­pu­lat­niej­sza su­mien­ność. Moge bią­dzić w mo­ich zda­niach, moge grze­szyć nie­do­stat­kiem wia­do­mo­ści, za­nie­dba­niem form gram­ma­tycz­nych, bra­kiem­jędr­no­ści w sty­lu, roz­wle­kło­ścią, lek­ce­wa­że­niem twier­dzeń osób, jak­kol­wiek nie­przy­no­szą­cych za sobą świa­dec­twa nie­omyl­no­ści, wszak­że za­wsze po­waż­nych pod wzglą­dem uczo­no­ści i ktoż wy­li­czyć zdo­ła wszyst­kie wady, któ­rym pod­paść mo­głem? ale to pew­na, że we mnie żadnćj ob­łu­dy do­pa­trzyć nie spo­sób. To co kie­dy­kol­wiek na­pi­sa­łem, temu wie­rzę, a z mo­ich wie­rzeń nig­dy ni­ko­mu i ni­cze­mu naj­mniej­sze­go ustęp­stwa nie zro­bi­łem,: Wy­la­łem sie­bie cał­ko­wi­cie w mo­ich pi­smach, i wła­snej na­tu­ry nie po­kry­łem nig­dy sztu­ką, li lo się od­wa­ża sta­nąć przed pu­blicz­no­ścią z pi­smem w ręku, po­wi­nien wie­dzieć, że po­wo­ła­nie pi­sa­rza jest za nad­to do­stoj­ne żeby się pla­mi­ło bez­su­mien­no­ścią, dla na­by­cia chwi­lo­wej wzię­to­ści. Nie oszczę­dza­no mnie roz­ma­ite­go ga­tun­ku wy­rzu­tów, któ­re je­że­li od­pła­ca­łem mil­cze­niem, lo je­dy­nie dla iego, że w mo­jim prze­ko­na­niu nie było K nich do­brej wia­ry, a tyl­ko chęć za­skar­bie­nia so­bie stron­nic­twa tych, któ­rych mi­łość lo­ła­sną ob­ra­zić mo­głem. Ale to pew­na, że nikt mnie do­tąd nie za­rzu­cił, że­bym to na­pi­sał kie­dy­kol­wiek, o czem bym nie był prze­ko­na­ny.

Znasz mnie do­brze, Le­onie, sam wiesz, że nie ubie­ga­łem się za po­pu­lar­no­ścią, bo nie mo­głem Ia­kie­go gwał­tu za­dać mo­jej na­tu­rze, żeby aż sza­co­wać tych, co ją u nas roz­da­ją. Od lal kil­ku­na­stu wi­dzę tyle pła­sko­ści uwień­czo­nych naj­dzi­wacz­nie­ju­zym en­tu­zy­azmem na­szej pu­blicz­no­ści, że praw­dzi­wie gdy­by mnie za­czę­ło chwa­lić, może czuł­bym sie­bie upo­ko­rzo­nym, i bez wąt­pie­nia stra­cił­bym od­wa­gę wziąść pió­ro do ręki, bo mię­dzy chwa­lą­cym a chwa­lo­nym musi być ko­niecz­nie ja­kaś stycz­ność umy­sło­wa, ale kie­dy mię­dzy nami jej nie­ma, a za­tem woię że mnie ga­nią, niech mnie na­wet prze­śla­du­ją; wszyst­ko to bę­dzie dla mnie rze­czą obo­jęt­ną. Za­py­tasz może, dla cze­góż nie pi­szę w ję­zy­ku in­nej.ipo­łecz­no­ści, a nie w tym, któ­ry je­dy­nie od tej pu­blicz­no­ści, mało ode­mnie ce­nio­nej, jesl zro­zu­mia­nym? I nie raz sam so­bie to py­ta­nie za­da­wa­łem, a nig­dy do­sta­tecz­nie go roz­wią­zać nie umia­łem, być może, że tego przy­czy­ną jest icy­gó­ro­wa­na, jak­kol­wiek za­ma­sko­wa­na mi­łość wła­sna, próż­ność, od któ­rej ża­den czło­wiek w zu­peł­no­ści wy­ła­mać się nic może… zde­rzyw­szy się w pier­si, wy­zna­ję, że bę­dąc krwią krwi, i ko­ścią ko­ści mo­jej spo­łecz­no­ści, nie mam ani tego twór­cze­go ge­niu­szu, ani tej głę­bo­kiej na­uki, któ­re są roz­po­wszech­nio­ne w kra­inach Za­cho­du, Gdy­bym wy­stą­pił z pi­smem tam zro­zu­mia­nem, a gdy­by go uwa­ża­no god­nem kry­ty­ki – co jesz­cze jest za­da­niem, – z pod niej beż szwan­ku bym nie imj­szedl. Je­że­li zda­rza mi się zro­zu­mieć cze­go ode­mnie chce na­sza kry­ty­ka pi­śmien­na – co nic czę­sto bywa, – mogę jej na­ga­ny przy­jąć za po­chwa­ły, jak lo JUŻ mą­drość na­ro­dów wy­rze­kła w pew­nem przy­sło­wiu;

ue tej po­cie­chy mieć nie moge z kry­ty­ką uksztal­co­nij czśe­iświa­ta. Tam ka­ide sło­wo jest strza­łą, każ­da myśl oy­niem świe­cą­cym, ale pa­lą­cym. Jed­na po­dob­na kry­ty­ka za­mknę­ła­by mój za­wód au­tor­ski. Bo tam pi­sarz bywa złym, pod­łym, pod­pa­la­czem mo­ral­nym, ale być nie może ani głu­pim, ani igno­ran­tem. Nie tak jak u nas, co lo uemi­ni pen­na rfeu­egan­da. Pan NN. praw­da że ni­cze­go się nie do­uczył, że nic nie wi­dział, że do żad­nej nad-gmin­no­śei to­wa­rzy­skiej nig­dy sie­bie nie przy­bli­żył, ale czło­wiek uczci­wy, do­bry są­siad, ma swo­ją par­tya na wy­bo­rach, u nie­go zbie­ra się mło­dzież na faj­ki, do­bry go­spo­darz – niech pi­sze so­bie zdrów: on zda­je się głu­pi, a czę­sto ge­nial­ne rze­czy sy­pie jak z rę­ka­wa. I pi­sze soUt Pan NN., i dru­ku­ją jego pi­sma, a na­wet się one ro­sprze­da­wu­ją, bo w nie­hyt­ność Je­go­mo­ści, do­bry i Pan Pod­sta­ro­sci».

Kto więc u nas pusz­cza swo­je nawę na oce­an au­tor­ski, bez wiel­kiej za­ro­zu­mia­ło­ści po­chle­biać so­bie może, że wiatr po­myśl­ny bę­dzie dmu­chał w jej ża­gle, przy­najm­niej czas ja­kiś. Wszak­że nie dla lego, żeby się po­bra­tać z au­to­ra­mi na­szy­mi, w łąk doj­rza­łym wie­ku wzią­łem się do pi­sa­nia. Ja­kąż al­bo­wiem czuć moge przy­jem­ność w kra­ka­niu z wro­na­mi, ma­jąc sa­mo­po­zna­nie, że oni kra­ka­ją a nie śpie­wa­ją; tern bar­dziej, że się od­zy­wa­jąc mię­dzy nimi, będę per­tur­ba­to­rem cho­ru, jak to je­den pi­sarz, wca­le nie kra­ka­ją­cy, wy­ra­ził. I

dla cze­góż ci­cho nie aie­dzę? Czy­by nie le­piej po­waż­nie mil­czeć, rzad­ko kie­dy się od­zy­wać, i lo la­ko­nicz­nie, albo przy­najm­niej ce­dząc każ­de słów­ko… Tem­bym mógł na­być w na­szej pu­blicz­no­ści od­gło­su ro­zum­ne­go męża, jesz­cze ła­twiej niż przez tu­zin­ko­wych za­gra­nicz­nych pism na­śla­do­wa­nie. Cóż mnie kor­ci pi­sać dla tych, któ­rzy mnie nie ro­zu­mie­ją. Otoż nie po­wiem że pi­szę dla kil­ku przy­ja­ciół, któ­rych ro­zu­miem i od któ­rych je­stem zro­zu­mia­ny, cho­ciaż co ty­dzień ko­mu­ni­ku­je­my so­bie na­sze pra­ce, kry­ty­ku­je­my sie­bie w żywe oczy nie­mi­ło­sier­nie, śmie­je­my się z.sobą naj­ser­decz­niej, i, po każ­dem na­szem ze­bra­niu, zda­je jią nam, że jesz­cze wię­cej się ko­cha­my; wszak­że je­że­li mam szcze­rą praw­dę po­wie­dzieć, po­ka­zu­je się, że pi­szę naj­wię­cej dla sie­bie sa­me­go.

Bo je­że­li mślisz, mój ko­cha­ny Le­onie, że mię­dzy świec­ki­mi pi­sa­rza­mi choć je­den zna­lazł się taki, któ­re­mu­by ja­kaś mi­łość, bądź dla kra­ju, bądź dla ziom­ków, bądź dla cze­goś in­ne­go, coby prze­kro­czy­ło ob­rę­by swo­je­go Ja, wło­ży­ła pió­ro do ręki: praw­dzi­wie masz prze­sa­dzo­ne wy­obra­że­nie o na­szym ce­chu. Po­słu­chaj mnie, ja ci wy­kry­ję wnę­trze każ­de­go au­to­ra, gdyż oni wszy­scy są na jed­ną for­mę ula­ni, ja­kie­kol­wiek by było stop­nio­wa­nie ich zdol­no­ści; tem śmie­lej tu moge wy­rzec praw­dę, że żad­nych nie mam obo­wiąz­ków jej taić. Nikt mnie nie wpro­wa­dził do upra­wy li­te­ra­tu­ry, ja­kie w niej po­sia­dłem sta­no­wi­sko, złe czy do­bre, to so­bie sa­me­mu wi­nie­nem; do żad­nej ko­le­ryi li­te­rac­kiej nig­dy nie na­le­ża­łem, żad­ne­mu stron­nic­twu nie uży­czy­łem mo­je­go pió­ra, ani jemu po­chle­bia­łem żeby wza­mian za te po­chleb­stwa otrzy­mać po­chi­ca­ły. Za­wsze by­łem wo­lon­ta-ry­uszem w woj­sku pi­smien­ni­czem. Wzglę­dem żad­ne­go pi­sa­rza nie za­cią­gną­łem dłu­gu wdziecz­no­sci, ani szu ka­łem utwo­rzyć dla sie­bie par­tye. Ni­czem nie przy­wa­bia­łem czy­tel­ni­ków do pism mo­ich, owszem dość cierp­ko ich od sie­bie od­strę­cza­łem. Je­że­li mnie czy­ta­ją to nie moja wina, bo nie tyl­ko że sie­bie nig­dy nie za­le­ca­łem, ale ile razy to było w mo­jej moż­no­ści, za­wsze u mo­ich przy­ja­ciół wy­pra­sza­łem się od wszel­kich ich po­chwał, ba na­wet czę­sto było u mnie upodo­ba­niem draż­nić mo­ich współ­bra­ci au­to­rów.

Owoż tedy bądź pew­ny, że żad­ne­mu z nas się nie zda­je żeby z jego pi­sma ja­kiś rze­czy­wi­sty po­ży­tek mógł spły­nąć na to­wa­rzy­stwo: bo gdy­by tak my­ślał, toby nie pi­sał ory­gi­nal­nych two­rów, ahby prze­kła­dał pi­sma, za gra­ni­cą w róż­nych cza­sach wy­da­ne, na swój ro-do­wi­ly ję­zyk; gdyż coby nie na­pi­sał, to samo już tam od da­ic­na nie­rów­nie le­piej było na­pi­sa­ne; – a ja mniej niż kto inny." bo je­stem prze­ko­na­ny, że czło­wiek bar­dzo mało rze­czy­wi­stych wia­do­mo­ści na­by­wa z ksią­żek, i Że kie­dy prze­sta­je czy­tać wte­dy do­pie­ro za­czy­na się uczyć. Nil novi sub soli, po­wie­dzial król mę­drzec, jesz­cze w cza­sie kie­dy pras dru­kar­skich nie zna no, a śmia­ło mo­że­my to samo po­wtó­rzyć od­kąd te pra­sy nic prze­sta­ją stu­kać.

ja­kież mogą być po­wo­dy tej pi­so­ma­nii, utrwa­la­ją­ce} swo­je pło­dy szka­rad­nym wy­na­laz­kiem Fau­sta, czy jak chcą nasi Twar­dow­skie­go, – gdyż le­gen­dy o jed­nym i dru­gim są dziw­nie do sie­bie po­dob­ne. We Fran­cyi, szcze­gól­nie przed ostat­nią re­wo­lu­cya, był wiel­kim bodź­cem do pi­sa­nia miły grosz co go księ­garz od­li­czał pi­sa­rzo­wi za jego rę­ko­pis. Wy­god­nie było pa­pier za­mie­niać na zło­to. I że tak było a nie in­a­czej, mamy tegn do­wód oczy­wi­sty: bo od­kąd księ­ga­rze prze­sta­li do­brze pła­cić, od­tąd Fran­cu­zi prze­sta­li pi­sać. Patrz co się sta­ło z dwo­ma naj­wię­cej płod­ny­mi pi­sa­rza­mi brze­gów Se­kwa­ny: je­den te­raz wy­łącz­nie zaj­mu­je się fa­bry­ką ko­szy­ków w Wer­sa­hi, a dru­gi aż w na­szych stre­fach szu­ka go­to­we­go chle­ba. Na­wet wiel­ki La­mar­ti­ne, do­pie­ro na­czel­nik na­ro­du, dziś do nas, w Pe­ters­bur­gu ży­ją­cych, roz­sy­ła li­sty strze­li­ste, gwał­ty krzy­cząc że­by­śmy pre­nu­me­ro­wa­li na kom­plet­ne wy­da­nie wszyst­kich jego pism; – o no­wych ani my­śli. O ! nam ła­kom­stwa wy­rzu­cać nie moż­na; bo, jak wia­do­mo, za na­sze wła­sne mi­ze­rac­twa pi­sa­ne, księ­ga­rze dają nam cu­dze mi­ze­rye dru­ko­wa­ne, i mniej wię­cej na­tem ko­niec. Pod wzglę­dem fi­nan­so­wym le­piej być u nas tanc­mi­strzem, niż au­to­rem.

Czy nie łak­nie­nie sła­wy? Mój Boże! nie ro­bię tej krzyw­dy bra­ciom pió­ra, przy­pusz­cze­niem z ich stro­ny tak gru­bej po­mył­ki, żeby my­śle­li że od­głos chwi­lo­wy jest tem sa­mem co sła­wa, z na­tu­ry swo­jej za­wsze nie­śmier­tel­na. A czy wart od­głos pra­cy naj­nędz­niej­sze­go pi­sa­rza, kie­dy go tak ła­two otrzy­mać u nas moż­na bur­dą jar­mar­ko­wą, do­brem gra­niem w wi­sta, wrzesz­cze­niem na wy­bo­rach, na­wet kro­jem ka­mi­ze­lek i po­ły­skiem obu­wia. A to­by­śmy osza­le­li, że­by­śmy po­chle­bia­li so­bie z pism na­szych otrzy­mać sła­wę.

I zką­dże po­wsta­ła ta pi­so­ma­nia? Nie po­wsta­waj­cie na nią, bo ona wkrót­ce usta­nie, tro­chę tyl­ko cier­pli­wo­ści. Przyj­dzie czas, że pi­sa­rze, któ­rzy współ­za­wod­ni­ków.mo­ich prze­ży­ją, nie będą mie­li dla kogo pi­sać. Być może że nie prze­sta­ną pi­sać, bo, jak nie­sie przy­sło­wie, te­sta im­hu­ta re­cens, diu se­rva­bit odo­rem, fe­zem się sko­ru­pa na­pi­je za mło­du, tem od­da­je na sta­rość), ale to pew­na, że ża­den księ­garz nie po­dej­mie się pol­skie­go pi­sma dru­ko­wać.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: