Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

To, co utraciłyśmy w ogniu - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
25 stycznia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

To, co utraciłyśmy w ogniu - ebook

Opowiadania ze zbioru To, co utraciłyśmy w ogniu nie oszczędzają czytelnika – kobiety, które w proteście przeciwko przemocy domowej dobrowolnie wstępują na stosy; uczennica wyrywająca sobie rzęsy i paznokcie; słynny argentyński seryjny morderca z początków XX wieku, objawiający się po blisko stu latach przewodnikowi turystycznemu;  żyjący w internetowym świecie hikikomori, którzy tracą poczucie rzeczywistości; trójka dzieci odwiedzająca opuszczony dom; prokurator próbująca rozwikłać sprawę śmierci dwóch nastolatków, którzy utonęli w zatrutych wodach rzeki Riachuelo. A to tylko fragment bogatej rzeczywistości zarysowanej przez Marianę Enriquez z perspektywy chłodnego obserwatora.

Budzące dreszcze grozy opowieści to tylko jedno oblicze skondensowanej prozy Argentynki. Strach to zaledwie pretekst do zbadania innych kwestii, takich jak poczucie winy, patriarchat czy historia. Horror jest tu próbą opisu codziennej obcości i odchyleń od normy.

Piorunująca mieszanka kobiecego punktu widzenia, południowoamerykańskiego folkloru i naturalistycznych opisów to idealna propozycja zarówno dla miłośników niepokojących tajemnic, jak i niezłomnych tropicieli problemów społecznych.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8015-333-2
Rozmiar pliku: 1 022 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

BRUDNY DZIECIAK

Moja rodzina ma mnie za wariatkę, bo postanowiłam zamieszkać w rodzinnym domu w Constitución, po moich dziadkach ze strony ojca, wielkim gmaszysku z kamienia, z żelaznymi, pomalowanymi na zielono bramami wychodzącymi na ulicę Virreyes, z detalami w stylu art déco i starymi mozaikami na podłodze, tak zadeptanymi, że gdyby mi przyszło do głowy je wywoskować, mogłabym otworzyć tor do jazdy na rolkach. Jednak ja zawsze byłam zakochana w tym domu i kiedy wynajęto go pewnej kancelarii adwokackiej, to ja, chociaż byłam wtedy dzieckiem, pamiętam swój zły nastrój, jak bardzo tęskniłam za tymi pokojami o wysokich oknach i za wewnętrznym patiem, które wyglądało jak tajemniczy ogród, swoją frustrację, ponieważ kiedy mijałam drzwi, już nie mogłam poruszać się po nim swobodnie. Nie tęskniłam tak za dziadkiem, mężczyzną milczącym, który rzadko się uśmiechał i nigdy nie bawił. Nawet nie zapłakałam, kiedy umarł. Znacznie bardziej płakałam, kiedy po jego śmierci straciliśmy dom, przynajmniej na kilka lat.

Po adwokatach nastał zespół stomatologów, a na koniec dom został wynajęty redakcji pewnego magazynu podróżniczego, który zamknął się w ciągu niespełna dwóch lat. Piękny i wygodny budynek był w wyjątkowo dobrym stanie jak na swój wiek; jednak już nikt, albo bardzo niewiele osób, chciało zamieszkać w tej dzielnicy. Magazyn podróżniczy zrobił to tylko dlatego, że czynsz za wynajem, jak na owe czasy, był bardzo niski. Jednak nawet to nie uchroniło go przed szybkim bankructwem, a już na pewno nie pomógł mu fakt, że biura zostały okradzione: złodzieje wynieśli wszystkie komputery, mikrofalówkę, a nawet ciężką fotokopiarkę.

Constitución to dzielnica, gdzie znajduje się dworzec, na który przyjeżdżają pociągi z południa miasta. W XIX wieku tę strefę zamieszkiwała arystokracja Buenos Aires, dlatego istnieją takie domy, jak ten należący do mojej rodziny – a znacznie więcej rezydencji przekształcono na hotele albo domy starców, albo niszczeją po drugiej stronie dworca, w Barracas. W 1887 roku arystokratyczne rodziny przeniosły się na północ miasta, uciekając przed żółtą febrą. Niewiele ich wróciło, prawie żadna. Z latami rodziny bogatych kupców, jak ta mojego dziadka, mogły sobie pozwolić na zakup kamiennych domów z gargulcami i kołatkami z brązu. Jednak dzielnica pozostała naznaczona ucieczką, opuszczeniem, i jest uznawana za niepożądaną.

I coraz bardziej podupada.

Jednak jeśli ktoś potrafi się w niej poruszać, jeśli pojmuje jej dynamikę, rozkład dnia, nie jest niebezpieczna. Albo jest mniej niebezpieczna. Ja wiem, że w piątki w nocy, jeśli pójdę na Plaza Garay, mogę wpaść w sam środek jakiejś potyczki z udziałem wielu uczestników: drobnych dilerów narkotyków z ulicy Ceballos, broniących swojego terytorium przed innymi, którzy chcieliby je zająć, i ścigających swoich odwiecznych dłużników; ćpunów, którzy – odmóżdżeni – o byle co się obrażają i reagują, atakując butelkami; pijanych i zmęczonych transwestytów, którzy również bronią swojego kawałka chodnika. Wiem, że jeśli wracam do domu aleją, jestem bardziej narażona na okradzenie, niż gdybym wracała ulicą Solís, mimo że aleja jest bardziej oświetlona, a Solís jest ciemna, bo ma niewiele latarni, w większości zepsutych: trzeba znać dzielnicę, żeby nauczyć się tych strategii. Dwa razy okradziono mnie w alei, w obu wypadkach byli to chłopcy, którzy przebiegli obok mnie i wyrwali mi torebkę, a mnie samą przewrócili. Za pierwszym razem złożyłam doniesienie na policji; za drugim razem już wiedziałam, że to na nic, że policja pozwoliła im kraść w alei, wyznaczając jako granicę wiadukt na autostradzie – trzy kwartały swobody – w zamian za przysługi świadczone im przez owych wyrostków. Istnieją klucze pozwalające poruszać się spokojnie w tej dzielnicy, a ja doskonale je znam, chociaż oczywiście coś nieprzewidzianego zawsze może się zdarzyć. Rzecz w tym, żeby się nie bać, nawiązać pewne niezbędne przyjaźnie, witać się z sąsiadami, choćby byli przestępcami – zwłaszcza jeśli są przestępcami – chodzić z wysoko podniesioną głową, zachowując czujność.

Lubię tę dzielnicę. Nikt nie rozumie dlaczego. A ja tak: sprawia, że czuję się potrzebna i odważna, błyskotliwa. Wiele takich miejsc jak Constitución nie zostało już w mieście, które – z wyjątkiem nędzy na peryferiach – jest bogatsze, przyjemniejsze, gwarne i ogromne, ale łatwe do życia. Constitución nie jest łatwa, ale jest piękna, pełna tych wszystkich niegdyś luksusowych zakątków, niczym świątynie opuszczone i na nowo zajęte przez niewiernych, którzy nawet nie wiedzą, że kiedyś słuchało się tu pieśni pochwalnych wznoszonych ku czci dawnych bogów.

Wielu ludzi mieszka również na ulicy. Nie tyle co na Plaza Congreso, jakieś dwa kilometry od moich drzwi; tam jest prawdziwe obozowisko, dokładnie na wprost budynków władzy ustawodawczej, skrupulatnie ignorowane, lecz zarazem tak widoczne, że każdej nocy przychodzą tam całe oddziały wolontariuszy, którzy karmią ludzi, sprawdzają zdrowie dzieci, rozdają koce zimą i świeżą wodę latem. Na Constitución ludzie z ulicy są bardziej opuszczeni, rzadko kiedy dociera tu pomoc. Na wprost mojego domu, na rogu, gdzie kiedyś był jakiś magazyn, a teraz stoi budynek z drzwiami i oknami zabitymi cegłą, żeby nikt nie mógł go zająć, mieszka młoda kobieta z synem. Jest w ciąży, wczesnej, chociaż u tych uzależnionych matek z dzielnicy, tak szczupłych, nigdy nie wiadomo. Syn ma chyba z pięć lat, nie chodzi do szkoły, całe dnie spędza w metrze, prosząc o pieniądze w zamian za obrazki świętego Expedito. Nie wiem, dlaczego którejś nocy, kiedy wracałam do domu z centrum, zobaczyłam go w wagonie. Stosuje bardzo niepokojącą metodę: najpierw oferuje pasażerom obrazki, a potem zmusza ich do podania sobie ręki, w krótkim i brudnym uścisku. Pasażerowie powstrzymują żal i odrazę: dzieciak jest umorusany i śmierdzi, ale nigdy nie widziałam nikogo wystarczająco współczującego, kto by wyprowadził go z metra, zabrał do domu, wykąpał, zadzwonił po opiekunów społecznych. Ludzie podają mu rękę i kupują od niego obrazek. On stale ma zmarszczone brwi, a kiedy mówi, robi to słabym głosem; zwykle jest przeziębiony, a czasami pali papierosy z innymi dzieciakami z metra albo z dzielnicy Constitución.

Którejś nocy szliśmy razem od stacji metra do mojego domu. Nie odezwał się do mnie, ale towarzyszyliśmy sobie. Zapytałam go o jakieś głupoty, ile ma lat, jak się nazywa; nie odpowiedział mi. To nie był słodki ani wrażliwy dzieciak. A jednak kiedy podeszliśmy pod moje drzwi, pożegnał się ze mną.

– Ciao, sąsiadko – powiedział.

– Ciao, sąsiedzie – odpowiedziałam.

Brudny dzieciak i jego matka śpią na trzech materacach, tak zużytych, że ułożone jeden na drugim mają wysokość tylko jednego. Matka przechowuje nieliczne ubrania w kilku czarnych torbach na śmieci, ma także plecak pełen innych rzeczy, których nigdy nie udaje mi się rozróżnić. Ona nie rusza się z rogu i stamtąd prosi o pieniądze głosem ponurym i monotonnym. Matka mi się nie podoba. Nie tylko za jej brak odpowiedzialności, za to, że pali krak i popiół parzy jej ciężarny brzuch, i za to, że nigdy nie widziałam, aby odnosiła się serdecznie do swojego syna, brudnego dzieciaka. Jest jeszcze coś, co mi się nie podoba. Mówiłam o tym swojej przyjaciółce Lali, podczas gdy ta ścinała mi włosy u siebie w mieszkaniu, w ostatni poniedziałek, który był wolny od pracy. Lala jest fryzjerką, ale już od jakiegoś czasu nie pracuje w salonie: nie lubi szefów, twierdzi. Więcej zarabia i ma większy spokój we własnym domu. Jako salon fryzjerski mieszkanie Lali ma pewne wady. Z gorącą wodą, na przykład, która leci z przerwami, ponieważ bojler działa fatalnie, i czasami, kiedy Lala myje mi włosy po farbie, na głowę leje mi się strumień tak zimnej wody, że aż krzyczę. Ona przewraca oczami i tłumaczy, że wszyscy hydraulicy ją oszukują, zdzierają z niej forsę, nigdy nie wracają. Wierzę jej.

– Ta kobieta to potwór, kochaniutka – krzyczy, podczas gdy starą suszarką do włosów niemal przypala mi skórę na głowie. Boli mnie także, kiedy swoimi szerokimi palcami upina mi kosmyki. Przed laty Lala postanowiła zostać kobietą i Brazylijką, ale urodziła się jako mężczyzna i Urugwajczyk. Teraz jest najlepszą fryzjerką transwestytą w dzielnicy i już się nie prostytuuje; udawanie portugalskiego akcentu okazało się bardzo przydatne do uwodzenia mężczyzn, kiedy była uliczną dziwką, ale teraz nie ma sensu. Jednakże tak się przyzwyczaiła, że czasami rozmawia przez telefon po portugalsku albo, kiedy się obraża, podnosi ramiona do sufitu i domaga się zemsty albo litości od Pomba Gira, swojego osobistego ducha exú, któremu urządziła mały ołtarzyk w kącie pokoju, gdzie ścina włosy, tuż obok komputera stale włączonego na czat.

– A więc tobie też się wydaje potworem.

– Ciarki mi chodzą po krzyżu, jak na nią patrzę, mamuśku. Jakby ktoś na nią urok rzucił, sama nie wiem.

– Czemu tak mówisz?

– Ja nic nie mówię. Ale tutaj w dzielnicy gadają, że wszystko zrobi za kasę, że nawet chodzi na spotkania czarowników.

– Ojej, Lala, jakich tam czarowników. Tutaj nie ma żadnych czarowników, nie wierz w byle bzdury.

Pociągnęła mnie za włosy, wydawało mi się, że specjalnie, ale przeprosiła. To było specjalnie.

– A skąd ty możesz wiedzieć, co tak naprawdę tu się dzieje, mamuśku. Ty tu mieszkasz, ale jesteś z innego świata.

Ma trochę racji, chociaż nie jest mi przyjemnie to słyszeć, nie jest mi przyjemnie, że ona, tak szczerze, umieszcza mnie na moim miejscu, kobiety klasy średniej, która uważa, że rzuciła losowi wyzwanie, bo postanowiła zamieszkać w najbardziej niebezpiecznej dzielnicy Buenos Aires. Wzdycham.

– Masz rację, Lala. Ale chcę powiedzieć, że mieszka naprzeciwko mojego domu i stale tam jest, na materacach. Nawet się nie ruszy.

– Ty pracujesz przez wiele godzin, nie wiesz, co robi. Tak samo nie kontrolujesz jej w nocy. Ludzie w tej dzielnicy, mamuśku, są bardzo… jak to się mówi? Ani się obejrzysz, jak cię zaatakują.

– Dyskretni?

– Otóż to. Masz słownictwo, że tylko pozazdrościć, co nie, Sarita? Ma klasę.

Sarita czeka, aż Lala skończy z moimi włosami, od jakichś piętnastu minut, ale to jej nie przeszkadza. Przegląda czasopisma. Sarita to młody transwestyta, który prostytuuje się na ulicy Solís, i jest bardzo piękna.

– Opowiedz jej, Sarita, opowiedz jej to, co mnie opowiedziałaś.

Ale Sarita zaciska wargi niczym diwa niemego kina i nie ma ochoty nic mi opowiadać. I lepiej. Nie chcę wysłuchiwać o dzielnicy przerażających plotek, bo wszystkie one są nieprawdopodobne i wiarygodne zarazem i wcale nie napawają mnie strachem; przynajmniej za dnia. W nocy, kiedy staram się dokończyć zaległe prace i długo się nie kładę, i siedzę w ciszy, żeby się skoncentrować, czasem przypominam sobie historie, które się opowiada przyciszonym głosem. I sprawdzam, czy drzwi od ulicy są dobrze zamknięte, oraz te od balkonu. I czasami patrzę na ulicę, a przede wszystkim na róg, na którym śpią ten brudny dzieciak i jego matka, całkiem nieruchomi niczym bezimienni zmarli.

Pewnej nocy po kolacji zadźwięczał dzwonek. Dziwne: prawie nikt mnie nie odwiedza o tej porze. Z wyjątkiem Lali, która czuje się samotna, i razem siadamy sobie i słuchamy smutnych meksykańskich piosenek, rancheras, i pijemy whisky. Kiedy wyjrzałam przez okno, żeby sprawdzić kto to – w tej dzielnicy nikt nie otwiera drzwi od razu, jeśli dzwonek odzywa się około północy – zobaczyłam, że stoi tam ten brudny dzieciak. Pobiegłam po klucze i wpuściłam go. Płakał, widać to było po jasnych smużkach, jakie łzy zaznaczyły na jego umorusanej twarzy. Wbiegł do środka, ale przystanął przed drzwiami do jadalni, jakby potrzebował mojego pozwolenia. Albo jakby się bał iść dalej.

– Co ci się stało? – zapytałam.

– Moja mama nie wróciła – powiedział.

Miał mniej szorstki głos, jednak nie brzmiał on jak głos pięcioletniego dziecka.

– Zostawiła cię samego?

Tak, skinął głową.

– Boisz się?

– Jestem głodny – odparł. Był także wystraszony, jednak już wystarczająco zahartowany, żeby nie przyznać się do tego przed obcą osobą, która w dodatku miała dom, piękny i ogromny dom, dokładnie na wprost jego kawałka chodnika.

– Dobra – powiedziałam. – Chodź.

Był boso. Ostatnim razem, kiedy go widziałam, miał na nogach tenisówki, całkiem nowe. Czyżby je zdjął z powodu gorąca? Czy może ktoś w nocy mu je ukradł? Nie chciałam go pytać. Kazałam mu usiąść na kuchennym krześle i wstawiłam do piecyka trochę ryżu z kurczakiem. Podczas gdy czekał, posmarowałam serem smaczny domowy chleb. Zjadł, patrząc mi w oczy bardzo poważnie, ale ze spokojem. Był głodny, lecz nie wygłodniały.

– Dokąd poszła twoja mama?

Wzruszył ramionami.

– Często tak odchodzi?

Znowu wzruszył ramionami. Miałam ochotę potrząsnąć nim i natychmiast się zawstydziłam. Potrzebował mojej pomocy; nie było powodu, dla którego miałby zaspokajać moją niezdrową ciekawość. A mimo to coś w jego milczeniu mnie drażniło. Chciałam, żeby był miłym i rozkosznym dzieckiem, nie tym hardym i brudnym dzieciakiem, który jadł ryż z kurczakiem powoli, smakując każdy kęs, i bekał po skończeniu szklanki coca-coli, którą łapczywie wypił, i poprosił o więcej. Nie miałam dla niego nic na deser, ale wiedziałam, że lodziarnia w alei będzie otwarta, latem działała aż po północy. Zapytałam go, czy chce pójść, i powiedział, że tak, z uśmiechem, który całkowicie zmieniał mu wyraz twarzy; miał malutkie zęby i jeden z nich, na dole, miał mu niedługo wypaść.

Nie wzięłam torebki, ale schowałam trochę pieniędzy do kieszeni spodni. Na ulicy brudny dzieciak podał mi rękę i nie zrobił tego z obojętnością, z jaką witał się z nabywcami obrazków w metrze. Chwycił mnie mocno: może jeszcze był wystraszony. Przeszliśmy przez ulicę: materac, na którym sypiał ze swoją matką, nadal był pusty. Nie było też plecaka: albo ona go zabrała, albo ktoś go ukradł, skoro leżał tam bezpański.

Mieliśmy do przejścia trzy kwartały, żeby dotrzeć do lodziarni, i wybrałam ulicę Ceballos, dziwną ulicę, która mogła być cicha i spokojna w niektóre noce. Mniej umięśnieni transwestyci, grubsi albo najstarsi, wybierali ją jako miejsce pracy. Żałowałam, że nie mam tenisówek, żeby obuć tego brudnego dzieciaka: na chodnikach leżały zwykle kawałki szkła z potłuczonych butelek, i nie chciałam, żeby się pokaleczył. Szedł na bosaka bardzo pewnie, był przyzwyczajony. Tamtej nocy na trzech kwartałach ulic prawie nie było transwestytów, za to było pełno ołtarzy. Przypomniałam sobie, co to za okazja: był ósmy stycznia, dzień, w którym obchodził swoje święto Gauchito Gil. Ludowy święty z prowincji Corrientes, którego się czci w całym kraju, a zwłaszcza w ubogich dzielnicach – chociaż ołtarze są rozstawiane po całym mieście, nawet na cmentarzach. Mówi się, że Antonio Gil został zamordowany jako dezerter pod koniec XIX wieku, zabił go policjant, powiesił go na drzewie i podciął mu gardło. Jednak zanim umarł, gaucho dezerter powiedział: „Jeśli chcesz, żeby twój syn wyzdrowiał, musisz się za mnie pomodlić”. Policjant to zrobił, bo jego syn był bardzo chory. I chłopiec wyzdrowiał. Wtedy policjant ściągnął Antonia Gila z drzewa, sprawił mu pochówek, i w miejscu, gdzie się wykrwawił, wzniesiono sanktuarium, które istnieje do dziś i które każdego lata odwiedzają tysiące osób.

Złapałam się na tym, że opowiadam brudnemu dzieciakowi historię gaucha cudotwórcy, i przystanęliśmy przed jednym z ołtarzy. Stał tam gipsowy święty, w błękitnej koszuli i czerwonej chustce na szyi – i w czerwonej opasce na włosach – oraz krzyżem na plecach, również czerwonym. Wisiało wiele czerwonych szmat, a także mała czerwona flaga: kolor krwi, pamiątka po niesprawiedliwości i podcięciu gardła. Jednak nie było w tym nic makabrycznego ani złowieszczego. Gaucho przynosi szczęście, leczy, pomaga i w zamian za to nie prosi o wiele, wystarczy mu odrobina alkoholu i to, że ludzie będą składać takie właśnie hołdy. Albo odbędą pielgrzymkę do sanktuarium w Mercedes, w Corrientes, przy pięćdziesięciostopniowym upale. Wierni przybywają tam pieszo, autobusami, konno, ze wszystkich stron, nawet z Patagonii. Świece rozstawione dokoła sprawiały, że dzieciak mrugał oczami w półmroku. Zapaliłam jedną z tych, które zgasły, i przypaliłam od niej papierosa. Brudny dzieciak wydawał się niespokojny.

– Już idziemy do lodziarni – zapewniłam go. Ale to nie o to chodziło.

– Gaucho jest dobry – stwierdził. – Ale ten drugi nie.

Powiedział to cicho, wpatrując się w świece.

– Jaki drugi? – zapytałam.

– Szkielet – odparł. – Tam na tyłach są szkielety.

W mojej dzielnicy „tam na tyłach” odnosi się do drugiej strony dworca, za peronami, gdzie tory i wały ziemne giną gdzieś na południu. Tam zwykle pojawiają się ołtarze świętych już nie tak dobrodusznych jak Gauchito Gil. Wiem, że Lala zanosi na wał – zawsze za dnia, bo później może być niebezpiecznie – ofiary dla Pomby Giry, kolorowe dania i kurczaki zakupione w supermarketach, bo nie ma odwagi zabić kury. I to ona powiedziała mi, że „tam na tyłach” jest mnóstwo ołtarzy San La Muerte, świętego szkieleciku z czerwonymi i czarnymi świecami.

– Ale to nie jest zły święty – odezwałam się do brudnego dzieciaka, który popatrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, jakbym powiedziała coś niedorzecznego. – To święty, który może zrobić coś złego, jeśli się go poprosi, ale większość ludzi nie prosi o brzydkie rzeczy: prosi o opiekę. Twoja mama zabiera cię tam na tyły? – spytałam.

– Tak, ale czasami chodzę sam – odparł. A potem pociągnął mnie za rękę, żebyśmy już szli do lodziarni.

Było bardzo gorąco. Chodnik przed lodziarnią się lepił, tyle lodów musiało tam nakapać; pomyślałam o bosych stopach brudnego dzieciaka, teraz z całym tym nowym brudem. Wbiegł do środka i swoim głosem starego człowieka poprosił o dużego loda o smaku kajmakowym z czekoladą. Ja nic nie zamówiłam. Upał odebrał mi apetyt i nie wiedziałam, co powinnam zrobić z chłopcem, jeśli jego matka się nie pojawi. Zaprowadzić go na komisariat? Do szpitala? Zatrzymać go w domu do jej powrotu? Czy istnieje w tym mieście coś takiego jak służby socjalne? Był, o tak, numer telefonu, pod który można było dzwonić zimą, żeby zawiadomić, jeśli jakaś osoba, która mieszkała na ulicy, zbytnio się wychłodziła. Jednak nie wiedziałam wiele więcej. Zdałam sobie sprawę, podczas gdy brudny dzieciak oblizywał sobie oblepione palce, jak mało obchodzą mnie ludzie, jak naturalny wydawał mi się ich nieszczęsny żywot.

Kiedy brudny dzieciak skończył loda, podniósł się z ławki, na której usiedliśmy, i ruszył w stronę rogu, na którym mieszkał z matką, nie zwracając na mnie zbytniej uwagi. Poszłam za nim. Ulica była bardzo ciemna, nastąpiła przerwa w dostawie prądu; nieraz zdarzało się to nocami przy dużym upale. Mimo to dobrze go widziałam w światłach samochodów; oświetlały go i jego stopy, teraz już całkiem czarne, również świece przy zaimprowizowanych ołtarzach. Dotarliśmy do rogu, ale już nie podał mi ręki ani nie odezwał się do mnie słowem.

Jego matka leżała na materacu. Jak wszyscy narkomani nie odczuwała temperatury i miała na sobie grubą bluzę z naciągniętym kapturem, jakby padało. Jej brzuch, olbrzymi, był odkryty, zbyt krótka podkoszulka nie mogła go zasłonić. Brudny dzieciak przywitał się z nią i usiadł na materacu. Nic nie powiedziała.

Była wściekła. Podeszła do mnie z rykiem, nie ma innego sposobu na określenie tego dźwięku, przypominał mi moją suczkę, kiedy złamała sobie biodro i była oszalała z bólu, ale już przestała skamleć i tylko warczała.

– Gdzieś go zabrała, ty kurwo? Co mu chcesz zrobić, eh, eh? Nie waż się tknąć mojego syna!

Była tak blisko, że widać jej było każdy ząb, to, jak krwawiły jej dziąsła, wargi przypalone fajką, zapach smoły w oddechu.

– Kupiłam mu loda – krzyknęłam do niej i cofnęłam się, kiedy zobaczyłam, że w ręce ma zbitą butelkę, którą zamierzała mnie zaatakować.

– Zjeżdżaj albo cię potnę, ty kurwo!

Brudny dzieciak patrzył w ziemię, jakby nic się nie działo, jakby nas nie znał, ani swojej matki, ani mnie. Ogarnęła mnie złość na niego. Co za niewdzięczny smarkacz, pomyślałam, i rzuciłam się biegiem do ucieczki. Wpadłam do domu najszybciej, jak mogłam, chociaż ręce mi drżały i z trudem znalazłam klucz. Pozapalałam wszystkie światła, w mojej dzielnicy nie odcięto elektryczności, na szczęście: bałam się, że matka kogoś na mnie naśle, żeby mnie pobił, nie wiedziałam, co jej mogło przyjść do głowy, nie wiedziałam, jakich kumpli ma w sąsiedztwie, nic o niej nie wiedziałam. Po chwili poszłam na piętro i podejrzałam ją z balkonu. Leżała na wznak i paliła papierosa. Brudny dzieciak wydawał się spać obok niej. Poszłam do łóżka z książką i szklanką wody, ale nie mogłam czytać ani oglądać telewizji; upał wydawał się jeszcze intensywniejszy przy włączonym wentylatorze, który tylko mieszał gorące powietrze i zagłuszał hałasy ulicy.

Rano zmusiłam się do zjedzenia śniadania przed wyjściem do pracy. Upał już był straszny, a słońce dopiero co wzeszło. Kiedy zamknęłam drzwi, pierwsze, co zauważyłam, to brak materaca na rogu naprzeciwko. Nic nie zostało po brudnym dzieciaku i jego matce, nie zostawili po sobie ani torby, ani plamy, ani niedopałka papierosa. Nic. Jakby ich tam nigdy nie było.

Ciało odkryto w tydzień od zniknięcia brudnego dzieciaka i jego matki. Kiedy wróciłam z pracy, z nogami spuchniętymi od gorąca, marząc o chłodzie mojego domu o wysokich sufitach i wielkich pokojach, których nawet najbardziej piekielne lato nie mogło całkowicie nagrzać, zastałam całe sąsiedztwo wzburzone, trzy karetki policyjne, żółtą taśmę, którą odizolowuje się miejsca, gdzie popełniono jakieś przestępstwo, i tłum ludzi zgromadzonych tuż za nią. Bez trudu rozpoznałam Lalę, w białych butach na obcasach i ze złotym kokiem; była tak zdenerwowana, że zapomniała przykleić sobie sztuczne rzęsy na lewym oku i jej twarz wydawała się asymetryczna, jakby sparaliżowana z jednej strony.

– Co się stało?

– Znaleźli jakieś dziecko.

– Martwe?

– A jak ci się zdaje? Z podciętym gardłem! Masz kablówkę, kochanie moje?

Lali odcięto dostęp, ponieważ od kilku miesięcy nie płaciła. Weszłyśmy do mnie, wyciągnęłyśmy się na łóżku, żeby obejrzeć telewizję, z wentylatorem sufitowym obracającym się niebezpiecznie szybko i otwartymi balkonowymi drzwiami, na wypadek gdybyśmy usłyszały z ulicy coś godnego uwagi. Na łóżku, na tacy postawiłam dzbanek lodowatego soku pomarańczowego, a Lala dorwała się do pilota. Dziwnie było oglądać naszą dzielnicę na ekranie, za oknem słyszeć biegających dziennikarzy, wychodzić na balkon i widzieć furgonetki należące do różnych kanałów. Dziwna była decyzja, że zaczekamy, aż telewizja poda szczegóły zbrodni, ale obie dobrze znałyśmy dynamikę dzielnicy: nikt się nie odezwie, nikt nie powie prawdy, przynajmniej w ciągu pierwszych dni. Po pierwsze, milczenie, na wypadek gdyby któraś z osób zamieszanych w zbrodnię zasługiwała na lojalność. Choćby to była straszliwa zbrodnia na dziecku. Po pierwsze, gęba na kłódkę. Plotki miały się zacząć za kilka tygodni. Jeszcze nie teraz. Ten moment należał do telewizji.

Najpierw, około ósmej wieczorem, kiedy Lala i ja podjęłyśmy długie nocne czuwanie, które zaczęło się od soku pomarańczowego, ciągnęło nad pizzą z piwem, a skończyło przy whisky – otworzyłam butelkę, którą podarował mi ojciec – informacje były wyrywkowe: na opuszczonym parkingu przy ulicy Solís znaleziono zabitego chłopca. Z podciętym gardłem. Głowę ktoś położył obok ciała.

O dziesiątej wiadomo było, że głowa została odarta ze skóry aż do kości i że w okolicach nie odnaleziono włosów. A także to, że powieki zostały zszyte, a język odgryziony, nie wiadomo, czy przez samego zabitego chłopca, czy – i na wieść o tym Lala aż krzyknęła – przez zęby innej osoby.

Programy informacyjne podawały wiadomości aż do późnej nocy, wymieniając dziennikarzy, nadając na żywo wprost z ulicy. Policjanci, jak zwykle, nie mówili nic do kamery, ale stale dostarczali informacje do prasy.

Do północy nikt nie zgłosił się po ciało. Wiadomo również, że chłopiec był torturowany: tułów pokrywały ślady od przypalania papierosem. Podejrzewano napad na tle seksualnym, co potwierdziło się około drugiej nad ranem, kiedy wyciekł pierwszy raport lekarzy sądowych.

I o tej godzinie nikt nie zgłaszał się po ciało. Ani jeden krewny. Ani matka, ani ojciec, ani rodzeństwo, ani wujostwo, ani kuzyni, ani sąsiedzi, ani znajomi. Nikt.

Chłopiec z odciętą głową, mówiono w telewizji, miał od pięciu do siedmiu lat, trudno było to ocenić, ponieważ za życia był niedożywiony.

– Chciałabym go zobaczyć – odezwałam się do Lali.

– Nie bądź wariatką, gdzie by ci tam pokazali dzieciaka z odciętą głową! Po co chcesz go zobaczyć? Ależ cię kręci ta makabra. Zawsze byłaś potworem, hrabianką o niezdrowych ciągotach z pałacu przy ulicy Virreyes.

– Bo chodzi o to, Lala, że ja go chyba znam.

– Kogo znasz, tego dzieciaczka?

Powiedziałam, że tak, i wybuchnęłam płaczem. Byłam pijana, lecz zarazem pewna, że brudny dzieciak był teraz chłopcem z odciętą głową. Opowiedziałam Lali o naszym spotkaniu, tamtej nocy, kiedy zadzwonił do moich drzwi. Czemu się nim nie zaopiekowałam, czemu się nie dowiedziałam, jak go odebrać matce, czemu przynajmniej go nie wykąpałam! Przecież mam starą wannę, piękną, wielką, której prawie nie używam, w której sama biorę zaledwie szybkie prysznice, w której tylko bardzo rzadko zanurzam się w kąpieli, czemu przynajmniej nie zmyłam z niego brudu? I, nie wiem, nie kupiłam mu kaczuszki i takich rureczek do robienia baniek, niechby się pobawił. Spokojnie mogłam go wykąpać, a potem poszlibyśmy na lody. I owszem, było późno, ale w mieście są hipermarkety, które nigdy się nie zamykają i sprzedają tenisówki, i mogłam mu kupić parę, jak mogłam dopuścić, żeby chodził boso, w nocy, po tych ciemnych ulicach? Nie powinnam była pozwolić, żeby wrócił do matki. Kiedy zagroziła mi butelką, powinnam była zadzwonić na policję, żeby ją zamknęli, a samej zostać z małym albo pomóc mu znaleźć rodzinę adopcyjną, która by go pokochała. Ale nie. Rozzłościłam się na niego za to, że był niewdzięczny, bo nie obronił mnie przed swoją matką! Rozzłościłam się na zastraszone dziecko, syna matki narkomanki, pięcioletniego chłopca, który mieszka na ulicy!

Który mieszkał na ulicy, bo teraz jest zamordowany, ma odciętą głowę!

Lala pomogła mi zwymiotować do sedesu, a potem poszła kupić tabletki na ból głowy. Wymiotowałam, bo byłam pijana i wystraszona oraz dlatego, że byłam pewna, że to był on, ten brudny dzieciak, zgwałcony i pozbawiony głowy na parkingu, nie wiadomo dlaczego.

– Dlaczego mu to zrobili, Lala? – pytałam skulona w jej silnych ramionach, znowu w łóżku, kiedy obie powoli dopalałyśmy nasze poranne papierosy.

– Księżniczko moja, ja tam nie wiem, czy ten, co go zabili, to twój dzieciak, ale jak już otworzą, pójdziemy do prokuratury, to się uspokoisz.

– Pójdziesz ze mną?

– Oczywiście.

– Ale dlaczego, Lala, dlaczego zrobili coś takiego?

Lala zgasiła papierosa na talerzyku, który stał obok łóżka, i nalała sobie kolejną szklankę whisky. Dolała coca-coli i zamieszała palcem lód.

– Nie wierzę, że to twój dzieciak. A ten, co go zabili… Byli wściekli. To przesłanie dla kogoś.

– To zemsta dilerów narkotyków?

– Tylko oni zabijają w ten sposób.

Zamilkłyśmy. Bałam się. Czy byli tacy dilerzy w Constitución? Jak ci, którzy mnie zaskoczyli, kiedy czytałam o Meksyku, dziesięć bezgłowych ciał zwieszonych z mostu, sześć głów wyrzuconych z samochodu na schody przed parlamentem, zbiorowy grób z sześćdziesięcioma trzema ciałami, jedne bez głów, inne bez rąk? Lala wypaliła w milczeniu i włączyła budzik. Postanowiłam nie iść do biura, tylko pójść prosto do prokuratury i opowiedzieć wszystko, co wiem, o brudnym dzieciaku.

Rano, jeszcze z bólem głowy, przygotowałam kawę dla nas obu, Lali i mnie. Lala zapytała, czy może skorzystać z łazienki, usłyszałam prysznic i wiedziałam, że spędzi pod nim co najmniej godzinę. Znowu włączyłam telewizor: w gazecie nie było nowych informacji. Nie znalazłam ich również w internecie, który przede wszystkim był tyglem plotek i szaleństwa.

Wiadomości poranne podały, że pojawiła się pewna kobieta, żądając wydania bezgłowego dziecka. Kobieta imieniem Nora, która przyszła do kostnicy z noworodkiem na ręku i kilkorgiem krewnych. Kiedy usłyszałam „noworodkiem”, serce szarpnęło mi się w piersi. A zatem to z pewnością był ten brudny dzieciak. Matka nie przyszła po ciało wcześniej, bo – co za przerażający zbieg okoliczności – noc zbrodni była nocą porodu. To miało sens. Brudny dzieciak został sam, podczas gdy jego matka rodziła, a wtedy…

Wtedy co? Jeśli to było przesłanie, jeśli to była zemsta, to nie mogła być skierowana do tej biednej kobiety, która przez tyle nocy spała naprzeciwko mego domu, do tej uzależnionej dziewczyny, która musiała mieć nieco ponad dwadzieścia lat. Może do ojca: właśnie, ojca. Kim mógł być ojciec tego brudnego dzieciaka?

Lecz wtem kamery oszalały, operatorzy biegli, dziennikarze stracili oddech, wszyscy rzucili się na kobietę, która wychodziła z prokuratury, i krzyczeli: „Nora, Nora, jak pani sądzi, kto to zrobił Nachitowi?”.

– Miał na imię Nacho – wyszeptałam.

I oto nagle była tam, na ekranie, Nora, zbliżenie na jej płacz i jej krzyki. I to nie była matka tego brudnego dzieciaka. To była całkiem inna kobieta. Kobieta około trzydziestoletnia, już posiwiała, smagła i bardzo gruba, zapewne to te kilogramy, które przytyła podczas ciąży. Niemal przeciwieństwo matki brudnego dzieciaka.

Nie można było zrozumieć, co krzyczała. Upadała. Ktoś podtrzymywał ją od tyłu; siostra zapewne. Zmieniłam kanał, ale wszystkie miały tę krzyczącą kobietę, aż wreszcie jakiś policjant stanął między mikrofonami a krzykami i zjawiła się karetka, żeby ją odwieźć. Było dużo wiadomości. Opowiedziałam je Lali, siedząc na sedesie, podczas gdy ona goliła się, poprawiała sobie makijaż, zbierała włosy w staranny kok.

– Nazywa się Ignacio. Nachito. I rodzina zgłosiła jego zaginięcie już w niedzielę, ale kiedy w telewizji zobaczyli, co się dzieje, nie pomyśleli, że to ich dzieciak, bo on, ten Nachito, zaginął w Castelar. Oni są z Castelar.

– Ale to strasznie daleko! Jak on się tu dostał? Ojej, księżniczko, jakie to wszystko okropne. Odwołałam wszystkie moje klientki, już postanowiłam. Nie można ścinać włosów po czymś takim.

– Pępek też ma zaszyty, w dodatku.

– Kto, ta dzieciaczyna?

– Tak. I chyba mu wyrwali uszy.

– Królowo, w tej dzielnicy już nikt więcej nie zaśnie, ja ci to mówię. Może i jesteśmy przestępcami, ale to już trąci satanizmem.

– Właśnie tak mówią. Że to satanizm. Nie, nie satanizm. Mówią, że to była ofiara, dar dla San La Muerte.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: