Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Togo - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Maj 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Togo - ebook

Do Togo zmierza samolotem polski biznesmen Bednarek, który ma zamiar dokonać w tym kraju wielu interesów. Tymczasem w kraju dochodzi do krwawego przewrotu. Hordy rebeliantów pod przywództwem samozwańczego generała Neghru atakują stolicę i najważniejsze miejsca w kraju. Nie mają litości dla nikogo: ludności cywilnej, policji, armii rządowej, francuskich turystów i inżynierów. Przewrót jest kompletnym zaskoczeniem dla wszystkich. Dwaj francuscy agenci są świadkami ataku rebeliantów na cywilny szpital, w którym giną setki ludzi. Od tej chwili rozpoczynają krwawą, bezlitosną walkę z rebeliantami.

Tymczasem w stolicy Lome trzech uciekinierów z armii rządowej chroni się w polskiej ambasadzie. Rebelianci nie respektują międzynarodowego prawa. Niszczą ambasadę, mordują ambasadora i ochronę. Jedynie oficerowi BOR i biznesmenowi Bednarkowi wraz z przypadkowym taksówkarzem udaje się uciec z jatki. Ścigani przez rebeliantów, ostatnim samolotem z lotniska uciekają do Dakaru, zdając relację ze zniszczenia ambasady.

Kilkadziesiąt kilometrów od stolicy rebelianci atakują letnią siedzibę prezydenta. Zabijają prezydenta i jego żonę. Przy życiu pozostaje córka prezydenta i trzej ochroniarze, którzy dokonają najbardziej bohaterskich czynów, żeby ją ocalić przed wrogiem.  Z rządowej armii Togo pozostaje jeden najlepszy oddział, Pierwszy Regiment, któremu udaje się ocaleć przed wrogiem i który rozpoczyna z nim walkę.

Samozwańczy generał Neghru mianuje się prezydentem kraju. Togo spływa krwią. Rebelianci dokonują rzeci na ulicach, gwałcą, rabują.  To jednak dopiero początek, bo generał ma już plan zdobycia Beninu i podpalenia niemal całej południowo zachodniej Afryki.

Francja rozpoczyna przygotowania do interwencji zbrojnej, będącej zemstą za zabicie francuskich inżynierów. Polski rząd robi co może, żeby ukryć fakt zniszczenia ambasady, ale kompromitujące materiały wyciekają do prasy. Polska nie mając wyjścia przyłącza się do przygotowań.

Tymczasem w ręce uzurpatora, samozwańczego generała Neghru, najgorszej maści bandyty i pedofila, wspieranego przez przejęte media, nową administrację i tysiące rebeliantów wpada niesamowity prezent.  Są nim jeńcy – grupa młodych, francuskich turystów, polski ksiądz i zakonnice oraz pracownicy Polskiej Akcji Humanitarnej. Neghru grozi, że zabije ich w przypadku rozpoczęcia interwencji. Czuje się silny i niepokonany. Jest wspierany przez swoich dowódców, ma zapewnione dostawy starej rosyjskiej broni od największych handlarzy.

Na południu kraju bohatersko walczą żołnierze z Pierwszego Regimentu Armii Togo, do których przyłącza się córka zabitego prezydenta i jej ochroniarze. Francuscy agenci tymczasem dokonują szeregu spektakularnych akcji, zadając rebeliantom dotkliwe straty i zabijając jednego z największych handlarzy bronią.

W najmniej spodziewanym momencie dochodzi do interwencji wojsk polskich i francuskich. Następuje pokaz siły i doskonałego wyszkolenia jednostek Grom, Formoza i Specjalnego Pułku Komandosów a także francuskich oddziałów specjalnych Legii Cudzoziemskiej z Korsyki. Kiedy jeńcy zostają uwolnieni, do akcji wchodzą oddziały lądowe. Dochodzi do szeregu bitew, a do koalicji przyłącza się Pierwszy Regiment Armii Togo. W finale wojny dochodzi do krwawej bitwy o stolicę. Armia rebeliantów zostaje zmieciona. Administracja i najbliżsi współpracownicy wpadają w ręce sił sprzymierzonych oraz ludności cywilnej, która mści się za doznane krzywdy.

Krwawy uzurpator Neghru jednakże ucieka. Przedostaje się do Beninu, gdzie czeka spora część jego sił, przygotowana do przejęcia władzy w tym kraju. Brakuje godzin, aby uzurpator podpalił kolejny kraj. Nocna akcja polskich komandosów kończy koszmar. Morderca, który spowodował śmierć dziesiątek tysięcy rodaków i cudzoziemców, zostaje zabity.


Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-63080-96-9
Rozmiar pliku: 949 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wtorek, 21 czerwiec, godzina 13:24

Willa wypoczynkowa prezydenta Togo w Ahepe.

Noire ocknął się. W pierwszym odruchu sprawdził, czy ma karabin. Chłodny dotyk stali uspokoił go. Otworzył oczy. Powoli doszedł do siebie. Nie słyszał nic, poza nieznośnym dzwonieniem. Wzrok przysłaniała mu mgła. Chwilę później obraz zaczął się zaostrzać.

Najpierw widział kontury. Potem jego oczom powoli ukazała się bliska przestrzeń. Po minucie wzrok wrócił do normalności.

Major zauważył, że w ścianie willi pojawiła się wielka dziura. Wszędzie walały się zerwane deski boazerii, oraz kawałki mebli. Majorowi wrócił słuch. Noire słyszał już wyraźnie strzały karabinu maszynowego z wartowni. Charakterystyczne terkotanie ręcznego karabinu maszynowego Minimi odróżniłby od jakiejkolwiek innej broni na świecie.

Chłopaki walczą – pomyślał.

Uniósł się lekko. Musiał pokonać potężny ból kręgosłupa. Spojrzał w przeciwną stronę salonu i oniemiał. Na podłodze leżały ciała prezydenta Richarda Harrare i jego żony. Noire poderwał się. Potknął się o leżącą na podłodze deskę. Przez chwilę znów zrobiło mu się czarno przed oczami. Dopadł do leżących na ziemi. Badał im oddech i puls. Na próżno. Odłamki czołgowego pocisku poszarpały ciało prezydenta i jego żony. Oboje nie żyli. Stojący przed willą czołg rebeliantów wystrzelił po raz drugi. Budynek zadrżał. Posypały się kolejne deski. Wyleciały ostatnie kawałki szyb z okien. Z piętra budynku doszedł krzyk młodej dziewczyny.

Amanda!

Noire poderwał się z ziemi. Rzucił się w kierunku schodów. Seria pocisków z karabinu maszynowego BRDM – 2 omiotła budynek. Kilkanaście kul wpadło przez wyrwane okna do środka. Rozbiły szklaną zastawę i rozerwały kilka doniczek z ozdobnymi roślinami.

Major wbiegł po schodach na górę. Przebiegł przez korytarz. Skręcił. Wpadł do pokoju, znajdującego się po prawej stronie korytarza. Przerażona Amanda kuliła się w rogu pomieszczenia. Zatkała sobie uszy i krzyczała na cały głos. Noire złapał ją za rękę i pociągnął za sobą. Dziewczyna potknęła się na schodach. Przeskakiwała po cztery stopnie, by nadążyć za Noire. W końcu stanęli na parterze. Amanda natychmiast znalazła się na podłodze, przyduszona do ziemi ramieniem Noire. Kolejne serie karabinu maszynowego z BRDM – 2 penetrowały budynek. Kiedy odgłos zatrzymywanych przez ściany kul przeniósł się bardziej na prawo, Noire poderwał się i pociągnął za sobą Amandę. Dobiegł do drzwi i puścił dziewczynę na chwilę. Sam przeładował broń. Amanda spojrzała na podłogę i oniemiała. Zauważyła ciała obojga rodziców. Leżeli w kałuży krwi. Myślała, że zemdleje. Nie zdążyła nawet krzyknąć. Major potężnym kopnięciem otworzył drzwi. Pociągnął ją za sobą z taką siłą, że znów straciła równowagę. Biegli tak przez chwilę, aż dziewczyna nie mogła złapać oddechu. Major po chwili znów przydusił ją do ziemi. Sam przyklęknął i oparł karabin na biodrze.

Karabin maszynowy z wartowni dalej strzelał. Celną serią zmienił kolejnego pickupa rebeliantów płonącą trumnę. Rebelianci ponieśli dość poważne straty. W ataku na willę do tej pory zginęło ich co najmniej dwudziestu. Zaczęli być bardziej ostrożni.

Czołg wycelował w wartownię. Wystrzelił. Budyneczek przy bramie okrył się chmurą dymu. Minimi w wartowni zamilkł. Samochód pancerny BRDM – 2 ruszył całą mocą silnika do przodu. Silnik zawył. Z tyłu pojazdu pojawiła się chmura czarnego dymu. BRDM – 2 staranował bramę i powolutku wjechał na teren prezydenckiej willi. Zatrzymał się obok płonącej wartowni. Za nim wjechały do środka dwa wypełnione żołnierzami pickupy. Żołnierze Gwardii Prezydenckiej ani myśleli się poddać. Natychmiast padło kilkanaście strzałów z okna na parterze willi. Krwawa plama wykwitła na przedniej szybie jednego z pickupów. Gwardzista wyeliminował kierowcę. Rozpędzony samochód uderzył w stojące nieopodal drzewo. Z garażu wybiegł jeden z gwardzistów. Przekoziołkował po ziemi i celnie rzucił granatem w drugi samochód. Pickup wyleciał w powietrze. Wybuch rozrzucił wkoło płonące trupy jadących nim rebeliantów.

– Wycofujemy się! – krzyknął Noire – Do samochodów! Biegiem!

Poderwał się. Chwycił Amandę za rękę. Pobiegli w kierunku garażu. Z willi wybiegło dwóch gwardzistów. Trzeci wybiegł z garażu. Przed garażem stały dwa terenowe Daihatsu, używane przez ochronę do patrolowania i eskorty. Noire z Amandą podbiegli do pierwszego samochodu. Major pchnął dziewczynę na ziemię. Sam kolbą karabinu wybił boczną szybę. Nie było czasu na szukanie kluczy. Otworzył drzwi. Złapał i wepchnął dziewczynę do środka. Po chwili sam zajął miejsce za kierownicą. Oderwał ręką plastikową płytkę pod kierownicą. Wyrwał dwa przewody i złączył je. Silnik zapalił. Noire wrzucił wsteczny bieg. Z całej siły nacisnął pedał gazu. Zatrzymał się kilkadziesiąt metrów dalej. Wybił kolbą karabinu szybę po prawej stronie. Wystawił przez okno lufę. Wystrzelił cały magazynek w kierunku kolejnego pickupa, który wjechał na teren posiadłości prezydenta. Huk wystrzałów zmieszał się z krzykiem dziewczyny z tylnego siedzenia. Trzej gwardziści wycofywali się w kierunku samochodu Noire. Stojący przy zniszczonej wartowni BRDM – 2 ruszył do przodu. Za nim na teren willi wtoczył się czołg. Pomni strat rebelianci kryli się za pojazdami pancernymi. Gwardziści byli już prawie przy samochodzie Noire, kiedy seria karabinu maszynowego przecięła jednego z nich. Gwardzista krzyknął, upuścił broń i upadł na ziemię. Pozostali ruszyli biegiem w kierunku samochodu majora. Czołg rebeliantów otworzył ogień. Trafił w drugą terenówkę Daihatsu. Samochód rozpadł się na kilka tysięcy odłamków. Gwardziści dobiegli do samochodu Noire.

– Kofi! Zajmuj miejsce obok! – krzyknął Noire – Zola! Pospiesz się!

– Ja pakuję się na bok! – krzyknął Zola i stanął na progu samochodu po stronie kierowcy.

Lewą ręką objął słupek samochodu, a prawą z karabinem skierował w kierunku pojazdów wroga. Noire z całej siły nacisnął pedał gazu. Napęd na cztery koła wyrwał całe połacie trawy i ziemi. Samochód ruszył w kierunku lasu. Rebelianci zajęli prezydencką willę. Kolejny ich oddział zbliżał się do garaży. Dwa pickupy ruszyły w pogoń za uciekającym Daihatsu.

– Mamy towarzystwo! – krzyknął Zola.

Noire spojrzał w lusterko. Zola wycelował broń w kierunku ścigającego ich pojazdu. Pościg zbliżał się z każdą chwilą. Biała Toyota wysforowała do przodu. Kierowca bezlitośnie docisnął pedał gazu i zrównał go z linią podłogi. To samo zrobił major Noire w uciekającym Daihatsu.

– Trzymajcie się! – krzyknął – Zola! Uważaj!

Stojący na progu Zola skulił się. Z całej siły objął ramieniem słupek samochodu. Rozpędzony Daihatsu staranował ogrodzenie prezydenckiej posiadłości. Toyota rebeliantów była coraz bliżej. Noire spojrzał przed siebie. Od lasu dzieliło ich pół kilometra drogi. Obydwa samochody pędziły po łące, porośniętej wysoką trawą. Dzieliło je nie więcej, jak sto metrów odległości. Strzelec karabinu maszynowego z Toyoty zaczął strzelać. Obydwaj gwardziści odpowiedzieli ogniem. Lata wyszkolenia dały o sobie znać. Pociski gwardzistów podziurawiły przednią szybę Toyoty. Ranny kierowca stracił panowanie nad pojazdem. Toyota zatoczyła ostre koło i przewróciła się na lewy bok. Dwie tony stali przygniotły obsługującego karabin maszynowy strzelca i rebeliantów w kabinie.

Daihatsu prowadzony przez Noire zbliżał się do lasu. Major wyhamował przed samą linią drzew. Wyciągnął Amandę z samochodu i pobiegł przodem. Kofi i Zola ubezpieczali tyły. Kofi wystrzelił trzy pociski w bak Daihatsu. Samochód wyleciał w powietrze. Gwardziści i Amanda Harrare wtopili się w zieleń lasu.

Kilka kilometrów dalej srebrna Toyota Corolla pędziła ile sił. Kierowca pewnie prowadził po ulicach Lome. Ulice miasta opustoszały. Zniknęły tłumy mieszkańców, rowerzystów i motocyklistów. Opustoszał bazar. Biegały po nim tylko stada wygłodzonych psów i toczyły między sobą walkę o pozostawione resztki. W kilku miejscach miasta unosił się dym z płonących budynków. Czuć było woń spalenizny.

– Co tu się kurwa dzieje? – zapytał dowódca ochrony ambasady.

Rozglądał się z niepokojem dookoła.

– Jedź szybciej! – nakazał kierowcy – Znaleźliśmy się w środku jakiejś wojny!

W oddali na drodze ukazał się posterunek rebeliantów. Tworzyły go dwa postawione w poprzek drogi samochody.

– Skręcaj! W lewo! – krzyknął Borowiec do kierowcy.

Opony zapiszczały. Toyota weszła w ostry zakręt. Kierowca pewnie wyprowadził auto z niebezpiecznego przechyłu. Wrzucił bieg i dodał gazu. Licznik znów przekroczył sto kilometrów na godzinę. Jechali wąską, asfaltową ulicą. Otaczała ją prymitywna, ciasna zabudowa. Znaleźli się w zupełnie innym świecie. Miasto nie przypominało już tego, które widział Janusz w czasie pierwszej przejażdżki po Lome. Zabudowa składała się z ciasnych, prostokątnych budyneczków z blachy, desek i nierzadko tektury. Prymitywne wnętrza ukrywały w sobie straszliwą ludzką biedę. W powietrzu czuć było okropny smród brudnej wody, ścieków i fekaliów, poddanych działaniu gorącego słońca.

Nagle kilkaset metrów przed samochodem wszedł na ulicę wyrostek w spodniach moro.

Na głowie miał pomarańczową koszulkę, którą uwiązał sobie w formie turbanu. Na szyi nosił znak rozpoznawczy Ludowej Armii Togo – czerwoną przepaskę. Mógł mieć piętnaście lat.

W ręku trzymał AK – 47. Stanął na środku ulicy i dawał ręką znak do zatrzymania się.

– Kurwa jego mać! – krzyknął dowódca ochrony ambasady– Nawet o tym nie myśl, żeby się zatrzymać!

Blondyn otworzył okno i wystawił przez nie lufę Beryla. Przerażony kierowca taksówki skulił się na swoim miejscu. Z całej siły złapał kierownicę. Widać było, że cały drży. Janusz skulił się na tylnej kanapie.

– Matko Boska módl się za nami wszystkimi – szeptał cichutko słowa modlitwy.

– Jak nie zastrzelę tego skurwysyna to i Matka Boska nam nie pomoże! – krzyknął Borowiec. – Więc się lepiej pomódl, żebym go trafił!

Samochód pędził dalej. Od rebelianta dzieliło go już nie więcej, jak dwieście metrów. Borowiec otworzył ogień. Pierwsze trzy pociski rykoszetowały po nawierzchni. Wyrzuciły w powietrze tumany czerwonego piasku. Wszystko działo się błyskawicznie. Blondyn znów wystrzelił. Zaskoczony rebeliant nie zdążył zareagować. Kolejne pociski przebiły mu wątrobę i brzuch. Nim zdążył upaść na ziemię, rozpędzona taksówka minęła go z szaloną prędkością. Kilkanaście metrów dalej grupka rebeliantów z jego oddziału zabawiała się w perfidny sposób. Z pobliskiego domu wyciągnęli młodą dziewczynę. Rozebrali ją i pobili. Półprzytomna dziewczyna leżała na ziemi, gwałcona przez wszystkich po kolei. Strzały, odgłos padającego na ulicę ciała i ryk samochodowego silnika zlały się w jedno. Minęło kilka chwil, nim dowodzący zgrają bandytów chłopak ogarnął całość sytuacji.

– Wrogowie uciekają! To na pewno jakiś urzędnik, albo żołnierz armii rządowej! Dorwać psa i zabić! Do samochodów! – krzyknął – Za nim!

Zgraja ruszyła do dwóch zaparkowanych niedaleko zmilitaryzowanych pickupów. Każdy z nich miał zamontowany w ładowni ciężki karabin maszynowy. Po chwili zagrały potężne silniki samochodów. Dowodzący grupą podszedł do leżącej na ziemi zgwałconej dziewczyny. Przeciął jej nożem gardło. Splunął, otarł nóż o spodnie i podbiegł do samochodu.

– Za nimi! Zabić rządowego psa! – krzyknął.

Samochody ruszyły z piskiem opon. Ciężkimi oponami przejechały po ciele leżącego na ulicy zastrzelonego rebelianta z ich własnego oddziału.

Wtorek, 21 czerwiec, godzina 15 : 18 Slumsy na południowym wschodzie Lome.

Srebrna Toyota zjechała na ulicę o jeszcze gorszej nawierzchni, niż poprzednia. Wytraciła prędkość. Licznik prędkościomierza zatrzymał się przy siedemdziesięciu.

– Ile jeszcze do lotniska? – zapytał Borowiec.

– Tu najbliżej – powiedział kierowca – Kilka minut.

Samochód z trudem pokonywał piaszczystą nawierzchnię drogi. Dało się to poznać po odgłosach pracy silnika. Koła wyrzucały w powietrze tumany piasku i kurzu. Ulica, którą jechali, prowadziła przez slumsy miasta. Nędzna zabudowa w niczym nie przypominała reprezentacyjnych bulwarów miasta. Przeważały pozbijane z metalu i drewna budy, pomalowane w pastelowe kolory. Kierowca przejechał przez skrzyżowanie. Przy nim królował charakterystyczny budynek Cafe Prima. Była to zbita z drewna, pomalowana na niebiesko buda. Przykrywała ją blacha falista, rozgrzana promieniami słońca. Janusz zdążył spojrzeć w kierunku kawiarni. Leżały przed nią porozrzucane drewniane taborety. Pomiędzy nimi leżało ciało człowieka, w podartej koszuli.

– Matko Boska. W co ja się wpakowałem – powiedział Janusz i odwrócił ze strachem głowę.

– W niezłe gówno – odpowiedział za niego Borowiec i zmienił magazynek w Berylu

– Ty się tylko wpakowałeś. Ja straciłem przyjaciół i szefa. A jak taki jesteś religijny, to módl się, żeby na lotnisku był jeszcze jakiś samolot. Jak nie będzie, to na pieszo przebijamy się za granicę. Ja tanio skóry nie oddam. Na pewno nie tym łachmytom.

Samochód wjechał w kolejną ulicę. Każda miała nawierzchnię gorszą od poprzedniej.

– Już blisko lotniska. Widzę rafinerię – powiedział Janusz.

W tym momencie seria pocisków z wielkokalibrowego karabinu maszynowego wyrzuciła w powietrze tuman piasku z prawej strony samochodu.

– Mamy towarzystwo! – krzyknął Borowiec i odwrócił się do tyłu.

– Jedź jak możesz najszybciej! – powiedział po francusku do skulonego za kierownicą kierowcy.

– A ty na podłogę! Ale już! – nakazał Januszowi.

Janusz rzucił się na czarne wycieraczki, które wyścielały podłogę samochodu. Następna seria z wukaemu przeleciała nad samochodem.. Janusz całym sobą wyczuł, że była blisko.

Cholernie blisko.

– Zażarte skurwysyny – powiedział Borowiec.

Oparł kolbę Beryla o swoje siedzenie.

– Ze mną nie pójdzie wam tak łatwo.

Za srebrną Toyotą pędziły trzy samochody. Prowadziły dwa pickupy z oddziału zastrzelonego na ulicy rebelianta. Dołączyła do nich stara półciężarówka. Biały Nissan znajdował się najbliżej uciekającej taksówki. To z zamocowanego na nim karabinu maszynowego strzelał jeden z rebeliantów. Skulony za kierownicą taksówkarz zjeżdżał to na prawą, to na lewą stronę ulicy. Utrudniał tym celowanie strzelcowi z pickupa. Za taksówką zostawały tumany kurzu i piasku. Kolejna seria przeszła znów obok samochodu. Jeden z pocisków rozbił prawe lusterko. Odłamki szkła poraniły rękę Borowca.

– Święta Matko, Matko Boża, módl się za nami... – szeptał skulony na podłodze Janusz.

– Chcesz się zabawić? No to masz skurwielu – powiedział Borowiec.

Przytulił twarz do Beryla. Wstrzymał oddech. Oparł kolbę karabinu o fotel. Spokojnie oddał kilka strzałów. Leżący na podłodze Janusz zaczął krzyczeć. Na jego plecy spadło kilka rozgrzanych łusek. Huk wystrzałów ogłuszył go. Borowiec spokojnie złapał powietrze w płuca. Wystrzelił po raz kolejny. Karabin wystrzelił cztery kule. Pierwsza z nich chybiła. Przeleciała nad dachem pickupa. Zostawiła po sobie ślad na wyblakłym lakierze samochodu.

Druga kula była bliżej celu. O kilka centymetrów ominęła strzelca przy karabinie maszynowym Kolejne były zabójcze. Trzecia przebiła przednią szybę samochodu. Przeleciała przez środek kabiny i trafiła w brzuch strzelca przy karabinie maszynowym. Przednia szyba pokryła się pajęczyną pęknięć. Kierowca pickupa minimalnie skręcił kierownicę w lewo. Był to ostatni błąd jego życia. Czwarta kula trafiła go dokładnie w środek czoła. Nikt nie zdążył nawet krzyknąć. Kierowca puścił kierownicę. Schodząca w bok droga sprowadziła samochód prosto w zabudowania. Jadący ponad sto kilometrów na godzinę pickup wbił się w ciasne zabudowania. Miażdżył deski, kawałki metalu, płaty tektury i rozwieszone materiały. Zatrzymał się dopiero na betonowej ścianie jednego z bardziej okazałych domów. Siła uderzenia wbiła silnik do środka pojazdu. Wszyscy w środku zginęli.

– Jednego skurwysyna mniej – powiedział zadowolony Borowiec.

Dalej mierzył spokojnie ze swej broni do dwóch pozostałych pojazdów.

– Lotnisko jest zaraz za rafinerią – powiedział cichutko kierowca.

Wjechali w dzielnicę przemysłową. Samochód pędził piaskową drogą na tyłach rafinerii. Za ogrodzeniem stały okrągłe zbiorniki z ropą naftową. W powietrzu czuć było ciężki smród nafty. Pogoń nie ustępowała. Na czoło pościgu wysunął się teraz drugi pickup. Tuż za nim pędziła półciężarówka. Droga raptownie skręcała w lewo. Taksówkarz wszedł w zakręt z pełną prędkością. Samochód zahaczył bokiem o metalową siatkę.

– Lotnisko przed nami – powiedział zadowolony Borowiec.

Odwrócił głowę w kierunku jazdy. Dwa kilometry przed nimi zaczynał się pas startowy, cztery kilometry dalej widać było budynki lotniska. Taksówkarz dodał gazu. Samochód podskakiwał na wertepach nierównej drogi. Cały czas zostawiał za sobą smugę piaskowego dymu. Strzelec na pickupie otworzył ogień. Długa seria z wukaemu omiotła celnie uciekającą Toyotę. Pociski przeleciały przez kabinę samochodu i rozbiły przednią szybę.

– Ja ci zaraz pokażę, jak się strzela skurwielu – powiedział Borowiec.

Wycelował broń w kierunku ścigających pojazdów. Taksówka wpadła w dziwne drgania. Skręcała to w prawo, to w lewo.

– Jedź prosto!

Rozpędzony samochód dalej tańczył na piaskowej drodze.

– Prosto, kurwa! – krzyknął Borowiec i odwrócił się w stronę kierowcy.

Oniemiał. Taksówkarz poszarzał na twarzy. Z trudem oddychał. Jego jasnoniebieska koszulka nasiąkła krwią. Kilka centymetrów poniżej prawego ramienia widać było trafienie. Taksówkarz słabł z każdą chwilą. Mimo wszystko dalej trzymał z całej siły kierownicę pojazdu.

– O Boże – wyszeptał przerażony Borowiec.

Złapał kierownicę prawą ręką. Przełożył szybko karabin pod prawym ramieniem. Położył Beryla między siedzeniami.

– Pomóż mi! – krzyknął.

Janusz zerwał się z podłogi. Złapał mdlejącego z upływu krwi taksówkarza. Złożył prawe, przednie siedzenie i przerzucił rannego na tylną kanapę. Borowiec usiadł na miejscu kierowcy.

– Trzymaj się! – krzyknął do taksówkarza – Nie zostawię cię bracie!

Samochód znów zjechał w bok i uderzył prawym bokiem o metalowe ogrodzenie. Blondyn złapał mocno kierownice. Docisnął gaz i wrzucił kolejny bieg. Silnik zawył. Samochód ruszył żwawiej do przodu. Borowiec przez chwilę jechał prosto. Kilkadziesiąt metrów dalej skręcił ostro w prawo. Docisnął pedał gazu do podłogi.

– Albo się uda, albo kurwa mać po nas! – krzyknął i z całej siły ścisnął kierownicę w dłoniach.

Samochód całą siłą uderzył w ogrodzenie lotniska. Rozpędzona Toyota przedarła się przez metalową siatkę. Straciła zderzak, grill i reflektory. Borowiec dodał gazu. Rozpędzony samochód pędził teraz po pasie startowym lotniska. W dali widać było słupy czarnego dymu. Przy budynku lotniska stały już tylko nie nadające się do lotu wraki. Dwa ostatnie sprawne samoloty kołowały na start.

– Ostatnie szczury opuszczają tonącą krypę! – krzyknął Borowiec – Jak się na któryś załapiemy to żyjemy! Jak nie, to skurwysyny pokroją nas żywcem na kawałki!

Stary Beech z kaszlącymi silnikami zbliżał się do osi pasa startowego. Nowszy Dornier zmierzał w tym samym kierunku. Toyota pędziła jak szalona naprzeciw kołujących samolotów. Silnika rzęził. Całe zawieszenie grzechotało. Słychać było szereg niepokojących odgłosów. Stary samochód przeżywał swoje ostatnie chwile. Blady taksówkarz leżał na tylnej kanapie i trzymał ręce na ranie. Janusz kulił się do podłogi. Pościg zagubił się na pełnej kurzu drodze. Minęło kilka bezcennych chwil. Dowodzący pościgiem zorientował się w końcu, że taksówka jakimś cudem znalazła się za ogrodzeniem lotniska. Tymczasem metalową siatkę zastąpiło mocne betonowe ogrodzenie.

– Zawracać! Na pas startowy! – krzyknął dowódca pościgu – Zawracać!

Pickup zawrócił prawie w miejscu. Zrobiło się ciemno do wyrzuconego w górę piasku. Siła odśrodkowa wyrzuciła na zewnątrz strzelca, obsługującego karabin maszynowy. Żołnierz jak piłka wyleciał z samochodu i potoczył się po drodze. Jadąca z tyłu półciężarówka zawróciła znacznie wolniej i delikatniej.

– Zostawić go! – krzyknął dowódca pościgu i wskazał na lezącego na ziemi pechowego strzelca – Niech go któryś zastąpi! Naprzód! Nie mamy ani chwili czasu do stracenia!

Rządowe psy uciekają!

Samochody ruszyły całą mocą silników. Zmierzały w miejsce, gdzie kończyło się betonowe ogrodzenie, a zaczynała metalowa siatka.

Tymczasem taksówka zbliżała się do kołujących samolotów. Dornier wyprzedził starego Beecha. Pierwszy wtoczył się na pas startowy. Borowiec kierował się wprost na samolot. Załoga Dorniera patrzyła zdziwiona, jak porozbijana taksówka z piskiem opon zatrzymała się przy krańcu ich lewego skrzydła. Borowiec wyskoczył z pojazdu.

– Stójcie! Weźcie nas! – krzyknął – Jesteśmy obywatelami Polski! Mamy rannego!

Pomóżcie nam!

Samolot należał do angielskiej firmy transportowej. Pilot nawet nie raczył odpowiedzieć. Zamknął uchyloną szybkę w kabinie i dodał prędkości.

– Mamy rannego! – krzyknął Borowiec – Pomóżcie nam!

Jego słowa zniknęły w hałasie silników Dorniera. Angielski pilot dodał gazu. Silniki zawyły.

Samolot zaczął rozpędzać się po pasie startowym.

– Kij wam w dupę! – krzyknął zdenerwowany Borowiec.

Odwrócił się w przeciwną stronę. Stary Beech wolniutko zbliżał się do taksówki. Jego grzechoczące silniki produkowały tony czarnego dymu. Samolot zatrzymał się przy taksówce.

Ktoś z załogi przy pomocy młotka rozprawił się z zamkiem drzwi. Chwilę później drzwi otworzyły się, Ukazała się w nich uśmiechnięta czekoladowa twarz drugiego pilota.

– Ładujcie się! – krzyknął – My nigdy nie zostawiamy pasażerów!

Borowiec podbiegł do samochodu. Otworzył drzwi. Wyciągnął omdlałego taksówkarza. Przerzucił go sobie przez lewe ramię. Janusz wygramolił się nieporadnie na zewnątrz. Stanął i otrzepał z siebie kawałki szkła.

– Kurwa! Człowieku! Nie czas zabiegi upiększające! – krzyknął Borowiec – Do środka!

Jak tamci cię złapią, to ci łeb odkroją tymi wielkimi nożami!

Ruszyli biegiem do samolotu. Borowiec wszedł pierwszy i położył na podłodze rannego taksówkarza. Potem cofnął się i wciągnął do środka Janusza. Pilot rozpędził silniki samolotu. Zrobiło się czarno od dymu. Samolot zaczął rozpędzać się na pasie startowym. Borowiec pomógł zamknąć drzwi. Potem złapał w ramiona drugiego pilota samolotu i uściskał go.

– Przyjaciół poznaje się w biedzie! – powiedział wzruszony i usiadł na fotelu.

Tymczasem pogoń wjechała na pas startowy. Dowódca pościgu zobaczył ściganą taksówkę i obydwa samoloty. Dał ręką znal do zatrzymania się. Samochody stanęły na środku pasa startowego.

– Zablokować pas!!!

– Strzelaj w samolot! – rozkazał strzelcowi przy wukaemie.

Dornier pędził z dużą prędkością. Angielski pilot ujrzał tarasujące pas samochody. Spojrzał na drugiego pilota. Zrozumieli się bez słow. Kwadrans wcześniej obaj byli świadkami akcji rebeliantów w terminalu lotniska. Widzieli niewinnych ludzi, rozrywanych pociskami karabinowymi i ciętych bez litości wielkimi maczetami. Przed terminalem widzieli pracowników lotniska, miażdżonych kołami samochodu pancernego. Wiedzieli czym grozi zatrzymanie się. Samolot pędził całą mocą silników. Do blokady brakowało już tylko dwieście metrów. Pilot poderwał ostro samolot w górę. Maszyna uniosła się w powietrze.

Ospale przeleciała cztery metry nad pickupem z karabinem maszynowym. Ukazała swój szeroki, biały brzuch. Zbyt wielki i zbyt wolny, aby w niego nie trafić.

Stojący na pickupie strzelec otworzył ogień. Wpakował w samolot kilkadziesiąt kul. Pociski wyrwały szereg dziur w poszyciu Dorniera. Kolejną serię strzelec wpakował w prawe skrzydło i silnik maszyny. Silnik zapalił się i wybuchł. Pociski rozerwały instalację paliwową w skrzydle. Jeden sprawny silnik nie miał wystarczającej mocy, żeby utrzymać Dorniera w powietrzu. Samolot przestał się wznosić. Przeleciał kilkaset metrów i przechylił się w powietrzu. W smudze czarnego dymu runął na ziemię. Spadł kilometr przed pasem startowym. Uszkodzona instalacja paliwowa natychmiast zajęła się ogniem. Potężna eksplozja paliwa zakończyła agonię Dorniera. Wybuch był tak silny, że tworzący blokadę rebelianci padli na ziemię. Chmura czarnego dymu z płonącego wraku zaczęła przysłaniać niebo.

Załoga Beecha widziała upadek Dorniera. Piloci wiedzieli, że ich trzydziestoletni rzęch nie ma żadnych szans na ucieczkę przed kulami. Wybuch Dorniera okazał się jedyną szansą.

Piloci Beecha przeżegnali się. Pierwszy pilot z całej siły przyciągnął wolant do siebie.

Silniki zawyły, ale posłusznie poderwały samolot w górę. Samolot przeleciał kilka metrów nad blokadą rebeliantów. Wleciał prosto w chmurę czarnego dymu z płonącego Dorniera.

Piloci odetchnęli z ulgą. Udało się. Znów się przeżegnali. Szczery uśmiech powrócił na ich

czekoladowe twarze. Pięć minut później Beech delikatnie położył się na skrzydło. Maszyna weszła na właściwy kurs.

– Ciekawe dokąd leci to pudło? – zapytał Borowiec.

Mężczyzna pochylał się nad rannym taksówkarzem. Zakładał mu prowizoryczny opatrunek.

– Do Dakaru – odpowiedział Janusz i otarł pot z poranionego czoła.

– Dziś rano nim przyleciałem do Lome. Przeklinałem go i obiecywałem sobie, że więcej na pokład tego pudła nie wsiądę. A teraz uratował nam wszystkim życie.

– Co z nim? – zapytał Janusz i wskazał na taksówkarza.

– Przeżyje – odpowiedział Borowiec – Jak lecimy do Dakaru to przeżyje. To niedaleko. Tam mają dobre szpitale.

– Nawet, nie wiem, jak się pan nazywa – powiedział Janusz – Uratował mi pan życie. Nie tylko mnie. Nam obu.

– Nazywam się Marcin Miklaszewski. Porucznik Marcin Miklaszewski z Biura Ochrony Rządu – odpowiedział blondyn – Samo Marcin wystarczy. Idę porozmawiać z

pilotami. Muszą zawiadomić Dakar, żeby na lotnisku czekała na nas karetka. Może uda się też zawiadomić naszą ambasadę w Dakarze.

Silniki samolotu grzechotały tak samo, jak w czasie porannej podróży. Tym razem Janusz czuł, że to najpiękniejsza muzyka, jaką zdarzyło mu się słyszeć.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: