Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tracato - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
16 kwietnia 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Tracato - ebook

Trzeci tom epickiej tetralogii fantasy "Próba krwi i stali" australijskiego pisarza Joela Shepherda.

Rhodia, kontynent od dawna zamieszkiwany przez ludzi i serrinów powoli wpada w mordercze tryby wojny. Verentejczycy z północy maszerują na wschód, by przejąć Bacosh. Prowincja, okupowana przez serrinów od czasów ostatniego wielkiego konfliktu z ludźmi, rozkwitła pod rządami nieludzi, jednak wśród jej mieszkańców są i tacy, którzy chętnie powróciliby do feudalnego świata.

Sasha, niegdyś księżniczka Lenayin nie ma złudzeń odnośnie otaczającej ją rzeczywistości. Nie wszyscy goeren-yai są doskonali. Nie wszyscy serrinowie są tak dobrzy, za jakich chcieliby uchodzić. Jednak teraz, gdy armie północy maszerują na nieludzi, by zetrzeć ich z powierzchni ziemi, rozdarta wewnętrznie Sasha będzie musiała zdecydować, po której stronie stanąć...

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7686-271-2
Rozmiar pliku: 915 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DWA

Sofy Lenayin galopowała przez łagodne wzgórza południowej Telesii i czuła, że życie nie może być już chyba cudowniejsze. Bujna trawa o wysokich źdźbłach chłostała pęciny wierzchowca. Otaczało ją wspaniałe morze zieleni nakrapiane kielichami kwiatów – żółtymi, purpurowymi bądź czerwonymi.

Teren ponownie zaczął się wznosić. Sofy przyspieszyła, skierowała Dary’ego w górę stoku. Być może w końcu zdoła dojrzeć Algrasse oraz Bacosh. Ale kiedy dotarła na szczyt wzniesienia, ujrzała jedynie kolejne wzgórza oraz rozciągający się aż po horyzont ocean bujnej, falującej trawy.

Dalej, za niewysoką granią, majaczyła kolejna stara forteca. Pod surowymi, potrzaskanymi murami piętrzyły się sterty kamieni poprzerastanych trawą. Skierowała Dary’ego w tamtą stronę. Pozwoliła konikowi pędzić tak, jak gnać mógł jedynie lenayiński dussieh – niestrudzenie, nie wykazując żadnych oznak zmęczenia. Lubiła jeździć w taki właśnie sposób, wysforowując się przed swą eskortę i udając, że przemierza łąki samotnie, jedynie w towarzystwie wiernego wierzchowca i wiatru rozwiewającego włosy. Księżniczka Sofy Lenayin zaledwie kilka razy w życiu miała możliwość decydować o własnym losie w pełni samodzielnie.

Dotarła pod pierwszą kupę poczerniałych kamieni. Ściągnęła wodze i zeskoczyła z siodła. Natychmiast usłyszała zbliżających się zbrojnych ze swej eskorty. Składało się na nią czterech wojowników odzianych w powiewające czerwone płaszcze. Pod płaszczami ogniwa kolczug lśniły srebrem w promieniach słońca.

– Wasza wysokość – powiedział porucznik Tyrel z królewskiej gwardii – pozwól nam przeszukać ruiny, nim wkroczysz pomiędzy mury.

– Och, cóż za nonsens, poruczniku! – sprzeciwiła się Sofy. – To żadna frajda zwiedzać po tym, jak wcześniej wszystko sprawdzicie. Poza tym te ruiny stoją opuszczone od wieków.

– To nie ma znaczenia, wasza wysokość – odpowiedział, wręczając księżniczce wodze swego wierzchowca. – Wewnątrz mogą czaić się bandyci bądź padlinożercy.

Tyrel oraz kolejny mężczyzna dobyli mieczy i wspięli się na stertę kamieni przed wyłomem w murze. Sofy czekała przy wierzchowcach. Pozostali dwaj strażnicy objechali budowlę wokół. Przynajmniej na tyle jej ufali. Sofy nie była specjalnie dobrym jeźdźcem, jeszcze nie, a w każdym razie nie w porównaniu z nimi. Potrafiła jednak zaopiekować się końmi.

Gwardziści wkrótce powrócili. Ruiny okazały się bezpieczne. Sofy ostrożnie pokonała kupę kamieni. Nadal stąpała nieco niepewnie w nowych skórzanych butach i spodniach do konnej jazdy, które nosiła pod sukienką. Żałowała, że nie może po prostu zdjąć kiecki. Wokół przebywało jednak zbyt wielu mężczyzn, którzy mogliby poczuć się urażeni podobnym postępkiem. Mimo wcześniejszych przygód pozostawała księżniczką Lenayin. A lenayińska księżniczka nie mogła pojawić się publicznie w samych spodniach.

Wewnątrz murów znajdował się szeroki, porośnięty trawą dziedziniec. Dookoła wznosiły się resztki umocnień.

– Miejsce być może dla pięćdziesięciu zbrojnych oraz ich wierzchowców. – Porucznik Tyrel wskazał wyłom ziejący w murze. – Tu mieściły się wrota. Wodę musieli nosić z potoku w poprzedniej dolince.

Sofy nie dostrzegła w dolinie żadnego strumienia, lecz być może do tego sprowadzała się właśnie różnica pomiędzy nią, odbywającą przejażdżkę dla przyjemności, a porucznikiem, który towarzyszył jej z obowiązku.

– Z taką ilością zwierząt byłoby tutaj dość tłoczno – zauważyła.

– Jedynie w przypadku ataku – odparł Tyrel. – Przez większość czasu konie pasłyby się za murami. Umocnienia wzniesiono z myślą o obronie przed przeważającymi siłami.

– Na pewno nie przed całą armią – rzekła Sofy. Przespacerowała się wzdłuż krawędzi placyku, omijając poczerniałe kamienie. Na lepiej zachowanym odcinku muru mogła dostrzec blanki. Łucznicy bronili z nich fortecy w razie ataku. – Pięćdziesięciu ludzi za tymi murami z trudem przetrwałoby dłużej niż do śniadania w starciu ze zdeterminowaną piechotą.

Niemal uśmiechnęła się, słysząc własne słowa… wypowiedziane, jak gdyby się na tym znała. Cóż, uczyła się. Uczestniczyła w prowadzonej przez swą siostrę Sashandrę Rebelii Udalyńskiej, a teraz, od sześciu miesięcy, towarzyszyła największej lenayińskiej armii, jaka kiedykolwiek wyruszyła na wojnę. Sofy umiała zadawać pytania i słuchać odpowiedzi. W towarzystwie wojowników stęsknionych za pozostawionymi w domu żonami i córkami z łatwością znajdowała chętnych do tego, by zasiąść z nią do posiłku i podyskutować o rzeczach takich jak strategie bitew, formacje jednostek, taktyczne wykorzystanie piechoty czy defensywne rozmieszczenie kawalerii.

Błysk pośród trawy przyciągnął wzrok księżniczki. Przystanęła i podniosła niewielki kawałek metalu ubrudzony ziemią. Oczyściwszy znalezisko, odkryła, że to moneta.

– Och, jak cudownie! Wybito na niej jakąś inskrypcję… nie mogę odczytać, jest zbyt zabrudzona. Być może dysponując jakąś wskazówką, zdołałabym ją odgadnąć. Muszę to wyczyścić. – Wrzuciła pieniążek do niewielkiej sakiewki u pasa.

Sofy chciała wspiąć się na blanki, lecz porucznik Tyrel kategorycznie jej zabronił.

– To mój kark spocznie na pieńku, jeśli choć skręcisz sobie palec, wasza wysokość. Błagam o zrozumienie. Czeka cię wesele, a ja mam zamiar dostarczyć cię na ceremonię w doskonałym zdrowiu.

Ślub. Nieoczekiwanie straciła dobry humor. Starożytne mury nagle przestały być atrakcyjne i Sofy ponownie zatęskniła za wolnością otwartej przestrzeni.

Zjechali ze zbocza. Napoili wierzchowce w niewielkim strumieniu, który wypatrzył porucznik Tyrel. Strugę otaczały bujne krzaki, w pobliżu rosło także kilka karłowatych drzewek. Woda była kryształowo czysta. Sofy przypomniała sobie o swym znalezisku i opłukała monetę. Przez stulecia brud wżarł się w inskrypcję, a sam metal poczerniał ze starości. Być może ktoś w kolumnie będzie znał sposób na oczyszczenie pieniążka.

Odnalezienie lenayińskiej kolumny nie było trudne – podążająca naprzód armia rozciągała się na odległość połowy dnia marszu. Tak wielkie siły – nim pojawiły się w zasięgu wzroku – dawało się dosłyszeć. Metalowe oporządzenie pobrzękiwało, skóra skrzypiała, podeszwy szurały pośród długich źdźbeł. Harmider uzupełniały pokasływania, marudzenie, konwersacje i urywki piosenek. A ponieważ byli to Lenayińczycy, także i śmiechy. Lenayińscy mężczyźni zabijali czas, opowiadając sobie dykteryjki. Sofy podsłuchała kilka podczas jazdy z kolumną. Większość okazała się na tyle ordynarna, że jej twarz przybrała odcień głębokiego różu. Ale miało to miejsce przed tygodniami; teraz jedynie się uśmiechała. Nie potrafiła mieć im za złe sprośnego humoru. Nie po sześciu tygodniach nieustannego marszu, z perspektywą kolejnych.

Minęli szczyt pagórka i armia znalazła się w polu widzenia. Kolumna wiła się pośród wzgórz nieuporządkowana i niejednolita, podobnie jak tworzące ją siły. Bez wątpienia w samym szyku znać było nieco dyscypliny. Wewnątrz kontyngentów jednak mężczyźni w większości maszerowali, jak chcieli, zatrzymywali się, kiedy zapragnęli i odbiegali w bok, aby ulżyć pęcherzom, jeśli tylko naszła ich taka potrzeba, lub by przyjrzeć się jakiejś mijanej osobliwości. Jedynie proporce zdawały wznosić się w doskonałym porządku. Chorążych poinformowano, jak haniebne okaże się dla ich jednostek i rodzinnych stron zgubienie miejsca w formacji, i, jak na razie, nie doszło do podobnego wypadku.

Sofy pogalopowała w kierunku kolumny. Maszerujący mężczyźni dojrzeli, jak nadjeżdża w towarzystwie czwórki osobistych strażników. Kolejnych dziesięciu gwardzistów podążało za swymi towarzyszami z tyłu i na flankach. Rozległy się wiwaty. Część wojowników uniosła miecze i pozdrowiła księżniczkę. Sofy uśmiechnęła się i pomachała w odpowiedzi. Potem ruszyła wzdłuż formacji w kierunku awangardy.

W tym miejscu w kolumnie maszerowali wojownicy z Rayen, z południowo-wschodniego Lenayin. Sofy, na długo przed tym, nim ujrzała proporzec, odgadła ich pochodzenie po surowej prezencji goeren-yai. Preferowali nabijane ćwiekami pancerze z grubej skóry, a ozdobne wzory składały się z kolistych elementów. Wielu niosło przewieszone przez plecy tarcze – rzadkie wyposażenie u lenayińskiej milicji. Ostatnio spotykane częściej dzięki zaopatrzeniu stanowiącemu królewski dar i rozdzielonemu pomiędzy wojowników w kolumnie.

Formacja rozciągała się wzdłuż łagodnego stoku poprzez płytką dolinę i dalej na zbocze za jej ujściem. Pokonawszy wzniesienie, Sofy ujrzała neyshański kontyngent. Na czele podążała kawaleria. Składała się z opłacanych królewską monetą zawodowych wojskowych w ciężkich pancerzach i arystokratycznych lordów w doskonałych strojach o rodowych barwach. Ci również zasalutowali Sofy. Pomijając nieliczną grupkę długowłosych goeren-yai na niewysokich dussiehach, kontyngent składał się głównie z verentyjczyków.

Minąwszy neyshańskiego chorążego, Sofy wiedziała, że jest już blisko czoła armii. Mijała teraz siły z Ranash. Wiwaty, którymi powitano księżniczkę, były nieliczne w porównaniu z tymi, jakie zgotowali jej wcześniej południowcy. Ranash leżało na północy. Prowincję zamieszkiwali wyłącznie verentyjczycy. Pamiętali Rebelię Udalyńską i nie zapomnieli o udziale, jaki miała w buncie najmłodsza Lenayińska księżniczka. Część z nich nie wydawała się nadmiernie winić Sofy, przynajmniej nie otwarcie. Rezerwowali swą niechęć dla jej siostry. Większość uważała, że Sasha zauroczyła Sofy… w czym mogli mieć rację, przyznała sama przed sobą Sofy, choć nie w sposób, w jaki o tym myśleli.

Ranashańska piechota maszerowała w bardziej uporządkowanym szyku, była też znacznie lepiej wyekwipowana. Żołnierzy wyposażono w cięższe, czarne pancerze, tarcze, hełmy, a część uzbrojono nawet we włócznie. Twarzy Ranashańczyków nie przyozdabiały tatuaże. W uszach nie nosili pierścieni. Zdawali się żywić niechęć do jakichkolwiek dekoracji, pomijając liczne proporce. Te ostatnie przystrajali często rodzinnymi herbami, którymi pogardzali z kolei południowcy i mieszkańcy środkowych prowincji. Pomiędzy proporcami, wzniesione na drewnianych tyczkach, dawały się dostrzec liczne ośmioramienne verentyjskie gwiazdy.

Ranashańscy kawalerzyści poskąpili Sofy jakiegokolwiek powitania, gdy ich mijała. Arystokraci spoglądali zimno spod okapów stalowych hełmów. Ciężkozbrojni zawodowi wojacy udawali, że w ogóle nie dostrzegają księżniczki. Ranashańczyków było mniej niż Neyshańczyków. Ich prowincja graniczyła z wrogim Cherrovanem i większość ranashańskich sił zmuszona była pozostać w domu. Mając to na uwadze, północ przeprowadziła szereg uprzedzających wypadów na teren Cherrovanu, nim spadły ciężkie śniegi, zadając odwiecznemu wrogowi poważne straty. Do Sofy dotarły opowieści o wioskach startych z powierzchni ziemi. Bandy cherrovańskich wojowników uwięziono w dolinach i bezlitośnie wyrżnięto. Większość oficerów, z którymi Sofy rozmawiała, zdawała się uważać, iż podobne działania osłabią Cherrovan na tyle, aby Lenayin pozostało bezpieczne na czas nieobecności wojowników maszerujących w kolumnie. Sofy zastanawiała się, skąd czerpali swą pewność, iż owe działania nie pchną jedynie Cherrovańczyków do przeprowadzenia poważniejszego ataku w najbliższych miesiącach.

Pokonała grzbiet kolejnego pagórka. Na stoku poniżej dojrzała ranashańskiego chorążego ze sztandarem prowincji, za którym podążała ranashańska arystokracja. Dalej rozciągała się długa kolumna wozów, towarzyszyło im kilka karet. Pojazdów było w sumie koło czterdziestu i Sofy wyminęła wszystkie galopem. Mogła teraz dojrzeć awangardę. Składała się z licznej grupy królewskich gwardzistów w czerwono-złotych płaszczach przemieszanych z wielmożami z poszczególnych prowincji. Arystokratom towarzyszyli ich kapitanowie oraz świty. Kilka oddziałów regularnej kawalerii, w sumie może pięciuset zbrojnych, uformowało przednią straż. Żołnierze rozsunęli się w wachlarz w poprzek stoków. Zdawali się tworzyć wznoszący się pośród trawy mur. Daleko przed nimi Sofy dojrzała samotnego zwiadowcę. Z tej odległości z trudem dawało się go zauważyć. Prawdopodobnie kolejna setka zwiadowców jechała dalej z przodu i strzegła flank. Część trzymała się blisko kolumny. Inni zapewne wysforowali się nawet o kilka dni marszu.

Mijała właśnie centrum formacji gwardzistów, kiedy od pobliskiego powozu oderwał się niewielki konik i pogalopował ku niej. Dussieha dosiadała szczupła dziewczyna. Miała na sobie czerwoną spódnicę, pod którą nosiła spodnie oraz buty do konnej jazdy. Powiewające w ruchu włosy związała w kucyk kolorowymi tasiemkami. Siedziała w siodle z rzadką pośród lenayińskich kobiet pewnością siebie.

– Księżniczko! – zawołała zirytowana, zrównawszy się z Sofy. – Dlaczego oddaliłaś się samotnie na tak długo?

Sofy uśmiechnęła się szelmowsko.

– Czyżby lord Rydar ponownie osaczył cię w powozie?

– To nie jest zabawne! – odparła Yasmyn. – Wydaje się nie mówić dobrze po lenaysku. Mówię mu „nie”, a on nie rozumie.

– Och, rozumie aż nazbyt dobrze – stwierdziła Sofy, szczerze rozbawiona. – Po prostu nie słucha.

– Jest szpetny – odrzekła Yasmyn. Zmarszczyła brwi. – Może zacznie słuchać, jeżeli utnę mu kutasa.

Sofy stłumiła śmiech. Nie należało żartować z gróźb rzucanych przez Yasmyn. Pochodziła z odległego, położonego na wschodzie Isfayenu i była drugą córką Farasa Izlara, wielkiego lorda prowincji. Jak większość Isfayeńczyków, Yasmyn miała jasnobrązową karnację, czarne włosy i lekko skośne oczy. Spośród wszystkich lenayińskich kobiet, jedynie Isfayenki zwyczajowo chodziły uzbrojone i, choć rzadko, uczestniczyły w wojnach. Uważano je za równie szorstkie w obyciu, jak isfayeńskich mężczyzn. Yasmyn nie rozstawała się z dziwacznie wygiętym ostrzem przez Isfayeńczyków nazywanym darakiem. Broń nosiła zatkniętą za pas na prawym biodrze. Sofy widziała, jak z nią ćwiczyła, wiedziała, że klinga jest przerażająco ostra. Być może powinna porozmawiać z napastliwym i raczej głupim lordem Rydarem, zanim przydarzy mu się jakiś niefortunny wypadek.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: