Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Traper Sępi Dziób - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Traper Sępi Dziób - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 226 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

CU­DACZ­NY LORD

Małe czół­no zwin­nie po­su­wa­ło się po fa­lach i wkrót­ce przy­bi­ło do lądu. Rze­ko­mo ran­ny mruk­nął za­do­wo­lo­ny.

– Na­resz­cie! Ależ dur­nie, ci An­gli­cy! Na­wet na pust­ko­wiu nie roz­sta­ją się z cy­lin­drem. Do dia­bła! Co to za dłu­gi no­cha­li?

Sępi Dziób wy­siadł z czół­na, po­zo­sta­wiw­szy w nim obu wio­śla­rzy, i zbli­żył się po­wo­li do le­żą­ce­go na zie­mi Mek­sy­ka­ni­na. Po­le­cił wio­śla­rzom na­tych­miast ucie­kać, gdy­by zda­rzy­ło się coś nie­ocze­ki­wa­ne­go.

Mek­sy­ka­nin usi­ło­wał pod­nieść się na łok­ciu.

– Och, se­nior, jak ja cier­pię! – jęk­nął.

Sępi Dziób zsu­nął bi­no­kle na ko­niec nosa, obej­rzał le­żą­ce­go spode łba, do­tknął go ostroż­nie pa­ra­so­lem i rzekł skrze­kli­wym gło­sem:

– Cier­pi? Whe­re? Boli?

– Jesz­cze jak!

– Mi­se­ra­ble! Bar­dzo mi­se­ra­ble! Jak się ma­ster na­zy­wa?

– Ja?

– Tak.

– Fe­de­ri­co.

– Kim je­steś?

– Va­qu­ero.

– Go­niec od Ju­are­za?

– Tak.

– Ja­kie wia­do­mo­ści?

Mek­sy­ka­nin skrzy­wił się i zno­wu jęk­nął, jak gdy­by prze­szył go strasz­li­wy ból. Tym­cza­sem Sępi Dziób roz­glą­dał się uważ­nie. W po­bli­żu nie uj­rzał żad­nych śla­dów. Tak­że i na skra­ju lasu nie do­strzegł nic po­dej­rza­ne­go.

– Czy to pan jest lor­dem Dry­de­nem?

– Tak. Co masz mi do po­wie­dze­nia?

– Ju­arez jest w dro­dze. Ka­zał pana pro­sić, aby się se­nior w tym miej­scu za­trzy­mał i ocze­ki­wał go.

– Ach! Won­der­full! Gdzie on jest?

– Przy­pły­nie rze­ką.

– Skąd?

– Z Paso del Nor­te. Wy­ru­szył stam­tąd przed dwo­ma ty­go­dnia­mi. Szyb­ciej nie moż­na prze­być ta­kiej od­le­gło­ści.

– Do­sko­na­le. Ro­zu­miem, że wszyst­ko w po­rząd­ku. A więc po­ja­dę da­lej. Na pew­no spo­tkam Ju­are­za po dro­dze.

Z god­no­ścią od­wró­cił się i uda­wał, że za­mie­rza odejść. Wte­dy Mek­sy­ka­nin ze­rwał się na rów­ne nogi i gwał­tow­nie chwy­cił go w pół.

– Zo­stań, mi­lor­dzie, je­śli panu ży­cie miłe! – za­wo­łał. Choć Sępi Dziób miał dość siły, by uwol­nić się od na­past­ni­ka, ze­sztyw­niał, jak gdy­by go strach spa­ra­li­żo­wał.

– Do kata, co wy­czy­niasz?! – krzyk­nął.

– Jest pan moim jeń­cem!

– Ach! Oszu­stwo! Nie cho­ry?

– Nig­dy nie by­łem taki zdro­wy – ro­ze­śmiał się Mek­sy­ka­nin.

– Łotr! Dla­cze­go?

– Aby pana schwy­tać, mi­lor­dzie!

– Dla­cze­go schwy­tać?

– Z po­wo­du ła­dun­ku, któ­ry znaj­du­je się na pań­skich ło­dziach.

– Moi lu­dzie mnie uwol­nią!

– Ci tchó­rze?! Czy wi­dzi pan, jak wio­śla­rze ucie­ka­ją? A te­raz niech się pan obej­rzy, mi­lor­dzie!

Wio­śla­rze istot­nie od­bi­li od brze­gu w tym sa­mym mo­men­cie, gdy Sępi Dziób po­zwo­lił się schwy­tać. Tra­per od­wró­cił się i zo­ba­czył, jak z lasu wy­jeż­dża od­dział jeźdź­ców. W kil­ka se­kund póź­niej oto­czy­li go. Uda­jąc zdu­mie­nie i za­kło­po­ta­nie, gwał­tow­nie po­trzą­sał pa­ra­so­lem. Jeźdź­cy ze­sko­czy­li z koni. Kie­dy Cor­te­jo zbli­żył się do jeń­ca, roz­cza­ro­wa­nie od­ma­lo­wa­ło się na jego twa­rzy.

– Kim pan jest? – za­py­tał.

– A pan kim? – mruk­nął Sępi Dziób.

– Py­tam, kim pan jest! – huk­nął Cor­te­jo.

– To ja się py­tam, kim pan jest! – od­wza­jem­nił się tra­per. – Je­stem En­gli­sh­man, przed­nie wy­kształ­ce­nie, przed­ni ród. Daję pierw­szeń­stwo panu.

– No do­brze! Na­zy­wam się Cor­te­jo.

– Cor­te­jo? Może Pa­blo?

– W isto­cie tak – z dumą od­po­wie­dział kan­dy­dat na pre­zy­den­ta.

– Thun­der­storm! – za­klął Sępi Dziób. – Tosz­cze­gól­ne!

Okrzyk ten był szcze­ry. Sępi Dziób na­praw­dę się zdu­miał, że wi­dzi przed sobą Cor­te­ja. Na­wet się ucie­szył.

– Szcze­gól­ne, nie­praw­da? – ro­ze­śmiał się Cor­te­jo. – Nie spo­dzie­wał się pan tego. Ale te­raz niech pan po­wie, kim jest!

– Na­zy­wam się Dry­den.

– Dry­den? To kłam­stwo! Do­brze znam lor­da Dry­de­na. Pan nim nie jest!

Sępi Dziób nie stra­cił ani­mu­szu. Swo­im zwy­cza­jem wy­plu­nął dłu­gie, cien­kie pa­smo soku ty­to­nio­we­go. A kie­dy prze­le­cia­ło tuż koło nosa Cor­te­ja, od­po­wie­dział obo­jęt­nym to­nem:

– Fak­tycz­nie, nie je­stem nim. Cor­te­jo fuk­nął gniew­nie:

– Uwa­żaj, gdzie plu­jesz, se­nior!

– Tak też po­stę­pu­ję. Tra­fiam tyl­ko tego, kogo chcę tra­fić.

– Wy­pra­szam so­bie! No, więc nie jest pan lor­dem Dry­de­nem?

– Nie.

– Ale cze­mu po­da­wał się pan za Dry­de­na?

– Po­nie­waż je­stem nim.

Spo­kój Sę­pie­go Dzio­ba wy­pro­wa­dził Cor­te­ja z rów­no­wa­gi.

– Do li­cha! Jak­że to zro­zu­mieć?! Nie jest pan nim, a jed­nak jest?

– Czy był pan kie­dyś w Old En­gland? – za­py­tał Sępi Dziób.

– Nie.

– Nic więc dziw­ne­go, że pan nie ro­zu­mie. Ty­tuł lor­da przy­słu­gu­je tyl­ko naj­star­sze­mu sy­no­wi.

– A więc jest pan młod­szym sy­nem Dry­de­na.

– Yes.

– Jak panu na imię?

– Lio­nel.

– Ale nie jest pan wca­le po­dob­ny do swo­je­go ojca! Sępi Dziób zno­wu splu­nął tuż koło twa­rzy Mek­sy­ka­ni­na.

– Non­sens.

– Za­prze­cza pan?

– Yes.

– Za­prze­cza pan, że nie jest po­dob­ny do swe­go ojca?

– Za­prze­czam, i to bar­dzo. Nie ja je­stem nie­po­dob­ny do nie­go, lecz on nie jest po­dob­ny do mnie.

Dzi­wacz­ne od­po­wie­dzi schwy­ta­ne­go, jego pew­ność sie­bie i spo­kój zbi­ły Cor­te­ja z tro­pu. Nie wie­dział, jak się za­cho­wać. To­też mil­czał ja­kiś czas.

– Ale ja ocze­ku­ję pań­skie­go ojca – ode­zwał się wresz­cie.

– Lor­da Hen­ry'ego? Dla­cze­go?

– Do­wie­dzia­łem się, że wie­zie trans­port.

– Nie­praw­da! To moje za­da­nie.

– Gdzie w ta­kim ra­zie jest lord Hen­ry?

– U Ju­are­za.

– Ach! Więc wy­je­chał na­przód! Ale do­kąd?

– Ju­arez, jak mi wia­do­mo, prze­by­wa w Paso del Nor­te.

– A do­kąd wy dą­ży­cie? – Do for­tu Gu­ada­lu­pe.

Drwią­cy, zwy­cię­ski uśmiech prze­mknął przez twarz Cor­te­ja.

– Tak da­le­ko nie do­je­dzie­cie. Mu­si­cie się tu­taj za­trzy­mać i od­dać mi wszyst­ko.

Rze­ko­my An­glik po­wiódł do­ko­ła wzro­kiem, niby obo­jęt­nie, w roz­tar­gnie­niu, ale w isto­cie było to spoj­rze­nie bar­dzo prze­ni­kli­we. Przez mo­ment przy­glą­dał się ko­niom. Już wie­dział, któ­re­go wy­bie­rze.

– Od­dać panu? – wy­ce­dził fleg­ma­tycz­nie. – Dla­cze­go panu?

– Po­nie­waż po­trze­ba mi bar­dzo tego wszyst­kie­go, co pan wie­zie.

– Bar­dzo po­trze­ba? Nie­ste­ty, nie mogę nic sprze­dać. Ab­so­lut­nie nic.

– Och, se­nior, nie mó­wię o sprze­da­ży. Po­da­ru­je mi pan cały ła­du­nek wraz z ło­dzia­mi i stat­ka­mi.

– Po­da­ru­ję? Ni­cze­go nie po­da­ru­ję.

– A jed­nak zmu­szę pana!

– Zmu­si mnie pan? – ro­ze­śmiał się tra­per. Wzru­szył ra­mio­na­mi i splu­nął tak cel­nie, że śli­na tra­fi­ła w ka­pe­lusz Cor­te­ja.

– Do pio­ru­na! – za­wo­łał Mek­sy­ka­nin. – Co panu przy­szło do gło­wy! Czy wiesz pan, co to za ob­ra­za?

Sępi Dziób nie tra­cił spo­ko­ju.

– Je­stem En­gli­sh­man. Gen­tle­man może pluć, gdzie­kol­wiek ze­chce. Komu się to nie po­do­ba, musi mu zejść z dro­gi.

– Od­uczę pana tych żar­tów! Musi pan za­raz obie­cać, że odda nam cały ła­du­nek.

– Nic z tego.

– Zmu­szę pana! Jest se­nior moim jeń­cem!

– Phi! – tra­per plu­nął obok nosa Cor­te­ja, nie prze­sta­jąc wy­wi­jać pa­ra­so­lem w po­wie­trzu. – Je­niec? Zna­ko­mi­cie! Bar­dzo zna­ko­mi­cie! Już daw­no chcia­łem być jeń­cem!

– No, w tym przy­pad­ku pań­skie ży­cze­nie się speł­ni. Pro­szę roz­ka­zać swym lu­dziom, aby nie pły­nę­li da­lej.

– Do­brze.

Po­wie­dział to ta­kim to­nem, jak gdy­by go­dził się na żą­da­nie Cor­te­ja. Wziął pa­ra­sol pod pa­chę, przy­sta­wił obie ręce do ust i za­wo­łał tak gło­śno, aby usły­sza­no go na pa­row­cu:

– Za­trzy­mać się tu! To Pa­blo Cor­te­jo!

– Do dia­bła! Co pan ”wy­pra­wia! Po co ich pan po­wia­da­mia, kim je­stem? – de­ner­wo­wał się Cor­te­jo.

– Prze­cież pan chciał tego – za­uwa­żył obo­jęt­nie tra­per.

– Wca­le nie. Zresz­tą nie wy­star­czy, by ło­dzie się za­trzy­ma­ły. Mu­szą przy­bić do brze­gu.

Sępi Dziób po­trzą­snął gło­wą.

– Tego im nie roz­ka­żę. Na­wet za­bro­nię.

– Po­tra­fi­my panu prze­szko­dzić! Ilu ma pan ze sobą lu­dzi?

– Nie wiem. Nie­raz zda­rza mi się coś za­po­mnieć, a przy­po­mi­nam so­bie do­pie­ro po pew­nym cza­sie.

– Wkrót­ce się do­wie­my. Niech pan za­wo­ła, by pa­row­ce przy­bi­ły do lądu!

– Nie zro­bię tego.

Cor­te­jo po­ło­żył rękę na ra­mie­niu tra­pe­ra.

– Se­nior Dry­den, ło­dzie mu­szą przy­bić, za­nim się ściem­ni. Je­że­li pan nie wyda od­po­wied­nie­go po­le­ce­nia, po­tra­fię pana zmu­sić do tego!

– Zmu­sić? Mnie?! W jaki spo­sób?

Sępi Dziób wciąż trzy­mał pa­ra­sol pod pa­chą. Ręce wło­żył do kie­sze­ni spodni. Jego mina była tak obo­jęt­na, jak gdy­by żad­ne nie­bez­pie­czeń­stwo nie mo­gło mu gro­zić.

– Chło­stą! – za­gro­ził Cor­te­jo. – Każę panu wy­mie­rzyć pięć­dzie­siąt ba­tów!

– Pięć­dzie­siąt? Tyl­ko tyle?

– Se­nior, pan jest chy­ba obłą­ka­ny?!

– Well! A pan nie?

– Sko­ro panu pięć­dzie­siąt ba­tów za mało, każę pana tak dłu­go ćwi­czyć, do­pó­ki se­nior nie bę­dzie miał do­syć.

Sępi Dziób wzru­szył ra­mio­na­mi i uśmiech­nął się drwią­co.

– Ćwi­czyć? Mnie, En­gli­sh­ma­na?

– Tak. Może se­nior być po ty­siąc­kroć En­gli­sh­ma­nem i po ty­siąc­kroć sy­nem czy bra­tem lor­da, a mimo to każę pana wy­chło­stać, je­śli na­tych­miast nie usłu­cha mnie pan!

– Spró­buj, pan!

– Zejść z koni! – roz­ka­zał Mek­sy­ka­nin.

Nie za­uwa­żył spoj­rze­nia, ja­kie tra­per rzu­cił na wspa­nia­łe­go de­re­sza, z któ­re­go ze­ska­ki­wał je­den z jeźdź­ców. Nie za­uwa­żył tak­że, jak rze­ko­my An­glik po­wo­li wy­su­wał z kie­sze­ni ręce, w któ­rych trzy­mał dwa re­wol­we­ry.

– Obi­ją pana – po­wta­rzał Cor­te­jo – obi­ją jak nędz­ne­go włó­czę­gę, je­śli na­tych­miast nie wy­ko­na pan mego roz­ka­zu!

– No zo­ba­czy­my!

Sępi Dziób chwy­cił pa­ra­sol w zęby; na­wet jego nie chciał stra­cić. Bły­ska­wicz­nie wy­cią­gnął re­wol­we­ry i ude­rzył nimi Cor­te­ja mię­dzy oczy, a na­stęp­nie za­czął strze­lać raz po raz, po­wa­la­jąc ban­dy­tów.

Cor­te­jo le­żał na zie­mi nic nie wi­dząc. Wy­ma­chi­wał rę­ko­ma i no­ga­mi, drąc się wnie­bo­gło­sy. Na­jem­ni­cy za­sty­gli z prze­ra­że­nia. Nie spo­dzie­wa­li się po tym fleg­ma­tycz­nym An­gli­ku tak na­głe­go ata­ku.

Po kil­ku­na­stu se­kun­dach my­śli­wy prze­stał strze­lać i wy­dał okrzyk do złu­dze­nia przy­po­mi­na­ją­cy głos sępa. Po chwi­li go po­wtó­rzył – sie­dział już na wspa­nia­łym de­re­szu. Spiął wierz­chow­ca ostro­ga­mi i po­pę­dził ku skra­jo­wi lasu. Tu od­wró­cił się i zo­ba­czyw­szy, że Mek­sy­ka­nie wciąż sto­ją nie­ru­cho­mo, wy­dał trze­ci, a na­stęp­nie czwar­ty okrzyk i znikł po­śród ol­brzy­mich drzew.

Te­raz do­pie­ro Mek­sy­ka­nie oprzy­tom­nie­li.

– Za nim! Za nim! – wza­jem­nie za­grze­wa­li się do czy­nu.

Pod­czas gdy więk­szość do­pa­dła koni, paru zo­sta­ło przy Cor­te­ju, aby mu udzie­lić po­mo­cy.

– Moje oczy, moje oczy! – la­men­to­wał ran­ny. Wy­glą­dał strasz­li­wie. Zra­nio­ne oczo­do­ły krwa­wi­ły ob­fi­cie.

– Do rze­ki, za­nie­ście mnie do rze­ki! – wrzesz­czał.

– Ochło­dy! Ochło­dy! Po­cią­gnię­to go ku rze­ce. Istot­nie, zim­na woda przy­nio­sła ulgę. Kie­dy prze­wią­za­no mu oczy zwil­żo­ną chu­s­tą, prze­stał ję­czeć i na­wet mógł uczest­ni­czyć w na­ra­dzie.

Po­ścig za Sę­pim Dzio­bem nie po­wiódł się. Mek­sy­ka­nie nie­zbyt skru­pu­lat­nie szu­ka­li śla­dów. Bar­dziej im za­le­ża­ło na bo­ga­to ob­ła­do­wa­nych ło­dziach niż na zwa­rio­wa­nym An­gli­ku, więc szyb­ko zgu­bi­li trop.

Je­dy­nie wła­ści­ciel de­re­sza był roz­wście­czo­ny stra­tą świet­ne­go ru­ma­ka. Ale i on się uspo­ko­ił, bo po­zo­sta­ły ko­nie po sze­ściu za­bi­tych, pię­ciu cięż­ko ran­nych i jed­nym lek­ko – co było wy­ni­kiem dwu­na­stu strza­łów Sę­pie­go Dzio­ba. Po­szko­do­wa­ny mógł więc so­bie wy­brać do­bre­go wierz­chow­ca.

Cia­ła sze­ściu za­bi­tych po pro­stu wrzu­co­no do rze­ki. Ran­ni na­to­miast sta­no­wi­li po­waż­ną prze­szko­dę w wy­pra­wie. Trze­ba było za­de­cy­do­wać, co z nimi zro­bić.

– Znam pew­ne miej­sce, gdzie moż­na ich bę­dzie ukryć – rzekł je­den z ban­dy­tów.

– Gdzie? – za­py­tał Cor­te­jo, któ­re­mu ból mniej już do­ku­czał.

– Na tym brze­gu nie będą bez­piecz­ni. Ale po tam­tej stro­nie mam sta­re­go zna­jo­me­go. Miesz­ka w cha­łu­pie o trzy mile od rze­ki. Tam spo­koj­nie doj­dą do zdro­wia.

– Ach, gdy­bym mógł za­brać się z nimi! – jęk­nął Cor­te­jo.

– Kto panu za­bra­nia?

– Czy mogę was zo­sta­wić?

– Cze­mu nie? Prze­cież pan nie wi­dzi, a za­tem nie bę­dzie z pań­skiej obec­no­ści żad­ne­go po­żyt­ku.

– Być może w cią­gu naj­bliż­szych go­dzin od­zy­skam wzrok choć na jed­no oko.

– Być może. Jed­nak le­piej by­ło­by dla pana, gdy­by za­jął się sobą. Wy­daj nam roz­ka­zy! Wy­peł­ni­my je do­kład­nie.

– Nie. Zo­sta­nę z wami.

Za­padł wie­czór, za­pło­nę­ło ogni­sko. Ten, któ­ry tak usil­nie na­ma­wiał Cor­te­ja, dłuż­szy czas sie­dział w mil­cze­niu, za­to­pio­ny w my­ślach. Wresz­cie pod­niósł się i kiw­nął na kil­ku kam­ra­tów, aby po­szli za nim.

– Cze­go chcesz? – za­py­tał je­den z nich, gdy od­da­li­li się o do­bre kil­ka­na­ście kro­ków.

– Po­słu­chaj­cie, mam świet­ny po­mysł. Ale Cor­te­jo nie po­wi­nien się o nim do­wie­dzieć.

– Mów więc!

– Po­wiedz­cie przed­tem, co na­praw­dę są­dzi­cie o Cor­te­ju.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: